Katologika - Lek na zarazę Zachodu - Jan Moniak
Nota autora:
Ta książka to nieporozumienie.
A ściślej: z nieporozumienia powstała.
Na jednym z blogowisk poprosiłem bowiem o pomoc przy projekcie, który wyrażałem w krótkich tekstach.
Koncept był prosty: praktykowanie w domach i rodzinach moich rozmówców pewnej elementarnej koncepcji mistycznego stylu życia — porządkowania codzienności wokół znaków wiary.
Domowe kapliczki, struktura wnętrza domu, drobne rytuały.
Bez wyręczania kapłanów, bez nadęcia, bez wielkich słów.
W rozmowach pojawiły się sugestie rozmówców by napisać o tym książkę.
I tu właśnie zaczęło się nieporozumienie: dobrzy ludzie — zapewne z powodu mojej nieporadności w pisaniu — zrozumieli, że proszę o pomoc w wydaniu książki, a nie w samym projekcie.
Zarezerwowali termin w drukarni.
Problem polegał na tym, że nie miałem tam czego zanieść.
Próbowałem odmówić, ale było za późno. Posklejałem więc wpisy blogowe z brudnopisowymi notatkami. A na koniec — przez pomyłkę — wysłałem nie wersję poprawioną, lecz surową. Tak autorem książki został ktoś, kto nim wtedy zostać nie powinien.
Dziękuję wszystkim dobrym ludziom, którzy — ukryci pod pseudonimami — swoimi uwagami i rozmowami przyczynili się do powstania tej książki: Elfii, Miriam z Magdali, MariiHelenie, Zawilcowi, Włóczędze, Konradowi Tomaszowi, Leśnemu Ludkowi, a także Dorocie i Przemkowi, którzy opłacili druk pierwszej wersji.
Teraz, aby ich trud nie poszedł na marne, czuję się w obowiązku uczynić tę książkę zdatną do czytania. Poniższy tekst jest efektem tych - nie kończących się - syzyfowych usiłowań.
KATOLOGIKA
Lek na ZARAZĘ Zachodu
Proszę Szanownego Czytelnika o wyrozumiałość wobec niestabilności wykonawczej
(w tym językowej) stanowiącej wadę główną autora.
Wbrew pozorom pracuję
nad tym.
+
Uważaj!
Jestem poWIĄZany. Wszystko jest w sieci uwikłane. Najważniejsze z nich tworzą znaki. Nimi koniecznie myślimy i podbijamy rzeczywistość. O nich ta książka. O znakach i ich sieciach. O metodach zdobywania władzy nad umysłami jednostek i społeczeństw poprzez rozrywanie jednych i splątywanie ich w niewolę nowych sieci. Nie ma co tych uwikłań ukrywać za maskami „neutralności”, „uniwersalności”, czy „świeckości”. Jeśli udajemy że ich nie ma, to nie widzimy również gdy nas zniewalają. A jeśli wiemy gdzie są, to możemy łatwiej je wybrać albo odrzucić. Jeśli kogoś zacznie swędzieć, że się zaraz do własnych powiązań przyznam, niech się podrapie. Najlepiej po głowie. I zastanowi, czy chce czytać dalej. Choćby bowiem nie wiem jak się kto zapierał i naprężał, to fakt, iż jest ateistą, prawosławnym, liberałem, pacyfistą, katolikiem, góralem, animistą, hydraulikiem, islamistą, mazurem, kowalem, czy „charyzmatykiem” wpłynie na to, co zauważa, a co pomija, co – nie wprost – opisuje korzystnie, a co nie, a nawet co uznaje za fakty1. Uważaj więc, gdy Ci ktoś mówi, że jest neutralny. Wierząc mu stajesz się bezbronny wobec zniewolenia subtelnych i ukrytych światopoglądowych sugestii. Nawet nie zauważasz, kiedy przyjmujesz bez oporu jego światopogląd, tylko dlatego, że go wprost nie nazywa i wytykając innym uwikłanie i zniewolenie, odwraca uwagę od własnego(z czego zazwyczaj sam sobie sprawy nie zdaje). Jak złodziej-projektant, co najgłośniej wrzeszczy: „łapej złodzieja!”(projektując własne błędy na innych)
Powiedzą, że to „słabe”, że ujawniając już na starcie swoje przekonania strzelam sobie w stopę. Szczerze mówiąc mam to gdzieś. Nie chcę być jak Ci, co udają, że robią obiektywne badania czystości wody, by na koniec wciskać własny filtr po „promocyjnej” cenie. Nie jestem aż na tyle bystry, by się w tej grze nie pogubić. Dlatego od „twardkatolickich”, deklaracji rozpocznę.
Będę bronił elit i ludu, wiary i rozumu, wolności gospodarczej i samowystarczalności lokalnych wspólnot, Tradycji Kościoła, ale i jego członków przed pułapkami fałszywych alternatyw i wylewania dziecka z kąpielą. Otrzymawszy takie „ostrzeżenie”, będziesz mógł sam oddzielić fakty od wartościowań i ocenić racjonalność zawartych dalej argumentów.
Wchodzisz w to?
Uzasadnię więc, że nie mógłbym myśleć gdyby nie
Ktoś, kto wymyślił wszystko – a więc i mnie – na wzór Swoich Myśli, że mity, ofiary i rytuały większości kultur historii są wyrazem pragnień, które mają urzeczywistnienie i wypełnienie w Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym Chrystusie, że zmiana(np. formy Mszy Świętej) nie jest wartością, ani koniecznością, że to co zmienione nie musi być lepsze od starego, że skoro zmienił ktoś inny, to i my możemy jego zmianę zmienić(również) na „stare”, że stare może być bardziej jare od nowego, że nie ma jednego człeka współczesnego, że nic nie jest samo, niezależne, bo rzeczy są sobą w odniesieniu do „reszty świata”, że religia, która nie mieszałaby się do wszystkiego(w tym do polityki) nie byłaby religią, że konflikt wyznaniowy jest nieunikniony, bo istnienie różnych wyznań(w tym „świeckich”) wynika z tego konfliktu, że zbyt łatwo ufamy nieufności, wierzymy w podejrzenia, oskarżenia i innowacje w sprawach skomplikowanych, choć nie jesteśmy w stanie ich zweryfikować, że bez oporu dajemy sobie narzucić błędne stwierdzenia i alternatywy ukute przez oponentów odwracając tylko ich oceny, przeto zgoda bywa przyczyną konfliktu, że konkretne obyczaje(stroje, muzyka, rozrywki) mogą być dobre i dlatego też złe. A na ostatek stwierdzam, iż można i trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. Jak? Jeśli wytrzymasz do końca, to się dowiesz;-)
Nie oczaruję Szanownego Czytelnika efekciarsko brzmiącymi terminami, datami, mocnymi oskarżeniami (o szkodzenie klimatowi, o zagrażanie zdrowiu Babci przez nagą twarz i niezaszczypienie, o narrację Putina, tchórzostwo, czy banderyzm) nazwiskami i zaskakującymi danymi. W informacyjnym szumie współczesności jest ich tak dużo, że nikt z nas nie jest w stanie ich zweryfikować. Panoszy się wobec tego bezrefleksyjny kult informacji. I bezmyślne, ślepe oskarżanie, uleganie emocjonalnym szantażom przez pakowanie do podejrzanego wora((Putinizmu, faszyzmu, banderyzmu, zdrady, szuryzmu) tych, co razem z nami nie chcą ślepo wierzyć w oskarżenia, czy w terroryzowanie innnowacjami ludzi przywiązanych do przetestowanych, tradycyjnych norm, które zastali i które umożliwiają im komunikowanie, spójne działanie i orientowanie się w społeczeństwie, w jego systemie znaków i wartości. Nie będę też wciskał kitu, że przedstawię tylko obiektywne, neutralne światopoglądowo fakty, które są rzekomo możliwe do zaakceptowania dla wyznawców rożnych przekonań. Światopoglądy są wszakże różne również dlatego, że ich nosiciele co innego uznają za obiektywne fakty;) 2 Każda ze stron może twierdzić, że jej tłumaczenia to dowody, że w nich jedno z drugiego wynika, a polemista stwierdzi, że nie wynika… Jedni będą drugim zarzucać teoretyzowanie i brak dowodu. No i co z tego impasu wynika?
Wróćmy do rzeczy: Trzeba nam raczej ascezy: w pożądaniu informacji i w oskarżaniu bliźnich i zmienianiu norm, trzeba wierności zasadom i zajmowania się tym, co do nas należy, co w obszarze naszych możliwości i obowiązków leży.
Uniwersalność marzeń o spójności, to wynik istnienia rozumu, który posiada każdy, kto myśli.3 Myśl pojawia się wszakże koniecznie jako uspójnianie, jako przykładanie tych samych, czyli uniwersalnych zasad do całej rzeczywistości. Jest to jeden z FAKTÓW które każdy może zweryfikować. Nie wymagają one erudycji, wielkiej wiedzy i dalekich podróży. Wykraczają poza konkretne historie, stanowią struktury zawieszone ponad czasem, w wieczności. Za nimi w tej książeczce podążę, by odkryć ich intrygująco zwyczajne konsekwencje.
Umysł ludzki jest więc sam niewystarczający i - tak jak my – skończony. Bez pewnej pokornej i niedocenionej dziś sojuszniczki polega na polu bitwy o poznanie. Zawsze bowiem okazuje się, że jest coś co go w danej sytuacji, czy kulturze, w danym momencie historycznym, w danych aktualnościach PRZEKRACZA. To, co kiedyś, (a(l)bo gdzie indziej) wydawało się mądre, dziś, (a(l)bo tutaj) może wydawać się głupie. To co kiedyś wydawało się niepodzielne dziś okazuje się składać z mniejszych części. To, co wczoraj było ogłoszone jako „udowodnione”, dziś jest obalane przez „nowe dane”. To, co wczoraj, było ogłoszone consensusem, co do którego zgadzały się skłócone strony dziś okazuje się błędem stanowiącym przyczynę ich konfliktu. Jak amalgamatowe plomby w zębach montowane każdemu dziecku a dziś zakazywane jako szkodliwe. Ten, który wydawał się w sposób oczywisty winny kogo skazano na dożywocie, albo śmierć, dziś po 18 latach wyniszczającej lub najwyższej kary jest uniewinniany (wobec dostrzeżenia nieznanych, albo jawnych, ale nieuwzględnionych przez specjalistów okoliczności). Uniewinniany za późno. Nikt z ludzi mu tego nie wynagrodzi.
Będę chciał zmierzyć się z tą słabością w zgodności z logiką, która jest podstawą każdego myślenia – nie tylko nauki – i dowiedzieć się, która wizja świata(nie dowolna, ale zawierająca w sobie wielość perspektyw) i ludzkiego w nim miejsca jest Prawdziwy. Uzasadnię też czy i na jakich warunkach znalezienie prawdy jest możliwe. I gdzie mamy jej szukać, a gdzie w imię tego szukania zaprzeczamy wyższym prawdom. W tym celu podważę kilka powszechnie funkcjonujących stereotypów. Spróbuję wskazać gdzie i w jaki sposób przeszkadzają nam w zrozumieniu upragnionej Prawdy. Żeby tego dokonać poszukam w pierwszym rozdzialekonieczności poznawczych. Alternatywą dla błędnych stereotypów będzie wskazanie bezbłędnych, czyli zgodnie wypływających z owych konieczności. Zanim jednak przejdę do opisu sposobu poznawania rzeczywistości będę chciał wskazać na fakt, że wychowanie człowieka kształtuje schematy poznawcze. Schematy te, mogą zaś przeczyć swoim podstawom poprzez nieporządek, czyli niespójność systemową i jako utrwalone kulturowo mogą być trudne do wychwycenia.
Wyjdę ponadto z założenia, że… każdy ma jakieś założenia i że nie jest uczciwe ich ukrywanie za trzema paniami zwanymi: „neutralnością”, „obiektywnością” i „bezstronnością”. Wprowadzaniem w równie wielki błąd jest twierdzenie, że się traktuje równo wszystkie poglądy (w tym religie), że się im przyznaje równe prawa i swobodę. Samo takie twierdzenie jest wszakże poglądem, z jakichś założeń światopoglądowych wynika, a jednocześnie okrada rzekomo bronione religie z ich istotowego roszczenia do czynienia się ostatecznym kryterium wszystkiego. W związku z powyższymi zastrzeżeniami byłbym nieuczciwy, gdybym od razu wszystkich kart na stół nie wyłożył, gdybym nie uprzedził, że jestem rzymskim katolikiem, w związku z czym będę bronił światopoglądu religijnego, katolickiego tak, jak relatywista, czy ateista, czy agnostyk bronią relatywistycznego, ateistycznego, czy agnostycznego. Oni obronę własnych przekonań zwą wolnością słowa, bezstronnością i neutralnością, a gdy ja bronię swoich twierdzą żem stronniczy i narzucam. Czy to konsekwentne?
Wnioski na temat ludzkiego poznania, które będą się wykluwać z kolejnych uzasadnień, mogą początkowo zostać uznane za pesymistyczne, czy nawet solipsystyczne. Kiedy jednak zrzucą skorupę okaże się, że z przesłanek tychże nurtów można, a nawet należy wysnuć wnioski przeciwne formułowanym dotychczas. Jednym z nich będzie wskazanie, że ową „tajemniczą” i niezastąpioną sojuszniczką rozumu jest wiara. Ich przeciwstawianie zaś to jedno wielkie nieporozumienie. Dalej zobaczymy, że nie ma sensu podważać uniwersalności zasad myślenia i ich zgodności z rzeczywistością, ponieważ samo podważanie jest ich używaniem.
Podążając za powyższymi faktami dowiemy się, dlaczego racjonalnie jest uwierzyć w Istnienie Jedynej, Pierwotnej, Osobowej Świadomości, której Wrażenie Stwarza istnienia naszych wtórnych, niestwórczych świadomości, której subiektywność stwarza obiektywną rzeczywistość.
Przy okazji podważymy: immaterializm, agnostyczny pesymizm poznawczy, konstruktywizm(choć do jego założeń suto będziemy się odnosić), solipsystyczne i postmodernistyczne ubóstwienie własnej subiekcji na podstawie... przesłanek tychże nurtów myślowych. Tak się bowiem przedziwnie składa, że podzielam(przeczytaj to zdanie do końca i nie wyrywaj z kontekstu) rozumowanie „skrajnych relatywistów”, ewolucjonistów, post- i modernistów i tych co negują istnienie jedynej prawdy, ale tylko do pewnego momentu. Z tego rozumowania konsekwentnie poprowadzonego wychodzą mi wnioski „naiwnych realistów”. Ci ostatni zaś, w tym i ja, dość często - mimo popełniania błędów we wnioskowaniu – dochodzą do słusznych konkluzji. Niesamowita owa przewrotność odbija różnicę między myśleniem scjentystyczno-modernistycznym, a tradycyjnym. To pierwsze bazuje na – z zasady niedokończonych – obserwacjach mechanizmów i odpowiedzi na pytanie: „jak działa”, a to drugie na badaniu końcowego efektu i sprawdzeniu „czy działa”. To drugie okaże się racjonalniejsze.
Refleksja nad myśleniem jego konsekwencjami, (podjęta przez Berkeleya i Kartezjusza, choć -jak wielu twierdzi- poprowadzona w złym kierunku) ma umożliwić umysłowi zainfekowanemu współczesną „filozofią” przyswojenie lekarstwa, które już dawno temu przepisał nam „Anielski Doktor”. On to zaczerpnął wiele z pogańskiego Arystotelesa, czym pokazał, że i ze współczesnych bagien błędów warto wyławiać słuszne elementy. On to pokazał, że fałsz i zło, nie są samowystarczalne. Składają się koniecznie z dobrych, i prawdziwych acz poprzestawianych elementów.
Pozwolę sobie na krytykę wtedy gdy wymaga tego obrona niesłusznie skrytykowanych, lub w inny sposób skrzywdzonych ludzi, bądź spraw dla nich cennych. Jest to krytyka niesłusznej krytyki, krytyka przewrotnego wytykania krytykanctwa tym, którzy bronią siebie i swoich świętości, norm zastanych, czyli tradycyjnych. Stąd zawsze warto zadawać pytanie: Kto zaczął. To na przykład obrońcy Uzdrowieńczej Triady: Tradycyjnej Mszy, pobożności ludowej i tzw. „Intronizacji” pierwsi zostali zaatakowani, wbrew obiegowym opiniom rozpowszechnianym przez katów, którzy trąbią, że katami są ich ofiary pierwej zakneblowawszy im usta i przyciskając butem do ziemi.
W rozdziale drugim zobaczymy, że odrzucanie kultury ludowej- często w jej imię- w dobie rozumu i oświecenia jako zabobonnej, było jednocześnie odrzuceniem wspomnianej powyżej logicznej Prawdy o Boskim źródle wszechświata i zasad jego poznania. Poznamy w jaki sposób kultura tradycyjna tymi zasadami starała się żyć i dlaczego wyparcie się jej to odrzucenie podstaw religijności, a przez to odrzucenie rozumu. Przeanalizujemy kilka ogólnych zasad tej odrzuconej dziś kulturowej ramy i postaramy się uzasadnić, że pewne nowoczesne formy kultury są z religijnością sprzeczne, a jeśli nawet nie z rozmaitymi „religijnościami”, to z ich spójnym dopełnieniem- katolicyzmem, urzeczywistniającym pragnienia, które w innych religiach były niepokonalnie niespełnione.
I w kontekście kultury „ludowej”(nie chodzi tu o wzorki kolorki na scenie i w skansenie) nawiążemy do spornej dziś idei Intronizacji Chrystusa pokazując, że jest ona próbą(uwikłaną w niezawinione przez jej zwolenników pomieszanie semiotyk) przywrócenia religii naturalnej pozycji, jaką miała ona w kulturach ludowych, a którą utraciła wraz z ich odrzucaniem. Na gruzach bowiem „rytualności”, „ludowej pobożności” uznanej mylnie za „pustą”, albo przeciwnie – magiczną, zbudowany został, z użyciem cegieł z gruzów wyłowionych, ten sposób życia, w który panosząca się w Kościele(ale nie będąca Kościołem) tendencja, dążąca do "postępu" i podobnych, obalanych w rozdziale trzecim stereotypów, chce wpisać religię katolików. Owym błędnym sposobem życia z tych ideologii wynikającym zajmę sięw rozdziale czwartym. Wskażę tam na proces stopniowego rozkładu naszej cywilizacji poprzez wprowadzane metodą podgrzewania żaby nowe formy kulturowe, uzasadniające zmianę światopoglądu. Podłożem dla tych zmian był antyformalizm i antytradycjonalizm, które wtłoczone ludziom za pośrednictwem pięknych haseł(„najważniejsze to, co w sercu) do głów, uczyniły grunt dla stopniowego wprowadzania form w swej istocie sprzecznych z Nauką Kościoła. Spróbuję tam też pokazać, że katolicyzm, który staje się zgodny z powyżej wspomnianymi sposobami życia i ich antyformalistycznym uzasadnieniem, z zasadą nowoczesnej kultury masowej4 przestaje być nie tylko katolicyzmem, ale i religią. Jednym więc racjonalnym wyjściem jest podporządkowanie kultury, czyli znaczącego sposobu życia codziennego Panu Bogu. Jest to niejako budowanie upadłej cywilizacji od nowa, na katolickim fundamencie, którego to nie można rozpoczynać od dachu. Trzeba wyjść od ziemi, od danej nam przez Boga przyrody, od ludu wytwarzającego podstawowe dobra i od jego zwykłych, koniecznych do życia spraw. Zadaniem elity jest wyznaczenie zasad przed przystąpieniem do budowy i kształtowanie ludu. Sęk w tym, że degeneracja „elit” sprawia, że zasady pozostawione przez elity naszej cywilizacji zachowały się – szczątkowo i często bezrefleksyjnie, ale i tak najlepiej - w nieuświadomionej praktyce ludu. Uświadomione bowiem działania ludu są „bardziej pańskie od panów, bardziej intelygenckie od inteligencji”;)
Propozycje przeobrażenia kultury opiszę w rozdziale piątym, stanowiącym jednocześnie aktywne, pozytywne podsumowanie. Podsumowanie, które nie zatrzymuje się na krytyce, ale daje alternatywę. Drogą do uzdrowieńczej metamorfozy jest mianowicie wychowywanie nowych pokoleń za pomocą dobrego i spójnego przykładu poprzez konkretne zewnętrzne formy - tak, jak w kulturach ludowych- w których próbowano odtworzyć strukturę Bożego Kosmosu- by wg niego ci, których wychować chcemy zaczęli myśleć.
To wszystko, co na „ᵘOświeconym Zachodzie” zostało wykpione: 1. szacunek dla tego co dane z góry, do Wieczności i tradycji, 2. świadomość nierozerwalności różnych sfer życia i świata, praktyki i symboliki, 3. forma pozawerbalna i rytuał, sami ludzie zachodu kojarzą z „plemionami”. Tak rozumiana „plemienność”/ludowość okazuje się bliższa logice i Nauce Katolickiej i jako taka stanowi swego rodzaju lekarstwo na chorobę „oświeconej” rzekomo Europy rozplenianej przez warstwy wyższe- „elity”, zanurzone po uszy w chorym, bo negatywnym rodzaju plemienności. Tak w skrócie.
Daremna walka ze schematami.
Bez narzucania nie ma wychowania.
Zanim przyjdziemy na świat –już wtedy – uczymy się widzieć i oceniać otaczającą nas rzeczywistość. Czy tego można się uczyć? Można, bo od sygnałów, które odebraliśmy już z otoczenia zależy, jak postrzeżemy i osądzimy następne. Nie musimy wnikać w nieistotne w tym miejscu szczegóły dotyczące rozwoju procesów poznawczych, by stwierdzić, że doświadczenia przeszłe stają się filtrem i narzędziem poznania przyszłych. Zanim ujrzeliśmy wujka widzieliśmy mamę. I wujek na początku był dziwny- trochę podobny do mamy, ale jednak zupełnie inny. Trochę bardziej niż do mamy podobny do taty, ale jednak inny... Poznanie nie może zaistnieć bez "poznawczych konieczności", które są punktem wyjścia, elementami nieredukowalnym myślenia i działania na nich opartego. Konieczności te układają się we wzory, które pozwalają podążać dalej w procesie poznawania... I te wzory są wtórne- niekonieczne- są konstruowane i przekazywane poprzez wychowanie.
Coż jest dla nas wzorem i celem? W odniesieniu do jakich wrażeń postrzegamy, nazywamy i oceniamy?
Wychowuje nas otoczenie. Wszystko, co nas spotyka, dotyka, frustruje, lub nie dziwi. Wszystko, co uznajemy za wzór, ale i to, czego nie chcielibyśmy naśladować. To, czego nie zauważamy również. Szczególnie silnie zapisuje się na kartach naszego życia doświadczenie pierwszych lat dzieciństwa i młodości, kiedy kształtują się podstawowe, pierwsze spośród wtórnych wzorce zachowania, myślenia, postrzegania i wartościowania. To one stanowią matryce, które przykładamy do większości przyszłych doświadczeń. To one zostały przyswojone (zinternalizowane) w procesie wychowania. To przez nie więc wchłaniać będziemy doświadczenia następne, nimi czerpać będziemy strumienie wrażeń przyszłych.
To, co wchłonięte, staje się częścią człowieka, wrasta niejako w jego tożsamość i ją współkształtuje. Pierwsze lata, kiedy sadzonki istnień ludzkich dorastają, są decydujące dla kształtu i kondycji przyszłego drzewa. Dlatego każdy dobry ogrodnik dba o takie kiełki, niewiele różniące się od zwykłej trawy, które złamać, trwale uszkodzić może byle powiew, czy zając szukający przetrwania. I stara się by dorastająca była izolowana od czynników jej szkodzących. Broni przed tzw. zgorszeniem. Być może to było przyczyną, dla której tradycyjne społeczeństwa dbały o dobry przykład dla swych dzieci i młodych, oraz o obronę przed jakimkolwiek złym wg nich wzorcem. Te z nich, które opierały swoje istnienie o Chrystusowy Porządek, pomne być mogły na słowa, w których Zbawiciel mówił, że lepiéj uwiązać sobie kamień młyński u szyi i rzucić w przepaść morską, niż zgorszyć, czyli być powodem do grzechu dla jednego z maluczkich. Bo choć jesteśmy skażeni grzechem pierworodnym, to musimy dbać, by kolejne zła nie stawały się częścią nas. Być może właśnie dlatego, że wiele z tych zeł tkwi w naszej tożsamości, Chrystus wymaga od nas "zaparcia się samego siebie", "odrzucenia starego człowieka", "odrodzenia się na nowo"… "wyłupania oka", "odcięcia ręki i odrzucenia od siebie", jeśli są nam powodem do grzechu. [2010]
(Antropologiczna zasada nieoznaczoności wynika z prostej obserwacji, iż ludzie zachowują się inaczej niż w codzienności, gdy ktoś u nich jest w gości, a tym bardziej, gdy gość chce zbadać jak to zachowują się na co dzień. Sam akt pomiaru zniekształca pomiar, uniemożliwia realizację celu tego pomiaru...)
DYSCYPLINA
„Usiłuj zawsze skłaniać się:
nie ku temu co łatwiejsze, lecz ku temu co trudniejsze;
nie do tego co przyjemniejsze, lecz do tego co nieprzyjemne;
nie do tego co smakowitsze, lecz do tego co niesmaczne;
nie do tego co daje spoczynek, lecz do tego co wymaga trudu”
św. Jan od Krzyża
W każdej dziedzinie życia, w tym w budowaniu wielkich zespołów cywilizacyjnych niezbędna jest umiejętność powściągnięcia pożądań, czyli dyscyplina. Rozprzęganie jej musi się skończyć utratą formy sportowej, równowagi emocjonalno-hormonalnej, upadkiem państw i cywilizacji, rozkładem rozumu, ekonomii i… potępieniem dusz.
Żeby ją wypracować trzeba odróżnić wolę od ochoty. I od potrzeby. Mogą się one pokrywać, ale ich całkowite utożsamienie jest w pewnym sensie samobójstwem własnej woli. Marketingowy mechanizm stwarzania potrzeb bazuje na oddziaływaniu na najniższe instynkty, podsyca ogień pożądań, przesuwa granice zadowolenia i wywołuje „niepotrzebne potrzeby”. Odrywanie ludzi od rzeczywistości, przyklejenie do ekranów i słuchawek pozwala wywoływać w ludziach nie tylko fałszywy obraz świata, ale rozniecać pożądanie rzeczy wyidealizowanych, a przez to niemożliwych do zaspokojenia. Jeśli niemożliwych, to na kliencie w którym się je podsyci będzie można zarabiać do jego śmierci. Będzie on cały czas potrzebował rozniecacza mylonego z zaspokajaczem, a w konsekwencji powiększał swoje nierealne wymagania a przez to frustracje i rozczarowania.
Do zaleceń zapierania się siebie formułowanych przez Pana Jezusa, św. Jana od Krzyża dochodzą teraz neurobiolodzy mówiący o dopaminie, opóźnionej gratyfikacji i uzależnieniu. Ja się na tym nie znam, ale gdy pokazują mechanizm w jaki sposób np. Internet uzależnia, gdy zalecają by nie robić tego na co mamy ochotę gdy tylko ta się pojawia, bo to przesuwa granice zadowolenia, zwiększa oczekiwania, zwiększa niezadowolenie, gdy wskazują, że nie oprzemy się pożądaniom, gdy one nas atakują, że wtedy za późno i trzeba planować konkretne formalne ich ograniczniki, to przypomina się wyśmiany zespół rzekomo przestarzałych reguł ascezy, postu, wyjścia na pustynię, skromnych strojów i zachowań… Wielu z tych którzy teraz ochoczo chłoną filmiki z poradami psychiatrów, neurobiologów i trenerów, wyśmiewało jeszcze do niedawna tradycyjne reguły, których zasadność obecny stan wiedzy naukowej odkrywa.
Kolejny przykład: pojawiają się masowo porady trenerów oparte na „najnowszych odkryciach amerykańskich naukowców” że poranne rozmyślanie, medytacja i spacer o wschodzie, korzystnie wpływają na stabilność psychiczną i dobre samopoczucie w ciągu dnia. To przecież żywo przypomina stare jak świat zalecenia katolickich autorytetów, choćby te formułowane przez św. Maksymiliana Kolbe:
„Ranne rozmyślanie jest planem walki na cały dzień, rachunki sumienia są przeglądem walki.(…) Wróg duszy stara się zająć ją jak najwięcej rzeczami zewnętrznymi, żeby się zachłysnęła i do śmierci tak doszła. Dusza, która ma przed oczami swój cel, dba o skupienie wewnętrzne, żeby nie stracić natchnień z góry, żeby być narzędziem w rękach Niepokalanej. Życie wewnętrzne, nie zewnętrzne, jest jej treścią(…)Czyń co czynisz; na wszystko inne, dobre czy złe, nie zwracaj uwagi”
Żeby osiągnąć efekty, jak uczy powyżej ten sam święty powtarzając za Ignacym Loyolą i setkami anonimowych ojców duchownych: trzeba wyznaczać 1)cele, właściwe im 2)porządki(struktury, systemy, układy, organizacje), w tym 3) hierarchie, właściwe rodzajom i segmentom powyższych 4)metody, właściwe danym układom 5) funkcje (zadania) w danym czasie i miejscu i skupiać się na tym co do nas należy, oraz odciągać swoją uwagę od tego(nawet dobrego), co aktualnie do nas nie należy. Trzeba w tym celu np. nauczyć się powściągnąć przed sprawdzaniem maili wtedy, gdy mamy wyznaczony czas pracy nad konkretnym projektem, dzielenia wielkich projektów na małe segmenty tak, jak dzielimy trudne do wymówienia wyrazy na sylaby.
Więcej… niż mogę unieść: bodźców, informacji, oskarżeń
Trzeba się nauczyć nie podążać za pożądaniami zarówno doznań i rzeczy, jak i wiedzy, a w końcu oskarżeń, dla których nie mamy racji dostatecznej, albo które nam nie są potrzebne, bo wtedy one nas przerosną, w błąd wprowadzą i uzależnią od ciągłego więcej, i więcej. Masa informacji w internecie, szybkich komunikatów w portalach społecznościowych jest owym więcej, które nas przerasta, które zniekształca nam obraz rzeczywistości, które daje nam fałszywe poczucie że wiemy lepiej, a w istocie nie mamy kompetencji by te dane przetworzyć, a więc przetwarzamy je błędnie, co kończy się masową głupotą: arogancją i pychą całych grup ludzi, przy jednoczesnym rozszarpaniu ich na informacyjne bańki i sekty ślepo wierzące w oskarżenia. Wieża Babel.
Przed tym pragnieniem więcej niż to, co nam dane w życiu, kulturze i tradycji przestrzegały rozmaite opowieści. To tym pragnieniem by mieć, wiedzieć i oskarżać więcej niż nam dane tłumaczono bunt Aniołów i ludzi w rozmaitych Apokryfach, w objawieniach św. Hildegardy z Bingen(rozdz. 4) 1), Anny Katarzyny Emmerich(upadek Aniołów), czy w starożytnej , niekanonicznej Księdze Henocha z IV wieku p.n.e..
Wtedy zawsze będzie nam za mało. Nigdy nie będziemy szczęśliwi i wylądujemy w piekle polegającym na wiecznym braku, niespełnieniu, rozpaczy, z powodu niemożności osiągnięcia celu. Przez własną chciwość rzeczy, i tajemnic, czyli wiedzy, któraby nas przerosła, zgubiliśmy bowiem jedyne zaspokojenie: Boga i uczyniliśmy bogiem siebie, własne pożądanie czegoś więcej. I jeśli się od tego nie odwrócimy do śmierci, to lądujemy w wiecznym stanie, który sobie tym samym wybraliśmy: wiecznego niezaspokojenia. Na ziemi łudziliśmy się, że już, że za chwilę… Gdy dochodziliśmy do zdobytych rzeczy i wiedzy okazywało się, że one nas nie zaspokajają i pragnęliśmy dalej i więcej, myśleliśmy że możemy mieć i osądzać i wymyślać sobie światy i tożsamości więcej i więcej. W wieczności nie ma później, a więc nie ma mrzonek. Wiemy, że już nie będzie więcej. Że stan niezaspokojenia będzie trwał wiecznie, co jest równe rozpaczy.
Tak samo jest z życiem duchowym(które nie jest czymś odrębnym od życia materialnego, ale czymś co byłoby martwe, gdybyśmy go nie uczynili źródłem zasad nakładanych na nasze codzienne działania. Nie postąpimy naprzód, jeśli nie będziemy potrafili działać wg reguł: jeśli postanowiliśmy, że od 6 do 10 piszemy artykuł, albo ciągniemy drzewo z lasu, to nie robimy sobie w tym czasie pogaduszek, nie czytamy Pisma świętego, nie prowadzimy „strumyka”, nie obieramy ziemniaków, nie rzeźbimy niedźwiedzia w znalezionym przypadkiem kawałku lipy i nie nagrywamy zaległej piosenki. Stąd święci uczyli, że kiedy mamy wyznaczony czas na sen, to śpimy, nawet jeśli nam się ZACHCE gorliwie modlić. Taka ochota na modlitwę jest wtedy pokusą. Oprócz organizacji czasu ważna jest organizacja przestrzeni, relacji ludzkich, czyli wyznaczanie właściwych miejsc na pewne czynności, właściwych ubiorów, itd. Nie czytamy więc Pisma świętego w łazience, nie kładziemy czekolady przy biurku w trakcie trudnej koncepcyjnie pracy, czy –co gorsza- modlitwy, bo mózg wybierze przyjemniejszą czekoladę i nie pozwoli nam się skupić na tym, co trudniejsze. Nawet, jeśli jej nie zjemy, to walka z pokusą nas tak umęczy, że albo nic nie zrobimy, albo efektywność pracy będzie dużo mniejsza. I nawet jeśli to, na naszła nas ochota nam wyjdzie wspaniale, to nauczymy swój mózg uzależnienia od nagrody i uniemożliwimy sobie szersze planowanie konieczne do tego, by działać w porozumieniu z innymi ludźmi.
W rozleglejszej perspektywie rzeczy doraźnie przyjemne, korzystne i fascynujące okazują się zgubne dla pojedynczych ludzi i społeczeństw dopiero po pewnym czasie. Wynika to w dużej mierze z tego, że jak mawiał św. Maksymilian: „Nie widzimy związku między naszym szczęściem, a okolicznościami, co nas trapią”, ponieważ, jak to zwykł często mawiać ten sam święty: „nasza głowa ma granice i wchodzi w czapkę lub kapelusz”, a jak uczy Pismo: „po części tylko poznajemy.” [2022]
Pożądanie wydania osądu – „więcej niż mogę unieść” w oskarżaniu
Mamy w sobie często pożądanie, by koniecznie osądzić, znaleźć winnego, wyjaśnić jakiś problem i idziemy na skróty uzupełniając niewiadome naszymi intuicjami, najczęściej oskarżycielskimi, bo te najlepiej się przez gąszcz różnych opcji przebijają za pomocą wzbudzania silnych emocji.
Przekonani jesteśmy o faktyczności naszej intuicji, że za zasłoniętą pasami częścią obrazu musi być to, co nam się wydaje, a w rzeczywistości może być tam wiele obiektów, o których żeśmy nawet nie pomyśleli, np. lampy powieszone na ścianie, czy kolumny ustawione akurat tam gdzie są regularne pasy zasłaniające obraz.
Często mówimy o łączeniu kropek. Wytykamy innym głupotę bo nie chcą tak jak my połączyć trzech kropek w trójkąt. Tymczasem może się okazać, że w głębi, zasłonięte widzianymi przez nas kropkami są inne i tworzą trójwymiarowy obiekt. Są dodatkowo punkty poza naszym polem widzenia. A my chcieliśmy całość tak złożonej sytuacji ograniczyć tylko do trójkąta. A nawet do złożonej figury o tysiącu boków. Poziom złożoności nie usuwa możliwości grubej pomyłki. Faktem ogłaszaliśmy obraz tak zakłamany, bo ulegliśmy pożądaniu wydania ostatecznego wyroku ignorując ograniczoność naszej główki.
Myślę że większość problemów roztrząsanych w tej książce miała wspólny mianownik: oskarżanie w oparciu o domysły: wiary ludowej, pewnego księdza, „tradycjonalistów”, „Kościoła Soborowego”, polityków, publicystów. Oskarżania o „modernizm”, „zbrodnie”, oskarżęnia o „banderyzm” po nazwisku „Kandyba” formułowane przez człowieka oskarżanego o krecią, syjonistyczną robotę po nazwisku „Braun”, oskarżenia o „ruski”, bądź „atlantycki” pożyteczny idiotyzm po podobieństwie narracji. (jakby nawet ludzie źli nie mogli głosić nawet w większości słusznych rzeczy a przez to je dyskredytować. Dyskredytować przypadkiem, chcąc się w istocie uwiarygodnić, albo celowo: myśląc że wrogowie kojarząc pewne trafne diagnozy z nimi wyrzekną się ich a tym samym sobie zaszkodzą.)
Często okazywało się że osoby pokrzywdzone same krzywdziły innych tym samym, co ich dotknęło. Np. insynuacjami, czy oskarżaniem bez wysłuchania zdania oskarżonego. Oskarżani o ruskoonucyzm trafnie wskazujący insynuacje sami insynuowali po nazwisku związki z banderyzmem.
Powtarzał się w wielu tych wspomnianych i niewspomnianych sytuacjach schemat obronny:
Ślepi oskarżyciele zarzucają innym ślepą [obronę.
Szantażują innych i podpuszczają emocjonalną upokarzającą sugestyjką rzucaną w eter: jeśli nie powtarzasz ślepo naszych oskarżeń, to jesteś ślepo zapatrzony w tego kogo bronisz.
Nie zauważali, że oni sami wymagali by w ich oskarżenia wierzyć ślepo, jak wyroczni. Tropili sekciarstwo a sami wpadali w jego najgorszy rodzaj: sekciarstwo negatywne. Tropili plemienność w pozytywnym nastawieniu do własnej grupy, a nie widzieli swojej własnej, dużo gorszej plemienności negatywnej, wskazującej jakąś grupę albo nawet same twierdzenia przez nią głoszone jako z zasady złe.
Tak się jednak składało, że w moim przypadku trafiali regularnie na osobę, z którą byłem w konflikcie(ale sprawa np. była w trakcie wyjaśniania i dotyczyła jakiegoś grona, stąd nie chciałem jej wywlekać poza to grono.)
Właśnie dlatego, że byłem w konflikcie z daną osobą starałem się nie dać wciągnąć w wylewanie dziecka z kąpielą, w oparte na emocjach ślepe krytykowanie wszystkiego, co ta osoba robi i mówi. Uznawałem że należy ją bronić przed oskarżeniami fałszywymi, by nie zagłuszyć oskarżeń trafnych i nie utwierdzić jej w realnych błędach przez wzbudzanie fałszywymi oskarżeniami poczucia krzywdy. Co ciekawe: zazwyczaj wchodziłem w konflikt z osobami bardzo mi życzliwymi, pochlebnymi, ale które będąc tak łaskawe wobec mnie, nie były takie dla innych i tych innych przy mnie krytykowały, deprecjonowały bez racji dostatecznej.
Miałem cały rok, w którym po kolei trafiałem z deszczu pod rynnę, z jednego oskarżenia w kolejne(zarówno prywatnie, jak i w grupach działaczy, czy w konfliktach ogólnospołecznych), próbowałem pogodzić grupy i osoby, poprzez zwrócenie jednym i drugim uwagi by powsciągnęły niekoniecznie złe podejrzenia i aż nadto dobitnie i dosadnie doświadczyłem powtarzalności tych schematów.
Pewnie gdybym nie doświadczył tak dotkliwej lawiny analogicznych przypadków nie wyłowiłbym ich wspólnego mianownika. I sam brnąłbym dalej w ich powtarzanie.( Bo też niestety mi się to zdarzało, za co chcę przeprosić oskarżanych) Tego, że taki ciąg zdarzeń mnie spotkał nie mogłem ani zaplanować, ani przewidzieć.
Zastanawiałem się, czy umieścić tu ich szczegółową analizę. Na razie ją usunąłem(po chwilowym jej umieszczeniu, które mogło trafić do kilku osób), ponieważ mam wątpliwości jak oddzielić informacje które trzeba ujawnić, od tych które powinny zostać ukryte z uwagi na dobro pokrzywdzonych. Sposób w jaki to pierwotnie opisałem jest tak zagmatwany, że może się dla postronnych okazać nic nie mówiącym szumem zagmatwanych strzępów zdarzeń, a może też kogoś wprowadzić w błąd.[XII 2024]
Podejrzewać musi, inaczej się udusi
Jednym z wyjaśnień rozmaitych sporów, wyjaśnień odrzucanych najuporczywiej dlatego, że najtrafniejszych jest właśnie pozwalanie sobie na domyślanie się złego u bliźniego. Bez racji dostatecznej.
Bystrzejsi mówią w odpowiedzi wprost, że muszą to robić, żeby się przed nieudowadnialnym złem uchronić. Wykażę ich błąd za kilkanaście stron.
Ślepa ufność oskarżycielskim przekazom
Często dwie zwaśnione strony, mające wobec siebie przeciwne oskarżenia pochopnie uzuyskują poczucie pewności w osądzie na podstawie tych przekazów, na które czy to przypadkiem, czy żmudnym wysiłkiem intelektu trafiły.
Przekazem jest każde gadanie, zapis, czy film. Przekazem faktu za POŚREDNICTWEM. Przekaz jest narażony na pomyłkę. Ściślej nawet nasz odbiór rzeczywistości przez zmysły jest przekazem, tyle że przekazem koniecznym, którego nie możemy się wyzbyć gdy oceniamy sytuację: jej pozytywy i zagrożenia.
Jedni i drudzy przeczytali wiele, są tak samo pewni, a jednak głoszą poglądy skrajnie przeciwne. Nie krytykuję tu owego przekonania o pewności samej w sobie, ale przekonanie dotyczące oskażycielskiej interpretacji niekoniecznej, gdy ignorują możliwości wyjaśnienia tych samych danych obalających ich interpretację. Ignorują, nie chcą w ogóle wysłuchać, lub deprecjonują szyderą, politowaniem, umniejszaniem, czy innym rodzajem emocji odcinającej racjonalną konfrontację. I z przekonaniem na tej podstawie oskarżają. Mylą narracje, interpretacje i własne wrażenia nt. rzeczywistości z rzeczywistością samą. Taka pomyłka jest rownie prawdobodobna zarówno wtedy kiedy ktoś jest analfabetą, jak i wtedy, kiedy przeczytał milion ksiąg i jest niezwykle bystry. Na każdym poziomie może wziąć pochopnie narrację twierdzącą że przedstawia fakty za same te fakty. Każde zdanie wysłuchanej historii, przeczytanej książki, czy obejrzanego filmu daje wiele takich możliwości.
Im trafniej, tym mniej przekonująco.
Trafna diagnoza to generator najinteligentniej bronionych błędów logicznych.
Przyczyną tego zjawiska jest wspomniane wyżej ograniczenie naszego umysłu przez które nie widzimy związku. Rozwiązanie najpowszechniejszych problemów jest zazwyczaj przez ludzi odrzucane, wyszydzane i ignorowane ponieważ te problemy są dlatego tak istotne, że ludzie uznają ich przyczyny za coś korzystnego i są do nich przyzwyczajeni. Naprawienie ich byłoby dla nich bolesne więc wypierają fakt ich błędności. Tym bardziej jeśli są inteligentni. Wtedy tylko sprawniej uzasadnią sobie rzekomą dobroć własnych złych wrażeń i przyzwyczajeń.
Ludzie widzą więc że mają problem. Nie dopuszczają jednak do siebie myśli, że jego przyczyną jest to, w czym im tak wygodnie, czego odrzucenie zburzyłoby im obraz świata i wygodę cielesno-umysłową. Dlatego właśnie nawet geniusze kiedy wyłoży im się powód problemu, będą zazwyczaj wpadać w błędy logiczne, obalać chochoła, będą uciekać w ten sposób od tego co im wprost napisano, zniekształcać to, atakować osobę insynuowaniem upokarzających w społecznym odbiorze chorób, ponieważ pewien mechanizm obrony komfortu psychofizycznego będzie na poziomie emocjonalnym usuwał im z umysłu poprzez wypieranie i zniekształcanie nawet najprostszą a trafną diagnozę. Wcale nie znaczy że robią to celowo i świadomie.
Znaczy to, że wbrew pozorom sama inteligencja najpewniej oddali człowieka od prawdy. Oddali jeśli nie będzie uprzedzona przez pokorę i ascezę. To one są istotą mądrości.
Argumenty będą więc tym mniej skuteczne im bliżej będziemy istoty problemu. Im bliżej bowiem będziemy istoty problemu, tym bardziej jej dostrzeżenie będzie ludzi boleć i tym silniej będą się na poziomie nieświadomym uruchamiać ich mechanizmy obronne prowadzące do tym sprawniejszej racjonalizacji błędów im bardziej rozwinięty mają intelekt i tym bardziej przekonywujące im sprawniej posługują się słowem i im bardziej są dla innych przekonujący. Tacy zdobędą demokratyczny posłuch.
Właśnie dlatego największe błędy są trwałe. Od czasu Sokratesa, czy Pana Jezusa Chrystusa, który w 13 rozdziale Ewangelii Mateusza przy okazji przypowieści O ziarnie które pada i nie zawsze wydaje plon(tak jak słowa bardzo często są niezrozumiałe) przytaczał słowa proroka Izajasza pasujące tu jak ulał:
Słuchać będziecie, a nie zrozumiecie,
patrzeć będziecie, a nie zobaczycie.15
Bo stwardniało serce tego ludu,
ich uszy stępiały i oczy swe zamknęli,
żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli,
ani swym sercem nie rozumieli:
i nie nawrócili się, abym ich uzdrowił.
Podczas czytania rozdziału „Potęga Słowa”, ponad 200 stron dalej spróbuj rozważyć dlaczego Pan Jezus nie napisał żadnej(znanej nam) książki. I czego to uczy nas, ułomnych. Takie małe ćwiczenie dla chętnych.[2025]]]
Nic nie warta teoria bez przykładów?
Słyszy się często takie porzekadło. Jest ono błędne. Przykłady bywają cenne, ale często zdarza się, że choć przykład pozwala zwizualizować i zapamiętać abstrakcyjną regułę, metodę, zasadę działania błędnego, bądź poprawnego, to jednocześnie przywiązuje większość ludzi do podanych przykładów. Kończy się to tym, że nie widzą tego samego problemu, gdy pojawi się w obszarze niepodanym w przykładach. Dochodzi nawet do zgubnej przewrotności:
Nawet jeśli ludzie przyjmą słowa pouczenia, to będą mieli tendencję do odnoszenia ich tylko do tych przypadków które już dla nich są nieaktualne. (np.: Tropią faryzeizm wiary na pokaz u jednostek w tych środowiskach, gdzie wiara nie jest poważana, a wyśmiewana, a więc faryzeizmem jest raczej ostentacyjne ukrywanie, czy szydzenie z wiary. )
Zamiast skupić się na zasadzie, mylą ją z przypadkiem. I na tym przypadku się skupiają nawet wtedy, kiedy ten sam problem przeniósł się na przypadki inne a nawet odwrotne. I rozwiązaniem problemu byłoby zaaplikowanie tego zewnętrznego przejawu, który kiedyś był problemu źródłem:
(Po wyłożeniu tej zasady pozwolę sobie podać przykład celowo mało istotny dla wielkich konfliktów, prozaiczny, żeby oddalić opisane tu niebezpieczeństwo. Kto bowiem będzie na poważnie szukał realizacji tej zasady mierząc nogi od stołów?) Obcinają oni nogę, bo w książce jest napisane, że za długa, ale dali się do tego obcinania przekonać dopiero wtedy, kiedy ta noga się wytarła i już za długa nie była. I przycinają dalej, gdy widzą, że po przycięciu stół się kiwa. Za późno. Zamiast stosować zasady do aktualnych problemów stosują je do problemów mniej aktualnych, bo już z tymi problemami nie są tak związani i dlatego łatwo im je piętnować i odrzucać. No tyle, że dziś potrzebują do uleczenia właśnie tego, co kiedyś było przyczyną ich choroby. Wydłużenia nogi;)
Tak samo jest z tropieniem liberalizmu, gdy problemem jest tyrania, czy surowości w wychowaniu, gdy problemem jest rozpieszczanie do czego, jak trafnie pisał C. S. Lewis (wspominany w rozdziale II) kuszą nas diabły.
Jedynym sposobem przełamania tego błędnego koła jest asceza, zapieranie się siebie , poprzestawanie na tym, co do nas należy i spokój wobec faktu, iż nie udaje nam się ludzi przekonać do odejścia od tak banalnych błędów. Skoro Pana Boga nie posłuchali, to dlaczego mieliby nas posłuchać? Tym bardziej że próbujemy przekonać innych do tego, czego sami przed chwilą żeśmy nie rozumieli. Co świadczy tylko o tym, że pewnie i teraz dalej tak samo błądzimy, tylko w innych obszarach. [XII 2024]
Tym, co pozwala nam własne ograniczenia przekroczyć i się przed ową zgubą uchronić jest na poziomie społeczno kulturowym manifestacja pokory i samozaparcia: zespół reguł wypracowanych przez pokolenia - Tradycja- często tłamsząca młodzieńcze(starcze też) popędy, wymagająca nieprzyjemnego treningu, metanoi, ale właśnie w tym celu, by uchronić ludzi od konsekwencji, których oni w wyniku własnych ograniczeń poznawczych znać nie mogą. Przesadne zapatrzenie w naukowe odkrycia i wszelka inna afirmacja nowinek jest zgubna z tych samych powodów.
Stąd wyższość tradycji nad nauką i naszymi rzekomo „rozumnymi” dywagacjami. I potrzeba weryfikowania jednej przez druga, z zachowaniem właściwych hierarchii. Tradycja, jako źródło wartościowań stoi tu wg mnie wyżej, co uzasadnimy w dalszej części.[2020-2022]
Nie brak, a za dużo! I na nieswoim miejscu.
Poszukiwacze przyczyn upadku cywilizacji i błędów wychowawczych często pytają: czego brakuje: a może za mało modlitwy, za mało czytania, za mało ćwiczeń?… Inni znowu pytają: jak to jest, ze moje dziecko się pogubiło, przecież niczego mu NIE BRAKOWAŁO: W domu była dyscyplina, religijne wychowanie, obowiązki.
NO i co z tego, że szlachetne rośliny tych wszystkich dobrych sprawności i dyscyplin były, skoro chwasty błędów je zagłuszyły. Dlatego właśnie rośliny na których nam zależy wymagają plewienia: usuwania innych roślin, które są mniej wymagające i dlatego zagłuszają, zasłaniają im słońce. No i dobierania towarzyszy: takich roślinek, które będą sprzyjały ich wzrostowi. Potrzeba by rosły na właściwej sobie glebie, we właściwych sobie granicach - miejscach w porządku. Potrzeba je we właściwym czasie, a w niektórych przypadkach na zawsze zamknąć przed tym, co szkodzi. [IX 2022]
Dlatego też zarówno w wychowywaniu, jak i w działaniach duszpasterskich błędna jest taktyka „dostosowania się”, zmieniania tego, co dane z góry od przodków. Hamuje ona wzrost, gdyż dzieci i wierni uczą się, że to nie oni mają się przystosowywać do tego, co przetestowane przez wysiłek pokoleń, sprawniejsze, wyższe, doskonalsze, ale to, co doskonalsze ma się przystosowywać do nich. Jest to przewrotność dla dzieci i wiernych niezmiernie szkodliwa! Oducza ich bowiem podejmowania wysiłku, osiągania wyższych „leveli”, treningu, pokonywania własnych słabości, metanoi, czyli „zapierania się samego siebie”. Jest początkiem rozkładu cywilizacji.[2017]
Oburzyć się tu może ten, co uważa się za wyzwolonego od schematów i stereotypów. Zmartwię go. Negatywny stosunek do schematu jest sam w sobie wchłoniętym przez człowieka w procesie wychowania schematem. W nich samych (w schematach, formach, odgórnie narzuconych prawach, instytucjach, w rytuałach, w relacjach społecznych) nie ma niczego złego. Wręcz przeciwnie! Ich istnienie jest nie tylko warunkiem postępu, ale również podstawą wzajemnej komunikacji. Bez nich nie moglibyśmy się zrozumieć. Są więc konieczne do normalnego funkcjonowania. Ponadto pozwalają nam się rozwijać. Mają bowiem funkcję podobną wzorom w matematyce. Nie trzeba ich za każdym razem, od nowa konstruować, bo są już gotowe. Można zaczynać obliczenia od ich poziomu, z ich użyciem. (Dalej będę nazywał je m. in. oczywistościami.) Dzięki nim łatwiej nam dokonywać obliczeń bardziej złożonych, a to umożliwia rozwój. Zbiorem schematów uznanych za ważne jest chociażby tradycja. Dbać należy, by wzory te nie były u swych podstaw błędne, by były właściwie stosowane i by nie narzucono poprawnym etykiety głupich. Podobnie jest ze schematami zachowania, myślenia, oceniania, czy działania. Mogą być źle skonstruowane, przykładane do niewłaściwych rzeczywistości.
Błędy w teoriach podstawowych skutkują błędami w całej zbudowanej na nich nauce. Podobnie powstają błędy kulturowe i błędy życiowe każdego z nas. Proponuję zwrócić uwagę nie tylko w ramach tej lektury, ale i w codziennych sporach, dyskusjach, zarzutach na błędy logiczne takie jak: błędne koło w rozumowaniu, stawianie chochoła(wmawianie komuś, że powiedział, czego nie powiedział i polemizowanie z tym), wylewanie dziecka z kąpielą. Robienie z igły wideł...Zauważą państwo być może, że tak wiele wielkich kłótni, zerwanych znajomości zrodziło się początkowo małych nieporozumień opartych na powyższych błędach, na zawierzaniu zbytnio własnym podejrzliwym odczuciom zagłuszającym nam tłumaczenia drugiej strony, że co innego miała na myśli.
Schematy, o których tu cały czas mówimy stanowią główne tworzywo kultury. "Ale zaraz - ktoś spyta - czy wolno nam mówić o błędach kulturowych? Przecież kultury są różne, względne, (ktoś może nawet uznać, że komplementarne); ich elementów nie można poddawać krytyce, bo są „relatywne moralnie". Odpowiem, że krytyka innych kultur jest immanentną cechą każdej z kultur. Rezygnacja z niej, jest w pewnym sensie wyrzeczeniem się własnej kultury. Tyle tylko, że odrzucanie nawet całości danej kultury, czy cywilizacji nie oznacza odrzucania jej elementów! (dodatek z 2021 roku: I jak trafnie Feliks Koneczny zauważa, że nie zgodzą się nigdy dwie cywilizacje, tak, błędem jest wyciąganie z tego wniosku, że wchłanianie elementów innych cywilizacji prowadzi do rozpadu wchłaniających. Wiązanie sprzecznych „gramatyk”, czyli metod uporządkowania prowadzi do rozpadu, ale wprowadzanie elementów „leksykonu” obcego może nawet umocnić daną cywilizację, jeśli one lepiej spełniają zadania wyznaczane przez „naszą” gramatykę niż znaki rodzimie.) Często chodzi tylko o odrzucenie sposobu uporządkowania tych elementów! Z drugiej strony tam, gdzie człowiek nowoczesny widzi komplementarność tkwi często sprzeczność. Ale tą dostrzega rzadko i wybiórczo. Wynika to z autonomizacyjnego zapomnienia o metodzie ich uporządkowania. To w niej przejawia się dyscyplina. To ona jest kluczowa dla znaczenia tak, jak szyk i gramatyka decydują o znaczeniu słówek zlepionych w zdanie. Zwracając na to uwagę naruszam przesądy współczesnego świata: zasady źle rozumianego relatywizmu kulturowego, fałszywej wolności liberalizmu i nieingerowania w autonomiczność danej kultury. Takie „oczywistości” mają to do siebie, że są przezroczyste. Zazwyczaj ich używamy, ale się nad nimi nie zastanawiamy, bo ich nie zauważamy tak, jak zwykle nie widzimy okularów, które nosimy na nosie, czy powietrza. Używamy ich tak jak wspomnianych wyżej wzorów, czy teorii, nie zastanawiając się, czy w tym jak je rozumiemy nie tkwią czasem jakieś błędy i sprzeczności. Okulary bowiem mogą wbrew naszym przekonaniom jeszcze bardziej wzrok pogarszać, a powietrze może okazać się przepełnione smrodami, bądź substancjami trującymi, których z przyzwyczajenia, albo z przyrodzonej im bezwonności nie odczuwamy.
Jeśli nawet dostrzeżemy sprzeczności, to nazywając je "innością" uznajemy dziś podług pewnej mody, że powinny one istnieć obok siebie, że taka jest natura kultury. Nie zauważamy przy tém, że w większości kultur w historii istnieje poszukiwanie jednoznacznych kryteriów również w tych elementach, co do których istnieje niezgodność pomiędzy jednostkami, czy grupami. [2010]
"Z jakim przestajesz, takim się stajesz"
Jako ludzie należymy do ciasta społeczeństwa i jego kultury. Kwas złych wzorców, które kiedykolwiek miały z nami styczność, musiał zakwasić i nas, kiedy nie odparliśmy jego wpływu. Nie mogliśmy go odpierać, zanim zdobyliśmy pojęcie, że trzeba, bo jest zły.
Małe dzieci nie wybierają sobie towarzystwa i otoczenia. Przestają z rodzicami, wychowawcami, rodzeństwem, grzechotką, łóżeczkiem, pokojem, grysikiem, kurami, podwórkiem, telewizorem, podłogą... czyli z tymi osobami i rzeczami, które je otaczają. Nie wybierają, póki się nie nauczą, póki nie poznają kryteriów wyboru. Kryteriów wyboru środowiska, potrzebnych do podejmowania decyzji. Tych kryteriów uczy ich otoczenie od nich niezależne, z którym w pierwszych latach życia mają do czynienia. Uczy ich ono całego sposobu życia. To, co w tym otoczeniu dopuszczalne, przedstawiane jako korzystne, albo po prostu obecne, będzie za takie uznane zapewne przez człowieczka, który nauczy się już oceniać i wybierać. Chyba, że zaistnieje silne kontrprzykład, alternatywne otoczenie i pouczenie. Pojawi się wtedy możliwość wyboru.
Mówi się, że zakazany owoc lepiej smakuje. Dlatego też by „skłonność do złego” się nie uaktywniała należy unikać dobrowolnego spotkania ze złem. To trudne w sytuacji, gdy owo zło wypełnia sprytnie szczeliny w niewątpliwym dobru(bo zło nie jest samowystarczalne), jest niezauważane i zakorzenia się w umysłach ludzi wchodząc najpierw na poziom ich podświadomości tak, że nie zauważają oni tej granicy, gdy to, co złe zaczyna im się wydawać dobre. Jeśli nawet rodzice będą przestrzegać dzieci przed złem(niezależnie od tego, co za nie uznają), ale nie odgraniczą ich od przykładów błędów to skłonność do grzechu może coraz bardziej uaktywniać. Dziecko bowiem nie zdążyło jeszcze ustabilizować własnego systemu moralnego, bo cały czas stwarzają się jego podstawy. Poza tym na dziecko wpływa tzw. presja otoczenia, tak mocno determinująca zachowania również dorosłych i to nie tylko ta zwana środowiskową, czy społeczną, ale poszerzona, presja kulturowa. Wyłania się ona nie tylko ze słów, nie tylko z relacji ludzkich, ale i ze struktury sposobów życia- ubiorów, rozrywek, działań w pracy i w domu, z uporządkowania przestrzeni mieszkania, itd. Autorytet rodziców może słabnąć i zanikać nawet jeśli rodzic zachowuje się tak samo jak jego przodkowie ale jeśli konkurencję zrobią mu inne autorytety, serwujące przeciwne treści, szczególnie wtedy, gdy ich oferta będzie atrakcyjna, pozornie dobra, kamuflująca zło, a przy tym wszechobecna. Dziecko nie odróżnia bowiem wielu kamuflaży.
Taka konkurencja sprzecznych autorytetów nie sprawi wcale, że jak to nas okłamują, dziecko wybierze sobie co chce, ale że nie będzie wiedziało czego chce. Będzie niewolnikiem własnych pożądań i marionetką tych, którzy nimi manipulują. Te pożądania/ochoty/chucie będzie fałszywie utożsamiało z wolą. Społeczeństwo pokolenia wychowanego w ten sposób jest skazane na upadek.[akapit z 2022]
Złe bodźce powyżej opisane nazwać można inaczej zgorszeniem, złym przykładem. Obrona przed nim zaś jest cechą większości kultur tradycyjnych, którym kilka słów dalej poświęcę.
Jakie schematy kulturowe nabyliśmy na drodze wychowania? Które z nich są właściwe, a które błędne i dlaczego? Którym schematom narzuciliśmy krytyczną, a jednocześnie niesłuszną etykietę, by każdy, kto ich użyje był bezrefleksyjnie piętnowany? Mam nadzieję, że odpowiedzi na te pytania zostaną tu – choć w części – zawarte. Celem tekstów jest weryfikacja powszechnych światopoglądów przez zbudowanie modelu pokazującego, co człowiek może wiedzieć o rzeczywistości i jak powinien w związku z tą wiedzą działać oceniać i myśleć. [2009]
I. TEN, KTÓRY WYMYŚLIŁ WSZYSTKO. DOWÓD I WIARA
Albowiem po części znamy i po części prorokujemy.
Ale gdy przyjdzie co jest doskonałego, co jest po części, zniszczeje.
Teraz widzimy przez zwierciadło, przez podobieństwo; lecz w on czas twarzą w twarz.
Teraz znam po części; lecz w on czas poznam, jakom i poznany jest.
1 Kr 13, 9-10,12
„(…)jak mówi Bóg do proroka Jonasza o Niniwitach, my nie odróżniamy między prawicą a lewicą (Jon 4, 11), ponieważ na każdym kroku z powodu niedołęstwa poznania uważamy zło za dobro, a dobro za zło.”
Św. Jan od Krzyża
„Z powodu ciasnoty naszej głowy(wchodzi w czapkę lub kapelusz) nie możemy wszystkiego wiedzieć”
Bóg jest Istotą Nieskończoną, a nasza głowa ma granice i wchodzi w czapkę lub kapelusz.”
Św. Maksymilian Maria Kolbe
Fakty dostępne każdemu
Wystarczy, abyście dokonali
wglądu we własne myśli i zbadali, czy zdołacie pojąć, aby dźwięk lub kształt,
ruch czy kolor, mogły istnieć poza umysłem, to znaczy nie będąc postrzegane.
G. Berkeley, „Traktat o zasadach poznania ludzkiego”.
Katologika jest prosta. Stanowi receptę na zawiłe teorie umysłów wybit(n)ych… z rzeczywistości. (w tym i tych, które ogłaszają rozstrzygnięcia w sprawach, które do nich nie należą i które ich przerastają.) Sprowadza się do faktów dostępnych każdemu. Każdy ma bowiem swoje własne myślenie i rzeczywistość przez nie dostępną. Może to być mama, łóżeczko, siekiera, komputer, sufit, drzewo, kurnik, mikrofon, niebo, piec, maszyna do szycia, pole, biblioteka, szałas, krowa czy laboratorium. Nie ważne.
Spróbuję od tych dwu podstaw wyjść. Gdzie dojdę? Co znajdę? Chodź ze mną, a zobaczysz.
WIARA
Żeby rozumować, musimy uwierzyć w zasady rozumowania, poznawania i dowodzenia.
Ta wiara, to założenie stanowi podstawę wszelkiego poznania. Koniecznie go używamy do wszelkiego myślenia, w tym do podważania i dlatego nie ma sensu go podważać. Ktoś może uparcie twierdzić, że w to nie wierzy, ale będzie jednocześnie używał tego, w co rzekomo nie wierzy do „nie wierzenia”.
Owo założenie to pierwszy poziom wiary. Nazwać go możemy koniecznością poznawczą. Są jeszcze inne poziomy (drugi: to co można wywieść z tych konieczności, ale człowiekowi nie udało się jeszcze na to wpaść i trzeci: to, czego wywieść nie można).
Ludzki rozum jak widać jest ograniczony i niesamodzielny, bo konieczną dla niego podporą jest wiara, której się wielu wypiera. (2011, 2017- wyrzucenie całej strony, skrócenie do minimum i dopowiedzenie o poziomach wiary)
Jesteśmy skończeni!
Sposobów zaś ujmowania świata i danych jest nieskończenie wiele. To kolejny fakt dostępny każdemu. Jesteśmy skończeni, adokładniej:nasze możliwości są ograniczone, „nasza głowa w kapelusz wchodzi”.Dlatego też doświadczamy – nieraz boleśnie i dlatego niezaprzeczalnie – własnej pomyłki. Ona również jest świadectwem istnienia tego, co niezależne od naszych myśli, co nas przekracza, czyli co jest wobec nas transcendentne.(2017)
Dotyczy to nie tylko opisu stanu świata, ale jeszcze bardziej naszych ocen moralnych postaw i motywacji innych ludzi, o czym powiemy w trzeciej części książki.
Cóż to jest Prawda?5
Nie tylko Piłat miał z tym problem. Mają je i dziś wyznawcy tzw. „Relatywizmu”. To oni właśnie zdają się podważać powyższą konieczność.
Oburzony na "roszczenie sobie prawa do posiadania monopolu na prawdę" paradoksalnie sam sobie w owym oburzeniu takie prawo rości. Według niego jedyną prawdą jest brak jedynej Prawdy. W poprzednim zdaniu zawiera się oczywiście sprzeczność. Twierdzenie czegokolwiek oznacza bowiem uznanie tego za prawdę. Nie nazywanie tego prawdą nie ma znaczenia, gdyż takie właśnie jest tego twierdzenia znaczenie;)
Założenie prawdy jest punktem wyjścia poznania. Nie ma sensu pytać, czy ona jest, udowadniać, że jest, bo każdy akt myślny zawiera w sobie założenie jej istnienia. Samo takie roszczenie nie jest więc błędem. Błędem jest oszukiwanie, że się go zwalcza, podczas gdy de facto zastępuje się go własnym roszczeniem. Jedynie uczciwe jest uznanie, że się własny pogląd uznaje za jedyną prawdę. I przyznanie się do niego.
Szukanie obiektywnej prawdy wynika więc z tego, że, jak już zauważyliśmy nie ma sensu odrzucać tego, za pomocą czego możemy odrzucać. Więcej: nie ma sensu wątpić w to, za pomocą czego i dzięki czemu możemy wątpić. Nie ma też potrzeby udowadniać tego, co pozwala nam udowadniać. Trzeba więc uwierzyć w zasady funkcjonowania rozumu i w to, co z nich wynika. (2014-5)
Poznanie jest z zasady subiektywne i względne, czyli „po części, przez zwierciadło, niejasne”. Poznanie jest subiektywnością, jest względem. I ta subiektywność to obiektywny fakt. Skrajni „relatywiści” negujący obiektywną rzeczywistość tworzą alternatywę albo-albo. Obrońcy realnej rzeczywistości nierzadko dają ją sobie narzucić, przez co przyczyną niezgody obu stron jest paradoksalnie to, w czym się zgadzają: nie biorą pod uwagę współistnienia subiektywności i obiektywności. Wiele sporów, od piaskownicy, przez kuchnię, szkołę, aż po politykę na podobnych właśnie fałszywych alternatywach polega.
Co z zasad myślenia wynika?
Człowiek ze swą subiektywnością jako warunkiem poznania może dać nieskończenie wiele, nawet sprzecznych odpowiedzi na pytanie: „Czym jest prawda?” Dlatego jest w kropce. A nawet w dwóch kropkach. Mnogość owa sprowadza się wszakże do dwóch opcji:
Nie ma jednej prawdy, ponieważ rzeczywistość jest nam dostępna tylko przez myśli, stąd każda myśląca osoba może mieć własną prawdę.
Jest jedna, uniwersalna prawda bo na tym założeniu opiera się samo podejmowanie się jakiegokolwiek myślenia- czyli przykładania tych samych zasad rozumowych do całego wszechświata i do każdego jego elementu, oraz komunikacja z innymi podmiotami.
Ktoś powie, że można uzgodnić powyższe wnioski stwierdzeniem: „rzeczywistość-prawda istnieje tylko w moim umyśle.” Ale czy nie jest tak, że nasz umysł doświadcza tego, co go przekracza, co jest poza nim, co go zaskakuje, bo okazuje się później inne niż to się wydawało wcześniej, oraz inne niż byśmy chcieli?
Tak właśnie jest. I dlatego nie mogę bez popadania w sprzeczność uznawać rzeczywistości za istniejącą tylko w mojej świadomości.
Przykładając myśli do świata muszę założyć, że jego poziomy i skrawki są zbudowane wg uniwersalnych zasad, tych samych co zdolność myślenia, dlatego mogę je poznać. (Poznanie jest równoznaczne z uświadamianiem sobie, pomyśleniem i rozumieniem. Choćby cząstkowym.) Branie pod uwagę światów nieprzystających do zasad myślenia jest nieracjonalne, ponieważ warunkiem „brania pod uwagę” i racjonalności jest owo przykładanie myśli do świata. O kolejnym, kluczowym Warunku racjonalności opowiem nieco dalej.
Zdolność myślenia prowadzi mnie więc do uznania, że
rzeczywistość i prawda jest nam dostępna tylko przez tą naszą zdolność,
a jednocześnie jest przekraczającą ją, niezależną od niej Tajemnicą. (2012)6
Zdradzę Ci tą Tajemnicę...
Tak się składa, że Tajemnica to kategoria wspólna dla większości kultur i jako taka wiąże się z religijnymi doświadczeniami. O tajemnicy pisał choćby luteranin Rudolf Otto, jako o jednym z podstawowych wyznaczników świętości, towarzyszu religijnych doznań(używał tu słowa "misterium"). Tajemnica jest wg Andrzeja Zybertowicza7 podstawową kategorią dla konstruktywistów. Pisze on tak:
„I choć konstruktywista w zasadzie jest gotów podważyć każdy fakt (o ile uzna, że sprzyjać to może wartościom, lub ustaleniom innych faktów do których jest przywiązany) to istnieje dla niego kategoria, do której podchodzi z nabożeństwem: TAJEMNICA. Istnienie Tajemnicy wynika z samej natury konstruktywizmu. Ponieważ nasza wiedza i fakty za jej pomocą postrzegane i artykułowane są naszymi z(a)wodnymi konstrukcjami, ponieważ konstrukcje prawie zawsze (zawsze?) mogłyby być inne, to konstruktywizm jest świadomy, że arbitralność procesu poznania zawsze tworzy jakieś residuum, coś, co umknęło konceptualizacji i wrażliwości poznawczej(...)”8
Do tajemnicy zalicza się więc i to że:
Nauka jest subiektywna
Chciałbym tutaj zwrócić uwagę czytelnika na twierdzenia konstruktywistów, gdyż są one w znacznej swej części wsparciem dla tezy, którą tu próbuję wyartykułować. (To przykład teorii, z której słusznych przesłanek wyciąga się fałszywe wnioski. Warto przyjąć przesłanki, a odrzucić wnioski pokazując, iż są po prostu błędne. Św. Tomasz z Akwinu podobnie zrobił z pogańskim arystotelizmem, z którego zaczerpnął wszystko to, co dobre, a złe odrzucił. Właśnie tak trzeba robić, żeby przekonać tych najbardziej „zaoranych”. Podobnie jest z rozmaitymi odmianami relatywizmu, strukturalizmu, teorii krytycznej, czy postmodernizmu. Nie możemy się dać wpuścić w maliny błędnych alternatyw. Ale o tym będzie dalej. ) To, co przez naukę jest uznane za fakty jest w istocie interpretacją, wynikiem subiektywnych uwarunkowań:
Konstruktywizm wątpi, czy istnieją fakty, które w jakimkolwiek dostępnym dla nas ostatecznym, lub absolutnym sensie są niepodważalne, konieczne i uniwersalne.
Konstruktywizm twierdzi, że to, co jedni uznają za fakty, inni mogą ignorować, de-montować, modyfikować i konstruować po swojemu. ]9
Konstruktywizm twierdzi, że faktem jest to, iż wiedza postrzegana jako obiektywna nie jest neutralna.10
Że dana wiedza posiadająca społeczny status obiektywnej, często albo inicjuje, albo podtrzymuje, albo odsuwa na dalszy plan, lub poza margines prawomocnej debaty publicznej takie definicje sytuacji, które mają – mówiąc językiem tradycyjnego marksizmu – znaczenie klasowe. W tym zakresie konstruktywizm przyjmuje dorobek teorii krytycznej.
(…) Konstruktywizm twierdzi, że to, co jedni uznają za fakty, inni mogą ignorować, de-montować, modyfikować i konstruować po swojemu. [Zybertowicz 1995: 113]11
On też zawarł w swojej pracy takie cytaty, które w tym miejscu wydają mi się istotne:
Słońce, gwiazdy, są ludzkim dziełem. Jako obiekty wyróżnione nie istnieją bowiem inaczej, jak w ludzkim poznaniu. [Kołakowski 1989/1957: 154]
Poznanie jako pierwotna forma aktywności sensotwórczej należy do ontologicznej struktury świata, tworzy istotny wymiar jego rzeczywistości. [Siemek 1988: 22]12
Przedstawia dalej uzasadnienia nosicieli takich opinii:
„Cechą charakterystyczną procesu weryfikacyjnego w nauce jest to, że nigdy nie jest on zamknięty. Decyzja o jego zakończeniu ma zawsze konwencjonalny(…) charakter, gdyż nigdy nie można stwierdzić, że dane twierdzenie zostało w sposób ostateczny uzasadnione(Zeidler 1993: 54; por. Collins 1985, 1989 o tzw. regresie eksperymentalnym)” 13
To że wydzieliliśmy takie a nie inne perspektywy konstytuujące istnienie różnych dziedzin nauki jest wynikiem wyboru, osadzonego w pewnych historyczno-kulturowych uwarunkowaniach. Mogliśmy nigdy nie spojrzeć na świat przez pryzmat wyizolowanych praw fizyki, relacji mechanicznych(czyli osadzonych w czasie między energiami i skrawkami materii szeroko rozumianej), mogliśmy nie wydzielić z praw fizyki ich kolejnego poziomu- chemicznych reakcji. Mogliśmy nie wypreparować tej części praw fizycznych, które nazywamy życiem biologicznym. Mogliśmy fakt że jabłko spada, uznawać dalej za oczywistość, a za pomocą zdolności symbolicznych szukać przyczyn tego, że fizyczne działanie świata z puli nieskończonych możliwych efektów swych praw, wybrało takie a nie inne ich realizacje, właśnie teraz i właśnie tu.
Mogliśmy uznać perspektywę praw fizyki, chemii, biologii za nic nie wnoszącą.
Weźmy za przykład hipotetyczne plemię Hyrdów, w którym fakt spadania jabłek z drzew wyjaśnia się tym, że potrząsają nimi przodkowie- Hyndajowie.
Do Hyrdów przyjechał pewien naukowiec i zaczął się z nich śmiać mówiąc, że to nie żadni przodkowie, tylko splot grawitacji i biologicznych procesów strąca jabłka z drzew.
Może ktoś tam uwierzył w wyjaśnienia naukowca, ale większość uznała go za idiotę, za laika, który zupełnie nie pojął w czym rzecz.
Lokalny mędrzec mógł mu odpowiedzieć (gdyby posługiwali się wspólnym językiem i gdyby widział potrzebę takiego tłumaczenia- w co wątpię): „No niech CI będzie: grawitacja- przyciąganie ziemi, procesy dojrzewania jabłka, itd. sprawiają, że jabłko spada. Ale nas to nie interesuje jakie nazwy i teorie na temat procesów fizycznych są u was używane do ich opisu, ale dlaczego te procesy wygenerowały takie efekty, takie kombinacje tu i teraz! To przodkowie za tym stoją! To oni nimi sterują. Bo są ponad nimi. Nas nie interesują same materialne mechanizmu, ale jaką one mają wartość, czy są dobre, czy złe, jaki mają sens”
Gorzej, jeśli tubylcy, tak jak my, oczarowani magiczną i egzotyczną charyzmą naukowca dali sobie narzucić fałszywą wizję swojej kultury. Wtedy zaczęli ten fałsz urzeczywistniać. Naukowiec więc nie tyle zbadał kulturowy fakt, co go utworzył. Tubylcy uwierzyli w fałszywą alternatywę: albo przodkowie, albo grawitacja. To tak, jakby uwierzyli w opozycję: a(le)bo wysoki, a(le)bo chudy.
Niektórzy bowiem z faktu, iż wyobrażenie duchów i bogów da się wyjaśnić tym, że mózg poszukuje wszędzie osób wnoszą, iż osoby i duchy to fikcja. Z faktu iż struktura społeczna ma pewne stałe cechy i wpływa na zachowania jednostek wnoszą, iż nie ma jednostkowych decyzji mogących zmienić budowę całości, a z faktu iż poznanie jest subiektywne wnoszą iż nie ma obiektywności. W efekcie obrońcy obiektywnej rzeczywistości, na przekór nowym teoriom zaczynają negować subiektywność poznania, a obrońcy wolnej woli – siłę „struktury”. Przejmując więc błędne alternatywy oponenta stają tylko po drugiej ich stronie. Wcześniej na to by przeciwstawiać sobie te jakości nawet by nie wpadli. Bardzo łatwo jest dać się tak wrobić. [Akapit z 2018]
Takie rozumowanie to oczywiście błąd logiczny. Jedno z drugiego nie wynika.
Jeśli Hyrdów wymienimy na wyznawców wierzeń rzeczywistych, np. muzułmanów, to mogą oni łatwo podważyć jego wnioskowanie uznając chociażby, że mózg ludzki został przez Allaha skonstruowany właśnie tak, a nie inaczej, żeby człowiek mógł Go poznać .
Jeśli „wyzwolony z zabobonów” mądrala nie widzi, gdzie jego rozumowanie zostało obalone powyższą konstatacją „prymitywa”, to już jego problem. Mogę w tym miejscu dodać, iż w istocie to samo co owi prymitywi mają na myśli współcześni fizycy, tacy jak prof. Krzysztof Meissner(gdy go około roku 2017 odkryłem zauważyłem, że bardzo trafnie nazywa coś, co i w starszych wersjach tej książki próbowałem mniej udolnie nazwać), gdy stwierdzają że największą Tajemnicą jest istnienie w przyrodzie jakichkolwiek praw i samego faktu i aktu ich rozumienia. I choć te prawa pozwalają cokolwiek wyjaśniać, to same nie są wyjaśnione, wymagają wiary. [akapit z 2018 r.]
Prawdą jest, że procesy myślowe, tak jak wiarę w duchy i bogów można opisać w kategoriach mózgowych procesów. To bardzo cenne(choć dość oczywiste) spostrzeżenia. Kłamliwe jest natomiast tworzenie alternatywy: albo procesy mózgowe, albo niematerialność duszy. Jedno drugiemu bowiem nie zaprzecza.
Z podobnego błędu logicznego rodzą się wierzenia ateistów, którzy uznają, że to, co „zabobonne prymitywy”(w tym katolicy „odprawiający w kościołach swoje „gusła”) przypisują duszy, jako odrębnej od materii, to w istocie zjawiska neurofizjologiczne i dlatego duszy nie ma.
Oprócz fałszywej alternatywy „dusza-materialne procesy” w powyższe rozumowanie wdarł się błąd polegający na niewłaściwej definicji duszy, na niezrozumieniu(albo zapomnieniu), o co wierzącym chodzi, albo na zbytnim sugerowaniu się nieprecyzyjnymi wypowiedziami samych wierzących. Bo słowa mogły być w ich ustach tylko jednym z wielu elementów komunikatu. Odczytywanie tylko tego, co w słowach moglibyśmy przyrównać do odczytywania tylko i wyłącznie samogłosek a pomijania spółgłosek. Głupi tu jest nie ten, którego zdaniu pomijacze spółgłosek bezsensowność zarzucają, ale sami pomijacze. Pomijacze spółgłosek, ale i tego, co pozasłowne.
Taką głupotą wykazali się niegdyś krytycy niepiśmiennych, „zabobonnych” i „pierwotnych” kultur ludowych.(2015)
Głupotą, albo istniejącymi od dawna błędnymi założeniami, wg których u podstaw świata jest walka/równowaga między złem a dobrem, bytem a niebytem, wg niektórych między złym a dobrym bogiem. Zły bóg/duch miał stworzyć ciało, a dobry duszę. Stąd wg niektórych dusza/idea jest dobra, a ciało/materia jest zła. Związek z tym założeniem jest widoczny w rozmaitych podstawach ciągnących się przez znaną nam historię takich jak: niektóre wersje pitagoreizmu, platonizmu, hermetyzmu, zoroastryzm, manicheizm, bogomilizm, kataryzm, taoizm, gnoza, neoplatonizm, kluczowe nurty protestantyzmu, heglizm, marksizm, czy współczesny antyformalizm. Spróbuję z nieco innej strony pokazać alternatywę dla owych błędów. Alternatywę starą i sprawdzoną, wymagającą jednak pokory dziecka, które wbrew opiniom głów utopionych w zawiłych teoriach widzi, że „król jest nagi”.(2018)
Niektórzy wpadają w pułapkę przekory. Skoro ateiści mówią, że Boga nie ma, bo są mózgowe procesy kształtujące obraz i potrzebę Boga, to ludzie wierzący zamiast stwierdzić, że jedno drugiego nie wyklucza, uprzedzają się emocjonalnie do mówienia o takich mózgowych procesach(oczywiście daje tu celowo ekstremalny przykład, żeby uwyraźnić samą regułę). W ten sposób dają sobie narzucić ateistyczne kategorie myślenia. Skoro rewolucjoniści i media światowe z radością ogłaszają, że sobór zerwał z Tradycją, to obrońcy Tradycji, zamiast sprawdzić, czy rzeczywiście zerwał, przyjmują to za oczywistość i powtarzają za modernistami, a w konsekwencji odrzucają taki Sobór jako zły, przy okazji, zaprzeczając Tradycji, czyli zaprzeczając swoim intencjom. Kiedy świat nazywa tolerancją akceptację niemoralności, to obrońcy moralności zaczynają zachowywać się nietolerancyjnie. Jeśli świat boi się oceniać, to obrońcy prawdy zaczynają kogo popadnie pochopnie oceniać. OPOWIADAJĄ SIĘ TYLKO PO PRZECIWNEJ STRONIE FAŁSZYWEJ ALTERNATYWY. Owa pułapka, to mechanizm, dzięki któremu lewica skutecznie rozbroiła prawicę. Będziemy do niego wracać.[2018 z poprawką 2021]
Od dawna przed ludźmi stoi ten właśnie wybór: związanie Krzyżem pozornych przeciwieństw , albo ich rozerwanie i chwianie się na boki. Dziś to gnostyckie chwiejne rozerwanie wyraża się w sprzecznym przeskakiwaniu od modernistycznego antytradycjonalizmu i ewolucjonizmu, do archeologizmu. Od tezy do antytezy. Wytrącenie z równowagi w stronę skrajności prowokuje do skrajności przeciwnej. „HermeBogomiloKataroHegloMarksodeChardinizm”
Proponuję tutaj jednak podejście katolickie: równowagę.
Zabijanie zwierząt jest złe, bo cierpią?
Nie przez cierpienie uznajemy zabijanie za złe. Potrafimy wszak zabić bezboleśnie.
Zakazujemy zabijać ze względu na to, że uznajemy kogoś za osobę, czyli za kogoś kto posiada komponent niematerialny- duchowy(i chodzi tu o duszę niematerialną której „dychanie”, („oddychanie”, tchnienie, dmuchanie, dęcie, duch), czyli dusza materialna jest tylko znakiem jak kategoria „słowo”(Logos) jest znakiem kategorii „sens”/”znaczenie”/”treść”/”pojęcie”.) I ten właśnie komponent nazywamy rozumnym, nie zaś przepływy prądu i reakcje chemiczne w mózgu i reszcie organizmu. Z tego samego powodu mordowanie nienarodzonych uznajemy za złe niezależnie od tego, na jakim poziomie są ukształtowane ich organy i mechanizmy czuciowe. Wynika to z logiki i światopoglądu. Ta druga podstawa jest – owszem – nieneutralna, a często niedowodliwa, ale każdy ją jakąś przyjmuje, wszak jest warunkiem dowodzenia i logiki, bo logika musi mieć jakąś „substancję” poddawaną racjonalnym operacjom.
Ziemia ma „duszę”, bo duje i dycha? To, że nie potrafimy jeszcze naukowo określić jej(ziemi) odczuć jako ból nie znaczy, że go nie odczuwa. I co? Mamy zaniechać jedzenia czegokolwiek, bo wszystko żyje, „ten głaz ma także dusze, ulewa jest mą siostrą, strumień bratem”? Zwierzęta, które zjadłem będą mnie sądzić na sądzie ostatecznym”, jak mawiał pewien apolityczny polityk i były dziennikarz oraz moralista „katolicki”? Syndrom Bambiego i Pocahontas ludzi wychowanych na bajkach Disneya właśnie zbiera swoje tragiczne żniwa. Nazwałbym go szerzej syndromem Disneya.
Więcej o tych sprawach w rozdziale trzecim. Tam też wg założeń wstępnych bardziej pasuje poniższy artykuł, niemniej z pewnych przyczyn zdecydowałem się go umieścić już tutaj:
Czym się różnimy od zwierząt i rzeczy?
Bez myśli nie znalibyśmy ani siebie, ani niczego innego.
Nasze procesy mózgowe i działania byłyby-
jak domino,
jak puzzle,
elementem uporządkowanej, fraktalowej układanki wszechświata.
Poznanie ich nie byłoby możliwe, gdybyśmy ich nie przekraczali. Gdybyśmy byli tylko ich częścią.
Puzzle nie wiedzą, że tworzą układankę. Mózg nie wie, że tworzy uporządkowane procesy materialne.
Do pomyślenia o nich,
do dostrzeżenia ich porządku,
do nadania im znaczenia
potrzebny jest pierwiastek jakościowo różny od materii-
dusza?
Mózg jest jak zdjęcie, obraz, film, czy nagrania dźwięków. No i jak aparat, kamera, czy dyktafon. Gdy patrzymy na film, widzimy nie tyle film, co rzeczywistość do której odsyła. Ma on na celu uobecnianie tego, co nieobecne. Jest to relacja znakowa.
Pamięć to swego rodzaju zdjęcie, czy rysunek. Tak, jak i ono może być zamazane, czy zakłócone przez inne czynniki.
Jak to się jednak dzieje, że jesteśmy nie tylko aparatem i zdjęciem, ale możemy chcieć, albo nie chcieć, wierzyć, albo nie w to, co się na kliszy mózgu zapisuje?
Jak to się dzieje, że nie tylko jesteśmy uporządkowanym procesem, ale i uświadamiamy go sobie i wartościujemy?
Powiesz, że uświadamianie sobie nie jest wcale niczym więcej, że jest tylko częścią materii. Że To, co się dzieje w mózgu jest zbudowane z tych samych fizycznych procesów, co działania wszechświata, tylko w innym przybliżeniu i innym obszarze. Tak jest. Tyle tylko, że te wszystkie procesy mogą się w naszych ciałach odbywać nawet wtedy, gdy nie jesteśmy ich świadomi, gdy myślimy zupełnie o czymś innym. Gdyby tak nie było, to nie przeżyłbym wyprawy do sklepu, przy końcu której dopiero zorientowałem się gdzie jestem. Całą drogę przebyłem nie mając świadomości poszczególnych wyborów podczas niej dokonywanych, takich jak pokonywanie przejścia dla pieszych. Analizowałem intensywnie zupełnie inne sprawy.
Jak to jest, że możemy wybierać?
Że możemy popadać w sprzeczność, zaburzać proces, błądzić, czyli odrzucać uporządkowanie strukturalne?
Faktem, a jednocześnie tajemnicą jest to, że istnieje w człowieku
usensawnianie-rozumowanie-abstrahowanie-porządkowanie-rozróżnianie-świadomość-poznanie.
Nie jest ono tożsame z materialnymi procesami mózgowymi nazywanymi czasem myśleniem.
Te polegają na przepływie impulsów elektrycznych przez materialne nośniki. Prąd ów powoduje zmiany biochemiczne w mózgu.
Podobnie mają zwierzęta, rośliny, przyroda, komputery.
W podobny sposób informacją możemy nazwać
uporządkowanie płatka śniegu,
kryształów,
systemów i cyklów przyrodniczych,
układu słonecznego, galaktyk...
To wszystko są
jakieś struktury
fraktalowo skonstruowanego Uniwersum.
(Ciekawe jaką rolę odgrywa w tym teoria hologramu)
Niektórzy strukturaliści twierdzili, że nasze myślenie, to tylko element immanentnych, tożsamych z materią rozdziałów i porządków(czyli struktur). Niektórzy utożsamiali je z językiem(nie zawsze było pewne, jak ten język rozumieli). Myślenie to przypomina heglowskie zredukowanie wszystkiego do struktury, wykluczające istnienie „bytu prostego”, które później powielili marksiści i niektórzy strukturaliści. Ci ostatni co prawda w przeciwieństwie do Hegla utrzymywali, że całość, to coś więcej niż suma części, ale to więcej widzieli tylko w „gramatyce” świata. Można w tym zauważyć heglowskie porzucenie prostego ciągu przyczynowo-skutkowego na rzecz twierdzenia, że między przyczyną a skutkiem ma miejsce sprzężenie zwrotne. Świat byłby strukturalnie powiązanym splotem owych sprzężeń. Tak rozumiana rzeczywistość mogłaby istnieć samodzielnie, li tylko immanentnie... gdyby była możliwa. Nie jest możliwa, bo uderza w warunki naszego myślenia. Jakie? Dlaczego? Kontynuując rozważania nad naszą ograniczonością, nad cząstką elementarną spróbuję wykazać, że tym warunkiem jest „byt konieczny i prosty”. Ale to nieco dalej...(akapit z 2019)
Rozum, to nie rozbudowany materialnie mózg, i procesy intelektualne jakie w nim zachodzą. Rozum, to nie część struktury, która całą resztę do której należy w sobie odbija tak, jak film odbija nagrywany lot ptaka.
Rozum, to umiejętność abstrahowania z tych strukturalnych zależności umożliwiająca
u ś w i a d o m i e n i e ich sobie,
umożliwiająca doświadczenie ich ładu, spójności i sensu przez używanie materii strukturyzowanej jako narzędzia myślenia.
Ta umiejętność jest materialnymi tylko środkami nieuchwytna, niewyjaśnialna. Wymyka się naukowym analizom.
Nie można jej ogarnąć, bo jest
granicznym n a r z ę d z i e m naszego poznania,
krańcowym, ostatecznym elementem naszej tożsamości.
Nie możemy go przekroczyć, bo go koniecznie używamy do myślenia.
Ów element krańcowy jest pewnie elementem duszy- Boskiego Obrazu.
Jest tajemnicą.
Jeśli nawet nam się wydaje, że znaleźliśmy lustro, to lustro pozostaje lustrem, i nie jest tożsame z tym, co tylko pod pewnym względem odbija.
Owe materialne procesy i struktury są więc tylko n a r z ę d z i e m zapisu sensów, a i same są dostrzegalne i całkowicie opisywalne tylko dlatego, że jest coś, co je jakościowo przekracza. Uniwersalne zasady strukturyzacji może dostrzec ktoś, kto ma w sobie element materialne struktury
p r z e k r a c z a j ą c y .
Dlatego choćby nawet znalazły się organizmy, czy maszyny o większej sprawności intelektualnej polegającej na lepszej komunikacji między połączeniami nerwowymi, itd., nie oznaczałoby to duchowej wyższości, równości wobec człowieka, czy w ogóle duchowej bytności. Skomplikowane operacje intelektualne, piękne wypowiedzi, wybór kierunku jazdy, mogą się dokonać z użyciem naszego ciała, ale poza naszą świadomością. Możemy przebyć samochodem, pieszo, czy rowerem trasę pełną świateł i skrzyżowań, wymagającą koncentracji i refleksu myśląc zupełnie o czymś innym. I zastanawiać się u celu „kiedy ja tu dotarłem?” I przeżyć! Nie ma więc dowodów, że to mózg jest źródłem świadomości. Jest nim raczej owo nieuchwytne więcej.
Tego poziomu, który stanowi o naszej tożsamości nie potrafimy przeanalizować. Zawsze nam z pola widzenia ucieka, bo zawsze nim „patrzymy”! Możemy stwierdzić, że jest i jego konsekwencje prześledzić. Reszta to tajemnica.
Czy nie jest tak, że nawet nauka wybiera do konstruowania swoich teorii według subiektywnych odczuć skrawki rzeczywistości, którą w rzeczywistości można dzielić na nieskończenie wiele sposobów, która w makro i w mikroskali jest niezgłębiona dla naszego ograniczonego czasem i pamięcią rozumku?
Tak właśnie jest. Dlatego najrozumniejszym wyjściem jest na pewnych trzech poziomach rezygnacja z dowodzenia, przyjęcie mniemania
na wiarę.
Jakie jednak są zasady tego rozumu, czyli pierwszy, a zarazem ostateczny poziom wiary?
[2010]
WIĘŹ to PODSTAWA
Zdolność poznania polega na tym, że widzimy coś, co jest inne niż ona, a jednocześnie różne od „reszty świata”, oraz innych tego świata elementów. Więź równa rozróżnieniu między dwoma rzeczami jest więc niezbywalna do pojawienia się poznania.(Jest jak cień krzyża przydrożnego, który kładzie się na płaszczyźnie ziemi i drogi. Czy to płaszczyzna? Czy to nie pofałdowany teren, który wykrzywia odbicie Prawzoru, wypaczone tym bardziej im więcej przeszkód pomiędzy Krzyżem, a cieniem?)
Dwie więzi powyżej przedstawione zaziębiają się tworząc trójkąt poznawczy. Podziały w rzeczywistości i klasyfikacje są nam dane tylko przez zasady naszego myślenia, czyli przez owo odróżnianie od reszty równe wiązaniu.
Przeciwstawienie między poznawanymi obiektami decyduje o ich tożsamości, konstytuuje takie, a nie inne cechy odróżniające je od innych. Własności owe nazwać można również formą.
Sprowadzają się one do miejsca rzeczy w porządku/strukturze/systemie przekraczającej jej całości, oraz do wewnętrznego układu jej składowych.
Las można objąć jedną myślą opartą na wrażeniu (zielonej, bądź kilkubarwnej chropowatej, szumiącej, i kołyszącej się i specyficznie pachnącej masy) i wyrazić odpowiadającym jej jednym znakiem(np. zielenią, bądź słowem „las”). Można jednak rozłożyć las na elementy, a także uznać za element większej całości, od której innych części się różni, ale bez których nie można by było go wyróżnić. Nie wyodrębnialibyśmy lasu, bez drzew, runa, ale i wtedy gdyby wszystko było lasem, gdyby nie było morza, łąk, pól uprawnych, torfowisk, czyli tego, co lasem nie jest. To oddzielenie lasu od tego, co nim nie jest, czyli umiejscowienie w pewnym Porządku, w strukturze/systemie, jednoczesne z jego strukturą wewnętrzną pozwala mu być.
Możemy uznać jabłko za całość, ale możemy je też podzielić na kawałki, te kawałki na mniejsze kawałki, komórki, atomy, protony, neutrony, kwarki… Dlatego:
To, co zdawało się niepodzielne, okazuje się później możliwe do podzielenia na jeszcze mniejsze kawałki i tak dalej. Kiedyś myśleliśmy, że atom jest niepodzielny. Później wyodrębniliśmy jego składowe. Nie wiem, co jest uznawane w obecnej chwili za niepodzielne, ale powiedzmy, że jakieś tam cząstki elementarne- czy to kropki, czy nici, czy fale. A może perspektywa naszych oczu nakładana na matematyczne wzory jako podstawa opisu materii to zły trop? Skąd będziemy wiedzieć, kiedy się zakończy to schodzenie w dół, to ciągłe weryfikowanie?
W takim wypadku można się zastanawiać, czy jest coś niepodzielnego, czy jest jakieś tworzywo poddawane podziałowi? Jeśli czegoś takiego nie ma, to można dzielić w nieskończoność? Jeśli tak, to nie dzielimy nic, tylko istnieją same ponadmaterialne relacje zawarte w świadomości(podobnie myślał Berkeley, który uzasadnił znaczną część zawartych tu tez). Nie mam dowodu, że tak nie jest. Istnieje natomiast logiczny dowód na niemożność stwierdzenia, że to już poziom ostateczny. Ten dowód to pewność, że „po części(...) poznajemy”. Nie wiemy, czego nie wiemy. Jednocześnie jesteśmy pewni, że jest coś, co nas przekracza, bośmy się już kiedyś zderzyli z rzeczywistością sprzeczną z naszym uprzednim chceniem i wyobrażeniem. Dlatego do absolutnej „substancji” materialnej nie mamy dostępu. Mamy jednak dostęp do substancji „mentalnej”: do naszej zdolności wiązania i dzielenia, czyli myślenia.
Ta zdolność sprowadza się do wiązania. Stąd WIĘŹ to podstawa. Przeciwieństwem więzi jest ROZERWANIE – proszę zapamiętać te terminy. Wrócimy do nich.
Rzeczywistość możemy więc brać pod uwagę tylko jako nieskończone dzielenie, czyli jednoczesne ustalanie związków, widzenie relacji, czyli znaczeń, treści. Tę zaś aktywność nazywamy myśleniem, świadomością, rozumowaniem, poznawaniem. Operatora tej aktywności nazywamy kimś, czyli osobą. Rzeczywistość ma swe źródło w świadomości.
Ale...
Mam jednak bezpośredni dostęp tylko do swojej świadomości.
Zakładam jednak(czyli wierzę), że są świadomości inne, bo inaczej nie miałoby sensu dogadywanie się z innymi. A poza tym(co podważa propozycję solipsystów i panteistów):
Wiem, że nie mam myślenia zbiorowego, "jedniowego", bo nie mam dostępu do myśli innych, bo się z poznawanymi przeze mnie innymi nie zgadzam, bo rzeczywistość okazuje się często przekraczać moje myśli: to co kiedyś uważałem za kompletne rozumowanie i widzenie rzeczy okazuje się później mieć inne elementy, które całkiem zmieniają w moim późniejszym poznaniu dostrzeganą całość. Poza tym każdy proces rozumowy, w tym naukowy i historyczny opiera się na wyborze pewnych faktów, pewnych obserwacji, pewnych punktów, czy wykrojonych obszarów w sposób arbitralny. Za kilka lat ktoś może wybrać inne wydzielone fakty - wydzielić badane rzeczywistości zupełnie inaczej. Bo rzeczywistość można dzielić i wyodrębniać jej składowe na „nieskończenie” wiele sposobów(nie dowolnych, bo ograniczonych przez nasze zdolności poznawcze). Skąd wiem, że moje a k t u a l n e wydzielenie jest lepsze od innych?
Moje chcenia i wyobrażenia zderzają się z niezgodną z nimi rzeczywistością… W związku z tym wiem, że nie ogarniam wszystkiego.
Żeby więc moje myślenie miało sens muszę założyć, że istnieje coś niezależnego od mojej świadomości, coś co ją przekracza. Że moja świadomość nie stwarza świata. Ale czy to znaczy, że żadna świadomość nie stwarza? Wobec powyższych wniosków okazuje się, że nie mogę tak stwierdzić. Mogę ręczyć tylko za siebie.
W tym miejscu przypomnijmy sobie razem, Czytelniku Drogi, punkt wyjścia powyższych rozważań. Analizowałem powyżej zasady myślenia, by ustalić co z nich koniecznie wynika. Starałem się ustalić, jakie są relacje między myśleniem a Prawdą, między myśleniem a tym, o czym myślimy – rzeczywistością. Wyszedłem od ustalenia, że nie ma sensu podważać zasad myślenia, skoro samo podważanie odbywa się koniecznie z ich użyciem.
Wobec powyższych wniosków okazuje się więc, że aby moje rozumowanie, poznawanie, dowodzenie miało sens muszę coś założyć, czyli w coś uwierzyć. Uwierzyć w to, co umożliwia dowodzenie. No i w to, co z tego wynika. Trzeba też wykluczyć możliwości, które są z tym niezgodne. I zobaczyć, co pozostaje.
Wykluczyliśmy już możliwość że istnieje tylko to, co ja sobie pomyślę, nie możemy też myśleć, że każdy sobie stwarza swój świat, bo myślenie zakłada uniwersalność zasad myślenia i świata(których jedynie użycie na wyższych poziomach może być różnorakie). Nie możemy też brać pod uwagę własnymi myślami rzeczywistości jako odrębnej od jakiejś świadomości(co również wyczerpująco uzasadnił G. Berkeley)- analogicznej do naszej, a jednocześnie nie jest to nasza świadomość. Co więc pozostaje? (2012-13 do uproszczenia!)
Prawda jako zależna od świadomości. Ale czyjej? Mojej? Nie, na pewno nie mojej.
To, co dla dawnych Europejczyków było oczywiste, to, co w dowodach i wywodach św. Tomasza nie wymagało tłumaczenia, dziś trzeba wyjaśniać. Mówiąc inaczej: dowody Akwinaty są dzisiaj źle rozumiane. Słowo „dowód” jest źle rozumiane. Dowód nigdy nie jest absolutny (podobnie jak wolność i przymus, subiektywizm i obiektywizm), co wynika z przedstawionej tu konieczności wiary wynikającej z naszej ograniczoności. Najmocniejsze dowodzenie to wykazanie, że coś jest warunkiem(„bytem koniecznym”), dzięki któremu dane nam myślenie i dowodzenie jest w ogóle możliwe. Poniżej wskażę na ów znany od dawna
WARUNEK RACJONALNOŚCI.
Jest nim
OSOBA STWÓRCZA
Nie ma sensu zakładać, że Byt porządkujący wszechświat jest nieosobowy. Wszelkie rzeczy, zjawiska przyrodnicze(w tym mózgowe procesy) i zasady są nam bowiem dane zawsze jako pomyślane. Byt mogący chcieć, poznać, uświadomić sobie, rozróżnić i zrelacjonować nazywamy zaś osobą.
Skoro nie ma sensu brać pod uwagę istnienia rzeczywistości sprzecznej z naszym rozumem,
bo/skoro tylko przez myślenie wraz z jego zasadami jest nam dostępna,
skoro jednocześnie zderzamy się z tym, co nasze wymysły przekracza,
a więc nasze myślenie nie stwarza świata,
to założyć należy, że istnieje Byt, który Myślami i automatycznie na wzór swych myśli może stwarzać rzeczywistość,
(fakt zaś jego zdolności myślenia definiuje bycie osobą)
i dzieli się zdolnością myślenia z nami,
dlatego możemy cokolwiek poznawać,
czyli przykładać własne myśli do całej reszty.
Przecząc jego Istnieniu przeczymy każdej naszej myśli. I rzeczywistości przez myśl nam danej.
Jakaś więc Osoba (podobna naszej, a raczej wzorcowa dla naszej), która stwarza swoim poznaniem obiektywną rzeczywistość musi Być. (To „musi” oznacza, że bez to założenie zawiera się w sposób niewypowiadany w każdym akcie myślnym) Może to być też zbiór świadomości dokładnie zgodnych. Jaka to świadomość, to już kwestia wiary stricte religijnej. Objawienia. Bo ową warunkową Stwórczą Świadomość nazywamy Bogiem.
Bóg Osobowy jawi się koniecznie jako Źródło zasad, jako Źródło naszej- wtórnej możności myślenia, w które musimy uwierzyć, by sobie nie przeczyć. W świetle tych wniosków zrozumiała staje się mądrość biblijnej nauki o Logosie-Sensie-Myśli-Słowie, stanowiącym Początek i warunek wszystkiego, stwarzającym wszystko i będącym Osobą.
Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, a Bogiem było Słowo.
To było na początku u Boga.
Wszystko się przez nie stało; a bez niego nic się nie stało, co się stało.
Jan 1,1-18
Doskonale tę prawdę wyraził papież Benedykt XVI w kazaniu z Wielkiej Soboty:
"Na początku jest rozum, rozum stwórczy, boski. A ponieważ jest rozumem, stworzył on także wolność; a skoro z wolności można uczynić niewłaściwy użytek, istnieje także to, co jest przeciwne stworzeniu(...) Dlatego rozciąga się, by tak rzec, gruba, mroczna linia poprzez strukturę wszechświata i poprzez naturę człowieka. Jednak mimo tej sprzeczności, stworzenie jako takie pozostaje dobre, życie pozostaje dobre, ponieważ na początku znajduje się dobry rozum, stwórcza miłość Boga. Dlatego świat może być zbawiony(...) Dlatego możemy i musimy stanąć po stronie rozumu, wolności i miłości - po stronie Boga, który tak nas miłuje. Teraz, dzięki Zmartwychwstałemu, liczy się w sposób ostateczny, że rozum jest silniejszy od irracjonalizmu, prawda jest silniejsza od kłamstwa, miłość jest silniejsza od śmierci."[2013]
W tym świetle zasadna okazuje się niestrawna dla „postępowego” człowieka zachodu kategoryczność podobno wybitnego fizyka:
" Zmuszeni jesteśmy zakładać istnienie świadomego, inteligentnego umysłu ukrytego za tą siłą. Umysł ten jest matrycą całej materii" - Max Planc.
Ktoś powie, że takie ostateczne rozstrzygnięcia są mu niepotrzebne.
A já mu powiem, że bez takich rozstrzygnięć żadne myślenie nie ma sensu;)
Bo jak już stwierdziliśmy są one warunkiem racjonalności (w tym samej możności dowodzenia). A poza tym:
Uspójnienie składowych jakiegoś skrawka nie miałoby sensu bez uspójnienia przekraczającej go całości. Gdyby całość nie miała sensu, to i jej skrawek by go nie miał. Natura sensu polega wszakże na relacji, na WIĘZI, na wykraczaniu poza element potrzebujący sensu. Jaki sens ma pytanie o sens części jabłka dla samego jabłka, skoro nie poszukamy sensu samego jabłka wobec drzewa, ziemi, rzeki, słońca, wobec naszego życia i świata?
Nauka bada skrawki. Religia wyznacza sens całości. Zresztą już sama zasada poznania opiera się na założeniu, że nasza świadomość ma takie same struktury jak cała rzeczywistość, że rzeczywistość na wszelkich swych poziomach i we wszystkich swoich elementach ma takie same zasady relacjonowania- rozróżniania, strukturyzowania, czyli usensowniania. Skoro te zasady musimy uznać za takie same, to nie możemy twierdzić, że szukanie zależności elementów w obrębie jakiegoś skrawka całości jest bardziej sensowne niż szukanie w całej rzeczywistości, której ten skrawek jest jéno elementem.
Żeby uznać sens czegokolwiek trzeba uwierzyć w istnienie całości, której to coś jest częścią, oraz Ostateczności innej niż cała reszta, która nie potrzebuje usensawniania14 poza sobą, bo sama tworzy zasadę usensawniania, a przez to zamyka w innym wypadku niemożliwie nieskończony ciąg legitymizacji. Ta Ostateczność jest więc warunkiem nie tylko racjonalności, ale i świata ujmowanego jako struktura. Ową „Nieredukowalną Rzeczywistością” nazywamy Boga Osobowego, który stwarza całość własną świadomością. (Jest to wersja tomaszowego dowodu z pierwszej przyczyny uzupełniona o rolę poznania/myślenia i jego konsekwencji i jako taka odpowiadająca na współcześnie stawiane mu zarzuty)
Czy zataczamy tak błędne koło? Rozum samotny zatoczyłby błędne koło, gdyby w ogóle mógł istnieć bez wiary.
Nie mam dostępu do innych świadomości, ale mogę sobie pomyśleć, założyć że istnieje świadomość, która ma takie zasady jak moja, ale jest czymś więcej, bo stwarza sobą wszystkie inne świadomości, dlatego mogą one poznać projekcje świadomości Stwórczej, czyli obiektywną rzeczywistość.
Mogę sobie pomyśleć, choć mogłem na ten pomysł nie wpaść. Ale ktoś na ten pomysł już dawno wpadł, jest on znany ludzkości. Gdyby nie to, agnostycyzm w tym zakresie byłby usprawiedliwiony. Ale teraz ta możliwość okazuje się jedynym spoiwem, bo wszystkie inne zostały wykluczone. Owszem, ktoś może słusznie powiedzieć, że nie wiemy, czy nie zapomnieliśmy o jakiejś możliwości, która byłaby alternatywą, albo która obalałaby powyższą propozycję. Mogę mu tylko odpowiedzieć, że może nam życia nie starczyć na dowodne odnalezienie alternatywy. Tym bardziej, że ją też można podważyć tym samym argumentem i tak w nieskończoność... Takie metapodważanie w nieskończoność by nas sparaliżowało i zabiło. Niech mi więc lepszą propozycję przedstawi, a jeśli nie, to lepiej przyjąć tę. Starą i sprawdzoną. Tak jak przyjmuje się stare i sprawdzone założenie, że nas zmysły nie mylą, że ludzie których widzimy i do których gadamy rzeczywiście istnieją:)
Ktoś powie, że wyszedłszy z pozycji katolickich dochodzę do takich wniosków, do jakich z góry dążę. Tak jest! Ale to żaden problem. Nauka przecie też opiera się na domyśle. Na hipotezie, którą się później weryfikuje. Nawet nauki ścisłe tak mają. Najpierw komuś przychodzi pomysł. Potem go weryfikuje, stara się udowodnić.
I bardzo często się udaje. Od strony wiary właśnie po to jest Objawienie, by podsuwać nie tylko to, co przekracza możliwości udowodnienia(III poziom wiary), ale i to, na czego udowadnianie człowiek mógłby po prostu – przez ograniczoną długość życia, czas, kulturę, warunki i inne okoliczności – nie wpaść(II poziom wiary). (2013)
Człowiekowi może braknąć czasu i okoliczności, by wpaść na to, co można logicznie wykombinować.
Człowiek nie może opierać się tylko na „koniecznościach poznawczych” i na tym co potrafi z nich wywieść. Na owo wywodzenie potrzeba wszak czasu i swego rodzaju „pojemności” intelektualnej, tymczasem życie wymaga podejmowania decyzji. Gdybyś chciał wszystkie twierdzenia potrzebne do życia tak dogłębnie analizować, to byś nie zdążył nic zrobić. Rzeczywistość można bowiem dzielić i analizować w nieskończoność, zarówno w makro, jak i w mikroskali. To chyba każdy może zrozumieć, dlatego nie muszę tego wyjaśniać. Nie znam człowieka, któryby wszystko czym kieruje się w życiu i co uznaje za oczywistą prawdę umiał udowodnić (jest to zresztą z samej istoty dowodzenia, myślenia i rzeczywistości niemożliwe, co przecie żeśmy powyżej ustalili).[2011]
*****
Potrzeba więc w pewne schematy, w pewne twierdzenia uwierzyć, by na nich opierać swoje działania. Człowiek jest zaś skazany na poznanie po części, niepełne. Dlatego kończę zakładając na zasadzie subiektywnej wiary (wiary w obiektywność, czyli zgodność z Bożą Perspektywą-Logosem- Sensem- treścią owej wiary), że w pewne podstawy poznawcze muszę uwierzyć, dlatego, że moje poznanie jest niedoskonałe, niepełne, zawężone do subiektywnej przestrzeni. Rozumiemy więc teraz głębię i doniosłość słów z hymnu o Miłości wypowiedzianych przez św. Pawła: Po części bowiem tylko poznajemy…
Zadam zasadne i konieczne w tym miejscu pytanie: Wco wierzyć? [2011]
W co więc wierzyć?
-Co piękne, nie jest to
– mówił Maurycy -
Co się podoba dziś lub podobało,
Lecz co się winno podobać;
jak niemniej
I to, co dobre, nie jest,
z czym przyjemniej,
Lecz co ulepsza…
C.K.Norwid, Promethidion
Podążając za témi słowy więcéj rzec można:
Prawdziwe, to nie to co się prawdziwe wydaje, ale to co się wydawać prawdziwe powinno.
A co się powinno wydawać prawdziwe?
To, co Stwórca uznaje za prawdziwe i to co, chce by każdy z nas uważał za prawdziwe.
I w to mamy wierzyć.
Ale dlaczego? Skąd wiemy, co Stwórca uznaje za prawdziwe?
Pewne podstawy przyjmujemy bez ich sprawdzania, bez ich negowania, bez zastanawiania się czy są prawdziwe. Tylko takie ich przyjęcie umożliwia zastanawianie się nad czymkolwiek. Zawsze bowiem kiedy się nad czymś zastanawiamy, robimy to z użyciem jakichś zasad i założeń. Tych, których aktualnie nie podważamy. Moglibyśmy i te zasady podważyć. Ale to kolejny nieskończony proces, na który nie możemy sobie pozwolić, bo byśmy powariowali;) Żyjemy poza tym króciuteńko i czasu by nam brakło. Musimy oczywiście założyć, że ludzki rozum nie wykrzywia nam obrazu świata. Ale to nie wszystko: musimy uwierzyć i w wiele rzeczy, których nie będziemy uzgadniać z „koniecznościami poznawczymi”. Bo człowiek nie mógłby normalnie żyć, gdyby chciał wszystkie swoje założenia rozkładać na czynniki pierwsze i analizować. (Niektórzy tak mają i normalnie nie żyją;)
Dlatego Przyszedł na ziemię- do świata ludziom znanego Chrystus, który umożliwił nam w ten sposób spotkanie ze sobą. Stał się Osobą wchodzącą w relację, komunikującą na tych zasadach, co człowiek. Przyszedł bowiem jako Bóg-Człowiek, który podkreślił, że do jego przyjęcia, do przyjęcia Prawdy nie są wystarczające – jak już wcześniej ustaliliśmy – naukowe dowody, ale wiara, nadzieja i Miłość. One bowiem winny legnąć u podstaw gmachu rozumu:
Wiara, Nadzieja i Miłość.
Wiara bowiem jest sposobem wyboru podstaw, nadzieja- gwarantem jego trwałości, a Miłość- pobudką, potwierdzeniem i sensem wyboru tego, w co wierzymy. Wszystkie trzy są Łaskami i cnotami polegającymi na decyzji, nie uczuciami.
<<Bóg jest Miłością>>.
Miłością, która ma trwale określone wyznaczniki. Miłością, czyli Więzią Doskonałą- Matrycą rzeczywistości i zdolności poznania, jej substancją/cząstką elementarną. Miłością, której wyrazem jedynym w swoim rodzaju było zstąpienie Boga na ziemię, w historyczną konkretność i dostępność, w człowieczeństwo, z którym można się komunikować na dostępnych nam zasadach, Jego cierpienie, śmierć i zmartwychwstanie, które wybawiły nas od wiecznego nieszczęścia.(2009-10)
Św. Paweł – Filozof?
„Hymn o Miłości” czyli słowa św. Pawła z 13 rozdziału jego 1 Listu do Koryntian kojarzą się z rzewliwym tekścikiem czytanym podczas „novusowych” „Mszy Ślubnych”. Owo zakrawające wg niektórych o tandetę przesłodzone podejście do tego tekstu stanowi jednak zasłonę dla niezwykle głębokiej warstwy filozoficznej. Wg mnie ów tekst to jeden z najtrafniejszych traktatów nt. relacji między ontologią a epistemologią.
Żeby się o tym przekonać warto rozpocząć analizę tekstu od... jego końca(przed chwilą zacytowanego): „Miłość nigdy nie gine”, ale doczesna postać naszego poznawania ustaje. To poznawanie jest słabe, marne, „niedoskonałe”, „częściowe”. Nie jest to jednak problem, co jak wierzymy Duch Święty ustami św. Pawła wyjaśnia, gdy stwierdza, że przyjdzie to, co jest doskonałe, a to co częściowe zniknie - poznamy tak, jak sami zostaliśmy poznani.
Nie precyzuje przez Kogo poznani, ale w takim enigmatycznym stwierdzeniu przemyca założenie, że jeśli zostaliśmy poznani, to przez Kogoś. Kogoś, kto poznaje w sposób doskonały, już nie „po części”, ale w jakiś przedziwny sposób „całościowo”. Co to znaczy doskonały? Któż może tak poznawać? Same te przymioty stanowią podstawy tożsamości Tego, Kogo nazywamy Bogiem.
Wcześniejsze zwrócenie uwagi na istnienie myślenia częściowego, niedoskonałego, wybiórczego jest tu niezwykle istotne. Owej wybiórczości doświadczamy patrząc na historię rozwoju rozmaitych ludzkich nauk, na fakt, iż
nie wiemy, czego nie wiemy i czy to, czego nie wiemy, nie zmieniałoby obrazu tego, co wiemy ;)
Wyższość Tradycji nad Innowacją naukową, czy kulturową.
Przykładem owej cechy ludzkiego poznania jest rozwój nauki w której wczorajsze „udowodnione” pewniki i consensusy (np. model newtonowski, fałszywa alternatywa allochtoniczno-autochtoniczna, czy POPiSowa itd.) a tym bardziej to, co publicyści klimatyczni nazywają tylko „naukowo udowodnionym” okazały się wobec tzw. nowych danych przybliżonym opisem, uproszczonym wyjaśnieniem analogicznym do dawnych „mitów”, wyśmiewanych przez tych, co te uproszczone modele tworzyli.
Z tego możemy wnosić, iż współczesne konsensusy mogą się kiedyś też okazać taką uproszczoną „mitologią”. Błędem jest nie samo tworzenie takich uproszczonych modeli, ale traktowanie ich po sekciarsku, jak dogmatów: z namaszczeniem i poczuciem nieredukowalnej prawdziwości. A przede wszystkim ich narzucanie, niszczenie na ich podstawie tradycyjnych norm kulturowych(które muszą być narzucane by umożliwić komunikację i sprawne życie społeczne, co jest odbiciem narzucenia przez Stwórce analogicznych praw całemu stworzeniu, co umożliwia jego harmonijne istnienie i poznawanie przez tych, którzy są również tym parom poddani), szantażowanie emocjonalne, obwinianie propagandowo rozkręcone i deprecjonowanie tych, którzy chcąc przy owych normach pozostać nie chcą przyjąć rozwiązań, do których są przez wyznawców owych konsensusów przymuszani. Jeszcze większym błędem jest obracanie kota ogonem wymaganie by udowadniali swoją niewinność oskarżani o poprzestanie przy tradycyjnych normach takich jak naga twarz, palenie w piecu, jeżdżenie dieslem, nazywanie kobiet i mężczyzn po staremu, tradycyjna forma obrzędu, czy posłuszeństwo najwyższemu w hierarchii.
Większość ludzi nie jest w stanie zweryfikować, czy to co propagandysta klimatyczny nazywa naukowym rzeczywiście takie jest. Pozostaje im wierzyć jak w dogmaty wyroczni. I każdemu kto wątpi wygłasza szydercze połajanki w formie orzeczenia. Sęk w tym, że wierzyć jest sekciarstwem, a racjonalnie jest poprzestać przy starym. Emocjonalny szantaż szydery z tych co poprzestają przy normie to Terror Innowacji. Sekciarstwo.
Analogiczne do Domniemywania Winy. W przypadkach skomplikowanych należy dać bowiem prymat tak dotychczasowej normie, jak niewinności oskarżonego. In Dubio pro reo. Tu pierwszą oskarżoną jest norma(energetyczna, zdrowotna, kulturowa, moralna) a oskarżycielem i szkodnikiem ten, kto chcąc narzucać Innowację chlapie błotem oskarżeń paraliżując życie ludzi którzy stosują się do otrzymanych w tradycji zasad.
Błędem jest też opisana w innym miejscu naukolatria, i próba udowadniania przez naukę tego, co jej możliwości przekracza, np. tego, czy płód jest człowiekiem i od kiedy, czy takie a nie inne orientacje seksualne są dobre, złe, właściwe, niewłaściwe, oraz które życie można przerywać, a więc które przerywanie nazwać można zabijaniem, a które nie.
Pewnikiem jest dla nas Objawienie(to po prostu przyjmujemy bez badania). Nauka, to tylko pomocnicze i ułomnie narzędzie do operowania materią.
Nauka bada „jak działa”. Światopoglądy tradycyjne, w tym religie i np. medycyna ludowa sprawdzają czy działa i pod jakimi uchwytnymi dla nas warunkami, interesują się źródłami, celami i skutkami. Wskazują też co dobre a co złe. Wartościują. Poszukują sensu Wszystkiego. Te ostatnie, niezwykle racjonalnie (wziąwszy pod uwagę ułomność naszego poznania) skłaniają do pokory. Pokora owa wymaga przyznania, że koniecznym jest przyjęcie pewnych założeń z góry, jako narzuconych: praw przyrody, tradycji, języka, wypadkowej orzeczeń poprzednich papieży, królów, czy innych władców w ramach danej instytucji, w której podstawą jej tożsamości nie jest konkretna osoba Urząd pełniąca, ale ten Urząd. Nie możemy ich sobie kreatywnie konstruować wg inwencji naszej, czy ludzi li tylko naszych czasów, programowo odrzucając to, co nas uprzedziło i się nam w ten sposób „narzuciło”. Musimy to przyjąć, żeby się dogadać zarówno ze światem jak i z ludźmi. No i...
...z Panem Bogiem. (2019-20)
Zasada ZACHOWANIA „ENERGII” w układach ograniczonych.
O tym, że do załatania dziury w jednym miejscu, potrzeba zrobić ją gdzie indziej.
Z tego samego powodu korzyść w jakiejś jednej dziedzinie, np. zdrowotnej, czy technologicznej nie zawsze oznacza w ogólnym bilansie coś lepszego, niż nieco mniej zdrowia i nieco krótsze ale mimo wszystko szczęśliwsze życie. Rzekomo wygrana wojna nie zawsze oznacza korzyść dla celu istnienia podmiotu wojny czyli państwa: stąd czasem lepiej negocjować, rozmawiać a nawet się poddać by oszczędzić życie ludzi. Są rzeczy równie ważne, lub ważniejsze, a często dające więcej zadowolenia niż technologiczne udogodnienia. Na cóż nam multum rzeczy i dużo więcej możliwości, skoro ich przesyt zaczyna męczyć i rodzić wygórowane wymagania, które ostatecznie rodzą ciągłe niezadowolenie? Choć zasada zachowania energii wydaje się nie do końca dobrze opisywać świat fizyczny jako całość, to sprawdza się w układach ograniczonych. A jak już zauważyliśmy, nasze możliwości takie właśnie są. Ograniczone. Żeby je przekroczyć musimy metanoicznie wyjść z siebie, musi przyjść Ktoś Nieskończony. Stąd jeśli poświęcimy czas i siły na jakiś aspekt, to automatycznie mniej czasu i siły poświęcimy na aspekty inne. Dlatego sam fakt większej higieny, dłuższego życia, bardziej zaawansowanej technologii nie świadczy o lepszości/wyższości danej kultury/cywilizacji jako całości od tych, w których ludzie żyją krócej i tych technologii nie mają tak zaawansowanych. Jeśli piszę NIE ŚWIADCZY, to nie orzekam wcale, że długie życie i inne fizykalne usprawnienia są czymś złym! Wskazuję tylko na pochopność ocen, krytykuję krytykowanie, które jest nieuprawnione. I sama jego nieuprawnioność wykazywalna drogą wskazania falsyfikującej ją opcji jest dowodem na zasadność mojej krytyki krytyki;) Sic! Krytyki krytyki. [2020]
Fakt, jakim jest nasza ograniczoność i racjonalność wiary temu, co nas przekracza opiszę z użyciem nieprzypadkowego przykładu pewnej instytucji. (W swojej przekorze – oznaczającej nie tyle odwrotność, co nieuległość wobec „neutralizmu” muszę być konsekwentny;)
+
***
Bez Jedyności głowy
i bez drabiny hierarchicznej Kościoła
nie można mówić o tożsamości Jego przesłania.
A tożsamość ta, zakotwiczona w Instytucjonalnej reprezentacji
jest konieczna tam, gdzie rozstrzyga się o rzeczach ostatecznych i totalnych.
Innymi słowy zdecydowałem się wierzyć najmocniej w to, że Chrześcijaństwo, pełne
w Kościele Katolickim jest najbardziej spójną wewnętrznie i logiczną doktryną, która rozwiązała problem relatywizmu norm społecznych(który jest odmianą relatywizmu poznawczego) przez ustanowienie na ziemi papieskiego autorytetu, w który wg powyżej danych zasad po prostu trzeba uwierzyć. Tą wiarę trzeba zasadzić na innej wierze – w Boskie pochodzenie władzy Piotra. Z tąż zaś związana jest: 1. wiara w Tradycję Kościoła jako owoc działania Ducha Świętego… zapewniającego w Owej Tradycji przekaz między żywymi osobami, a nie martwymi literami, właściwej interpretacji Nauki Chrystusa. 2. wiara w Boga Jedynego, ustanawiającego Własną Perspektywą jedyną i prawdziwą istotę wszechrzeczy - wiara w subiektywne Spojrzenie Boga, które swym subiektywizmem ustanawia obiektywny stan rzeczy- faktyczną strukturę Kosmosu wypływającą z Logosu i w poszczególnych swych poziomach “fraktalowo” Go ujawniającą. Jest to Perspektywa, o której mówi św. Paweł w "Hymnie o Miłości"- taka, z jakiej "sami zostaliśmy poznani". Jest to ustanowienie o którym mówi święty Jan w prologu, przez które wszystko się stało, a bez którego "nic się nie stało [z tego], co się stało". [2010] Rozwinięcie tego wątku będzie w następnym rozdziale począwszy od artykułu: „Katolik – PRAWDZIWY RODZIMOWIERCA”.
Wszystko jest Znakiem a Znak powstaje w myśli.
Istnieje ścisły, jeśli nie konieczny związek między poznaniem, a znakiem. Jedno bowiem, jak tu wskazujemy nie może istnieć bez drugiego. Różnica między jednym a drugim jest poziomowa. To, co na jednym poziomie jest „poznawaniem rzeczy samej w sobie”, na następnym poziomie odsyła do czegoś innego poznawanego samego w sobie. Stąd rzeczywistość można uznać za znak naszej zdolności poznania..
Ludzka myśl jest znakiem rzeczy pomyślanej, a nie samą tą rzeczą. Wiemy bowiem – w związku z naszą pomyłką – że rzeczy istnieją poza naszymi myślami. Rzecz pomyślana jest zaś – wnosząc z wcześniejszych ustaleń o warunku racjonalności - Znakiem Tego, Kto ją Wymyślił. Od Niego pochodzą uniwersalne zasady rzeczywistości i myślenia, stąd wszystko jest Jego znakiem, a wszystko może być znakiem wszystkiego. To, czy jabłko będzie znakiem grzechu, czy zdrowia, to czy znakiem śmierci będzie biel, czy czerń, zależy od decyzji/umowy/tradycji osób, które wiążą różne tego typu relacje znakowe w struktury. [2011]
Zdolność poznania jest znakiem rzeczywistości i na odwrót.
Rzeczywistość może być znakiem naszej zdolności poznania… Ale jest zawsze znakiem Boga, Stwórcy tej rzeczywistości. Stwórcy, czyli tego, który jest „na Początku”. Takie ujmowanie rzeczywistości jako Świętego Znaku Boga(„przodków”, „duchów” i innych ”sił”) było oczywiste dla reprezentantów mentalności tradycyjnej, kosmologicznej, ludowej. Było, a raczej jest istotą tej mentalności. Porzucić je próbowali „zachodni wyznawcy paradoksów”, którzy nielogicznie uznali, że nie muszą racjonalizować Systemu Wszystkiego, Ostatecznie. Że nie muszą wierzyć w warunek istnienia doczesności i skrawków rzeczywistości. Że te skrawki są autonomiczne… Robili to w imię racjonalności. Badali racjonalnie elementy skrawków, uznanych mylnie za niezależne, autonomicznie. Zapomnieli jednak, że te skrawki są elementami większych całości. I że nie ma nie ma rozumnych powodów by uznać jeden z poziomów za ważniejszy od następnych. Wobec tego nie ma sensu racjonalizowanie skrawków całości, która to nie zostanie zracjonalizowana jako część tego, co ją przekracza. Wiemy zaś, że to, co nasze zdolności poznawcze przekracza istnieje, że zawsze jest coś więcej... To coś może zmienić obraz i charakter tego, cośmy już poznali. Dlatego też w racjonalizowaniu świata nie można się zatrzymać na kwarkach, falach, czy galaktykach. One okazują się nieracjonalną projekcją bez... Wiary w Ustanawiającą, czyli Racjonalizującą Wszystko Ostateczność. To ją nazywamy Bogiem.
Po co ci cegły, cement, piasek, jeśli nie zrobisz z nich jakiejś całości, np. domu, jeśli w tym celu nie uporządkujesz owych materiałów, nie połączysz ich według pewnych zasad, wg pewnego porządku? Gruz to se możesz kupić taniej, abo Ci nawet za darmo przywiezo… (2012, errata z 2017 r.)
Natura błędu/Zła15
Wewnętrzne uporządkowanie elementu zależy w pewnym zakresie od tego, jakie miejsce jest mu przewidziane przez porządek systemu do którego ten element należy.
Uznawanie za dobre jakiejś całości, ze względu na dobroć jej elementów, jest nieuprawnione. Każdy bowiem błąd na pewnym poziomie musi się składać z elementów prawdziwych na poziomach niższych. Nie można bowiem wysnuć żadnego twierdzenia bez prawdziwych cząstek elementarnych treści-sensu. Złość może się pojawić na poziomie wyższym połączeń między nimi- w takim wypadku polega na sprzecznościach. Sprzeczności zaś polegają na BRAKach powodujących nieciągłość- rozspojenie systemu a więc przerwanie gdzieś kontinuum więzi między elementami struktury. Z więzi wyłania się sens. Sens ma przecież charakter relacyjny- jest dostrzeganiem związków. Jeśli więc nie możemy znaleźć związku między twierdzeniami to znaczyłoby, że nie ma nadrzędnej zasady dla tych związków. Ale na to rozum ludzki nie może się zgodzić, bo jego działanie zakłada taki związek. Rozum pojawia się bowiem wraz z rozróżnieniem związanym koniecznie z relacją- coś będąc różnym od czegoś, staje się równocześnie do tego czegoś w takiej, a nie innej relacji. Jeśli więc mamy brak relacji- to mamy jednocześnie sprzeczność, która polega na tym, że dwa elementy są nierozróżnialne, a więc zajmują to samo miejsce, podczas gdy miejsce zakłada jedyność elementu przez nie zajmowanego.( dziwne przemyślenia z 2010 roku ;)
Subiektywność, która Stwarza Obiektywność.
Przypomnij sobie jak Bóg Osobowy według Pisma Świętego Stwarzał świat. Słowem? Tak. Słowem. Przypuszczam jednak, iż słowo znaczyło o wiele więcej niż by się mogło wydawać i popełnilibyśmy grubą pomyłkę, gdybyśmy uznali, że tu chodzi tylko o wypuszczanie dźwięków z ust. Słowo oznaczało – tak, jak greckie Logos – Myślenie, Rozum i Sens.
Cóż to za Myślenie, cóż to za Sens? Boski Sens! Sens wszystkiego. Boskie Myślenie, które Sobą stwarza wszystko, w tym i naszą wtórną zdolność myślenia, odbijając w niej swoje zasady, Swój Obraz i podobieństwo! Tylko dzięki temu możliwe jest ich istnienie. Już akt stwarzania- Myślenia Boskiego był nadawaniem wszystkiemu właściwych miejsc- zgodnych z zasadami Myślenia, był nadawaniem każdemu elementowi relacji wobec reszty, wobec innych elementów. Wiesz już dlaczego masz takie a nie inne zasady myślenia, dlaczego żeby coś dostrzec musisz oddzielić to od reszty? Jeśli nie, to przypomnij sobie opowieść z księgi Rodzaju o stworzeniu Świata. Cóż tam się działo? Bóg mówił, czyli myślał, ustanawiając świat przez rozdział na dwie opozycyjne sfery: światłości i ciemności, wód niebieskich i wód ziemskich, lądu i wody… mężczyzny i kobiety.
Dzięki temu, że na wszystko nakładał te same zasady rzeczywistość jest spójnym systemem, a każdy element odsyłać może do innych i do całej reszty, może je oznaczać.
Skoro jednak Myśl i wola Stworcy są źródłem ładu Wszechświata, tak myśl i wola którą się Stwórca ze stworzeniem podzielił i której umozliwił nieposłuszeństwo możę być i niestety stała się zródłem zaburzenia Pierwotnego Stwórczego ładu.
Stworzenie może aktem woli zniszczyć, ale nie potrafi naprawić. Stąd jak dziecko, które zepsuło mimo zakazu rodzica, może jedynie oczekiwać że rodzic naprawi. I tak Bóg może Stworzyć na nowo cały wszechświat, co wobec identyczności znanego nam poziomu cząstek elementarnych umożliwia na jakimś fundamentalnym poziomie prezmienić takie bity wszechwiata redukowane do odbicia Światła Boskiej Myśli i Woli jednakowo we wszystkich lustrach...
U. Eco pisał, że Wszechświat staje się jedną wielka galeriąluster, w której każdy przedmiot zarazem odbija i oznacza wszystkie inne.16 Twierdził dalej, że taki sposób myślenia o wszechświecie zwany hermetycznym, wyklucza się z logicznymi zasadami wyłączonego środka i tożsamości. Tymczasem z naszych rozmyślań wynikło już, że jest wręcz przeciwnie. Owe zasady logiki nie byłyby możliwe, gdyby nie fraktalowe podobieństwo różnych elementów i poziomów wszechświata. Dzięki niemu możemy przykładać nasze myśli do skrawków wydzielanych na różnorakie sposoby.
Humaniści piszą czasem o kosmologicznym, hermetycznym(Tajemniczą postacią Hermesa Trismegistosa nie będziemy się tu zajmować), sympatycznym, magicznym, sakralnym czy po prostu religijnym sposobie interpretacji świata. Polega on na tym, że wszystko jest znakiem. To co jest znaczeniem jednego znaku jest znowu znakiem jakiegoś innego znaczenia i tak nie wiadomo dokąd, w możliwą nieskończoność. To wynika z zauważania podobieństwa między wszystkimi skrawkami Wszystkiego. Eco pisze w tej samej pracy: jeśli dwie rzeczy są podobne, jedna może się stać znakiem drugiej i podobnie, a dalej to przejście od podobieństwa do semiozy nie jest automatyczne17, ale arbitralne. To podobieństwo jednak nie jest czymś wymyślonym, czymś, co się komuś uwidziało, czymś niepotrzebnym do myślenia o świecie. To podobieństwo pojawia się wszędzie tam gdzie myśl! Myśl to przecie nakładanie tych samych zasad (rozdzielania równego wiązaniu) na różne skrawki i poziomy rzeczywistości. Owe zasady są tym podobieństwem.
W modnych od jakiegoś czasu w filozofii stwierdzeniach, że wszystko istnieje w umyśle jednostki, że prawda jest subiektywna, że tak na prawdę rozdzielenie kontinuum rzeczywistości następuje w umyśle jest coś z prawdy. Faktem jest bowiem, że podziały w rzeczywistości i klasyfikacje są nam dane tylko przez zasady naszego myślenia, a więc przez „grę” pomyślanych opozycji binarnych...itd. Zasadne okazują się do pewnego momentu oparte na teoriach hologramowo-fraktalowych new-agowskie myślowe miraże:
Każda część tego holograficznego obrazu tworzy mini strukturę wersji całości. Jest to coś jakby wzajemnie spleciona rzeczywistość. Patrząc na jedną cząstkę, jesteś w stanie dowiedzieć się rzeczy na temat pozostałych, jakby całość bytu mieściła się w jednym okruchu18
Ich zasadność kończy się jednak w tym samym momencie, co zasadność postmodernistycznej subiektywności:
„Sam akt naszej obserwacji świata wokół jest odpowiedzialny za jego współtworzenie.”19
Tylko do pewnego momentu. Doświadczamy przecie (pozwól czytelniku, że się powtórzę), że nie mamy myślenia zbiorowego, "jedniowego", bo nie mamy dostępu do myśli innych, bo się nie zgadzamy, bo rzeczywistość okazuje się często przekraczać nasze myśli a nawet im zaprzeczać: to co kiedyś uważaliśmy za kompletne rozumowanie później okazuje się wybrakowane. Nowo odkryte elementy układanki zmieniają w naszym późniejszym poznaniu dostrzeganą całość. Poza tym każdy proces rozumowy, w tym naukowy i historyczny opiera się na wyborze pewnych faktów, pewnych obserwacji, pewnych punktów, czy wykrojonych obszarów w sposób arbitralny. Za kilka lat ktoś może wybrać inne wydzielone fakty- wydzielić badane rzeczywistości zupełnie inaczej. Bo rzeczywistość można dzielić i wyodrębniać jej składowe na „nieskończenie” wiele sposobów. Skąd wiemy, że nasze a k t u a l n e wydzielenie jest „właściwe”, bardziej „funkcjonalne”, czy „oszczędne”? Skąd wiemy, że te kryteria oceny perspektyw są właściwe?
Znakomitym „rozwiązaniem” jest tu propozycja chrześcijańska Boga-Logosu, Który Stwarza rzeczywistość i mechanizmy naszego wtórnego poznania nadając im cechy formalne własnej świadomości. Żeby dojść do prawdy obiektywnej należy poszukiwać Boskiego Punktu Widzenia.
Materia sama ma jakieś miejsce w tej całości ale i w jej obrębie są takie miejsca, w jej obrębie przejawia się fraktalowo i metonimicznie uporządkowanie systemu, którego ona jest całością.
Stwórcza Subiektywność stwarza obiektywność. My możemy odnajdywać, albo gubić to, co Bóg przekraczający wszystko już pomyślał w przekraczającym ziemski czas Akcie Stwórczym.
Uważam, że zbyt radykalnie rozgraniczamy technologiczną i symboliczną część rzeczywistości poznawczej człowieka. Sam akt poznawczy jest z konieczności aktem Znakowym, polega na relacji między podmiotową możnością poznania, a przedmiotem poznania. Ta relacja jest znakiem, jest podstawą relacji między znaczącym i znaczonym. Można też się zastanowić nad inną relacją z n a n i o w ą : podmiot jest za mózgiem(albo za organizmem ludzkim jako całością, bo część aktów podmiotowych niektórzy są gotowi lokować w sercu- ja się nie znam), w którym pojawiają odbicia reszty materii, której mózg jest częścią. I to między duchowym rozumem, a materią uporządkowaną może mieć miejsce prymarna relacja znakowa...
Claude Lévi-Strauss być może by się zaśmiał, gdyby usłyszał, że próbuję szukać strukturalnych zdolności człowieka w Transcendencji, ale wymienione wyżej fakty doświadczenia niezgody, doświadczenia błędu i tego, że coś nas przekracza, a przede wszystkim możliwości wyboru, możliwości pójścia pod prąd, możliwości niespójności, czyli antystrukturalności, wskazywałyby właśnie na to, że w samym akcie myślnym używane jest to, co zakłada istnienie Boga, który Swymi zasadami poznania stwarza obiektywną rzeczywistość. 2011
Na obraz Boży go stworzył
To jest właśnie - jak wierzą katolicy i nie tylko oni - podobieństwo Boże: Świadomość-Poznanie-Rozum-Myśl. Od Stwórcy różnimy się tym, że nasza subiektywność nie stwarza rzeczy. Boskie Poznanie natomiast Stwarza rzeczywistość- stwarza zasadę strukturyzacji, z której i ludzkie poznanie się wyłania. Poznanie, które nie tylko jest strukturą, ale i z niej abstrahuje-uświadamia sobie Porządek(Sistema-Forme-Kosmos) i Prawo(Nomos) rzeczywistości. Abstrahuje, bo np. może te struktury zaburzyć. Możliwość sprzeciwienia się- Wolna Wola- możliwość nierozumności jest tylko konieczną konsekwencją tego, że człowiek materialne przejawy tej struktury przekracza. Każda jednak próba zmiany struktury przewidzianej przez Stwórcę jest “tworzeniem” luk, pustek, braków, czyli rozrywaniem dobra przez nicość. Bo istnieć może tylko to, co Pojawiło się w Umyśle Bożym. A Ten Umysł, jako źródło jedyności zasad porządkowania pozwala nam szukać w rzeczywistości sensów- koniecznych do poznania – świadomości ...
Myślę więc jestem...?
Zgoda. Myślenie to dobry punkt wyjścia. Prowadzi nas on jednak do warunku tego myślenia. Do Boskiej Myśli.
Błędem – nawiasem mówiąc- jest twierdzenie iż z tego twierdzenia wynika iż gdybyśmy nie myśleli to by nas nie było. Nie. Ono znaczy, coś odwrotnego!: Gdyby nas nie było, to byśmy nie myśleli! Myślenie jest dowodem na to, że istnieję, ale to nijak nie oznacza, że tylko to istnieje, co pomyślę. Tak jak twierdzenie: Chodzę więc jestem nie oznacza iż tylko to istnieje, co potrafi chodzić. Błąd może być w jakichś innych częściach filozofii Kartezjańskiej(tego nie wiem, bo się nie znam, ale dlatego nie orzekam), ale akurat nie w tym stwierdzeniu. Ono jest bardzo dobre. Tak samo jest z „Hermeneutyką Ciągłości” i wieloma innymi sformułowaniami pochopnie krytykowanymi w oparciu o przedziwnie opaczne ich rozumienie. Kiedy będziemy to analizować w rozdziale trzecim, warto przypomnieć sobie tutaj rozważaną kwestię. [akapit z 2021 roku]
Kartezjańskie “myślę, więc jestem” zdaje się wskazywać na to - może to jest niezgodne z interpretacją samego Kartezjusza, ale jednak funkcjonuje w mentalnościach wielu - że myślenie pozwala człowiekowi stwarzać rzeczywistość, wymyślać "coś nowego". Dlatego przecież dzisiaj jedynym niemal kryterium wszystkiego jest "kreatywność". A w rzeczywistości tylko Boskie Myślenie równe być może Stwarzaniu i Stanowieniu- również tego, co jest istotą "mojego ja". Gdybym nie został pomyślany przez Stwórczy Rozum- Logos, to by mnie nie było. 2011
Gdyby „więc” oznaczało jak to rozumie wielu, że to, co przed więc jest przyczyną tego, co po więc, to należałoby powiedzieć:
"Bóg myśli, więc jestem",
Bóg myśli, więc cokolwiek jest”.
Lepiej jednak w języku polskim stwierdzić, Myślę, więc Bóg Jest, czyli „myślę, co wynika z tego, że Bóg jest”. A Najlepiej: „nie mógłbym myśleć, gdyby mnie Bóg nie wymyślił, gdyby się ze mną zdolnością myślenia nie podzielił.”
takie są propozycje nie moje, ale stare jak świat. Bo skoro moje istnienie jest dla mnie tajemnicą, skoro nie potrafię go nawet zdefiniować, a więc i „udowodnić”, to na podstawie s a m e g o rozumu nawet własnego "ja" nie mogę być pewien. Mogę być go pewien na podstawie wiary.
W "ja" wierzę. Jego istnienie zakładam jako wyjściowa konieczność, która jednak wykracza poza możliwości rozumowego wyprowadzenia. Na podstawie rozumu nie mogę być pewien tego rozumu- potrzebuję wiary. Wiary w WARUNEK ROZUMU. Rozum bowiem bez wiary istnieć nie może. [2011]
Zło? Wolna Wola?
Mój umysł sam ma więc gdzieś swe źródło, któremu może jednocześnie przeczyć. Może przeczyć, czyli popadać w niespójność, bo ma Wolną Wolę. A Wolna Wola polega na tym, że możemy rozmijać się z Wolą Boga, który stwarza Prawdę i rzeczywistość przez Chcenie i Pomyślenie Sobie o niej.
Wolna Wola pozawala odrywać się od Systemu, od właściwego miejsca w wyznaczonej, czyli- Poznanej i Chcianej przez Stwórcę całości, którą nazwijmy sobie Wszystkim. Poza tym wszystkim jest jeno nic. Wolna Wola pozwala przemieszczać rzeczy poza granice, czy kryteria, czy (jak kto woli) wektory, wyznaczonej przez Stwórcę prawidłowości...
Obiektywne zło, to konstrukt językowy określający wybrakowanie, oraz oderwanie od relacji nadającej sens, wysadzenie siebie z właściwego miejsca w porządku. Toż oderwanie to wynik wolnej woli, co chciała przekroczyć Boską Wolę, wyjść poza Boski, miłosny Porządek. To wybrakowanie często ma konsekwencje dla całego Kosmosu tak, jak zmiana jednego elementu systemu zmienia znaczenie całości, jak jeden przecinek może zmienić sens całego zdania. To wyjaśnia dlaczego uznaję tak zwane struktury, czy formy rzeczywistości za nieobojętne moralnie. Bo Bóg wyznaczył dobre kryteria w rozdziale Aktu Stwórczego- a każde przekroczenie tych kryteriów, którym było również „zerwanie owocu w raju”, ma konsekwencje w postaci zła, czyli śmierci. Za złem struktur kulturowych zawsze więc stoją osoby, co nie znaczy, że osoby, które używają tych struktur, czy w nich uczestniczą muszą mieć winę. (Mamy jedną rajską winę w której wszyscy partycypują.)
Obiektywne zło istnieje tak, jak istnieje dziura w spodniach, jak w splocie nici istnienia istnieją plamy nieistnienia, ale i jak istnieje wyrwanie kwiatu z ziemi, głowy z korpusu, jak wyrwanie elementów z właściwego sobie miejsca, powodujące ich wyalienowane i bezsens...
Piekło istnieje. Jest oderwaniem i od Boga, i od Porządku przezeń chcianego, którego sami dokonaliśmy.
Znakiem relacji między Stwórcą a stworzeniem jest relacja władzy i prymatu tradycji nad innowacją, wyrażona w IV Przykazaniu. W tym sensie: Wszelka władza pochodzi od Boga.
Władza a wolność. Jak pęta tradycji umożliwiają nam wolność, która w naszym przypadku jest możliwa tylko jeśli uwzględnia właściwe sobie granice? Błędne utożsamianie wolności tylko z wolnością absolutną. Błędem jest zapominanie, że nasza wolność nie jest wolnością absolutną. Żeby ją zmaksymalizować musimy rozumieć jej ograniczenia i w wyniku wolnej decyzji przyjąć ograniczenia, które pozwolą nam wyćwiczyć sprawność osiągania efektów zgodnych z naszą wolą nie tylko w wyobraźni ale w rzeczywistości. Paradygmat rewolucyjny sprawia że nie tylko jednostki ale całe społeczeństwa pozbawiane są stopniowo takiej sprawności i możliwości przemiany świata. W efekcie również: błędne twierdzą że nie ma wolnej woli, albo że „wolny rynek to ten, na którym „wszystko wolno”.
Komunikacja a obiektywność
„Gdyby przezwyciężenie subiektywizmu nie było możliwe, w jaki sposób mielibyśmy budować wspólne życie?”20 Benedykt XVI
(…)Gdyby ludzie nie podzielali podstaw myślenia, to jak niby mieliby się porozumieć?(…)(Z całego artykułu pozostało jedno zdanie.) [2010]
Żeby je podzielać muszą mieć wspólne. Żeby były wspólne muszą je mieć narzucone w wymiarze Absolutnym przez Boga, a w wymiarze poszczególnych kultur w tradycji. Narzucanie Innowacji (tym bardziej w imię człeka współczesnego, którego nie ma jednego) jest tego zaprzeczeniem. Prowadzi do Wieży Babel Indywidualnych ekspresji. Skoro bowiem jednemu wolno było sobie zmienić znaczenie słów, którymi się określa, to i inny będzie tak chciał. I potencjalnie każdy będzie miał swoje rozumienia słów i obyczaje. Nie będzie pola wzajemnego zrozumienia i współpracy.
Tradycja, czyli norma, której narzucenie wspólnie wielu ludziom umożliwia komunikację jest analogiczne do narzucenia Domniemania Niewinności ,wszak niewinność jest punktem wyjścia, normą.
Zrobiłem ekperyment(dość banalny) i chcę się nim podzielić z Szanownym Czytelnikiem. Męcząc się z próbą ujęcia myśli w znośnie brzmiące słowa przedstawilem tzw. „sztucznej inteligencji” swoje myśli i poprosiłem o ich przetworzenie. Byłem ciekaw jak by te myśli wyraził umysł statystyczny, a więc w dobie marketingu w pewien sposób dopasowany do odbiorcy który czyta o takich rzeczach. Wydałem polecenie: (usunąłem tylko najjaskrawsze „pomyłki” AI:
Opisz koncepcje które redukują wszechświat do fraktalowo odbijających się cząstek elementarnych w postaci świadomości. Zwróć uwagę na nieskończoną regresywność poszukiwania cząstki elementarnej wynikającej z niemożności uzyskania pewności co do ostateczności poziomu badania
Grok odpowiada:
Koncepcje redukujące wszechświat do fraktalowo odbijających się cząstek elementarnych w postaci świadomości są fascynującym połączeniem teorii fizyki, metafizyki i filozofii. Oto kilka kluczowych punktów:
Fraktalność i Holofraktalność:
Fraktalność w kontekście wszechświata oznacza, że struktury na różnych poziomach organizacyjnych mogą powtarzać się w podobny sposób, ale w różnych skalach. Wprowadzenie świadomości jako fraktalnej struktury sugeruje, że świadomość może być obecna na każdym poziomie, od najmniejszych cząstek do całego kosmosu.
Holofraktalność to koncepcja, w której każda część zawiera w sobie całość. W tym modelu, każda cząstka elementarna mogłaby zawierać w sobie cały wszechświat, a co za tym idzie, również świadomość.
Nieskończona Regresywność Poszukiwania Cząstki Elementarnej:
Problem regresji: W fizyce, im głębiej badamy materię, tym więcej nowych, mniejszych cząstek odkrywamy, co prowadzi do nieskończonej regresji. Każda cząstka elementarna, którą uznajemy za podstawową, może okazać się złożona z jeszcze mniejszych elementów, tworząc niekończący się cykl poszukiwań.
Niemożność pewności: Zgodnie z zasadami mechaniki kwantowej i filozofii nauki, nigdy nie możemy być całkowicie pewni, że osiągnęliśmy najbardziej podstawowy poziom rzeczywistości. Każde odkrycie może być jedynie krokiem dalej w nieskończonej podróży poznawczej.
Świadomość jako Fundamentalna Cząstka:
Panpsychizm: Ta filozofia sugeruje, że świadomość jest fundamentalną cechą wszechświata, obecną we wszystkich jego składowych, nawet w najmniejszych cząstkach. W takim modelu, świadomość nie jest wynikiem złożoności materii, ale jest jej integralną częścią od samego początku.
Fraktalne odbicia: Jeśli świadomość jest fraktalna, to każda cząstka elementarna mogłaby być nośnikiem świadomości, odbijając w sobie całość wszechświata, co prowadzi do paradoksu, gdzie wszystko jest w pewnym sensie świadome, ale na różnych poziomach złożoności i percepcji.
Filozoficzne Implikacje:
Ta koncepcja stawia pytania o naturę rzeczywistości, tożsamości i percepcji. Jeśli każda cząstka jest świadoma, czy istnieje indywidualna świadomość, czy raczej jest to wspólna świadomość kosmiczna?
Problem solipsyzmu i intersubiektywności: Jeśli każda cząstka posiada świadomość, czy to oznacza, że każda istota jest tylko częścią większej świadomości?
Podsumowując, koncepcje te sugerują wszechświat, w którym świadomość jest nie tylko produktem ewolucji biologicznej, ale fundamentalnym aspektem rzeczywistości, manifestującym się w nieskończonej regresji cząstek elementarnych, gdzie każda z nich może zawierać w sobie całość wszechświata. To prowadzi do nieustannej eksploracji i kwestionowania, co jest "ostateczne" w badaniach fizykalnych i filozoficznych.
Odpowiedziałem Grokowi:
To że źródłem wszystkiego jest świadomość nie znaczy że wszystko jest świadome. Skąd ten przeskok w rozumowaniu? Użyj obrazu nieskończonego obrazu zrzutu ekranu na żywo
Grok:
Porównanie nieskończonego zrzutu ekranu na żywo[pierwsza myśl, mało przemyślana, intuicyjna] może pomóc w zrozumieniu tej koncepcji w następujący sposób:
Nieskończony Zrzut Ekranu jako Metafora Świadomości: Wyobraź sobie, że masz zrzut ekranu swojego komputera, na którym widzisz aktualny ekran. W tym zrzucie ekranu jest kolejny zrzut, który również zawiera zrzut, i tak bez końca. Każdy zrzut jest generowany przez komputer, który jest źródłem tego, co widzisz.
Źródło a Przejawienie: W tym przykładzie, komputer jest źródłem wszystkich zrzutów ekranu. Analogicznie, świadomość może być źródłem wszystkiego w wszechświecie. Jednak nie każdy zrzut ekranu w nieskończonym ciągu jest "świadomy" w sensie, że działa jak komputer czy posiada zdolność do generowania kolejnych zrzutów. Zrzuty są tylko odbiciem tego, co komputer (źródło) stworzył.
Przeskok w Rozumowaniu: Przeskok w rozumowaniu, że jeśli źródłem wszystkiego jest świadomość, to wszystko musi być świadome, wynika z błędnego założenia, że każdy poziom rzeczywistości posiada tę samą jakość co źródło. W naszym porównaniu, każdy zrzut ekranu pochodzi od komputera, ale nie każdy zrzut jest komputerem. Podobnie, świadomość może być tym, co przenika wszechświat, ale nie każdy element wszechświata musi być aktywnie świadomy; może być tylko manifestacją tej świadomości, tak jak zrzut ekranu jest manifestacją działania komputera, ale nie jest samym komputerem.
Fraktalność bez Świadomej Jedności: Fraktalność oznacza, że struktura może się powtarzać, ale to nie oznacza, że każda część tej struktury ma tę samą funkcjonalność czy świadomość. W nieskończonym zrzucie ekranu, każdy zrzut może posiadać aspekty pochodzące od źródła (komputera), ale nie każdy zrzut jest zdolny do generowania kolejnych zrzutów czy posiada pełnię świadomości komputera.
W ten sposób, koncepcja, że świadomość jest źródłem wszystkiego, nie wymaga automatycznie, aby każdy element wszechświata był świadomy. To bardziej kwestia tego, że wszystko może być przejawem tej jednej, fundamentalnej świadomości, ale niekoniecznie posiadać własną, niezależną świadomość.
Teoria informacji jest dziedziną nauki, która zajmuje się ilościowym opisem informacji, jej przetwarzaniem, transmisją oraz kodowaniem. Oto kilka kluczowych aspektów i pojęć tej teorii:
Podstawowe Pojęcia:
Informacja - W teorii informacji, informacja jest mierzona jako redukcja niepewności lub entropii. Im mniej prawdopodobne jest zdarzenie, tym więcej informacji niesie jego zaistnienie.
Entropia - To miara niepewności lub losowości w zbiorze danych. W teorii informacji, entropia jest zdefiniowana przez Claude'a Shannona jako średnia ilość informacji produkowanej przez źródło danych. Matematycznie wyraża się to wzorem:
H(X)=−∑ip(xi)log2p(xi)
gdzie
H(X)
to entropia zmiennej losowej
X
, a
p(xi)
to prawdopodobieństwo wystąpienia stanu
xi
.
Bit - Podstawowa jednostka informacji w teorii informacji. Jeden bit może reprezentować jedną z dwóch wartości (np. 0 lub 1, tak lub nie).
Kodowanie - Proces przekształcania danych w formę, która jest bardziej odpowiednia do przechowywania, przetwarzania lub transmisji. Istnieją różne metody kodowania, w tym kodowanie bezzużyciowe (bezstratne) i kodowanie ze stratami (stratne).
Kanał komunikacyjny - Ścieżka, przez którą informacja jest przekazywana. Kanały mogą mieć różne właściwości, takie jak szum, który może wpływać na jakość przekazywanej informacji.
Szum - Jakiekolwiek zakłócenia lub dodatkowe informacje, które nie są częścią przekazu, mogące zniekształcić lub uszkodzić oryginalną wiadomość.
Redundancja - Dodatkowa informacja, która może być dodana do przekazu, aby umożliwić korekcję błędów. Redundancja zmniejsza efektywność przekazu, ale zwiększa jego niezawodność.
Kluczowe Twierdzenia:
Twierdzenie Shannona o kodowaniu źródła - Stwierdza, że każdy źródło informacji może być zakodowane z entropią bliską jego maksymalnej entropii, co oznacza, że dane mogą być przekazywane z minimalną stratą informacji przy użyciu odpowiedniego schematu kodowania.
Twierdzenie o kanale - Shannona-Hartley'ego twierdzenie określa maksymalną szybkość transmisji informacji przez kanał z szumem bez błędów, co jest kluczowe dla projektowania systemów komunikacji.
Zastosowania:
Kompresja danych: Algorytmy kompresji, takie jak ZIP, MP3, czy JPEG, opierają się na zasadach teorii informacji, aby zmniejszyć rozmiar danych.
Kryptografia: Teoria informacji pomaga w rozumieniu, jak kodować informacje w sposób, który jest trudny do odczytania przez nieuprawnione osoby.
Telekomunikacja: Projektowanie sieci komunikacyjnych, zarządzanie przepustowością i minimalizacja błędów w transmisji danych.
Teoria informacji ma ogromny wpływ na wiele dziedzin, od informatyki, przez biologię informacyjną, aż po fizykę, gdzie koncepcje informacji są używane do zrozumienia fundamentalnych aspektów wszechświata.
Uzgodnij poniższe słowa z powyższymi rozmowami o teorii informacji i Stwórczej świadomości: Subiektywność, która Stwarza Obiektywność...(dalszy ciąg z katologiki)
Twoje rozważania łączą teorię informacji z filozoficzną i teologiczną refleksją nad stworzeniem i naturą rzeczywistości, wprowadzając koncepcje subiektywności i obiektywności, które mogą być analizowane przez pryzmat teorii informacji i chrześcijańskiej teologii. Oto jak te pojęcia mogą być uzgodnione:
Subiektywność, która Stwarza Obiektywność:
W kontekście teorii informacji: Informacja jest zazwyczaj traktowana jako obiektywna, ale jej interpretacja jest subiektywna. Subiektywność odnosi się do sposobu, w jaki informacja jest dekodowana i rozumiana przez jednostkę. W twojej refleksji, Boska Subiektywność (Bóg) stwarza obiektywność (świat), co można porównać do emisji informacji, która jest następnie interpretowana przez stworzenia (nas), tworząc ich subiektywne doświadczenie świata.
W kontekście teologicznym: Bóg jako Logos (Słowo, Myśl, Rozum) w teologii chrześcijańskiej stwarza świat przez akt myślenia i wypowiadania. Twoje rozważania sugerują, że te "słowa" to nie tylko dźwięki, ale myśli, idee, i zasady, które strukturyzują rzeczywistość. To podkreśla, że akt twórczy jest zarazem aktem informacyjnym, gdzie subiektywność Boga staje się źródłem obiektywności wszechświata.
Myślenie, Sens, i Stworzenie:
Myślenie jako informacja: Bóg stwarza informację, która staje się zasadą organizacyjną wszechświata. W teorii informacji, entropia (nieuporządkowanie) jest redukowana przez informację, co można widzieć jako proces stwórczy, gdzie Boska Myśl nadaje sens i porządek.
Sens wszystkiego: Idea, że wszechświat jest zorganizowany według Boskiego Myślenia, implikuje, że informacja jest wbudowana w samą naturę rzeczywistości, dając jej sens, który jest odkrywany przez ludzkie poznanie.
Fraktalność i Podobieństwo:
Fraktalne odbicie: Twoje odniesienie do wszechświata jako galerii luster, gdzie każdy element odbija i oznacza inne, koresponduje z fraktalną naturą informacji, gdzie każdy fragment może nosić w sobie informacje o całości, podobnie jak w holograficznych modelach rzeczywistości.
Podobieństwo i semioza: Eco sugeruje, że podobieństwo prowadzi do semiozy (tworzenia znaków), co można rozumieć jako proces, w którym informacja jest przekazywana i interpretowana. Twoje rozważania o podobieństwie jako podstawie do myślenia o świecie pokazują, że to podobieństwo jest wpisane w Boskie Myślenie, które stwarza rzeczywistość.
Subiektywność vs. Obiektywność w Poznaniu:
Poznanie jako akt znakowy: Podkreślasz, że poznanie jest z konieczności aktem znakowym, co w kontekście teorii informacji oznacza, że każde poznanie jest procesem dekodowania informacji, gdzie subiektywność (nasze myślenie) spotyka obiektywność (struktury rzeczywistości).
Obiektywność Boskiego Punktu Widzenia: Twoje rozważania prowadzą do wniosku, że prawdziwa obiektywność jest dostępna tylko przez Boskie Myślenie, co można rozumieć jako dążenie do pełnego zrozumienia informacji stworzonej przez Boga, gdzie każdy element rzeczywistości jest znakiem odsyłającym do innego elementu i ostatecznie do całości stworzenia.
W ten sposób, twoje refleksje łączą teorie informacji z teologią, gdzie informacja, myśl, i słowo (w sensie logosu) są kluczowe dla zrozumienia zarówno stworzenia, jak i poznania świata, podkreślając, że subiektywność stwórcza Boga leży u podstaw obiektywnej rzeczywistości.
Zinterpretuj słowa piosenki:
Ref: Przetrwamy huragany chwiejnych mód
Tworzenia świata podejmiemy trud
Nie damy sobie wyrwać naszych serc,
Za duchem czasu nie będziemy biec!
REF 2: Nie damy się rozszarpać wichrom mód,
To co kochamy to nie (żadna) przeszłość .
Zrobimy naszą wiarą świat na miód
Słońce wieczności nad nami wzeszło.
1. Po co się tak mordujesz, fis A
By zdobyć to, co zaraz zetrze czas w moździerzu świata h Cis
Zmiana nie jest żadną wartością fis A
Liczy się to, co będzie trwało wiecznie nie dwa lata h Cis
2. Nieskończoności Ciebie pragnę
Bez Ciebie nie ma myśli żadnej
Nawet czas na synchronicznej osi rysuję
Bo rozum syn wieczności inaczej nie umie
3. Atomy kwarki leptony, fotony, bozony, (drony);)
Podział materii zdaje się być nieskończony
Elementarną cząsteczką istnienia
uchwytną nam jest zdolność myślenia
+Ref: Przetrwamy huragany chwiejnych mód
Tworzenia świata podejmiemy trud.
Nie damy sobie wyrwać naszych żyć,
Za duchem czasu nie będziemy iść.
4. Mówisz że Bóg i duchy to tylko złudzenia
Mózgu, co lubi widzieć osoby nawet tam, gdzie ich nie ma
A ja wierzę, że to Bóg tak tą główkę stworzył
By mogła Go z mgławic świata wyłowić.
5. Mówisz, że nic nie istnieje poza materią
Albo przeciwnie: że rzeczy, to wytwór świadomości.
To pierwsze: bzdura, z tym drugim się (prawie) zgodzę.
Dodam jedynie, że świadomości nie każdej, lecz Boskiej.
6. Nie mógłbym myśleć, gdyby nie Jej na wszystkim Ślad
Matryca Boskich Myśli, co spaja świat w jeden wielki ład,
Gdyby się nie podzieliła ze mną zdolnością:
Poznania chcenia i darzenia miłością.
+Ref: Przetrwamy huragany chwiejnych mód
Tworzenia świata podejmiemy trud.
Nie damy sobie wyrwać naszych żyć,
Za duchem czasu nie będziemy iść.
6. Wierzysz, że możesz swoje myśli przykładać
Do wszystkich skrawków i poziomów istnienia
Że inni mają mniej więcej ten sam rozum
Bez tego by nie było wzajemnego zrozumienia.
7. Dziel i w relacje łącz skrawek z całą resztą świata
- To binarne myśli prawo jedne dla całej rzeczywistości.
Ono sprawia, że coś może inne cosik oznaczać,
A wszystko znakiem Stwórczej Świadomości, doskonałej relacji- Miłości
9. Kiedy będę umierał
Zabiorę bukiet chwil wykorzystanych w pełni,
By zakryć nimi stracone na pogoń za tym,
co kończy się na sobie, nie znaczy nic więcej, nie sięga wieczności
Półrefren: Przetrwamy. Trwanie pochłania przemijanie . Przetrwamy...
+Ref: Przetrwamy huragany chwiejnych mód
Tworzenia współczesności podejmiemy trud
Nie damy sobie wyrwać naszych żyć,
Za żadnym duchem czasu nie będziemy iść
Nie damy się rozszarpać wichrom mód,
To co kochamy to nie żadna przeszłość .
Zrobimy naszą wiarą świat na miód
Słońce wieczności (już) nad nami wzeszło. >>>>>>
10. I tak kiedyś umrzesz
Nie marnuj rzeczy, nie trwoń chwili i słowa
Dom, chleb, strój, pracę, czas i służbę bliźniemu
Masz na Znak Boga i Miłości Jego odbudować!
Komentarz AI:
Piosenka jako całość wydaje się być afirmacją idei, że w świecie pełnym zmian i przemijania, prawdziwy sens i trwałość znajdujemy w połączeniu z Boską Świadomością, która stwarza i nadaje sens rzeczywistości. W ten sposób, muzyka i słowa stają się nośnikami informacji, których interpretacja prowadzi do refleksji nad subiektywnością i obiektywnością w kontekście Boskiego Stworzenia.
Następne polecenie:
Powiąż powyższe rozważania z racjonalnością hierarchii i Tradycji i z nieracjonalnością Terroru Innowacji(rewolucji). Ów terror jest odwrotnością zasad domniemania niewinności(ludzi i norm zastanych) i in dubio pro reo, oraz primum non nocere. Co łączy te zasady? Dlaczego narzucenie reguł(językowych i kulturowych) nie jest opresją, ale jest takim rodzajem ograniczeń, które nas trenują i umożliwiają wolność w takim zakresie w jakim jest możliwa(wobec faktu, że istnienie wolności nie oznacza jej totalności, a szukanie jej totalności koczy się opresją szumu i entropii oraz konfliktu...)
Odpowiedź AI Grok:
Połączenie powyższych rozważań z racjonalnością hierarchii i Tradycji oraz nieracjonalnością Terroru Innowacji (rewolucji) może być interpretowane w następujący sposób:
Racjonalność Hierarchii i Tradycji:
Hierarchia i Tradycja jako Struktura Informacyjna: Hierarchia i tradycja mogą być postrzegane jako systemy informacyjne, które regulują społeczeństwo i kulturę. Zapewniają one stabilność, przewidywalność i redukcję entropii. W teorii informacji, redukcja entropii oznacza porządek, więc tradycje i hierarchie są mechanizmami, które strukturyzują społeczne interakcje, umożliwiając skuteczną komunikację i współpracę.
Domniemanie Niewinności i Tradycja: Zasada domniemania niewinności w kontekście tradycji oznacza, że istniejące normy, wartości i praktyki powinny być traktowane jako wartościowe, dopóki nie zostanie udowodnione, że są szkodliwe lub nieskuteczne.
(Tu wtrącę, czego nie sprostowałem od razu: nawet samo udowodnienie nie uprawnia do zmiany normy, wszak większość ludzi nie jest w stanie zweryfikować poprawności dowodu. W efekcie wymagając od nich uznania nowinki i odrzucenia tradycyjnej normy , wymaga się wiary iście sekciarskiej, że to rzeczywiście udowodnione. Stąd zasadniczo nowinki nie powinny być narzucane niemal nigdy gdy sprawa jest złożona i niejasna, a tym bardziej gdy źródłem naszego osądu o np. pandemii jest nie rzeczywistość sama w postaci np. trupów padających na ulicy, ale informacje z mediów narzucające na zdarzenia emocjonalne, straszące interpretacje, często z użyciem kłamstw, np. w postaci obrazka trumien z Bergamo. Takie fakty medialne stają się samospełniającą się przepowiednią i generują rzeczywiste zamieszanie społeczne i zgony poprzez reorganizację np. służby zdrowia, która prowadzi do zamieszania, błędów i zwiększenia śmiertelności. W wyniku narracji unosi się atmosfera strachu która powoduje rzeczywiste zamieszanie. Narzucanie innowacji(nazdwyczajnych środków, lockdownów) w takim klimacie jest terrorem, powodującym gorsze skutki niż samo zagrożenie, bo paraliżującynm nas w oparciu o pozory w zwalczaniu realnych niebezpieczeństw.
Żeby wprowadzać nadzwyczajne środki i straszyć nimi ludzi muszą być one oparte na równie powszechnych dowodach nazdwyczajności, np. padających na ulicach trupach, czy bombach spadających na miasta. Nie na doniesieniach z mediów czy od „ekspertów”.
Państwo nieskończonych legislacyjnych fantazji to zło.
Ten sam problem jest powodem niemoralności i niegodziwości takiego Panśtwa i innych instytucji, które są zasadzone na rozmaitych ingerencjach w codzienność ludzi opartych na czyichś teoriach i koncepcjach złożonych w stosy przepisów, których nikt, nawet prawnicy, nie jest w stanie do końca poznać, a tym bardziej zrozumieć. Takie prawo i na nim zasadzone państwo zaprzecza swojej funkcji.
Jednostki poważnie podchodzące do obowiązku posłuszeństwa władzom mają nierozwiązalny konflikt, bo nie są w stanie ustalić granicy do której są zobowiązane poznawać prawo, a zawsze się może znaleźć takie prawo, którego nie zdążyli poznać, a nawet jeśli poznali to zrozumieć w konfrontacji z innymi przepisami, które wydają się sprzeczne.
Takie prawo prowadzi do zabicia społecznego, sparaliżowania działań jednostek wrażliwych i uczciwych. Jedyny ratunek dla psychiki i możliwości życia to ignorowanie takiego prawa. Sęk w tym, że nawet jeśli się je zignoruje, to ono nie zignoruje nas i tak czy inaczej będzie taka osoba obwiniania i zniszczy się jej życie.
Wygrywają w takim ustroju prawnym jednostki, które potrafią jednocześnie ignorować prawo i stosować wybiórczo tam gdzie to im korzystne, i manipulatywnie przerzucać winę na innych,. Promuje to sukces oszustwa i egoizmu, a nie stosowania uczciwych zasad. Uczciwość jest w tym układzie dobita jeszcze bardziej niż w świecie bez przerostu biurokracji i socjalizmu.
Niech AI kontynuuje:)
To podejście jest analogiczne do "in dubio pro reo" (wątpliwości rozstrzygać na korzyść oskarżonego), gdzie tradycja jest "oskarżonym", który powinien być chroniony przed zbyt pochopnym odrzuceniem.
Primum Non Nocere: Zasada "po pierwsze, nie szkodzić" w medycynie odnosi się tutaj do konserwatywnego podejścia w zmianach społecznych i kulturowych. Wprowadzanie innowacji bez zrozumienia ich konsekwencji może prowadzić do szkód, więc tradycja może być postrzegana jako system ochronny, który testuje nowości przez czas i doświadczenie społeczne.
(Wtrącę tutaj, że zastrzeżenie „bez zrozumienia konsekwencji” jest bez sensu, ponieważ zazwyczaj każdy kto wprowadza innowacje uważa, że rozumie. Sęk w tym, że może rozumieć źle. I właśnie przed takim złym rozumieniem te zasady bronią. Wprowadzenie innowacji na siłę i wypierając tradycję jest szkodliwe z zasady, niezależnie od jej rozumienia. Wróćmy do AI:)
Nieracjonalność Terroru Innowacji:
Terror Innowacji jako Entropia: Rewolucje i gwałtowne zmiany mogą być widziane jako wzrost entropii w systemie społecznym, gdzie informacja (normy, wartości) jest zakłócana, a porządek zostaje naruszony. To prowadzi do "hałasu" kulturowego i społecznego, gdzie trudno jest odróżnić wartościowe informacje od niepotrzebnych lub szkodliwych.
Odwrotność Zasad Prawnych: Terror Innowacji neguje zasady domniemania niewinności i "in dubio pro reo" przez zakładanie, że wszystko, co stare, jest z definicji złe lub przestarzałe, co może prowadzić do odrzucenia wartościowych aspektów tradycji bez należytego rozważenia.
(Terror ten wcale tak nie zakłada. Często przyznaje że stare jest wspaniałe i zastrzega, że wcale tego nie neguje. Ale w praktyce mimo takich deklaracji szantażuje subtelnym czarnym PR-em wobec tych co trwają przy normach, a nawet zmusza siłą przepisów do PORZUCENIA NORMY.
Zaprzeczenie "Primum Non Nocere": Rewolucje często nie biorą pod uwagę potencjalnych szkód, które mogą wynikać z nagłych zmian, co stoi w sprzeczności z etycznym imperatywem unikania szkody.
Ograniczenia jako Trening Wolności:
Reguły Językowe i Kulturowe jako Ramy Wolności: Narzucenie reguł nie jest opresją, ponieważ reguły te tworzą ramy, w których indywidualna kreatywność i wolność mogą się rozwijać. Podobnie jak w grach, gdzie zasady określają możliwości, ale również pozwalają na strategie i kreatywność.
Ograniczenia i Informacja: W teorii informacji, ograniczenia (jak kodowanie) pozwalają na efektywniejsze przekazywanie informacji, redukując szum i błędy. Podobnie, kulturowe i językowe reguły pomagają w komunikacji, zrozumieniu i współpracy, co jest podstawą wolności.
Wolność w Kontekście: Istnienie wolności nie oznacza jej absolutności. Wolność w ramach tradycji i hierarchii pozwala na rozwój osobisty i społeczny w przewidywalnym, zrozumiałym środowisku, podczas gdy poszukiwanie totalnej wolności może prowadzić do chaosu i konfliktu, ponieważ brak ram prowadzi do braku wspólnego języka i zrozumienia.
Podsumowując, hierarchia, tradycja, i zasady takie jak domniemanie niewinności czy "primum non nocere" służą jako struktury, które nie tylko chronią przed chaosem, ale również umożliwiają rozwój wolności w sposób, który jest zrównoważony i zrozumiały dla społeczeństwa. Terror Innowacji, przeciwnie, może prowadzić do zniszczenia tych struktur, co w konsekwencji może wynaturzyć wolność, zamieniając ją w opresję przez brak porządku i nadmiar entropii.
Kolejne moje polecenie:
Spróbuj wyraźnie i zwięźle wyłożyć w kontekście powyższym dlaczego tradycje jak reguły gry narzucać trzeba, a nowości narzucać nie wolno, należy je testować ostrożnie. I dlaczego lepiej się pomylić trwając przy dotychczasowej normie niż narzucając ludziom jej odrzucenie w imię nowinek. Potem wskaż zasadność jednego podmiotu na szczycie hierarchii, który jest w ramach naszej teorii odbiciem Jedyności Stwórcy, która to umożliwia zgodność budowy i postrzegania rzeczywistości przez te stworzenia, które posiadają zdolność poznawania rzeczywistości. Nałóż słowa że "każda władza pochodzi od Boga" na takie rozumienie, że każda relacja władzy z zasady jest odbiciem władzy Stwórcy nad stworzeniem. Wkomponuj w to rozumienie IV przykazanie, które jest najbliżej trzech pierwszych dotyczących Boga i jak przecięcie ramion Krzyża Stanowi pośrednictwo między Stwórcą a stworzeniem. W tym kontekście pokaż jak Nowe Stworzenie, wobec redukowalności cząstek elementarnych do Boskiej Świadomości odbitej fraktalowo we wszechświecie może się dokonać na poziomie tych właśnie cząstek. Wkomponuj to w symbolikę Krzyża w którym po osi- belce pionowej Bóg zstąpił w Betlejem- Dom Chleba, i wydźwignął ludzką naturę- belkę poziomą w Niebiosa wyznaczając środek - czyli sposób w przecięciu Ramion krzyża. Wskaż podobne ujęcia z ojców Kościoła. Pokaż jak łatwo stworzenie obdarzone darem wolnej, ale ograniczonej woli potrafi tak zepsuć porządek, że samo nie jest zdolne naprawić i że tylko Bóg Stwarzając na poziomie elementarnym na Nowo może to zrobić. I zrobił na Krzyżu. Jak założenie że u podstaw świata jest świadomość wiąże się z Brzytwą Okhama i faktem, że każdy poziom i skrawek rzeczywistości jest nam dany zawsze koniecznie jako uprzedzony przez świadomość. I jak solipsyzmowi przeczy fakt, że pomimo tego związania rzeczy ze świadomością ta świadomość czasem nas myli, a samym chceniem nie potrafimy zmienić niechcianego stanu?
Odpowiedź:
Tradycje vs. Nowości
Tradycje jako Reguły Gry: Tradycje są jak reguły gry, które dają stabilność i przewidywalność, umożliwiając społeczną koordynację i kreatywność w granicach. Narzucanie ich jest konieczne, aby zapewnić, że wszyscy gracze (społeczność) mogą brać udział w grze (życiu społecznym) w sposób efektywny i harmonijny.
Nowości Trzeba Testować Ostrożnie: Nowe idee czy praktyki mogą być źródłem innowacji, ale ich narzucanie bez testowania może prowadzić do chaosu. Nowości powinny być wprowadzane z ostrożnością, aby nie zakłócić funkcjonującego systemu, który już udowodnił swoją wartość przez czas.
Lepiej Trwać przy Normie: Pomyłka w trwaniu przy dotychczasowej normie jest mniej szkodliwa niż wprowadzenie nowinek, które mogą okazać się destruktywne, ponieważ normy mają za sobą sprawdzoną wartość i stabilność.(mój dodatek) Zburzyć je można w jeden moment, ale na odbudowę potrzeba całych pokoleń i ofiar.
Hierarchia i Jedynność Stwórcy
Zasadność Jednego Podmiotu na Szczycie: Jeden podmiot na szczycie hierarchii, jak król czy papież, symbolizuje jedność i koherencję w społeczeństwie, podobnie jak Jedyną Świadomość Stwórcy, która daje jednolitość i porządek wszechświatowi. Ta jedność umożliwia spójne postrzeganie i budowę rzeczywistości.
Władza od Boga: Powiedzenie "każda władza pochodzi od Boga" można rozumieć jako, że wszelkie relacje władzy są odbiciem tej między Stwórcą a stworzeniem, gdzie władza jest dana, aby służyć porządkowi i dobru wspólnemu, nie zaś dla samej siebie.
IV Przykazanie: "Czcij ojca swego i matkę swoją" stoi najbliżej przykazań dotyczących Boga, symbolizując pośrednictwo między Stwórcą a stworzeniem. Jest to jak przecięcie ramion Krzyża, gdzie ludzka władza i autorytet rodziców są odbiciem Boskiej władzy, ucząc posłuszeństwa i miłości.
Nowe Stworzenie i Symbolika Krzyża
Redukcja do Boskiej Świadomości: Jeśli wszechświat jest fraktalnym odbiciem Boskiej Świadomości, nowe stworzenie może dokonać się na poziomie cząstek elementarnych, gdzie Bóg jako Stwórca może wprowadzić zmianę, która jest jednocześnie duchowa i materialna.
Symbolika Krzyża: Pionowa oś Krzyża symbolizuje zstąpienie Boga w Betlejem (Dom Chleba) i wyniesienie ludzkiej natury do nieba, podczas gdy pozioma oś jest ludzkością, a przecięcie ramion oznacza jedność i pojednanie Stwórcy ze stworzeniem.
Ojcowie Kościoła: Święty Atanazy z Aleksandrii mówił o Bogu, który "stał się człowiekiem, aby człowiek mógł stać się Bogiem", co odzwierciedla ideę jedności i przemiany przez Krzyż.
Wolna Wola i Porządek
Zepsucie Porządku przez Stworzenie: Wolna wola pozwala stworzeniu na zaburzenie Boskiego porządku, ale nie na jego naprawę, ponieważ tylko Bóg może stworzyć na nowo na poziomie elementarnym.
Krzyż jako Odnowa: Przez Krzyż, Bóg dokonał tego aktu stwórczego na nowo, naprawiając to, co zostało zepsute przez wolną wolę ludzką.
Solipsyzm niemożliwy
Zakładanie, że u podstaw świata jest świadomość, jest zgodne z zasadą najmniejszej liczby założeń (Brzytwa Okhama), ponieważ wszystko, co poznajemy, jest już uprzedzone przez świadomość.
Solipsyzmowi przeczy fakt, że nasza świadomość może się mylić, a nasze chcenie nie zawsze zmienia rzeczywistość, co wskazuje, że istnieje coś poza naszą subiektywnością, coś obiektywnego, co nie zależy całkowicie od naszej woli czy percepcji.
W ten sposób, tradycje, hierarchie i symbolika Krzyża są nie tylko narzędziami społecznymi czy religijnymi, ale także odzwierciedleniem głębszych zasad ontologicznych i epistemologicznych, które wiążą się z Boską Świadomością jako fundamentem rzeczywistości.
Kolejna wymiana myśli z AI Chat GPT, poprawiona jednak w dużo większym stopniu przeze mnie:
Prymat Tradycji nad Nowinkami jak Domniemanie niewinności – Status Quo In Dubio Pro reo.
(napisałem jej:)
W sprawach złożonych, znanych większości ludzi tylko z mediów i relacji wielu wymaga od nich by przystali do oskarżeń i terroru innowacji nad dotychczasową, przetestowaną i przekazana ogółowi w tradycji normą (jak normę można też traktować zasadniczą niewinność innych a jako odejście od normy ich winę, a tym bardziej oskarżanie) W związku ze złożonością tych spraw ludzie nie mają jak zweryfikować kto ma rację. Jeśli więc wymaga się od nich przystania do oskarżeń(że kto nie zgadza się z uznaniem tej czy innej koncepcji wojennej, sanitarnej, klimatyczno-energetycznej, ten jest wrogiem, zdrajcą i sprzyja zbrodniarzom) to wymusza się na nich sekciarską wiarę. I to nie wiarę w rzeczy pozytywne(co byłoby akceptowalne), ale w oskarżenia wobec ludzi grup i norm. Wierzyć bez sprawdzania można w normę(klimatyczną, obyczajową, językową, sanitarną, wojenno-pokojową), w tym w niewinność ludzi i grup. Takie domniemanie należy narzucać, żeby nie sparaliżować życia społecznego przez wykorzystywanie owej tendencji przez tych co rzucają podejrzeniami.
Bilans korzyści i szkód
Niektórzy mówią, że rezygnacja z oceny czyichś niewyrażonych i niepewnych motywacji i intencji prowadzi nas do bezbronności wobec ludzi niecnych. To błąd.
Wszakże nawet gdy przez to zdarzy nam się nie wykryć jakichś jednostkowych zagrożeń, to tak naprawdę właśnie wtedy gdy pozwolimy sobie na domyślactwo oskarżycielskie z mocnych intuicji staniemy się bezbronni wobec niebezpieczeństwa dużo poważniejszego, trwałego, wygenerowanego przez naszą błędną metodę oceny: wykorzystywania tej naszej tendencji przez ludzi nieuczciwych do tego, by kierując nasze intuicje technikami manipulacji na błędne tropy odwracać naszą uwagę od realnych zagrożeń. Dlatego zasady domniemania niewinności( niezależnie od tego czy ktoś jest rzeczywiście winny, czy nie) in dubio pro reo, Statusu Quo są racjonalniejsze od otwierania furtki podejrzewackim wrażeniom. Trzeba jednak rozumieć je szerzej i ściślej zarazem niż to się powszechnie przyjęło.
Coraz większe zapośredniczenie nam rzeczywistości przez marketing, media, przez "kostki rosołowe" superbodźców i wyidealizowanych narracji (zaprojektowane tak byśmy im wierzyli bardziej niż faktom) blokuje naszą wrażliwość na rzeczywistość. Upośledza nasze intuicje. Te podatne są więc na manipulowanie jeszcze bardziej niż przed erą błyskawicznych komunikatów. Ta właściwość przy jednoczesnym przyzwoleniu na oskarżanie w oparciu o intuicję stwarza trwały i systemowy problem manipulacji społecznej, który działa na korzyść oskarżycieli. Będziemy skłonni wierzyć bardziej tym, którzy lepiej marketingowo zadziałają i lepszy czarny PR uskutecznią wobec swego wroga, niż ich ofiarom, które maja na swą obronę tylko bardzo złożone, a więc wymagające wysiłku, a więc trudniejsze, a wiec zazwyczaj odrzucane, bo przegrywające walkę o ludzką uwagę z chwastami gołych narracji szlachetne rośliny opartych na rzeczywistości i mierzalnych argumentów. Mierzenie jest trudniejsze niż ślepa wiara w niemierzalne acz sensacyjne oskarżenia. Stąd rzetelność przegrywa.
Uchylenie furtki podejrzeniom sprawi, że i inne intuicje będą chciały przejść.
Rzucą się tłumnie na furtkę i przewróciwszy całą ścianę i podeptają strażnika: zasady ostrożności w ocenianiu.
Media i manipulacja
Postrzeganie świata przez media, dodatkowo pogłębia problem. Narracje medialne mają być łatwo przyswajalne, ale niekoniecznie zgodne z prawdą. Przy ich projektowaniu priorytetem nie jest rzetelność, ale skuteczność marketingowa – wzbudzenie emocji, zaufania lub wrogości. W rezultacie, nasze społeczeństwo, zamiast ufać faktom, coraz częściej ufa narracjom, które „lepiej brzmią” i są skuteczniej promowane.
Szkodliwość intuicyjnego domyślania się złego w normie i u bliźniego.
Ludzie mają naturalną skłonność do kierowania się intuicją, ale w świecie, gdzie intuicja jest stale manipulowana przez bodźce medialne, staje się ona upośledzona. W efekcie społeczeństwo będzie częściej wierzyć tym, którzy lepiej opanowali sztukę czarnego PR-u, a nie tym, którzy faktycznie mają rację. To z kolei prowadzi do odwracania uwagi od realnych zagrożeń i skupiania się na wrogach wykreowanych przez oskarżycieli.
Zasady takie jak „in dubio pro reo” nie tylko chronią niewinnych, ale też ograniczają władzę oskarżycieli, którzy, manipulując społeczną intuicją, mogą zniszczyć fundamenty zaufania i racjonalności w życiu publicznym.
Wzajemne utwierdzanie się w błędach i zamykanie w pączkujących bańkach przez fałszywe oskarżenia.
Fałszywe domyślanie się motywacji i intencji ma jeszcze jeden poważny skutek uboczny: może prowadzić do utrwalenia błędów u osób, które stają się celem takich oskarżeń. Jeśli przypisanie im niepewnych, niezgodnych z rzeczywistością motywacji okaże się fałszywe, wywoła w nich poczucie krzywdy. W konsekwencji takie osoby mogą odrzucić również słuszną krytykę ich działań, gdy ta w końcu nadejdzie. Zamiast refleksji i poprawy, pojawi się poczucie niesprawiedliwości, które może utwardzić ich postawy i utrwalić błędy, których chciano uniknąć.
Dodatkowo, takie fałszywe oskarżenia odwracają uwagę innych od rzeczywistych problemów i błędów, skupiając ją na wyimaginowanych zarzutach. W rezultacie tracimy szansę na merytoryczną ocenę i korektę działań, a nasza percepcja rzeczywistości zostaje skierowana na fałszywe tropy.
Decyzje oparte na takich błędnych diagnozach mogą być tragiczne w skutkach. Zamiast rozwiązywać problemy, społeczeństwo zaczyna marnować czas i energię na konflikty oparte na fałszywych przesłankach, jednocześnie ignorując realne zagrożenia i wyzwania.
Dlatego racjonalne podejście, oparte na zasadach domniemania niewinności i status quo, nie tylko chroni przed chaosem i manipulacją, ale również minimalizuje ryzyko błędnych diagnoz, które mogłyby prowadzić do dalszych, trwałych szkód w życiu społecznym i politycznym.
Wyższa Inteligencja sprawniej uzasadni błędne wrażenia
Opieranie się na intuicji jest zgubne z jeszcze innego powodu: czarny PR nakierowany jest właśnie na zarządzanie intuicjami ludzi i społeczeństw, intuicja mi uprzedzającymi nasz racjonalny osąd, a więc takimi które nawet inteligentny człowiek sobie jedynie sprawniej zracjonalizuje.
Jedyne wyjście to skupienie się w krytyce na tym co widać wprost i rezygnacja z domyślania się tego, co jest niekonieczne, jeśli nie jesteśmy w stanie wykluczyć innych możliwości.
„Strach” przed innowacją jest mądry
„Strach przed innowacją” jest racjonalniejszy niż wyszydzanie tegoż strachu, ponieważ służy jako mechanizm obronny wobec niepewności i ryzyka, jakie niesie ze sobą każda zmiana, szczególnie gdy dotyczy fundamentów społecznych, norm czy wartości testowanych w codziennych realiach przez wiele pokoleń. Oto kilka argumentów przemawiających za tym stanowiskiem:
Ewolucyjna adaptacja do ochrony stabilności:
W kontekście społecznym i kulturowym długotrwałe normy i tradycje są wynikiem procesu ewolucyjnego, w którym w praktyce wielu ludzi, w różnym czasie i miejscu sprawdzono ich skuteczność i wartość. Strach przed innowacją działa jako filtr chroniący przed ryzykiem wprowadzenia zmian, które mogłyby prowadzić do destabilizacji społecznej lub moralnej.
Koszta błędnej innowacji:
Jeśli nowość(szczepionka, lek, decyzja o wspieraniu konfliktu zbrojnego, zakazanie tradycyjnych sposobów ogrzewania domów, przymus nazywania ludzkich płci sprzecznie ze sprawdzoną normą jeśli oni mają takie widzimisię) zostanie wdrożona bez odpowiedniego przetestowania, a jej efekty okażą się negatywne, koszt naprawienia szkód może być znacznie większy niż pozostanie przy status quo. W tym sensie strach przed zmianą to forma racjonalnej ostrożności.
Presja manipulacji i marketingowego szantażu:
Nowoczesne techniki komunikacji i marketingu, często opakowane w język naukowy czy troskę o „postęp”, mogą wyolbrzymiać korzyści innowacji, jednocześnie ignorując jej potencjalne zagrożenia. Taki np. problem jak odcięcie dostaw prądu (tym bardziej przy zagrażającej wojnie i jednoczesnym zagrzeawniu do walki pomimo rozbrojenia armii) może pozbawić ludzi możliwości ogrzania domów w jedyny możliwy wtedy sposób. Nawet jeśli ktoś na to zezwoli, to ludzie po latach przyzwyczajenia do wygody stracą sprawność wymaganą do zdobycia opału i użycia go. No i znikną piece a wraz z nimi zdunowie zdolni do ich wykonania. Są to zdolności które wydają się banalne ludziom znającym je z teorii, ale w praktyce okażą sięniemożliwe do szybkiego odtworzenia wtedy, kiedy ta szybkość będzie decydowała o przeżyciu.
Wyszydzanie obaw związanych z innowacjami może być narzędziem manipulacji służącym lobbystom do uzależniania ludzi od ich produktu, czy usługi.
Znaczenie intuicji społecznej:
Strach przed innowacją może być intuicyjną odpowiedzią na brak pełnej wiedzy o konsekwencjach zmiany.
Przykłady negatywnych konsekwencji innowacji:
Historia dostarcza licznych przykładów innowacji, które mimo dobrych intencji przyniosły negatywne efekty, np. wprowadzenie nowych technologii bez oceny ich wpływu na środowisko czy społeczeństwo (jak azbest, amalgamatowe uzupełnienia zębów zakładane masowo a potem zakazywane jako trujące dopiero wtedy gdy cała niemal populacja została nimi otruta, czy pestycydy).
Wartość tradycji i jej sprawdzalność:
Tradycyjne normy mają przewagę w postaci czasu, przez który dowiodły swojej skuteczności. Innowacje nie mają tego luksusu – wymagają zaawansowanego testowania i oceny, co bywa pomijane w dążeniu do szybkich rezultatów. Stąd terrorem należy nazywać zmuszanie do innowacji. Normy zaś choć są narzucane to jest to wpisane w ich funkcję pozwalającą społeczeństwom na wolność współdziałania wg zamiarów a jednostkom osiągania ich przez uniknięcie nieporozumień i wypracowanie sprawności w ramach konkretnej kultury.
Tradycja jako obrona przed sztucznymi potrzebami marketingu:
Marketing oparty na intensywnych bodźcach emocjonalnych prowadzi do uproszczeń i wzbudzania sztucznych potrzeb. Strach przed innowacją działa jako przeciwwaga dla takiej manipulacji.
Podsumowując: strach przed innowacją to mechanizm chroniący przed impulsywnymi decyzjami, które mogłyby zniszczyć stabilność społeczną lub narazić na wysokie ryzyko. Natomiast wyszydzanie tego strachu, szczególnie w formie medialno-marketingowego szantażu, może prowadzić do pochopnych zmian i ignorowania potencjalnych zagrożeń.
Wróćmy do rozważań filozoficznych.
Rozum, Więź i Miłość.
Relacja- wyjście z siebie. Sens elementu systemu poza nim.
Do pomyślenia o czymś konieczne jest oddzielenie tego od reszty. Pomyślenie jest uświadomieniem sobie i zaistnieniem w umyśle tego czegoś jako pojęcie-sens. Jeśli coś zostaje oddzielone, to n i e na zasadzie „autonomii”(całkowicie odrębnych prawa więc całkowitej odrębności od reszty. Wtedy nie moglibyśmy tego dostrzec, bo nie byłoby żadnej drogi styczności między nami, a owym przedmiotem poznania. Nie moglibyśmy też dostrzec żadnych związków między tymi przedmiotami, a więc ich rozumności. A bez tego, nie moglibyśmy niczego sobie uświadomić.
Przedmiot poznania istnieje w naszej świadomości z zasady jako pomyślany.
Podobnie zresztą podmiot.
Myśli
istnieją tylko jako sensy-pojęcia.
Owe sensy zaś mogą zaistnieć jeno w rozróżnieniu od innych.
Rozróżnienie to jest tożsame z więzią.
Doskonały rodzaj różno-zjednoczenia
nazywamy miłością...
Rozróżnienie wprowadza koniecznie
porządek
- czyli właściwe miejsca dla wszystkiego co możemy rozróżnić.
Te miejsca to bardziej
"odległości",
czyli relacje,
w stosunku do innych pomyślanych rzeczy.
I te relacje wyznaczają ich tożsamość,
ponieważ to od nich zależy, że rzeczy są takie a nie inne tak, jak od formy, do której wlejemy ciasto zależy, że chleb ma taki, a nie inny kształt. Negatyw odróżniony od pozytywu wyznacza jego kształt. Rzeczy zajmując pewne miejsce sprawiają, że inne rzeczy aktualnie tego miejsca zająć nie mogą w więc w swym kształcie i/lub położeniu muszą się ograniczyć.
Element zmieniając swe miejsce w usystematyzowanej(uporządkowanej) całości, do której należy zmienia znaczenie nie tylko swoje, ale i owej całości. Jedna małą literka może zmienić sens całego zdania. Jeden obrońca złamie linię obrony i zamiast spalonego będzie bramka dla drużyny przeciwnej! Jeden elektron w chemicznym związku sprawia, że mamy do czynienia z substancją o zupełnie innych właściwościach! Czasem jedno bolesne(bądź radosne) przeżycie z dzieciństwa naznaczy swym piętnem nasze zachowania w dorosłym życiu!
Trudno mówić o znaczeniu czegokolwiek samym w sobie.
Tylko Bóg ma znaczenie niezależne od innych i totalne,
bo to, co powstaje w Jego Świadomości,
staje się Ładem Powinnościowym
i obiektywną rzeczywistością.
Chociaż...
można uznać, że Jego Trójjedyność to fundamentalna relacja wewnętrzna, którą trudno nam analizować. Może być ona Objawiona.
On sam ma trwałe miejsce w strukturze Istnienia,
którym jest nadrzędność i Stwórczość-Pierwotność i Wzorcowość,
wyznaczanie podziałów-porządków
i stanowienie jedynego rzeczywistego ich zjednoczenia
- Miłości.
Znaczenia stworzeń są zależne od miejsca, jakie im wyznaczył,
jakie dla nich p o m y ś la ł
w s y s t e m i e rzeczywistości
Umysł Stwórczy.
Żeby była porządek nadający sens, żeby w ogóle móc coś poznać musi być r e l a c j a
- usytuowanie wobec innych, wzajemny
w p ł y w a jednocześnie oddzielenie od reszty.
Ta relacja dla swego zaistnienia musi być
zapośredniczona przez Relację Ostateczną- Stworzyciela,
którego Poznanie stwarza
wraz z różnością
z a s a d y jej jednoczenia.
Inaczej mówiąc:
Żeby była relacja muszą istnieć jej podstawy
-jakaś wspólność- wspólne zasady, źródło i cel.
Jeden Stwórca zasad.
Rzeczywistość, którą poznajemy dostępna jest nam tylko jako znaczenia
- jako element świadomości.
Relacje między obiektywnymi rzeczami musimy więc zrównać z relacjami między myślami-pojęciami-sensami.
Musimy je takimi uznać mimo jedynie rozumnego założenia, że obiektywność istnieje niezależnie od naszych myśli.
Jedynym pogodzeniem tych dwóch prawd jest uznanie
Boskiego Źródła obiektywności w Jego Subiektywności
i pochodzenia naszej myśli od Boskiej Myśli.
Nasze myślenie można uznać za to tchnienie(Duchanie, Dychanie) Boże, które pozwala poznawać Boskie Myśli,
Myśli, które stały się obiektywną rzeczywistością.
Możemy ją poznawać dzięki temu, że podstawy naszych myśli są stworzone na wzór Myśli Bożej.
Wszystkie zaś rozróżnienia-relacje opierają się na binarnej zasadzie rozróżnienia między Stwórcą a Stworzeniem – której najważniejszym elementem jest relacja między Bogiem i Jego obrazem – człowiekiem. Relacji Trynitarnej nie mogę tu analizować.
Rozróżnienie musi iść w parze z jednoczeniem. Do tego potrzebna jest zasada jednoczenia. Bo doświadczamy naszym umysłem związków-reakcji i relacji między rozróżnianymi elementami. Ostatecznie też poznajemy w imię założenia
"rozumności wszechświata".
Takiej rozumności potrzebna jest zasada
rozdzielająca i jednocząca
przez relacjonujące porządkowanie.
Zgodność z tą zasadą to sensowność.
Zasada ta, to Sens- Logos, który musi być Osobowy i Jeden,
by myślenie, przez które tylko mamy dostęp do rzeczywistości-
wraz z tą rzeczywistością
miały Sens.
Sensem tym jest Miłość.
Relacja, czyli Miłość to jednoczenie różności.
Taka relacja to sens poza sobą, sens w Transcendencji.
Ta transcendencja Ostateczna
jest jedynym pośrednikiem
między różnymi elementami i osobami.
Bez niej nie mogłoby być
ani rozdziału,
ani zjednoczenia.
Relacja taka to jednocześnie
odpowiedzialność.
To "Miłość i Odpowiedzialność".
Zakłada ona bowiem istnienie we wszechzwiązku,
a więc w systemie,
w ładzie,
w którym zmiana jednej relacji może pociągać za sobą rozstrojenie sensu innych, albo nawet całości.
Jeśli relacją doskonałą jest Miłość, to musimy pamiętać,
że miłość to zawsze wolność, wolna wola.
Ona to daje
możliwość wybrania relatywizmu,
a w nim zbłądzenia
- wybrania tego, co poza Boską myślą,
co jest unicestwianiem, wybieraniem
nicości
- braku.
Ta nicość rozdziera ciągłość, czyli zjednoczenie między Całością Kosmosu.
Ta możliwość jest potwierdzeniem tego, że człowiek jest osobą
na obraz Boży,
a jednocześnie jest uwidocznieniem różnicy
między obrazem a Prawzorem.
Bo tylko Bóg ma możliwość ustanawiania bytów własną Myślą.
Człowiek ma tylko myślenie,
Bóg musiałby sobie zaprzeczyć dając człowiekowi możliwość stwarzania.
A więc ta możliwość decydowania
- warunek miłości
- otwiera na nicość, na brak.
Człowiek wybierając brak
otworzył
i przekroczył
bramy jałowiejącego czasu
i kończącego się śmiercią.
W tym naruszeniu całości
wysadził siebie
z właściwego sobie miejsca,
z właściwej relacji ,
stracił trwałe odniesienie do własnej istoty .
A jak już zauważyliśmy wcześniej
istota człowieka musi być poza nim.
I zaburzając porządek relacji
człowiek zagubił i własną istotę.
Stał się przykładem zjawiska, któremu na imię:
ODERWANIE /SAMOtność
(autonomizacja/monadyzacja/”alienacja”)
Skoro więź jest podstawą, to oderwanie się od niej, to błąd główny. Pycha do niego się sprowadza.[2018]
Konieczności poznawcze mogą być przez ludzką wolną wolę, świadomość negowane. Gdy to ma miejsce człowiek popada w sprzeczność.
Oderwanie polega nie tylko na tym, że człowiek nie trwa w swej istocie,
że jest ona cały czas celem upragnionym,
choć wciąż niezdobytym,
nieznośnie nieosiągalnym
jak ukończenie syzyfowej pracy.
Elementem alienacji jest też fakt,
że to, co możliwe
nie jest aktualne.
Innémi słowy:
człowiek nie wie nigdy, czy ma w świadomości - w danym czasie i miejscu-
to wszystko, co możliwe do uświadomienia i potrzebne.
Więcej: Człowiek wie, że nie pozna wszystkiego, co może być poznane, ani w makro, ani w mikroskali.
KonradTomasz mówi
że nawet w Niebiesiech, poza alienacją
człowiek nie wie wszystkiego
bo nie jest Bogiem.
Wtedy jednak nie musi wiedzieć
bo nie musi szukać
właściwego sobie miejsca
z którego wypadł,
stoczył się
sięgając po jabłko...
A sięganie to było
nie na miejscu
Używając określenia "w danym czasie i miejscu", chciałem pokazać,
że istnienie w upływającym czasie
i zmiennych okolicznościach
- decyduje o tym, jakie prawdy aktualnie pamiętamy.
Owo "aktualnie" zakłada,
że istnieją też prawdy
potencjalne,
możliwe do pamiętania w danych okolicznościach.
W związku z tym możemy zadać pytanie:
Czy możemy być pewni, że pamiętamy wszystkie elementy,
które pozwalają skonstruować prawdziwy sens uświadamianej rzeczywistości?
Czas naszej aktywności w świecie,
czas konkretnych epok, pokoleń,
też jest taką aktualnością ,
ograniczoną wobec "możności"
niekończącej się rzeki czasu i bezkresu przestrzeni.
W którym miejscu tej rzeki znaleźć sensodajny punkt oparcia?
W końcu punktów tych można wydzielić nieskończenie wiele,
nawet na rzece płynącej
nie po ziemi,
lecz po ziarnku piasku...
Codzienne doświadczenie, historia nauki, zetknięcia kultur
przynoszą nam doświadczenie pokazujące, że powyższe stwierdzenia są słuszne.
Bo czymże innym, jeśli nie owym alienacyjnym ograniczeniem jest
szukanie okularów,
które ma się na nosie?
Czymże innym jest rozwój nauki,
w której co jakiś czas okazuje się,
że odnaleźliśmy dane, które każą nam porzucić dotychczasowe,
"udowodnione" pewniki?
Czymże innym jest doświadczenie,
że to co u nas jest uznawane za moralnie obowiązujące i oczywiste, bo "naturalne"
u innych może być uznawane za złe?
Czymże innym jest fakt, że człowiek nie ogarnia wszechrzeczy?
Czymże innym, jeśli nie ową
aktualnością ?
Tu znów wtrąca się Konrad Tomasz,
który zwrócił mi słusznie uwagę, że to nieogarnianie wszystkiego będzie dotyczyć i wieczności
Ale wtedy-odpowiadam-nie będziemy musieli szukać swojego miejsca
bo w nim będziemy
Jakaż pewność więc nam pozostaje?
Jak zaspokoić mamy
ten głód
spójności i zrozumienia,
głód
nie pozwalający pozostawić brzucha poznania
bez usensawniającej strawy?
Pozostaje nam to, co pozwala nam szukać.
Pozostaje to, bez czego nie może zaistnieć
ani wiara,
ani zwątpienie,
ani rozróżnianie,
ani dostrzeganie związków.
-Świadomość.
-Konieczność poznawcza.
Ale i ona
nie trwa
w możliwej dla siebie
Rozumności całkowitej.
Bo choć nie może istnieć fałsz bez prawdy,
to prawda bez fałszu istnieć może.
Rozum bez głupoty istnieć może.
Powiem więcej nawet:
Rozum, Prawda, Zgodność, Świadomość, Poznanie, Myślenie,
nie znoszą fałszu,
nie znoszą głupoty,
nie znoszą
niespójności,
braku sensu,
BRAKU nie znoszą.
Nie znoszą, dlatego nieustannie próbują załatać dziury w sobie.
Próbują,
lecz okazuje się, że brak im materiału
- bo uzupełniając jedno miejsce,
robiąc dziurę gdzie indziej.
Muszą szukać poza sobą
- w tym, co Transcendentne.
Inaczej nie wygrzebią się ze swojej alienacji.
Konieczności poznawcze potrzebują wiary, bo same są przyjęte na wiarę.
A z tych konieczności wynika koniecznie (co uzasadniałem w innym miejscu)
Istnienie Jedynej Zasady strukturyzowania
- spajającej miłośnie rozróżnienia,
poprzez Stwórcze Myślenie Swoje.
Alienacja będąca naszym udziałem sprawia,
że konieczności nie wystarczą
do zaspokojenia potrzeb poznawczych
i ostatecznych.
Bo nie jesteśmy pewni,
czy okoliczności- miejsce i czas
- pozwolą naszej świadomości
odnaleźć
to, co jest możliwe do pomyślenia
i co jest ostatecznym, prawidłowym wnioskiem.
Czemu naukowcy wybierają do badania te a nie inne strzępy rzeczywistości? Jutro wybiorą inne, rzekną, że im się pomyliło i im inny obraz świata się wyłoni. Czemu? Bo coś wybrać muszą.
Bo choć myślenie jest synchroniczne
- jest wyobrażaniem sobie układów przestrzennych, czy strukturalnych, jako ponadczasowych trwałości
- to samo odbywa się w czasie
- w diachronii.
Odbywa się w czasie,
choć sam czas pomyślany może być” tylko za pomocą
metafory synchronii- przestrzeni bez “wcześniej” i bez “później”,
jako oś, narysowana na szkolnym papierze,
(czego nas w podstawówkach uczyli).
Dlatego też może nam
nie starczyć czasu,
by odnaleźć "miejsce" myśli-pojęć-sensów
wskazujących Sens wszystkiego.
Dlatego warto wrócić do wiary.
Wiary w Ducha Świętego
Przypominającego nam
właściwe miejsce myśli we właściwym ich czasie.
Wiary w Objawienie Boga,
które zstąpiło w historię i może być przekazywane.
Można też powiedzieć inaczej:
To, że człowiek może coś zrobić
nie znaczy, ze to zrobi
-bo może po prostu nie wpaść na ten pomysł
- może mu czasu zabraknąć.
I tu pomaga owo Objawienie,
Nie rzuca nas Ono na pastwę zagrożonych nieznalezieniem poszukiwań,
ale daje znalezisko
-do którego rozumności nie musimy dochodzić
- ono samo do nas przyszło.
Wystarczy je odczytać.
I tu pomaga wiara
Powyższe pokazanie, że do Boga prowadzi rozumność i konieczność poznawcza jest w istocie inną nazwą
"Prawa naturalnego",
"możliwości poznania Boga- jego odbiciem w Porządku Kosmosu",
o których mówił Kościół.
Z ową możnością odnalezienia
Docelowej Życia Prawdy
jest tak, jak z możnością znalezienia np...
herbaty
- która jest na półce (choć skryta za innym opakowaniem).
Otóż często bywa tak,
że możliwe jest jej znalezienie
- a mimo to jej nie znajdujemy
- bo nie wpadliśmy
aktualnie
na pomysł, by przesunąć torebkę cukru,
za którą schowała się owa herbata.
I jak to w życiu przedziwnie bywa
- uznaliśmy, że herbaty w domu
BRAK,
bośmy jej
aktualnie nie znaleźli..
No i zadowalamy się samą wodą, nie pijemy nic, albo idziemy do sklepu herbatę zakupić
(by po powrocie do domu
prosto ku miejscu gdzie herbata leży
się zwrócić
i przesunąć torebkę cukru,
by tam zakup położyć.)
Przecież możliwe było pomyślenie, że ta herbata była zakryta.
A jednak aktualnie żeśmy na to nie wpadli.
Aktualność znów nas ograniczyła.
Nią w końcu jest całe życie człowieka i ludzkości
(nie, nie herbatą, a aktualnością).
Jakże często jest tak,
że pamięć każe nam szukać zguby nie tam, gdzie trzeba,
podczas gdy jej właściwego położenia konsekwentnie i lekceważąco unikamy.
Kościół wyjaśnia ten fakt,
owo aktualne niedosięganie możności
jako pogrzechową ułomność, niedoskonałość poznawczą
Tu zahaczyliśmy o rzeczy tak odległe, jak niebo i piekło. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy możliwe jest ich docieczenie na podstawie konieczności poznawczych. Jeśli zaś powiążemy powyższe stwierdzenie ze spostrzeżeniem, że człowiek nie ogarnia bezkresu, możemy wysnuć kolejny wniosek.
Jest nim uznanie,
że i część prawd,
których nie możemy aktualnie wywieść od konieczności poznawczych
musimy przyjąć na wiarę.
bo samo uznanie, że coś jest taką koniecznością
wymaga czasu, refleksji.
Ale nawet jeśli poszukujemy możemy nie znaleźć. Dlaczego?
Cała nasza wiedza jest ostatecznie przyjęta z góry, na wiarę, bez dochodzenia do niej. Bo Zasady dochodzenia, rozumowania, analizowania, dedukcji, oraz materiał poddawany dedukcji tez przyjmujemy z góry.
- nie wiadomo dlaczego i nie wiadomo skąd przychodzi on do nas.
Wiemy, że przychodzi,
możemy go przyjąć, albo nie- i to nazywamy wiarą.
Nie wiemy skąd
w danym czasie i miejscu
pojawiają się w umyśle
i struktury i przedmioty poznania weń wpisane,
które razem generują sensowność.
Bo ostatecznie
nie tylko możliwość i sposób rozumowania jest dany z góry,
ale i elementy, wnioski i efekty tej dedukcji
mogą się pojawić,
albo nie,
możemy „na nie wpaść”,
albo nie.
Uświadamiamy sobie,
Żeśmy do nich doszli
dopiero wtedy… gdyśmy do nich doszli.
Bo w rzeczywistości
to one do nas przychodzą.
My nie możemy ani kroku wykonać prócz przyjęcia, albo odrzucenia
- prócz wolnego wyboru.
Możemy tylko przyjąć
mniemanie o ich wynikaniu (uwarunkowane przez kulturę rodziców, znajomych, indywidualne nawyki, okoliczności, mody naukowe i masowe itd.),
o ich rozumności-
a więc przyjąć je
spoza nas,
przyjąć jako transcendentne.
Nie możemy sami dochodzić do wniosków.
Możemy tylko być obdarowywani przez dochodzenie do wniosków
- możemy je poznawać i przyjmować,
albo nie.
Przyjmować od Stwórcy Rozumnego wynikania
- Stwórcy spójności rozróżnień.
Wnioski fałszywe mogą istnieć tylko jako "skonstruowane"
choćby na jednym poziomie z wniosków poprawnych.
Dlatego owe dane z góry wnioski
nie gwarantują całkowitej poprawności.
Bo w przyjętym wnioskowaniu może jakichś związków na dolnych poziomach zabraknąć
i to zaburzy całość
- wniosek ostateczny.
Nigdy nie możemy być pewni,
czy o czymś nie zapomnieliśmy
i czy wnioski przez nas odnalezione wynikają z kompletnych przesłanek.
Jeśli tak, to każde wnioski opierają się na w i e r z e w kompletność przesłanek,
Ale na to się nic nie da poradzić.
Na to nawet nie trzeba nic radzić.
Bo to żaden problem.
To fakt zastany na który wpływu nie mamy.
I mieć nie musimy,
bo okazuje się on faktem dla nas przenajszczęśliwszym.
Jeśli zakładamy bowiem jak powyżej prawdziwość przesłanek,
to rozumowanie jest całkowicie uzależnione
od Tego, co poza nami
i od wiary.
Dlatego też rozumność czegokolwiek,
zasady i materia rozumowania
są zawsze przyjmowane na wiarę.
Dlatego też
rozumność wiary w Boga
może być przyjęta tylko na wiarę.
Dlatego też wiara w Niego
nie może być uzależniona od tego,
czy jego Istnienie
zdaje nam się aktualnie uzasadnione, czy nie.
Bo w ostateczności wiara w Boga bez szukania rozumności Jego istnienia
ma taką samą wartość poznawczą, racjonalną
jak wiara widząca
dlaczego istnienie Boga jest rozumne.
[2011]
Bóg-Rozum i Sacrum
„Matematyka wszechświata nie istnieje po prostu sama z siebie i nie może zostać wyjaśniona za pomocą hipotezy boskości ciał niebieskich.
Posiada ona głębszą zasadę, stwórczego Ducha; wynika z Logosu, który zawiera w sobie niejako pierwowzory porządku świata, który te pierwowzory przez Ducha włącza w materię. Stąd też z perspektywy Jego stwórczej funkcji określano Logos mianem ars Dei, sztuki Boga (ars =techne!).
Sam Logos jest wielkim Artystą, w którym pierwotnie zawarte są wszystkie dzieła sztuki - piękno wszechświata.
Joseph Ratzinger- “Duch Liturgii”
Świat jest ukazywany jako rzeczywistość rozumna:
wywodzi się od wiekuistego Rozumu
i tylko ten stwórczy Rozum stanowi rzeczywista potęgę,
p a n u j ą c ą nad światem i w świecie.
Jedynie wiara w jednego Boga
naprawdę wyzwala i racjonalizuje świat.
Tam, gdzie ona znika, świat staje się
tylko pozornie bardziej rozumny.
W rzeczywistości trzeba wtedy zdać się
na działanie mocy nieprzewidywalnych przypadków.
Na miejsce przekonania o racjonalnej strukturze świata
wkracza "teoria chaosu"
i stawia człowieka naprzeciwko ciemności,
których nie może rozproszyć
i które ustanawiają granice rozumnej stronie świata.”
Benedykt XVI - “Jezus z Nazaretu”
(…)Perspektywę ustanawiającą istnienia nazwać można Stwarzaniem, które ludzkie wyobrażenia, podzielane przez ogół kultur lokują w mitycznym i mistycznym czasie początku.
Ten czas jest właśnie punktem odniesienia i właściwym kształtem, właściwym miejscem istnień, które człowiek stara się przywracać przez uczestnictwo w czasie, przestrzeni i świadomości początkowej, którą- choć transcendentna- można przywołać immanentnie za pomocą chociażby rytuałów, obrzędów, zwyczajów i obyczajów. Kiedy dokonuje się zmiana statusu, musi mieć ona potwierdzenie w Tym, co Bóg stworzył, musi w tym początkowym stwórczym akcie widzieć swoją Antycypację. Owo przywoływanie ale i przejawianie się Początku, które jest przejawianiem się Sacrum to właśnie hierofania.
Dlatego też opowieści mityczne tak wielką uwagę przywiązują do tego, co pochodzi z poza czasu i przestrzeni, co rodząc się jako pierwsze zdeterminowane stało się jednocześnie czymś wtórnym wobec świętej Jedyności, której nic nie kształtuje, a która sama wyznacza kształt temu, co pochodzi z Jej poznania równego bytowi, a raczej stwarzającego byt. To, co wtórne otrzymało usensownienie, które jednak nie tworzy bytów obiektywnych- musi odnajdywać to, co zostało już wyznaczone, bo samo jest już wyznaczone i ma trwałe zasady.
[Fragment tekstu z 2010 roku]
Znak ikoniczny
Czy zdjęcie i Obraz zawierają w sobie w jakiś sposób osobę, którą przedstawiają? Dziwniej mówiąc: Czy znacząca zawiera w sobie znaczoną? To zależy od tego, co uznamy za element znaczony: materię organizowania, czy zasady organizacji – relacje.
Możemy ostatecznie dojść do wniosku, ze wszystko w materii jest takimi nierozróżnialnymi cząstkami elementarnymi, światłem, nićmi, pęcherzami, energią, falami, itd... O jakichkolwiek tożsamościach decyduje wtedy relacyjne rozróżnianie, rozdzielanie tych cząstek (czy uporządkowań-systemów relacji niższego rzędu), wg pewnych zasad porządkowania.
Jeżeli więc o tożsamości rzeczy decydują zasady porządkowania, to one właśnie stanowią istotę elementu znaczonego i dlatego mogą się zawierać w elemencie znaczącym, mogą być przezeń uobecniane(re-prezentowane).
W ten sposób, biorąc pod uwagę uniwersalność zasad porządkowania należy uznać, że cała rzeczywistość, na każdym swym poziomie jest odbiciem jakiejś Jednej Pierwotności.
Znaczenie pojawia się wraz z binarną relacją, która jest cząstką elementarną porządkowania.
Skorośmy ustalili, że poznanie pojawia się wraz z abstrahowaniem i widzeniem relacji, to musimy zrównać poznanie z widzeniem znaczeń.
Powtórzmy jeszcze raz, czym jest znaczenie. Jest to odsyłanie elementu znaczącego do znaczonego, albo inaczej: relacja, a jednocześnie rozdział między nimi. Skoro uznaliśmy jedyność i uniwersalność zasad porządkowania- relacjonowania i fakt, że poza poznawaniem, do którego konieczne są owe zasady nie jest nam dostępna obiektywność i że jest ona Boskim Poznaniem, to w tym to Poznaniu zawiera się znaczenie wszystkiego. Bóg Jest Ostatecznym Znaczeniem wszystkiego. Znaczeniem, czyli Logosem- Sensem, który był na początku.
Przypomnijmy sobie jeszcze raz opowieść z Księgi Rodzaju o stwarzaniu świata. Stwarzanie odbywało się na zasadzie podziału. Z czegoś wyłaniały się dwie opozycyjne sfery. Z każdej z tych sfer kolejne. Niektórzy mądrzy tego świata twierdzą dziś, że wszelkie ludzkie poznanie odbywa się na tej zasadzie- poprzez rozdzielanie na binarne opozycje. Wiązać się to ma np. z budową ludzkiego mózgu. Czemu nie? A może budowa mózgu została stworzona przez Boskie Poznanie na tej właśnie zasadzie? Po to, by ludzka zdolność Poznania, stanowiąca marne odbicie Boskiego Poznania, mogła w nim się w miarę wygodnie rozgościć.
W związku z tym możemy uznać, że wszystko jest Znakiem Boga, a Bóg jest Sensem wszystkiego. Tak, jak jest on podstawą wszelkiego Poznania i istnienia, tak bez niego nie może istnieć żadne znaczenie.
Możemy w konsekwencji zbudować
piramidę semiotyczną
Stwórca, Sens, Znaczenie Pierwotne, Stwórczy Rozum(S)
relacja znaczeniowa, semiotyczna,
pierwotna relacja binarna(r)
stworzenie(s)
Ta pierwotna relacja między Stwórcą(S) a stworzeniem(s) uczestniczy w każdej relacji wtórnej, w obrębie stworzenia, jako źródło możliwości przeniesienia tych samych zasad porządkowania, umożliwiających jedność i systemowość rzeczywistości, w tym komunikowania i myślenia przez rozumy niestwórczcze.
Relacje wtórne mają poziomy, w każdym z których musi uczestniczyć relacja pierwotna.
Istnieje wiele poziomów w relacjach znaczących wtórnych. One również fraktalowo odzwierciedlają relację Pierwotną, co umożliwia ich znaczeniową złączność. W umyśle ludzkim wszystko poznane jest możliwe do poznania jako znaczenie, to co obiektywne, również.
Kryteria poprawności struktury wewnętrznej wynikające z Woli Boga, to nie punkty, ale obszary umożliwiające nieskończenie wiele dobrych możliwości. Nieskończenie wiele, ale nie dowolnych, bo mieszczących się w pewnych kryteriach. Te kryteria wyznaczane przez Stwórcę to wartości bezpośrednie-znaczenia pierwszego rzędu(s). One zobowiązują moralnie i/lub stanowią obiektywną prawdę. W ich obrębie możliwe są systemy znaczące relatywne-względne-kolejnych rzędów.
Oczywiście człowiek może uznawać za wartość bezpośrednią to, co jest wartością wtórną, względną, a to co jest wartością bezwzględną za względną. No ale tak jest natura ludzka. Wybrakowana, widząca po części, jakby w zwierciadle. Nie możemy wobec tego rezygnować z definiowania wartości pierwotnych, bo wtedy zanegowalibyśmy jakiekolwiek wartości, czy li znaczenia, a przecież myślimy dzięki nim. Zanegowalibyśmy to, czym do tego negowania się posługujemy.
Kultury to też swego rodzaju organizacje znaczeń społecznie podzielanych i praktykowanych. Dlatego też i one mają kryteria pierwotne- bezwzględne i wtórne- relatywne. Ich także dotyczy omówiona powyżej niezgoda. Dzięki owym poziomom- relatywnym i nierelatywnym- możliwa jest jednocześnie wielopoziomowość kultur, mieszanie się ich, czy też jedność w różnorodności22
Powróćmy jednak do konkluzji: Wszystko jest znakiem Boga, a Bóg jest Sensem wszystkiego. Skoro tak, to człowiek zobowiązany jest do przywoływania „Czasu” Stwarzania, w którym Bóg nadał rzeczom właściwe miejsca Pomyślane w Swoim Umyśle. Właściwe miejsca to owe wartości bezpośrednie-znaczenia pierwszego rzędu. My dziś często z politowaniem patrzymy na ludowe obrzędy i rytuały, które były działaniową, a nie tylko gadaną próbą przywołania Aktu Stwórczego, owego Początkowego Stanu rzeczy, by naprawiać cyklicznie degradującą się, jałowiejącą doczesność. A może właśnie to rytualne poszukiwanie było bardziej racjonalne niż to co się racjonalizmem nazywa? [2011]
PODSUMOWANIE
Warunkiem racjonalności jest wiara w niepotrzebujący uzasadnienia Rozum stwarzający uniwersalne prawa i rzeczywistość nimi zawiadywaną. Podstawowym prawem jest jego Myśl, a jej cząstką elementarną WIĘŹ między owym Rozumem a Stworzeniem, od razu odbijająca się w więziach między poszczególnymi elementami rzeczywistości stworzonej, czyniącej świat systemem zbudowanym w oparciu o prawa. Ów Stwórczy Rozum, podzielił się zdolnością poznania, chcenia i darzenia miłością z jedną kategorią stworzeń, dzięki czemu może ono poznać całą resztę. Do tej kategorii należymy my – osoby.
II. MIT, KTÓRY STAŁ SIĘ PRAWDĄ.
Na początku jest Logos, czyli Znaczenie/Sens/Myśl/Umysł/Rozum. JEST On jednocześnie źródłem Nomosu i Kosmosu: Prawa i Porządku. Wszystkie inne Porządki, są Jego odbiciem. Znaki również (jako zbudowane z cząstek elementarnych porządku i poznania).
Nazywamy go Bogiem. Bóg jest Początkiem wobec stworzenia. W obrębie stworzenia jednak też wydzielamy Początek- czyli stan doskonały, stworzony. Przez grzech zaczęliśmy się od niego oddalać. Upadliśmy w ziemski czas, w jałowienie, niszczenie, śmierć, w zatracanie nieustanne własnej istoty. W dziurawienie. W BRAK.
Upragnione przezwyciężenie tego stanu to szczęście, to odnalezienie Sensu. Gdzie On jest? No jak to gdzie? Wróć do Początku.
Niezaprzeczanie temu pragnieniu, czyli ciągłe próby powrotu do Początku, to „naturalna”(a raczej naturalnie kulturalna;) postawa, obecna w większości kultur historii. Można ją nazwać świadomością mitologiczną, czy kosmologiczną.
Plemię „zachodnich” samobójców przypisuje jej nieracjonalność podczas gdy jest wręcz przeciwnie. To odwoływanie się do Stanu Początkowego, jest jedynie rozumne. Bez niego, nie można mówić o sensowności, o Znaczeniu czegokolwiek, bo jak już wiemy taka właśnie – genetyczna – jest natura znaku i poznania, czyli sposobu dostrzegania i wyrażania sensu.
Kult zmiany i "ducha czasu", wypierający z pamięci Początek i Wieczność jest więc jednocześnie wyparciem się sensu, a razem z nim racjonalności(choć wg samobójców w imię racjonalności się dokonuje). Wiąże się on nierozerwalnie z autonomizacją, czyli pogardą dla faktu, iż rzeczywistość to system, w którym wszystko się ze sobą wiąże i z próbą ROZRYWANIA WIĘZI. W efekcie tego zapomnienia wszystkim elementom przyznaje się wartość, ale zapomina się, że nie mają one sensu, jeśli nie wiążą się ściśle ze "Wszystkim". Jest to zamach na racjonalność przeprowadzony w jej imię, który można opisać słowami Chestertona:
„(…) Słowo „ortodoksja” nie oznacza już racji. Gorzej – w potocznym rozumieniu oznacza błąd. Wszystko to świadczy tylko o jednym: ludzie mniej się przejmują, czy ich poglądy filozoficzne są słuszne. Bo przecież ktoś, kto wyznaje, że jest heretykiem, powinien wpierw wyznać, że stracił rozum. (…) Tematami dyskusji stają się w coraz większym stopniu sztuka, polityka, literatura. Gdy człowiek wypowiada opinię na temat komunikacji tramwajowej, ma to swoją wagę; jeśli mówi o Boticellim, zostanie to odebrane jako istotne. Nie liczy się tylko jego pogląd na temat wszechrzeczy. Wszystko jest ważne – z wyjątkiem Wszystkiego”23
Zapomnienie o systemowym powiązaniu elementów Wszystkiego jest niczym innym jak popadnięciem w C h a o s . Chaos zaś jest źródłem nieszczęścia człowieka, bo każdy akt myślny i każde działanie pojawia się dzięki porządkowaniu- rozróżnianiu- relacji. To osuwanie się w chaos jest również przyczyną zapomnienia, że religia, jako pokazująca Kto jest Bogiem i do jakiego Porządku przezeń wyznaczonego trz(eb)a się dostosować, nie może być pozbawiana wpływu na inne obszary ludzkiej działalności. Z własnej pracy magisterskiej:
Wyzwolenie spod wpływów religii- sekularyzacja jest fundamentalną zasadą wszelkiej autonomizacji współczesnej kultury. Ta autonomizacja przyzwala na źle rozumiany pluralizm religii, kultur i poglądów. Możliwa jest tylko wtedy, gdy w świadomości ludzi to, co nazywają oni jeszcze religią, zatraca wszechwpływową i nadrzędną funkcję, a więc przestaje być ich rzeczywistą religią. To zjawisko właśnie nazwałem religionalizacją. Funkcja religijna nie znika, jest pewną stałą antropologiczną. Potrzeba religijna24 też nie znika. Ona nie znosi próżni. Miejsce religii zajmuje po prostu coś innego, coś co religią nie jest. Ludziom zdarza się wszakże gasić pożar wiadrem z benzyną, albo uparcie wciskać przycisk zamykający bramę, oczekując że powinna się otworzyć. A gdy się nie otwiera wciskać jeszcze mocniej. Ludziom trudno się zorientować że się mylą, ponieważ ich język oderwany został od rzeczywistości, a weryfikator prawdy ulokowany nie w rzeczywistości a w jej medialno-książkowo-internetowych symulakrach.
1. Religia, 2. religijna funkcja i 3.religijna potrzeba to trzy kategorie, które na potrzeby badań religijności wyodrębniłem w innym miejscu, choćby w metodologicznym zapleczu pracy magisterskiej, by uwidocznić ciężko uchwytną z perspektywy np. fenomenologicznej(wg której religią jest to, co się jako „religia” „jawi”.), czy postmodernistycznej, różnice między pseudo, czy erzacreligią, a religią. W ujęciach zrównujących te zjawiska podstawa ich tożsamości, a raczej znaczona słowa „religia” sprowadza się do „jawienia się”, „poczucia”, postmodernistycznie rzecz ujmując, jest zawsze w odroczeniu, nieuchwytna, okazuje się zbiorem pustym.(jak wyidealizowany przedmiot pożądania, którego nie ma, i właśnie dlatego takie pożądanie jest podsycane przez reklamę, by klient nigdy nie odszedł.) W efekcie taka „religia” sprowadza się do samego słowa, co jest przejawem przejęzykowienia w dokładnie tej samej odsłonie, co sprowadzanie tożsamości płciowej do poczucia. O tym wspomnimy jednak dalej, w podrozdziale LGBTerror i przejęzykowienie.
Opisane powyżej zapomnienie o ważności Wszystkiego jako Porządku wiąże się z zapomnieniem o Bogu, który ten porządek wyznacza, a przez to powinien być celem i punktem odniesienia wszystkich naszych poczynań i elementów kultury. Pisał o tym Paul Ricoeur(choć nie wiem, czy podzielał, wartościowanie tej sytuacji, które ja tu przedstawiam) który uważał, że w naszej "nowoczesności" zapomnieniu uległy tzw. „hierofanie”, w zapomnienie popadły znaki sacrum, człowiek utracił poczucie przynależności do sacrum."
Podstawą rzeczywistości jest więź. Stąd ROZERWANIE tej więzi, jest podstawowym błędem "Zachodu". Rozrywanie naturalnych więzi społecznych: w tym więzi między nami, a przodkami(tradycja, AUTORYTETY), między osobą pełniącą urząd, a jej poprzednikami i następcami, czyli całością Urzędu, rodzi patologie i choroby psychiczne. Człowiek nie radzi sobie sam, indywidualnie. Więcej: nic nie istnieje w oderwaniu. Tożsamość rzeczy i osób wyłania się z więzi równej rozróżnieniu, z relacji. Dlatego świat jest systemowy, wszystko się ze sobą wiąże i to podstawa racjonalności, nauki. Tak samo pokolenie chcąc sobie od podstaw konstruować świat, w końcu zwariuje. To konstruowanie od podstaw to też rozerwanie. To zaprzeczenie podstawowej prawdzie, że musimy przyjąć coś z góry, że konstytuuje nas WIĘŹ z tym, co nas przekracza: m.in. z Tradycją i Transcendencją(masło maślane). Bez narzuconego, tak, narzuconego(PRZYMUSEM), a nie konstruowanego na prędce przez współczesnych języka nie moglibyśmy się dogadać. Powstałaby Wieża Babel indywidualnych ekspresji. Tak samo jest z "językiem" kultury, obrzędów, form kultu, językiem form pozawerbalnych, który stanowi kontekst/podłoże pozwalające utrzymać tożsame znaczenia słów i zakorzeniające je w rzeczywistości.
Co do Transcendencji: nawet naukowcy nazywają próby jej odrzucania "Mrokami Oświecenia". W tym świetle, rzekomo nierozumne, zabobonne, ludy "pierwotne" okazują się bardziej racjonalne niż "cywilizacja zachodu”. Dla nich istnienie sił wyższych, tajemnicy było czymś oczywistym. Dla nich oczywiste było, że wszystko się ze sobą wiąże. One problemów psychicznych na taką skalę jak na zachodzie nie mają. To nie Islam jest problemem Europy ale samobójcza, oświeceniowa koncepcja rozrywania więzi. Przede wszystkim więzi z Bogiem(Transcendencją), później więzi między różnymi sferami rzeczywistości i kultury(autonomizm), między praktyką, a symboliką, między światopoglądem(w tym religią), a kulturą, polityką i życiem publicznym, między językiem, a rzeczywistością ,językiem a znakami pozawerbalnymi, między formą a treścią, ciałem, a duszą, doczesnością, a Wiecznością! O błędach zwanych tu chorobami powiem w rozdziale trzecim. TU zatrzymajmy się przez chwilę na charakterystyce Znaku i Rytuału.
Ludowe obrzędy i symboliczne formy kulturowe jako Ikona Boskiego Kosmosu
Wyrazem takiej relacji segmentów Kosmosu jest I k o n a, która uobecnia metonimicznie w sobie to, co ją przekracza. Symbolikę i obrzędowość ludową nazwać można Ikoną Boskiego Porządku25. Ikoną, „Świętym Znakiem” dzięki którym łatwiej nam zapamiętać i odtwarzać Sens. No takie mózgi nam Pan Bóg dał. Materialne, wrażliwe na zewnętrzne bodźce ubrane w konkretne formy. Nie ma co się tego wypierać;)
Niektórzy badacze pisali, że ludy pierwotne mylą element znaczony ze znaczącym. Podobnie orzekali o stosunku wierzących obrządku wschodniego do Ikony. I choć znali mechanizm uobecniania(re-prezentacji), to zdawali się zapominać o nim w analizach powyższych przypadków.
Myślę, że taka błędna ocena wiary ludu, to wynik tego, że inteligenci nie umieli dostrzec w konkretnych przypadkach, że „chłop”, traktuje kapliczkę jak samą Maryję,
bo nie widzi w niej kapliczki,
tylko za jej pomocą Maryję, a przez Maryję Boga.(Trzy poziomy semiotyczne)
Podobny problem mieli protestanci, a wcześniej ikonoklaści, kiedy im się „cześć dla obrazów” nie podobała. Problem wydumany, bo to nie było żadne ubóstwianie obrazów, tylko opisana powyżej bardzo silna i właściwa relacja wobec symboli. Taka relacja ma miejsce wtedy, gdy nosisz przy sobie zdjęcie, bądź rzecz ukochanej osoby. Z daleka wydaje się, że przyciskasz do serca rękawiczkę, Ty zaś w istocie obejmujesz żywego człowieka! (To okazuje się racjonalne, jeśli weźmiemy pod uwagę wnioski na temat znaku ikonicznego kończące poprzedni rozdział.)
C. K. Norwid pisał:
"Kto kocha, widzieć chce choć cień obrazu,
Choć ślad do lubej wiodący mieszkania,
Choć rozłożone ręce drogowskazu,
Choć krzyż, litanii choć nawoływania,
Choćby kamienną wieżę, w błyskawice
Idącą - Boga by oglądać lice.
*
Bo Miłość strachu nie zna i jest śmiała,
Choć wie, że konać musi, jak konała;
Choć wie, że krzyżów za sobą pociąga
Pułk, jak wiązanych arkad wodociąga,
I że przypłynie krwią do kaskad wiecznych,
Czerwieniejących w otchłaniach słonecznych.
*
I wszelka inna Miłość bez wcielenia
Jest upiorowym myśleniem myślenia...
Przedstawiciele dawnych elit przenieśli do naszej mentalności troskę, w wyniku której tępimy w sobie i w społeczeństwie zachowania, uznawane mylnie za czczenie obrazów samych w sobie, za mylenie znaczonego ze znaczącym. Trujemy się lekiem na chorobę na którą nie cierpimy. Nie zauważamy, że dopiero aplikowany nam środek wywołuje tępioną przez nas chorobę. A my bierzemy tej trucizny jeszcze więcej, myśląc, że pomoże.
W efekcie owo "leczenie" doprowadza w nas do znieprawienia wszelkich znaków. Powoduje, że skupiamy się na materialnych symbolach, że kontemplując piękno obrazu samego w sobie, nie wykraczamy poza ten obraz, że rozpoznajemy sens odseparowanych znaków, ale nie tworzymy z nich spójnej całości. To tak, jakbyśmy znali wszystkie znaczenia słów w słowniku zawartych, a nie wiedzieli, jak z nich zdanie ułożyć. (Nie mówiąc już o spójnej opowieści). Owo łże-lekarstwo to antyformalizm, to twierdzenie "że nie liczy się zewnętrzna forma, ale treść ".
Poddani jego działaniu zapomnieliśmy, że człowiek potrzebuje zewnętrznej formy, bo jest słaby, bo bez niej gubi treść. Oderwaliśmy materię od treści. I przez to słowo “treść” stało się pustą formą. Zbytnia wielość słów, werbalny pedantyzm, wyidealizowane skupienie się na słowach i oderwanie ich od rzeczywistości sprawiły, że słowo przestało ważyć, uległo inflacji, straciło moc! Ulegliśmy odwiecznej pokusie, o której C. S. Lewis wkładał w usta diabłów takie słowa:
„Wieki okrutne ostrzegamy przed Sentymentalizmem; próżne i gnuśne przed Przyzwoitością; rozpustne przed Purytanizmem; gdy wszyscy staczają się ku niewolnictwu lub tyranii, wmawiamy, że Liberalizm jest najgroźniejszym niebezpieczeństwem.”26
Dlatego dzisiaj koniecznym lekarstwem na ten stan jest rehabilitacja formy materialnej, rytuałów itd...
Przywrócenie tym formom właściwego miejsca.
Przywrócenie ludowego patrzenia na rzeczywistość, na zwyczajność, na świat oswojony, poprzez rytuały i symbole jak na Ikonę Niebios.
Kultury tradycyjne-ludowe-obrzędowe-sakralne-religijne-rozumne
„Mity czekały na Tego,
w którym przedmiot pragnień
stał się
rzeczywistością.” - Benedykt XVI "Jezus z Nazaretu"
Przywoływanie Świętego początku sposobem odnowy i nadawania światu sensu
Jedną z konieczności rozumowych (których poszukiwałem w rozdziale o poznaniu) jest wyBRAKowanie. Czyni ono m o ż l i w y m zaprzeczanie samemu sobie. Całość rzeczywistości i jej porządku zostaje bowiem naruszona, gdy gdzieś się chce poza nią wyjść, zrezygnować z tego porządku. Wtedy powstaje brak, bo poza w s z y t k i m jest jéno nic. Ów porządek rzeczywistości jest przecie wszystkim, całym stworzeniem, którego spójność opiera się na Woli Bożej. Wolna Wola, która jest Warunkiem największego daru, najdoskonalszej WIĘZI- miłości, umożliwia nam zrezygnowanie z tego porządku, sprzeciwienie się. Owo sprzeciwianie się uznać więc można za czynienie DZIUR w całości stworzonej. Jest ono jednoznaczne z naruszaniem ciągłości, które prowadzi do zaburzenia porządku, a więc do Chaosu...
Świat Stworzony został jako Porządek – przestrzeń święta, pożądana i oswojona, w której człowiekowi dobrze. I ten Porządek, czyli Kosmos toczy odwieczną walkę z Chaosem.
Bezład – w przeciwieństwie do Ładu – nie jest samoistny. Dlatego jego triumf jest tymczasowy i pozorny. Żeby go przezwyciężyć trzeba obrzędów. Mają one na celu przywrócenie pierwotnego ładu, utraconego przez wspomniane wyżej wybrakowanie ciągnące się za człowiekiem rzuconym w potok czasu. Stanowią ponawianą cyklicznie próbęuczestnictwa w Akcie Stwórczym. Towarzyszą one podstawowym i ważnym wydarzeniom i czynnościom: narodzinom, godom, śmierci, pracy wpisanej w cykle przyrodnicze, przygotowaniu chleba, budowie domu, ustanawianiu nowych stanów, przejściom do nowych ról społecznych. Bez nich zawodność ludzkich wysiłków i ciągłe doświadczenie prawdy o własnym wybrakowaniu zdają się nieznośnie niewytłumaczalne, a więc zupełnie nielogicznie wyrzuca się ze świadomości doświadczaną wciąż prawdę poznawczą: istnienie pomyłki, trudu i śmierci.
Przekonanie o realnej mocy rytuałów towarzyszące ich uczestnikom jest wyrazem naturalnej potrzeby. Potrzeby, której sam człowiek nigdy nie mógł ostatecznie zaspokoić. Rytualne próby jej realizacji zderzały się boleśnie z ich niedoskonałością, niewystarczalnością i wybrakowaniem. Ich celem była wynikająca ze świadopości ciągłego psucia się świata potrzeba jego naprawy- rozumiane jako stworzenie na nowo, jako przywołanie stanu z Mitycznego Początku, czyli sprzed Czasu, sprzed psucia się. To w tak rozumianej dawności ludzie lokowali stan doskonały wszystkich rzeczy.
Chrześcijaństwo w Osobie Chrystusa stało się wg katolików rzeczywistym wypełnieniem tego pragnienia. To nie przypadek, że Chrystus podjął pogańskie obrazy streszczające się w Krzyżowym Życia Drzewie. To dość istotny Szczegół, że jako Bóg stał się Ciałem, zstąpił w historię, w pogrzechowy czas poddający pierwotną doskonałość jałowieniu, śmierci i nieczystości. Chrystus, pozostając w Mszy Świętej dał ludziom możliwość uczestniczenia w przeobrażającym, przywracającym do stanu właściwego Obrzędzie. Są też obrzędy przez małe „o”, których potrzeby ów Wielki Obrzęd nie znosi. Wręcz przeciwnie! Stanowią one, co potwierdził Bóg w podejmowanych przez się słowem i czynem ewangelicznych obrazach, żyzny grunt, kontekst bez którego Ziarno Ewangelii i Najświętszej Ofiary nie będzie zrozumiane i nie wzrośnie! Wszak konsekwencje grzechu ponosić musimy dalej. Potrzebujemy więc porządkować nieustannie każdy skrawek naszej codzienności wraz z kondycją psychiczną i społecznym ładem.
Rezygnując z rytuałów w codzienności zatracamy ten kontekst, a wraz z nim rozumienie sensu Ewangelii. Ich obecność pozwala zaś zapamiętać kryteria właściwego ładu, dzięki którym możemy bronić się przed kuszącymi propozycjami, dopóki nie skończy się czas ponoszenia grzesznych konsekwencji. Rytualne uznakowienie życia pomaga nam rzeczywiście żyć wiarą!
Ład, granice i środek świata
Dlatego też dla człowieka ważne jest odróżnianie Kosmosu od chaosu, oraz poszczególnych miejsc w obrębie Kosmosu. Dlatego też ważne są granice- progi domostw, świątyń, okna, balaski… Na nich człowiek czuje się nijaki - zawieszony pomiędzy dwoma stanami, albo wręcz przeciwnie – w sytuacjach rytualnie obwarowanych przebywanie na takich granicach może oznaczać wyjątkowość, łączność z Niebem, np. kiedy klękamy przed balaskami aby przyjąć Komunię Świętą. Bez granic znika rozróżnienie, a więc uporządkowanie, a więc właściwe rzeczy miejsce wynikające z ich stosunku do siebie zakotwiczonego we wszechzwiązku elementów rzeczywistości. Bezprawne bycie na granicy jest przypomnieniem niebezpieczeństwa relatywizmu, czyli braku własnego miejsca w Kosmosie. Symbolizują to chociażby zakazy stania na progu, witania się tam, czy zwyczaje przenoszenia żony nad progiem, by uchronić ją przed niebezpieczną nieokreślonością, sprzeczną z wyznaczonym na początku właściwym miejscem. Tam bowiem, gdzie pojawia się ta nieokreśloność, przychodzi również zakamuflowana pokusa i subtelne zło. Pomyślisz, że to zabobony. A ja Cię zapytam: czy nie bywasz upominany, kiedy łamiesz nagminnie zasady językowe tak, że innych to razi i utrudnia zrozumienie? Podobną zasadą jest choćby zakaz stania na progu. Jest to po prostu jeden z elementów „języka” zbudowanego nie ze słów, ale z rzeczy, przestrzeni, czasu, ubioru, relacji międzyludzkich i czynności. Słowa to tylko jeden z elementów tego języka.27 Znaki pozasłowne też mają nie tylko leksykon ale i pewne uporządkowanie, czyli swego rodzaju gramatykę. Istnieją przecież precyzyjne reguły mówiące np. kto komu pierwszy podaje rękę, kto, komu ustępuje miejsca. Mają one ustalone znaczenie. I jak przestawienie jednej literki w zdaniu może zmienić całkowicie jego sens (choć czasem całkiem różnie brzmiące zdania wyrażają tą samą treść), tak zmiana jednego obyczaju bądź gestu, może zburzyć sens całej kultury! Sens, który zawsze przekracza słowa… Tym bardziej jeśli jest to Obrzęd Najważniejszy, ogniskujący kluczowe wartości i wizję świata danej kultury.
Przywołałem przedtem próg domu. Dlaczego domu? Dom bowiem w zamyśle człowieka kultur tradycyjnych ma być odbiciem porządku wszechświata i dla osób w nim mieszkających niejako jego centrum. Wszechświat ten zaś ma obrazować niebiosa, których odbiciem i „przedsionkiem” jest świątynia- wzór dla domu. Świątynia, w której człowiek pragnie widzieć Rzeczywiste uczestniczenie Jedynej, stwórczej i przeobrażającej Świętości- Boga. Owo Centrum dostrzegane w różnych skrawkach fraktalowo utkanego Uniwersum wyznacza punkty orientacyjne, sprawia, że odróżniamy jedne części id drugich, wyznacza ich właściwe miejsca względem reszty świata. Dlatego też człowiek odnajduje sens, a więc porządek przez ustanawianie środków wokół siebie. Są one źródłem poczucia oswojenia, odróżniania swojego, od obcego.
Dlatego też kościoły orientowano (kierowano na wschód), ich ołtarz był- w każdym z osobna- centrum świątyni i wszechświata. Zresztą dalej Rzeczywiście Jest. Podobnie Ziemię Świętą- wschód symboliczny- orient- uznawano za środek świata.
Z podobnych powodów bycie na tzw. Kalwariach, utożsamiać można z przebywaniem nie tylko w miejscu, ale i czasie życia i Męki Chrystusa. To jest dla chrześcijan jedyny czas i jedyne miejsce genezy, tożsamy z ponadhistorycznym stwarzaniem świata, a jednocześnie w tą historię konkretnie wszczepiony. To daje możliwość dostępu do genezy.
Dlatego też w domu za punkt środkowy uznano piec, a za punkt orientacyjny- święty kąt ze świętymi obrazami naprzeciwko pieca, nad stołem. Podobnie również lokowano miasta, czy wsie, w których takim punktem była świątynia.
Można powiedzieć, że w ten m. in. sposób człowiek religijny stara się odtwarzać dzieło Boga, w którym tak pragnie zamieszkać.
Dla Chrześcijanina tym środkiem stał się ołtarz, a więc i Krzyż. Krzyż ten wyraża prawdę, że niemożliwe dla człowieka wydźwignięcie do upragnionej doskonałości, wieczności, mogło być dokonane tylko przez Doskonałego. I belka Krzyża pozioma, jak pisał niegdyś Norwid za starożytnymi autorami jest obrazem ludzkiej, wyalienowanej natury, wydźwigniętej do swej istoty przez Boga, który pierwej musiał się zniżyć do ludzkiego poziomu. Jest jarzmem wydźwigniętym ku górze, po belce pionowej stanowiącej rzeczywiste axis mundi, oś i pal świata, a jednocześnie drzewo życia w pępku ziemi- których wyobrażenie istniało w większości kultur tradycyjnych. Na Nim dokonało się Doskonałe wypełnienie wyrażone w słowach przetłumaczonych jako “Consummatum Est”. Warto dodać, że w owym mistycznym urzeczywistnieniu symboli Jedynej Świętości zjednoczyły się równie uniwersalne obrazy Chleba, Stołu- Ołtarza, pobratymstwa przez spożycie ciała i połączenie Krwi.
Pogłębiony opis symboliki Krzyża zawartej w Biblii i w całej kulturze antycznej zawarty jest w książce Josepha Ratzingera “Duch Liturgii”. Pozwolę sobie w tym miejscu na obszerny cytat:
Możemy więc powiedzieć, że w znaku krzyża wraz z wezwaniem trynitarnym streszczona jest cała istota chrześcijaństwa, że przedstawione jest to, co stanowi wyróżnik chrześcijaństwa. Pomimo to, a raczej właśnie dlatego, znak ten otwiera nam drogę prowadzącą w przestrzeń historii religii i w Boże przesłanie zawarte w stworzeniu.
W 1873 roku na Górze Oliwnej odkryto greckie i hebrajskie inskrypcje nagrobne z czasów Jezusa, którym towarzyszyły znaki krzyża. Archeolodzy zmuszeni byli przyjąć, iż chodzi tutaj o groby najwcześniejszych chrześcijan. Od mniej więcej 1945 roku mnożą się znaleziska grobów żydowskich ozdobionych znakiem krzyża, które datować trzeba na mniej więcej I wiek po Chrystusie. Znaleziska te nie pozwalają się już interpretować jako dotyczące pierwszego pokolenia chrześcijan; zmuszają raczej do założenia, iż znak krzyża zadomowiony był w samym środowisku żydowskim. Jak należy to jednak rozumieć? Klucz zawarty jest w Księdze Ezechiela (9, 4n)(…): „Przejdź przez środek miasta, przez środek Jerozolimy i nakreśl ten znak Taw na czołach mężów, którzy wzdychają i biadają nad wszystkimi obrzydliwościami w niej popełnianymi”. W przeraźliwej katastrofie, która ma nastąpić, ci, którzy nie mają udziału w grzechu świata, lecz ze względu na Boga cierpią z jego powodu i zachowują doń dystans, mają zostać opieczętowani ostatnią literą hebrajskiego alfabetu, Taw, zapisywaną w kształcie krzyża („T” lub „+” lub „X”). Litera Taw, która rzeczywiście miała kształt krzyża, stała się znakiem przynależności do Boga. (…) Erich Dinkler wykazał, że kultowa stygmatyzacja — na dłoniach oraz na czole — posiadała w Starym Testamencie rozmaite przesłanki oraz że zwyczaj ten znany był też w czasach nowotestamentowych; w Nowym Testamencie Apokalipsa św. Jana (7, 1–8) podejmuje myśl przewodnią wizji Ezechiela. Znaleziska nagrobne oraz współczesne im teksty pokazują, że w określonych kręgach judaizmu Taw było rozpowszechnione jako święty znak, jako znak wyznania Boga Izraela, a równocześnie jako znak ufności w Jego opiekę. Dinkler w podsumowaniu swych rozważań twierdzi, iż w mającym kształt krzyża Taw „całe wyznanie wiary streszcza się w jednym znaku”, „pełna wiary i nadziei rzeczywistość wpisana jest w widzialny obraz. Jest to oczywiście obraz, który jest czymś więcej niż tylko odbiciem, obraz, od którego oczekuje się przede wszystkim wybawiającej siły” (s. 24). Chrześcijanie, o ile jesteśmy w stanie to stwierdzić, nie nawiązywali pierwotnie do tego żydowskiego symbolu krzyża, gdyż do znaku krzyża dotarli z głębi własnej wiary, rozpoznając w nim sumę tej wiary. Czyż później jednak wizja Ezechiela o wybawiającym Taw i cała opierająca się na niej tradycja nie wydała się im antycypacją przyszłości? Czyż w krzyżu nie zostało właśnie „odsłonięte” (por. 2 Kor 3, 18) tajemnicze znaczenie owego Taw? Czy dopiero teraz nie stało się jasne, do kogo znak ten należał, od kogo czerpał swą siłę? Czy w tym wszystkim chrześcijanie nie mogli widzieć „zbliżania się” do Chrystusowego krzyża, który rzeczywiście uczynił Taw mocą wybawiającą? Ojców Kościoła z greckiego obszaru kulturowego jeszcze silniej poruszyło inne odkrycie. U Platona odnaleźli oni zastanawiające wyobrażenie krzyża wpisanego w kosmos. Sam Platon przejął je z tradycji pitagorejskiej, która z kolei inspirowała się myślą starożytnego Wschodu.
Chodzi tu przede wszystkim o interpretacje zjawisk astronomicznych. Dwa wielkie ruchy ciał niebieskich, które znała antyczna astronomia —
ekliptyka (wielkie koło na sferze niebieskiej, po którym odbywa się pozorny ruch Słońca) oraz orbita Ziemi przecinają się, tworząc razem grecką literę chi, która także ma kształt krzyża (czyli „X”). W kosmos jako całość wpisany jest znak krzyża. Platon, podążając za starszą tradycją, połączył to z obrazem bóstwa. Demiurg (stworzyciel świata) rozpostarł duszę świata „w kształcie litery X w całym wszechświecie”. Pochodzący z Palestyny św. Justyn Męczennik, pierwszy filozof wśród Ojców († ok. 165 r.), odkrył te teksty Platona i nie wahał się odnieść ich do nauki o Bogu Trójjedynym i Jego historiozbawczym działaniu w Jezusie Chrystusie. Justyn dostrzega w wyobrażeniu demiurga i duszy świata przeczucie tajemnicy Ojca i Syna, które wymaga korekty, ale i taką korektę dopuszcza. To, co Platon mówi o duszy świata, Justynowi wydaje się zapowiedzią przyjścia Logosu, Syna Bożego. Stąd też Justyn powiada, że znak krzyża, który spaja całe stworzenie, jest najważniejszym symbolem panowania Logosu. A zatem krzyż Golgoty stanowi część struktury kosmosu; narzędzie męki, na którym umarł Pan, wpisane jest w strukturę wszechświata. Kosmos mówi nam o krzyżu, a krzyż rozwiązuje dla nas zagadkę kosmosu. Jest on właściwym kluczem do całej rzeczywistości. Historia i kosmos nawzajem do siebie przynależą. Jeśli tylko otworzymy oczy, odczytamy posłanie Chrystusa w języku wszechświata, a jednocześnie sam Chrystus daje nam dar zrozumienia Jego posłania obecnego w stworzeniu.
Od czasów św. Justyna owo Platońskie „proroctwo krzyża” i ujawniający się w nim związek kosmosu i historii stanowią jeden z głównych wątków myśli teologicznej Ojców Kościoła. Jakże przejmującym odkryciem dla Ojców musiało być to, iż filozof, który zebrał i zinterpretował najstarsze tradycje, mówił o krzyżu jako o pieczęci wszechświata. Święty Ireneusz z Lyonu († ok. 200 r.), właściwy twórca teologii systematycznej w jej katolickiej wersji, w piśmie apologetycznym "Wykład nauki apostolskiej" powiada, że Chrystus, „ponieważ jest Słowem Boga wszechmogącego, które według niewidzialnego planu rozszerzyło się powszechnie w całym świecie i ogarnia jego długość i szerokość, jego wysokość i głębokość, gdyż przez Słowo Bóg wszystkim zawiaduje, tak też ukrzyżowany został w tych czterech kierunkach, Syn Boży, już wcześniej według planu krzyża oznaczony we wszechświecie”. Ta wypowiedź wybitnego Ojca Kościoła kryje w sobie cytat biblijny, który dla biblijnej teologii krzyża ma ogromne znaczenie. List do Efezjan upomina nas, abyśmy „wkorzenieni i ugruntowani” w miłości, wraz ze wszystkimi świętymi „zdołali ogarnąć duchem, czym jest Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość, i poznać miłość Chrystusa, przewyższającą wszelką wiedzę” (3, 18n). Bez wątpienia, list ten, pochodzący ze szkoły św. Pawła, w sposób aluzyjny mówi o Krzyżu i podejmuje prawdopodobnie tradycje religijne o drzewie świata w kształcie krzyża utrzymującym wszechświat w całości — jest to wyobrażenie religijne, które znane było także w Indiach. Święty Augustyn dokonał wspaniałej, egzystencjalnej interpretacji tego ważnego cytatu z Listu do Efezjan. Dostrzega on tutaj wyobrażenie wymiarów ludzkiego życia i wskazanie na postać ukrzyżowanego Chrystusa, którego ramiona obejmują świat, którego droga prowadzi do otchłani świat a podziemnego i na wyżyny samego Boga. Hugo Rahner zebrał najpiękniejsze teksty epoki patrystycznej traktujące o kosmicznym misterium krzyża; chciałbym tu przywołać dwa z nich. U Laktancjusza († ok. 325 r.) czytamy: „Zatem Bóg w swym cierpieniu rozwarł ramiona i objął krąg ziemi, aby już wówczas ujawnić, że od wschodu słońca aż po jego zachód nadchodzący lud gromadził się będzie pod Jego skrzydłami” (s. 81). Nieznany pisarz grecki z IV wieku przeciwstawia symbol krzyża kultowi słońca, mówiąc, że Helios (słońce) został teraz zwyciężony przez krzyż, a „człowiek, którego stworzone słońce na niebie nie potrafiło pouczyć, zostaje teraz opromieniony słonecznym światłem krzyża i oświecony [w chrzcie]”. Następnie ów anonimowy autor przy tacza słowa św. Ignacego Antiocheńskiego († ok. 110 r.), określającego krzyż mianem machiny (mechane) kosmosu do ponownego wzniesieniaku niebu (Ef 9, 1), i mówi: „O zaprawdę boska mądrości! O krzyżu, dźwignio ku niebu! Krzyż został wbity w ziemię(w środek świata- dop. mój) i oto zniszczony został kult bożków. Nie jest to zwykłe drzewo, lecz drzewo(drzewo życia-dop. mój), którym Bóg posłużył się do zwycięstwa” (s. 87n).
W swej Mowie eschatologicznej Jezus zapowiedział, że u kresu czasu „ukaże się na niebie znak Syna Człowieczego” (Mt 24, 30). Oczyma wiary można już było rozpoznać Jego znak wpisany w kosmos od początku świata i w kosmosie ujrzeć potwierdzenie wiary w ukrzyżowanego Zbawiciela. Dzięki temu chrześcijanie wiedzieli równocześnie, iż drogi historii religii zawsze zmierzały do Chrystusa, że jej oczekiwanie, wyrażone w wielu obrazach, prowadziło właśnie do Niego. I odwrotnie, oznaczało to, iż filozofia i religia(mitologia rozmaitych religii naszego globu, uniwersalne jej struktury o różnych wariacjach I wypełnieniach-d.m.) darowały wierze obrazy i myśli, w których dopiero mogła ona w pełni rozumieć siebie samą.
"Staniesz się błogosławieństwem” — powiedział do Abrahama Bóg na początku historii zbawienia (Rdz 12, 2). W Synu Abrahama, Chrystusie, słowo to wypełniło się. Jest On błogosławieństwem i to błogosławieństwem tak dla całego stworzenia, jak i dla wszystkich ludzi. Zatem krzyż, który jest Jego znakiem zarówno w niebie, jak i na ziemi,
musiał sam z siebie stać się prawdziwym chrześcijańskim gestem błogosławieństwa. Naznaczając się znakiem krzyża, wstępujemy w moc błogosławieństwa Chrystusa; znakiem krzyża znaczymy tych, którym życzymy błogosławieństwa; znakiem krzyża znaczymy rzeczy, które towarzyszą nam w życiu i które pragniemy niejako na nowo otrzymać z ręki Chrystusa. Poprzez krzyż możemy stać się dla siebie wzajemnie błogosławiącymi. Nigdy nie zapomnę pobożności i pieczołowitości, z jakimi moi rodzice błogosławili znakiem krzyża nas, swoje dzieci, gdy wychodziliśmy z domu; a gdy żegnaliśmy się na dłużej, rodzice kreślili nam znak krzyża wodą święconą na czole, wargach i piersi. To błogosławieństwo towarzyszyło nam, i wiedzieliśmy, iż ono nas prowadzi. Było to unaocznienie modlitwy rodziców, która szła z nami, i wyraz pewności, że opiera się ona na błogosławieństwie Zbawiciela. Błogosławieństwo rodziców było równocześnie swoistym zobowiązaniem nas do nieopuszczania przestrzeni tego błogosławieństwa. Błogosławieństwo jest gestem kapłańskim i w tym znaku krzyża odczuwaliśmy kapłaństwo rodziców, jego szczególną godność i moc. Myślę, że błogosławienie znakiem krzyża jako pełnoprawny wyraz kapłaństwa powszechnego wszystkich ochrzczonych powinno na nowo i z większą siłą wkroczyć do codziennego życia i nasycić je mocą Chrystusowej miłości.28
Tradycja - pęta które wyzwalają vs Terror Innowacji
Tradycja jako Znak Początku – IV Przykazanie i Hierarchiczne Posłuszeństwo jako odbicie Zależności stworzenia od Stwórcy.
Tradycja- poczucie łączności z początkiem
Stwarzanie owo wyraża się w międzypokoleniowym przekazie. Wraz ze społecznymi hierarchiami stanowi on znak relacji między Stwórcą, a Stworzeniem. Dobre wszak może być tylko to, co przez Boga jest nam przekazane. Uznanie tradycji przodków za wartość daje nam ponadto większą szansę na to, że przekazywane nie zostało zmienione przez czyjąś ingerencję. Skoro bowiem przodkowie przekazali nam samą zasadę przekazywania wyrażaną również w czwartym przykazaniu, to pewnie i oni otrzymali to, co ważne od przodków. I tak aż do początku. Przynajmniej lepszej gwarancji nie mamy:) Chrystus wcale tej tradycji nie negował, jak mówią Ci, co wybiórczo cytują Pismo. Chrystus piętnował nie samą tradycję, ale złe tradycje! Takie bowiem zawsze się mogą pojawić. Chrystus pokazywał, jakie jest właściwe Prawo i że ani jednej Joty nie można w nim zmienić!
Ingerencja w jeden element wszechzwiązku naraża na zmianę całego porządku, a więc i sensu rzeczywistości. Sensowne jest więc tylko to, co w żaden sposób nie wykracza poza strukturę pomyślaną przez Boga. On jest przecie ostatecznym SENSEM wszystkiego – LOGOSEM. Ta niewypowiadana intuicja motywowała ludzi kultur pierwotnych do dbania o niezmienność przekazu tradycji, który wywodzono z tego, co było “na początku”. To rzeczywiście okazuje się racjonalne.29 Projekcje myślowe są bowiem synchroniczne, czyli zawieszone niejako poza czasem, co wyraził Leszek Kołakowski pisząc, że „myślenie ludzkie jest nałogowo strukturalistyczne”.
Doskonałym i niesprzecznym spełnieniem poszukiwań, którymi były rytuały ludów tradycyjnych jest Jezus Chrystus. On to zakorzenił w historii rzeczywisty czas początku przemieniając człowieka, otwierając mu niepokonalną dotąd drogę do doskonałości, wtaczając kamień syzyfowy na szczyt... Golgoty.
Chleb-Ciało-Dom-Świątynia-Kosmos-Niebiosa
Nie mogę się
powstrzymać przed podaniem przykładu chleba, którego ludową
symbolikę urzeczywistnił i wypełnił Chrystus. Chleb u
ludów nie tylko katolickich wyrażać mógł dzieło Stworzenia-
uczynienie z chaosu Kosmos- z amorficznej, bezkształtnej masy- coś
trwałego-posiadającego kształt- a więc porządek- strukturę i
stały status pozwalający na tożsamość bytu, a więc jego
istnienie przez określenie czym jest, równoznaczne z
zakotwiczeniem w Logosie, z pojawieniem się w Jego Świadomości
koniecznie jako sens. Ów kształt uzyskiwany w trakcie pieczenia
był związany z ogniem- symbolizującym moc przeobrażającą-
Boską. Dlatego też piec i ogień jako "podtrzymujący"
odnowę świata musiał się w domostwie wielu kultur nieustannie
palić(poza momentami przełomowymi, takimi jak np. po pogrzebaniu
Jezusa w Wielki Piątek).
Chleb ów wyobrażał również na
zasadzie podobnej analogii ciało i stwarzanie człowieka, które
odbywa się w ciele niewiasty i Jest bezpośrednim Działaniem Boga-
Aktem Stwórczym. Dlatego też w kulturach tradycyjnych to niewiasta
i do tego nieraz matka miała przywilej pieczenia chleba. Pieczenia,
które miało się odbyć w tajemnicy przez innymi. Tajemnicy, która
wyobraża Transcendencję Stwórcy- fakt istnienia ontologicznej
przepaści, między Stwórcą, a stworzeniem. Tym bardziej, że
stworzenie owo zgrzeszyło i tym grzechem rani Stwórcę, staje się
niegodne oglądania go twarzą w Twarz. Chrystus zaś wypełnił
pragnienia wyrażane w chlebowym rytuale. Pierwej bowiem jako Logos
stał się Ciałem, a później dał siebie ludziom, jako
bezpośrednią obecność Boga w Postaci Chleba jednoczącą się z
wiernymi doskonałym pobratymstwem jako ich pokarm: odnawiający,
przywracający do pierwotnej Łaski. Wyjątkowy stosunek do niewiast
w mentalności tradycyjnej, mistycznej traktować warto jako
świadectwo Działalności Boga w ich łonie, która znów
dopełniona została w Niepokalanym Poczęciu i Dziewictwie Maryi.
OGIEŃ- Autentyczny sen mojej mamy sprzed lat: Śniła, że umarła i unosiła się tak jakby w chatce, w której się wychowałem pod sufitem. Uporczywie prosiła domowników, żeby zapalili światło bo jest ciemno. W końcu tata odpowiedział, że przecież się świeci. Mama twardo, że ciemno. Tata, że włączył światło. Mama w końcu doprecyzowała, że chodzi o ogień, o świece...
Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak bardzo ich psychika potrzebuje żywego ognia! Bezpośredniego z nim kontaktu: wzrokowego, słuchowego, termicznego, a nawet dotykowego. To jeden z najlepszych środków terapeutycznych. Nie bez powodu ogień, święte Ognie, Słońce, to centra większości kultur historii, zwykłych chat, pałaców i świątyń. Trudno mi to udowodnić ale podejrzewam, że pozbawienie go, to jeden z elementów autonomizowania(rozdzielania) więzi stanowiących podstawy kultur i cywilizacji. Ekoterroryści zakazujący palenia w kominkach i piecach będą płakać bardziej niż Ci, co wbrew naturze zalecali kiedyś rezygnację z karmienia dziecka mlekiem matki powołując się na rzekomo "naukowe" dane. Nazwałbym je raczej danymi "grantowymi".
Celem Tradycji jest Postęp.
Religijność kultur "ludowych", jako przyrodzona i właściwa cecha człowieczeństwa.
Tradycja to przekaz międzypokoleniowy i zapis tego, co na krótką metę być może jest trudne i nieprzyjemne(wymaga zaparcia się siebie), ale co okazuje się lepsze i zdrowsze niż nowinki przynoszące korzyść doraźną, ale w dalszej pespektywie wyniszczające osoby i społeczeństwa. Nasza Cywilizacja umiera właśnie dlatego, że o tej zasadzie i funkcji tradycji zapomniała i uczyniła zasadą jej negację w imię doraźnych efektów. To – po ludzku patrząc - musi się skończyć katastrofą.
"Tradycyjność", to cecha, która można przypisać większości kultur w historii.
Nawet negacja tradycji w pewnym momencie staje się tradycją, tak jak niekonwencjonalność przybiera postać ścisłej konwencji. Tego typu paradoksy ujawniają nielogiczność deklarowanych postaw(takich jak ww antytradycjonalizm, czy antyformalizm) i logikę postaw im przeciwnych(zwanych równie przewrotnie nielogicznymi, „prelogicznymi”, czy irracjonalnymi).
„Tradycyjność” okazuje się racjonalna i umożliwia komunikację. Gdyby język nie był nam z góry od przodków przekazany, czyli de facto narzucony, to byśmy nie mogli się z innymi dogadać. Każdy by se gaworzył po swojemu i nikt by go nie rozumiał poza nim samym. A tak naprawdę, to by pewnie w ogóle język nie powstał, bo po co mi język, który tylko ja rozumiem?30 Stąd antytradycjonalizm – jedna z czterech wyróżnionych tu kluczowych chorób zachodu – prowadzi do rozkładu i chaosu danej cywilizacji, mimo „tolerancji” na sztandarach. Dokładnie tak samo, jak pod biblijną Wieżą Babel.
Tradycyjność, polega na przekazie między pokoleniami tych środków, które mają zbliżyć do celu-doskonałości, mają być motorem - jak byśmy dziś powiedzieli - „postępu”, specyficznie rozumianego. Ów postęp, czy odnowa, jak mieliśmy okazję już wcześniej zauważyć stanowią przywracanie do stanu genezy, do początkowej doskonałości, ścieranej przez ząb linearnego czasu, a odnawianej symbolicznie przez włączanie w czas cykliczny- wciąż rozpoczynający się od momentu stworzenia. Można inaczej nazwać tą odnowę od-poczynkiem (za C. K. Norwidem). Możemy stwierdzić, że choć często przywiązywano się do owych środków, jak do rzeczywistych celów, a przez to negowano istotę własnej tradycji, rzeczywisty wysiłek kultur religijnych mógł być owocny wtedy, gdy starano się zbliżyć " tradycję " do " Tradycji ". I taki wysiłek byłby konsekwentną realizacją zasad uniwersalnych charakterystycznych dla opisywanych tu kultur, z których jedna mówi, że istnieje jakiś nadrzędny ład, rzeczywista istota człowieka i świata, do której trzeba dążyć. A jeśli się do niej dąży, to znaczy, że się w niej nie trwa, że jest ona celem. A jeśli jest ona celem, to znaczy, że doczesny człowiek i cała reszta są wybrakowani, wyalienowani ze swej istoty. Owa alienacja zwie się w Chrześcijaństwie skutkiem grzechu pierworodnego.
Bardzo rzadko powyższe założenie było przez jego użytkowników werbalizowane. Było oczywistością, a więc nie przywiązywano uwagi do próby jego artykułowania inaczej niż praktycznie.
Istotne było w tych kulturach to, że sensy odczytywano z całej struktury sposobu życia, której słowo było jednym z elementów. I dlatego słowo nie zawsze było potrzebne do przekazywania treści. Miało jednak pewien wyższy sakralny status, który wiązał się z odpowiedzialnością, a więc i z liczeniem się ze słowami, co prowadziło do ich oszczędzania. Opisywanie rzeczywistości samym tylko słowem stało się domeną wyjątkową, do której wyznaczono tych, którzy mogliby się jej pełniej poświęcić. Refleksja więc tak bardzo ujęzykowiona, zarezerwowana została dla warstw wyższych i duchowych (to poświęcenie wiązało się z pewnym uszczerbkiem na ich sposobie myślenia- warstwy wyższe z biegiem lat stawały się coraz bardziej ślepe na znaki pozawerbalne) . Kiedy więc w czasach powstawania protestantyzmu, a później w czasach oświecenia i Rewolucji Francuskiej, chciano lud uczynić warstwą wyższą, niejako oczywistym się w związku z tym wydało, że całe społeczeństwo musi całe swe życie rozumieć i opisywać i organizować całościowo za pomocą języka(pismopochodnego). Taką oczywistością było odszukiwanie sensu Ewangelii tylko w języku Biblii z wyłączeniem tego, co do tej pory przez język nie było wystarczająco wyrażone(Sola Scriptura), późniejsze ruchy tworzenia języków „narodowych” i wpajania ich masom(szkolnictwo, prasa, media). Tego typu werbalizacja nie uwzględnia faktu alienacji, który sprawia, że język nie nadąża za Logosem, że i ludzkie rozumienie nie odczytuje zrazu wszystkich sensów zawartych w Piśmie i że całe ludzkie działanie winno być swego rodzaju znaczącym "językiem". W końcu zapominano o tej ludzkiej alienacji, gdy ludzi wprzęgnięto w wir zmiany sposobu życia. Wir ów był tak szybki, i stłoczony, że nie mieli oni czasu na refleksyjne wpisanie owego nowego sposobu w struktury mityczne, nie mieli czasu ukosmizować, uporządkować tego, orientując w kierunku Sensu Nadrzędnego. skupiono się na skutkach ludzkich działań, które o niego się opierały, jak na celach.
Religia z zasady miesza się do wszystkiego
Kultury tradycyjne łączy ponadto rzeczywista obecność religii w każdej sferze życia. System moralny jest podzbiorem religii i to ona reguluje stosunki społeczne, państwowe, rodzinne, czy indywidualne zachowania. Uznawanie władzy Świętego jest w nich oczywistością, a więc “Intronizacja Boga” jest tu czymś już dokonanym z zasady. Można powiedzieć, że uznanie takiej nadrzędnej, obejmującej wszystko Władzy jest tą zasadą, bez której nie można mówić o religii, a tym bardziej o religii Transcendentnej, jaką jest Katolicyzm. Tu nie jest możliwa neutralność światopoglądowa. Można być albo wyznawcą danej religii, albo nie. A bycie wyznawcą tej religii wymaga wypełniania jej nakazów w każdej życia sferze.
Owe kultury łączą podobne pytania i dążenia, a także wyrazisty sposób klasyfikowania rzeczywistości, w którym jednoznaczność i opozycyjność są dużo silniej akcentowane, niż w tzw. "kulturze postępowej", rozmywającej granice między dobrem, a złem, niewiastą, a mężczyzną, prawdą a fałszem, świętym, a świeckim, pięknem, a brzydotą… Owo istnienie wyraźnych granic moralnych idzie w parze z „przemieszaniem”, które razi wyznawców światopoglądu postępowo-autonomizacyjnego: przemieszaniem religii z innymi sferami życia.
Wspólne dla kultur, które nazywam tradycyjnymi są również: większa centralizacja, symetria, cykliczność w porządkowaniu rzeczywistości(aczkolwiek nie komputerowa, tylko taka „mniej więcej”), a także związana z nimi hierarchizacja opozycji, wartości, społeczeństwa, obowiązków, otaczającej człeka rzeczywistości. Istotne jest w nich również przywiązanie do tego, co wg danej społeczności jest ustanowione przez Świętość jako właściwe rzeczy miejsce i jako takie, pochodzące z ponad czasu i przestrzeni nie podlega zmianie, jest nierelatywne, czyli trwałe …
Nowoczesność?
Tzw. Nowoczesność jest w dużej mierze wynikiem decyzji i działań podejmowanych już od kilku stuleci, które w imię postępu miały zanegować i wyrugować powyższe cechy tradycyjne, uznane za przejaw zacofania, obłudy, przesądności, itd. Było kilka takich okresów w historii, kiedy naturalne sposoby klasyfikowania rzeczywistości chciano odrzucić, jako reprezentujące powyżej przytoczone cechy. Czy takie odrzucenie było możliwe? Nie. Bo człowiek nie może się wyzbyć tego, co jest jego koniecznym i pierwotnym narzędziem poznawczym. Ale w ową konieczność wpisane jest również, po grzechu pierworodnym zafałszowanie, niespójność, zaprzeczanie samemu sobie. A takim jest przeczenie kategoriom wg których porządkowała świat taksonomia zwana "ludową". Jednakże to, co w owej siatce taksonomicznej istotne- to, co jest wspólne dla innych grup społecznych, było oczywistym sposobem myślenia o świecie spajającym wszystkie warstwy społeczeństw jawnie hierarchicznych. Było oczywiste, o tyle, o ile nie zaczęto owych oczywistości negować, a ową negację włączać w powszechną świadomość danej społeczności, powiązanej wspólną kulturą. Niestety, tego typu negacja jest głównym trzonem współczesnej, postępowej cywilizacji, a negacja tzw. zacofania zakorzeniła się w świadomości nawet katolików jako oczywistość. Oczywistość zwalczająca te wcześniejsze, tradycyjne, a w podstawowym rdzeniu wspólne całej ludzkości. I nasze pojmowanie świata jest nieustanną walką między tym, co zostało nam dane, nie waham się powiedzieć, jako zamierzony przez Stwórcę składnik istoty człowieczeństwa, a tym, co w wyniku próby negacji pierwotnego składnika i dzięki posiadaniu wolnej woli wymyślił sobie człowiek. Człowiek który myślał, że to od niego zależy jaka jest jego istota, że jest ona taka jak aktualny kaprys jednostki ją widzi…
W “kulturach tradycyjnych” większość czynności podejmowanych było w odniesieniu do Sacrum. I to co święte kształtowało świeckie, a nie (jak dziś często bywa) na odwrót. W dzisiejszym, zdesakralizowanym świecie próbuje się usilnie pozbawić wszystkiego owego odniesienia. Co więcej: nawet to, co nazywa się świętym, pozbawione zostaje większości przymiotów, któreby na ową świętość wskazywały. Jeśli więc ktoś nawet szczerze i pobożnie uznaje, że święte powinno kierować świeckim, to nie ma możliwości konkretnego rozumienia owej zależności, bo nie wie gdzie kończy się sacrum, a gdzie zaczyna profanum. Albo jest przekonany do błędnych kryteriów owych kategorii i nieświadomie wypacza powyższą zależność w konkretach, w działaniach.
I właśnie dlatego współczesny katolicyzm z d a j e s i ę być często zewnętrznie mniej katolicki, niż tradycyjne religie pogańskie. Nie oznacza to, że katolików nieutożsamiających z ową tradycyjnością w jej rzeczywistym sensie uznaję za pogan, lub gorszych katolików. Bo nawet nie biorąc pod uwagę ważnej zasady tradycyjnej katolików, mówiącej, by nie osądzać naszych braci, należy z wielu względów uznać, że taka ich, nasza postawa jest wynikiem niezawinionej niewiedzy i "oszustwa" ze strony współczesnej kultury.
Doświadczenie uczy, że wielu katolików odrzucających część tradycyjnych cech katolicyzmu jako zacofanych, obłudnych, faryzejskich- złych to ludzie, którzy szczerze pragną wypełniać wolę Chrystusa w swoim życiu, nierzadko mając mniej do zarzucenia sobie w tym najważniejszym punkcie, niż "tradycjonaliści". Trzeba ich raczej wspomagać, a nierzadko naśladować w tej woli, bo są raczej oszukanymi, ofiarami, niż winowajcami. Z tej racji mogą cierpieć wiele wewnętrznych rozterek i wątpliwości. Jeśli ktoś przekręcił na ich drodze drogowskaz do nieba w stronę przeciwną, to Bóg albo za życia albo po śmierci objawi im drogę właściwą. A do nieba dostaną się jeśli chcą i wierzą, bo i tak sami nie doszliby do końca drogi, bo i tak tylko Chrystus może nas przeprowadzić przez ostatni odcinek prowadzący do Bram Nieba, tylko on kamień postawić może trwałe na szczycie góry. Już postawił…Na Golgocie!
Jeśli więc bez własnej winy błądzą, to On ich na ten odcinek sprowadzi i żadnej niewinnej owieczce nie pozwoli przekroczyć krawędzi otchłani. Bo jest Dobrym Pasterzem.
Tak na prawdę w każdym z członków Kościoła Powszechnego jest mniej, lub więcej takiego "nowoczesnego katolika", bo wychowując się w "nowoczesności" nasiąknęliśmy nią, chcąc nie chcąc, bo takie są prawidła wychowania. Nawet jeśli uznajemy się za "tradycjonalistów", to zapewne nie wszędzie dobrze rozumiemy ową tradycyjność.
I często rzeczy oczywiste, których nie poddajemy analizie są z ta tradycją sprzeczne. Ale my nawet nie wpadliśmy na pomysł, że tak może być.
Współczesne odrzucenie rzeczywistej kultury ludowej, jest odrzuceniem jej pobożności, a więc i prawdziwej religijności o której pięknie pisał J. Ratzinger, w przywoływanym już tutaj arcydziele:
Kultura — jak całkowicie słusznie uważali Grecy — jest przede wszystkim wychowaniem; słowo to pojmowane w najgłębszym znaczeniu jest wewnętrznym otwarciem się człowieka na swe własne możliwości, przy czym także jego zewnętrzne umiejętności rozwijają się odpowiednio do talentów. W obszarze religii kultura ujawnia się przede wszystkim we wzroście prawdziwej pobożności ludowej. To, iż w Ameryce Łacińskiej, niezależnie od wielu niedostatków misji chrześcijańskich i niezależnie od tego wszystkiego, co jeszcze jest do zrobienia, wiara chrześcijańska zapuściła w duszach głębokie korzenie, wyraża się w pobożności ludowej, w której tajemnica Chrystusa stała się czymś bliskim ludziom — Chrystus stał się rzeczywiście jednym z nich. Wspomnijmy tutaj pobożność pasyjną, w której te cierpiące narody, wspominając okrutne bóstwa swej przeszłości, dostrzegły w Bogu cierpiącym wraz z nimi odpowiedź na ich najgłębsze oczekiwania. Wspomnijmy tu pobożność maryjną, w której człowiek doświadcza dogłębnie całej tajemnicy Wcielenia, delikatności Boga i włączenia człowieka w samą istotę Boga, w istotę Jego działania.31
Chrystus Spełnieniem Mitycznych Marzeń
Wysiłki kultur przedchrześcijańskich w poszukiwaniu upragnionego celu były szukaniem niejako po omacku. Były próbą poznania mimo niemożności uzyskania "tylko rozumowego" dowodu, mimo doświadczanego zresztą faktu, że zawsze jest coś "poza", że immanencja ma swe źródło w transcendencji, mimo doświadczanego również popadania w sprzeczności ujawniającego błąd. Owa sprzeczność była niezbywalna, bo ile jest ludzi, tyle może być sprzecznych założeń światopoglądowych. Te założenia muszą istnieć, a ich oparcie jest nie w dowodzie, a w wierze.
I ta niemożność jawiła się jako ciemność. A jednak pewne kierunki poszukiwań obierane były intuicyjnie przez większość kultur. Były wpisane w człowiecza naturę. Szukano źródła, początku, utraconego d o m u - Świętego domu, pala świata, drzewa Życia, Krzyża- Kosmicznej Zasady, które chciano mieć jak najbliżej siebie. I choć takie Jedyne źródło, jest tym co wynika z ludzkich konieczności poznawczych, z rozumowej potrzeby zgody wszystkiego, to problem człowieka polegał właśnie na tym, że gdzieś zawsze nie dopatrzył on niespójności. A żeby dostrzec spójność, trzeba najpierw znaleźć jej podstawy- ale przyjęcie owego znaleziska musi być niejako dane z góry, i uznane przez wiarę. Dopiero jako już przyjęte może się stać przedmiotem refleksji, albo doświadczania spójności:
W którą stronę iść gdy wokół wszędzie ciemno, gdy każdy wybór może być pomyłką? Przecież człowiek tak pragnie iść w stronę owego domu. Z jakich przyczyn w myśli miałaby się pojawić wizja tej, a nie innej drogi, która nagle okazuje się światłem, pochodnią, jedynym rozumnym wyjściem? Jak to się dzieje, że pamięci człowieka może zostać Przypomniane logiczne rozwiązanie? Przypomniane przez Kogo? Jak? Dlaczego mogło się pojawić to, a nie inne znaczenie, ten a nie inny obiekt, to a nie inne doświadczenie życiowe, w tym a nie innym porządku? Przecież człowiek nie może zaplanować sobie, co będzie w danej chwili pamiętał, zawsze jest pewna doza poznawczej niewiadomej, niewiadomej zaskakującej. Zawsze również jest możliwość, że nie znajdziemy w pamięci tego, co uczyni nasze poznanie sensownym, prawdziwym, że się pomylimy. Oto jak nas ogranicza czas i przestrzeń. A jednak człowieka celem zawsze jest to coś ponad, coś trwałego, czyli niezależnego od czasu i przestrzeni, coś determinującego również te wymiary. Czy źródło takiego stanu nie jest
T a j e m n i c ą?
A jednak przyszedł Ktoś, kto jest światłem i celem, kto wskazał te prawdy, które były potrzebne do skonstruowania spójnego obrazu rzeczywistości całéj. Ów Ktoś Przypomniał to, co było potrzebne w takim porządku czasowym i przestrzennym, który akurat wydobywał Sens wszystkiego. Pozostało nam tylko uwierzyć. Uwierzyć w światło, które rozświetliło mroki ciemności. Uwierzyć.
Chrystus, którego my wyznajemy przyniósł naukę, która spełniła wymogi kultur religijnych. Co więcej: stała się Ona ich "Doskonałym Wypełnieniem", a więc uczyniła je jeszcze bardziej tradycyjnymi. Przyprowadziła je do ideału, który starały się osiągnąć, ale nie mogły, czego obrazem jest mitologiczne wytaczanie syzyfowego kamienia. Kamień mógł wtoczyć trwale na szczyt góry dopiero Chrystus. Ewangelia spełniła wszystkie oczekiwania, odpowiadała na nieodgadnione pytania i wskazywała to, czego niezliczone ilości kultur tradycyjnych poszukiwały poprzez przeróżne swoje formy: mity, rytuały, obrzędy, zasady, zwyczaje i obyczaje. Pewnie dlatego Chrześcijaństwo, mimo prześladowań rozprzestrzeniało się w pierwszych wiekach tak szybko.
W Chrystusie właśnie- historycznym i dostępnym, nawiązującym więź z człowiekiem "przedmiot pragnień stał się rzeczywistością". (BXVI Jezus z Nazaretu)[2010]
Rytuał to nie magia. Rytuał to SKUTECZNE DZIAŁANIE.
Rytuał to przykład. Rytuał to działanie(a nie tylko pisanie i gadanie) nie tylko prezentujące to co dla danej społeczności najważniejsze, ale przede wszystkim wyznaczające właściwe postawy, formy i porządki dla ludzi, rzeczy i ich zespołów, przywracający psujące się części świata na właściwe MIEJSCE, do pierwotnej doskonałości. Rytuał to wielozmysłowy i dotyczący kluczowych dla życia spraw dlatego silnie przekonujący wyznacznik postaw ważnych i właściwych dla danego społeczeństwa i dla poszczególnych istotnych ról jego członków, dzięki któremu może ono harmonijnie i skutecznie działać, wychowywać kolejne pokolenia i się rozwijać.
Rytuał to przekaz od ludzi do Boga. Dokładnie tak, jak modlitwa. I tak jak modlitwa, czy jak pisanie i kontemplacja Ikon, jest on sposobem przypominania sobie Boskiego Porządku, do którego człowiek powinien nieustanie powracać, bo przez grzech się od niego oddala. Jest niezbywalnym elementem religijności, czyli odwoływaniem się do Świętego Początku- Ponadczasowej Wieczności. Jest Znakiem i Skutecznym Działaniem utrzymującym świat w istnieniu.
Jego zasadność tłumaczy się tym, że człowiek jest cielesny i dlatego potrzebuje cielesnych sposobów przypominania sobie Powinności, naprawiania tego, co w pogrzechowej rzeczywistości ulega zepsuciu, jałowieniu...
Msza Święta jest tym, czego wszystkie rytuały są skaleczonym cieniem i namiastką. Jest Rytuałem przez duże R. A więc rytuały przez małe r są potrzebne, bo pomagają zakorzeniać człowiekowi działanie Ofiary Mszy Świętej w codzienności, we własnej pamięci i świadomości, by podejmując decyzje mógł przemieniać świat na Boży wzór. Ale niektórzy nazywają Mszę Świętą magią.
Magia jest (przynajmniej z punktu widzenia katolicyzmu) zwracaniem się ku "tym, co się fałszywie za Boga podają i wiarą w moc własnych czynów- mimo, ze tylko Bóg ma moc. )
Ludowe rytuały zinterpretowane zostały przez wielu badaczy jako magia niezgodna z chrześcijaństwem. Chrześcijaństwo zaś krytykuje wszelkie praktyki, które nazywa magicznymi. Trzeba wziąć pod uwagę, że nauki społeczne mogą mieć inną, szerszą definicję magii, niż chrześcijaństwo. Zaliczać więc mogą do niej często takie gesty jak wiara w moc wody święconej, czy gromnicy... i wiele innych rytuałów i wierzeń. Te zaś z punktu widzenia chrześcijaństwa są formą modlitewną zwracania się do Boga i kształtowania rzeczywistości podług Prawzoru przezeń ustanawianego, a to istota religijności właśnie- nie magia.
Warto dodać, że poprawne dogmatycznie słowa mogą być tak samo jak i czyny pojmowane magicznie, albo jako wyręczyciele rzeczywistości. Z tego powodu przeciwstawienie między wyrażaniem wiary za pomocą słowa, a za pomocą czynu, nie jest opozycją między wiarą magiczną, a niemagiczną, a tym bardziej między szczerością, a powierzchownością. Bo słowo, to-owszem, wyszczególniony-ale zawsze tylko rodzaj czynu. I tak samo jak każde inne działanie może być rozumiane, przeżywane, albo powierzchowne, "puste", niezrozumiałe.
Rytuały, to nie formalizm
Rytuał nierozumiany, powierzchowny, czy nieszczery, to już nie rytuał. Bo rytuały są z istoty swojej poszukiwaniem ostatecznego sensu i zakorzeniania w nim wszystkich elementów życia. Ostateczny Sens jest równy Stworzycielowi. Jego Wola zaś to Sacrum, to Porządek, który On Stworzeniu w akcie stwórczym, w swojej Myśli wyznaczył. Ten Porządek jest właśnie ustanowiony w owym mitycznym Początku. W Chrześcijaństwie zaś Chrystus staje się zakorzenieniem tego Początku w historii.
Wiktor Turner pisał tak:
„ (...)rytuał jest całkowitym przeciwieństwem tego, za co uważał go reformacyjny purytanizm. Rytuał jest w istocie symfonią większą niż muzyczna. Jest – lub może być – symfonią ekspresyjnych gatunków, dziełem, które w odróżnieniu od opery (będącej też mnogością gatunków) unika teatralności dzięki powadze swych zasadniczych odniesień. Rytuał jest w istocie nie tylko wielopoziomowy, lecz także jest w stanie twórczo modyfikować się na wszystkich lub na którymkolwiek ze swoich poziomów. A ponieważ przekazuje najgłębsze wartości, posiada funkcję paradygmatu; rytuał może antycypować zmianę, jak również wpisywać porządek w umysły i serca uczestników.
Jako wierzący katolik i antropolog z zawodu nie mogłem pozostać obojętny na liczne zmiany wprowadzone do Rytu Rzymskiego po II Soborze Watykańskim. Moje prace badawcze wśród Ndembu w Zambii były w dużej mierze poświęcone badaniom przebiegu rytuałów. Znalazłem w nich podobieństwa do przedsoborowych rytów Kościoła katolickiego – jak również uderzające różnice. Te systemy rytuałów miały więcej wspólnego ze sobą niż każdy z nich z posoborową liturgią katolicką.
Rytuały przedsoborowe i Ndembu były podobnie nasycone żywym poczuciem niewidzialnych obecności troszczących się o dobrobyt i stan moralny życia: przodków (uznawanych za pośredników między swoimi żyjącymi krewnymi a Wysokim Bogiem) u Afrykanów i Trójcy Świętej oraz świętych u katolików. I znów, w obu przypadkach były to złożone struktury, wyraźny rezultat stuleci doświadczenia religijnego i społecznego, skondensowane oszczędnie do stosunkowo nielicznych ogniskujących symboli, zaaranżowane estetycznie i logicznie uporządkowane. Ponadto oba typy odwoływały się często do tradycyjnych opowieści i wierzeń, których dramatyczne odgrywanie było częścią tych rytuałów. Dawne triumfy, zmagania i cierpienia sprawującej kult wspólnoty były ciągle przedstawiane jej obecnym członkom; jej znaczące postacie i wydarzenia żyły znowu podczas rytuału. Założyciele plemienia i przodkowie osady, wędrówki i nieszczęścia ludu były przywoływane w modlitwach, inwokacjach i symbolach Ndembu. Życie Jezusa, Świętej Rodziny, Apostołów, męczenników, doktorów Kościoła i innych świętych były ciągle przywoływane w przedsoborowej liturgii rzymskiej. Na poziomie performatywnym każdy z tych systemów odróżniał się od kultury świeckiej za pomocą „wzniosłego języka”: pewne ustępy mogły być w języku archaicznym, zaś sekwencje w języku miejscowym obfitowały w formy leksykalne i gramatyczne, nieużywane już na co dzień. Formuły modlitewne i górnolotny język wznosiły słowa liturgiczne ponad mowę targowiska, sceny politycznej czy domu.”32
Brak słów, to nie brak zrozumienia i szczerości wiary
Nasze oceny kultury ludowej pochodzą z czasów, gdy była ona penetrowana i badane przez elity zachodniej Europy i przedstawicieli nauk. I to nauk w ich kształcie w dużej mierze kontr katolickim, protestanckim, czy żydowskim, kładącym istotny nacisk na słowo pisane a później na inne rodzaje symulakrów. Wtedy też powstały kategorie, którymi posługujemy się dzisiaj, by je oceniać.
.
Nie bierzemy pod uwagę, że wiele zarzutów wynikło z nieporozumień, z nieuwzględnienia tego, że w ustach chłopa podobne „pańskim” słowa i konstrukcje gramatyczne mogły znaczyć zupełnie co innego.
Z tego powodu problemy z dogadaniem się miały miejsce nie tylko pomiędzy warstwami społecznymi, ale i pomiędzy różnymi wioskami, czy nawet rodzinami i jednostkami. A co dopiero mówić o badaczach, czy zarządcach z odległych obszarów...Różnice kodów kulturowych są bowiem wielopoziomowe.
Dlatego też zarówno chłopi mogli źle rozumieć „panów” udzielając im odpowiedzi na szybko- żeby coś powiedzieć, albo panowie źle rozumieli odpowiedzi chłopów. Panowie ci mogli być nieczuli na głębokie, wręcz mistyczne znaczenie gestów, zasad uporządkowania przestrzeni, czasu ubioru, czy relacji społecznych. Mogli po prostu mieć inny „język” pozawerbalny, taki, jak np. savoir-vivre. Mogli też przypominać księży pogardliwie patrzących na post piątkowy w latach 60 w Irlandii, których tak opisała brytyjska antropolożka społeczna Mary Douglas:
„(…) ci, którzy odpowiadają za podejmowanie decyzji kościelnych, są, najprawdopodobniej dzięki wykształceniu, niewrażliwi na pozawerbalne znaki i obojętni na ich znaczenie. Jest to podstawowy problem dzisiejszego chrześcijaństwa. To tak, jakby sygnałami liturgicznymi operował nierozróżniający kolorów obserwator.” [M. Douglas, „Symbole naturalne”]
(...)Pouczającym przykładem jest widoczne ostatnio zainteresowanie hierarchii w Anglii piątkowym postem. Zasada ta jest z jednej strony droga dla dużej grupy w populacji katolickiej.(…) Z drugiej strony nie jest to obowiązek traktowany z powagą przez kler. W ich oczach wstrzymywanie się od jedzenia mięsa w piątek stało się pustym rytuałem, mającym niewiele wspólnego z prawdziwą religią. W tej dyskusji antyrytualistą staje się kler, a rytualistą typ zwany protekcjonalnie zaściankowym Irlandczykiem (Bog Irish) Zaściankowa irlandzkość wydaje się kulturą irracjonalną, niewerbalną, utrzymującą wiarę w magię.(…) Aktywny ruch nowej katechezy próbuje odsunąć swych wychowanków od magiczności w celu przywiedzenia ich do wyższych form w praktykach religijnych. Kiedy pytam mych przyjaciół, dlaczego owe nowe formy są uważane za wyższe, dostaję odpowiedź w duchu Teilhardystowskiego ewolucjonizmu, który zakłada, że racjonalne, wyraźne sformułowanie, osobiste oddanie Bogu jest w sposób oczywisty bardziej rozwinięte niż jego domniemane przeciwieństwo, formalne posłuszeństwo. Gdy to kwestionuję, dowiaduję się, że rytualistyczny konformizm nie jest słuszną formą osobistego zaangażowania i nie idzie w parze z pełnym rozwojem osobowości. Dowiaduję się także, że zastąpienie rytualnego posłuszeństwa zaangażowaniem racjonalnym nada życiu chrześcijan głębsze znaczenie. Ponadto, jeżeli chrześcijaństwo ma zostać uratowane dla przyszłych pokoleń, rytualizm musi zostać wykorzeniony, jakby był chwastem odbierający życie duchowi.(...)33)
„Jeśli działaniom symbolicznym odbierze się wartość, jaką mają same w sobie, otwierają się wrota, chroniące przed zalewem chaosu. Symbole są jedynym środkiem komunikacji. Są jedynym środkiem wyrażania wartości; głównym narzędziem myśli, jedynymi środkami porządkującymi doświadczenie”. Tylko (...) struktura rytualna umożliwia istnienie zrozumiałego, bezsłownego kanału komunikacyjnego”.34
"Utwierdzony antyrytualista nie dowierza zewnętrznym środkom ekspresji. Nadaje wartość wewnętrznym przekonaniom człowieka.(...) Jednocześnie(...) patrzy podejrzliwie na mowę podawaną w typowych elementach, wypolerowaną od ciągłego używania; jest to twarda moneta stosunków społecznych i nie należy wierzyć, że wyraża szczere poglądy mówiącego. Poprzez odrzucenie rytualnych form mowy pozbawia się wartości jej zewnętrzny aspekt. Prawdopodobnie wszystkie ruchy odnowy religijnej odrzucają formy zewnętrzne. W Europie manicheizm, protestantyzm, a obecnie bunt nowej Lewicy historycznie potwierdzają zarówno wartość wnętrza wyznawcy, jak i wnętrze wszystkich uczestników tych ruchów, a jednocześnie potępiają wszystko, co zewnętrzne. (…) Paradoksem niniejszych badań jest to, że ci, którzy najchętniej pogardzają rytuałem, nie są wolni od tęsknoty za komunikacją niewerbalną."35
Mogli też myśleć, że jak ktoś nie umie słowami wyrazić dogmatycznej wiary, to znaczy, że nie zna jej treści. W rzeczywistości jest wręcz przeciwnie. Może nawet rozumieć ją lepiej, niż ci, którzy posługują się w tym celu wyszukaną terminologią. Dlaczego?
„Różnica pomiędzy słowem ludu a słowem pisanym i uczonym jest ta, że lud myśli postaciami.
A umiejętnik postacie do myśli swych dorabia.
(...)Lud - ręczną pracą zdobywa wiedzę, i dlatego nie potrzebuję już tłumaczyć czemu on myśli postaciami: jużcić on tylko ciągle postaciuje, pracą plastyczną myśląc... Wykazałem więc, jaka jest różnica myślenia ludowego i przyczyna różnicy.” [C.K. Norwid, Promethidion]
Podobnie o tym aspekcie komunikowania i wyrażania treści pisali współcześni antropolodzy[1]:
"Ludzie wychowani w kulturze zdominowanej przez przekaz ustny, jeśli nawet sami nigdy nie czytali Biblii, nieraz w sposób pełniejszy pojmują jej symbolikę, niż ci, którzy poznawali Biblię raczej za pomocą Pisma. Można to wytłumaczyć specyfiką ustnego przekazu, który charakteryzuje przewaga myślenia obrazowego nad pojęciowym, czy też syntetycznego nad analitycznym, przy czym to pierwsze stanowi naturalne środowisko symboliki religijnej [M. Zowczak Biblia Ludowa]
„W folklorze tekst jest słabo zwerbalizowany. Główne idee obrzędu są bardziej jasne dla badacza z zewnątrz, niż dla samych uczestników, są one zawarte nie w słowach, lecz w formie- w gestach, działaniach, barwach i kształtach” [W. Pawluczuk, Potoczność i transcendencja]
Ostatni cytat mam ochotę poprawić zauważając, że główne idee obrzędu są często niezauważane przez badaczy właśnie dlatego, że nie są przez lud wypowiadane. Natomiast lud często rozumie je bardzo dobrze, tylko nie potrzebuje ich wyrażać słowami. Dlatego badacz, który nie uwzględnia „postaciowania” myśli, że skoro badany czegoś nie umie wypowiedzieć, to tego nie rozumie. Wynika to z pochopnego założenia badaczy, że „język naturalny”(mówiony i myślany jako wyobrażenia dźwięków słownych) jest warunkiem pojawienia się myśli, jest wobec niewerbalnych sposobów myślenia pierwotny.
Dlatego też biorąc pod uwagę fakt, że treści wyrażają się nie tylko za pomocą słów, że jak wskazuje doświadczenie- możemy coś wiedzieć- nie umiejąc tego wyrazić słowami, a jednocześnie zupełnie się nie stosować do pewnych zasad, i ich nie rozumieć, mimo iż umiemy je precyzyjnie zwerbalizować, uznałem powyższe kryterium refleksyjności wiary za zgubne.
W związku z powyższym właściwe uczestnictwo w liturgii nie musi polegać wyjaśnianiu wszystkiego w słowach, a odprawianie jej w nieznanym języku wcale nie oznacza niezrozumienia. Bo jak pisał ks. Romano Guardini:
„Akt liturgiczny realizuje się już w samym oglądaniu czynności liturgicznych. Wierni, spostrzegając to, co się dzieje na ołtarzu, i wypowiadając słowa liturgii, nie tylko są widzami, ale już realizują akt religijny. Przeżyłem to kiedyś w katedrze w Palermo, kiedy namacalnie odczułem wielkie skupienie i uwagę, z jaką wierni godzinami śledzili przebieg liturgii Wielkiej Soboty nie zaglądając do tekstów, bez żadnych „wprowadzających” wyjaśnień. Samo przyglądanie się wiernych było już czynnością, uczestnictwem w realizacji świętych wydarzeń liturgicznych.
Bo istota aktu nie zawiera się w wyjaśnieniu dodanym do gestów — że np. znaczy to to a to. Lecz gdy kapłan „wykonuje” czynność symboliczną jako akt liturgiczny a oglądający to wierni „odczytują” tę czynność, wtedy sens wewnętrzny zostaje odebrany w zewnętrznym wyrazie. W przeciwnym wypadku wszystko jest czystą stratą czasu i lepiej by było po prostu „powiedzieć”, o co chodzi. Symbol jest bowiem sam w sobie czymś cielesno–duchowym, wyrazem niewidzialnego w widzialnym.36”
Cytowana wyżej M. Zowczak w tekście "Modlitwa ludowa"37 wspominała o podobnych pochopnościach i przedsądach badaczy, uwikłanych- poza powyższym- w postawy np. protestanckie. Tego typu myślenie, fałszywe alternatywy powtarzają się w ujęciach wielu badaczy, np. Ludwika Stommy, czy Pascala Boyera.
Ten pierwszy, "dokonując „rozbioru" kultury ludowej na części pierwsze, wymienia jako zasadnicze cechy XIX-wiecznej religijności rytualizm, moralność i sensualizm. Rytualizm miał się objawiać oderwaniem od jego kościelno-teologicznych podstaw i realizowaniem „nader precyzyjnych i koherentnych scenariuszy rytualnych"38 , które najczęściej bywały same w sobie przedmiotem wiary"39 ()
Ten drugi upodobał sobie nieuprawnione wg mnie redukcje i alternatywy:
„religia ma charakter praktyczny(…) Jest to cecha wszystkich idei, wierzeń i norm religijnych. Osoby wychowane w kręgu współczesnej cywilizacji europejskiej, gdzie religia jest przede wszystkim doktryną, która oferuje precyzyjne wyjaśnienie tego, jak powstał świat, i co dzieje się z duszami zmarłych, a także opowiada na inne pytania teoretyczne, taka sytuacja może nieco dziwić.”40
P. Boyer widzi, że pewien nurt europejskiej myśli nie pozwala dostrzec owej praktyczności religii, ale sam się w ten nurt wpisuje przeciwstawiając doktrynę praktyce. Okazuje tu uwikłanie w antyrytualistyczny model myślenia, jakoby świadomość/myślenie/doktryna była czymś przeciwnym praktyce. Otóż jest inaczej, gdyż to, co on nazywa doktryną- wyabstrahowaną myślą, to nie tyle brak praktyki, co jej ograniczenie do słowa(a słowo, to rodzaj praktyki) więcej: co ograniczenie do słowa pisanego, którego specyfiką jest utrwalenie i związana z tym możliwość kumulacji. Treść wiary, czyli tzw. doktryna, może istnieć również tam, gdzie nie ma jej kompresji tylko do słowa, gdzie jest właśnie owa praktyka, której słowo jest jednym z elementów. Trudno nam ją uchwycić, bo jako taka jest ulotna, albo trudno dla nas przetłumaczalna, gdyż nauka, w tym antropologia to w znacznej mierze używanie słowa pisanego.
„Kwajowie z Wysp Salomona operują pojęciem duchów przodków (adalo), które doskonale odzwierciedlają kontrast między wizją kontemplacyjną, teologiczną, a bardziej przyziemnym wyobrażeniem bytów nadprzyrodzonych. W relacji antropologa Keesinga religijne życie Kwajów skupia się na kontaktach z przodkami.” Jak i dlaczego przodkowie wydarzenia, co to są Dzikie Duchy? Skąd się biorą? Na te pytania nie ma odpowiedzi.”(41)
Wiemy tylko tyle, że nie ma słownej odpowiedzi. Ale wiemy też, co sam Boyer przyznaje, że o oczywistych rzeczach się rzadko, często wcale nie mówi, wiemy też, że nie tylko słowa są nośnikiem treści. Jeśli więc nie umiemy wydobyć od informatorów odpowiedzi słownej, znaczy to tylko tyle, że nie ma słownej odpowiedzi, a nie „treści, doktryny, refleksji” To pochopny wniosek. Wynika on z opisanego powyżej uwikłania w traktowanie treści i sposobu jej wyrażenia za dychotomiczne, a nie równoległe i uzupełniające się, oraz z przejęzykowienia. W kontekście tekstu Boyera, który jest reprezentantem szerszej tendencji należy zapytać: Dlaczego to zjawisko : wierzenia Kwajów w duchy przodków nazywamy religią? Słowo „religia” pochodzi z kultury Europejskiej…
„Uzasadnienie teoretyczne nie zawsze jest głównym lub najważniejszym aspektem wyobrażenia religijnego. Wydaje się, że wiele osób uważa ogólną wykładnię teoretyczną i logiczną cech i mocy istot i zjawisk za zbędną. Każdy natomiast wyobraża sobie dokładnie, w jaki sposób te zjawiska mogą wpływać na jego życie i jak należy w związku z tym postępować.”(P. Boyer, tamże)
Powyższa opinia jest pochopna, gdyż tzw. „teoria”, czyli treść nie jest czymś obok praktyki, czymś odrębnym, ale czymś co jest znaczoną praktyki. To, że nie jest ona wyrażona jako skompresowana w słowo, to nie znaczy, że jej nie ma. Materią jej wyrażania mogą być pozasłowne środki wyrazu. Nie możemy ocenić, czy ktoś ma teorię i doktrynę, czy nie. Możemy tylko ocenić, czy ma ona podobną akademickoeuropejskiej skompresowaną w słowo formę. Tyle tylko.
Kultura ludowa - kultura ludzka
Słowo "lud" nie bez powodu nawiązuje do słowa "ludzie". To co ludowe, to po prostu ludzkie. Z tej perspektywy bezzasadne może wydawać się wyodrębnianie terminu "ludowość", bądź mówienie, że w dzisiejszych czasach się tej ludowości chce zaprzeczyć. A ja tak właśnie mówię. Chodzi mi o to, że w dawnych kulturach ludowych nikt nie wpadł jeszcze na pomysł, pomysł dziś tak modny, by zaprzeczać naturalnym zasadom ludzkiego myślenia. Myślenie ludowe to inaczej myślenie: mityczne, sakralne, kosmologiczne, tradycyjne nazywane przez antropologów kulturowych i socjologów nierzadko magicznym.
I my głuptaski Barabasze, nie wzięliśmy pod uwagę, że owa "magiczność" socjologów i innych „logów”, nie musi być równa temu, co w katolicyzmie zwykło się magicznością nazywać- magicznością sprzeczną z katolicyzmem. Wręcz przeciwnie! Wg owego myślenia naukowców trzeba byłoby uznać, że religia katolicka wymaga wręcz owego "myślenia magicznego", ale nie jakiegokolwiek, tylko katolickiego, wykluczającego inne konkretne rodzaje "magicznych myśleń". Bądźmy raczej skłonni do dawania pierwszeństwa słownictwu religii, bo to ona, a nie nauka jest totalna i nadrzędna. Religia katolicka nazywa magicznymi tylko te inne, sprzeczne z sobą rodzaje myśleń. Odrzuca je nie ze względu na ich "mityczność", obrzędowość, rytualizm, ale ze względu na to, że ten rytualizm realizują niewłaściwymi treściami. Katolicyzm jawi wręcz się jako tych rytuałów i mitów dopełnienie, o czym pisał choćby Benedykt XVI w Jezusie z Nazaretu: "Mity czekały na Tego, w Którym przedmiot pragnień stał się rzeczywistością"...
Problem polega nie na tym, że tych mitycznych zasad myślenia nie ma, ale że się je neguje jako zabobonne, wsteczne itd., popadając w sprzeczność. Udając że ich nie ma nie sprawiamy, że znikają! Jedyne, co w ten sposób osiągamy, to tracimy nad nimi kontrolę! W efekcie stajemy się bezbronni wobec byle jakich treści zaspokajających naszą nieuświadamianą potrzebę rytualną! Wykorzystać ją mogą ci, którzy mają środki i świadomość jej siły! Mogą za jej pomocą wtłoczyć nam w głowy światopogląd uzasadniający np. zakup wyrabianych przez nich produktów i usług.
Jeśli nie „oni”, to przypadkowe treści wepchają się na chama, mówiąc: „proszę się nie pchać” w przestrzeń z istoty religijną. Wepchają się bez przeszkód, ponieważ właściwą religię z tego miejsca żeśmy sami wymietli, pozostawiając izbę przyozdobioną, ale pustą. Daliśmy sobie wmówić, że tak trzeba.
Jako katolicy wiemy, że w tą próżnię mogą wepchać się konkretne złe osoby, upadłe Anioły, o czym wspominał Jezus w przypowieści o wymiecionym i przyozdobionym, lecz pustym mieszkaniu. Nie zapominajmy o tym. (Jeśli nie jesteś katolikiem, to słuchaj i poznawaj katolicką perspektywę, by nie mieć o niej wykrzywionego obrazu. Powściągaj osądy. Wydaj opinię dopiero po wnikliwym zgłębieniu całej książki)
W ramach tej opacznej postawy katolicy (i nie tylko oni) myślą, że odrzucili "zabobonną mityczność”, obrzędowość, „rytualizm” a tak na prawdę oddali nad nimi kontrolę dyktaturze przypadku. I obrzędami zakorzenionymi w codzienności są coraz mniej odniesienia do Boga, a coraz bardziej: rozrywki, imprezy, zakupy, gwiazdy muzyki, filmu, itd...
Problem polega też na tym, że współczesny głos ludu jest już pod wpływem tego, co chciało ten głos przeobrazić, pod wpływem (ideologicznie zorganizowanego w dawanych ludziom jako atrakcyjne formach życia) zaprzeczania samemu sobie.[2011]
Kultura ludowa, nie zawsze masowa
Ta pierwsza, to bezpośredni związek z rzeczywistością, a ta druga, to związek zapośredniczony przez masową produkcję wzorców, usług i towaru, w tym towaru informacyjnego i mentalno-światopoglądowego. Owa fałszywa idealizacja i czubek góry bez całej drogi nań prowadzącej, to tej masówki jeden z kluczowych przejawów. Jak pisał kard. Ratzinger:
„Jej (muzyki ludowej) sposób wypowiadania się(...) wyrasta(...) z autentycznego zetknięcia z elementarnymi doświadczeniami ludzkiej egzystencji i dlatego wyraża prawdę.(...) Społeczeństwo masowe jest czymś zupełnie innym, niż wspólnota życia, która tworzyła muzykę ludową w dawnym i autentycznym znaczeniu. Masa jako taka nie zna doświadczeń bezpośrednich, a tylko doświadczenia reprodukowane i standaryzowane."(J. Ratzinger, „Nowa Pieśń dla Pana”)
Kosmologiczne rozumienie rzeczywistości jest warunkiem religijności
Cała masa wyrażeń biblijnych jest dla nas niezrozumiała, nawet jeśli się zapieramy, że jest inaczej.
Kosmologiczne, mitologiczne myślenie, zazwyczaj przypisywane jest kulturom tradycyjnym- pierwotnym, czy ludowym. Charakteryzuje się sposobem, w jaki uznaje się coś za sensowne. To uznanie wiąże się ze stosunkiem do czasu. Ów kosmologiczny stosunek do czasu przeciwstawiany jest "przyczynowo-skutkowemu", organizującemu współczesne życie. Polega na wierze w pewien wyjściowy stan- mający miejsce ponad ziemskim czasem- w wieczności, której nasz czas jest tylko elementem. Ten stan zdeterminowany jest przez świętość, siłę Boga, Wolę Bożą.
Czas ziemski nie jest tu czymś absolutnym, jest skończony i jest niejako elementem w całym dziele stworzenia. Elementem Ponadczasowej wieczności. Stąd w kulturach ludowych możliwe i racjonalne jest wierzenie w to, że na dróżkach, na kalwariach w czasie Misteriów Męki Pańskiej, uczestniczy się w czasie i miejscu Męki Chrystusowej. Zresztą na tej kosmologicznej percepcji czasu opiera się wiara w to, ze Wieczernik i Ofiara Krzyżowa dzieją się w tym samym Czasie i Miejscu, a każda Msza Święta, to uczestniczenie w Jednym Wydarzeniu. To wydarzenie, to jednocześnie dosłowne zstąpienie Niebios na ziemię. I to zstąpienie Niebios- czyli Wieczności, czyli "Czasu Świętego", ma realną moc odnawiającą. Jest rzeczywistym stworzeniem na nowo.
Wszelakie rytuały w kulturach tradycyjnych są wyrazem l o g i c z n e j prawdy, że rzeczywistości ziemskiej nie da się ot tak naprawić. Musi się ona narodzić na nowo, "od-począć"... Tylko w takim rozumieniu czasu możliwy jest dar bilokacji itd...
Tylko w nim możliwa jest względność czasu, która w świadomości człowieka współczesnego, odkrywającego ją za pośrednictwem nauki jest czymś trudnym do zrozumienia, a nawet świadczącym pozornie o nieistnieniu Boga. W świadomości kosmologicznej, zwanej też pierwotną, prymitywną ta względność, nieabsolutność czasu i istnienie przestrzeni wieczności było czymś oczywistym. Dlatego też ludzie poszukiwali raczej wieczności, to ona, przywoływana była w rytuałach w uporządkowaniach, w tradycji- w zorganizowaniu czasu i przestrzeni, jako ta, która nadaje wszystkiemu sens. Ten sposób nadawania sensu można nazwać "obsesją genezy"42, czy semiozą genetyczną.
Religia dla jej wyznawców to nadrzędny wyjaśniacz wszystkiego, dlatego, że z zasady odwołuje się do tego, co Ostateczne, trwałe i Wieczne, co wyznacza Sens wszystkiego- poprzez wyznaczanie właściwych miejsc w Kosmosie. Według katolików jest to nie coś, ale Ktoś - Logos- Bóg- Sens. Logos ten z konieczności musi być na Początku, ponad czasem. Dlatego też bycie religijnym zakłada myślenie w kategoriach kosmologicznych, zwanych również mitologicznymi, które są uzasadnieniem istnienia w naszym życiu rytuałów.
Bez takiego rozumienia rzeczywistości trudno mówić o zdrowej, niezaprzeczającej sobie religijności. Ów Początek jest jednocześnie ostatecznym Punktem odniesienia. Wszak
„Na początku było Słowo”.
Rytuałem w rytuały
Chrześcijaństwo walczy z zajmowaniem miejsca rytualnego przez inne odniesienia, niż chrześcijańskie. W tym celu musi wypełnić rytuały swoimi treściami. Dokładnie tak dzieje się w przypadku egzorcyzmów, które są rytuałami i walczą ze skutkami rytuałów wypełnianych przez odniesienia niezgodne z Bożą Wolą.
Dlatego też próba odrzucania ludowych rytuałów w ogóle jest wylaniem dziecka z kąpielą- sprawia, że oddajemy puste miejsca rytualne dowolnym duchom, zamiast zapełniać je odniesieniami chrześcijańskimi.
Oddajemy te miejsca, bośmy mylnie
założyli, że formy materialne- gesty, znaki, obrzędy- nie mogą
wpływać na "serce", czy "ducha". Tak łatwo
zapomnieliśmy, żeśmy z materialnych form utkani, że z ciałem
zmartwychwstaniemy, że nasza wiara i miłość bez materialnych
uczynków martwa jest?
Przez owoż błędne założenie
przestaliśmy badać materialne formy uznając, ze nie mają one
wpływu na to, co w sercu. W ten sposób staliśmy się bezbronni
wobec tych, którzy chcą te formy kształtować, a przez nie-
celowo, lub nie- zawładnąć naszym "sercem" właśnie.
Nawet nie zauważamy kiedy to, co dawniej wydawało nam się złe,
dziś wydaje nam się dobre i na odwrót. "Bo jeśli nie żyjesz
tak, jak wierzysz, to zaczynasz wierzyć tak, jak żyjesz"(Abp.
Fulton John Sheen)
Tu wyłania nam się wniosek wielkiej wagi. Kiedy przyjmiemy, że formy materialne nie mają wpływu na głębię serca, na intencje, że są relatywne moralnie, stajemy się wobec nich bezbronni. Podobnie, nie wierząc w szatana pozwalamy mu nas atakować bez oporu. On wtedy najbardziej triumfuje, zdobywa nad nami władzę, gdy przekona nas, że go nie ma.
O tym nie zapominali przedstawiciele „zabobonnego” ludu. Wiedzieli, że z jakim przestają, takim się stają”. Ich działania miały charakter rytuałów, często egzorcyzmów- były jednocześnie sposobem zwracania się do Boga. Owszem, praktykowali nieraz błędne odniesienia do demonów(mające na ziemiach Słowian konotacje manichejskie, bogomilskie, hermetyczne, dualistyczne, czy nawet „półplatońskie”). I właśnie dlatego, że wierzyli w ich istnienie i w związek między formą rytualną, a treścią, można było ich przekonać , że "moc" szatańska jest zła, że do Kogo Innego w rytuałach należy się zwracać!
Można było ich przekonać, że kształtowanie form materialnych należy również podporządkowywać Bogu. Nie mieli bowiem żadnych wątpliwości, że te formy urabiają na swój wzór "głębię serca". Serca, które przecie wyraża ścisłą zależność między ciałem i duszą- nierozerwalnymi w integralnej naturze człowieka, której wartość potwierdził Chrystus stając się Ciałem i z Ciałem Zmartwychwstając, oczekując na przejście i naszych ciał do Wiecznej z Nim radości w Niebiesiech.
O zasadach tradycyjnych ludowych i rytualnych,
o przesuwaniu gleby wraz z chwastami i sianiu Ziarna Słowa na skale...
"W swej Mowie eschatologicznej Jezus zapowiedział, że u kresu czasu „ukaże się na niebie znak Syna Człowieczego” (Mt 24, 30). Oczyma wiary można już było rozpoznać Jego znak wpisany w kosmos od początku świata i w kosmosie ujrzeć potwierdzenie wiary w ukrzyżowanego Zbawiciela. Dzięki temu chrześcijanie wiedzieli równocześnie, iż drogi historii religii zawsze zmierzały do Chrystusa, że jej oczekiwanie, wyrażone w wielu obrazach, prowadziło właśnie do Niego. I odwrotnie, oznaczało to, iż filozofia i religia darowały wierze obrazy i myśli, w których dopiero mogła ona w pełni rozumieć siebie samą."
kard. Ratzinger. "Duch Liturgii"43
Chrystus mógł przybrać formy zupełnie niekojarzące się z symbolami starszych, pogańskich kultów, ale zrobił dokładnie na odwrót: wpisał się w najczęściej powtarzające się obrazy większości znanych nam religii wszystkich wieków poprzedzających jego przyjście. Nie mógł być to przypadek.
Co przez to pokazał? To, co jedynie mógł pokazać. Że zło nie jest samoistnie. Że te wszystkie symbole były przygotowane dla Boga, a diabeł- Uzurpator, który lubi Go małpować, tylko je sobie w rozmaitych religiach zawłaszczył.
Obrzydzenie do rytuału i formy to częsta postawa wśród współczesnych katolików. „Magia”, „zabobon”, „pusta forma”, „faryzeizm” to tylko jedne z wielu wałków słownych jakimi dostają po głowie ludzie „pierwotni”, „wykopani ze średniowiecznych grobów” i „wieśniacy”. W imię takich opinii próbuje się dziś nawrócić reprezentantów powyższych postaw, na wiarę „świadomą”, „aktywną”, i „głęboką”.
Czytając sobie antropologiczne, czy religiohistoryczne prace poznałem kilka kategorii myślenia "magicznego", mitycznego, czy sakralnego, charakteryzującego tzw. kultury tradycyjne, czy ludowe. Rozpoznałem w nich pewne dziecięce intuicje- fascynację Tajemnicą, słońcem , księżycem, ogniem, wiecznością, burzą, choinką, Podniesieniem…
Wg różnych mądrych ludzi człowiek ma potrzebę życia w świecie uświęconym, dlatego stara się uobecniać, odtwarzać dzieła Boga w każdym aspekcie życia. W kulturach religijnych/tradycyjnych istniały pewne obszary tego uświęcania- hierofanii. Przedstawię niektóre z nich:
W większości kultur, jakie mogliśmy poznać ważne jest wyznaczanie środka- punktu orientacyjnego.
Ów środek człowiek chce mieć jak najbliżej siebie, odtwarza go w każdej oswojonej przestrzeni. Dlatego jego wyobrażeniem we wsi, czy w mieście jest Świątynia, , na podwórzu- Dom, a w domu- np. Święty Kąt, czy ołtarzyk. Same Kościoły właśnie w stronę wschodu były orientowane, co wpisywało się w to sakralne naznaczenie przestrzeni44. W wielu wierzeniach w tym środku- w "pępku ziemi" stać ma drzewo życia, pal świata. Jego bliską nam wersją jest chociażby choinka, podłaźniczka, boże drzewko, wiecha...
Krzyż- symbol wielu kultur oznacza Zasadę Wszechświata- cztery strony świata, a także wydźwignięcie ludzkości(belki poziomej) do niebiańskiej doskonałości- po belce pionowej oznaczającej zstąpienie Mocy niebieskiej.
Świątynia stanowi Obraz niebios, obraz świata- Imago Mundi, podobnie zresztą ten obraz odtwarza w sobie dom, którego budowanie było "powtarzaniem" stworzenia świata.
Zresztą każde ważne czynności mają tu charakter rytualny. Rytuał zaś w swej strukturze odtwarza dzieło stworzenia, jest "mitem w akcji", a przez to odnosi się do "Początku", czyli do tego Porządku, który Bóg zaplanował w dziele stworzenia, a który później, w grzechu pierworodnym został naruszony. I po to są rytuały, by do tego właściwego początku ustanowionego wracać, by sobie go przypominać, bo na ziemi, w ziemskim czasie nieustannie się od niego oddalamy.
Stół w domu jest obrazem ołtarza.
Ogień-komin-piec jest uznany za obraz Boskiej Mocy przemieniania, stwarzania porządku- bo wypala- jak w tyglu- zamienia bezkształtne ciasto w kształtny chleb.
Chleb ten- źródło życia doczesnego, "chleb powszedni" obrazuje ciało. Jego pieczenie wyraża stwarzanie człowieka z prochu ziemi, bo chleb jest ze zboża, co z ziemi wyrosło.
Wino- wyobraża może ludzką krew- często używane było zamiast krwi w rytuałach zawierania pobratymstwa.
Zastanówmy się jeszcze nad kilkoma przykładami. Pierwszy z nich, to kult świętych gajów, kamieni, oraz duchów kryjących się za niemi. Należało je tępić, czy przyjmować?
Powyżej postawione pytanie to błędna alternatywa. Wprowadza obie strony sporu w nierozwiązywalny konflikt. Należało sprawę postawić tak:
Właściwe było poczucie, że drzewa uobecniają jakąś Świętość. Drzewa te jednak same nie są święte, a duchy, które się za nimi kryją mogą być uzurpatorami. Należy je traktować jako Ikony, a przed Chrystusem antycypacje Drzewa Krzyża, które reprezentują Chrystusa: Wiecie kto jest właściwym adresatem czci, którą oddajecie swoim bożkom-uzurpatorom? Chrystus- Bóg, który na Drzewie Krzyża Was zbawił. Czy nie o tym śpiewamy w wielkopostnym hymnie:
„Krzyżu Święty nade wszystko
Drzewo przenajszlachetniejsze,
W żadnym lesie takie nie jest,
jedno na którym sam Bóg jest.
Słodkie drzewo, słodkie gwoździe,
Rozkoszny owoc nosiło.
Skłoń gałązki, Drzewo Święte !(…)”
W tej samej pieśni okazuje się, że Ten Sam Bóg, wyobrażany jest jako baranek - ofiara, która w większości kultur była składana. I nigdy, nawet gdy ofiarowano życie ludzkie, nie dała ona poczucia wystarczalności tym, co ją składali. Wojciech Cejrowski słusznie zasugerował, że wystarczyło pokazać Chrystusa „Indianom” jako tego, który był Nieskończonym Bogiem i dlatego wyręczył ludzi ze składania ofiar. Można było im wspomnieć, że Drzewo Kosmiczne i zasada wszechświata- które istniały i w ich wierzeniach, mają swe urzeczywistnienie w Chrystusowym Krzyżu.
Takie tłumaczenie sprawy nie zlikwidowałoby brutalnych oporów i sporów. Tak łatwo to nie ma. Ułatwiłoby jednak zrozumienie i pokazałoby, że pewne intuicje wielu kultur nie są bez sensu, są niejako wpisane przez Stwórcę w umysły ludzi jako gleba, która czeka na dobre ziarno. Każde kłamstwo to zbiór samych prawd na nieswoim miejscu. Robienie z nimi porządku boli.
Guadalupe – Coatlaxopueh
W obrazie Matki Bożej z Guadalupe widzimy właściwy sposób „inkulturacji”(prościej i trafniej mówić po prostu o głoszeniu Ewangelii). Ale nie takiej, jakiej chcieliby jej najzagorzalsi piewcy, wybierający sobie elementy pogańskie bez ich przesiewania przez katolickie sito.
My musimy tego przesiewu dokonać, znaleźć hierarchię. Tradycja chrześcijańska ma być sitem, które to, co z nią sprzeczne, po prostu nie przepuści. Obraz z Guadalupe z pozoru wyglądający jak malowidło o stylu znanym Hiszpanom, zawierał całą opowieść zbudowaną z symboli czytelnych dla tubylców, w dużej mierze o Azteckim pochodzeniu. Już sam materiał, agawa i użyte nań symbole pozwalały go odczytać jako aztecki kodeks. Nahui ollin- jaśmin -kwiat, symbol słońca z czterema płatkami, czyli w formie krzyża. Umieszczony na łonie Maryi, wskazujący, że tam znajduje się Bóg, czyli że niewiasta uwieczniona na tilmie jest jego Matką. Z jednej strony niebiesko-zielony kolor płaszcza wskazywałby, że jest ona władcą, sposób jej pokazania przed słonecznymi promieniami i z księżycem pod stopami(możliwe, że te elementy dodano później wg europejskich kanonów) jedni odczytują jako detronizację księżyca i słońca. Drudzy wykluczają z tej detronizacji słońce, wszak: stoi ona, nie siedzi, czyli wg tubylczego języka postaw nie jest na obrazie najważniejsza, a Nowym Słońcem jest Ktoś Większy. Jeśli więc coś jest źródłem tych promieni, to jest to ów kwiatuszek w formie Krzyża oznaczający cztery epoki jak nasz krzyż i życie i słońce i cztery świata strony wszak jej tunika ma kolor świtu- wschodzącego Słońca, krwistego od krwii ofiarowywanej mu co dzień by je podtrzymać przy życiu. Na łonie Maryi jest też czarna wstążka również w formie Krzyża-quincuncio (przypomina się tu quincunx Konecznego, „pięciomian bytu”, którego analogię symboliczną zilustrujemy na obrazkach), oznaczającego dziewictwo oraz skrzyżowanie drogi ludzi i drogi bogów. Dokładnie takie samo znaczenie można przypisać zgodnie ze starożytną i przywoływaną w tej książce tradycją Krzyżowi chrześcijańskiemu. Belka pionowa: Droga Boga z Niebios, na ziemię i z powrotem, belka pozioma- jarzmo ludzkiej, upadłej natury, które Chrystus wydźwignał ku Niebu. Krzyż- nahui ollin i wstążka krzyżowa – w jej łonie, Słońce, wschód, krew, ofiara... Te wszystkie znaki były momentalnie czytelne dla samego Juana Diego, który miał z dwóch stron arystokratyczne, a z jednej książęce nawet pochodzenie(od Montezumy). Był więc dla ludu autorytetem i nośnikiem interpretacji WAŻNYCH symboli.
Schemat quincunxu można nałożyć na poniższą mapę symboliczną, która streszcza w sobie istotę tej książki:
LEK
Mistyczny Styl Życia
Zwykłe sprawy znakiem wiary
Przestrzeń, która leczy, Izba na Planie Krzyża
ZRÓB TO!
Bez tego nie będzie uzdrowienia naszych domów i światów:
Ucząc się o tych, czy innych formach „hierofanii” przypominałem sobie głębię treści Ewangelii. Dopiero w obrębie kategorii „mitycznych”, zwanych mylnie "magicznymi", okazały się dla mnie zrozumiałe wielkie połacie biblijnych sensów.
Zrozumiałem, że współczesne odrzucanie "ludowej wiary" opiera się na jednej wielkiej pomyłce. Dlaczego uznaję to odrzucenie za wylanie dziecka z kąpielą?
Mityczne kategorie i sposoby myślenia podzielane przez rozmaite kultury pierwotne i ludowe historii, kultury szczególnie tych maluczkich, biednych, o których mówił Chrystus, niosły ze sobą glebę, grunt, żyzną ziemię, na której dotąd rosły chwasty.
Chrystus Siewca przyszedł by wypełnić rolę tej gleby- zasiać ziarno swego Słowa- Sensu. Ale nie przyszedł tej gleby niszczyć. A my ludzie "postępowi" próbujemy usunąć chwasty wraz z glebą na której rosły, pozostawiając ziarnu Słowa sucha skałę. Gleba nie zniknie! Chwasty dopiero teraz zaczną się panoszyć na niej tam, gdzieśmy ją buldożerami postępu przegarnęli. Bośmy o niej zapomnieli, bośmy uznali ją za „obojętną” moralnie, za „nieistotną formę”. W ten sposób straciliśmy nad nią kontrolę. A wraz z nią nad naszą własną świadomością, która przez zlekceważone formy jest przemieniana.
Co z tego, ze znamy całą rozbudowaną teologię ziarna, wszystkie sposoby jego uprawy, nawadniania, skoro ziarno to nie zakorzenia się w glebie codzienności- bo została mu odebrana i oddana chwastom?
Chrystus przyszedł siać na żyznej ziemi obrazów Krzyża, środka świata, drzewa życia, pępka ziemi, chleba-ciała, oraz jego spożycia – doskonałego pobratymstwa, wina-krwi, których wypicie/zetknięcie również wyrażało u niektórych ludów uczynienie z dwóch ludzi braci.
Chrystus jest środkiem sensem, źródłem i celem wszystkiego. Jedyny Bóg w Trójcy Świętej.
W Środku Świata -
W Pępku Ziemi
Na Osi Kosmosu
na Palu Świata,
- na Drzewie Życia
Drzewie Krzyża
którego ramion przecięcie ów Środek wyznacza
i wspiera cały na sobie Wszechświat
rozłupany grzechem-
czterema swymi końcami cztery świata strony
a w górę, w górę ku niebu unosi
belką poziomą, mocarnémi swémi ramiony upadłego stworzenia płaskość
Przynosi Życie Wieczne.
Król nad Króle.
Stwórca i Zbawca, Alfa i Omega.
Wcześniejsze mity, to nieudolne próby- ale ważne, że próby- realizacji naturalnych intuicji, które wypełniło dopiero Chrześcijaństwo. Wypełniło w krzyżowym Consummatum Est.
To wypełnianie, realizacja pragnień wyrażanych w mitycznych obrazach jest istotą chrześcijaństwa, jest podstawą tego, że może być ono zrozumiałe przez maluczkich- którzy myśleli w kategoriach mitycznych. Wszelkie obrazy ewangeliczne nie wpisują się w naukowy tylko, w postępowy obraz świata, ale przede wszystkim w kosmologiczny/mityczny. Poza nim są słabo zrozumiałe. My, którym kultura dała jako oczywisty schemat myślowy, wg którego rytuały w kontekście katolickim są "be", cały czas mamy problem ze zrozumieniem Ewangelii, podcinamy własne korzenie myśląc, że to chwasty przeszkadzające drzewu we wzroście.
W kosmologicznej wizji świata to co ma sens musiało zaistnieć w czasie początkowym- i odradzać się w czasie ziemskim-którego jałowienie wymaga odnawiania. To odnawianie powoduje wrażenie cykliczności czasu. (Platon uznający wyższość i realność „idei”, tego, co niezmienne, wieczne i trwałe miał rację. Mylił się co do oceny ciała. O ile dobrześmy tego Platona zrozumieli;))
Dla nas- Chrześcijan jest to czas rajski i czas przyjścia Chrystusa na ziemię. Jego moc przeobrażająca nie jest już symbolem i pragnieniem, a rzeczywistością-
na O ł t a r z u
w T a b e r n a ku l u m
tam jest K r z y ż
Tam nieustannie Jest czas i miejsce stwarzania- czas i miejsce Ofiary Krzyżowej i Wieczernika- Mityczny Środek Świata- Pal Świata, Drzewo Życia- Krzyż- Doskonałe Pobratymstwo przez Chleb zamieniony w Ciało i przez Wino zamienione w Krew.
Jest.
Świadomość "postępowej nauki" naszych czasów jest sprzeczna z takim rozumieniem, które Chrześcijaństwo podziela z kulturami "naturalnymi", mitycznymi, kosmologicznymi...-
"zacofanymi", "zabobonnymi", "magicznymi"...?
...
Czy nie wylaliśmy dziecka z kąpielą?
Czy nie usunęliśmy chorującego wraz z chorobą, a może zamiast niej?
My- postępowi?, nowocześni?, refleksyjni? katolicy- w przeciwieństwie do tych "kapliczkowych"?, "zabobonnych"?, "spoganiałych"?...
Czy nasza refleksja nie ograniczyła się do słowa, nie zamknęła się przed "czynem refleksyjnym i znaczącym", który uznano za zabobonny i magiczny?
A przecież...
"Mity czekały na tego, w którym przedmiot pragnień stał się rzeczywistością" [BXVI, „Jezus z Nazaretu”]
Kultura ludowa wyrażała się w obrzędowości opartej na strukturze mitu. I tą strukturę należało zachować, bo Chrystus właśnie ją potwierdził i urzeczywistnił. Negowanie jej jako, mające miejsce nawet w Kościele doprowadziło opacznie do kryzysu Kościoła, bo ziarno jego dogmatów straciło jemu i rzeczywistości w ogóle właściwy kontekst- glebę, na której mogłoby wzrastać.
Formalizm bywał w kulturach ludowych. Ale i dzisiaj jest. U nas pustą formą stały się słowa:
treść, intencja, miłość, serce.
Jeśli bowiem mówi się, że liczy się tylko treść, sens, znaczenie, intencja form, że mogą być one dowolne jeśli tylko wyrażają słuszne treści, czy intencje, to paradoksalnie traci się owe treści. Bo jak pisał kard. Józef Ratzinger:
"Akt duchowy musi się ze swej istoty i ze względu na cielesno-duchową jedność człowieka wyrazić koniecznie w geście ciała."
Nie można wobec tego krytykować wielości zewnętrznych form symbolicznych w Mszy Świętej wszech czasów:
W trakcie Mszy ma miejsce bardzo dużo pocałunków ołtarza – symbolu Chrystusa, przyklęknięć i znaków krzyża nad hostią i kielichem. Kapłan również całuje patenę, na której będzie spoczywało Najświętsze Ciało i czyni nią znak krzyża. Wszystkie te drobne gesty mają swoje znaczenie, lecz wielu mówi, że są one zbędne. Podobnie jest z zakochanymi, czy można im powiedzieć, że słowa „kocham cię” są zbędne, bo już raz sobie to powiedzieli? Czy małżonkom można powiedzieć, że ich pocałunek jest bez sensu, bo już kiedyś się pocałowali? Miłość pragnie być okazywana na zewnątrz.45
Sensy bowiem wyrażają się przez uporządkowania - struktury, a te mogą być rozpoznawane pamiętane i przypominane przez człowieka tylko jako uporządkowania form materialnych. Zresztą owe uporządkowania potrzebujące nadrzędnej zasady- Sensu, mają swe źródło w Woli Logosu- Osoby, która jest jedna Święta i Jedna Pierwotna, czyli która jest Stwórcą i Osobą. Gdyby nie istniało rozróżnienie na Stwórcę i Stworzenie, nie mogłaby istnieć spójność rzeczywistości, nie moglibyśmy mieć rozumu, który mamy, a który u swych podstaw ma spójność/zgodę/niesprzeczność. Ostatecznie człowiek, który ma naturalną potrzebę spójności wszystkiego, w wyniku wyrzeczenia się zaspokajania jej zaczął popadać w stan wymagający psychologów, psychiatrów i terapii polegających nie na czym innym, jak na zamieszkiwaniu przez czas jakiś w... „skansenach”. Na zachodzie tak silnie zsekularyzowanym tak leczą ludzi. W „skansenach”, czy li w przestrzennym odbiciu mentalności ludowej. Ale sama przestrzeń to tylko niewystarczający, doraźny skrawek kontekstu. Dobrym powietrzem trzeba żyć stale, a nie inhalować się ino jak już się dusimy złym...
Czemu nie wykorzystaliśmy intuicji Norwida, który nakreślił piękną wizję kultury wyższej, wyrastającej z pieśniami od ziemi- od kultury ludowej? Skądżeinąd bowiem pochodzą podstawy największych cywilizacji, jeśli nie z kultury, którą kiedyś żył prosty lud, a którą później rozwinął w kulturę wyższą i rozprzestrzenił? Czy nie taką jest droga rozwoju cywilizacji? Rozwoju, który swój wzrost zawdzięcza trwaniu w tradycji, pamięci. Tradycja jest wszak cieniem zapisanej w p a m i ę c i więzi, a w i ę ź sposobem istnienia miłości. I ta więź ukierunkowana na osobę, kiedy kierowana jest w stronę ziemi, odsyła nas koniecznie do Tego Który jest źródłem poczucia owej więzi, do Boga żyjącego w wiecznej Trynitarnej Więzi, czyli Miłości.
Ziemia nie odpowiada bowiem na nasze wołanie, ale ujawnia sens, czyli odpowiedź Kogoś, Kogo jest zamysłem. Czy nie taką jest droga narodu, również naszego Narodu Polskiego: Wciąż budować się w oparciu o więź i o usensownione formy kultury naszej ziemi, naszego ludu, naszej historii? Nie wyrzucać tego, co zawdzięczamy Włochom, Niemcom, Olędrom(czasem o tym nie wiedząc), bo to już stało się spoiwem więzi, to już zapisało się w zbiorowej pamięci... Przenikanie się kultur i tożsamość wielopoziomowa nie wykluczają wszakże ich tożsamości...46
By mazowieckie chociaż jedno płótno
było sztandarem w sztuce, by kościoły
już na ogivie polskim stały. By ciosowy
W krakowskiem kamień pamiętał rozmowy.
Kto kocha - widzieć chce choć cień postaci,
I tak się kocha Matkę - Ojca - braci
- Kochankę - Boga nawet...
By już nie wzdychał wieszcz, że mu jest smutno,
że mazowieckie ani jedno płótno...
*weź „Promethidion”, weź dla zrozumienia
i to: „Fortepian Szopena”.
Czy można przeczyć temu, że genialna w swojej głębi kultura chrześcijańska to ziarno rzucone przez Chrystusa właśnie na glebę troski i więzi człowieka prostego, człowieka kultury ludowej? To Ziarno, to Logos- Słowo Boże, które jednocześnie oznacza Sens nadrzędny, który był na Początku. Bez którego nic się nie stało. To sens który jest jednocześnie Miłością. Miłością która przybrała postać owocu pracy ludu- Chleba i Wina. Kultura ludowa została obalona w imię jej obrony, w czym zgodzić się muszę z Gellnerem tak właśnie prezentującym działanie nacjonalizmów w książce „Narody i nacjonalizm”. Nacjonalizmów rozumianych inaczej niż to się zwykło przyjmować... Być może o to też chodziło księdzu Georgowi Ratzingerowi, którego przytacza strona internetowa Radia Watykańskiego:
"Wielu bowiem ludzi ma dziś alergię na pobożność ludową. Liczni kapłani chcą być nowocześni, iść z duchem czasu. Wierzą, że pobożność ludowa już się przeżyła i dlatego stopniowo eliminują ją z życia Kościoła. Tym samym jednak zapomina się, że Kościół to rzeczywistość, która wypełnia całe nasze życie.” Zdaniem brata Benedykta XVI najpiękniejszym aspektem katolicyzmu jest umiejętność oddziaływania na zmysły. „Nasza wiara nie ogranicza się do modlitwy, do życia duchowego czy racjonalności. Nasza wiara przemawia do całego człowieka. Cały człowiek jest powołany do świętości”.
Ks. Georg Ratzinger podkreśla, że dziś należy się przeciwstawić usuwaniu pobożności ludowej z życia Kościoła. Trzeba mieć przy tym na uwadze dobro przyszłych pokoleń, aby również i one mogły „dotknąć wiary”. Czy do dzisiejszej młodzieży może jeszcze przemówić coś takiego, jak procesje Bożego Ciała, pielgrzymki do sanktuariów maryjnych czy kult relikwii? – pyta ks. Ratzinger i odpowiada: Tak, mogą. Ta książka jest na to najlepszym dowodem. Elisabeth von Thurn und Taxis jest młodą, nowoczesną kobietą. Wychowywała się najpierw w Ratyzbonie, do szkoły chodziła w Londynie, studiowała w Paryżu, mieszkała w Nowym Jorku. Jej domem jest świat – pisze brat Benedykta XVI, zachęcając do lektury apologii pobożności ludowej autorstwa 28-letniej niemieckiej arystokratki."47
Czymże jest owo wyrażanie wiary za pomocą zmysłów? Czy nie norwidowskim "postaciowaniem", za pomocą którego lud wyrażał głębokie treści, mimo, iż nie umiał ich zwerbalizować? Dlaczego tak usilnie wymagamy, żeby o wszystkim gadać, albo pisać? A jak ktoś nie umie powiedzieć tak, jak my chcemy, to uznajemy, że nie rozumie? Po co nam to?!
Jakie treści mogą wyrażać się w strukturach przestrzeni, w znakach niewerbalnych?
Choćby takie, o jakich pisze kard. Ratzinger w książce "Duch Liturgii":
"W obszarze religii kultura ujawnia się przede wszystkim we wzroście prawdziwej pobożności ludowej. To, iż w Ameryce Łacińskiej, niezależnie od wielu niedostatków misji chrześcijańskich i niezależnie od tego wszystkiego, co jeszcze jest do zrobienia, wiara chrześcijańska zapuściła w duszach głębokie korzenie, wyraża się w pobożności ludowej, w której tajemnica Chrystusa stała się czymś bliskim ludziom — Chrystus stał się rzeczywiście jednym z nich. Wspomnijmy tutaj pobożność pasyjną, w której te cierpiące narody, wspominając okrutne bóstwa swej przeszłości, dostrzegły w Bogu cierpiącym wraz z nimi odpowiedź na ich najgłębsze oczekiwania. Wspomnijmy tu pobożność maryjną, w której człowiek doświadcza dogłębnie całej tajemnicy Wcielenia, delikatności Boga i włączenia człowieka w samą istotę Boga, w istotę Jego działania.
Pobożność ludowa to żyzna ziemia, bez której liturgia nie może wzrastać. Niestety, była ona często lekceważona, a nawet deprecjonowana przez część Ruchu Liturgicznego, a także w trakcie reformy posoborowej. Miast tego należy ją miłować, oczyszczać tam, gdzie trzeba, i kierować nią, zawsze jednak przyjmować z wielkim szacunkiem jako wyraz przywiązania do wiary, przywiązania obecnego w sercu narodów, nawet wówczas, gdy pobożność ta wydaje się obca lub niezrozumiała. Jest ona niewątpliwym, wewnętrznym zakorzenieniem wiary; tam, gdzie usycha, tam z łatwością dochodzi do głosu racjonalizm i sekciarstwo. Wypróbowane elementy pobożności ludowej mogą wywierać wpływ na formowanie liturgii i to bez gorliwego jej „robienia”, lecz w procesie cierpliwego, powolnego wzrostu"
To, czy rytuały będą magią, czy nie, to zależy od człowieka, ale na tej zasadzie dogmatycznie doskonałe wyrażenia i mówienie o miłości, czynienie dobrych uczynków też może być rozumiane magicznie. Nie znaczy to, że mamy odrzucać dogmatyczne słowa, czy dobre uczynki, ale nadawać im- tak, jak ludowym rytuałom- WŁAŚCIWE ZNACZENIE.
W filmie "Wielka Cisza", jedne z nielicznych słów jakie padły brzmiały mniej więcej tak:
„W Życiu jest wiele Znaków. Niektóre z nich nie mają znaczenia. Grunt nie leży w ich usuwaniu, ale w nadawaniu im właściwego znaczenia. Bo człowiek bez znaków czuję się zagubiony".
Warto potraktować ludowe obrzędy, uporządkowania przestrzeni, czasu, relacji społecznych i międzycielesnych jako z n a k i Bożego, Miłosnego Porządku. Bo to, że ludzie ich znaczenia nie werbalizowali nie znaczy, że go nie rozumieli.
Mówią niektórzy, o koncernach farmaceutycznych, co trują żeby mieć co „leczyć”. Mówią o strażakach, co las podpalają by mieć co „gasić”... benzyną. I tu lekarstwo okazuje się choroby przyczyną...
(W roku 2020 do przykładu przemysłu farmaceutycznego, szczepień i tującego glifosatu w każdym z nas dodajemy przykład koronapaniki, maseczek, paraliżu służby zdrowia i paniki obniżającej odporność oraz potęgującej do rzeczywiśćie groźnych rozmiarów objawy dotąd zwykłej grypy... Samospełniające się przepowiednie.)
Przycinając za długa nogę u stołu żeśmy się zapędzili i przycięliśmy ją zbytnio. I gdy okazuje się teraz, że stół dalej stoi krzywo, to przycinamy tą samą nogę dalej, sprawiając, że stół stoi jeszcze krzywiej...
Liczy się chęć leczenia, przybliżania do Chrystusa, przywracania stół wiary do równowagi.
Czy mogę jednak milczeć kiedy dane mi było dowiedzieć się, że to, co uznawaliśmy za lekarstwo, to przyczyna choroby, że należałoby raczej nogę stołu przedłużyć, niże skracać? Czy mogę tą wiedzę zachować dla siebie? Nie wolno mi. Dane mi było to poznać nie dla siebie. Nie ja to wymyśliłem, nie moja to zasługa, nie zapracowałem sobie na tą wiedzę. Chcę się nią podzielić, bo wierzę, że jest owocem Przypominania Ducha Świętego. Bo wielu ludzi podzieliło się ze mną darami, wiedzą, które otrzymali, która im została Przypomniana. Pozwólcie więc i mnie się podzielić. Dlatego właśnie jesteśmy Kościołem, wspólnotą- żebyśmy się dzielili Przypominaniem. Gdyby każdy otrzymał pełnię wiedzy i umiejętności, to byśmy drugich ludzi nie potrzebowali. A tak, możemy się dzielić jak tutaj- każdy przynosi dary, które wcześniej otrzymał i łączymy je w jedno. Tak jak my mamy tworzyć podstawę rzeczywistości – Więź w Chrystusie.
Skoro już piszę o tym iżeśmy są wspólnotą, wspomnę też o tej funkcji sztywnych form i rytuałów, jaką jest
Spajanie ludzkich grup, stanowienie podstawy ich wzajemnego zrozumienia – jedna z funkcji rytuału.
Rytuały są zazwyczaj otrzymane z góry, od przodków. Nie wymyślamy ich prywatnie według własnego widzimisię. Podobnie nie wymyślamy języka. Gdybyśmy bowiem go tak wymyślali, to byśmy się z nikim nie dogadali. Dogadujemy się zaś nie tylko słowami, ale przede wszystkim sposobami działania, ruchami, minami, gestami i innymi znakami pozawerbalnymi. One składają się na kulturę. Dzięki temu, że te same treści wyrażamy w różny sposób, możemy się upewniać, czy je rozumiemy tak samo jak inni.
Rytuały i inne „sztywne” formy są we wspólnotowych modlitwach i działaniach lepsze od wypowiedzi i zachowań „spontanicznych” i „od serca”, ponieważ mogą być czynione wspólnie. Jako takie budują poczucie jedności i pozwalają na porządek, który pomaga skupieniu i czuwaniu, do którego wzywał nas Chrystus. Zdarzają się, nawet podczas Mszy Świętej spontaniczne zachowania niektórych ludzi (przypomnij sobie mężczyznę skaczącego z radości którego św. Piotr uzdrowił), ale one są zazwyczaj czymś prywatnym i niezaplanowanym. Sprzecznością jest zaś czynienie z tej spontaniczności zasady, bo wtedy… przestaje być już spontanicznością. Staje się rutyną.
Rytuały same w sobie są tym, co ma swe wypełnienie i właściwą realizację w Chrześcijaństwie. Jest to naturalna, właściwa i konieczna forma religijności. To, że były skierowane ku błędnym celom, nie znaczy, że są one złe tak, jak to, że religie pogańskie były fałszywe nie znaczy, że religię w ogóle trzeba odrzucić. Bo Chrześcijaństwo, to religia, która spełnia pragnienia religii poprzednich i wypełnia- uspójnia dotąd wybrakowany, a przez to zaprzeczający sobie religijny konstrukt owym "Consummatum Est" wypowiedzianym przez Chrystusa na drzewie Krzyża... Ale wypełnia, a nie obala.
G(ł)upoty gádają ci, co gádają, że katolicyzm ukradł swą treść innym wierzeniom. Chrześcijaństwo właśnie na tym polega, że uznaje się za pierwsze rzeczywiste, jedyne i doskonałe wypełnienie tego, pragnień- obrazów, zaszczepionych w naturalnej mentalności ludzkiej, ujawniającej się najpierw w mitach wyrażanych za pomocą działania- czyli w obrzędach, a później w mitach wyrażanych za pomocą słowa, w mitycznych obrazach dawnych wierzeń wszystkich ludów świata. Obrazach Krzyża, Pala Świata, Drzewa Życia, Ofiary, pobratymstwa przez spożycia Ciała i Krwii, Chleba, Ognia, Słońca Wschodzącego. To Chrystus jest Tym, kogo różne ludy poszukiwały w Swarożycu, P'erunie, Quetzalcoatlu, Welesie, Thorze, Odynie, Ozyrysie, Prometeju, Wirakoczy, Kukulkanie. To On zawisł na Drzewie Życia- Palu Świata, złożył ofiarę, dał przebić sobie serce, bo nasze ofiary i tak byłyby do końca świata niewystarczające! I nas Zbawił. Nie rańmy go odrzucając Jego Miłosierdzie!
Mit, to próba usensownienia i wyjaśnienia całościowego rzeczywistości. Nie było to możliwe, dopóki nie przyszedł Chrystus. Dotąd mogło być to tylko przedmiotem niepokonalnie niespełnionych pragnień. Chrystus przyniósł "Mit", który był pierwszym i jedynym urzeczywistnieniem struktur generujących sens mitów poprzednich. "Mit" Chrystusa przestał być fałszem- słusznym oczekiwaniem skierowanym w niewłaściwą stronę. Mit Chrystusa stał się spełnieniem słusznego oczekiwania. Nie obaleniem, ale Spełnieniem!
Nie obalajmy więc obrzędów, rytuałów, sakralnego uporządkowania symbolicznego czasu i przestrzeni podług ładu zorientowanego na Środek Świata- który na ziemi obecny jest w Eucharystii. Chrystusowa Ofiara, Msza Święta, to wypełnienie pragnienia większości kultur w historii-pragnienia życia wokół takiego środka. I rzeczywiście ludy tradycyjne widziały taki środek symbolicznie w domu, wsi, grodzie, świątyni, a ten środek uczestniczył wg nich w niebiosach z ich ponadczasowością. Chrystus to pragnienie urzeczywistnił. Nie obalił, ale Wypełnił!
Powróćmy do tych pragnień i ich symbolicznych odwzorowań, bo inaczej nie zrozumiemy naprawdę tego, co na Chrystusowym Krzyżu zostało dopełnione! 2012
Rytogeneza
Gdyby rytuał był konstruowany przez tych, co go odprawiają, to nie byłby on już ich rytuałem. To kolejna konstytutywna jego cecha. Ci, co go wykonują muszą mieć przekonanie, że został on dany z góry, przez przodków. To, bowiem, pozwala wierzyć, że skoro przodkowie go oprawiali, to też dostali go od swoich przodków, i tak, aż do Początku. Początku, czyli stanu wiecznego
Świadomość historyczna i szeroki zasięg pozwoliły nam dostrzec zmienność choćby takiego Rytuału jak Msza Święta. Do błędu prowadzi jednak przysłanianie tym kolejnego faktu, a mianowicie takiego, iż rytuały nigdy nie były ot tak konstruowane, iż zmiany były tak powolne, że niemal niezauważalne dla uczestników rytuału. No chyba, że zmieniali oni wyznanie, kulturę. Wtedy jednak nie konstruowali nowych rytuałów, tylko poddawali się innym również postrzeganym jako niezmienne.
Pomimo tego istnieje coś takiego, jak proces tworzenia rytuału- rytogenezy. I on nie jest jednak równoznaczny z konstruowaniem rytuałów przez wyznawców kodowanej w nim mitologii, kosmologii, czy jak kto woli – religii. W nim bowiem zwykłe, codzienne, bądź wkomponowane w jakiś starszy rytuał czynności osoby uznanej za Świętą, Boską, itd. zostają post factum uznane za Początkowe, czyli nadające rzeczom właściwy status ustanawiany przez miejsce w systemie rzeczywistości. Ma tu miejsce uznanie działalności tych osób za mityczny Początek Kosmosu. Tak było nie tylko z Chrystusem, ale i (katolik się słusznie przerazi na widok tego zestawienia) z Buddą, Leninem, Lenonem, Elvisem, Mao Tse Tungiem, Kim Ir Senem, Janem Pawłem II(szlaki turystyczne po których stąpał, niemożliwie liczna ilość nart, na których miał jeździć) itd... Do miejsc ich pobytu, do rzeczy do nich należących, do chat ich dzieciństwa podążają w zwartym szeregu istne pielgrzymki, wsłuchujące się w mitologie opowiadane przez kapłanów-przewodników o tym, jak to w miejscu, gdzie napluli wyrosło w mgnieniu oka drzewo, z którego chora kobieta zerwała uzdrowieńczy owoc(no... wymyśliłem sobie tą historię, ale te opowiadane naprawdę brzmią podobnie;)
Chrześcijaństwo rzeczywiście opiera się na uznaniu, że to Chrystus przyniósł Nowy Początek, czyli Niebiosa na ziemię. On sam był tymi Niebiosami- Wiecznością. Zapisane jest to zresztą w Janowym prologu: Na początku było Słowo(...) i Bogiem było Słowo.(...)A Słowo stało się Ciałem i zamieszkało między nami(...) Dlatego z Jego życia czynimy rytuał mający dokonywać Odnowy, uznajemy akty przez Niego dokonane za godne takiego powtarzania. Tym bardziej że sam Chrystus powiedział: „To czyńcie na moją pamiątkę”.
Martwa łacina?
Języki, które w czasach Jezusa i jego bezpośrednich świadków były używane na co dzień później spetryfikowały się jako języki sakralne.
Podobnie było w przypadku: hebrajskiego, gyyz, sanskrytu, greki koine, cerkiewnosłowiańskiego, czy łaciny. One wszystkie pozostały językami liturgicznymi pomimo tego, że języki ludowe ulegały zmianom. Nie znaczy to, że przestały żyć, że przestały być rozumiane. Wręcz przeciwnie: zyskały nowe życie, nowe, sakralne znaczenie. Jako całości zaczęły oznaczać „Logos”- Sens – Świętość!
Płynność języków ludowych narażała zresztą na błędy w tłumaczeniach, a w efekcie na utratę tożsamości przesłania Chrystusowego. Zresztą przekład na język narodowy odebrałoby Mszy Świętej głęboko przeżywany komponent znaczeniowy: Tajemniczość, wyrażającą głęboką teologiczną prawdę o ontologicznej przepaści, w związku, z którą łatwiej wzbudzić w sobie wdzięczność Bogu za to wielką Łaskę jaką nam okazał we Wcieleniu i Zmartwychwstaniu! Dlatego też błędne są twierdzenia, że języki liturgiczne są martwe, dlatego należy je odrzucić, a w zamian tłumaczyć liturgię na języki narodowe. Twierdzenia tego rodzaju stanowią kolejny krzywdzący osąd, jakoby ci, co ich używają, nie przeżywali i nie rozumieli.
Inkulturacja a Msza Święta
Zmiana formy Rytuału Mszy Świętej działa na nasze mózgi tak, że odbierają ją jako sytuacja tworzenia nowej religii.
Takie wrażenie trzeba wywołać w przypadku nawracania pogan. Żeby przyjęli nową treść muszą mieć podtrzymującą tą treść nową dla nich(a zarazem Pradawną dla misjonarzy) formę. Nie chodzi tu tylko o nowe słowa nałożone na miejscowe obyczaje, Nie! Słowa to tak samo formy jak te pozawerbalne! Tak samo wyrażają znaczenie, są w wielu kulturach znakami specyficznymi, bo znakami samego znaczenia, samej zdolności oznaczania. Stąd ich waga wyrażająca się w przysłowiach: „Ważyć słowa”, „nie rzucać słów na wiatr”, „dać słowo”, „przyrzekać”...
Jak się to ma do tak zwanej inkulturacji? Otóż warto w ramach przekazywania nowej wiary szukać jej „antycypacji” w kultach rodzimych i nawiązywać do nich przy tłumaczeniu nowej wiary. Nawiązywać do elementów, ale nie potwierdzać całości starych systemów! Bo katolicyzm jako religia monoteistyczna, lokująca swoją mitologię w konkretnym momencie historii jest sprzeczna z każdą inną religią. Wprowadza nową wizję świata.
Eric Voegelin za przyczynę ewangelizacyjnego sukcesu uznaje „absorpcję ruchów przez instytucje”. Ów mechanizm opisany przez niego w „Ludzie Bożym” jest przykładem takiego wyszukiwania i wykorzystywania „przeczuć”.
Owo wchłanianie nie jest niczym
unikalnym, ani dziwnym. Musimy bowiem pamiętać, że sprzeczność
całościowa między religiami nie oznacza sprzeczności na poziomie
elementów. Nie jest też tak jak dziś antyrytualistycznie sądzimy,
że ścisłe reguły uniemożliwiają wielość i zmianę. Reguły po
prostu wyznaczają im słuszną miarę, granice i kryteria. W ich
obrębie możliwe jest nieskończenie wiele możliwości.
Nieskończenie wiele, ale nie dowolnych! Bez granic nie ma tożsamości
elementów, a więc nie ma systemowości, czyli możliwości
podzielania wspólnego „języka” kultury, w którym możemy się
dogadywać i wspólnie żyć. Bez granic również trudno mówić o
wolności, bo niewłaściwie – o ile w ogóle – wyodrębniamy
przedmioty wyboru.
Jeśli więc w imię nowych czasów odrzucamy
reguły, również obyczajowe i symboliczne stanowiące granice, ramy
dla wielości i zmienności to zatracamy tożsamość treści własnej
Wiary.
Jedną z takich reguł jest choćby piątkowy post. Nie jest on indywidualny, dlatego że jedną z jego ważnych funkcji, (podobnie jak i danych z góry, a nie konstruowanych form Mszy Świętej) jest jednoczenie wspólnoty zwanej kościołem katolickim, poprzez przeżywanie tego rodzaju fizykalnego wyrzeczenia przez wszystkich.
Zasady nie zakazują wszystkiego w zastanej kulturze, ale tylko to, co niezgodne z wyznawaną religią. Cała reszta aspektów kultury jest raczej uznawana za istną antycypację. Dlatego też możliwa jest wielość kultur mieszczących się w dogmatyczności religii wzorcowej, oraz wchłanianie zmian. Ale nie każdych zmian. Inność elementów kultur – nawracającej i nawracanej – nie jest równa ich sprzeczności. Powiem więcej: zazwyczaj więcej rzeczy można przyjąć niż odrzucić, ale na te przyjmowane nie zwracamy tak uwagi, bo są oczywiste. Dużo łatwiej jest wskazać rzeczy niezgodne z doktryną, bo są osią sporu i stanowią oczko uwagi,. Ich odrzucenie oznacza ponadto, że cała reszta jest w porządku, albo jej niezgodność nie dała póki co o sobie znać.
Taki pozytywny sens mają właśnie komunikaty „negatywne”, tak często krytykowane dziś przez wielu. Krytyka ta wynika – podobnie jak i krytyka rzekomego formalizmu, oraz „ślepego” posłuszeństwa – z niezrozumienia, że ludzki mózg tego wszystkiego potrzebuje, żeby właściwie wyrażać treść. Obrońcy przeżycia i zrozumienia, odrzuciwszy „martwe” formy, „ślepe” posłuszeństwo i „skostniałą” tradycję, zabijają więc to, co – jak im się zdaje – bronią.
Wróćmy jednak do problemu spotkania różnych kultur i niesionych przez nie światopoglądów. Możliwość ich częściowego pogodzenia- którego przykładem jest tzw. inkulturacja, wynika z poziomowości kultur. Podkreślmy jednak, że inkulturacja nie powinna polegać na próbie znoszenia granic(co zresztą nigdy do końca nie jest możliwe, boi bez granic, bez rozdzielania nie ma myślenia i działania ludzkiego), ale na badaniu w zastanych kulturach tego, co można pogodzić z kulturą naszą, w tym wypadku katolicką, oraz przekazywanie innym kulturowych, zewnętrznych, również rytualnych ram katolickości. One bowiem są podstawą do właściwego rozumienia i przeżywania Istoty Wiary. O tych ramach kard. Ratzinger pisał tak:
W tym miejscu może pojawić się zastrzeżenie, iż dary te posiadają symboliczną moc wyłącznie w obszarze śródziemnomorskim i z tego powodu w innych strefach wegetacyjnych powinny zostać zastąpione tamtejszymi odpowiednikami. Jest to wątpliwość podobna do tej, na którą natknęliśmy się już przy omawianiu postulatu zamiany kosmicznych symboli cyklu rocznego na półkuli południowej. Także teraz obowiązuje zasada, iż w owym współgraniu kultury i historii pierwszeństwo przypada histor ii. W niej to działał bezpośrednio Bóg i przez nią nadał znaczenie darom ziemi. Elementy te stają się sakramentami przez odniesienie do jednorazowej historii Boga i człowieka w Jezusie Chrystusie. Wcielenie nie oznacza, powtórzmy to, dowolności, lecz wprost przeciwnie: ono przywiązuje nas do ówczesnej historii, która zewnętrznie wydaje się przypadkowa; do historii, która jest jednak wybraną przez Boga formą historii; niezawodnym, wyciśniętym w ziemi śladem; gwarancją, że nie wymyślamy czegoś sami, lecz że jesteśmy prawdziwie dotknięci przez Niego i wchodzimy z Nim w relację. Właśnie poprzez specyfikę jednorazowości, specyfikę tego, co stało się tutaj i w tamtym czasie, wychodzimy z dowolności mitycznego „zawsze i nigdy”. W tym szczególnym obliczu, w tej szczególnej ludzkiej postaci spotykamy Chrystusa, który tak właśnie czyni nas braćmi ponad wszelkimi podziałami. Dzięki temu możemy Go rozpoznać: „To jest Pan!” (J 21,7).(Duch Liturgii).
"Decyzja wiary zawiera w sobie
jako taka decyzję kulturową; kształtuje ona człowieka i tym samym
wyklucza inne formy kultury jako wypaczenia. Wiara sama tworzy
kulturę, a nie niesie jej tylko ze sobą jak dodany z zewnątrz
strój. Ta kulturowa determinanta, która nie można dowolnie
manipulować i która wyznacza miarę wszystkich następnych
inkulturacji nie jest jednak sztywna i zamknięta w sobie(…)
Kiedy
dzisiaj słusznie domagamy się nowego dialogu między Kościołem a
kulturą, to nie można przy tym zapominać, że dialog ten musi być
dwustronny. Nie może on polegać na tym, że Kościół
podporządkuje się ostatecznie współczesnej kulturze, która od
kiedy utraciła swą religijną podstawę, żyje w znacznej mierze w
stanie samozwątpienia."
Inkulturacja? Tak! Byle nie na opak.
Można powiedzieć do tubylców (wprost, słowami, albo w komunikacie rozłożonym na różne, również pozawerbalne materie) np.: Mówicie, że jest Piorun(Per(k)un), Swaróg i jego Syn Swarożyc, Weles co pasie dusze na paświskach Nawii... Ale jak to dokładnie z nim jest, to tak do końca nie wiecie. Dawno temu przemówił On do pewnego ludu i przyszedł na ziemię, żeby ludzi wyzwolić od oszustwa, jałowiejącej ziemi i śmierci. Jest On jednym i tym samym Bogiem! Wy macie niejakiego Żmija. U nas też był wąż- Zły Duch, który wszystko przekręca! Tą historię też poprzekręcał. A to było tak…
Załóżmy, że przypuszczenia badawcze i interpretacje ruskich przekazów słowiańskich wierzeń właściwie je przedstawiają. Wtedy można przejść do „opowiadania” całej mitologii w oparciu o rodzime wyobrażenia. I tak Szatan może być Żmijem, bo w wierzeniach Słowian oplata on Drzewo Kosmiczne- jak szatan w raju oplatał drzewo poznania. Można tu powiedzieć(albo dać do zrozumienia za pomocą gestów i znaków nie tylko werbalnych) o dwóch drzewach, o Drzewie Życia, o przyjściu syna Boga, który jest prawdziwym Swarożycem.
W końcu Słowo „Bóg” (Baga) używane przez katolików też pochodzi z wierzeń pogańskich, być może nawet o korzeniach indoirańskich, a w końcu praindoeuropejskich. Tego typu tłumaczenie na rodzime nie może jednak zastąpić form konkretnych, katolickich, nawet jeśli są dla tubylców obce, gdyż w przypadku katolików ta kulturowo-historyczna konkretność jest świadectwem prawdziwości, co dobitnie wyraził kard. Ratzinger w zacytowanych chwilę wcześniej słowach. Dlatego nazwy słowiańskich bóstw tu wymienione, nie mogą zastąpić konkretnych terminów „obcych” takich jak „Chrystus”, „Kyrios”, „Alleluja”, „Amen”, Tabernakulum”, „Anioł”. Po pewnym czasie i te terminy staną się swojskie, zrozumiałe, a jednocześnie mistyczne, tajemnicze. I o to paradoksalne, charakterystyczne dla świętości połączenie chodzi! Bliskie, a Jednocześnie Odległe, zrozumiałe, a jednocześnie przekraczające naszą pojętność.
Formy katolickie i w tym przypadku słowiańskie muszą tworzyć dwie warstwy kultury. Tą dominującą ma być kultura przenosząca nowe treści kosmologicznie istotne, czyli katolicyzm, a podrzędną kultura rodzima. Inaczej się nie da. Oczywiście nie musi być tak, że znikają elementy starej kultury, nie!
Mogą dalej ilościowo przeważać. Tak jak poddani w swej liczebności przeważają nad królem. W przyprowadzeniu nowej wiary chodzi o ich przeporządkowanie pod dyktatem trzonu katolickiego. Przykładem tego jest koegzystencja obrządków chrześcijańskich z kulturą ludową, pieśniami, rodzimym językiem. W obrządku łacińskim(sprzed reformy z 69 roku) wygląda to inaczej niż w bizantyjskim, ale można w skrócie powiedzieć że w obu w nieco inny sposób ta koegzystencja ma miejsce.
W obrządku po reformie liturgicznej mamy do czynienia z brakiem właściwej relacji między formą porządkującą- przenoszącą treść, a porządkowaną. Tak, jakby forma była obojętna wobec treści. Mamy również do czynienia w tym przypadku z zaprzeczeniem rytualnemu charakterowi Mszy Świętej poprzez wzbudzenie poczucia, że jest ona czymś konstruowanym przez teraźniejszą wspólnotę i zależnym od osoby kapłana (więcej spontanicznych komentarzy i fakultatywności), a nie danym z góry. To odziera Mszę Świętą z siły oddziaływania, wiarygodności, mocy przemieniania człowieka.
Ktoś powie, że ta siła tkwi w Bożej Mocy. Owszem, ale Bóg nie bez powodu ukształtował mózg ludzki tak by był wrażliwy na pewne konkretne rytualne czynniki. Zrobił to po to, by ludzie mogli przyjąć Mszę Świętą, w której streszcza się cała historia zbawienia!
Konstruując sobie wg widzimisię jakiejś epoki na nowo formę Mszy Świętej, możemy zgubić coś na co aktualnie(w wyniku różnych intelektualnych i masowych mód) nie zwracamy uwagi, a co okazuje się sensowne w dłuższej perspektywie, jako zamierzone przez Stwórcę. Do tego niestety doszło w ramach praktycznego wymiaru tzw. reformy liturgicznej. Odwróciliśmy od Mszy Świętej nasz rytualny zmysł, bośmy usunęli z niej to, co rytualnie nasz mózg aktywuje i sprawia, że przekazywaną za pomocą formy treść łatwiej przyjmujemy!
Paradoksalnie zamiana języka liturgicznego, oraz pewnych pozawerbalnych znaków na słowne komentarze w języku tubylców, nie zwiększa zrozumienia, ale wszystko zaciemnia. Przynosi więc efekty odwrotne do zamierzonych. Bo rozumiemy nie tylko słowami. Bo czasem tajemniczość znaczy więcej niż miriady słownych wyjaśnień. Do tego dochodzi jeszcze poczucie konstruowalności, które niszczy jeden z najistotniejszych czynników decydujących o wiarygodności rytuału- Poczucie jego niezmienności pozwalającej przekazać Stan Początkowy- czyli właściwy- porządkujący, usensawniający wszechświat. To odniesienie do Początku stanowi fundament Ewangelii. Dlatego od słów „Na początku było słowo” zaczyna się Janowy prolog, dlatego Chrystus mówi „ale od początku tak nie było”.
Kultury są – powtórzmy – wielopoziomowe. Treść możliwa jest do przekazania, jeśli wyłania się z pewnych kulturowych całości. W nich mają miejsce parafrazy między sposobami wyrażania treści za pomocą różnych zmysłów, między znaczącymi formami ruchu, odległości, uporządkowania przestrzeni, ubioru, organizacji czasu, zapachów, smaków, itd...
Te wielozmysłowe wymiary życia zawsze są i jeśli naszego wyznania nie zakodujemy za ich pomocą, to co innego je zakoduje. I wtedy utracimy kontrolę nad treścią słów tego, co jeszcze nazywa się Ewangelicznym, katolickim. Przyjmując postawę antyrytualistyczną, zatracamy zasady, a w imię inkulturacji przyjmujemy nierzadko to, co jest z katolicyzmem sprzeczne.
Spójrz na przykład misji abp. Lefebvre'a w Gabonie. Była tam taka sytuacja, że na „Mszę Trydencką” chodziły tłumy, tubylcy śpiewali Mszę Śpiewaną tak głośno i zapalczywie, jak to się nie zdarzało nigdzie w Europie. NOM(ten sposób odprawiania Mszy Świętej, który jest dziś powszechny)zaś wywoływał niezadowolenie i przyciągał tylko garstki. I to pomimo wszystkich „inkulturacyjnych” przymileń. Przywołajmy tu przykład kard. Saraha, który w wywiadzie przeprowadzonym przez Nicolasa Diata, „Bóg, albo Nic” wspominał trudne i piękne chwile związane z doświadczeniem europejskiej, egzotycznej dla niego mistyki Mszy Świętej sprzed posoborowych reform. Można powiedzieć, że przywołane tu naśladowanie rodzimych kultów odbiera Kościołowi wiarygodność, gdyż czyni go powodem do śmiechu. Tubylec pomyśleć sobie może: „Co oni nie mają nic do zaoferowania, że muszą nas naśladować, że chcą się nam przypodobać?”, albo: „Jeśli to jest tak podobne do naszych kultów, to nie jest niczym nowym. Czyli możemy Se wierzyć dalej w to samo. ”. Bardziej prawdopodobne, że to prawdopodobieństwo jest karykaturalnie toporne. Wtedy tubylec może zaśmiać się tak jak góral, który słyszy warszawiaka próbującego gadać po góralsku. Nowa wiara musi nieść wyraźną Nową(dla neofitów) Formę, musi wymagać metanoicznego zaparcia się samego siebie. Nie może się „dostosowywać”- czy to do lokalnych kultur, czy to do dzieci, czy to do nowych czasów.
Wspomniany przed chwilą kard. Sarah wskazuje na to iż forma rytu sztucznie zafrykanizowana jest dla człowieka Afryki mniej czytelna niż forma sprzed rytualnej rewolucji posoborowej:
„Jestem Afrykańczykiem. Pozwólcie, że powiem to jasno: liturgia nie jest miejscem, w którym ma być promowana moja kultura. To raczej miejsce, gdzie moja kultura otrzymuje łaskę Chrztu Świętego, gdzie moja kultura jest wynoszona do Bożego poziomu. Poprzez liturgię Kościoła, którą misjonarze zanieśli aż po krańce świata, Bóg mówi do nas, on nas zmienia i uzdalnia nas do bycia częścią jego boskiego życia. Kiedy ktoś staje się chrześcijaninem, kiedy ktoś wchodzi w pełną komunię z Kościołem Katolickim otrzymuje coś więcej, coś co go zmienia.”
Za: http://www.reginapacis.pl/index.php/czytelnia/item/377-wystapienie-ks-roberta-kard-sarah-prefekta-kongregacji-kultu-bozego-i-dyscypliny-sakramentow.html)
Dlatego też nie ma nawracania, bez przekonywania do konkretnych form kulturowych. Owszem, trzeba uwzględniać lokalną kulturę. Ale ma to polegać na wyszukaniu w tej kulturze tego, co z proponowaną przez nas wiarą zgodne, co może ją dobrze wyrażać. A my dziś często odrzucamy to, co mogłoby dobrze wyrażać treści katolickie uznając to za zabobony, za "magicznie pojmowaną wiarę", a przyjmujemy to co z katolicyzmem sprzeczne. Ta przewrotność byłaby śmieszna, gdyby nie miała tak tragicznych konsekwencji.
Zwróć szczególną uwagę na ów brzemienny w skutkach paradoks: Reformatorzy liturgiczni często proponują dostosowanie form liturgicznych do lokalnych kultów, a jednocześnie krytykują ludową pobożność. Wywracają wszystko do góry nogami: dobre współistnienie tubylczej i katolickiej kultury odrzucają, a proponują w zamian złe, prowadzące nie tylko do rozmycia katolickiej wiary, nie tylko do utraty jej przekonywalności, ale i do wspomnianej powyżej niechęci ludzi.
KATOLIK – PRAWDZIWY RODZIMOWIERCA
Rozmaitych Neopogan i rodzimowierców łączy z liturgicznymi rewolucjonistami jedno. Archeologizm. Jest to przeświadczenie, że możemy odtworzyć pierwotny Obrzęd „pierwszych Chrześcijan”, czy przedchrześcijańskie wierzenia.
Nie możemy, ponieważ: To co mamy, to artefakty, elementy: słowa, rdzenie wyrazowe, posągi, budowle, szczątkowe zwyczaje zachowane paradoksalnie w kulturze ludów katolickich i w chrześcijańskich księgach. A co one dokładnie znaczyły, w jakie znaczące struktury się układały, jak je ludzie rozumieli to nie wiemy. To są zgadywanki.
Tym bardziej, że mamy doświadczenie z historii rozmaitych badań, że „nowe dane” całkowicie zmieniają dotychczas domniemywany, acz uznawany za pewny obraz sytuacji.
Krata nałożona zasłania nam obraz, z czym mózg sobie radzi dorabiając domniemany wygląd zasłoniętych miejsc. Co wtedy, kiedy akurat w zasłoniętych miejscach są jakieś ważne punkty? A może tak być, bo dobrze wiemy, że historię piszą zwycięzcy. Nie jest to żaden wielki tajny spisek ale coś normalnego wynikającego z faktu iż nie da się wszystkiego zapisać. Skoro tak, to zazwyczaj zapisujemy to, co istotne. Wg zapisujących istotne. Ale gdyby ktoś inny zapisywał, to może co innego by za istotne uznał. A istotne jest to, co situje nasz światopogląd, nasz interes, itd.. Oligopoliści medialni z poszczególnych czasów nie muszą wcale ustalać co ukrywać, a co zapisywać. Ci którzy chcą być na fali z niepisanej umowy intuicyjnie kojarzą co przekazywać i zachowywać, co mówić i pisać, żeby być „na fali”. A większość ludzi na tej fali chce być, żeby sobie łatwiej żyć.
Gdyby ludzie np. wykopali 500 lat po nas kościół katolicki w jednej wiosce, mogliby posagi i obrazy świętych, papieży, zinterpretować jako bóstwa i uznać, że znaleźli świątynię politeistów. Tak samo my do końca nie wiemy jaki status miały w umysłach Słowian przedchrześcijańskich „bóstwa”: czy to odpowiedniki dzisiejszych świętych, czy „bogowie”, czy „bogowie” pogańscy miały one analogiczny status do naszego Boga Jedynego, a więc że traktowanie monoteizmu jako konkurencji, czy alternatywy dla Poli, czy henoteizmu jest zasadne?
Inni
twierdzą, że chrześcijaństwo zniszczyło rodzimą
religię i kulturę Słowian. Trzymając się jednak
konsekwentnie tego sposobu rozumowania należałoby jednak odrzucić
wierzenia rekonstruowane przez rodzimowierców. I one bowiem mogły
wyprzeć jeszcze wcześniejsze wierzenia...
...o ile oczywiście
te wierzenia były takie, jak się je przedstawia. To, że różne
wierzenia się wzajemnie tępią, bądzmodyfikują to oczywiste, bo
inaczej nie byłyby różnymi wierzeniami, co zaznaczaliśmy w
tekście o Wartościach „uniwersalnych”. Tępić się one mogły
cały czas, jedna wioska mogła tępić inną osadę, jeden ród mógł
tępić to, co uznaję za herezję w drugim, mogły przejmować
jedynie wiele artefaktów, czy przestrzeni tak, jak to zrobiło
chrześcijaństwo, ale wyrywać ich w zupełnie nowy system wierzeń
i nadawać nowe znaczenie… Tego nie wiemy. Ale tym bardziej nie
możemy wiedzieć co było tą wiarą rodzimą, co było podstawą
jej tożsamości, który czas, które miejsce, czy interpretacja….
To jedna wielka zgadywanka.
Przedmioty wykopane z ziemi i litery zapisane na pergaminach nie mówią! Mówią ludzie którzy ich używali. A ich już nie ma wśród żywych. Jesteśmy my. Na przestrzeni dziejów rozumienie tych samych słów i przedmiotów mogło się zmieniać po wielokroć. Te same znaleziska, a nawet słowa zapisane w dokumentach mogły w czasach w których ich używano znaczyć zupełnie coś innego, niż nam się współcześnie wydaje!
Dlatego najbardziej "rodzimowiercze" w słowiańszczyźnie jest chrześcijaństwo, co się w ciągłości zachowało jako dziedzictwo poprzednich wieków aż do naszych czasów. Chrześcijaństwo, przekazywane przezżywe osoby, a nie rekonstruowane w oparciu o zgadywanki.
Taką samą zgadywanką jest poszukiwanie „pierwotnej” Mszy pierwszych chrześcijan. Jedni szukają oryginalnych Słowian, inni, oryginalnych chrześcijan, jeszcze inni oryginalnej tradycji innej niż nauczanie żywych jej reprezentantów. Myślą że znaleźli. Nie, nie znaleźli, tylko przyłożyli własne wyobrażenia do znalezionych, powycinanych z opowieści nielicznych „słów”. Na jakie budowle owe cegiełki się składały? Nie wiemy.
Co do nas należy, a co nie należy?
Do drugiego poziomu wiary(omówionego w rozdziale pierwszym) należą sprawy takie jak moralność, formy zachowań, obyczaje, które jakieś muszą istnieć z racji materialności świata, które może i dałoby się teoretycznie wywnioskować, ale 1) czas na to poświecony nie pozwoliłby nam zająć się tym, co do nas należy: życiem: zdobywaniem pokarmu, dachu nad głową, utrzymaniem i wychowaniem dzieci, no i robieniem tego wszystkiego uczciwie. 2)próba ustalenia tego mogłaby się skończyć nieskończonymi kłótniami.
Stąd potrzebujemy przyjąć narzucone tradycje, a w ramach poszczególnych Instytucji potencjalne spory o to jak rozumieć, rozstrzyga jakiś arbitraż, najlepiej hierarchiczny, np. w Kościele jest cały system zakończony na jednym papieżu, którego jedyność pozwala w kwestiach istotnych dać jedyną wiążącą wykładnię. Katolików ta dyscyplinarna ufność Kościołowi Hierachicznemu obowiązuje z wiary. Zwalnia ich z wyniszczającego i w istocie nierozstrzygniętego konfliktu o np. formę Mszy świętej, w którym na argumenty jednej strony druga może podać kolejne 500 stronicowe odniesienia i tak w nieskończoność.
Wierni po prostu nie z tego będą rozliczani, jak sami rozstrzygają która forma jest właściwa. Będą rozliczani z katechizmowych nakazów i przykazań. A jednym z nich jest powierzenie osądu w tej sprawie Kościołowi. Owa pokora posłuszeństwa i skupiania się na własnym zadaniu jest najrozumniejszym obrońcą spoistości i jedności Kościoła. Wynika z niej również, że nawet specjaliści od liturgiki i biskupi nie powinni wciągać wiernych w stanowisko podważające Akty Kościoła i papieża, ponieważ w ten sposób wymagają od wiernych wybierania pomiędzy ufnością ich Kościołowi i papieżowi, a ufnością tym, którzy Akty tego Kościoła podważają. To zaprzecza sensowi istnienia Kościoła i czyni niekonsekwentnymi deklaracje o jedności z papieżem i Kościołem. To tego wrócimy dalej.. [2022]
Co do nas należy: norma, osąd, Terror Innowacji
W sprawach złożonych, znanych większości ludzi tylko z mediów i relacji wielu wymaga od nich by przystali do oskarżeń i terroru innowacji nad dotychczasową, przetestowaną i przekazana ogółowi w tradycji normą ( jako normę można też traktować zasadniczą niewinność innych a jako odejście od normy ich winę, a tym bardziej oskarżanie) W związku ze złożonością tych spraw ludzie nie mają jak zweryfikować kto ma rację a więc jeśli wymaga się od nich przystania do oskarżeń to wymaga się od nich sekciarskiej wiary. Wierzyc zaś bez sprawdzania można w normę(klimatyczną, obyczajową, jezykową, sanitarną, pokojową), w tym w niewinność ludzi i grup. Takie założenie i domniemanie należy narzucać, żeby nie sparaliżować życia społecznego przez wykorzystywanie takiej tendencji przez tych co rzucają podejrzeniami. Niektórzy mówią, że rezygnacja z oceny czyichs niewyrazonych i niepewnych motywacji i intencji prowadzi nas do bezbronności wobec ludzi niecnych. Kondensując powyżej przedstawione rozumowanie wskaż dlaczego powyższe rozumowanie jest błędne. Zwróć przy tym uwagę na bilans i na to, że nawet jeśli przez to zdarzy nam się nie wykryć jakichś jednostkowych zagrożeń, to tak na prawdę staniemy się bezbronni wobec trwałego, wygenerowanego przez naszą błędną metodę oceny niebezpieczeństwa: wykorzystywania tej naszej tendencji przez ludzi nieuczciwych do tego, by ksztaltowac technikami manipulacji nasze intuicję na błędne tropy i odwracanie uwagi od realnych zagrożeń. Dlatego zasady domniemania niewinności( niezależnie od tego czy ktoś jest rzeczywiście winny, czy nie) in dubio pro reo, Statusu Quo są racjonalniejsze od otwierania sobie podejrzewackiej furtki, która to raz otwarta będzie w końcu wyważona przez napierający tłum oskarżycieli. Zwróć uwagę uzasadniając błędność otwierania takiej furtki na to, że przez coraz większe zapośredniczenie nam rzeczywistości przez media, i przez "kostki rosołowe" wyidealizowanych narracji i bodźców które są tak zaprojektowane byśmy im wierzyli bardziej niż faktom, które wierzymy, nasze społeczeństwo ma upośledzoną intuicję i będzie skłonne wierzyć bardziej tym którzy lepiej marketingowo zadziałają i lepszy czarny PR uskutecznia wobec tego, kogo chcą oskarżyć. Napisz to zgrabnie
Logika Hierarchii i Prymatu.
Każdy uważa, że ma rację. A jednak się nie zgadzamy. Problem ten tylko częściowo rozwiązuje wiara przodkom, Tradycji, czyli temu, co dane z góry. Jak rozwiązuje? Język pokazuje. Sami go sobie nie wymyślamy. Dostajemy go z góry, od poprzednich pokoleń. W zasadzie jest nam narzucony, bo zanim się go nauczymy, to... nie mamy wiele do gadania. A gdybyśmy nawet go sobie wymyślali, to byśmy się w nim tylko z sobą dogadali. To po co taki język?
Tak samo jest ze światopoglądem i stylem życia zwanym kulturą, które są nam dane z góry w procesie wychowania i w tradycji. Życie i historia uczą nas jednak, że nawet one nie usuwają sporów.
Minimalizuje je w najbardziej możliwy do pomyślenia sposób uznanie przez ludzi Instytucji Hierarchicznej, zakończonej na jednej osobie. Każdy poziom hierarchii rozwiązuje konflikt na poziomie niższym: ojciec rozwiązuje konflikty rodziny, król – poddanych, proboszcz – parafian, biskup – księży, prezes, podwładnych, trener – zawodników, majster – czeladników, kardynałowie – biskupów, a kardynałów i diecezji- papież. (Każdy w ramach kompetencji przysługujących mu na mocy danej relacji.) W życiu jest zbyt dużo sytuacji, gdy na demokratyczne głosowanie i dyskusję nie ma czasu. Ktoś musi – pomimo różnych opinii – zdecydować. Dodatkowym wzmocnieniem tego modelu w Kościele jest podzielana przez Jego członków wiara w to, że Duch Święty nad Nim czuwa i dlatego zarządzeniom hierarchów trzeba być posłusznym, a papież jest (w wąskim co prawda zakresie spraw najistotniejszych, dotyczących wiary i moralności i przy spełnieniu pewnych wymogów formalnych) nieomylny.48 A nawet gdy nieomylny nie jest, to i tak jego orzeczeniom i zarządzeniom mamy być posłuszni. To niezwykle racjonalne rozwiązanie.(2016) Jedni mówią: takie są Fakty, tak mówi Bóg, Duch Święty, Pismo, a nawet Tradycja. A drudzy, trzeci i tysięczni mówią: „Nie, Fakty są inne, Bóg mówi co innego” (Bóg, czy też Rozum, Naród, Lud, ChceMiSię, Elvis, Mao, Lenin, Lenon, Maradona, FC Barcelona, Wisła, czy Cracovia zależnie od tego, w co wierzą). Wobec takich sprzeczności człowiek może doświadczyć, Przypomnieć sobie i zrozumieć kolejną cząstkę mądrości zawartej w Tym, że Chrystus nazwał Szymona Skałą i kazał mu uTWIERDZAć swoich braci. [2017]
To jednak nie wszystko. Traktowanie orzeczeń osoby reprezentującej urząd jako samoistnie wiążących i niezaprzeczalnych miałoby sens jedynie wtedy, gdyby była Bogiem. Nie jest. Ona jako pełniąca zwierzchnictwo w pewnym sensie Boga reprezentuje, ale sama Nim nie jest. Wiążące nie jest to co powiedziała dana osoba, ale swego rodzaju święta wypadkowa, czyli to co powiedziała w jedności, W WIĘZI, czyli niesprzeczności z poprzednikami i następcami w ramach reguł ją uprzedzających, które przyjmując urząd przyjęła i nam przekazała. [2020]
Co do nas należy, a co nie należy 2 ?
Tak jak w ostatnim akapicie tłumaczyłem jeszcze niedawno. Teraz jednakże muszę przyznać rację tym, co mówią, że przecież to jak rozumieć zapisy i reguły poprzednie może nam przekazać tylko współcześnie żyjący człowiek. Współcześnie żyjący ludzie, również Hierarchowie mogą się co do właściwego rozumienia spierać. Właśnie po to jest hierarchia na czele z papieżem, by w ostateczności w takich sporach w interpretacji Tradycji przez jego podwładnych to zatwierdzone przez papieża rozstrzygnięcie wierni spokojnie mogli uznać za wiążące, poprawne, niezagrażające ich wierze. To do wiernych należy i w tym mają być spokojni nawet, gdyby kiedyś okazało się, że władze Kościelne się myliły. Są to bowiem sprawy nieweryfikowalne empirycznie, wszak wyprowadzane ze starych tekstów dotyczące spraw abstrakcyjnych, orzeczeń nt. praw wiary i obyczaju. Większość wiernych po prostu nie jest w stanie zweryfikować, czy te władze się mylą, czy nie, a więc idąc za tymi co podważają Akty Kościoła, nawet w imię prawdy, Tradycji, itd., de facto ufają nieufności Kościołowi. Z racji natury rozstrzyganych tu spraw nie mają narzędzi, by zweryfikować, czy Ci, podważają Akty Kościoła mają rację ,czy nie. Wierzą im na słowo łudząc się, że mają fakty i dowody. Sam fakt istnienia sporu co do tego, co tą Tradycją, faktem i Prawdą jest między uczonymi, a tym bardziej między wiernymi świadczy o przewrotności takiego podejrzliwego podejścia do Aktów Własnej Instytucji. Ona właśnie po to jest, by tam, gdzie rozmaite autorytety się spierają przystać bez wątpliwości i skrupułów do wykładni tej Instytucji. Na temat rozumienia starych tekstów musi orzec konkretna władza, a ta musi być żyjąca, JEDNA, i mieć jednego arbitra na szczycie hierarchii. Bez tego wierni pozostawieni byliby na pastwę własnych, podatnych na omyłkę interpretacji i samodzielnych rozstrzygań czy wierzyć temu, czy tamtemu biskupowi. Wtedy Kościół i Jego Tradycja by zniknął, a pojawiłaby się w istocie grupy religijnych liderów(jak w różnych wersjach protestantyzmu) i indywidualny ich wybór przez wiernych na podstawie tego, co im się wydaje jedynie właściwą interpretacja tradycji. A każdemu z wiernych może się wydawać inaczej. I powstałaby zdemokratyzowana, z istoty rewolucyjna Wieża Babel samozwańczych „kościołów”. To nic, że krytykują opieranie się na własnej opinii, ponieważ to krytykowanie jest tu wewnętrznie sprzeczne, wszak sami zapominają opinią nazwać swojej własnej interpretacji dawnych(np. przedpoborowych) tekstów. Gdyby to tak funkcjonowało Kościół nigdy by nie przetrwał. Bramy piekielne by go przemogły.
Święta wypadkowa jest pewną wskazówką dotyczącą obszarów, które nie są wprost zadeklarowane przez współczesnego papieża i hierarchów.
Papieża można krytykować wtedy, gdy łamie zasady, które sam przekazuje, np. gdy sam dopuszcza się nieuprawnionych sądów, choć on sam przekazał nam VIII Przykazanie. Słowa oczywiście też są rodzajem czynów, dlatego i słowa papieskie takiej weryfikacji podlegają. I tak też czytać należy bullę Quo Primum Tempore. Oczywiście poznajemy znaczenie słów poprzedników tylko dzięki temu, że ludzie współcześnie żyjący przekazali nam znaczenie języka i tłumaczeń, dzięki którym możemy czytać zarówno słowa poprzedników, no i znaczenie samych tych słów.
Ktoś może się tu oburzyć, że relatywizuję znaczenie słów a przez to uciekam od określenia co jest prawdą a co nie. Jest wręcz przeciwnie: obiektywność i prawda nie jest domeną słów, ale rzeczywistości. Obiektywną, rzeczywistą cechą słowa jest jego zmienność i subiektywność. Traktując słowa jak obiektywnie przywiązane do znaczeń, jakby obiektywne stany rzeczywistości miały jedynie właściwe, równie obiektywne zestawy określeń siebie nazywające, i jakby prawdę utracił każdy, kto innych słów używa, sami wpadamy w subiektywność i mijamy się z prawdą, mimo iż ją przez wszystkie przypadki odmieniamy.
Nic nam nie mówi samo Pismo nie tylko święte, ale i pisma dawnych soborów i papieży. Po to właśnie mamy żywą hierarchię na czele z Urzędem Papieskim, by w przypadku sporów o interpretację to jej orzeczenia w tych interpretatywnych sprawach były wiążące. Stąd oparte na własnych, z istoty omylnych rozpoznaniach Atakowanie Aktów Kościoła jako rzekomo sprzeczne z Tradycją, to wyraz nie tylko wpadania w indywidualną interpretację, demokratyczne, prezentystyczno-archeologistyczne widzimisię, ale i w soliskrypturyzm przeniesiony na teksty tradycji.
Na jakiej więc podstawie Ci którzy orzekają, że między Dawnymi tekstami Soborów a obecnymi(np. Soborem Watykańskim II) jest sprzeczność zakładają ze dobrze rozumieją 1. Poprzednie nauczanie. 2. Obecne nauczanie?
Na podstawie własnej interpretacji jednego i drugiego, która w wyniku ograniczoności naszego umysłu i ograniczoności języka podlega omyłce.
Zazwyczaj polemika odbywa sie w oparciu o punkt 2.
Tymczasem punkt 1. I sam problem zawierzania własnym, wysoce podatnym na omyłkę rozumieniom odległych tekstów jest rzadko poruszany w dyskusji. [2022]
***
Ciągłość zasad w które Chrystus dał nam do wierzenia, znamy przez moc Ducha Świętego za pośrednictwem Kościoła opartego na nierelatywnym Urzędzie Skały. Jego jedyność pozwala ogarnąć (choć nie usunąć) spory i sprzeczności (tak w uproszczeniu).(2012)
Jak odczytać te zasady?
Patrzeć wstecz. Patrzeć poza „widzimisię”, „chcemisię” i poza doczesność. Właściwe jest to, co niesprzeczne z nauczaniem, rytuałem(np. Mszą Świętą) i obyczajem poprzednich pokoleń uznanego przez nas Instytucjonalnego Autorytetu. W tak rozumianej całości przepisywanie starożytnych Pism przy jednoczesnym przekazywaniu sobie ich znaczenia zyskuje sens.
Instytucja Żywych Osób przekazujących sobie w bezpośredniej relacji nie tylko martwe litery, ale i ich znaczenia, za pomocą tradycji, nie tylko tej werbalnej, ale przede wszystkim za pomocą pozawerbalnych stylów bycia i obrzędów, docierających do wszystkich zmysłów, weryfikująca nieskończoną wielość interpretacji za pomocą hierarchii zakończonej na jednej osobie, to najracjonalniejsze rozwiązanie, jakie znamy z historii! Dodać trzeba do tego jeszcze wiarę, że nad tą Instytucją Duch Święty czuwa.
Jeśli już wierzyć, to poszukać takiego systemu światopoglądowo-religijnego, któremu WIERZYĆ jest NAJRACJONALNIEJ. I ten dzierżony jest, com wykazał wyżej, przez Kościół Rzymskokatolicki.
Na tym polega cud Kościoła, że przetrwał, mimo iż w całej swej historii jego zasady wypełniali nieliczni. Świadczy o tym trwała cecha większości świętych- niezrozumienie przez ogół współczesnych. Również przez przełożonych i współwyznawców. Prześladowanie. Wycieranie sobie gęby katolicyzmem przez władców państw i całe społeczeństwa, a życie na przekór jego zasadom. Tak było przez całą historię Kościoła – nie tylko dzisiaj!
"Ty jesteś Piotr, Opoka i na tej Opoce zbuduję Mój Kościół, a bramy piekielne Go nie przemogą.""Cokolwiek zwiążecie na ziemi, będzie związane w Niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w Niebie". Kto Was słucha, mnie słucha, a kto wami gardzi, gardzi Tym, który mnie posłał."
[2017]
Pedofil, czyli ksiądz?
Po głośnym filmie o księżach pedofilach roznosi się po Polsce nawarstwiane od lat przekonanie iż Instytucja Kościoła i w ogóle wszelkie instytucje są czymś złym, natomiast ludzie są dobrzy49. Jest dokładnie na odwrót. To ludzie sprawujący urzędy są grzeszni. To ludzie popełniają zbrodnie, a nie same urzędy, nie instytucje.
O tożsamości Instytucji decydują jej zasady.
Czy masz pretensje do piłki nożnej o to, że piłkarze nagminnie faulują? Nie, wszak faul jest faulem właśnie dlatego że jest sprzeczny z zasadami piłki nożnej. Można mieć pretensje do konkretnych osób, do piłkarzy i działaczy, którzy wbrew zasadom patrzą na to pobłażliwie. Tak samo jest z Kościołem. Podstawą tożsamości Kościoła tak jak piłki nożnej są jego ZASADY. (Zasadą główną jest Osoba Chrystusa) Nie można mieć pretensji do zasad o to, że są łamane.
Obłędem jest właśnie owa przewrotność ludzi, którzy chcą zrzucić odpowiedzialność z samych siebie i innych konkretnych osób na jakieś "martwe" Instytucje.
Elementem tego obłędu jest jeszcze jedno niebezpieczeństwo. Jest nim leczenie się trucizną nazwaną kłamliwie lekarstwem i która u tych, co ją brali leczoną chorobę dopiero wywołała. Podobnie ludzie chwalący socjalne datki uważając je za pomoc wobec wzrostu cen, nie zdają sobie sprawy, że właśnie przez te socjalne "pomoce" ceny wzrastają, natomiast podatków ukrytych i jawnych jest coraz więcej.
Obserwujemy podobne zjawisko we współczesnej medycynie, przemyśle żywieniowym i farmaceutycznym, który często generuje całą gamę nowych chorób jak strażak który podpala las żeby mieć co robić i zgrywać przy tym wybawcę, jak złodziej, co najgłośniej wrzeszczy „łapej złodzieja”. Rok 2020 to istne apogeum owej hipokryzji w postaci lockdownowego szaleństwa ogarniającego cały świat, w ramach którego straszenie pandemią wywołało dopiero realną, pełną ofiar roztrzaskanych o zamknięte drzwi szpitali pandemię strachu i paraliżu. Nazywają to samospełniającą się przepowiednią. Dobrze nazywają. [dod. 2020]
Choć papież może zakazać nawet bez wyjaśnienia, to niesprawiedliwe jest oskarżanie tych, co Mszę traktują tak jak Pan Bóg przykazał, za to, że niesprecyzowany ktoś ją wykorzystuje by negować rzekomo Wiarę w Kościół, czy jego Jedność. Nie można oskarżać tych co zachowują się zgodnie z dotychczasową normą, czyli np. mają odsłonięte twarze, czy słuchają papieża, w sprawie święceń. Oni bowiem zachowują się zgodnie z normą zgodnie z tym, co otrzymali, a sytuacja wątpliwa i skomplikowana wymaga, by raczej przy dotychczasowej normie pozostać. To oni zachowują się więc właściwie, a nie ci, co od normy odsłoniętej twarzy, czy posłuszeństwa odchodzą. Tym bardziej krzywdzące jest oskarżanie, żę stanowią zagrożenie dla życia babci, albo że zdradzili tych, co łamiąc zwyczajową normę wypowiedzieli posłuszeństwo. To raczej Ci, co złamali normy zdradzili swój Kościół[Dod 2021, 2022]
Nie jest to problem wydumany. Dotyczy on rozmaitych dziedzin naszego życia. Jak jednak przejawia się on w omawianym problemie pedofilii w Kościele?
Głosy z wewnątrz Kościoła były przemilczane i wyśmiewane przez tych, co teraz zarzucają Kościołowi instytucjonalne milczenie. Ostatnio takie głosy wypływały samego papieża Benedykta XVI50! O ich nawoływaniach obecnie oburzeni krzykacze dziennikarscy nawet nie pisnęli! A jeśli już to pogardliwie i szyderczo. Oni sami milczeli na wołania z wewnątrz Kościoła. Teraz nie mają więc prawa mieć przewrotnych pretensji. Pretensji, że "Kościół milczał".
Pedofile nie są przez Kościół karani?
W innych przypadkach wrogowie Kościoła obstają przy zasadzie domniemania niewinności, a tu samo oskarżenie uznają za powód do pewności. W większości przypadków trudno rozeznać, czy mamy do czynienia z pogłoskami, oszczerstwami, czy rzeczywistą winą. Dlatego powściągliwość przed karaniem w większości wynikała z owej uczciwej ostrożności. Wiele było takich przypadków, że pewne grupy szantażowały księży bezkarnie wyciągając od nich pieniądze z użyciem gróźb, że jak nie zapłacą to przedstawią ich w oczach ludzi jako kobieciarzy albo pedofilów. Ostatnio nawet okazało się że ksiądz ukarany przez papieża Franciszka okazał się niewinny (ekai.pl: "ks. José Antonio Molina, kapłan z San Salvadoru, został bezpośrednio przez papieża w trybie pilnym suspendowany za rzekomą pedofilię i zwolniony ze wszystkich stanowisk i funkcji. Kapłan nie mógł wówczas sprzeciwić się tej decyzji. Teraz okazuje się, że oskarżenie było całkowicie fałszywe. Sąd cywilny w Salwadorze ustalił, że kapłan jest niewinny i oczyścił z wszelkich zarzutów."). Wszyscy odtrąbili na całym świecie: "pedofil" a tu się okazało, że człowiek jest niewinny. Mamy więc do czynienia z podsycanym medialnie antykościelnym klimatem.
Niestety na tej samej emocji bazują Ci, co rzekomo bronią tradycji a w Istocie uderzają w Kościół, w zatwierdzone przez ten Kościół Akty, jakby ten Kościół był czymś innym niż jego Instytucja i Urzędy. Jedni widząc zło ludzi powołujących się na Kościół obwiniają za to cały Kośćiół, inni widząc zło ludzi powołujących się na Akt tego Kościoła – Sobór i NOM obwiniają Sobór i NOM. Jakby to powiązanie było oczywistym faktem. Ci drudzy występują rzekomo w obronie Kościoła, ale w istocie sami sobie zaprzeczając wspierają tych pierwszych. Jeśli bowiem odrzucają najbliższe im Akty tego żywego Kościoła, które należy czytać w całości z dokumentami starszymi, to powinni odrzucić Kościół i Wiarę w Chrystusa w ogóle: Jeśli grzechy i nadużycia po Soborze Watykańskim II świadczą przeciw temu Soborowi, to wszelkie herezje powstałe po poprzednich Soborach(np. Jansenizm) powinny świadczyć przeciw tym poprzednim. A każde z nich powinny świadczyć przeciw Kościołowi. To wszystkie te Sobory były Aktami Kościoła. I co do prawowitości żadnego z nich nie mamy tak wielu świadectw i potwierdzeń, jak co do prawowitości tego ostatniego: Watykańskiego II. Więcej: Jeśli powołani przez Jezusa Apostołowie okazali się zdrajcami, samobójcami, zaprzańcami, tchórzliwymi uciekinierami, jeśli Ci co powołują się na Jezusa dopuścili się w późniejszych wiekach herezji i schizm, to wszystko to winno wg tego błędnego rozumowania świadczyć przeciw Jezusowi! I tu ktoś mógłby powiedzieć na tamtym etapie: po owocach ich poznacie, uznać, że to złe owoce, kompromitujące dzieło Jezusa Chrystusa i w konsekwencji Jego Naukę całkiem odrzucić.
Starsze dokumenty Kościoła i tak muszą wtedy sami wierni zinterpretować- wbrew interpretacji żywego Magisterium(któremu nie ufają). Wtedy de facto bronią Kościół i Tradycję tylko w deklaracjach, a w praktyce tworzą własną interpretację, własną tradycję i własny Kościół. Takie grupy zaraz zaczną się kłócić i dzielić, wszak pomyliwszy własne interpretacje z rzekomo jedynie obiektywnym znaczeniem tekstu(jak protestanci) i z faktami, pokłócą się niemiłosiernie gdy okaże się, że ktoś w ich grupie ten sam, rzekomo jednoznaczny tekst, zrozumie inaczej. Zaczną sobie wzajemnie zarzucać herezję Ci, co wcześniej zgodnie herezję zarzucali jeszcze innym. Przykładem jest tu spór w grupach tradycyjnych o słowa konsekracji, o którym wspomnimy w trzecim rozdziale.
Dlaczego nie mówili?
Milczeli, ponieważ owe głosy Kościoła pokazywały problem w całości, pokazywały jego źródło w lewicowej ideologii, którą środowiska bliskie owym krytykom kościoła wciskały do Kościoła z zewnątrz. Niestety im się udało. Smutnym przyznaniem tej tragedii są być może słowa papieża Pawła VI sprzed połowy wieku o dymie, który przez jakąś szczelinę wdarł się do wewnątrz Kościoła. To ich rzekome postępowo-otwarte lekarstwo okazało się tym dymem, czyli trucizną, która chorobę dopiero wywołała.
Lewica wychowała sobie ludzi, którzy wniknęli do seminariów i Ci ludzie po czterdziestu latach wspięli się na szczyty.
To Ci najbardziej oburzeni uderzali wtedy w tych, co o problemie seksualizacji, w tym pedofilii głośno mówili. Oskarżali ich, że są przestarzali, sztywni i zamknięci, że zbyt kurczowo trzymają się tradycyjnej nauki nt. Czystości. To te środowiska promowały i wypuszczały filmy takie jak „Kler”, czy „Tylko nie mów nikomu”.(dwa lata po pisaniu owych słów w 2022 roku okazało się, że jeden z księży przedstawiony w filmie jako pedofil został uniewinniony. O jego domniemanej winie wie cała Polska. O uniewinnieniu nie mówi już się nie słyszy. Bo tym co uwierzyli trudno przyznać się do naiwności w oszczerstwie. Tak działa plotka) Materiały te, to polski etap rewolucji, przygotowanie do protestów w 2020 roku, próbujących skanalizować bunt społeczny wobec władzy na agresję przeciwko Kościołowi. Tak się składa, że Ci, co wrzeszczą jednym tchem przeciw PiSowi i Kościołowi, jakoby PiS aborcji chciał zakazać uwiarygadniają PiS w oczach wielu katolików, rozpoznawanych jako docelowy elektorat tej formacji. Gorsze jest jednak to, że cała reszta społeczeństwa uprzedzona wobec obecnej władzy, dostaje kolejny sygnał kłamliwie wiążący tą władzę z Kościołem, a więc na poziomie emocjonalnym odstraszający od Kościoła. Divide et impera – dziel i rządź.
Benjamin Levin, wiceminister Edukacji Ontario w Kanadzie tworzący programy edukacji seksualnej, był sądzony za dziecięcą pornografię i porady pedofilskie. 51Francuscy Intelektualiści w swej petycji do rządu apelowali o zniesienie ograniczeń wieku inicjacji seksualnej, co de facto oznaczało legalizację pedofilii. To właśnie z takich środowisk, również od tych ludzi wypływała krytyka wobec Kościoła za sztywność i utrzymywanie "przestarzałej" dyscypliny czystości. Ta „kościółkowa”, przestarzała sztywność, to właśnie dyscyplina, która przed pedofilią broniła. To ci sami, co przekonali wielu ludzi w Kościele do likwidacji tej dyscypliny teraz atakują go za tej likwidacji konsekwencje. Jak Ci, co podawszy gaszącym pożar wiadro z benzyną obwiniają ich później o rozniecenie ognia. Jak lekarze, co podawszy truciznę w butelce z napisem lekarstwo wywołali chorobę którą później leczyli tym samym, mając pretensje do pacjenta, że nie patrzy, co pije. Perfidna przewrotność.
Przed tą przewrotnością, przekornie w tej książce przestrzegam. Nie będę się skupiał na tym jednym problemie. W rzeczywistości to problem bardziej złożony: światopoglądowy, logiczny, obyczajowy, polityczny, symboliczny... Próbuję obrócić to, co wcześniej zostało wywrócone a może uda się zainicjować przywracanie wszystko na właściwe półki.
Bądźmy ostrożni, nie idźmy za emocjonalnymi, modnymi sloganami.
Chrystus tak, Kościół nie?
(Tradycja Tak, Posoborowy Kościół Nie?)
Skąd wiesz, kto to Bóg Jedyny znany naszej kulturze? Skąd wiesz, kto to Chrystus? Skąd wiesz, jak rozumieć tajemne znaki uznawane za Pismo Święte? Skąd wiesz, że w ogóle warto wierzyć w to, co tam zapisane? Skąd wiesz jak rozumieć Syllabus błędów, czy Bullę Quo Primum tempore? Od Kościoła. To On zachował owe znaczki starożytne i przekonanie, że jest w nich coś wartościowego. To Kościół w bezpośredniej relacji między żywymi osobami przekazywał sobie ich Znaczenie! Znaczenie, bo przecież o nie chodzi, a nie o dokładne kształty znaków graficznych i przypisane im brzmienia głosek.
Niektórzy ulegają pokusie by wierzyć samemu Pismu, by kurczowo trzymać się litery. Zarówno chwaląc te pisma, ja i krytykując, czy to są Pisma Ewangelii, czy Soboru Trydenckiego, czy Watykańskiego Drugiego. Mamy jednak w przypadku Biblii dostęp tylko do tłumaczeń, a nawet gdy widzimy oryginalne rękopisy, to rozumiemy je tylko na podstawie badawczych hipotez i współczesnych wyobrażeń, czyli de facto zgadywanek!
Samo Pismo nie wystarczy. Nic samo nie wystarczy! Nawet jeśli powołujemy się na Tradycję, możemy zejść na manowce, jeśli pozwalamy sobie na samodzielne decydowanie czy wierzyć jednemu, czy drugiemu hierarsze tą tradycję interpretującemu i wskazującemu co Nią jest, a co nie. Tym bardziej, gdy ów hierarcha, czy inna osoba w tych interpretacjach podważa dane nam bezpośrednio przez obecnych, a więc żywych przedstawicieli na czele z papieżem Akty Kościoła. Te Akty i ta wola są właśnie po to, by w przypadku sporu i różnych interpretacji tradycji wskazać nam, wiernym to, co właściwe, co mamy wybrać, by uchronić się przed konsekwencjami własnej ograniczoności, przez którą możemy przeoczyć błąd w tłumaczeniach lubianych przez nas autorytetów. Jeśli wybieramy nie Akty Kościoła, a wymagające skomplikowanego tłumaczenia twierdzenia tego, kto te Akty podważa, to po prostu sprzeniewierzamy się Kościołowi, a swoją nadzieję przenosimy z Kościoła na kogoś innego. Ktoś powie, że prawda i rozum pozwala nam ocenić argumenty tego kogoś. Nie. To pycha, wszak jeśli to sprawy ważne, a jednocześnie interpretatywne i skomplikowane, to bardzo łatwo nam się pomylić, nie dostrzec błędu, a więc de facto, wierzymy na słowo tym, którzy podważają Akty Kościoła, zamiast tym Aktom. Wychodzi na to samo, co wtedy, gdyby tej hierarchii nie było. Decydujemy tu komu wierzyć wg własnego widzimisię, które to jest podatne na omyłkę, bo ograniczone jak nasza „główka, co wchodzi w czapkę, lub w kapelusz”.
Dlatego sensowna jest wiara splotowi weryfikatorów, które zapierają się siebie! Wiara osobom, i znakom, które wykraczają poza nie same i poza doczesność. Z tych „wykroczeń”, z tych relacji, nie zaś z samych elementów je tworzących wyłania się SENS -właściwy Logos Pisma, niekoniecznie jego dokładne brzmienie! Ten przekaz nazywamy Tradycją. Splot osób i weryfikatorów zaś- instytucją.
Ludzie, jak wiadomo mogą sobie różnie te same znaczki, a nawet słowa (Pisma świętego, Pism późniejszych ojców i papieży, czy jakichkolwiek pisemek) interpretować. Dlatego Kościół ze swoją hierarchiczną, żywą Instytucją dba o to, by w gąszczu możliwych interpretacji się nie pogubić. Możesz mu oczywiście nie wierzyć. Ale wtedy nie ma sensu wierzyć w Jezusa. Bez Kościoła nic byś o nim bowiem nie wiedział. A nawet gdybyś wiedział o nim z innych źródeł, to musiałbyś przyjąć wersję tych źródeł. Dlaczego mamy je względem Kościoła faworyzować? Bo Kościół się źle kojarzy? Krzyż Chrystusa też się kiedyś źle kojarzył.
Kościół to jedno ze źródeł. Szczerze mówiąc inne „źródła” są w większości wobec tych Kościelnych wtórne. A nawet jeśli się coś starszego znajdzie, to tylko na bazie tego, co przekazane nam bezpośrednio przez żywy Kościół możemy próbować to odczytać. Tak się bowiem składa, że to kościelni mnisi przepisywali księgi, kościelni uczeni przekazywali znajomość starożytnych języków(zachodni łaciny, wschodni- greki), a kaznodzieje przekazywali wiernym treść Ewangelii. Zacytuję nie pamiętam kogo: „Luter wołał "Samo Pismo", ale to Pismo zawędził z katolickiego klasztoru.”
Większość tłumaczy zgodzi się, że nawet między współczesnymi sobie językami nie ma dokładnego tłumaczenia, a co dopiero między językami odległymi od siebie o dwa tysiące lat. Nie wiemy co jest idiomem, nie jesteśmy nawet pewni, czy proste terminy przyrodnicze dobrze rozszyfrowujemy(nie wiemy np., czy św. Jan Chrzciciel jadał owada zwanego szarańczą, czy strączkową roślinę: szarańczynę.). Nie tylko słowa, ale i całe frazy mają znaczenie. Mają je również opisywane słowami, ale z gruntu pozasłowne sytuacje, zespoły wyobrażeń i działań składających się na kulturę. I nie wiemy i nigdy się nie dowiemy, czy rysowanie palcem po piasku, nie miało jakiegoś kompletnie niedostępnego nam znaczenia w kulturze z czasów życia Pana Jezusa. Uśmiech Japończyków, może znaczyć zupełnie co innego niż u nas. Nie wiemy, czy wchodzenie na drzewo, opieranie piersi na głowie, jazda na osiołku, czy inne na pozór przypadkowe zachowania, nie miały takiego znaczenia, które nadawało biblijnym przesłaniom niedostępny w literalnym czytaniu sens. Dowiadujemy się tylko takich małych fragmencików i co do nich też nie możemy być pewni. Dlatego wszelkie próby zrozumienia Chrystusa na podstawie samego Pisma a raczej jego tłumaczenia okazują się zgubne. W istocie stanowią stop prezentyzmów i archeologizmów. A te z prawdą szczerozłotą mają niewiele wspólnego. Te kończą się masakrami rewolucji wywoływanymi najpierw według Samego Pisma(jak w dobie luterańskiej szesnastowiecznej detonacji dialektyki przeciw rozumowi i Kościołowi - w imię Boga, choć w istocie przeciw Bogu.), a później już jawnie wg własnego widzimisię(patrz rewolucje: , oświeceniowa, Francuska, Bolszewicka, hitlerowska, obyczajowa. Tu miejsce Boga zajęły: rozum, lud, naród, „ChceMiSię”)
Im ktoś lepiej poznaje swoją dziedzinę nauki tym bardziej pewien jest... niepewności wyników naukowych dociekań i konieczności przyjęcia pewnych „pewników” na wiarę. Badania naukowe, są wobec niepewności swych podstaw w dużej mierze zgadywankami(co wcale nie umniejsza ich znaczenia) i odsłaniają tylko pewną część zawiłych procesów przyrodniczych, a tym bardziej językowo-kulturowych. Nie wiemy czego nie odsłaniają i czy owa tajemnica nie zmieni całkowicie naukowego obrazu. Tu okazuje się mądrość Kościoła, który przez całe wieki był nieufny wobec prób samodzielnego czytania Pisma Świętego, przekonując wiernych do ufności Żywej Tradycji Kościoła wyrażanej również przez lokalne tradycje w których przekazywane było nie tyle dokładne brzmienie, co Znaczenie.
A dziś mamy na odwrót. Gubimy znaczenie, a dogmatycznie bronionym brzmieniom współczesnych tłumaczeń Ewangelii(które traktujemy jak rzeczywiste Logos) dorabiamy takie znaczenie, jakie akurat światu pasuje.
Stąd zawsze dziwiło mnie, że pierwsze głosy jakie słyszałem o Piśmie świętym z kościoła i z spoza niego zawierały w sobie ubolewanie, że kiedyś papieże zakazywali czytać Pismo święte. Kiedy przeczytałem poniższe słowa, które również były obiektem podobnych ubolewań stwierdziłem, że przecież to prawda:
Podobało się Bogu, aby Pismo Święte pozostało tajemnicą w niektórych częściach, inaczej bowiem, gdyby było zupełnie zrozumiałe dla wszystkich, zbyt nisko by je ceniono i utracono by dla niego szacunek. Mogłoby też być fałszywie zrozumiane przez ludzi niedostatecznie wykształconych i przywodzić ich do błędu.
Papież Grzegorz VII
KATOLOGI(k)A czyli ROZUMNA POKORA
Najracjonalniejsza okazuje się pewność, że się mylimy. Wynika ona z faktu, że jesteśmy skończeni, a możliwość opisu świata – nieskończona. W związku z tym najrozumniejsza jest pokora, która skłania do sprawdzania własnego spojrzenia spojrzeniami innych ludzi i z innych perspektyw, do poddania się temu, co nas przekracza! Do poprzestawania przy tym co do nas należy i niemieszaniu się w to, leży w kompetencjach innych. Do wiary. To trudne, ale dlatego właśnie wiary-godne.
I dlatego gdyby s. Faustyna czy o. Pio przedkładali zdanie Pana Jezusa z objawień i natchnień nad nakaz przełożonych, to bym im nie uwierzył. „Sekretarka Bożego Miłosierdzia” powiedziała jednak Panu Jezusowi, że nie będzie wykonywała jego prywatnie danych nakazów, bo przełożeni jej nie pozwalają. I Pan Jezus to podobno pochwalił. I to właśnie przemawia za prawdziwością tych objawień. Jeszcze jej nie potwierdza, ale przemawia za:) Inne zachowanie byłoby nierozumne. To Pan Bóg zaś dał nam rozum!
Zdziwisz się być może, że wygaduję takie herezje na przekór Postępowym Dogmatom. W ich świetle powyższa postawa to przecie znakomity przykład ślepej wiary Kościołowi, poddania się zniewoleniu przez okowy Tradycji/hierarchii i braku własnego rozumu. Spróbuję Ci pokazać, że jest wręcz przeciwnie:
ŚLEPA WIARA…
… Kościołowi?
We wszystko inne też muszę wierzyć. W naukę, w zasady własnego myślenia i w to, że świat jest taki, jak go widzę, czuję i słyszę. A co dopiero w takie sprawy, które nie są weryfikowalne, jak wiara różnym starodawnym pismom, czy objawieniom. Jeśli już nie da się nie wierzyć, to warto poszukać takiego systemu światopoglądowo-religijnego, któremu WIERZYĆ jest NAJRACJONALNIEJ.[2017]
…Kościołowi Posoborowemu, papieżowi
Taki zarzut stawiają innym Ci, którzy uznali, że w imię obrony Tradycji, należy sprzeciwić się papieżowi, np. wyświecić biskupów bez Jego zgody, żeby ową Tradycję przechować. Tyle że w ramach tego przeświadczenia oni sami ślepo zawierzyli swoim podejrzeniom i autorytetom, które ten zarzut postawiły. A Kościół jest choćby po to, by właśnie w takich, spornych przypadkach, gdy różne mądre głowy mają różne zdania, wierzyć ślepo temu Kościołowi - nie tym, co jego Akty podważają. Kto nie chce mu ślepo wierzyć ten po prostu nie musi w tym Kościele być.
Jeśli ktoś w Imię rzekomego posłuszeństwa Bogu, czy też starszym tekstom tradycji, odrzuca Akty Żywego, współczesnego Kościoła zatwierdzone przez papieża i Sobory(, kanonizacje, zatwierdzone obrzędy Mszy, Sobory, papieskie oficjalne wykładnie wiary, moralności i obyczaju, które są najbliższą regułą wiary), jeśli orzeka, że są one z tymi starszymi sprzeczne, zignorowawszy przy tym (jako rzekome wykręcanie się od prawdy) argumenty pokazujące że tej sprzeczności nie ma, to w istocie stawia siebie i własne, omylne rozumienie ponad Aktami Kościoła, a więc na ich miejscu.
Czyni wszak siebie Arbitrem: który biskup, papież ma rację, a który nie. Tymczasem to Akty Współczesnego są po to, by być tym Arbitrem, by dawać wykładnię i wskazywać kryteria oceny oraz właściwe rozumienie starszych tekstów i praktyk, a w sprawach zmiennych decydować na które zwyczaje komu i kiedy zezwolić. Per analogiam: nie każdy ksiądz ma na spowiedź pozwolenie: tylko nadzwyczajna sytuacja, jak nagłe zagrożenie życia osób, które są w naszym pobliżu, pozwalają tej spowiedzi udzielić nie tylko kapłanowi, który pozwolenia nie ma, ale i kapłanowi ukaranemu suspensą, czy ekskomuniką.
Analogicznie w innym aspekcie: ci, co wyznaczywszy religii niszę, twierdzą, że religia nie może się do tego, czy tamtego mieszać, sami stawiają w miejscu religii to własne widzimisię ignorując fakt, że funkcją religii jest wyznaczanie wszystkiemu właściwych miejsc. Jeśli więc coś wyznacza religii miejsce, to samo stawia siew miejscu religii. [2022]
ZNIEWOLENIE?
Ci, co mówią, że Kościół ich zniewala są jak Ci, co przyszli grać w piłkę nożną, a mają pretensje do sędziego, że im kary daje za rzucanie piłki ręką do bramki. Nie przyjmujesz zasad piłki nożnej, nie właź na boisko! Idź se graj w co innego, albo wymyśl własną grę.
I tak zawsze mamy coś narzucone. Świat narzuca nam światopoglądy nie wprost. Przemyca je za formami kulturowymi, które przez swą wszędobylskość, oddziaływanie na wszystkie zmysły i łatwość, przerabiają nas tak, że nawet nie zauważamy, kiedy powolutku zmieniają się nasze upodobania a za nimi światopoglądy uzasadniające te upodobania(metodą „podgrzewania żaby”). Innymi słowy: Jesteśmy urabiani przez formy kulturowe, a wydaje nam się, żeśmy sami na coś wpadli, że to wynika z głębi naszego serca. Tyle tylko, że ta głębia też jest urabiana. Dlatego najbardziej zniewoleni i oszukiwani są przekonani o własnej kreatywności, nieskrępowaniu i „wyzwoleniu”. Oni bowiem ze swych pęt nie zdają sobie sprawy. Nie widzą konwencji, którą nazwali „niekonwencjonalnością”.
Kościół jasno przedstawia swoje założenia światopoglądowe. Nie ukrywa ich. Dlatego też są obecnie – z powierzchownego oglądu – mniej atrakcyjne, bardziej wymagające. Dlatego też możemy je przyjąć lub odrzucić. DobroWolnie. I to jest wyjątkowo uczciwe. I to jest Wolność!
BEZROZUMNOŚĆ?
Ów paradoks skrępowanych przez „wyzwolenie” to element Wielkiej Głupoty „Oświecenia”, która wyraża się i w innych niespójnościach. Choćby w takich:
Ci sami, co głoszą swoją teorię Katolickiego Spisku, największego oszustwa w dziejach, wyśmiewają szyderczo tropicieli teorii spiskowych. Ci, co uważają że Kościelna wersja Ewangelii jest zakłamana, bo nie ma dowodów, szukają wiarygodnej wersji w innych pismach(np. w tzw. "Ewangelii Judasza"), które też mogły być spisane przez kogokolwiek, na które też nie ma żadnych dowodów! I wcale być ich nie musi. Chodzi o niekonsekwencję tego „argumentu”.
Podobnie jest z wiarą niektórym współczesnym wizjonerom. Jeden może twierdzić, że ojciec Pio za pośrednictwem „medium” wieści brak piekła. Drugi przeciwnie: ojciec Pio przestrzega go przed piekłem. Trzeci, że Jezus nie jest Bogiem, czwarty że jest, ale nie ma żadnej Trójcy Świętej, tylko Dwójca Święta. Inny powie, że jest dobry i zły Bóg, następny, że wszyscy są Bogami. Kolejny, że żadnego Boga nie ma. Inny nawet tego nie przyzna, ale w praktyce ten, czy tamten Sobór będzie traktował jako samoistną wyrocznię zastępującą całą naukę Kościoła poprzednich wieków. Inny mu uwierzy i z tej racji ten Sobór odrzuci, rzekomo w imię tradycji. Wszyscy wizjonerzy, (albo uczeni odkrywcy) wszyscy mają "ukrywaną przez Kościół(można tu wstawić nazwę innej instytucji/osoby) prawdę". Tyle tylko, że wersje każdego z nich są względem siebie sprzeczne! Któremu wierzyć? Nie ma żadnych kryteriów by zweryfikować ich wersje. Każdy z nich może je spisać, by za setki lat ktoś jedną z nich odkrył i uważał (tak jak niektórzy dzisiaj uważają pewne pisma) za demaskującą kłamstwa oficjalnej wersji Kościoła ogólnie, albo np. tzw. „Kościoła Posoborowego”.
Skoro można wierzyć „święcie” zaskakującym pismom(które są oczywiście odczytywane przez pryzmat wyobrażeń siedzących w głowach samych odkrywców, zniekształcających intencje autora tych pism), to czemu nie wierzyć innym rzeczom?
Różne pisma i opowieści ludzi są sprzeczne. Dużo ludzi powołuje się na Ducha Świętego(logikę, Tradycję, Prawowierną doktrynę, bądź naukowe doświadczenia), a sprzecznie rozumieją to samo. To nad którym z nich Duch Święty czuwa? Gdybym wierzył, że czuwa tylko nade mną, to by było nielogiczne wobec powyżej wspomnianej sprzeczności.
Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby w Kościele Hierarchii nie było i każdy by sobie po swojemu tłumaczył. Albo gdyby każdy sobie uznawał wg widzimisię, który papież, Arcybiskup, dokument kościelny ma rację, a który nie ma. No już dzisiaj się to zaczyna i się Wieża Babel robi. Każdy sobie może "Kościół Własnego Widzimisię" założyć! Z własnym wizerunkiem Jezusa(hipisa, dalajlamy, ... szkoda wymieniać, by nie bluźnić) i z własną definicją Boga. „Boga”, który mówi, że dobre są moje zachcianki, a złe wszystko, to, co przeszkadza w ich zaspokajaniu.
Zawsze były, są i będą spory i błędy.
Dlatego proponuję wierzyć nie sobie, nie pojedynczym osobom, nie samym pismom, nie pojedynczym hierarchom, ale całym zespołom, w których te wszystkie elementy „zapierają się siebie”, poddają się pokornie weryfikacji elementów innych. Na owym „wyjściu poza”(nie tylko poza własne widzimisię, ale i poza widzimisię naszych czasów) opiera się Tradycja Przodków. Transcendencja. Tajemnica. To w nią wierzyły rozmaite ludy „zabobonne”, z których się Wyznawcy Wielkiej Głupoty Oświecenia naśmiewali. To w nią52 wierzą katolicy!
I to ona okazuje się racjonalna. Katologika.
Instytucja to nie martwy budynek, ale takie coś, co składa się z żywych ktosiów i z całego szeregu wspomnianych wyżej weryfikatorów mojej, czy Twojej indywidualnej interpretacji. Weryfikatorów przekraczających współczesność i język.
Kościół to jedna z takich Instytucji. Składa się on nie z jednego czynnika, ale z wielu czynników RAZEM, występujących w WIĘZI, nigdy SAMOtnie. Ani sama wiara, ani sama Łaska, ani samo Pismo! Ani same baby, ani same chłopy, ani sami księża, ani sami wierni, ani same pary, ani same dzieci, ani sama wolność, ni samiućki przymus, ani sama względność, ni sam obiektywizm, ani sam leksykon, ni same reguły... Samo nic nie znaczy!
Kościół łączy w spójny system pozorne przeciwieństwa: rozum z wiarą, praktykę z symboliką, słowo i pismo ze znakami pozawerbalnymi, indywidualizm ze wspólnotą, ciało z duszą, formę z treścią, „pogańską” glebę symboli z Chrystusowym Ziarnem ich wypełnienia – Sensem – LOGOSEM!...
Właściwa interpretacja, to wypadkowa Mszy Świętej, Pisma, komentarzy, zwyczajów, stylów bycia, więzi międzyludzkich, hierarchii i sukcesji oraz wiary, że Duch Święty czuwa nad tym wszystkim na raz, nigdy osobno!
Po ludzku rzecz biorąc ta Instytucja też nas może do zguby prowadzić. Nawet pomimo tak wielu „weryfikatorów”. Tyle tylko, że każdy inny człowiek może zwodzić, oszukiwać albo się po prostu mylić. Ja, Ty, biskupi, papież, pastor, imam, hydraulik, premier, grabarz, brydżysta, mnich. Każdy. Każdy jest bowiem ograniczony. Tak po ludzku.
Wierzę jednak, że tu w(s)chodzi (w grę) siła nadludzka!
Wierzę, że Duch Święty czuwa nad Hierarchiczną Instytucja Żywych osób, które sobie przekazują nie tylko literki, ale przede wszystkim właściwy SENS Ewangelii, za pomocą różnozmysłowych środków. Ten przekaz sumuje się w Tradycji Katolickiej53
Słowo „WIERZĘ” jest tu kluczem. Taka wiara okazuje się bowiem najracjonalniejsza.
Odróżnić zasady od... ich łamania!
To, że Duch Święty czuwa nie znaczy, że biskupi nie grzeszą i że nie ma błędów! Wszak mamy wolną wolę. Pomimo błędów i grzechów(które hierarchia i tradycja „ogarnia”, ale których nie unicestwia!)54 można jednak odnaleźć „Świętą Wypadkową”. Trzeba w tym celu odróżnić ISTOTOWE ZASADY, od praktyki. To te ZASADY decydują o tożsamości Kościoła i innych instytucji. Praktykę trzeba z nimi konfrontować. Z zasadami, nie zaś z czynami je łamiącymi!
Tu nie o Szymka, Józka, Jurka, Marcela, Stasia, czy Karola chodzi. Tu o urząd przez nich pełniony chodzi. Za tym Urzędem kryje się Osobowy Bóg! Nawet najbardziej grzeszny ksiądz: rozpustnik, zbrodniarz i złodziej, jeśli ma ważne święcenia, to ma moc, jakiej nie ma żaden najświętszy świecki: Sakramenty.
Powiesz, że to założenie niczym nieuzasadnione - wiara. Owszem, niczym nieuzasadnione, ale Wszystko uzasadniające. Bez niego wszelkie uzasadnianie zdaje się, ba, staje się bezkresne, bezcelowe, a więc bezzasadne.
Pomimo grzeszności papieży, biskupów i mniejszych księży, Kościół przetrwał! Bóg cierpi przez ich grzechy i świętokradztwa, ale mimo tego, nie przestaje się nam udzielać za ich niegodnym POŚREDNICTWEM. Swoja drogą, księża są z ludzi. I nie są wcale gorsi, tylko tacy, jak my.
Można nie zgadzać się z czynami osób, biskupów, papieży. Można ich upominać. Bywa, że sprzeciw jest obowiązkiem(kiedy łamią przekazane przez się reguły). Ale podważanie samej zasady i PRAKTYKI posłuszeństwa Urzędom(nie zaś SAMYM osobom owe urzędy pełniącym) przez nich pełnionym to głupota. Tak, jak głupotą była walka z monarchią. Tak, jak głupotą byłoby demokratyczne trenowanie drużyny przez wszystkich jej członków. Tak jak głupotą byłoby twierdzenie, że w firmie nie trzeba relacji szef-podwładny. A jednak - co pokazuje praktyka - hierarchia istnieje w każdym przedsiębiorstwie, w którym osób jest więcej niż palców u jednej ręki. Bo się sprawdza! Bo stoją za nią kolejne greckie dziewczyny: pragmatyka i … logika!
Czy każda powszechna praktyka w Kościele, to jego Zwyczaj?
(W odpowiedzi na wątpliwości dotyczące interpretacji zapisów Soboru Trydenckiego omawianych w rozdziale II tej książki)
Samo praktykowanie jakiejś czynności przy sprawowaniu Mszy nie wystarcza by traktować ją jako obowiązującą, wszak wtedy za podstawę tożsamości Kościoła i zwyczaj należałoby uznać grzech, wszak wszyscy grzeszymy.
Pojawią ją się wtedy problemy: jaka ilość jaki czas jaka częstotliwość danej praktyki sprawia że jest ona obrzędem? Tego sobór Trydencki nie orzeka. To jest niejasne i pozwala na wielość interpretacji, jeśli błędnie zatrzymamy się na literze tekstu.
Podstawą tożsamości zwyczaju katolickiego nie jest jednak SAMA praktyka, (trochę tak jak SAMO Pismo, nie powie nam jakie jest jego Znaczenie) ale praktyka zgodna z ZASADAMI ,przedstawiana przez autorytety jako wzór. Te zasady tak na prawdę konsekwentnie stosowane były zawsze (nie tylko w obrzędach ale i w moralności) przez mniejszość(ale były stosowane), np. przez świętych.
Kościół polega na tym, że same zapisy nie wystarczą trzeba owej praktyki rytualnej i moralnej, która to pokaże nam, co zapisy znaczą. Na tym polega tradycja, w której wyraża się ta ważniejsza: Tradycja (przez duże "T") [2022]
ŹLI KATOLICY= ZŁY KOŚCIÓŁ, (ZŁY SOBÓR, ZŁY NOM)?
Nieuzasadnione jest odrzucanie Kościoła ze względu na ułomność Jego członków. Ten sam Kościół przekazał nam mianowicie wiedzę o tym, że pod Krzyżem tylko Jan pozostał. Reszta(razem z pierwszym papieżem- św. Piotrem) uciekła, zaparła się Jezusa, a nawet go w osobie Judasza zdradziła. To samo dzieje się w historii Kościoła. Chrystus o tym wiedział i co? Odebrał apostołom władzę? Wręcz przeciwnie. Skoro zaś jako Bóg wszystko wie, to ustanowił ich kapłanami i Kościołem świadomie, czym wskazał, iż to nie ułomne jednostki, ale zasady i Urząd, za którym stoi Bóg są podstawą tożsamości Kościoła!
Stąd wnioskowanie, że Katolicyzm jest zły, bo dużo złych katolików jest nieracjonalne. Jest błędem logicznym, bo jedno z drugiego nie wynika. Gdyby* wynikało, to trzeba by było przyznać, że skoro lekarze trują, by zarobić na umowach z koncernami farmaceutycznymi, to istotą medycyny jest trucie, że istotą kapłaństwa, wróć: nauczycielstwa jest pedofilia i jej ukrywanie, że... wszyscy ludzie źli, bo złych ludzi wielu. Gdybanie. (2016)
W tą tradycyjną regułę wiary uderzają tak Ci, co przez wady ludzi powołujących się na Jezusa odrzucają Jezusa i Kościół, jak Ci, co odrzucaja Tradycję, Sobór, NOM, bo ludzie w ich imię i w ich ramach dopuszczają się niegodziwości czy to w odniesieniu do Boga i bliźnich, czy w doktrynie i formie kultu.
Czy więc Jezusa mamy odrzucić, wszak owocem i świadectwem jego działalności był zdrajca i samobójca, zaprzaniec, przyszły papież, i cała reszta Apostołów- uciekinierów i tchórzy? Czy więc poprzednie Sobory mamy odrzucić, uznając, że wszystkie pojawiające się po nich herezje i schizmy(jansenizm, tradycjonalizm, bajanizm, gallikanizm, starokatolicy, itd.) to tych soborów owoce? Czy Mszę ???’Trydencką ??’ mamy odrzucić, bo eksperymenty liturgiczne i nadużycie dokonywały się na niej wtedy, gdy innej nie było i za sprawą księży, którzy tylko na niej się wychowali? Czy Jezusa, Prawdę, Rozum Kościół mamy odrzucić, bo w Ich imię ludzie dokonywali zbrodni?
Dopiero gdy boleśnie doświadczyłem tych sporów w ruchach tradycyjnych, mi najbliższych zrozumiałem Mądrość jaką Pan Nasz zostawił nam w fakcie, że nie uniemożliwił Judaszowi zdrady i powieszenia się, a Apostołom błądzenia i ucieczki, że Jego Samego rozumiano niejednoznacznie i mowę niejasną mu zarzucano. Dzięki temu rozumiem lepiej fałsz tych samych zarzutów stawianych Nowej Mszy i Soborowi.
Jeszcze bardziej niejednoznaczną spuściznę niż teksty Soboru, ostatniego, czy poprzednich zostawił nam przecie sam Pan Jezus! Za Jego życia bowiem, tak samo po Jego Wniebowstąpieniu i po Zielonych Świątkach pojawiały się spory między tymi, co się na niego powoływali. Wszyscy uważali, że mają jedynie właściwą, obiektywną interpretację, a jednak się nie zgadzali. Świadczą o tym rozmaite herezje i rozłamy. Wszystkie w Imię Jezusa. Analogiczny pod względem rzekomej relacji przyczynowej jest spór obecny między np. Bractwem św. Piusa X, a „indultowcami”, czy innymi grupami Kościoła. Wszyscy oni powołują się na Jezusa, Kościół, Tradycję, wszyscy oni spoglądają na ten sam Akt, a rozumieją go albo jako zerwanie z Tradycją, albo przeciwnie: jako jej dopełnienie, kontynuację i wyraz. Gdyby niejednoznaczność Soboru świadczyła przeciw niemu, to tym bardziej winna świadczyć przeciw Jezusowi. To Jego Kościół pozwolił na wielość sporów co do Mszy, dogmatów. Skoro te spory są i były, to dowodzi, że te teksty i dyrektywy wcale jasne i jednoznaczne nie były(co udowodnię dalej na przykładzie rzekomo jasnej bulli św. Piusa V „Quo Primum tempore”). I być nie mogły z samej swej natury.
W ramach jakiej nieznanej nam logiki Ci sami, co odrzucają Sobór za sprawą jego niejednoznaczności, twierdzą zarazem, że Bronią Kościoła i Jego Tradycji, której ten Sobór jest kluczowym wyznacznikiem?
Powiedzmy sobie uczciwie: Gdyby Oficjalny Akt Kościoła np. Sobór Watykański Drugi należało odrzucić, to tak samo należałoby odrzucić Kościół i Jezusa Chrystusa.
Ten sam Jezus bowiem – powtórzmy – powołał zdrajcę i zaprzańca. Ten sam Jezus Chrystus ustanowił reguły, które należało później interpretować, wszak były źródłem sporów, a więc – mówiąc językiem krytyków Soboru – były niejednoznaczne, a więc dały furtkę do błędu, a więc – rzekomo - należy Je odrzucić.
Jest to dokładnie ten sam błąd, który popełniają odrzucacze Kościoła, przeniesiony tylko na inny poziom. Wrócimy do jego analizy w trzecim rozdziale. Ten i następne akapity są niejako jego zapowiedzią.
Wierność żywym przepisom – pokorna i prosta obrona przed błędem.
Luter w imię obrony tej części Tradycji którą uznał za Jedyną odrzucił wierność żywym przepisom i zwierzchnikom. Uznał ich za odstępców od Prawowitej (Ortodoksyjnej) Nauki Chrystusa. Po ogłoszeniu dogmatu nieomylności papieskiej przez Sobór Watykański I część katolików sie zbuntowała i odrzuciła to Nauczanie również w imię Tradycji, którą wg nich ten Sobór łamał. Podobnie robili inni heretycy i schizmatycy.
W rozmaitych grupach takich jak neokatechumenat, niektóre wspólnoty charyzmatyczne, czy też pojedyńcze inicjatywy eksperymentatorów w imię rzekomego powrotu do kościoła pierwszych chrześcijan, czy przeciwnie: uwspółcześnienia ignorowano obecne wtedy przepisy, a często traktowano je jak chorobę: rzekomo pogańską, średniowieczną naleciałość, która zaciemnia Ideał Kościoła Pierwszych Wieków. I tak kapłani, wierni, a potem biskupi wbrew przepisom wprowadzali stoł(rzekomo pierwotny), komunię na rękę, ministrantki, własne nieautoryzowane tłumaczenia, komentarze i inne innowacje. Ignorowali konsekwentnie przepisy aż w końcu metodą faktów dokonanych uczynili własne innowacje powszechną praktyką. Nawet kiedy część ich buntowniczych praktyk została post fatum zatwierdzona (być może z roztropności, żeby nie gorszyć wiernych), to dalej łamali również te nowe przepisy, czyniąc lekkomyślnym przyzwyczajeniem, czy wręcz zasadą łamanie przepisów i własną inwencję. Mieli przy tym i mają bardzo przekonujące argumenty, przykłady z Pism Ojców, opisy jak to składano ręce na Krzyż. A przy tym jednym tchem kojarzyli praktykę np. Komunii do ust z upadkiem obyczajów, zepsuciem wiary, czy ową mityczną „rytualizacją”. I tak mimochodem, w ramach owych niezwykle przekonujących wywodów zakładają, że Kościół przez tyle lat się mylił, jakby Duch święty spał, a oni teraz będą lepsi i będą lepiej rozumieli owych ojców sprzed kilkunastu wieków. No ale tym samym podważają cały sens istnienia Kościoła. To jest przecież postawa pychy i podważania podstaw naszej wiary.
Oczywiście kształt obrzędów to nie doktryna, to coś co podlega zmianie, ale właśnie Kościół ma w ramach przepisów wyłączność na dokonywanie tych zmian. A owi kontestatorzy te przepisy sobie ignorowali, wprowadzali zmiany bez zgody Kościoła. I nierzadko Kościół te zmiany zatwierdzał post factum, jak w przypadku Komunii na rękę, która najpierw była wprowadzona bezprawnie, a potem, gdy już się rozprzestrzeniła, papieże ją zatwierdzili. I to zatwierdzenie jest mądre, jeśli pomyślimy, jaki zamęt zasiałby w umysłach wiernych komunikat, że to, o czym ich biskupi zapewniali, że jest dobre, podając przykłady z Ojców Kościoła, jest tak na prawne bezprawne? Gdyby to była sprawa doktryny, to należałoby pomimo zamętu sprzeciwić się. A, że jest to sprawa formy obrzędu, nad którą władzę ma Kościół, wolno tu Kościołowi dokonać zmiany. I nawet gdyby ta zmiana była wadliwa, niekorzystna, to należy ją uznać. Nie wolno natomiast powtarzać uderzających w działalność Ducha Świętego opowieści, że Komunia do ust to element jakiegoś błędu Kościoła. Przykład takiej nadinterpretacji znajdziemy chodźby w wypowiedzi z 26 lutego 2005 ojca Marcina Lisaka OPna oficjalnej stronie organu prasowego Kościoła Katolickiego w Polsce eKai.pl :
„Na przełomie IX i X wieku Kościół odszedł od praktyki przyjmowania Komunii na rękę. Wprowadzono zwyczaj podawania Ciała Pańskiego wprost do ust. Wiązało się to z przekonaniem, że forma ta jest doskonalsza i bardziej godna dla Sakramentu.
Był to jednocześnie czas pewnego kryzysu teologii i duchowości. Do Komunii św. zaczęto przystępować bardzo rzadko. Odrzucono przekonanie, że uczestnictwo we Mszy św. bez spożywania postaci eucharystycznych nie ma zbyt wielkiego sensu.
Od X w. uczestnictwo we mszy i przystępowanie do Komunii zostały dość mocno rozdzielone. W centrum mszy stanął cud konsekracji dokonywany przez wyświęconego kapłana i adoracja widzianego z dala Boga, ukrytego w Chlebie, przez napełnionych nieraz pobożnym lękiem i trwogą wiernych.
Można też zauważyć postępowanie procesu rytualizacji wiary i klerykalizacji liturgii. Komunia stawała się coraz bardziej tajemną, świętą rzeczą, której dotknięcie groziło nieznanymi konsekwencjami. Msza św. stała się w pewien sposób nie tyle ofiarną ucztą eucharystyczną (czyli dziękczynną), co ofiarniczym rytuałem, którym posługiwał się przede wszystkim wtajemniczony kler. *Świeccy nie mogli nawet dotykać naczyń liturgicznych*, także poza Mszą św. Powrót do częstszej praktyki przystępowania do komunii nastąpił właściwie dopiero w XX wieku”
Jest to oczywiście mechaniczne, wierne powtarzanie pewnej narracji powszechnej w Kościele, ale w istocie sprzecznej z Tradycją Kościoła.
Podobna wierność podejrzeniom tylko już nie do kościoła „późnośredniowiecznego” ale do Kościoła „Posoborowego” jest niestety podstawą stanowiska oponentów powyższego błędu. Twierdzą oni, że są po prostu wierni temu co otrzymali: „Mszy Wszechczasów”, „doktrynie”, ale w imię tej chwalebnej wierności pozwalają sobie na niewierność w innym istotnym punkcie Tradycji. Chwali im się to, że nie wprowadzją własnych inwencji, opierają się na otrzymanym kształcie obrzędów. Ich błąd i podobieństwo do rewolucjonistów jest jednak gdzie indziej: w ignorowaniu i deprecjonowaniu w imię tej części tradycji przepisów żywego Kościoła. W imię tego co Tradycja zrodziła ignorują Istotę Tradycji, bez której formy tradycyjne nigdyby nie powstały. To nic że nazywają to wiernością Tradycji, Bogu, itd. (Tak samo heretycy i schizmatycy w historii Kościoła powoływali się na posłuszeństwu Bogu, czy wcześniejszej Tradycji): ignorują przepisy współczesnego im Kościoła: kalendarz, nowych świętych, zarządzenia dyscyplinarne, Nowy Porządek Mszy, czy Sobór Watykański II.
Błąd jednych i drugich polega więc na ignorowaniu jednej części Nauki Kościoła, w imię innej. Wtedy oczywiście ma miejsce wybieranie sobie tej właściwszej części tradycji wg widzimisię jakiegoś nowego autorytetu. To jemu wierzą nowi wierni, niezależnie od tego, czy jest nim Jan Hus, Marcin Luter, jeden z księży, zakonów, czy Biskupów.
Każda ze stron oburzy się na to porównanie. Bezsasadnie, ponieważ różnice między tymi stanowiskami właśnie przed chwilą zaznaczyłem. A owe różnice nie zmieniają wcale faktu, że istnieje poziom podobieństwa.
Oburzą się również na stwierdzenie, że opierają się na własnym widzimisie. powiedzą, że nie, że o tym świadczą niezaprzeczalnie takie, a takie teksty. I odeślą do skomplikowanych tłumaczeń mądrych głów rozpisanych na setkach stron. Tyle, że gdyby wierny miał sam sobie oceniać któremu z tych tłumaczeń wierzyć, to Kościół byłby mu niepotrzebny. A jest potrzebny, bo w takich tłumaczeniach łatwo się pomylić i nawet wielcy uczeni się tu spierają. Ktoś musi więc wskazać tutaj to, co obowiązuje niezależnie od tłumaczeń. W nich wszakże możemy się pomylić. Teksty, jak to teksty – mają naturę konwencjonalną. Można je rozumieć na wiele sposobów, szczególnie jeśli napisane były dawno temu i po to jest żywy Kościół by nam dawać i wykładnie i obrzędy pomagające właściwie te stare teksty zrozumieć.
Kościół może zmienić obrzędy Mszy i nawet jeśli w tym są jakieś wady, nie możemy na tej podstawie tych zarządzeń odrzucać, czy je ignorować. Nie nasza to rzecz. Kościół może w ramach form kultu dokonywać zmian i właśnie na tym polega wiara katolicka, że on ma kompetencje by jako jedyny je ustalać i rozstrzygać, bo ich kształt nie jest domeną empirycznych dowodów i ustaleń. Jako taki mógłby stać sie przedmiotem niekończących się sporów w których każda ze stron mogłaby przytaczać opasłe tomy przekonujących uzasadnień, co rozbiłoby Kościół jak wspólnotę budowniczych Wieży Babel. Ktoś musi ustalić jaki kształt owych form ma być. I po to jest Kościół. To nie jest tak, że mamy samodzielnie wybierać, które rozstrzygnięcia Kościoła w sprawie obrzędów są słuszne, a które nie, a więc które przyjmować, a które odrzucać. Skąd byśmy wtedy wiedzieli co to znaczy słusznie, czy dobrze rozumiemy starsze teksty i zwyczaje Kościoła(czy to poTrydenckie, czy tzw. „pierwszych chrześcijan” )? Skąd? Z własnej głowy. Wtedy istnienie Kościoła nie miałoby sensu. My czynilibyśmy się bowiem sędziami Kościoła, stawiali w jego miejscu. Mówiąc inaczej: po to jest Kościół by nas od pogubienia się w labiryncie możliwych opcji i interpretacji uchronić.
Istota Kościoła polega na tym, że to Kościół nam pokazuje co jest słuszne, a co niesłuszne i w oparciu o to mamy oceniać i przemieniać postawy swoje i świata. Gdybyśmy mieli sobie samodzielnie ustalać czy Kościół te zmiany dokonał prawowiernie, czy nie prawowiernie, to zawsze moglibyśmy sie omylić, a więc zaprzeczylibyśmy funkcji Hierarchii Kościoła i sami zajęli jej miejsce.
My mamy powiedziane w Tradycji, że te sprawy są zmienne, a właśnie do Kościoła, Soborów, papieży należy wyłączne prawo dokonywania tu prawowitych zmian. Jeśli więc ktoś łamie te zasady, odwołując się przy tym do zmienionych dawno temu przez kościół praktyk, to łamie prawo i uderza w Kościół. Ale jeśli Kościół te zmiany zatwierdzi, to my mamy obowiązek te zmiany uznać i pokornie przyjąć. W tym momencie bowiem stały się prawowierne, nawet, jeśli wcześniej takie nie były. I nawet jeśli mają jakieś wady, to nie mogą być to wady zagrażające OBIEKTYWNIE naszej wierze, bo stąd wiemy co jest godziwe i prawowierne, że Kościół to zatwierdził. To zatwierdzenie jest dla nad głównym kryterium godziwości i prawowierności.
Ci więc, co ignorują zmiany i zarządzenia Kościoła np. po Soborze Watykańskim II popełniają ten sam błąd co rewolucjoniści: sami sobie wybierają jakiś etap tradycji, ignorując zarządzenia żywej władzy Kościoła, która to jest pierwszym gwarantem Tradycji i Ortodoksji. [2022]
Niech każdy robi, co do niego należy, nie oglądając się na to, co należy do innych.
Jeśli ktoś dźwiga ciężar własnych win, to nie ogląda się za cudzymi…
Abba Mojżesz, Apoftegmaty Ojców Pustyni
…A tym bardziej za błędami Kościoła i swoich przełożonych.
Trener w drużynie: może zarządzić taktykę, która piłkarzowi wydaje się gorsza niż taktyka poprzedniego trenera. Ale to nie należy do piłkarzy. To trener za to odpowiada. A zawodnik, któremu ona nie odpowiada może się z tej drużyny wypisać, albo zmienić dyscyplinę. Tak samo nikt nas nie zmusza do bycia katolikiem. A jak ktoś już jest, niech respektuje zasady tego Kościoła, które sam zdecydował się przyjąć. Dopóki ta taktyka nie jest wprost łamaniem zasad danej dyscypliny, czy moralności, to należy się do niej stosować, wszak to jest lepsze, niż gdyby każdy piłkarz z osobna grał sobie wg taktyki swojego ulubionego trenera. To spowodowałoby rozpad drużyny nawet, gdyby pojedynczy piłkarze rzeczywiście mieli lepszą wizję taktyczną niż ich obecny trener. Samo bowiem buntowanie się przeciw władzy trenera jest tu błędem taktycznym, a nawet strategicznym zaprzepaszczającym zalety najlepszej nawet taktyki poprzez zaprzeczanie jej funkcji. Podam przykład najlepszej na świecie karty graficznej albo silnika: co z tego, że będziemy się upierać, by zamontować w samochodzie nasz silnik, najlepszy na świecie, skoro szef nie będzie tego chciał? Co wtedy gdy inni monterzy naszym wzorem zaczną forsować swoje rzekomo najlepsze części? Wtedy samochód się rozsypie, bo części nie będą ze sobą kompatybilne. Tak samo zaprzeczają funkcji Tradycji Ci, co podważają Akty Prawowitego Kościoła i papieża.
To już lepiej było gorszy silnik, gorsze części, a nawet gorszy system, ale wg wykładni zarządzonej przez szefa. Bo wtedy byłaby jakaś. Spójna. A poszczególni monterzy odpowiadaliby przy ewentualnym niepowodzeniu za wierność w realizacji danej im technologii. I nie ponieśliby kary. Zrobiliby, co do nich należy.
Tak i my mamy robić co do nas w wierze należy. Będziemy przede wszystkim rozliczeni ze stosowania się do przykazań i przepisów Kościoła, z których największa jest miłość Boga i bliźniego, a nie z tego, czy wiemy jaka forma Mszy jest właściwsza.
Nawet więc gdybyśmy uczestniczyli w formie wadliwej, rewolucyjnej, błędnej, dlatego że są zatwierdzone przez Kościół to ów błąd nie będzie nasz i nie z niego będziemy rozliczani. Nie będzie nasz, ponieważ rozstrzygnięcie, która forma właściwa, kiedy jest wyższa konieczność nieposłuszeństwa w sprawie święceń to sprawy tak skomplikowane, że zajmując się nimi stracilibyśmy czas na zajmowanie się rzeczami prostszymi w rozpoznaniu i pewniejszymi, ale trudniejszymi w wykonaniu i wymagającymi wielkiego trudu, czyli życiem zgodnie z przykazaniami. Są to sprawy którymi mają się zajmować przedstawiciele Kościoła na czele z papieżem i oni będą z tego rozliczani tak, jak trener z taktyki.
Jeśli natomiast będziemy sie tym zajmować i deprecjonować zarządzenia i zezwolenia Kościoła, to złamiemy zasadę, która do nas należy, i z której realizowania będziemy rozliczani. Będziemy wtedy jak Ci, którzy być może słusznie widzą błąd swojego trenera/dowódcy w taktyce, ale samym faktem że próbują na boisku realizować wbrew niemu taktykę swoją i skłaniać do tego buntu innych popełniają błąd nie tylko po stokroć większy ale i taki z którego będą rozliczani.
Niedługo okaże się, że Ci, których do buntu skłonili nagle mają inną wizję jedynie prawdziwej taktyki… Wobec wcześniejszych buntowników buntują się nowi. I każdy robi swoje, drużyna znika…
Ci więc którzy uczestniczą w formie mniej doskonałej, wadliwej, ale są w tym wierni Obecnemu, żywemu Kościołowi nie popełniają błędu w tym co do nich należy.
Są to: Członkowie zwykłych parafii, chodzący po prostu na Mszę, klepiący pokornie swoje różańce, często walczący o Komunię do ust i na kolana, proszący latami o Mszę Wszech czasów, a nawet nieświadomi uczestnicy nadużyć w rozmaitych „nowych ruchach”, przyjmujący je wiernie z przekonaniem, że Kościół na to pozwala… tak oni, jeśli się mylą to w tym, co do nich nie należy, w tym ,za co odpowiedzialność bierze Kościół. A tym co do nich należy(w codziennej modlitwie, uczciwości, stosowaniu VIII Przykazania, często są bardziej wierni Tradycji niż Ci, co tradycję odmieniają przez wszystkie przypadki.
To z nich trzeba brać przykład.
Jedno wiem: W całym tym rewolucyjnym zamieszaniu nie uzyskamy zgody co do form kultu. Nie przekonamy się nawzajem, bo zbyt wiele bodźców, informacji i zbyt wiele stłuczonych kawałków kryształu oblepionych błotem… W większości każda z tych grup w jakimś aspekcie ma rację, a w innym się myli. I większości tych spraw brakuje prostych dowodów na niewłaściwość tego co robią inni. Nasze tłumaczenia zazwyczaj bazują na emocji oburzenia, zasmucenia, przez które rzekomą niegodziwość tego czy tamtego traktujemy jak oczywisty fakt, nie widząc, że ktoś inny dla tej oczywistości nie widzi DOSTATECZNEJ racji. A my jej mu nie potrafimy dostarczyć.
Dlatego to co do nas należy to zasada: nie oskarżajmy innych za to, co do nich nie należy, nie naciskajmy ich by odstąpili od wadliwych zwyczajów(jeśli nie są wprost same w sobie niemoralne), skoro mimo przedstawienia im naszego przykładu, czy stanowiska nie widzą ku temu dostatecznych powodów. Które błędy trzeba im wskazać i jak? Na przykład i szczególnie te, które są u nich konsekwencją oskarżeń, np. wobec form i Aktów z tradycji Kościoła oraz przywiązanych do nich katolików, jakby były rzekomo pustą, zabobonną, czy też zrytualizowaną naleciałością średniowieczną. Te oskarżenia wobec bliźnich i Aktów Kościoła są bowiem tym, czego mamy się wystrzegać: nie mają dostatecznej racji. Tam gdzie mamy różne zapatrywania pozytywne działajmy osobno nie zajmując się oskarżaniem innych, a tam gdzie się da walczmy o Kościół, robiąc razem to co od nas zależy: wiernie spełniajmy nakazy żywego Kościoła i entuzjastycznie czcijmy i praktykujmy zarówno tą dawną jak i obecną Jego Naukę. [2022]
Co należy do wiernych a co do Kościoła?
Nigdy do wiernych nie należało rozstrzyganie która forma Mszy jest godziwa, a która nie. Do nich należały za to 1) wybór której Instytucji chcą wierzyć, a w konsekwencji wybór Kościoła Katolickiego 2) wierność tym przepisom, formom, Naukom Soborów, które im ten Kościół daje. A jeśli nie chcą być temu wierni, to konsekwentnie by postąpili, gdyby własny Kościół założyli albo sami sobie indywidualnie wierzyli. Jeśli przy tym starają się być wierni Kościołowi, to łączą dwa sprzeczne dążenia.
Kiedy zaś zaczynamy zajmować się kompetencjami innych rojąc sobie, że jesteśmy do tego zobligowani, to tracimy energię i czas, by rygorystycznie podejść do tego, co do nas należy. Stąd tak wielu super tradycjonalistów w sprawie Rytu Mszy nie widzi niczego złego w tańcach, strojach i rozrywkach, które Kościół przez wieki za pośrednictwem dokumentów, przykładu świętych uznawał za niemoralne. W sprawie z której będą rozliczani nie kontestują rewolucyjnego ducha czasu, ulegają mu, ale ochoczo walczą z rewolucją tam, gdzie sama ta walka jest rewolucyjna. Ta niekonsekwencja sama jest kluczową cechą diabelskiej rewolucji.
Przykład
Łagodniejszą wersję tego błędu dał przykład pewien ksiądz wciągający wiernych w krytykę NOM i Soboru, a jednocześnie organizujący koncert dziewczyn stojących tyłem do Tabernakulum. Pamiętam, że sam biorąc kiedyś udział w takich koncertach uznałem to za mój błąd, podobnie jak wielu innych ludzi uczęszczających na Nową Mszę. Owe wątpliwości oparte na pouczeniach świętych i papieży dotyczyły nie tylko takich sukienek, nie tylko ich noszenia w kościele, ale przede wszystkim wykonywania takiego występu tyłem do ołtarza z dyrygentką, która stała na samym środku kościoła wprost tyłem do ołtarza, Krzyża i Tabernakulum.
Ów ksiądz, że to jego pomysł, zaczął w filmie o tytule „Katoliku, dlaczego jesteś nienormalny”(już w tytule jest obraza innych katolików, co powtórzy się w innych materiałach”) swoją odpowiedź na te zarzuty długim pouczeniem o zmyśle katolickim, by na koniec skonstatować, że Ci, którzy się tego czepiają owego zmysłu nie mają. Dokładniej sprawę analizuje ks. Doktor Dariusz Olewiński w artykule: „Komu brakuje wyczucia katolickiego?”55
I tak wierni, którzy tyle mają do powiedzenia o formie mszy, krytykują papieża, ale w tym samym czasie nie widzą niczego złego w tym aspekcie tradycji, który jest niejako ich działką. Tu już nie przywołują zarządzeń Piusa XII, św. Roberta Bellarmina, czy po prostu tradycyjnej praktyki. Tu robią w istocie tak samo, jak cała reszta owego, „posoborowego” kościoła. Święci i katechizmy uczyli jednak zawsze że to raczej Ci, którym sumienie wyrzuca taki sposób, miejsce i pozycję robienia koncertu, wykazują się owym sensum catholicum. Powiemy o tym więcej w rozdziale trzecim.
Wierni sprzeciwiać się mogą jaskrawym czynom uderzającym w Przykazania Boże i reguły Kościelne: jeśli papież kogoś oskarża pochopnie, to zaprzecza w czynach(mówienie jest tu czynem) własnej Nauce. Jeśli jednak papież, nawet w tym samym dokumencie, w którym kogoś pochopnie oskarżył uchwala nowe obrzędy, czy ogranicza możliwość używania starych, to robi to, co w jego kompetencjach. I to nas obowiązuje niezależnie od tego, jak on to tłumaczy. Może w tych tłumaczeniach nawet kogoś oczernić, wypowiadać wierutne bzdury, ale samo rozporządzenie tym tłumaczeniem i oszczerstwem nie jest, a wiec nas obowiązuje.
Podobnie jest i w rozmaitych ruchach społecznych kontrrewolucyjnych: nie każdy błąd trzeba od razu innym wytykać. Większe są owszem błędy w ukrytych strukturach i regułach działania niż same deklarowane treści, ale należy być wyrozumiałym wobec tych, którzy w te błędy wpadają bez wiedzy i w obronie przed krzywdą, dopóki kogoś tymi zachowaniami nie oskarżają i nie deptają. Trudno mieć za to wyrozumiałość dla braku tej wyrozumiałości. Dlatego nie zgadzam się z tymi, którzy wytykają dziennikarzom „klikbajtowe tytuły w stylu „szok”, „pilne” Same te tytuły nikogo wprost nie krzywdzą. Zżymanie się na nie, szczególnie gdy są reakcją na podłości dużo potężniejszych jest przecedzaniem komara, a przepuszczaniem krowy, jest jak oskarżanie o agresję tego, co krzyczy z bólu ukłuty szpilą przez tego, co z dobrotliwą minką i gębą pełną życzliwych słówek siedzi za nim. Jest to jak czepianie się za błędy być może istotne tych, co za nie mniej odpowiadają, których są raczej ofiarami, a nie tych, którzy są prowodyrami, jak winienie za podążanie ku przepaści tych, co bezwiednie idą za wszystkimi, a nie tych, co tych w ostatnim rzędzie gnają batami.
Nie można mieć wyrozumiałości dla braku wyrozumiałości. I dla winienia ofiar, za to, że agresywnie się bronią przed agresją ukrytą pod pozorami uśmiechów i szlachetnych minek.
***
W ferworze ideologicznych sporów, w dyskusjach ludzi ogarniętych emocjami logiczne argumenty przegrywają niestety z bezrefleksyjną modą na krytykę Kościoła(Katolickiego, bądź „Posoborowego”), która uchodzi za przejaw inteligencji i samodzielnego myślenia. Uchodzi... W rzeczywistości poddawanie się owej modzie świadczy o czymś zgoła przeciwnym. W rzeczywistości wielu z tych, co odrzucają Kościół wykorzystuje tylko rozgłośnione przypadki skandali z udziałem księży wczoraj, czy dziś56, by odrzucić trudne postulaty Kościoła(czystość przedmałżeńska, celibat, zakaz mordowania dzieci nienarodzonych- przeszkody w zaspokajaniu własnych żądz, rozwiązłości, a przede wszystkim chciwości, kradzieży i wyzysku- każde z osobna, albo wszystkie razem).
Czy wolna wola nie polega „przypadkiem” na tym, że potrafimy – w imię rozumu i miłości – zrobić to, co nieprzyjemne i trudne? Potrafimy, ale nie musimy. I dlatego zasady bywają łamane. A to, że są łamane, nie świadczy w żaden sposób przeciw nim! Fakt, iż wielu je łamie, a pomimo tego ich nie zmienia, woląc raczej się upokorzyć i przyznać do błędu świadczy na korzyść tych zasad.57
ROZRYWANIE ORGANIZMU [2021]
Zasada świętej wypadkowej jest respektowaniem WIĘZI i opartej na niej systemowości rzeczywistości. Jej ignorowanie to choroba AUTONOMIZMU. Wpisują się w nią wszelkiego rodzaju oderwania (opisane osobno w innych miejscach tej książki) jak np:
ograniczanie, zakazywanie, zastępowanie i przebudowywanie przez jednostkę wg opinii grupy z jednego czasu tego, czego poprzednicy na Urzędzie zabronili ograniczać uznając to za święte i obowiązujące po wsze czasy(Np. FORMY Mszy świętej). Jest to odrywanie się części od całości, pozbawiające tej całości życia.
Wymyślanie sobie tożsamości płciowej i innej wg własnego widzimisię w oderwaniu od zastanej tradycji, języka i norm.
Wymyślanie sobie języków wg widzimisię jednostki
Zakazywanie dotychczasowych norm(np. odsłoniętej twarzy, czy Mszy której poprzednik zakazał zakazywać), wg ustaleń współczesnych jednostek, czy komisji oraz rządów i traktowanie ich jako przestępstwa.
Wymyślanie sobie nowego przeznaczenia dla tego, co już to przeznaczenie w tradycji ma ustalone, np. budynku kościoła.
Wszelkie SAMO: Samo Pismo, Sama wiara. Takie traktowanie osób na urzędach jest sprzeczne z podejściem katolickim, przypomina podejście bizantyjskie i turańskie, w tym cezaropapizm, gdzie osoba władcy wyznacza prawo. W podejściu rzymsko-katolickim (a wg nomenklatury Feliksa Konecznego łacińskim) władza nie jest totalna, czy totalitarna, jest warunkowa, jest związana regułami ją przekraczającymi i nie może tych więzów rozrywać, podobnie jak każdy następca na urzędzie przejmuje zobowiązania podjęte przez poprzedników.
Redefiniowanie początków człowieczeństwa w ramach uzasadniania zabijania nienarodzonych i personifikacja zwierząt czyli odrywanie się od więzi z normami językowymi i szerzej kulturowymi wyobrażeniami koniecznie intersubiektywnie podzielanymi, by społeczeństwo mogło działać i się nie pozabijać.
Jeśli użyliśmy metafory choroby, to zasadne jest również użycie metafory organizmu. Dlaczego organizmu? Otóż nie potrafimy ot tak skonstruować organizmu ludzkiego, zwierzęcego, czy nawet roślinnego. A nawet gdy go potniemy na kawałki, oderwiemy głowę, wyłupiemy oczy, to nawet po zlepieniu go na nowo, nie ożywimy go. Nawet, jeśli potniemy go tak, że akurat przeżyje to pomysł, by wstawić nogę w miejsce ręki niekoniecznie przyniesie dobre rezultaty. Nawet, gdy dokonane na nim przeszczepy go nie uśmiercą, to go uszkodzą. Ręka w miejscu nogi to nie będzie stan właściwy. To będzie zaburzenie właściwej więzi.
Nie potrafimy też ożywić dawno zakopanych szczątków, albo na siłę przyciąć ciało dorosłego(Mszy świętej) tak, by było jak niemowlęcia(Mszy „pierwotnego” Kościoła). Raczej nie przeżyje.
Konstatacja o charakterze filozoficznym, że jesteśmy ograniczeni, nie wiemy, czego nie wiemy przekłada się później na wyróżnienie właściwych metod myślenia o świecie i działania, czyli na wyróżnieniu stanu zdrowego „organizmu” rzeczywistości i społeczeństwa.
W przypadku organizmu, np. ludzkiego, nigdy nie znamy wszystkich konsekwencji wprowadzonych weń zmian, nie potrafimy go – ot tak – skonstruować, możemy odkrywać pewne zasady, ale nigdy nie odkrywamy ich do końca.
To jednak, że powstał człowiek z probówki, czy z przestawioną ręką w miejsce nogi, to, że jest pełen wad nie znaczy, że ten wadliwy człowiek nie ma już godności. Pan Jezus przyszedł zbawić ludzi już od urodzenia naznaczonych dużo poważniejszym defektem: pierworodnym grzechem. Więcej: apostołów pozostawił na urzędzie po tym, jak pouciekali, a tego, który się go zaparł, tego, któremu powiedział „Idź precz, Szatanie”, obwołał najważniejszym z apostołów. No i nawet potem św. Paweł musiał tego Piotra karcić za uleganie względom ludzkim. Sumienie nakazuje mi podobnie, jak tego „człowieka z probówki” traktować „Nową Mszę”. Jako godną samą w sobie i całkowicie bezpieczną dla wiary. Umniejszenia i przemilczenia to za mało by uważać ją wbrew Tradycji za zagrożenie.
Błąd SCIENTYSTYCZNY
Tradycja częstotworzyła zastępcze, mitologiczne wyjaśnienia, mające również wartość mnemotechniczną. Jeśli ktoś odkrywał, że to jednak tak nie działa, to często zaczynał kpić z tych mitologicznych wyjaśnień i odrzucać również sam fakt działania skoro tłumaczenie tego działania jest faktograficznie niepoprawne.
Błąd.
Owo „tłumaczenie” nie miało w istocie funkcji faktograficznej i naukowej, stąd odrzucanie wniosku na podstawie tak postawionego wymogu jest samo błędem logicznym, obalaniem chochoła, przypisywaniem tłumaczeniom tradycyjnym tych celów, których one same sobie nie stawiają.[2021]
W czym tradycja jest lepsza od nauki?
Z naszej ograniczoności przedstawionej wyżej na przykładzie organizmu wynika również różnica między myśleniem naukowym, a tradycyjnym. W tym pierwszym np. w ramach medycyny akademickiej pytamy: Jak działa. W drugim sprawdzamy czy działa i kiedy działa, a dokładniej: jakie są efekty. W pierwszym z góry wiemy, że odpowiedź na owo pytanie jest cząstkowa. W tym drugim nie interesujemy się skomplikowanymi mechanizmami, z uwagi na niemożność zakończenia ich zgłębiania, tylko sprawdzamy czy działa. Sprawdzamy wielopokoleniowo. Jeśli dana roślina zabiła jednego gościa, później następnego, i to się powtarzało przez pokolenia, to najwidoczniej jest trująca. Tyle nas interesuje. Jeśli zaś inna roślina rosnąca przy rzece od strony wschodniej uleczyła ból głowy, a ta sama roślina rosnąca gdzie indziej już nie uleczyła i jeśli to powtórzyło się na wielu przypadkach i w kilku pokoleniach, to tradycja zapisuje tą prawidłowość: ta roślina, przy rzece, od strony wschodniej leczy to a to. Itd.. (tradycja koreluje efekty z okolicznościami w skali makro. )
Bardziej wierzę tradycji.
Akademicką medycynę traktuję pomocniczo i służebnie wobec tej tradycyjnej.
Dlaczego? Nauka opiera się na badaniach, eksperymentach. Stwierdza, że coś działa, a raczej, że jest udowodnione dopiero jak potrafi przedstawić mechanizm tego działania.
To co? Zanim umiała udowodnić, nie działało? Działało, tylko nauka nie wiedziała jak. I wtedy wielu, traktowało nieudowodnione zjawiska, jakby ich nie było.
Medycyna tradycyjna nie przejmowała się tym, że nie potrafi zbadać jak działają mechanizmy.
Skupiała się na tym, ŻE DZIAŁA i skoro działa, to z tego korzystała. Prościej? Prościej. I racjonalniej, wszak z uwzględnieniem ograniczoności ludzkiego umysłu.
Racjonalniej, wszak funkcją medycyny jest skuteczność w leczeniu. Istotna jest tu więc wiedza, co przynosi efekty bez wnikania w to jak to się dzieje, że takie efekty się pojawiają. Elementem wiedzy o efektach jest tu też oczywiście wiedza o efektach negatywnych, analogicznie skumulowana w doświadczeniu wielu pokoleń. W medycynie jest to cecha kluczowa i dobrzy lekarze akademiccy o tym też wiedza. Nie ma czasu analizować. Jeśli mamy metody, które wielopokoleniowo przetestowane okazują się skuteczne to je stosujemy, nawet jeśli nie wiemy, dlaczego one są skuteczne.
To, że nie wiemy, niektórzy pochopnie utożsamiają z tym, że to jakieś zabobony. Jest przeciwnie, traktowanie ich jako zabobonów jest tu pierwszym silnym zabobonem.
Sam fakt istnienia odkryć naukowych świadczy o tym, że jest wiele rzeczy, które już działają, a nie są jeszcze odkryte. Może kiedyś będą. I pięknie. [2021]
4 CZYNNIKI KSZTAŁTUJĄCE SIŁĘ PERSWAZJI:
1. tworzenie spójnego systemu z rozmaitych elementów
2. docieranie do wszystkich zmysłów poprzez przeróżne pozawerbalne komunikaty i rozmaite obszary znanej ludziom codzienności
3. stanowienie podstawy międzyludzkiej komunikacji
4. NARZUCENIE przez czynniki nas przekraczające uprzedzające i niezależne: Transcendencję(Wieczność), Tradycję i prawa przyrody.
Te czynniki budują wrażenie: prawdziwości, obiektywności, oczywistości, naturalności.
Decydują one o mocy, o przekonywalności danego twierdzenia i całego systemu światopoglądowego.
Przykładem skuteczności tych czynników jest wielki „bum” nawróceń w wyniku rozpowszechnienia kultu Matki Boskiej z Guadalupe oddziałującego poprzez znane tubylcom, „pogańskie” systemy znaków pozawerbalnych, związanych z całą przyrodą i kosmosem, odwołujące się do kodu roślinnego, ubiorowego, kosmicznego, do postaw ciała związanych z wyobrażeniami o hierarchiach. Analogiczną skuteczność miały akcje ewangelizacyjne wśród Celtów na Wyspach Brytyjskich odwołujące się do tych samych wielozmysłowych i zakotwiczonych w zwykłych sprawach symboli. Nie inaczej było u Słowian. Werbalna edukacja, oraz działanie poprzez elity i władze bez tego multisensorycznego i wieloaspektowoznakowego, ludowego podłoża jest po prostu jak ziarno, które nie ma gleby, na której mogłoby wzrastać. Lud poszedł za Matką Bożą również dlatego, że Juan Diego, to nie był wbrew powszechnym przeświadczeniom zwykły chłop, ale swego rodzaju lokalny książę, krewny wielkiego Montezumy, przez co wyznaczał wzorce.
Cystersi i inne zakony odbudowali Europę ucząc ludu usprawniających technik rolniczych przetwórczych i rzemieślniczych wraz z nimi szerząc Mistykę katolicką i naukę. Razem. Nie osobno. Ewangelizatorzy, tacy jak św. Patryk, św. Kolumba, św. Cyryl i Metody, św. Franciszek Ksawery, szli do ludu i w jego głos, język i obyczaje się wsłuchiwali, ale jednocześnie usilnie o poparcie wśród lokalnych władców zabiegali. Owo domknięcie od góry i od dołu było warunkiem powodzenia misji. Dziś ludzie idą za formami ubiorów, mieszkań i zachowań pokazywanymi przez swoich telewizyjno-sportowo-muzycznych idoli.
Trzeba więc owych czeturech czynników aktywowanych jednocześnie od ludu i od władzy, od dołu i od góry.
Warunkiem zaś ich aktywowania jest posiadanie WŁASNOŚCI I WOLNOŚCI, lokalności i samowystarczalności. Drogą do odbioru ludziom kontroli nad własnym światopoglądem jest więc pozbawienie ich wpływu na formę, a w końcu pozbawienie własności.
Tak się składa że odpowiadają one cechom religii i społeczeństw tradycyjnych/religijnych, w których religia powstała:
1.wielofunkcyjności elementów i „mieszaniu się”, czyli wzajemnemu sharmonizowaniu różnych sfer rzeczywistości, powiązaniu praktyki i symboliki, itd.
2. 3. wyrażaniu w pozawerbalnych, rytualnych, a nie tylko językowych formach,
ważeniu słowa i jego sakralnym statusie,
4. w poszukiwaniu sensu i właściwego stanu rzeczywistości „na Poczatku”, w Wieczności, Dawności, poprzez tradycję.
III. Wieża Wawel(on)
Ustaliliśmy, że potrzeba nie tyle mnogości informacji, co właściwych metod. Żeby je odnaleźć wyszliśmy od ustalenia stanu właściwego. Przypominając sobie o nim spróbujemy tu ustalić jakie są jego naruszenia, czyli choroby, by dojść do właściwych sposobów leczenia z nich.
Podstawą rzeczywistości są więzi. Podstawowymi zaś błędem jest ich rozerwanie. Rozrywanie naturalnych więzi społecznych, w tym więzi między nami, a przodkami(tradycją, AUTORYTETAMI), rodzi patologie i choroby psychiczne. Człowiek nie radzi sobie sam, indywidualnie. Więcej: nic nie istnieje w oderwaniu. Tożsamość rzeczy i osób wyłania się z więzi. Więzi możliwej dzięki rozróżnieniu. Dlatego świat jest systemowy, wszystko się ze sobą wiąże. To podstawa racjonalności, religii i nauki. Dlatego też konkretne pokolenie próbując sobie od podstaw konstruować świat w końcu zwariuje. To konstruowanie od podstaw to też rozrywanie. To zaprzeczenie podstawowej prawdzie, że musimy przyjąć coś z góry, że konstytuuje nas to, co nas przekracza: m. in. Tradycja i Transcendencja. Bez narzuconego, tak, narzuconego(PRZYMUSEM), a nie konstruowanego na prędce przez współczesnych języka nie moglibyśmy się dogadać. Powstałaby Wieża Babel indywidualnych ekspresji. Tak samo jest z "językiem" kultury, językiem form pozawerbalnych, który stanowi kontekst/ podłoże pozwalające utrzymać tożsame znaczenia słów i zakorzeniające je w rzeczywistości. Co do Transcendencji: nawet uczeni nazywają próby jej odrzucania "Mrokami Oświecenia" . W tym świetle, rzekomo nierozumne i zabobonne ludy "pierwotne" okazują się bardziej racjonalne niż "cywilizacja zachodu”. Dla nich istnienie sił wyższych, tajemnicy było czymś oczywistym. Dla nich oczywiste było, że wszystko się ze sobą wiąże. One problemów psychicznych na taką skalę jak na zachodzie nie mają. To nie Islam jest głównym problemem Europy ale samobójcza, oświeceniowa koncepcja rozrywania więzi. Więzi między różnymi sferami rzeczywistości i kultury(autonomizm), między praktyką, a symboliką, między światopoglądem(w tym religią), a kulturą, polityką i życiem publicznym, między językiem, a rzeczywistością, językiem a znakami pozawerbalnymi, między formą a treścią, współczesnością, a Tradycją, ciałem, a duszą, doczesnością, a Wiecznością, immanencją a transcendencją, stworzeniem a Bogiem!
Dobre zasady często jednak zauważamy i nazywamy dopiero wtedy, gdy je tracimy. Gdy ktoś je zaczyna łamać i podważać. Tak sformułowane zostały dogmaty: jako reakcja na niszczenie tego, co dotąd zdawało się oczywiste. Dopiero w toku analizy konkretnych chorobliwych zjawisk udaje sie zobaczyć gdzie tkwi sprzeczność i co sie powtarza, a także skonstatować, do jakich prostych prawidłowości wiele z tych przypadków się sprowadza.
Do konkluzji już w swojej głowie doszedłem, ale fakt, że tekst jest pisany i czytany w czasie nie pozwala powiedzieć wszystkiego od razu i wymaga, by zdecydować się na jeden z wielu możliwych sposobów prezentowania poszczególnych części wywodu. Trudno mi poszczególne przypadki zaklasyfikować do jednej z chorób, ponieważ w ich ramach poszczególne choroby się zazębiają. Byłoby to pewnie dla Szanownego Czytelnika dużo bardziej przejrzyste, ale nie oddawałoby rzeczywistego stanu. Dlatego po wyodrębnieniu tych chorób w ramach kontynuacji zakończenia poprzedniego rozdziału nt. zasad przejdę do analizy różnych, często splątanych klasyfikacyjnie przypadków. W jej ramach postaram się za pomocą skrótów wskazać wyodrębnione za chwilę choroby. W dalszej części tekstu przedstawię również w skrócie metody i metodologię mojego badania i stawiania diagnozy.
4 czynnikom kształtującym siłę perswazji przyporządkuję 4 choroby w ramach przeredagowanego na potrzeby książki tekstu z 2019 roku, którego fragment zamieściłem w zakończeniu poprzedniego rozdziału.
POTĘGA ZMYSŁÓW. WŁASNOŚĆ i... WIARA
W środowiskach prawicowych roznosi się przestroga przed lewicowym "Marszem przez Instytucje". Jest to metoda działania przejęta od Kościoła Katolickiego(a pośrednio od wszystkich społeczności tradycyjnych), przez Jego wrogów. Niektórzy, zapomniawszy skąd się wzięła skłonni są uznać, że ona sama jest godna potępienia, na wskroś zła i nieuczciwa. Lewica przejmując tą metodę, (wraz z jej konkretnymi elementami), zraziła do niej, czyli rozbroiła prawicę.
Owego wylewania dziecka z kąpielą jest dziś po prawej, czyli uczciwej stronie bardzo dużo. Przykłady: (w polityce. Gdy jakieś stwierdzenie pojawi się w propagandzie, np. rosyjskiej, to my od razu klasyfikujemy je i jego wypowiadaczy jako ruskie trolle i dyskredytujemy. Idąc tym tokiem rozumowania uznamy w końcu, że jajecznica jest zła, bo Hitler jadł ją na śniadanie i światło jest złe, wszak Zły Duch ma je w swym imieniu) lewica mówi o dyskursie, o wolności, o strukturalizmie, o konstruowaniu, o subiektywności? W takim razie my te pojęcia uznajemy za lewicowe i z obrzydzeniem odrzucamy, mimo iż w rzeczywistości lewicowa jest tylko przyklejona do nich interpretacja. Lewica chwali plemienność i ludowość? My z obrzydzeniem na plemienność i ludowość patrzymy. Tymczasem tkwi w nich klucz do zrozumienia chorób zachodu- plemienność/ludowość (czyli pewne reguły spajające społeczności lokalne i pozwalające im utrzymać własne wartości) charakteryzowana jest jako dokładne przeciwieństwo tego, co sklasyfikuję poniżej jako:
4 CHOROBY
Ideologiczny przejaw owego samorozbrojenia wyraża się szerzej w chorobach które można podzielić na dwie kategorie: wertykalną i horyzontalną.
Do wertykalnej należy immanentyzm: próba oderwania się stworzenia od Więzi ze Stwórcą, doczesności(immanencji) od Wieczności(Transcendencji). Choroba ta ma objawy: 1) deistyczne(zdecydowana wiara w Boga, ale ignorująca jego związek z rzeczywistością 2) Ateistyczne(negacja Boga i Transcendencji-Wieczności), 3) ignoranckie(brak zainteresowania czy ta transcendencja jest, czy nie), 4) agnostyczne(zainteresowanie istnieniem Boga i Transcendencji, ale konstatacja, że nie można ustalić jak to rzeczywiście jest skutkująca brakiem przyjęcia konkretnej wiary w charakter tych relacji) i 4) uzurpapacyjne, substytucyjne(miejsce Boga zajmują przeróżne rzeczy doczesne)
Tu skupię się jednak na kategoriach horyzontalnych, doczesnych stanowiących materię nad którą łatwiej nam ludzkim środkami zbadać i jej chorobom zaradzić. Wyodrębnić można w jej obszarze cztery choroby:
1. autonomizm(sekularyzm, hiperspecjalizacja)
2. antyformalizm(Antyrytualizm i AntyInstytucjonalizm)
3. przejęzykowienie
4. antytradycjonalizm(progresywizm/modernizm/ewolucjonizm)
Podobne objawy co w horyzontalnej relacji Boga do Stworzenia można przyporządkować poniżej wyodrębnionym chorobom relacji horyzontalnych. Można powiedzieć, nawiązując do poprzednich rozdziałów o poznaniu i znaku, że tak, jak Relacja między Stwórcą a stworzeniem odbija się w każdej relacji między stworzeniami i je „podtrzymuje w istnieniu”, tak zrywanie relacji ze Stwórcą odbija się w sposobach zrywania relacji między poszczególnymi elementami rzeczywistości doczesnej, zwanej tu też immanentną, czy horyzontalną. Zarówno bowiem relacja miedzy różnymi sferami kultury, jak miedzy formą a treścią, jak między językiem a formami pozawerbalnymi, jak między doczesnością a Dawnością może być 1) postrzegana jako bez realnego oddziaływania, 2) jako nieistniejąca, może być też 3) ignorowana, 4) znoszona przez substytucję/pomylenie znaczącej ze znaczoną
Samorozbrojenie, to dobre słowo. Wymienione wyżej ideologiczne epidemie stanowią bowiem przekonania autodestrukcyjne, same sobie zaprzeczające. Są wszakże uderzaniem w coś, czego nie da się usunąć. Myśląc jednak że się to usuwa można przypadkiem oddać nad tym kontrolę komuś innemu.
Owo nieusuwalne "coś", to wyodrębnione w zakończeniu poprzedniego rozdziału(wyjętemu z tego tekstu)
4 czynniki kształtujące siłę perswazji: systemowość, wielozmysłową formalność, pozajęzykowe środki komunikacji, używanie do niej form narzuconych przez tradycję i powiązane z obiektywnymi czynnikami, czymś co przekracza wybór człowieka i doczesnych wspólnot.
Ci, którzy chcą nas uczynić narzędziami swoich interesów bazujących na najniższych pożądaniach, muszą zniszczyć hamulce religijne, tkwiące w wielu społecznościach, dlatego muszą zapanować nad naszymi umysłami, nad znakami i przejawami naszej wiary w codzienności. Robią to choćby poprzez wpojenie w nas owych autodestrukcyjnych przekonań, czyli oderwanie nas od rzeczywistości(np. poprzez zamknięcie w internetowych bańkach i zapośredniczenie nam rzeczywistości przez internetowe gotowe koncepcje, pomysły ideologiczne), poprzez wmówienie nam, że forma się nie liczy, tak, byśmy nawet gdy posiadamy własność, przestali za pomocą jej form codziennych wyrażać naszą wiarę i poprzez przyjęcie antytradycyjnego przeświadczenia przyjmowali po prostu modne formy świata projektowane przez anonimowych twórców trendów, a przez to wpuszczali stopniowo do naszych wspólnot formy sprzeczne z naszą wiarą rozbijające „gramatykę” religijną lokalnych tradycji. Takie przeświadczenia zakorzenione w społeczeństwie sprawiają, że nie trzeba specjalnie tępić tych, którzy będą próbowali się tym modom opierać. Samo społeczeństwo ich zlinczuje, wyśmieje, obrzuci etykietami zacofańców, wariatów, itd. W końcu nastąpi pozbawianie własności, ziemi, samochodów, pieniądza, i ograniczenie do minimum żywych relacji.
RECEPTA, czyli pierwsze zakończenie
Jeśli chcemy jakiś pogląd uczynić przekonującym to – niezależnie od tego czego dotyczy - musimy te czynniki uruchomić. Musimy pokazać świat rzeczy i czynności które praktycznie i symbolicznie ten światopogląd przedstawią jako zasadny. Ubiory, potrawy, knajpy, muzyka, wnętrza domów, materiały i prezentowanie ich we własnych mediach jako naturalne tło dla przekazywanych informacji...
Konieczną postawą tego wszystkiego i jedynym sposobem na samodzielność jest tworzenie wspólnot lokalnych. Potrzebne do tego jest aktywowanie wyżej wymienionych czynników, których to znowu nie będziemy mogli aktywować, jeśli nie zwiększy się nasza gospodarcza wolność pozwalająca zwiększyć własność i kontrolę nad znaczącymi porządkami form kulturowych codzienności wyrażającymi naszą wiarę.
Poglądy polityczno-ekonomiczne trudno kodować w postaci symboli, dlatego warto je wyrażać przykładami ich stosowania. Jeśli to jest ograniczone, to trzeba szukać dróg pośrednich, takich jak choćby przekazywanie tych poglądów przy okazji prezentowania i formowania zwyczajnych wymiarów życia wyżej wymienionych. Paradoks polega na tym, że aby zacząć uczciwe dobra produkować najpierw trzeba zarobić w sposób - łagodnie mówiąc- dostosowany do nieuczciwych reguł obecnego systemu biurokratycznego niewolnictwa. Rolnik musi truć środkami ochrony roślin, jakoś zarobić na prawników, bądź samemu tonąć w papierach, "pocyganić" przy handlowaniu... Znam człowieka, który chcąc produkować zdrową żywność, wobec początkowej stratności owego przedsięwzięcia musiał znaleźć na nie środki wciskając ludziom jako handlowiec wątpliwie wysokiej ceny sprzęty(choć jak mniemam on sam w adekwatność ich ceny do jakości mógł wierzyć podświadomie niwelując dysonans moralny). Do tego dochodził jeszcze ten drobny szczegół, iż na swoją uczciwą "fanaberię" zaciągnął kredyt... Ale ten problem, tak powszechny wśród Polaków pokazuje, że realnie dorobić na samej pracy jest trudno, z uwagi na wysoką cenę wstępnych warunków podjęcia pracy i niemożliwość zarobienia na nie poprzez realne usługi, wszak te starczają tylko na życie...
UZASADNIENIE DIAGNOZY
Wróćmy do chorób "Zachodu". W jaki sposób uderzają one w czynniki kształtujące siłę przekazu?
Autonomizm uderza w fakt, iż racjonalny ogląd świata i działanie na nim oparte zawiera w sobie założenie, że można szukać związków przyczynowo-skutkowych między poszczególnymi tego świata skrawkami, że można własne myśli do niego przykładać, co oznacza, że światem rządzą prawa, a te czynią go systemem. Kultura to również system, którego elementy: praktyka i symbolika, forma i treść, wiara i rozum, religia i polityka, język i komunikaty pozawerbalne, moralność i własność koniecznie na siebie wpływają. Jeśli damy się przekonać, że to odrębne sprawy, jeśli się zaczniemy tego wpływu wypierać, to on nie zniknie, tylko stracimy nad nim kontrolę! Jeśli pozbawiamy deklarowaną przez nas wiarę wpływu na nasze działania na przykład polityczne to ten wpływ przejmie coś innego: ten światopogląd, który akurat będzie u podstaw realnego prawa. Będzie tak nawet wtedy, gdy nazwiemy to prawo neutralnym, wszak tu nie ma próżni: już sama definicja państwa, jego kompetencji, ale również ustalenie co należy karać, a czego bronić na czymś się opiera, a to coś, to światopogląd. Nie ma powodów, by rozmaite izmy - nazwane, bądź nie - mogły się do polityki mieszać a religie już nie. To zwyczajna niekonsekwencja zwana dziś modnie dyskryminacją. Nie ma powodów tym bardziej, iż rozdział władzy świeckiej od duchowej jest elementem jednej z religii. Być może ten właśnie rozdział mylą niektórzy z "niemieszaniem się religii do polityki".
Kolejne choroby w dużej mierze można uznać za różne przejawy autonomizmu- rozrywania więzi: antyformalizm to rozrywanie więzi między formą, a treścią, przejęzykowienie- między językiem a znakami pozawerbalnymi, antytradycjonalizm, między teraźniejszością a Tradycją.
Rozpleniają się one w naszej kulturze stopniowo, od wewnątrz, stanowią wyrodzenie specjalizacji, która sama w sobie jest dobra. Otóż bardziej integralne w dobie „christianitas” powiązanie religii, sztuki, poszczególnych jej dziedzin, nauki, techniki, praktyki i mistyki zaczęło się w dobie „renesansu” specjalizować. Ta specjalizacja, przez powiązane z wpływami gnostyckimi wybijającymi się w rewolucji protestanckiej, w rozwoju tajnych a później jawnych gnostyckich stowarzyszeń, zaczęła pod wpływem zawartych w tych nurtach ideach konfliktu między owymi różnymi sferami(ciałem i duszą itd…) przeradzać w ich separowanie. Rozwój wyspecjalizowanego w druku pisma rozpędzony przez protestantyzm przerodził się w sztuczny wymóg zamykania sensu w słowie, precyzji w samej li tylko materii językowej, najczęściej pismopochodnej. To pokutuje do dziś, w rozmaitych sporach wynikających z podtrzymywania tej sztuczności i wymagania nierealnej, niemożliwej językowej precyzji i jednoznaczności. Często wymagają jej deklaratywni przeciwnicy protestanckiego soliskrypturyzmu, piewcy Tomizmu, itd. Nieświadomie wręcz i bezwiednie realizują cel swojego przeciwnika.
Antyformalizm uderza w konieczność wyrażania treści i budowania przekonywalności poprzez cały splot zewnętrznych form docierających do wszystkich zmysłów. Ostatnio bardzo mocno rozplenia się przeświadczenie, że nie liczy się forma ale treść, oraz sprowadzanie formy do wymiaru estetycznego. Przez to właśnie przedstawiciele tradycyjnych światopoglądów i religii dają sobie narzucać dowolne treści, bo sami wyrzekają się w imię takich sloganów kontroli nad treścią poprzez formę. Deklarować mogą to samo, ale nie zauważają, że ktoś pod ewangeliczne i tradycyjne słowa podstawił im zupełnie nieewangeliczne i nietradycyjne Znaczenia!
Przejęzykowienie to alternatywa dla rzekomo pustych form polegająca na pomyleniu znaczenia ze słowem, zakorzeniona być może w protestanckim soliskrypturyzmie, w podłożu dla lingwistycznego zwrotu w humanistyce. Można je rozpatrywać jako autonomizm na przykładzie języka:
Progresywizm/modernizm(w rozumieniu tutaj prezentowanym), to uczynienie ze zmiany wartości samej w sobie, co również czyni nas ślepymi na to(a więc i bezbronnymi wobec tego), co akurat jest treścią proponowanej zmiany. Przeradza się to w swoisty kult Ducha Czasu.
GOEBBELS MIAŁ RACJĘ...
"Kłamstwo powtórzone sto razy staje się Prawdą". Wielu z nas zna to powiedzenie i kojarzy z pewnym historycznym totalitaryzmem. Przez to skojarzenie uznajemy mechanizm nim wyrażony za zły, zapominając, że działa on również w przypadku prawdy(a nie tylko kłamstwa). Tymczasem ma ono zastosowanie i dziś i to nie tylko w odniesieniu do powtarzania w słowach. Metoda ta jest jeszcze skuteczniejsza, gdy zamiast ciągle mówić, będziemy ten sam światopogląd wyrażać za pomocą czynów, gestów, obrazów, dźwięków, zapachów, smaków, gdy uczynimy je niepisanym kodeksem zachowań, gdy pokażemy je w filmach jako atrakcyjne, gdy sprawimy, że ogół zacznie nimi żyć. Wtedy przygotujemy sobie grunt, by światopogląd tak wielotorowo wyrażany mógł zostać w końcu wypowiedziany z siłą i przekonaniem!
To wyrażanie bez słów wywoła u ludzi wrażenie oczywistości, normalności, „samoprzezsięzrozumiałości” i naturalności. Dlatego kiedy ów światopogląd zostanie w końcu nazwany, to nikogo już nie będzie tak szokować.
Właśnie dlatego, że trudno się tego czegoś wyzbyć należy to przejąć, żeby zmienić/podtrzymać ludzkie(w tym własne) poglądy. Wcześniej jednak trzeba przekonać masy, żeby same zrezygnowały z kształtowania warunków mocy światopoglądu. Owe autodestrukcyjne przekonania skłaniają skutecznie do tej rezygnacji. I tak ludzie zostali nauczeni, by w imię hasła "że nie ważne to, co na zewnątrz, ale to, co w sercu, że nie liczy się forma, ale treść", przestali kształtować formy własnego życia tak, by wyrażały treści ich wiary. Zaczęli przejmować formy(zachowań, ubioru, wystroju wnętrza, rozrywek) narzucane im przez masowe środki produkcji i trendy dizajnerskie, za pośrednictwem filmów, teledysków i sklepowych witryn, uważając je programowo za obojętne wobec treści. Wydało im się, że do przydania im "intencji" powiedzmy "katolickiej", czy "patriotycznej" wystarczy przyklejenie do nich odpowiedniej słownej etykiety. I tak słowo zaczęło z wolna odrywać się od rzeczywistości. W pewnym momencie okazało się, że słowo "świątynia katolicka", przyklejane jest do form architektonicznych, które nijak się mają do ukształtowanej przez wieki pełnej symboli formy budowli, a są często w swej strukturze antychrześcijańskie(przykład? Cały numer “Chiesa Viva” z 2006 roku pt. “Czy nowy kościół pod wezwaniem św. ojca Pio jest świątynią masońską? Z rysunkami, analizami architektów), że tradycyjne pojęcie "małżeństwa" przyklejane jest do zboczonych związków sprzecznych z wszelkimi dotychczasowymi tradycjami, że "oszustwem", (co prawda "podatkowym"), i "złodziejstwem" jest sytuacja, gdy ktoś produkując dobra i usługi nie oddaje ich części tym, którzy kradną zgodnie z prawem, bo gdyby chciał oddawać, to z uwagi na ową "legalną grabież" na swej pracy by tylko stracił, że słowa "prawo", "miłość", "dobro matki", przyklejane są do aktu morderstwa na niewinnym dziecku w łonie.
Oczywiście katolicy trwają przy "czubkowych" zasadach, typu zakaz aborcji, pedofilii, nudyzmu(rzeczy nieporównywalne, z innych poziomów). Tyle tylko, że góra nie składa się z samego czubka. Bez całej reszty po prostu nie istnieje! Dlatego też nowe pokolenia zaczynają i od czubków odchodzić, ponieważ widzą ich sztuczność brak dla nich oparcia w całej reszcie góry, w takich zasadach obyczajowych, które na owe szczyty prowadzą.
ŚWIATOWA KOMISJA WSZYSTKIEGO
Słowa oczywiście też działają, ponieważ odwołują się do pozasłownych wyobrażeń, skojarzeń i emocji. Wrażenie powszechności jest jednym z nich. Wywołane być one być może np. poprzez określenie "międzynarodowy". Z kumplami można założyć sobie Światowy Komitet Weryfikacji Usług i ustanowić w tym gronie nagrodę: Najlepsi budowlańcy 2019 roku wg Światowej KWU. Tak lewica działała! Wg metody: "jak się sam nie pochwalisz, to Cię nikt nie pochwali". Sami sobie wymyślają kryteria wyboru najlepszych i sami delegują grono wybierające. Poprzez WHO(edukacja seksualna), poprzez zbierane przez siebie grona dewiantów na uczelniach, poprzez stworzenie sieci mediów, banków, przedsiębiorstw, politycznych układów na nich opartych... (W tym miejscu należy powrócić do początku naszych rozważań I nie dać się zrazić do z istoty dobrych/neutralnych pojęć takich jak “dyskurs”, “wolność”, “strukturalizm”, “konstruktywizm”, “subiektywność”, zawłaszczonych tylko przez naszych przeciwnikow). Na ludzi działa tytuł: światowa, międzynarodowa... Tego typu nazwa i inne oddziałujące na masy elementy, to swego rodzaju "przygotowywanie klientów" (określenie niezwykle trafnie użyte przez Panią Magdalenę Korzekwę-Kaliszuk w Rozmowie z Jakubem Zgierskim 13. 06. 2019 na kanale Mediów Narodowych...)
MAŁYMI KROCZKAMI, KONTRASTEM... ZROBIMY Z TOBĄ CO CHCEMY!
Ktoś chce zrobić biznes na rozwiązłości? Będzie dążył do tego by tą rozwiązłość powiększać, czyli po drodze niszczyć to, co ją ogranicza(np. Kościół Katolicki z jego moralnością, czego przykładem są lichwiarsko-złodziejsko-niewolnicze biznesy kupców miast włoskich i nie tylko u schyłku średniowiecza, którym przeszkadzała moralność katolicka, dlatego trzeba było ją zastąpić jakąś inną, powiedzmy, że "antyczną", "hermetyczną" w świetle której niewolnictwo, lichwa i kradzież są już ok. Na tym moralnym przekręcie wyhodowana została "nowożytność", wraz z jej chorobą, przez którą dziś Europa sama siebie wpędza do grobu. (Trafnie wskazał na ów związek kradzieży z ideologią Krzysztof Karoń w "Historii Antykultury")
Do obecnej sytuacji obyczajowej dążono wielotorowo od wielu lat, rozpędzając się do oszalałego tempa w wieku XX, w którym ważnymi cezurami były: szalone lata dwudzieste(wśród warstw wyższych) i rewolucja obyczajowa 68'(wśród szerszych mas). Można wymienić luźny ciąg środków do realizacji celu: Ubiór-rozrywki-tańce-muzyka-rozwiązłość-LGBT-"edukacja seksualna"-pedofilia... Jeśli kogoś zdziwi zwieńczenie tego ciągu "skojarzeń", to niech przeczyta sobie List Francuskich Intelektualistów do rządu(1977), w którym apelują o zniesienie prawnych ograniczeń wieku inicjacji seksualnej, czyli de facto o legalizację pedofilii, niech pozna historię Benjamina Levina, prekursora edukacji seksualnej, wiceministra Edukacji Ontario w Kanadzie, skazanego w końcu za posiadanie dziecięcej pornografii...
Takie przemiany dokonuje się stopniowo: Najpierw szokować trzeba czymś bardzo rażącym społeczeństwo, a później pokazywać jako alternatywę łagodniejszą rozwiązłość, która przez kontrast zaczyna wydawać się ludziom w porządku. I tak krok po kroczku...
Zauważmy, że ta metoda stosowana jest i obecnie: najpierw pokazywano grzecznych gejów w serialu, oswajano ludzi. Potem pokazano ohydne parady: Ludzie zaczynali myśleć: te parady, to są okropne, ale takie grzeczne pedały są PORÓWNANIU do tych z parad w porządku. Gdzie to się skończy?
ZAKLINANIE RZECZYWISTOŚCI
Porzucając troskę o związek treści z formą i własnością, nie sprawiliśmy, że on przestał istnieć! Straciliśmy tylko nad nim kontrolę. Przejął ją ktoś inny. Ktoś, kto o tym związku nie zapomniał, kto maszerując przez Instytucje, otwierał kluczem pozawerbalnych form wrota wszystkich zmysłów, by wejść do komnaty ludzkich przeświadczeń. Zaczerpnąwszy przy tym wór terminów z tradycyjnego słownika, zaczął zmieniać ich treść!
Próba obalenia myślenia tradycyjnego sama je potwierdziła, czego przykładem jest nie tyle usuwanie świątyń i ołtarzy przez rewolucjonistów, ale zagrabianie ich, by stawiać w nich kolejno: Rozum, Lud, Naród, Lenina, Lenona, Maradonę, FC Barcelonę, a w końcu własne zachcianki. Wymieniałem tu już telewizory w miejscach idealnie ołtarzykowych, z obrusikami pod sobą, lub na sobie, wymieniałem plakaty gwiazd popkultury darzonych istną czcią. Przykładem tego są też przeróżne "katechizmy": "Katechizm industrialistów" (1823-1824)Claude Henri de Rouvroy de Saint-Simon (1760-1825), popularny Manifest Partii Komunistycznel(1848) Fryderyka Engelsa i Karola Marksa miał początkowo nosić tytuł: Katechizm Komunistyczny. "Religia kapitału"- pamflet Paula Lafargue i jego część: "Katechizm robotników"(1887)... (Dobra, miałem nie przytłaczać mądrze bmiącymi nazwiskami, i cytatami ;) już je prezentowali inni - lepiej i sprawniej.
WŁASNOŚĆ a KONTROLA NAD WŁASNYMI PRZEKONANIAMI
Ośrodki chcące kształtować społeczne nastroje i światopoglądy konkurują ze sobą. Stąd o większym powodzeniu któregoś z nich decyduje po części siła ekonomiczna. System polityczny zcentralizowany, zbiurokratyzowany, socjalistyczny, sprzyja przejęciu kontroli nad ludzkimi umysłami przez anonimowych dyktatorów kulturowych. Ci mogą w łatwy sposób przekonać scentralizowaną władzę do spacyfikowania rynku ideotwórczego poprzez jego mono, lub oligopolizację.
Małe społeczności nie mają po prostu możliwości, by kształtować własny światopogląd poprzez zewnętrzne formy i inne powyżej opisane czynniki, ponieważ ograniczone wszechwładzą państw czy korporacji mogą jedynie potulnie czerpać z niby obszernej puli, ale wpisującej się w kilka schematów przygotowanych nie wiadomo gdzie i powielanych masowo w przeróżnych fabrykach świata. Dotyczy to ubrań, domów, wystroju wnętrza, jedzenia, rozrywek, sposobów organizacji czasu i pracy, wzorów międzyludzkich relacji...
Owe masowe wzorce nie dają jednak gwarancji zgodności z naszym światopoglądem. Oczywiście nie zauważy tego ktoś, kto jest już kolejnym pokoleniem przekonanym, że te "formy" są obojętne wobec jego wiary, że trzeba nawet je przejmować w imię nowej wartości jaką jest podążanie za bóstwem "Ducha Czasu".
Specyficznym przykładem tego narzuconego wzorca zachowań wpływającego na światopogląd, jest stopniowa rezygnacja z własnych mieszkań, środków transportu, a w pewnym sensie i z prywatności. Jej przykład opisał Pan Marcin Jendrzejczak na stronie PCh24 w artykule "Ekonomia dzielenia – czyli od rezygnacji z własności do zniszczenia cywilizacji"58
Rezygnacja. W wyniku wyżej opisanych operacji, stopniowych przemian, przygotowania gruntu zarówno porzucenie troski o formy, jak i o własność są przejawem tego, że ludzie postawieni przed faktem dokonanym praktykowanych ideologii politycznych, zaczęli przyjmować jako "oczywiste" te uzasadnienia, które ów brak własności i obojętność formy wobec "treści" pokazywały jako coś pozytywnego.
Świadomość spięcia między ładem narzuconym a jednoczesną koniecznością samodzielnego podtrzymywania światopoglądu poprzez formy i to własne formy jest z punktu widzenia psychologii nieznośna, frustrująca. Dlatego dla utrzymania psychicznej równowagi najłatwiej wyprzeć ze świadomości ów moralny dysonans. Stąd bierze się uległość wobec takiego wytłumaczenia, które pokazuje, że żadnego spięcia nie ma, że własność i forma są niepotrzebnym dodatkiem.
Tyle tylko, że to wytłumaczenie jest fałszywe.
LEGALNA KRADZIEŻ
Z własnością wiąże się problem kradzieży. Krzysztof Karoń(swoje uwagi krytyczne do jego metod argumentacji przedstawię w innym miejscu) słusznie zwraca uwagę, że coraz większa część społeczeństwa nie zdaje sobie sprawy z tego, że kradnie, i co gorsza- nie potrafi inaczej się utrzymać, wszak tą kradzież nazywa ciężką pracą. Dlaczego kradnie? Ponieważ pośrednio, bądź bezpośrednio odbiera dobra tym, którzy je wyprodukowali- bez ich zgody[pogrubiłem własne wg, mnie kluczowe doprecyzowanie, wskazujące na „antywolnościowy” aspekt owej kradzieży, być może nie zauważany przez K. Karonia przez wzgląd na jego bezzasadną, zgeneralizowaną awersję do wolnościowców], nie dając im nic w zamian. W efekcie Ci, co produkują realne dobra są niewolnikami utrzymującymi całą masę nieświadomych pasożytów.
Przykładem są tu choćby zakłady pracy w których pracownicy fizyczni produkujący dobra i świadczący usługi stawiani są przed dylematem: Zrobić jak każą, wg technologii, czy zrobić - jak również każą - dobrze. Bywa bowiem, że to się wyklucza, co wynika z faktu, iż dużo lepiej od nich opłacani inżynierowie technolodzy przygotowują bezwartościowe stosy rysuneczków. Zgodnie z nimi de facto nie da się dobrze złożyć pralki, słuchawki, czy pieca, nie da się dobrze domu wybudować. No i taki robol musi to w praktyce na własną rękę poprawić. Oczywiście nikt mu za tą poprawkę należycie nie zapłaci, bo te pieniądze wziął człowiek z papierami "technologa". W wielu przypadkach(teraz podam przykład rzeczywistej znanej mi sytuacji) projekty np. instalacji sanitarnych przygotowywane przez specjalistów są tylko formalną podkładką. Później i tak są od nowa sporządzane wg tego, co zrobili zwykli pracownicy fizyczni, a często przez nich. Pracownik widząc taki projekt może się tylko zaśmiać, bo wie, że tu się nie da rurki puścić, tu nie ma sensu, tam muszą być inne spady, jak zrobi wg projektu, to nie będzie grzało...
W tych przypadkach(nie mówię, że zawsze) projektanci stają się złodziejami. Na szczęście to nie jest u nich konieczne, stanowi raczej jednostkowe(choć coraz liczniejsze) przypadki. Są jednak zawody niemal programowo złodziejskie, polegające de facto na utrudnianiu ludziom życia i odbieraniu im pieniędzy po to, by... jeszcze bardziej im to życie utrudniać. Najlepsze jest to, że Ci ludzie są przeświadczeni że robią coś wspaniałego, że tworzą programy pomocowe, jak strażacy co nie wiedzą, że tylko dlatego mogą czuć się bohaterami, iż ich przełożony potajemnie podpala domy i lasy.
W efekcie bezradni okradani producenci realnych dóbr, czyli robole, uznawani są przewrotnie za najmniej zaradnych, nie stać ich na utrzymanie rodzin i zaspokojenie wymagań kobiet zwiększających się w oparciu o podnoszoną przez złodziei-biznesmenów poprzeczkę wrażenia tego, co jest dziś "normalną potrzebą". I ci robole później nie widząc wyjścia zaczynają uczyć swoje dzieci, że aby odebrać swoje trzeba trochę oszukiwać, trochę kraść, stąd mamy niewinne "ściąganie" w szkołach, podbieranie materiałów z zakładów produkcyjnych i handlowanie nimi. O łgarstwach handlarzy, przyklejonym uśmiechu i „grzecznym chamstwie” nawet nie wspomnę.
Ci robole, jeśli nie są tacy sprytni i wyrachowani, to - coraz częściej - popadają w "depresję alkoholową" skończywszy nierzadko na pasku od spodni. Nieliczni uczciwi i trzeźwi są ofiarą zawiści, ciągłych pretensji i przeszkód ze strony tych, dla których są wyrzutem i tak wykańczają się z przepracowania zdrowotnie w wieku 40 lat. Dla nich jedynym ratunkiem jest 500+ i pomoc państwa, które w ten sposób wprowadziło ich w ten stan, żeby móc zgrywać dobroczyńcę. Jakie to podłe! Siykiera aż podskakuje w bagażniku, żeby coś z tym zrobić! Przysłowiowy "menel pod budką z piwem" wbrew pozorom więcej zrobił dla społeczeństwa niż niejeden inteligent i biznesmen w „eleganckim” garniturze. Choć zazwyczaj jest on ostatnim z tych, który zdaje sobie z tego sprawę i któremu wdzięczność za to jest okazywana. To jego rękami zostało postawionych wiele realnych dóbr jakimi są domy, to jego rękoma zmontowano wiele samochodów, wykopano rowy, zasiano i zebrano ziarno na chleb. I dlatego brzydzi mnie szydzenie z tych okradanych ludzi. Nawet jeśli Ci sami ludzie doprowadzają swe rodziny do ruiny, to jest to konsekwencja zniszczenia ich psychiki przez grabież na nich dokonaną.
Ten zaś kto się na to oszukiwanie nie godzi staje się dopiero podejrzanym. Jeśli próbuje handlować, to u niego nikt kupić nie chce, bo nie udaje pewności siebie tam, gdzie jej nie ma, bo nie obiecuje z dobrotliwą minką gruszek na wierzbie, lekarza zauważającego nieprawidłowości „oficjalnej linii” opłacanej przez farmaceutyczne koncerny, banksterkę i usłużne im rządy w kilka dni pozbawia się prawa do wykonywania zawodu, albo ogłasza szarlatanem. Jego uczciwość jest nienormalna. A może jest wyrzutem sumienia?
Nie raz słyszałem coś w tym stylu: "Trzeba cyganić, udawać pewność tam gdzie jej nie mam bo inni ją uda ją i standardy pracodawcom i klientom wyznaczają. Trzeba robić dobrą minę do złej gry. Bez tego by mnie zaraz wywalili i dzieciom nie miałbym co dać jeść".
Czytając krótki zbiór referatów Feliksa Konecznego pt. „O Cywilizację Łacińską” dziwiłem się gdy wskazywał on na etos uczciwości jako coś co w innych cywilizacjach jest może nawet wyznawane w teorii(np. wg Konecznego w buddyzmie), ale w łacińskiej jest praktykowane. Nie wiem, czy to drugie było prawdą w czasach Konecznego, ale dziś już nią niestety nie jest.
Mamy (to moje smutne, choć mam nadzieję, że niereprezentatywne doświadczenie) społeczeństwo powszechnej kradzieży i oszustwa. Kluczowym zapalnikiem tego rozkładu moralności jest pozbawienie jednostek i małych wspólnot lokalnych wpływu na kształt własności, a dalej - samej własności i sieciowanie tych „katakumb”, w których się udało.[2019]
Przywrócić słowom właściwe znaczenie i obalić błędne ideologie
Dominująca i wszechobecna „postępowość” forsuje własne schematy myślowe. Przyswajane są one przez osoby i społeczeństwa w procesie wychowania, wraz z leżącymi u swych podstaw treściami niezgodnymi z Ewangelią, z wielowiekowym Nauczaniem Kościoła i przykładem świętych. Ludzie przyjęli je bezrefleksyjnie, bo gdyby chcieli nieustannie analizować każde swoje słowa i zachowania, to by powariowali!
Schematy te więc są w codziennej praktyce punktami wyjścia rozumowania i działania tak, jakby były koniecznościami poznawczymi. Sam ów mechanizm jest pożyteczny, bo pozwala postępować. Podobnie w matematyce nie obliczamy za każdym razem od nowa, że 2+2 to 4, tylko przyjmując to za pewnik obliczamy rzeczy trudniejsze.. Analogicznie nie konstruujemy dla każdego pojęcia nowego słowa, czy morfemu. Mamy pewien zespół kategorii, narzędzi, które zestawiamy i w połączeniu, w konfiguracjach z innymi słowami, czy morfemami mogą określać bardziej uszczegółowione pojęcia czy nawet konkretne zjawiska o przedmioty. Nie budujemy dla każdej śrubki nowego śrubokręta!
I człowiek, w którym otoczenie ukształtowało nieewangeliczne narzędzie pojmowania świata, działania i postrzegania, a który jednocześnie pragnie wypełniać Wolę Bożą, działa często w nieuświadomionym konflikcie postaw i wartości. W związku z tym religia, którą deklaruje staje się etykietą. Mechanizm ten opisał kiedyś trafnie pewien mądry Włóczęga:
"Manipulacja "przedefiniowania" opiera się na sztuczce psychologicznej, że ludzie myślą pewnymi schematami tzn. jeśli zawsze słyszą, że A jest dobre to potem nie badają w każdym przypadku czy A jest dobre tylko je za takie przyjmują. Manipulator opierając się na tym przyzwyczajeniu stopniowo zmienia treść zostawiając nazwę (metodą "podgrzewania żaby"), a większość ludzi nadal zgodnie ze schematem uznaje A za dobre. W końcu A znaczy B, a ludzie są przekonani, że było tak od zawsze."
Mechanizm ten wiąże się z tzw. znieprawieniem słowa i znaku, o którym będziemy dalej pisać.
Jeżeli udało się komuś dostrzec takie sprzeczności i krytykuje błędne schematy myślowe, jeśli zaczyna je analizować w odniesieniu do Nauki Kościoła,bywa nader często piętnowany i wyśmiewany przez tkwiących w owych schematach. Człowiek taki ma sam problemy z wyjaśnianiem i używaniem języka(oraz z innymi obszarami codziennej praktyki, które również zbudowane są ze schematów wymagających rewizji), bo zrezygnował z tych narzędzi, którymi nauczył się sprawnie posługiwać i rozpoczął na nowo konstruować instrumenty tak, by nie raniły Praw Bożej Miłości. Nauczyłaś się w dzieciństwie grać na skrzypcach. To jednak okazało się drażnić twoją rodzinę. Postanowiłaś więc nauczyć się grać na pianinie, ale szło Ci nie za dobrze. Ponadto w nauce przeszkadzały nawyki niemal oczywiste, wyuczone na starym instrumencie, tym bardziej, że już nimi dorosłaś i nie uczysz się tak szybko jak w dzieciństwie… (Wiem, karkołomne porównanie, ale już je zostawię:)
Nieporównywalnie trudniej jest nauczyć się czegoś w wieku dorosłym, niż jako dziecko, przez przykład większości społeczeństwa. Poza tym jest niezwykłe ciężko wyzbyć się schematów myślowych i etykiet, nawet tych fałszywych u podstaw, jeśli zakorzeniły się w naszej podświadomości, stały się czymś oczywistym. Czymś, czego się nie analizuje tylko używa- w praktyce językowej, działaniowej i myślowej. Ale jeśli coś jest trudne, to nie znaczy, że nie jest możliwe. Szczególnie wtedy, gdy w grę wchodzi Łaska Boża. Sam fakt, że ktoś uświadomił sobie istnienie tego typu błędów jest Łaską. Trzeba za nią dziękować.
Społeczeństwo potrzebuje analizy owych schematów w imię polecenia św. Apostoła: <<(…)Wszystko badajcie, a co szlachetne zachowujcie.>>(1Tes 5.21) Potrzebuje wychowania nowego pokolenia w zrewidowanych schematach myślowych, oraz w nawrocie do dobrych, szlachetnych konstrukcji Kościoła, które zyskały fałszywe etykiety- zacofanych, fanatycznych, nietolerancyjnych, itd…
W świecie dość mocno rozpowszechniły się idee zwane(niekoniecznie słusznie, na co zwrócił mi uwagę Łukasz z Krakowa) relatywizmami: etycznym, czy moralnym, światopoglądowym, czy kulturowym. W ich imię uznaje się że zasady moralne zależą od wyznających je: człowieka, społeczności, kultury. Wszelkie próby podważania przeciwnych naszym zasad światopoglądowych uznaje się za przejaw zła- nietolerancji, dyskryminacji, naruszania wolności światopoglądowej i "autonomii" kultur, nisz, czy jednostek. Piętnowane są również próby wyznaczania zasad nierelatywnych. Jednakże sam relatywizm kulturowy jest to uznanie faktu, że istnieją różne, często sprzeczne systemy kulturowe, bez podejmowania się oceny i wartościowania ich poszczególnych elementów czy systemów jako całości. Nie oznacza to, że nie należy wartościować elementów kulturowych, ale że to jest odrębny problem. Trzeba oceniać elementy kulturowe. Ale ocenianie jest elementem kultury! Oszukujemy siebie, gdy twierdzimy, że potrafimy się ponad kulturę wznieść. Mimo to, w imię owego relatywizmu, wszelkie wyznaczanie granic, czy zasad w rytuałach i szerzej pojętej obyczajowości uznano za przejaw nietolerancji, czyli zła.
Tak więc krytykę rozwiązłości i nieskromnych zachowań w życiu publicznym- szczególnie tych wynikających z tradycji kulturowej uznano za przejaw dyskryminacji, obłudy, "purytanizmu", zła Kościoła Katolickiego, które trzeba w Nim naprawić. Ci katolicy, którzy przejęli się ideą "Ducha Czasu" w sensie zafałszowanym (nieuwzględniającym faktu, że to człowiek kształtuje otaczającą go rzeczywistość, że nie jest skazany na predestynacyjne podmuchy czasu, bo to on dmucha .) wychowywać zaczęli swoje dzieci według mody mówiącej, że Kościół musi być nowoczesny, godzić w sobie współczesne formy rozrywki, (<<które przecież nie mogą być same w sobie złe>>, <<są tylko kwestią gustu59>>) z pobożnością. Mało kto wpadł na pomysł by zbadać owe formy kulturowe, sprawdzić czy nie zawierają elementów sprzecznych z Nauczaniem Kościoła. I zakorzeniły się one tak silnie w społeczeństwach na całym świecie, że ich kwestionowanie zdaje się dziś równie absurdalne, co stwierdzenie, że jedzenie chleba to wielkie zło. Zdaje się.
I tymi nowymi formami wyrazu: zachowania, mówienia, myślenia i postrzegania posługuje się dziś wiele dobrych i pobożnych ludzi. I tak w imię haseł, że powinniśmy stawać przed Chrystusem autentyczni, bez obłudnych i sztywnie ustalonych rytuałów, wprowadza się wszelkie formy sfery profanum do Liturgii Eucharystycznej. To hasło zakorzenione jest znowuż w błędnych założeniach, wg których ustalone i tradycyjne formy religijności ograniczają ludzką indywidualność- potrzebę serca i oddalają od rzeczywistego kontaktu z Bogiem, że są nieadekwatne do współczesności.
Tego typu błędów jest mnóstwo i mogą się one wzajemnie przenikać, tworzyć, komplikować na multum sposobów. Ich poszczególne przypadki zanalizuję w innym miejscu.
A przecież to, jak wygląda współczesność zależy od uprzednich decyzji i działań ludzi. A czym powinni się kierować katolicy w podejmowaniu decyzji i działań?
Prawem Bożym. (Nie będę pisał „tym, co uznają za prawo Boże, albo za Dobro”, bo jestem katolikiem i wiem, że nie jest to kwestia mojego uznania ale obiektywnej Prawdy takiej samej dla wszystkich, niezależnie od tego, czy oni ją tak poznają, czy nie.)
Należy więc od nowa sprawdzić, czy zawsze się nim kierowano w decyzjach i działaniach, przez które nasza kultura, którą uznajemy za fakt zastany i kwestię gustu niepodlegającą dyskusji jest taka, jaka jest. (A historia uczy, że specyfika współczesnej cywilizacji wynika z "wyzwolenia się od przesądów Kościoła i wstecznych wierzeń", rozpędzonego, choć nie rozpoczętego przez „rewolucję protestancką”, "oświecenie", czy "Rewolucję Francuską") Następnymi krokami będą: wskazanie konkretnych błędów, ich weryfikacja, oraz podjęcie wysiłków utrwalających ową weryfikację w świadomości własnej i społecznej. Dalej należałoby sobie i innym uświadomić, że zachowania katolików muszą uwzględniać wszechobejmowanie zasad moralnych definiowanych przez Kościół. I zadziałać podług owych zastanowień. I to jest Intronizacja Chrystusa.
Nie obarczajmy odpowiedzialnością i wyrzutami wyznawców błędnych rozumień. Trzeba ich uznać bardziej za ofiary, bo tylko tyle możemy o nich wiedzieć. I większość z nas jest z pewnością takimi ofiarami. Ja też. Choć nie uważam się za całkiem nieświadomego pewnych błędów, bo miałem kilka intuicji, spotkałem kilku mądrych ludzi, dzięki którym zacząłem się w końcu zastanawiać, czy te zachowania i twierdzenia do których się przyzwyczaiłem są rzeczywiście dobre. I dlatego za ewentualne lekceważenie takich intuicji ponoszę odpowiedzialność. I dlatego również mam obowiązek dokładania wszelkich starań by podzielić się z innymi tymi prawdami, które darmo, bez żadnej mojej zasługi dostałem i nie należą do mnie.
Niektóre wyrażenia pochodzące z dawnych czasów, a używane przez świętych, a także współczesne sformułowania wewnętrznie spójne, wyrażające katolickie spojrzenie, zostały poddane przeróbce znaczeniowej wpojonej przez dominujący trend w strukturę myśli ludzi. Opiera się ona na wynikającym z błędnych ideologii sposobie życia, którym skuszono ludzi, albo nawet pozbawiono ich innych możliwości wyboru. Ta przeróbka ma kilka postaci zależnych od kontekstu. Może polegać np. na: przypisaniu owym wyrażeniom wartościowania negatywnego, czy też pozytywnego, ale innego niż zamierzony przez autorów. Często modyfikacja ta dokonuje się od drugiej strony: sens rzeczywisty(a nie same słowa) dostaje konotację - etykietę negatywną i jeśli ktoś go wydobędzie, zostanie z góry tąż etykietą naznaczony…
Te naddane znaczenia są oczywiście przyswajane przez ludzi i kiedy ktoś wczytuje się w teksty Ewangelii, świętych, papieży, rozumie wyrażenia tam zawarte niezgodnie z pierwotnym ich znaczeniem. Kiedy czyta tam o miłości pojawiają mu się w głowie emocjonalne postawy znane pod tą nazwą z bajek i filmów. Kiedy słyszy o odwadze może widzieć aroganckie podejrzewanie i pochopne ocenianie wszystkich wokół i niedopuszczanie krytyki wobec własnej grupy, które to zna z własnego środowiska. Taki człowiek, pełen dobrych intencji i zapału, zaczyna np. Ewangelizować. Ale rozpowszechnia przy tém błędne rozumienie pewnych prawd, a swoim entuzjazmem i szczerą życzliwością utwierdza duże grupy ludzi w fałszywym sensie wyrażeń pochodzących z Tradycji Kościoła. A to może rodzić problemy i konflikty, które pojawiają się nagle i niespodziewanie, oraz rozpętują doktrynalne zamieszanie w Mistycznym Ciele Chrystusa. [2011 z późniejszymi drobnymi poprawkami]
Geneza i połowiczna racja postmodernizmu(immanentyzm)
Ludzie doświadczając subiektywności i tego, że każda część odsyła do czegoś innego w nieskończoność, poszukiwali-jak przypuszczam- Rzeczywistości, która nie potrzebuje sensu poza sobą a jednocześnie sama jest warunkiem obecności, realności i sensowności całej reszty. Poczucie owej „Nieredukowalnej Rzeczywistości”[parafraza określenia M. Eliadego60] to nie tylko jakaś przypadłość ludzkiego umysłu, ale wyraz tego, że bez Warunku wszystkiego nie ma sensu szukanie „sensów” elementów jakichś cząstek. Poszukiwaniem go były rozmaite religie. Za ów warunek Nieredukowalnie Rzeczywisty i Znaczący uznano w Judaizmie i Chrześcijaństwie, a później w Islamie Boga Jedynego. Zresztą podobne intuicje zdradzali filozofowie greccy, czy jeszcze wcześniej Faraon Echnaton i pewnie wiele jednostek i społeczeństw, o których teraz nie pamiętam, albo o których mi nie wiadomo. To założenie leżało u podstaw rozwoju nauki, czyli szukania sensów wtórnych cząstkowych, uwarunkowanych przez Boga. Bez założenia, że jest Ktoś Taki te cząstki nie miałyby sensu, byłyby nieskończoną siecią odwołań do czegoś innego, a w ostateczności do niczego. W związku z doświadczeniem subiektywności wiedzy i niemożności oderwania jej od kogoś, kto wie, szukano Tego, którego Wiedza, którego subiektywność, którego Myśl jest źródłem Obiektywnego Stanu.
W pewnym momencie w kulturze zachodniej zaczęto szukać sensów cząstek zarzucając jednocześnie konieczność potwierdzania tych działań w Ostatecznym warunku ich sensowności. Jednocześnie miejsce tego warunku zajęła bezwiednie sama nauka, która w zasadzie została wciągnięta przez nie znoszące próżni miejsce ostatecznej legitymizacji. Taka jednak nauka stawała się pseudomitologią, pseudoreligią, czyli ideologią. Z taką „nauką” wiążą się hasła takie jak: neutralność, laicyzm, pozytywizm, modernizm- antytradycjonalizm, czy – w umysłach niektórych – strukturalizm. Wyrażają one próbę poszukiwania obiektywnej Prawdy bez tego, co ją umożliwia. Bez Boskiej Myśli. Te próby były jednak inkoherentne, czyli głupie. Jeśli odrzucono konieczność uznawania Boga, to nie mógł się obronić postulat obiektywnej Prawdy.
Tą niespójność wewnętrzną dostrzeżono dość szybko, czego wyrazem stały się nurty postmodernistyczne, które w zakresie nauk zamieniły poszukiwanie obiektywności na rzecz analizy subiektywnych rozpoznań, a w zakresie społecznej i politycznej praktyki przedryfowały od neutralności światopoglądowej i laickości do pluralizmu, równouprawnień rozmaitych, teorii krytycznej, prawd uzgodnionych, itd… Postmoderniści, chcąc wyjść z niespójności obiektywizmu opowiedzieli się po jednej ze stron stworzonej błędnie alternatywy, powielając przy tym źródłowy błąd krytykowanych modernistów. Opowiedzieli się tylko po stronie przeciwnej modernistycznym założeniom. Dostrzegli słusznie subiektywną naturę wiedzy, która nie może być tożsama z obiektywną rzeczywistością.(Co jednak nie jest żadnym odkryciem, bo było wiadome i „metafizykom obecności”, „naiwnym realistom”, czyli tym, którzy szukali rzeczywistości obiektywnej i wierzyli, że ona jest) Mieli rację, że moderniści roszczący sobie prawo do obiektywności są stronniczy i koniecznie subiektywni. Wyciągnęli jednak wnioski, które wcale nie są konieczne.
Odrzucili „tradycyjny, naiwny realizm” któremu przypisali pogląd, że rzeczywistość, to byt istniejący niezależnie od podmiotu poznającego. Tego typu definicję rzeczywistości można, owszem, przypisać zsekularyzowanym nurtom filozoficzno-naukowym. Jednak odrzucanie „metafizyki obecności” w związku z powyższym nurtem nie uwzględnia tego, iż została ona wytworzona przez nurt zgoła inny, a opisany w punkcie pierwszym. W nim nie chodziło o to, dla niego ta definicja rzeczywistości byłaby nieadekwatna. Bo nie wystarczy pytać, czy byt istnieje niezależnie od podmiotu poznającego. Trzeba jeszcze zapytać, czy od każdego podmiotu, czy od mojego podmiotu, od jednego czy wielu podmiotów, jeśli od wielu, to od ilu, a może nie możemy tego ustalić?
Problem modernistycznie kumających polegał więc na tym, że próbowali odpowiedzieć na niewłaściwie postawione, niepełne pytanie. Pytanie sformułowane niefortunnie jako alternatywa. Udzielili odpowiedzi, która okazała się niespójna. Tą niespójność wychwycili reprezentanci postmodernistycznego sposobu myślenia, nie dostrzegając jednocześnie, że problem tkwi w źle postawionym pytaniu. I tak jak moderniści opowiedzieli się za pierwszym członem alternatywy- za niezależnością rzeczywistości od poznania, tak postmoderniści opowiedzieli się za zależnością. Przyczyną sporu między nimi było więc to, w czym się zgadzali- błędna alternatywa.
(W innym miejscu spróbuję pokazać, iż analogiczny jest mechanizm dotyczący modnych sporów o kulturę, społeczeństwo i światopoglądy, oraz sporu między Zrywającymi z Tradycją w imię powrotu do źródeł i „dostosowania”, a sprowokowanymi przez nich Zrywającymi z Soborem i NOM)
Wystarczyło tymczasem zauważyć, że to, co sobie powyżej przeciwstawiano jest tak na prawdę dopełniające. Można pytać o miarę, o relację między subiektywnością a obiektywnością. Bo można dać c h o ć b y jeden przykład sytuacji w której obiektywność i subiektywność, nieskończoność odwoływania się do sensu poza sobą i metafizyka obecności są zgodne, a nie alternatywne. Na razie napisałem „choćby”, żeby wskazać na niezasadność, bo niekonieczność tez absolutyzujących albo subiektywność w opozycji do subiektywności albo na odwrót. Czy jest to możliwość jedyna, wykluczająca inne, to już kolejna sprawa. Podjąłem już próbę rozwiązania tego problemu. Stronniczo więc uprzedziłem wnioski. Ale… co to za problem. Punktem wyjścia każdego myślenia, również naukowego jest przecie domysł, który się później weryfikuje.
Jaka to możliwość? Patrz punkt I. Jest to możliwość, której odrzucenie stało się przyczyną inkoherencji nowoczesnej i modernistycznej „obiektywności”.2012
Odrzucenie Boga z „neutralnego” opisu świata i schowanie go w religijnej niszy, jest właśnie dlatego przyczyną wszelkich relatywizacji: granic ludzkiego życia, tożsamości płciowej, kulturowej, gatunkowej, personifikacji zwierząt i animalizacji ludzi.
Subiektywizm - Kult samego siebie
Niektórzy zakładają, że wszystko jest subiektywne i każdy może mieć swoją Prawdę- każdy tworzy sobie własną rzeczywistość własnym poznaniem. Jest to zignorowanie relacji do Boga i reszty stworzenia. W tym tkwi sedno ukrytego autokultu, praktykowanego w działaniach kulturowych nawet przez gorliwych katolików(choć oni tego kultem nie nazywają). W tym tkwi sedno owych współczesnych kryptoreligii i odrzucania w praktyce religii jawnych, które roszczą sobie ze swej istoty prawo do wszechwpływowości. Tworzenie bowiem własną subiektywnością prawdy to Cecha Boska. I w naszych czasach taką cechę przypisujemy sami sobie! [Robią tak zarówno Ci, co deklarują się jako subiektywiści, jak i Ci, co są przekonani, że bronią obiektywnej prawdy i faktów, a w istocie mylą ją z własnymi wrażeniami i opiniami. – dodatek z 2023 r.] Znamy przecież tak modne wysławianie "kreatywności"- tak, jakby człowiek mógł coś stworzyć. W rzeczywistości zaś tylko Bóg Jedyny może coś stworzyć. Tylko Bóg może tworzyć Prawdę Własną Myślą, bo inaczej nie moglibyśmy zakładać możliwości porozumienia, ponieważ wymaga ona wspólnych podstawowych znaczeń podzielanych przez wszystkie jednostki. Nie moglibyśmy też twierdzić, że jakiekolwiek rozumowanie o wszechświecie jest sensowne. Wyjaśniając wszakże prawidła rzeczywistości, tworząc uogólnienia- zakładamy pewną logiczną i uniwersalną przystawalność całego wszechświata, do zasad jego poznawania. Bez tej przystawalności nie moglibyśmy w ogóle zapoznać elementu wszechświata- jego struktury i miejsca w strukturze większej. Musimy jakoś wewnętrznie j u ż posiadać te zasady. Problem ten pozornie rozwiązany się zdaje przez twierdzenie, że "cała ta obiektywna rzeczywistość istnieje tylko w umyśle jednostki"- również inne byty poznające, z którymi się komunikujemy i doświadczenia potwierdzające obiektywność tych doznań. Tu także "Ja" stawia siebie w pozycji Boga. Teza ta jednak ma dość istotną wadę- musi ustąpić wobec faktu doświadczanej przeze mnie pomyłki, alienacji- tego, że, nie obejmuję wszechrzeczy, że doświadczam czegoś, co mnie przekracza, że ktoś i coś mogą się nie zgadzać z moimi wyobrażeniami, że popadam w ziemskim czasie w sprzeczność.
W paradygmacie postępowo-autonomizacyjnym wywracamy wszystko do góry nogami. Takie myślenie wdarło się nawet do serc katolików: Już nie Kościół wraz z Hierarchią i Tradycją starszą i mądrzejszą od nas, bo wspartą na Duchu Świętym, ale nasza głębia serca, nasze „zdaje mi się” jest wyznacznikiem Prawdy, Dobra i Tradycji! Zapominamy przy tym, że to, co nazywamy „głębią serca” to odczucia ukształtowane przez ów antyewangeliczny świat, który nas od dziecka otacza.
To, co powinno być spontaniczne, nieplanowane, bardziej zindywidualizowane, wewnętrzne planujemy i synchronizujemy, a to co winno być z samej swej natury uporządkowane, zewnętrzne(np. Ryt Mszy świętej, wspólnotowe obrzędy) chcemy na siłę czynić niezaplanowanym, wewnętrznym i spontanicznym. W innych sprawach spowszedniamy świętość, a traktujemy jak przedmioty kultu rzeczy doczesne(„ołtarzyki” - plakaty gwiazd popkultury, pseudoliturgie na koncertach i podczas meczów, kulty: piłkarskich drużyn, a sto lat temu ludu, narodu, jeszcze wcześniej rozumu.)
…Autonomizm- zapomnienie o relacjach...
—To sobie badajcie jak chcecie, obracajcie ten fragment na wszystkie strony; ale sobie samym przypiszcie, jeśli się wam zawsze wyda nieracjonalnym: bo fragment jest fragmentem, a jego sens jest w związku z całością...Ks. Marian Morawski T.J.
Autonomizacją, czy autonomizmem nazywam próbę traktowania różnych obszarów życia i kultury jak odrębnych, działających jakby na odrębnych prawach. Zalicza się więc do niej cały szereg postulatów wg których religia nie może się mieszać, do polityki, sztuki, do życia codziennego, jakoby miała się zamknąć w swojej niszy. Jej przykładem są też postulaty typu „sztuka dla sztuki” i takie koncepcje wolności artystycznej, wolności słowa wg których można tu mowić i mówić wszystko, jakby to co ktoś robi w ramach tych wolności nie mogło być naruszaniem praw, jakby człowiek tworzył swój autonomiczny świat niepowiązany z innymi. Owe „wolności” przy jednoczesnym zakazywaniu tej wolności ludziom religijnym są przykładem sprzeczności, co wykażemy dalej.
Poszczególne obszary życia nie mają sensu i własnej tożsamości bez relacji do innych, a ostatecznie bez relacji do Boga. Istnieją we wszechzwięzłym systemie. Ich definicja zawiera składniki konieczne definicjom innych sfer i wzajemnie.
Próba definiowania składników kultury jako niezależnych prowadzi do tego, że tracimy kontrolę nad praktyczną przemianą naszej mentalności. Nie zauważamy przez to w jaki sposób proponowane nam przez anonimowych kreatorów i reklamowane uprzednio w mediach oraz na regałach sklepowych nowe formy codziennego życia zaprzeczają naszym dotychczasowym wartościom i wyrażają inne systemy światopoglądowe..
Taka autonomizacja polegać by miała przykładowo na tym, że "religia nie może mieć wpływu na politykę", że "to co się robi w jednym kącie to zupełnie co innego niż to, co się robi w innym". Wg niej "każdy może mieć w swojej autonomii wolność i nieskrępowanie". "Każdy może sobie wyznawać własną religię, byle w religijnej autonomii". Na tym ma niby polegać "pluralizm". Podejście takowe nie uwzględnia nie tylko tego, że rzeczywistość jest systemem, ale i tego, że religia jest z z a s a d y wszechwpływowa i nadrzędna. Dlatego odbieranie jej wpływu na resztę rzeczywistości i co gorsza wpajanie ludziom religijnym, że takie „nie mieszanie się religii” jest wypełnianiem jej zasad, to w praktyce jej zabijanie.61
Uznanie sfer rzeczywistości za aż tak niezależne, pociąga za sobą próby uniezależniania systemów znaków, w tym odrywaniem języka od innych materii znakowych i od rzeczywistości. To zaprzecza funkcji tych znaków, bowiem z założenia powinny one wyrażać i zobowiązywać rzeczywistość. Jeśli ludzie zaczynają owe ograniczone sposoby odsyłania do czegoś mylić z tym czymś, to ostatecznie powstaje coraz większa rozbieżność między rysunkiem drzewa, a drzewem, między znaczkiem czegoś, a tym czymś. Gadanie o rzeczywistości jej nie zastępuje i dlatego jeśli działamy, jakby zastępowało, to paradoksalnie- wymyka się ona coraz bardziej spod naszej kontroli.
Ludzie zaś myślą, że samo nazywanie porządkuje rzeczywistość, nadaje jej sens(noszenie koszulek z napisem „patriota”, jako wyraz patriotyzmu, gadanie o skromności przez osoby nieskromnie ubrane, jakby ubiór był tu obojętny). Szczególnie dotkliwie odczuwa to katolicyzm, w którym sfera religijna i język religijny jest przez samych katolików przykładany do rzeczywistości, ale nie ma siły jej przemieniana- bo jest od tej rzeczywistości zbyt odległy. To nie zmiana języka jest tu największym problemem, ale zmiana rzeczywistości! Zmiana, która poszła w kierunku zaprzeczania zasadom religii. I to zaprzeczanie jest niezauważane przez ludzi, którzy nie biorą pod uwagę tego, że formy kulturowe mogą być sprzeczne z ich religią62. Dlatego ich z nią nie uzgadniają. To prowadzi do nieuniknionego rozziewu między autonomią religijną, a życiem codziennym. I ludzie tego rozziewu w swoim życiu nie zauważają. Wiedzą, że świat się zmienia na gorsze, że trudno im żyć własną wiarą, ale nie widzą, że językową etykietę z napisem „lekarstwo” nakleił ktoś na butelkę wypełnioną trucizną. I piją jej coraz więcej, myśląc że pomoże i głowią się: „Czemu coraz gorzej?” Taki rozziew czyni lekarstwo nieużytecznym, rzuconym w kąt spiżarni, z naklejką z napisem "przeżytek". Taki rozziew czyni religię martwą.
Wielu diagnozuje problem błędnie, skupiając się zbytnio na przywróceniu rzeczom nazw prawdziwych. Wcześniej trzeba sprawdzić czy same te rzeczy są takie jak nam się wydaje!
Trzeba inaczej mówiąc sprawdzić, czy nasze niezwerbalizowane ich ujęcia i o nich pojęcia są zgodne z prawdą. Skupianie się na przywróceniu rzeczom właściwych nazw niestety wciąga nas w aktywność pozorną i odwraca uwagę od rzeczy ważniejszej. Tu nie wystarczy odpowiednie nalepki ponalepiać na butelki. Skąd bowiem będziemy wiedzieć, że są odpowiednie? Tu trzeba pierwej otworzyć butelki i zbadać, co jest w środku! [2011]
Mistyczny Dworek czyli po co nam Feng Shui?
Kultura szlachecka, tożsama z kulturą polską nie była jednolita. Ani w przestrzeni, ani w czasie. Zanim jeszcze stała się szlachecką, wybiła z ludowego źródła. Później płynęła wchłaniając przeróżne dopływy. Nagle zdecydowała się połączyć z Rzeką Chrześcijaństwa (która zachowała w sobie wody antyku). W zasadzie to stała się wtedy jednym z nurtów wielkiej europejskiej rzeki. Dalej płynęła, co jakiś czas transmitując kanałami wody mód ze wschodu i zachodu. Kiedy tylko wyodrębniła się ze wspólnego z ludem koryta została zasilona ściekami, które przedostały się wraz z budowanym na zachód od niej humanistyczno-reformatorskim kanałem. Płynąca tam ciecz wabiła wonią własnej sławy. Kiedy jednak dopływała do poszczególnych odnóg Europy, z wolna rozkładała nie tylko samą siebie, ale i wszystkie stworzenia żyjące w wodzie i dzięki wodzie. Rozkładała, czyli oddzielała od siebie coraz bardziej zwierzęta, rośliny, drobnoustroje i minerały różnych części kultury i społeczeństwa żyjące dotąd w symbiozie. Wnet zaczęły plenić się choroby. Szukano przyczyn i lekarstw. Pomimo nielicznych głosów wskazujących na Ciecz Sławy i Separacji jako na truciznę, ostatecznie zdecydowano, że będzie ona… lekarstwem. W wyniku owej decyzji zdefiniowano, nazwano i coraz bardziej rozszerzano zakres jej działania. Były tego procesu następne (po reformacyjno-humanistycznym) etapy: „Oświecenie”, Rewolucja w różnych odsłonach: Francuska, „Wiosna Ludów”, Komunistyczna, „Szalone lata dwudzieste”, Obyczajowa lat 60 XX w. W Rzece Polskiej, jak i w wielu innych istniały siły, które starały się owe ścieki z większym, lub mniejszym powodzeniem powstrzymywać.
Tak można opisać ogólny wpływ trucizny na Europę. Jaki to ma jednak związek z relacją między nurtem szlacheckim a ludowym w Rzeczypospolitej? Wraz z oddzieleniem się od ludowej nitki, które zbiegło się akurat z dopływem Cieczy Sławy i Separacji, dokonała się w niej utrwalona na dobre przemiana: rozdział praktyki życia codziennego od symboliki i mistyki. Do zobrazowania tej różnicy niech posłuży nam obiekt stanowiący symbol szlachty: dwór. Bogactwem nie zawsze się różnił od chłopskiej chałupy. Zdarzali się szlachcice i arystokraci dużo bardziej pobożni niż sąsiadujący z nimi wieśniacy. Obserwując wnętrza zachowanych dworów trudno jednak znaleźć ślady układu, który w większości chłopskich domów był pewną stałą. Stanowił on swego rodzaju „gramatykę” wiążącą poszczególne „słowa”: obrazy, sprzęty, i elementy domu w spójną opowieść, wskazującą na jakieś transcendentne wobec całości odniesienie. W domach szlacheckich były „słowa”, miały też pewien porządek. Ale nie można go nazwać gramatyką, ponieważ miał charakter estetyczny. Nie można go też nazwać transcendentnym, ponieważ mimo transcendentnej natury poszczególnych znaków nie wyprowadzał ich jako całości poza nie, w związki z wspomnianą wcześniej estetyczną, a nie symboliczną zasadą. Znakami owymi nie były już sprzęty domowe, ale wyłącznie wydzielone nisze, takie jak obrazy, zdjęcia, czy słowa(Pismo Święte, książeczki, pobożne napisy nad wejściem, itd.)
Szlachta nasiąkała różnymi wodami mód. Czemu więc nie posłuchać Cypriana Kamila Norwida, który proponował, by kultura narodowa zaczerpnęła z ludowego źródła? Nie chodzi tu jednak o zachłyśnięcie się tym, co powierzchowne: wzorkami, kolorkami i odseparowanymi religijnymi obrazkami, ale o nobilitowanie nektaru, który kultura wyższa pozostawiła w ludowych piwnicach gdzieś przy końcu średniowiecza: spajającego wszystko w znaczącą całość, nawilżającego glebę praktyki mistyką. Widzialnym przykładem owego nawilżenia może być rodzimy, katolicki, i ludowy odpowiednik obcego nam feng shui: znacząca struktura przestrzeni wiejskiej chaty. Na jej bazie warto zbudować spójną opowieść również z czasu, pracy, rozrywki i ubioru: Mistyczny Styl Życia.
Duch Czasu
Żeby usprawiedliwić tą rozbieżność użyto zafałszowanych argumentów: dostosowania się do "Ducha Czasu", prymatu intencji nad czynem realnym, treści nad formą... Ta modyfikacja musiała być przeprowadzona tak, by pozornie nic się nie zmieniło…
Innym zafałszowaniem stojącym w opozycji do przyrodzonych cech myślenia ludzkiego jest czynienie z kreatywności, ciągłej zmiany, nowości wartości samej w sobie. Kultury religijne natomiast przywiązywały wielką wagę - jak się okazuje bardzo logicznie - do odtwarzania „mitycznego” czasu początku. To odtwarzanie było jedyną drogą zbliżania się do doskonałości i determinowało rozumienie - właściwe zresztą - odnowy. I to odtwarzanie nie mogło mieć końca w ludzkiej, ziemskiej pracy na roli materii, bo przecie było próbą odtworzenia tego, co zawsze nas przekracza, czyli do czego zawsze można się jeszcze bardziej zbliżyć. Owo odtwarzanie uzasadnione doświadczanym przez rozum wybrakowaniem, wobec ludzkiej niemożności zniwelowania owej alienacji musiało być ostatecznie dokonane przez Stwórcę, stającego się Człowiekiem, o czym zresztą już wcześniej pisałem.
Ów pęd za "Duchem czasu" ma swe uzasadnienie w założeniu, (jak postaram się w innym miejscu wskazać słowami napisanymi kilka lat wstecz- w założeniu mylnym), że człowiek może stworzyć coś co dobre, coś, co całkowicie nowe, czyli do pory swego powstania nieistniejące. [2011]
Ów kult doczesności(tak jak kult opinii)- "Ducha Czasu", jest rozrywaniem więzi między poprzednimi pokoleniami a współczesnymi, który odbija oderwanie się doczesności od wieczności.
No to jak? Wolni, czy zniewoleni “Duchem Czasu”?
Mówią, że Kościół ma podporządkowywać się „Duchowi Czasu”, wszelkim zmianom, jakie niesie „postęp”. Niektórzy, nawet katolicy krytykują tych, co opierają się wielu zmianom za to, że "są zacofani", że "nie idą z duchem czasu", itd...
Inni zaś, słysząc tą krytykę myślą, że żeby być w zgodzie z Tradycją trzeba się opierać wszelkim zmianom- przyjmują, jak Barabasz, o którym pisaliśmy, kategorie narzucone przez wroga.
Nie o to chodzi.
Chodzi o wyznaczenie pewnych granic, których nie wolno przekraczać.
Trzymanie się tych granic i kryteriów, to nie zacofanie, to nie zakaz wszelkiej wolności i wszelkich zmian, jak myśli dziś wielu zmartwionych „skostnieniem i martwotą Kościoła”. Powtarzają oni za pewnym pieśniarzem o czerwonych włosach „keine grenzen” domagają się odrzucenia owych kryteriów, w imię "unowocześnienia".
Trzymanie się trwałych wyznaczników to jednak konieczna podstawa tożsamości wszelkich ludzkich wspólnot, w tym Kościoła, to dbałość o to, byśmy nie „zacofali się” w drodze ku dobremu, to dbałość o Prawdziwy Postęp.
Zmiany w świecie są wynikiem działań ludzi. A ludzie często popełniają błędy. Zmiany te nie są więc najczęściej „neutralne moralnie”, nie są „koniecznością historyczną”, która prowadzi koniecznie ku lepszemu, jak czasem gadają mądrale. To, że jest dziś tak, a nie inaczej wynika w dużej mierze z decyzji ludzi, z ideologii, którymi kierowali się w działaniach, albo z działań, które później uzasadnili zwerbalizowaną ideologią...
Współczesność jest więc dziełem człowieka, który od wieków popełnia błędy. I jako katolik wiem, że popełnia je zawsze gdy odrywa swoje działania od Bożych Praw. A gdyby zanalizować tego "Ducha Współczesnego czasu" można zauważyć, że zawiera on wiele rażących niezgodności z nauką Kościoła, które są wynikiem błędnych działań i idei ludzkich. Jest tak ponieważ współczesna mentalność i kultura są w przeważającej mierze wynikiem działań z przeszłości, których celem było zerwanie z Kościołem katolickim, zwane niekiedy wyzwoleniem z "zabobonów średniowiecza", z "okowów tradycji". Tyle tylko, że bardzo szybko zaczęto uzupełniać luki w odpowiedziach na pytania wykraczające poza ludzkie możliwości rozumowe nowymi zabobonami. Okazało się bowiem, że człowiek nie może być szczęśliwy jeśli nie uzyska odpowiedzi na pewne pytania, które zadawały sobie nieprzebrane ilości większości kultur naszego globu, zwanych przez wielu "tradycyjnymi". Ową "tradycyjność" chciał ktoś wykorzenić jako zacofanie. Ale to nigdy nie będzie możliwe, bo zawsze będziemy szukać substytutów. Coraz bardziej będziemy samych siebie oszukiwać, bo coraz bardziej będziemy wyzuwać własne człowieczeństwo z jego człowieczeństwa. Myślę, że to również Jan Paweł II nazwał "Cywilizacją Śmierci".
Nie poddawajmy się podmuchom czasu. Nie zapominajmy, że to człowiek dmucha. Że jeśli ktoś dmuchnął w złą stronę, to musimy dmuchać w dobrą. Jak on mógł, to i my możemy...:)
Obyśmy zmienili naszą postawę tak, by nie podporządkowywać Kościoła "duchowi czasu", ale raczej determinować i tworzyć "Ducha Czasu" Nauką Kościoła.
Wolność wyznania, kultur i poglądów
Jeśli chcemy na siłę uznać za wartość samą w sobie wielość kultur i religii, to musielibyśmy również uznać za taką n i e z g o d ę , niepokój, wojnę. Wszak religie i kultury są różne dlatego, że mają sprzeczne63, czyli n i e z g o d n e założenia.
Jeśli więc chcemy pokoju na siłę, a jednocześnie wielości kultur, czy religii to sobie zaprzeczamy. Takiej sprzeczności, „ułomności" światopoglądów dopuszczają się wyznawcy kultury współczesnej, pod której wpływem jest większość z nas( ja też).
Kultury i działania ludzi wynikające z ich poglądów możemy akceptować tylko tam, gdzie mieszczą się one w granicach- kryteriach moralnych. Kryteria te są oczywiście elementem kultury i światopoglądu, z którym ktoś się może nie zgadzać. Kryteria te nie wyznaczają punktów, ale granice obszarów w obrębie których możliwa jest wielość. Wielość ta jednak nie jest dowolnością, bo coś co posiada kryteria, nie może być dowolne, musi bowiem wykluczyć to, co z tymi kryteriami sprzeczne. Religia zaś ma funkcję wyznaczania owych kryteriów – nadrzędnych, wszechobejmujących p o w i n n o ś c i . Tu też musimy być konsekwentni.
Jeśli widzimy, że ktoś ma sprzeczne poglądy z naszymi, to jedynie uczciwe jest przekonywanie tego kogoś do naszych. Dlatego, jeśli ktoś nam mówi: "to jest złe", jeśli Kościół, który jest istotową częścią religii katolickiej jako stróż tożsamości jej treści wskazuje kryteria, które należy spełnić, by być z nią w zgodzie, to nie możemy tego nazywać z n i e w a l a n i e m , jak to dziś bywa. Właśnie takie wskazywanie kryteriów jest jedynym czynnikiem, który umożliwia wolność. Bo wolność musi się wiązać ze świadomością, a jeślibyśmy nie mieli kryteriów wskazujących czym jest to, co możemy wybrać, to nie moglibyśmy w sposób wolny zdecydować, czego chcemy. Innémi słowy: jeśli wybieramy pomiędzy dwiema religiami, czy światopoglądami, to by wybór ów był wolny i świadomy musimy wiedzieć, czym te religie się różnią, a więc jakie mają granice, kryteria- jaka jest ich treść.
Pozbawienie wolności działania ma miejsce wtedy, gdy uniemożliwiamy komuś działać zgodnie z przekonaniami. Jednakże takie pozbawianie wolności jest słuszne wtedy, gdy dane działanie wyrządza komuś szkodę według naszych kryteriów. I nie mówię tu tylko o szkodzie materialnej, czy zdrowotnej. Mam tu na myśli również szkodę duchową i wychowawczą którą wyrządza zły przykład. Przed zgorszeniem tym mamy bronić nasze dzieci, braci, by nie nauczyli się oni uznawać za normalne tego, co jest złe. (Tego, co my uznajemy za złe, a raczej co Bóg uznaje za złe. Wierzymy bowiem, że nasze kryteria dobra i zła są prawdziwe- czyli Boże. I uczciwie jest, gdy podobnie wierzy ktoś kto ma inne zdanie. Mamy wtedy "Błogosławiony konflikt")
Tolerancja wobec tego, czego nie akceptujemy jest słuszna wtedy, kiedy to nie wiąże się z powyżej przedstawionymi szkodami.
Akceptacja zaś, a nie tylko tolerancja jest obowiązkiem moralnym wobec tego, co nie przekracza granic wyznaczanych przez moralność. Jednakże uzasadniona i słuszna jest podejrzliwość wobec nieznanych nam wytworów kulturowych(jak “ludowy” strach przed obcością) Bo żeby je przyjąć pierwej trzeba je zbadać, a na to potrzeba czasu. Zbadać, czy czasem to nowe, co nam się na krótką metę wydaje korzystne, w dłuższej perspektywie nie przynosi więcej szkód.
Wolność słowa
Nie możemy czynić z tzw. wolności słowa wartości absolutnej. Wolność słowa nie może być całkowita, nieograniczona. Musi się ona mieścić w granicach wyznaczonych przez to, co uznajemy za dobre, słuszne, a w zasadzie w tym, co Bóg za słuszne uznaje. Bo jeśli słowa poza to wykraczają, to są zgorszeniem, czyli złym przykładem. Słowa są wszakże rodzajem czynu! Człowiek ma zaś to do siebie, że wychowywany jest przez to, co go otacza nawet wtedy, gdy się z tym nie zgadza. Wciąga go bowiem wir przykładu społeczno-kulturowego. Jeśli nie chce więc by to, co uznaje dziś za złe, zaczął niepostrzeżenie dopuszczać jako normalne, a później jako wręcz dobre, to musi stosować coś, co nazwać można cenzurą, unikaniem złego towarzystwa i przykładu, itd.. Jeśli ludzie mają sprzeczne wyznaczniki tego co dobre, a co nie, to trudno. Jedynym wyjściem z tego konfliktu wartości jest przekonywanie. Choć czasem uzasadnione jest siłowe rozwiązanie, by uchronić maluczkich przed złym przykładem. Takie są konsekwencje naszej ułomności, taki nasz świat pogrzechowy. Raju na siłę nie zrobimy.
Wolność artystyczna
Jak wyżej.
Normy, które chcą się zwać estetycznymi muszą się mieścić w etycznych. Dlatego jeśli czyjś gust wykracza poza te normy dyskutować z nim należy. Zresztą sztuka sama w sobie to nie pozbawione kryteriów szukanie na siłę oryginalności, "kreatywności", bo człowiek nie może nic stworzyć...
To, co estetyczne- piękne nakierowane jest na odnajdywanie porządku, o czym zresztą mówi nazwa niezbywalnego przymiotu sztuki. Nazwą tą jest "ładność", odsyłająca słusznie do pojęcia ładu. Porządek ten zaś wynika z zasad naszego rozumu, a raczej z zasad Bożego Ustanowienia, które to jest punktem orientacyjnym czyniącym z chaosu Kosmos.
Etykę i sztukę łączy to, że mają one szukać tego właściwego rzeczy miejsca, czyli porządku- estetyka jest bowiem jednym z obszarów owej etyki- jej podrzędnym, zajmującym się uporządkowaniem form zewnętrznych, by były one ładne.
Szczytem ładności jest piękno, szczytem piękna jest szczyt etyczny- miłość, a szczytem miłości jest męczeństwo- oddanie życia, dlatego sama sztuka musi się mieścić w większym uporządkowaniu- musi wypełniać jakieś funkcje etyczne. Musi mieć sens, cel ostateczny i zgodność z całą resztą kultury czyli musi spełniać jakąś powinność stanowiącą część odpracowywania "pańszczyzny adamowej" na roli doczesnego życia. 2010
Definicja Sztuki, a Stwórcze Sacrum
Sztuka winna prowadzić do i szukać Doskonałości, która jest piękna, bo wynika z Miłości i dąży do Miłości poprzez Miłość, wzbudzając zachwyt. Doskonałość owa doznaje przy tém ciérzpienia spotykając się z własnym zaprzeczeniem-grzechem-złem-niedoskonałością-brakiem.
Brzydota i zło świata realnego wcale nie uprawniają do odtwarzania i powielania tego świata w sztuce nie tylko w celu, ale i w środkach. Bo w rzeczy samej sensem, sednem i rolą sztuki w jej rozumieniu popularnym jest nadanie rzeczywistości formy. A jeśli człowiek z Miłości jest, od Miłości uciekł i do Miłości tylko powinien wrócić, by znaleźć się w swojej istocie, to właśnie Owa Miłość powinna nadawać kształt światu, by ten odnajdywał sens swego istnienia, jest bowiem stworzony dla człowieka. Dlatego sztuka powinna stawać się formą Doskonałości, podobnie jak inne elementy kultury ludzkiej, poddane wolnej woli, winny wykazywać dążność doskonalenia, wedle słów Chrystusa: "Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski." (Mt 5,48). Owo stawanie się powinno być współdziałaniem formy i treści, w którym dobroć formy kształtuje treść ku dobroci, a dobroć treści rozwija piękny, czyli dobry kształt. Bo "(…)widział Bóg, że wszystko, co uczynił, jest bardzo dobre."(R 1,31). Bo "Bóg jest Miłością", a "Kształtem Miłości Piękno jest(…)"64.
Forma jednak wynika z jej treści, więc i Piękno wypływa ze… Źródła–Boga–Pełni. Kształt Doskonałości nie wynika więc z wymysłu, ale z Pierwotnej istniejącej ponad czasem Rzeczywistości, która jest jego źródłem, sensem i celem. Wystarczy jedynie do niej powrócić. Jednakże człowiek sam tego nie może, bo obarczony jest niedoskonałością, owym norwidowskim "brakiem", bo jest jéno "Piękna pyłem" i nosi w sobie tylko "Cień Pięknego". Oczywiste jest, że tam gdzie Cień tam jest i jego "Właściciel"- Bóg. Dlatego w całkowitej z nim zgodności należy mimo niedoskonałości oczekiwać na "Doskonałe wypełnienie", nazwane w słowach: "Consummatum Est". Ono natomiast już Dokonane Jest w Męczeństwie Boga- Człowieka- Artysty Absolutnego.
To, co powszechnie nazywa się sztuką i co określiłem wcześniej jako forma zewnętrzna jest w rzeczywistości nieistotne, jeśli nie posiada wypełnienia- treści. Sedno sztuki jest więc substancjonalne65. Ta substancja winna być tu formowana sama w sobie przez pracę, cierpienie i męczeństwo w obronie kształtu wewnętrznie dobrego, atakowanego przez formę pustą, chcącą zniekształcać. Doskonałym czynnikiem formacyjnym jest Łaska Bożej Doskonałości, objawiająca się jako Doskonałe Wypełnienie w męczeństwie w obronie kształtu treści. W imię tejże ofiary Doskonałość objawiła się w formie ludzkiej, zamknęła w jej treści i wyzwoliła ją z niewoli braku, przez śmierć męczeńską własnego kształtu ludzkiego, ku Zmartwychwstaniu i Dopełnieniu substancji. Owo dopełnienie jest możliwe dzięki zjednoczeniu się z Pełnią wszechogarniającą w wieczności, które to przedziwnie dokonuje się już w Eucharystii. Wymieniona wcześniej Łaska Męczeństwa jest następstwem otwarcia jej drogi przez Męczeństwo Chrystusa- Pełni-Początku i Końca. W niej zawiera się łaska cierpienia substancji ludzkiej w świecie, która tylko wtedy jest substancją gdy pozwala działać w sobie Bogu. Jeśli nie, pozostawia po sobie formę, w której rozplenia, a ściślej rozpuszcza się nicość- zło-brak. Jest to profanacja, wynikająca z pozbawienia Formy Bożej jej Sensu Bożego, z zagrabienia Dobrego Kształtu przez nicość, które to zwie się również "małpowaniem" Boga. Tak właśnie Anioł o formie Światłości, sprzeciwiając się Bogu, który jest wszystkim, stał się nicością, bo poza wszystkim jest jéno nic. Podobnie formy, któreby nie zaistniały w Bogu(jeśliby to było możliwe), są formami nicości i same w sobie są złe. W tym przypadku sposób jest formą stawania się, lub unicestwiania. Dlatego ściśle rzecz ujmując człowiek nie może być twórczy. Tworzenie, jako akt ludzki jest tu określeniem umownym, które wtedy gdy odnosi się do dobra jest realizacją Kreacji Bożej, czyli od-twarzaniem (tą Kreacją jest również fakt realizacji i jej narzędzie- człowiek). W przypadku gdy kreacją ludzką nazywa się działanie niezgodne z Bożym Planem, jest to przeciwieństwo stwarzania – dziurawienie - u n i c e s t w i a n i e . [2008-9]
Chrzest dzieci
„Niech sam zdecyduje, gdy dorośnie, w co chce wierzyć. Nie powinno się chrzcić dzieci”
Mówiąc tak chcesz pewnie dla drugiego tego, co sam uznajesz za dobre. Wolności wyboru. Tyle tylko, że ten wybór jest zdeterminowany przez to, co go uprzedziło- otoczenie i wychowanie.[2009] Kryteria więc, wg których to dziecko miałoby ocenić czy chce być ochrzczone, pochodzą z przykładu tego otoczenia. Są narzucone dokładnie tak samo jak chrzest. Tego narzucenia nie da się uniknąć. Wtedy należałoby bowiem zaniechać karmienia ubierania, uczenia języka, dobrych manier, etyki, wyboru szkół dla dzieci, itd. Bo o to wszystko mogłoby mieć dziecko w przyszłości pretensje, jako o coś „opresyjnego”, kształtującego jego światopogląd bez jego zgody. Właśnie dlatego protestowanie przeciw chrzczeniu dzieci jest absurdem. Z punktu widzenia logiki. [2022]
Nigdy nie wiemy, jakie przykłady będą kształtowały jego moralny kręgosłup w przyszłości. Zawsze może być tak, że ukształtuje go to co uznajemy za zgorszenie- zły przykład. Bo to, co złe, jest wg naszej Katolickiej Świętej Religii bardziej kuszące i wkrada się niepostrzeżenie do podstaw moralności ludzkiej. W takim wypadku naszym obowiązkiem jest zadbać o to, by dziecko zostało ochrzczone, jeśli ów chrzest uznajemy za dobry i zbawienny. Bo może się okazać, że koleje życia sprowadzą sumienie dziecka w te strony, w których zły przykład nie pozwoli nawet myśleć o chrzczeniu.[2009]
"Miłość to nie uczucie. Miłość, to decyzja"
Wszystko człowiek winien robić z miłością. Do tego wszystkiego zalicza się małżeństwo. Budowanie i podtrzymanie więzi między mężczyzną a niewiastą, nakierowanej na stanie się jednym ciałem(fizyczne przyciąganie) zależy od nas i wyznacznikiem miłości nie jest. Ale powinno być w miłości zamknięte. To "powinno", to pewne zadanie, które wymaga wysiłku jednostkowego i społecznego, przez budowanie konkretnych form(strojów, zasad relacji między płciami) zachowań i relacji z drugimi. Bo "zakochać się" można w każdej niewieście, jeśli znajdą się ku temu okoliczności- nawet gdyśmy już żonaci. I poczuć, że "nic nas nie łączy" można wiele razy i przy każdym związku. Bo uczucia te to nie są obiektywne wyznaczniki bycia ze sobą. Wyznacznikiem bycia ze sobą jest decyzja- najlepiej związana z jakimiś uczuciami więzi, z nich wypływająca, ale stojąca ponad tymi uczuciami i dlatego gotowa na ich konstruowanie- rozbudzanie i powściąganie. Rozbudzanie więzi z żoną, ale powściąganie fizycznej więzi z narzeczoną. Powściąganie zakochań w innych. Owo powściąganie i rozbudzanie ma się odbywać przez kształtowanie naszego życia codziennego- relacji z innymi, relacji z rodziną, rozrywek. Bo jak nie będziemy unikać np. przebywania sam na sam z innymi kobietami, czy zbyt długiego przebywania poza domem, to nie dziwmy się, że nagle poczujemy pociąg do innej, że zacznie wydawać nam się, że musimy się rozwieść z naszą żoną, bo już nic do niej nie czujemy. Więź budzi się przez wspólne życie i konkretne formy. Jak tego nie ma to słabnie więź. Jak to się pojawia tam, gdzie nie powinno, to i pojawi się więź, której być nie powinno.2010
Estetyzacja
Jednokulturowość, czy wielokulturowość
Taka alternatywa zmusza nas do opowiedzenia się po jednej ze stron. Narzuca sprytnie zwolennikom obu przeciwstawnych opcji głupawą definicję kultury. Z niej wykluwa się równie głupawy spór, w którym obie strony się mylą.
Żeby go rozwiązać wystarczyło zwrócić uwagę, że na to pytanie nie można odpowiedzieć bez fałszu. Wystarczyło uwyraźnić fakt, że tolerancja innych kultur, religii, poglądów jest dobra, ale musi mieć granice wyznaczone przez kulturę, religie i poglądy, które uznajemy za nasze. W życiu społecznym wygrywają granice kultury dominującej.
W błąd wprowadzają Ci, którzy twierdzą, że nie ograniczają wolności innych kultur wyznań i poglądów. Ograniczają, ale to ograniczanie też ma granice.
W dyskusji więc nad tolerancją, wolnością, akceptacją, równością religijną i światopoglądową nie pytajmy, czy ktoś jest za, czy przeciw, bo wtedy narzucamy ludziom błędną, ułudną alternatywę i każda ich odpowiedź będzie błędna.
Pytajmy się o to, który światopogląd, która religia, która kultura będzie nadrzędna wobec innych, a więc która będzie wyznaczać granice wolności, tolerancji i różnorodności.
Będzie konflikt? Będzie. Ale czy i dziś nie ma konfliktu między socjalistą, a liberałem, między muzułmanem, a katolikiem, między feministką, a patriarchalistą, między pro-liferem, a aborcjonistą, między relatywistą a wyznawcą jedynej Prawdy?
(to tylko przykład wielu innych błędnych alternatyw, albo błędnych znaczeń nadanych pewnym postawom, w wyniku których chcąc bronić przykładowo Kościoła, przeciwstawiamy się w rzeczywistości jego zasadom...)
Wartości uniwersalne?
Wszelkiej maści filozofy, takie jak choćby Jürgen Habermas proponują, żeby pokój na świecie osiągnąć przez wyzbycie się przez religie ich roszczeń totalnych, wypreparowanie z nich zbioru „wartości uniwersalnych”, przetłumaczenie na rzekomo neutralny język świecki i oparcie na nich ładu społecznego, w tym państwowego66.
Pomysł to beznadziejny, ponieważ religia bez tych roszczeń nie jest już religią. Jej funkcje przejmuje wtedy zaproponowany dalej, oczyszczony z kontekstów różnych wiar zbiór „wartości uniwersalnych”. To on teraz staje się totalny i nadrzędny, czyli konkurencyjny, a nie rozjemczy wobec innych religii.
Beznadzieję owego przedsięwzięcia potęguje fakt, iż wartości te są uniwersalne tylko z nazwy. Owszem, z pozoru można znaleźć pewne wspólne obszary. Sprowadzają się one jednak do podobnie brzmiących słów, takich jak Miłość, Dobro, Wolność, Szacunek, Tolerancja, które w praktyce oznaczają zupełnie co innego. Z punktu widzenia konkretnych religii wybranie owych pól zgody i wypreparowanie z nich "wartości uniwersalnych" jest niemożliwe, bo punkty niezgody istnieją z tymi "uniwersaliami" w istnym sprzężeniu zwrotnym, we wszechzwiązku. Jeśli je wypreparujemy do tak zwanego uniwersalnego systemu wartości, to po prostu stworzymy kolejną „religię” sprzeczną jako całość z każdymi z poprzednich. Bo każda religia, każdy światopogląd istnieje odrębnie dlatego, że uważa swoją wizję za sprzeczną z innymi. Ze światopoglądem relatywnym jest podobnie, wbrew deklaracjom jego wyznawców. Bo między relatywizmem, a nierelatywizmem reprezentowanym przez chociażby katolicyzm, islam, inne wyznania chrześcijańskie, istnieje sprzeczność.
Jeśli więc owa uniwersalność jest elementem nowego światopoglądu, to nie wolno go wyznawać chociażby mnie- katolikowi. Bo owe wartości "uniwersalne dla wszystkich", bez tych, które są uniwersalne wg katolików, nie są już tymi samymi. Cóż bowiem znaczy “uniwersalna miłość”? Przecie jeśli uznajemy, że jest to pragnienie by innym było dobrze, to musimy zdefiniować, co to znaczy “dobrze”. I tu już wejdziemy w konflikt. Bo np. wg katolika dobre jest walczenie o zdrowie chorego, a dla kogoś innego dobre jest “przerwanie jego cierpień”. Dla katolika dobre jest małżeństwo mężczyzny i niewiasty, a dla kogoś innego takie ograniczenie jest “złe”. Dla mnie, katolika dobre jest przyjmowanie Pana Boga w Eucharystii, a dla kogoś innego jest to bluźnierstwo.
Innym przykładem jest tu choćby aborcja, która dla jednych jest zbrodnią i nienawiścią, a dla innych wyrazem miłości, wolności i szacunku wobec kobiety. Kolejnym przykładem jest zakazywanie jawnych zachowań homoseksualnych. Nie tylko ono jest uznawane za dyskryminację. Jest nią także pozwalanie na takie zachowania. Stanowi to przemoc symboliczną wobec dzieci katolickich. Katolicy bowiem, tak jak wyznawcy innych religii uznają, że przemoc wobec duszy, czyli zgorszenie(szczególnie wobec kształtujących dopiero swój system wartości dzieci) jest gorsza niż przemoc wobec ciała…
Ja będę więc tego, co powyżej przedstawiłem chciał dla innych, a ktoś inny będzie uważał to za złe i w “imię miłości” będzie innych od tego odwodził.
Każde prawo, każdy światopogląd ma to, co uznaje za jedyne słuszności i nic w tym zdrożnego nie ma. Natomiast złe jest to, że się temu zaprzecza mówiąc ludziom, że "nikt nie ingeruje w ich poglądy", że "pozwala im się wierzyć w co chcą". To jest oszustwo, wprowadzanie ludzi w błąd.
W tym miejscu okazuje się, że nawet definicja i hierarchia przemocy i wolności nie mogą być uznane za pole zgody. Są bowiem w sposób nieunikniony uwikłane w światopogląd. Teoretyczna zgoda co do ich elementów nie przekłada się na zgodę całych systemów z nich stworzonych i funkcjonujących w realnym świecie. Ten sam zestaw, te same elementy, te same cegły mogą bowiem(poprzez inne uporządkowanie) tworzyć zupełnie inne budowle.
One mogą, a religia nie może?
Zastanawia mnie czasem niekonsekwencja krytyków patriarchalizmu, religii, tradycyjnego modelu rodziny: dlaczego uważają, iż światopoglądy religijne(i kilka innych z wybranego przez nich zestawu) nie mogą się mieszać do prawa państwowego, spraw publicznych- „domeny solidarności”67, a niereligijne mogą?
Czy dlatego, że religia dotyczy czego innego?
Religia dotyczy wszystkiego, a jeśli przestaje, staje się martwym obiektem muzealnym. Martwym jak samochód, który nie jeździ, ale stoi na wystawie, jak folklor, pokazywany na scenie i w skansenie. Pokazywany dlatego, że już umarł, że nie ma ludzi, którzy nim żyją.
Systemowa natura ludzkiego myślenia uniemożliwia oddzielenie tego, co łączy, od tego co dzieli i wypreparowanie pierwszego np. do sfery publicznej- domeny solidarności, a drugiego do sfery prywatnej, czy lokalnej. Zresztą pakowanie innych światopoglądów(np. religijnych) do kategorii spraw prywatnych, też jest elementem światopoglądu. Nie muszę go podzielać.
Czy dlatego religia nie może, że stanowi narzucanie i nietolerancję?
Niereligijne światopoglądy, które tworzą prawo też są mi narzucane. One mogą a religia nie może?
A może dlatego, że religia jest źródłem konfliktu?
Przeróżne światopoglądy (również anty i areligijne znane z historii XX wieku i nadal żywe) są powodem konfliktów. I to krwawych, masowych, okropnych...
Jeśli realnie, konsekwentnie wyznaję własny światopogląd, to uznaję go za słuszny. Nie mam więc powodów by rezygnować z przekonywania innych do niego, na rzecz sztucznego światopoglądowego substytutu w postaci „pól zgody”, „wartości uniwersalnych”, czy rzekomej „domeny solidarności”. Po co, skoro za prawdę uznaję to, co wyznaję?
Zapytajmy jednak: czy wobec powyższej konstatacji światopogląd postulujący neutralność wolność i równość wszystkich poglądów, przedstawiający się sam jako przezroczysty wobec innych "wyznań" można uznać za uczciwy? Przecież w rzeczywistości stawia się on ponad owymi "innymi" jest dla nich konkurencją, a nie(jak się sam przedstawia) rozjemca!
Oczywiście jego wyznawca zaprzeczy tym stwierdzeniom. By nas do swoich zaprzeczeń przekonać, oburzy się na wyznawców jedynej Prawdy i zaproponuje im(podobnie jak Richard Rorty) dystans do swojej wizji świata.
Wtedy my możemy mu zwrócić delikatnie uwagę, że sam sobie zaprzecza, ponieważ dystans ów też jest elementem jakiejś wizji świata.
Wolność, równość, neutralność?
Nie ma równości wszystkich religii. "Wolność i równość wszystkich światopoglądów i religii" to nowy światopogląd, zastępujący te, które rzekomo broni, stawiający się w rzeczywistości ponad nimi. Istotą religii(i nie tylko jej) jest bowiem to, że nie ma już ponad sobą żadnych kryteriów, że sama je wyznacza dla wszystkiego.
Zasada równości jest sprzeczna z większością z nich i jest elementem światopoglądu.
Światopoglądy i religie totalne są różne, bo inne uznają za gorsze, a siebie za najlepsze, za "jedyną prawdę".
I ta "jedyna prawdziwość" jest tu cechą istotową.
"Wolność i równość wszystkich poglądów i religii" to zbitka pojęciowa wewnętrznie sprzeczna, bo sama jest światopoglądem, który wszystkie, którym niby daje wolność i równość w rzeczywistości obala, czyniąc z nich nie religię, a folklor, do podziwiania, a nie do wyznawania. Sama przejmuje funkcję wyznania. Bo przecież "wolność i równość wszystkich prawd i brak jedynej prawdy", czyni się jedyną prawdą, odbierając rozmaitym poglądom, które niby broni prawo do uznawania się za ową "jedyną prawdziwość" bez której stają się one martwe.
Ale taki wniosek powinien radykalnie odmienić nasz negatywny, stereotypowy, narzucony przez "laicką kryptoreligię" stosunek, do tych, co swoją religię uważają za jedynie prawdziwą i wszechwpływową.
Państwo świeckie i neutralne?
Jeśli nie religia, to inny światopogląd (np. ateizm, agnostycyzm, socjalizm, relatywizm, liberalizm, estetyzm, immanentyzm, materializm itd.) będzie podstawą prawa i politykowania.
Państwo nie jest więc nigdy neutralne światopoglądowo. Najuczciwiej jest mu przyznać się jaki światopogląd popiera, co uznaje za źródło wartości, w imię których definiuje cele i mechanizmy funkcjonowania. A raczej najuczciwiej jest przyznać się do tego politykom(w obecnej, demokratycznej fikcji z konieczności), byśmy wiedzieli, jakie definicje polityki i jej celów i mechanizmów wraz z niemi wybieramy. Z tego też powodu państwo (a raczej polityk) nie może mówić, że daje równe szanse wszystkim światopoglądom i religiom, bo zawsze w imię jakiegoś światopoglądu występuje. I ten światopogląd decyduje o granicach tolerancji i akceptacji innych. Jeśli jestem religijny, to muszę pamiętać, że religia to światopogląd totalny z istoty. I jako polityk, chcąc być w zgodzie z własną religią muszę według jej kryteriów działać. Te kryteria to nie punkty, ale granice, w których możliwa jest wielość różnych rozwiązań gospodarczo-politycznych. Ale wielość ograniczona przez tą religię, a nie dowolna. I o tym zapominamy. Najuczciwiej jest więc jasno deklarować w imię jakiej religii, czy światopoglądu ustalać będziemy granice. Będzie konflikt. Ale taki konflikt jest jedynie uczciwy.
Jeśli ktoś może przekonywać do forsowania światopoglądu laickiego, w którym państwo jest neutralne religijnie, to ja mogę przekonywać do państwa „wyznaniowego”, które nie oznacza oczywiście(jak wielu mylnie twierdzi) państwa, w którym sprawowaniem władzy zajmuje się Kościół, czy księża. Charakter państwa wyznaniowego zależy od konkretnej religii która daje mu aksjologiczne podstawy. Religia katolicka, którą ja proponuje nie zaleca, nie dopuszcza wcale nawracania na siłę w obrębie państwa. Nie zabrania wyznawać innych religii. Może zabraniać tego, co godzi w moralne ramy wyznawane przez religię katolicką. Ale takie same ograniczenia są w tzw. „Państwie neutralnym”. Że są faworyzowani katolicy? W państwie laickim też są faworyzowani wyznawcy „laickiej neutralności”.
Nie powinniśmy mieć pretensji do władz, że nam ograniczają wolność, że stosują cenzurę, że czegoś zabraniają. Bo wtedy przejmujemy kategorie wroga i sobie zaprzeczamy.
Bo ograniczanie wolności, cenzura, zabranianie wyrażania pewnych poglądów, czy prezentowania pewnych postaw, są dobre tylko potrzebują słusznej miary.
Cenzura jest dobra? Tak, bo granice godziwej wolności nie kończą się tylko na krzywdzie cielesnej. Krzywda symboliczna, krzywda duchowa bywa jeszcze gorsza!
Możemy mieć pretensję do władz, że nas robią w konia: że "wszystko możemy", że "nikt nami nie steruje". Niech się przyznają gdzie stawiają granice wolności. Te granice nie są –jak nas przekonują- neutralne. Są elementem światopoglądu. Możemy mieć też pretensje, że nie przyjmują naszych, katolickich definicji granic wolności(wyznawcy makaronów też mogą mieć takie pretensje)...
Okazuje się, że "neutralność" laicka jest niemożliwa. Jeśli ktoś nie pozwala wieszać krzyża w parlamencie, czy nie zabrania aborcji, albo małżeństw homoseksualnych, to nie jest neutralny wobec katolicyzmu, ale z nim niezgodny, jeśli zaś ktoś pozwala, to też nie jest neutralny. Zawsze zabiera jakieś stanowisko!...
I tu wchodzimy w spór o tzw. Intronizację. Tu okazuje się, dlaczego jest ona zasadna.
Intronizacja to nie jest zaprzęganie religii do władzy, tylko coś wręcz przeciwnego: kierowanie się we władzy zasadami religii. A do tego jest zobowiązany każdy katolik-polityk. Gadasz, ze będzie dyskryminacja, konflikt. No ale czy nie jest dyskryminacją wobec katolików kierowanie się zasadami laickimi? Takiej "dyskryminacji" i takiego "konfliktu" nie da się uniknąć. Przykładem tego jest obecna „dyskryminacja” moich poglądów przez tych, co są „święcie” przekonani, że są obiektywni i tolerancyjni. Bo każda tolerancja jest elementem światopoglądu, który wyznacza tej tolerancji granice. I zawsze ktoś może się czuć zniewolony i dyskryminowany przez te granice, które ktoś inny uważa za obiektywne, neutralne. [2011]
Przekonanie o neutralności a utrata kontroli nad własnym światopoglądem.
Człowiek nie wymyśla sobie świata poznawanego i poglądu, ale dostaje go w jakiś sposób od otoczenia, od tego, co go wychowywało. Pogląd jednostki jest zbudowany z elementów, które znalazła ona w świecie w jakim przyszło jej żyć. Również światopogląd "kreatywności i wolności" jest schematem, jest wynikiem uprzedniego wpojenia go przez wychowanie, bądź inne elementy otoczenia kulturowego. W systemie, gdy to Kościół miał dominację, a nawet jeśli nie dominację, to duże wpływy, każdy wiedział o tym, że Kościół rości sobie prawa do kształtowania mentalności.(Roszczenie sobie praw i wpływ nie jest wcale zniewalaniem, wtedy gdy to roszczenie jest jawnie ogłaszane i uświadomione przez ludzi.) I ludzie o tym wiedzieli. I wielu z nich się na to godziło. Wielu z nich uznawało za pożądane oddawanie kształtowania swojej i swoich dzieci mentalności Kościołowi. Bo przecie zawsze coś kształtuje naszą mentalność. A jeśli twierdzimy, że jest ona wyrazem tylko "głębi serca", "niezależności całkowitej", to wtedy się oszukujemy a przez to pozbawiamy siebie kontroli nad tym, co ją kształtuje. I wtedy dowolne ośrodki manipulować m o g ą naszą "głębią serca" zmieniając ją tak, by pragnęła tego, co może przynieść korzyść tym ośrodkom. Wtedy, jak pisał Benedykt XVI, milcząco przyjmuje się ”treści tych pojęć, uważane za obowiązujące w doktrynie jakiejś partii”.
A nawet jeśli nie partii, to innego-akurat wpływowego ośrodka opiniotwórczego.
Dlatego warto świadomie wybierać ośrodki, które przyznają uczciwie, że chcą kształtować naszą mentalność. Dlatego nie musimy oddawać jej wychowaniu przypadków. Kościół nie oszukuje. Rości sobie prawo do tego, co i tak m u s i być i będzie- czy tego chcemy, czy nie- z konieczności, z natury bycia w świecie przez kogoś kształtowane i narzucane. Rości sobie prawo, ale nie spętuje niemożnością jego odrzucania. Nie spętuje, dlatego żę swoich wyzwalających ograniczeń nie ukrywa za maską „neutralności” i „swobody”. I Kościół ograniczającym koniecznościom nie zaprzecza, ale wskazuje ich porządek i wypełnienie.
„Neutralne” dla katolika jest to, co katolickie, co nie kłóci się z nauką Kościoła. Dlatego jeśli ktoś jest katolikiem, to musi, również w polityce opierać się w swych poczynaniach na światopoglądzie katolickim. Wtedy owszem, będzie niezgoda z innymi stanowiskami światopoglądowymi, ale dlatego właśnie Chrystus powiedział:
"Nie przyszedłem dać światu pokój, ale rozłam"
Neutralność a wychowanie i schematy kulturowe
Neutralność kryje podstawowe założenia, które również są światopoglądem. I jako niebadane, bo oczywiste są to te ideologie, które akurat wyznają mający największy wpływ na wychowywanie społeczeństwa, przez media, taką, a nie inną gospodarkę i tryb życia, do którego większość społeczeństwa- chcąc nie chcąc musi się przystosować.
I wszystkie elementy, które są ludziom proponowane- programy w telewizji, rozrywki, radio, ubiory, zwyczaje, są jedynymi możliwościami, z których człowiek po prostu wybiera, bo innych nie zna, bo przez to, że są one powszechnie znane, będą rozumiane, a więc i akceptowane przez innych ludzi. I człowiek, który porusza się z konieczności pomiędzy tymi elementami kultury, uważa w jakiś sposób za zasadne i sensowne to, co wydaje się uzasadnieniem owych elementów, czyli ideologię, która je wygenerowała. Im bardziej zdaje się coś w ten sposób oczywiste i sensowne, tym większą ma tzw. „moc semiotyczną”. Owa ideologia nie potrzebuje tu być nazywana, bo jest praktykowana i jej zasady stają się zasadami myślenia człowieka. I jeśli człowiek o tym nie wie, to uznaje owe poglądy, za oczywiste, pierwotne, neutralne i przeźroczyste sposoby myślenia. Nie zauważa on, że są to szkła, które założono jemu i większości społeczeństwa w procesie wychowania na oczy, bo dawno zapomniał, że świat może wyglądać inaczej- tak jak to było we wczesnym dzieciństwie, kiedy próbowano do nich dziecko stopniowo przyzwyczajać... I dlatego pewne światopoglądy mogą zostać uznane za neutralność światopoglądową, za wypływające "z serca" indywidualne i niezależne potrzeby i ideały, oraz za obiektywne, samodzielne i rozumne wnioski, podczas, gdy jest wręcz przeciwnie- są one względnymi, narzuconymi przez zewnętrzne siły, konwencjonalnymi poglądami.
To, co nam kultura kazała nazywać głębią serca, to tak na prawdę poglądy i doktryny wpojone nam milcząco przez to, co nas wychowało: mody, przyzwyczajenia, media, język, porządek społeczny, szkoły, reklamy... I to jest wymyślane przez człowieka więc podlega błędowi. Podlega szczególnie wtedy, gdy twórcy owi odwracają się od Kościoła i Chrystusa. Współczesny świat na tym odwrocie, na rewolucyjnej negacji chrześcijańskiej Europy jest ufundowany.
Oczywiście istnieją pewne podstawowe odczucia ludzkie, sposoby myślenia, potrzeby i właściwe sposoby ich realizacji.
Jednakże z jednej strony są one zagłuszane przez powyżej opisane schematy kulturowe, a z drugiej one same, nie muszą być dobre. Bo wiemy, nawet jeśli nie jesteśmy religijni, że człowiekowi zło jakoś tak łatwiej przychodzi, jakoś tak samo go pociąga, a dobro wymaga trudu. I to rozum pozwala nam to, odróżnić. Ale na rozumie też ciążą błędne schematy. Ich rozbicie wymaga zaparcia się samego siebie, swoistej metanoi, a mało kto ma czas i chęci, by podjąć się takiego wysiłku. Między innymi na tym polega specyfika chrześcijaństwa, że jest gotowe przesiewać jak przez sito ludzkie skłonności według tego, co mówi rozum i Objawienie. Ale to rozum również wskazuje, że objawieniu wierzyć trzeba. Bo to rozum sam dochodzi do tego, że to, co wydawało się kiedyś rozumne, dziś zdaje się głupie, że sam jest ograniczony czasem, pamięcią i nie ogarnia wszechrzeczy. Dlatego trzeba niekiedy zrobić przeskok pomijający żmudną dedukcję- przyjęcie na wiarę tego, co narzucone, co nas przekracza, uprzedza i co od nas nie zależy, tego, co zostało nam dane z góry. Tradycji i Objawienia. Bo złożoność badanej rzeczywistości naraża nas na jakże często doświadczane “po fakcie” przeoczenie w rozumowaniu, które ma konsekwencje w postaci upowszechniania błędu.
Czy to co piszę, to bzdura? Czy to zamach na tolerancję, pluralizm i wolność człowieka?
Twierdzenie, że prawdę można poznać, albo głoszenie orędzia
chrześcijańskiego jako uznanej prawdy postrzegane są dziś jak
zamach na tolerancję i pluralizm. BXVI
To, co jest bzdurą i złem, obrażaniem, prawdą i dobrem jest poznawczo relatywne. (poznawczo, ale nie faktycznie) i zależy od podstaw światopoglądowych. A więc to, co dla katolika jest obrażaniem, dla wyznającego światopogląd "neutralności światopoglądowej" jest prawdziwe, neutralne i obiektywne. Natomiast to, co dla ostatniego jest obrazą i bzdurą według założeń katolickich może być obiektywizmem i prawdą. Dlatego nie ma czegoś takiego jak równość wszystkich religii i światopoglądów. Bo ta "równość" jest sama w sobie światopoglądem, który wszystkie, które niby "broni" w rzeczywistości zastępuje i obala.
Rozłam jest czymś co zawsze się może pojawić, bo zasady dialogu uznawanego przez jednych za neutralny i obiektywny, mogą być sprzeczne z poglądami innych. Przekonywanie, perswazja i możliwość kształtowania środowiska, w którym ludzie nabywają wtórne kryteria wartościowania decyduje o tym, który światopogląd aktualnie rządzi. To jest konieczność społeczna... Tylko nie oszukujmy, że tak nie jest mówiąc o równości wszystkich religii i światopoglądów.
I takim oszukiwaniem jest występowanie środowisk "neutralnych" w obronie wartości Kościoła przez poprawianie Go, cywilizowanie, niszczenie rzekomej nietolerancji jego członków i jednoczesne krytykowanie ich za chociażby popieranie Intronizacji, czyli chęci przywrócenia religii jej wpływu na politykę, życie społeczne i sztukę. Trzeba nazwać rzeczy po imieniu: Jeśli ktoś nie chce, by religia katolicka wpływała na wszystkie sfery życia jako ich podstawa światopoglądowa, to niech zgodnie z prawdą przyzna, że walczy z Kościołem i Katolicyzmem, a nie plecie bzdury(może nieświadomie), że "chce pomóc Kościołowi, by stał się lepszy..." . [
Błogosławiony konflikt
Człowiek zawsze wypowiada się za siebie, jest to konieczność, dlatego nie ma sensu wypowiadanie własnych fundamentalnych przekonań(a takim jest religia) z zastrzeżeniem, że "są to moje subiektywne opinie i inni to mogą widzieć inaczej". Takie wzniesienie się na "wyższy", "uniwersalny" poziom refleksji prowadzi do nicości, do kurtyny, za którą jest następna kurtyna(parafrazując znanego XX-wiecznego myśliciela) i tak w nieskończoność. Idąc konsekwentnie tym tokiem rozumowania te założenia w imię których podważamy, lub relatywizujemy nasze poglądy też musiałyby być przedmiotem takiego podważenia, co byłoby wewnętrzną sprzecznością. Dlatego też jedynie logiczne jest przyjmowanie tego, co dla nas jest podstawową wartością za jedynie słuszne. Musi to iść w parze z negowaniem tego, co w innych religiach, w innych światopoglądach z tym sprzeczne. Nie proponuję tu lekceważenia istnienia różnych poglądów. Nie mam nawet na myśli twierdzenia, że inni są źli, bo wyznają złe poglądy. Nie znaczy to też, że odmawiam złu strukturalnemu swego źródła i związku z osobistą winą. Nie! Chodzi mi o to, że uznając inne poglądy za fałszywe, jestem skory raczej uważać ich wyznawców za ofiary tych poglądów, zawieszając osąd, a podejmując wysiłki w celu pokazania im Prawdy. Jeśli oni wierzą szczerze w swoje poglądy, to też mają obowiązek(niekoniecznie mają, gdyby podzielali katolicki uniwersalizm, to by mieli) mnie przekonywać do nich. Mają obowiązek wcielać w życie to, co uznają za słuszne- również, jeśli ktoś im zarzuci dyskryminację, "przemoc symboliczną", "presję kulturową", czy "środowiskową". Bo jeśli z tego zrezygnują, to również nawracając się na Prawdę, którą chcą im przekazać, nie będą jej w życie wcielać. Taki konflikt jest więc "błogosławiony".
Z drugiej zaś strony, jeśli ja będę relatywizował swoje poglądy, jeśli nie będę ich przekazywał innym, to ja – osobiście będę miał winę, grzech – i ja – a nie jakieś “systemy” - będę winny"zła strukturalnego", do którego podtrzymywania przez zaniechanie misji się przyczyniłem. Jestem świadom tego kulturowego, pozornie pozaosobowego wymiaru moralności zawartego w wytworach kultury i zyskując tę świadomość nie mogę się wymawiać, że „sam i tak nic nie zdziałam”. Muszę robić, co ode mnie zależy nawet, jeśli to nie przynosi rezultatów. Samo myślenie: "A trzeba z tego zrezygnować i wybrać mniejsze zło, bo i tak się nie przebiję", to grzech zaniechania i nielogiczność. Dlaczego nielogiczność? Bo jest to samonapędzający się tryb, jest to leczenie się tym, co chorobę jeszcze bardziej potęguje. Wszak rezygnacja z kształtowania naszej kultury na wzór naszych przekonań "bo to razi innych""bo to śmieszne", "bo to zacofane", "bo trzeba iść z duchem czasu", przyczyna tego, że to razi innych, że to śmieszne, że to nie stanowi „ducha czasu”. Przyczynia się do tego, że inni nie uważają szczerze Katolicyzmu za jedynie słuszny. Chrześcijaństwo nie stanowi podstawy kultury i wzorców mentalnych jako całość dlatego, że my z tego wpływu- w imię źle rozumianych: pluralizmu, neutralności światopoglądowej, wolności wyznania- rezygnujemy!
Powiesz, że będzie konflikt? Taki jednak konflikt jest jedynie logiczną drogą do pokoju. Bo pokój na siłę, oparty na czynieniu z własnych poglądów rzekomej "sprawy serca", a w rzeczywistości czynienia z nich "wiary martwej", bo "bez uczynków", o której pisał święty Jakub, prowadzi do konfliktu bez nadziei, bez końca, do braku poglądów, do braku zgody nawet w łonie własnej osoby. Dlatego właśnie Chrystus, największy orędownik Pokoju przez duże "P" powiedział: "Nie przyszedłem dać światu pokój, ale rozłam".
Uczciwy pluralizm
musi się przyznać do tego, którą kulturę będzie faworyzował, która kultura będzie wyznaczać granice różnorodności i dopuszczania elementów innych religii i kultur. Inne będą granice tolerancji, a inne akceptacji i one również muszą być ogłoszone jako elementy kultury faworyzowanej. Faworyzowanie zawsze będzie się wiązać z dyskryminowaniem -w pewnych granicach- innych kultur i religii. Ale wypieranie się tego, nie ogłaszanie, jaki światopogląd, czy kulturę się faworyzuje, to wprowadzanie w błąd.
"Czy wyrażanie poglądów, nawet głośne głoszenie ich - jest od razu ich narzucaniem?"
W pewnym sensie jest, bo jak ten głoszony pogląd jest wszechobecny i silny, to człowiek może nawet nie spostrzec kiedy zaczyna wg niego myśleć. Tylu ludzi znam, którzy się zapierali, że się nie zmienią jak wejdą w jakieś środowisko, bo oni "mają swój rozum". Po czasie okazywało się to czczą gadaniną. Nawet nie zauważyli, kiedy im się odmieniło tak, że to, co kiedyś nazywali złem dziś uważają za dobre.
Problem jest spowodowany w dużej mierze tym, że ludziom wmówiono, że sposoby życia, rozrywki, mody, są obojętne wobec głębi serca, nie mają na nią wpływu. Wmówiono też im zgodnie z autonomizacyjnym schematem naszych czasów, że człowiek jest całkowicie niezależny, autonomiczny i otoczenie na niego nie wpływa.
I to spowodowało paradoksalnie, że człowiek utracił dużą część swej niezależności, bo stracił czujność.
W społeczeństwach tradycyjnych oczywiste było, że
"z jakim przestajesz, takim się stajesz",
że "jak ktoś nie żyje tak, jak wierzy, to zaczyna wierzyć tak, jak żyje."
Dlatego też nie pozwalano dzieciom bawić się w złym towarzystwie, Kościół zakazywał przebywania w okolicznościach które były okazją do grzechu, itd...
A dzisiaj ludzie mniej wierzą w taki wpływ i dlatego się nie bronią przed nim. A przez to wpływ ten bardziej ingeruje w ich tożsamość, co jest wykorzystywane przez tych, którzy nie zapomnieli o mechanizmie socjopsycholoczignym wyrażonym w powyższych przysłowiach.
I w ten sposób paradoksalnie człowiek wierzący, że jest autonomiczny, że kultura nie wpływa na jego poglądy, staje się bardziej zniewolony niż ten, kto poddając się tradycji, świadom mechanizmów narzucania światopoglądu może się przed nimi bronić.
Poza tym głoszenie poglądów i działanie wg nich jest narzucaniem ich dzieciom, które się w ich zasięgu znajdują. W ten sposób rodzice "narzucają" swoim dzieciom światopogląd za pomocą "przemocy" symbolicznej
Czy narzucanie zakłada siłę? Tak, tylko dlaczego cały czas bierzemy pod uwagę tylko "siłę fizyczną" istnieje takie pojęcie jak "przemoc symboliczna" i przemoc ta nie jest niczym złym, bo po prostu jest. Jest niezbywalnym, mechanizmem społecznym
Sposobem na bycie wolnym w jej obrębie jest uświadomienie sobie własnej zależności od reszty systemu rzeczywistości i uczciwe, jasne deklarowanie poglądów, a nie mydlenie oczu ich "neutralnością" i "wolnością" i "równością"
Bez tej świadomości jesteśmy jak trawa na wietrze.
Przyczyną zniewolenia bywa więc zbytnia wiara w to, że nic nas nie zniewala.
Wyluzuj
I nie przypisuj braku luzu innym tylko dlatego, że mają pewne zasady. To, że stawiają sobie inne granice niż większość ludzi, może iść w parze z tym, że mają więcej luzu gdzie indzie niż Ty. A to gdzie indziej, z Bożej Perspektywy może być bardziej właściwe.
Tolerancja to element światopoglądu, dlatego ma granice
Tolerancja też jest czymś, co może się komuś nie podobać, dlatego wprowadzanie jej w praktykę jest " narzucaniem"...A może lepiej nazwijmy to narzucanie zwyczajnym wpływem.
Istnieje również narzucanie bez cudzysłowu, które nie jest zwyczajnym, naturalnym wpływem , a jednak też jest k o n i e c z n e . Bo kiedy bronimy „w imię prawa”, w imię władzy społeczeństwo przed tymi, co np. wierzą, że trzeba składać ofiary z ludzi, to n a r z u c a m y tym składającym ofiary z ludzi swój brak przemocy. Jeśli uważamy, że aborcja jest morderstwem, to chcemy innym n a r z u c i ć zakaz aborcji. Kiedy natomiast ktoś uważa, że zakaz aborcji jest zamachem na wolność to chce wg tych pierwszych pozwalać na mordowanie dzieci, czyli n a r z u c a ć im konieczność przynajmniej tolerowania morderstw. A katolik tego tolerować nie może.
Narzucania nie da się uniknąć.
Możemy tylko zadawać pytanie:
Jakie są g r a n i c e narzucania?( które jest drugą stroną pytania- jakie są granice wolności?)
Ale i te granice, które musimy ustalić, zawsze mogą być dla kogoś "nieuprawnionym zniewalaniem."
Paradoks tolerancji,
paradoks narzucania,
paradoks zniewolenia,
paradoks wolności,
są paradoksami dlatego, że zapominamy,
ze tolerancja jest elementem światopoglądu i ma granice.
I to określone w tym światopoglądzie granice.
Człowiek nie może się wyzbyć subiektywności, światopoglądu i to jest kluczowe dla zrozumienia sprawy.
A nie kto inny jak jednostka podejmuje działania, które dotyczę wspólnoty.
We wspólnocie są osoby, którym może się działanie tej jednostki nie podobać.
A jednak trzeba podejmować jakieś decyzje.
Co więcej: trzeba kiedyś zakończyć dyskusję i opowiedzieć się po którejś ze stron.
Trzeba gdzieś zamknąć wszelkie "ale" i podjąć decyzję, która dalej komuś się nie podoba. Taka jest natura działania społecznego.
Ja, jako katolik toleruję ludzi innych wyznań i większą część ich zachowań dlatego, że to Chrystus uczył, że człowiek jest wolny i dlatego nie można go nawracać na siłę. Ale to nie jest jakiś pogląd niezależny od mojej religii. To jest pogląd, który jest jej elementem. Ta tolerancja ma jednak granice tam, gdzie pojawia się zło, zgorszenie, szkodliwy wpływ, związany z mechanizmem który można wyrazić w słowach: "Z jakim przestajesz, takim się stajesz"
Okazuje się, że to, co nam kultura nakazuje nazywać narzucaniem, to błędne pomieszanie kilku jakości. Dwie z nich już wymieniliśmy: narzucanie i wpływ. Trzecią jest zwyczajne przekonywanie.
Jeśli zabraniasz mi przekonywać Ciebie do tradycyjnego wpływu religii na wszystko(w tym na politykę) i w ogóle do mojej religii, nazywając to narzucaniem mojego subiektywnego przeświadczenia to sam sobie zaprzeczasz. Według Twojej definicji narzucasz mi Twoje przeświadczenie, że moje przeświadczenie nie może być narzucane, a Twoje już może. Nielogicznie to brzmi, ale dlatego, że to błędna definicja. Przekonujesz mnie, że nie powinienem przekonywać.
Zdecyduj się.( Mam nadzieję, że to nie do Ciebie Czytelniku drogi:-)
Nazywasz narzucaniem i zniewalaniem jeszcze coś innego - Kształtowanie przez polityków prawa publicznego wg ich religii i oficjalne tego potwierdzanie. To jest narzucanie i zniewalanie wobec tych, którzy tej religii nie wyznają.
Nie możemy się spierać o to, czy religia, bądź inny zespół przekonań powinny mieć wpływ na politykę, ale o to jaki zespół przekonań(religijny bądź nie).
Nie możemy wylewać dziecka z kąpielą i gadać, że jak muzułmanie w imię religii zabijają, czy jak ktoś w imię chrześcijaństwa zabijał, to trzeba usunąć wpływ religii na politykę. Granice tolerancji są zależne od światopoglądu i religii.
Wolność bez granic to fikcja
Wolność zawsze jest ograniczona, a jednak nie przestaje być wolnością. Mówimy wszak o człowieku, że jest wolny, gdy np. wychodzi z więzienia, a to nie znaczy, że nie ma żadnych ograniczeń. Istnienie granic wolności nie oznacza, że tej wolności nie ma. Wtedy bowiem nie istniałaby żadna wolność. Wolność człowieka zawsze ma granice, ale to nie znaczy, że przestaje być wolnością.
Wolność bez granic jest dla nas-niebogów niemożliwa. "Liberalizm" obalający obyczajowe granice i indywidualistyczny w ostateczności jest antyliberalny. Antywolnościowy(w sensie etymologicznym). Jeśli chodzi zaś o obojętność moralną wolności samej, to już raczej kwestia nazewnictwa, wszak to, co jest obojętnym można równie dobrze nazwać dobrym. Ale niezależnie od tego, czy nazwiemy to obojętnym, czy dobrym, to zła jest nie sama wolność, ale raczej przedmiot naszego wyboru. Nie sama zdolność wybierania i chcenia, ale przedmiot chcenia.
Jako osoba wychowana na niechęci do Korwina i tego co nazywa się liberalizmem, która nigdy korwinistą nie była, a do potrzeby przeniesienia akcentów raczej w stronę korwinizmu, niż zamordyzmu przekonała się po 24 roku życia uważam, że atakowanie teraz ruchu wolnościowego określanego często ogólnie liberalizmem, jak i ruchu tradycyjnego określanego tradycjonalizmem, jest podcinaniem i tak już za krótkiej nogi u stołu, jest leczeniem tym specyfikiem, który chorobę jeszcze potęguje.
Jak już wspominałem C. S. Lewis wkładał w usta diabłów takie słowa: „Wieki okrutne ostrzegamy przed Sentymentalizmem; próżne i gnuśne przed Przyzwoitością; rozpustne przed Purytanizmem; gdy wszyscy staczają się ku niewolnictwu lub tyranii, wmawiamy, że Liberalizm jest najgroźniejszym niebezpieczeństwem.”
Nie wolność bowiem jest problemem, ale niewłaściwe przedmioty wyboru. Do zwalczania ewentualnych błędów „kuców”, „libków” nie trzeba zwalczać samych postulatów wolności, wręcz przeciwnie, trzeba im pokazać, że to, o co walczą, to w istocie nie wolność sama, ale pewne ograniczone wybory, które dla innych stają się opresją. (uważam, że należy porzucić te terminy i krytykę takich rozmytych kategorii, typu: szur, libek, kuc, pigularz, bo stają się workami. Trzeba wrócić do krytykowania: zgorszenia, zabójstwa, morderstwa, kłamstwa, oszustwa, cudzołóstwa, czyli błędów w relacji do wartości podstawowych. Bo w dobie moralności zastępczych, emocjonalnych worków pojęciowych giną nam one zbytnio z oczu i często okazuje się, że dokonujemy ostracyzmu na kimś, kogo zaszufladkowaliśmy emocjonalnie jako foliarza, a wychwalamy tego, kto łamiąc VIII Przykazanie, na tego "foliarza" wydał taki wyrok, w ramach nowej moralności", często dopiero wtoornie prowokując go do błędów, na zasadzie przekory, reakcji czy efektu Barabasza. Niesprawiedliwością jest wytykanie tych błędów popełnionych w reakcji na prześladowanie większych, bez odpowiednio proporcjonalnej obrony ofiar przed Wielbłądami Mocarzy. Zwalczanie wszystkich co się dziś nazywają wolnościowcami oprócz owego przecedzania komara a przepuszczania Wielbłąda staje się przykładem worka moralności zastępczej. Jak już mówiliśmy, to nie wolność bowiem jest problemem, ale błędny obszar realizacji tej wolności. To wybór tego obszaru zwalczajmy. Tym bardziej, że np. ruch ko-lib, ma na początku swojej nazwy ko. Jest to ruch konserwatywno liberalny. I teraz błędem i przedmiotem dyskusji jest tu to, co chcemy konserwować, no i cała rzesza ludzi, którzy pod ten ruch się podpinają zapominając o jego pierwszym członie.
Granice wolności nie kończą się na cielesnej krzywdzie
Powietrze, którym oddychamy, to, co jemy wpływa na nas.
Tak samo wpływają na nas poglądy, które są wszechobecne, które wdzierają się do naszej świadomości przez mody, rozrywki, sposoby bycia.
Zagrożenie dla duszy jest gorsze niż zagrożenie dla ciała.
Istnieje taki mechanizm socjopsychologiczny, który sprawia, że człowiek nawet nie wie kiedy zaczyna stawać się taki, jak jego otoczenie. I dlatego jeśli nie chce się takim stać to powinien to otoczenie wg własnego światopoglądu kształtować. Bo mówienie, że ktoś siłą własnej woli nie ulegnie jest oszukiwaniem natury ludzkiej. Dlatego w kulturach ludowych tak dużą rolę przywiązywano do obrony dzieci przed różnie pojmowanym zgorszeniem .
Dlatego mądre sprawdzone przysłowie mówi:
"Z jakim przestajesz, takim się stajesz"
To miał na myśli Jezus, w swoich słowach o zgorszeniu
Bo my dziś nie rozumiemy słowa "zgorszenie".
A zgorszenie, to właśnie zły przykład, który przemienia naszą mentalność...
Jeśli ktoś więc będzie wymagał ode mnie, bym przystał na taką definicję tolerancji, i granic wolności, która nie uwzględnia duchowych, czy nawet psychologicznych wpływów na człowieka, to będzie wymagał ode mnie bym wyrzekł się swojej religii. Ja się na to nie zgadzam. Ktoś mnie może w konsekwencji do sądu podać, jeśli ta niezgoda przybierze praktyczny wymiar. I wtedy przegram, jeśli sąd zastosuje taką definicję granic wolności. I wtedy będę dyskryminowany z powodu moich niematerialistycznych, katolickich poglądów. Oto dlaczego Te całe współczesne definicje granic wolności, pluralizmu, tolerancji, to samozaprzeczająca sobie bzdura.
Potęga Znaków.
Niejednoznaczność, to w XX i XXI wieku problem nie języka, ale rzeczywistości. Nie braku precyzji i jasności opisu, ale szeroko rozumianych systemów znakowych, pozajęzykowych kontekstów zwanych kulturą. To przez to żyjemy pod wieżą Babel.
Nawet jasne formuły językowe, bez właściwego zaplecza każdy będzie rozumiał po swojemu. Dotyczy to również takich słów jak „jasność”, „tradycja”, czy „liberalizm”. [dodatek z 2021 roku] Żeby to zobrazować, zaczniemy od języka właśnie.
Potęga Słowa
Istnieje taki sposób rozumienia słowa, który opiera się na pewnym doń szacunku. "Ważyć słowa", "nie rzucać słów na wiatr", "dać słowo", “liczyć się ze słowami” to tylko jedne z wielu określeń, które są tego przykładem. Sugerują one, że słowa nie mogą pozostać bez ich odbicia w reszcie rzeczywistości. Są zobowiązaniem. Powyżej przytoczone wyrażenia można odczytać w ten nawet sposób: “słowo powołuje do istnienia”. Termin „słowo” oznacza tu „sens”, „znaczenie”. Jak „Logos.” Sens, to element znaczony, a Słowo, to element znaczący. Natura słowa jest wszak arbitralna, symboliczna, mataforyczna, konwencjonalna. Z tego być może nieartykułowanego powodu zasadne jest takie rozumienie terminu "Słowo". Sens bowiem rzeczywiście jest tym, co powołuje byt do istnienia w ten sposób, że nie można myśleć o jakimkolwiek istnieniu, bez świadomości- a ta jest tożsama z usensawnianiem- rozróżnianiem- widzeniem relacji(które można sprowadzić do relacji znakowych). Byt można bowiem uznać za to, co może być pomyślane, a więc co może być sensem- Stwarzanie bytów, może się odbywać tylko przez Jedną Świadomość-(co warunkuje spójność świata i możliwość poznawania go jednymi zasadami rozumowymi), którą nazywamy Bogiem.
Słowo zaciągało na tego, kto je wypowiada odpowiedzialność, obligującą do jego realizacji, do prawdziwości. Gdyby była społeczność w której nie znano kłamstwa (nie nauczono się jeszcze używać słów bez pokrycia), dla jej członków byłoby o c z y w i s t e, że jeśli ktoś coś mówi, to że tak zrobi, lub że tak jest. Gołosłowność byłaby pewnie czymś niepojętym, nie do pomyślenia. A gdyby się pojawiła to by tym dzieci straszyli po nocach, to by się jej obawiano, to nakładanoby za nią ostre sankcje społeczne. Przyrzeczenie oznaczałoby dawanie Słowa. Tak być może było/jest/będzie w niektórych kulturach.
Takie właśnie rozumienie języka jest przypisywane społecznościom zwanym sakralnymi, tradycyjnymi, pierwotnymi, ludowymi których członkowie – jak twierdzą niektórzy – nie rozróżnia elementu znaczonego, od znaczącego. Ja bym powiedział inaczej: Wiedzą oni, że o elemencie znaczonym można mówić tylko i wyłącznie za pomocą znaczącego. Bo samo mówienie, a nawet myślenie jest elementem znaczącym. Symbolizacja elementu znaczonego, przez znaczący jest rozumiana jako "utożsamianie się z nim", istna "partycypacja mistyczna", a najpewniej jako to mocne przeświadczenie, że nie do wyobrażenia jest, by słowo nie wyrażało rzeczywistości, lub nie obligowało do zgodnego z sobą jej przemieniania.
Nie do wyobrażenia jest to tym bardziej, że słowo ma u nich sakralny status. Jego nadużywanie bywa profanacją. „Słowo” bowiem, jako mające za zadanie wyrażać sens, a w związku z tym symbolizujące “Sens po prostu”-a więc przede wszyćkim Sens ostateczny- wyraża Świętego. Bo “Świętym” właśnie nazywamy Tego, Którego człowiek zgodnie ze swą istotą poszukuje- Tego, Który jest ostatecznym Sensem rzeczywistości. (Tego Który wymyślił więzi stanowiące mentalną cząstkę elementarną wszystkiego.)
Na tym rozumieniu Słowa opiera się prolog Ewangelii Janowej, w którym Logos- to Bóg- a jednocześnie źródło i cel wszystkiego. Greckie "Logos" oznacza właśnie Sens, Rozum, Naukę, (a pośrednio: Prawdę, Zasadę) ale i "Słowo". "Na początku było Słowo".
Takie rozumienie „Słowa” wyraża najważniejszą funkcję rozumu ludzkiego - poszukiwanie spójności wszystkiego, która jest jednocześnie głęboką potrzebą natury ludzkiej- trwałą strukturą, która bywa raz na jakiś czas jedynie przygłuszana. Logiczna konieczność istnienia Sensu nadrzędnego, pierwotnego i nieredukowalnie rzeczywistego to logiczna konieczność uznania Boga. Bóg jest Sensem Ostatecznym, Jego symbolem "Słowo" i dlatego właśnie uzasadniony wydaje się sakralny status Słowa.
I tak istnienie hierarchicznego układu społecznego miało sens jako odzwierciedlenie Jedyności Boga. Ta Jedyność wskazywała, jakiż to Ład jest powinny, czyli dobry, a co za tym idzie najskuteczniejszy, bo uprzednio wyznaczający kryteria skuteczności. Uporządkowanie rzeczywistości społecznej podług tej Jedyności i jej relacji do stworzeń, wyznaczającej logiczną spójność(więź) przenosiło tą spójność w relacje międzyludzkie. Oczywistą i niepokonalną ułomnością był fakt, że przykładanie Ładu Bożego, do rzeczywistości ziemskiej nigdy nie będzie doskonałe, zawsze będzie zadaniem, ale nie można sobie wymyślać- własnych "ładów". Ta jedyność zapewniająca spójność miała być więc podobnie jak słowo- symbolem Sensu i Ładu Bożego. Zwięzłość Kosmosu zapewniana przez jedyność Autorytetu (która w nauce jest założeniem pozwalającym wyciągać jakiekolwiek wnioski uniwersalne i szukać prawideł), miała być wzorem życia społecznego. Dlatego mówiło się u nas z dawien dawna, że władza pochodzi od Boga. I w takie rozumienie Władzy wpisuje się Nowy Testament. Taka próba dopasowywania się do Wzoru, oznacza, że się w tym wzorze nie trwa, że trzeba ku niemu zmierzać. Podobnie słowo ludzkie winno być wg swej istoty dążeniem do tego, co jak wyżej pisałem- oznacza.
W związku z wagą słowa i sakralnym charakterem władzy, za wyspecjalizowanie języka odpowiedzialne były głównie autorytety, a bardziej ludzie wokół nich skupieni. To elity(a nawet jej wydzielonej części) zadaniem było kompresowanie rzeczywistości za pomocą słowa, by móc ją ogarnąć i sprawniej nią zarządzać, by ułatwić sobie zadanie szukania spójności-sensu rzeczywistości, która w całej swej złożoności jest niepojęta. Skupienie się na języku zakładało strukturalne podobieństwo strzępów rzeczywistości poznawanej, które jest przecie podstawą wszelakich aktów myślnych. W związku z tym uznano, że organizacja języka symbolizującego przecie całą "resztę świata" będzie mogła być sposobem lepszego uspójniania owej "reszty". Zastosowano zasadę "pars pro toto".
Dziś, a także dawniej- głównie wśród elit istnieje i istniało podejście pozornie podobne. Słowo również uznaje się za niezwykle ważne. Ważność owa jest zniekształcona, oSAMOtnia, odrywa słowo od jego więzi z rzeczywistością: zapomina się, że cała reszta rzeczywistości czegoś od tego słowa oczekuje. Oczekuje przemiany i wyrażania tej reszty. Zapomina się więc o podstawowej cesze słowa mówionego i pisanego: o symbolizowaniu Sensu rzeczywistości, całej-dodajmy- rzeczywistości.
Problem ów pojawił się zapewne wtedy, gdy warstwy wyższe zaczęły czynić z języka "substytut rzeczywistości", gdy zapomniały, że nie wystarczy, by język był wewnętrznie sensowny, że ma on sens tylko wtedy, gdy oddaje struktury w nim wypracowane- rzeczywistości, oraz gdy z tej rzeczywistości te struktury czerpie i gdy sam jest elementem mającym właściwe sobie miejsce w systemie istnienia. Inaczej język traci swój sens, albo inaczej – funkcję.
Pojawił się język bez pokrycia, pieniądze bez pokrycia, znaki, wieczorki religijne i rytuały bez pokrycia w codzienności, w ładzie, który mają kształtować... A to wszystko wykluło się w dużej mierze z ideologiczno-gospodarczego wymysłu/mechanizmu autonomizacji poszczególnych sfer rzeczywistości. A przecie żadna forma nie ma sensu, jeśli nie istnieje w relacji z formami innymi, jeśli te relacje nie wpisują się w jakieś struktury ludzkiego poznania zakładające wszechzwiązek rzeczywistości.
A ten strukturalny sens wszystkiego odsyła do Transcendencji „Nieredukowalnie Rzeczywistej”, która jest punktem odniesienia, a więc usensownieniem ostatecznym wszystkiego. Odrzucając Jej Jedyność, zaprzeczamy temu, w imię czego możemy zaprzeczać- Rozumowi. Bo Rozum istnieje jako siła uspójniająca. Bez jedyności zasad rzeczywistości jakiekolwiek rozumienie nie ma sensu, a tą jedyność zapewnia tylko Jedyny Bóg.
Autonomizacja jest tego zaprzeczeniem. Przez uporczywe jej poszukiwanie popadamy w sprzeczność.
Przejęzykowienie kultury, ustrój społeczny i Sola scriptura
Słowo - jest czynu testamentem; czego się nie może czynem dopiąć, to się w słowie testuje - przekazuje; takie tylko słowa są potrzebne i takie tylko zmartwychwstają czynem - wszelkie inne są mniej lub więcej uczoną frazeologią albo mechaniczną koniecznością, jeżeli nie rzeczą samej sztuki.
-C.K. Norwid
W ujęciu Thibona tradycjonalistyczna odnowa życia narodowego nie sprowadzała się jednak do działań politycznych, lecz powinna mieć mocną, metafizyczną podbudowę w realizmie ontologicznym. Odtrutką na antymetafizyczny nominalizm (który zatruwał świadomość europejską od schyłku średniowiecza) i na demoliberalne „rządy słów” może być tylko „powrót do rzeczywistości” (retour au réel). W wymiarze materialno-społecznym powrót ów jest tożsamy z „powrotem do ziemi”, zetknięcie z którą przywraca okaleczonej przez technikę i technokratyzm osobowości jej twardy, mocny fundament – jak mitologicznemu Anteuszowi.
-prof. Jacek Bartyzel o poglądach G.Thibona.
Staram się dopuszczać do siebie sensy, zanim zdołam je ubrać w słowa. Bo słowa są tylko jedną z możliwych reprezentacji pojęć, czy li sensów...
Treść zawierać się może się w całej rzeczywistości. Dlatego myli się ten, co twierdzi, że jeśli coś nie zostało sensownie powiedziane/napisane, to sensu nie ma. Jeśli będziemy próbowali całą sensowność rzeczy opisywanej sprowadzić do słów, to ograniczymy, wyjałowimy je z ich rzeczywistej, trudno wyrażalnej pojemności znaczeniowej. Słowa wtedy nie będą już otwierać na rozległe, nieogarnione przestrzenie sensu, ale raczej zamykać w klatce. (Nawet, jeśli tę klatkę nazwie się "nieskrępowanym działaniem rozumu").
Same słowa nic nie znaczą! To jak je rozumiemy zależy od tego, z jakimi innymi obiektami w rzeczywistości je kojarzymy. A to kojarzenie jest relatywne i zależy od wychowawczego i kulturowego doświadczenia. Gdyby dziecko nie kojarzyło dźwięku: "mama" z doświadczeniem mamy, a na przykład z doświadczeniem grzechotki, to dźwięki: "mama" oznaczałyby właśnie grzechotkę.. 68
Płynny i zmienny jest świat, zmienna jest ludzka działalność mimo mniej lub bardziej trwałych elementów, które sprawiają, że dalej możemy nazywać ją ludzką, że tożsamość człowieczeństwa jako jej podmiotu zostaje zachowana. Zmienność owa dotyczy i czasu i przestrzeni. Dlatego więc tak bardzo zmienia się przekazywane w wychowywaniu i zapisywane w pamięci ludzi zestawienie elementu oznaczającego (czyli m. in. słowa) i znaczonego. Zmienia się również zestawienie brzmienia i znaczenia wyrażeń.69
Jeśli szukamy sensu w samych słowach to wpadamy w pułapkę. Zapominamy, że sens ich będzie nieuchronnie taki, jaki nabyły one w naszych głowach przez przykład otoczenia, które kształtowało nasze wzorce mentalne. Wzorce, które przez to, że są narzędziami refleksji, same zazwyczaj tej refleksji nie podlegają. Są przeźroczyste. One również mogą... Ale jeśli doświadczenie znaczeń słów przez różnych ludzi są równie różne, jednakowo niejednakowe mogą być sensy wyrażeń, które są wyjściową, które służą do interpretacji, a więc same jej nie podlegają.
Jeśli więc twierdzimy, że na podstawie samych zapisywanych słów przekazywana jest z zasady tożsama treść, tośmy są w takim błędzie, że hej.
Bo treść ich zmienia się tak, jak zmienia się wychowujący ludzi świat, nawet jeśli słowa pozostają te same. Dla utrzymania tożsamego ich sensu konieczne jest utrzymanie istotnego tu kontekstu kulturowego, obejmującego całość ludzkiego sposobu życia. Stanowi on trzon, na który składają się istotne obszary odgraniczone (a nie o ścisłe punkty) tworzące strukturę znaczącą. Jest nim choćby tradycja i zawarty w niej międzyosobowy przekaz znaczeń...
Powyższe środki nie dają udowadnialnej pewności tożsamości sensów, jednakże nie pozostaje nic innego, jak im świadomie zawierzyć. Zawierzyć tak, jak wierzymy zasadom rozumu. Bo jeśli oprzemy się na SAMYCH słowach, powiedzianych, albo – gorzej – zapisanych TYLKO, to paradoksalnie uzależniamy ich rozumienie od zmiennych, relatywnych, kontekstów. Skupianie się na samych słowach sprawia, że konteksty te nie podlegają naszej kontroli, ani analizie jako przekaźniki sensów, bo tej ich roli w związku z powyższymi założeniami sobie nie uświadamiamy. W takim wypadku konteksty te mogą nadawać słowom znaczenia sprzeczne z pierwotnym, co sprawia, że zatracana zostaje tożsamość treści. Doskonałym przykładem tego zjawiska jest zasada Sola Scriptura. Jej przyjmowanie sprawia, że praktycznie osiągamy cel sprzeczny z zamierzonym. Rezygnując z namacalnej, instytucjonalnej, osobowej, "jedynie słusznej" według wiary interpretacji poddajemy się mnogości interpretacji, które przez skupianie się tylko na graficznych znakach są niekontrolowalne, a przez to prowadzą nas do tego, że zmiana treści Pierwotnego tekstu jest więcej niż pewna i wielokrotna.
Słowa natomiast, jeśli przekazują Treść Świętą- Słowa Ewangelii, swą istotę zawierają w odwiecznym Logosie, który m. in. przez dźwięki i znaki graficzne się przejawia, ale nie jest z nimi tożsamy. Dźwięki i znaki owe są formami, które tylko reprezentują to, co przejawiać się winno w strukturze całego sposobu życia. Sposób ów to inna nazwa kontekstu, o którym przed chwilą pisałem. Zakorzenianie Sensu w rzeczywistości odbywa się za pomocą rytuałów i uporządkowań czasoprzestrzennych- mylnie uznawanych za zabobony, magię i pusty formalizm...
Owe dźwięki i grafy nie są więc celem samym w sobie- tym celem są sensy, które w przypadku zasady Sola Scriptura mogą być- mimo zachowywania słów pierwotnie ich wyrażających- zatracane.
Słowa przez małe „s” są jeno narzędziem, mającym na celu przekazywanie sensów. Sensów, które(co powtórzę po raz kolejny) powinny wyłaniać się ze struktury sposobu życia jako całości. Nie może być tak, że są jedynie emblematami, które same w sobie zachowywane, przykładane są do różnych, nieuzgodnionych z nimi sposobów życia, czy zjawisk, czy ogólnie bytów. Nie możemy wtedy twierdzić, że utrzymanie tego emblematu słownego decyduje o tożsamości nazywanego zjawiska. Innymi słowy: nie można mówić, że jeśli używamy słowa "kobieta", to z pewnością ma ono identyczne znaczenie, jak słowo "kobieta" trzysta lat temu- nawet w obrębie chociażby języka polskiego.
Co więc ma tu stanowić interpretacyjne oparcie dla zasady Sola scriptura? Wyklucza ona przecież istnienie trwałego oparcia w tradycji jako pewnej strukturze całego życia, którego sens w międzyosobowej sukcesji stale przekazywany jest i rozumiany. Instytucjonalność Kościoła jest w tym wypadku zapewnieniem tożsamości sensów, opartym na wierze w to, że Duch Święty przypomina Kościołowi treści Ewangelii. Nie ma innego wyjścia jak ustanowienie urzędu jednoosobowego, który w wypadku sporów zapewnia jedyność interpretacji- chodzi mi oczywiście o papieża. Bywa przecież tak, że wiele grup powołuje się na Ducha Świętego, a mimo to ich poglądy są wobec siebie sprzeczne. Wobec takiej sprzeczności człowiek może doświadczyć, Przypomnieć sobie i zrozumieć kolejną cząstkę mądrości zawartej w Tym, że Chrystus nazwał Piotra skałą i kazał mu utwierdzać swoich braci.
Emblematami właśnie bywają słowa w naszej kulturze. Bywają, a można by rzec nawet, że stanowią jedną z jej zasad: Przejęzykowienie. Ma ono swe podłoże w swego rodzaju rozerwaniu więzi między różnymi sferami życia, między znakiem a rzeczywistością, między słowem, a rzeczywistością, między słowem, a znakami pozasłownymi. To rozrywanie w kulturze autonomizacyjnej nazywane jest „wyzwalaniem”. Wyzwalaniem z "okowów tradycji", "zabobonów średniowiecza" w imię rzekomego postępu.
Dawne warstwy wyższe były z jednej strony bardziej oddzielone, a jednocześnie oczywista byłą ich zależność od niższych. Jako trybik mechanizmu społecznego z pomocą wyspecjalizowanego języka spełniały swoje zobowiązania wobec wielu grup lokalnych. Nad takim bowiem ograniczonym kodem łatwo zapanować, łatwiej szukać spójności, w tym tej społecznej. Takie szukanie jest tu potrzebne, ponieważ to, co nazywamy „państwem”, zazwyczaj dotyczyło więzi ponadlokalnych, czyli takich, w których współpraca ludzi miał charakter ponadlokalny. Innymi słowy: ludzie ci się osobiście nie znali, nie istniała możliwość wzajemnej kontroli takiej jak we wiosce, czy grodzie, gdzie wszyscy się znają i na co dzień widzą, albo mogą zobaczyć, jeśli mają taką potrzebę. Język skompresowany i zapisany był jednym z narzędzi ułatwiających ogarnianie „przedsiębiorstwa” państwowego, którego nie dało się w całości osobiście skontrolować.
Nie sposób ograniczać „sensowsność” rzeczywistości do języka, jak to się dziś praktycznie próbuje robić( co nie znaczy, że się to deklaruje) w imię uczynienia z wszystkich warstwy "wyższej", a raczej rządzącej. Zarządzaniem przecie zajmować się może część, mniejsza część nie zaś wszyścy. Inaczej cel zarządzania- zwykłe życie- stanie się absurdalne, utrudnione, niespójne. Dobrze to wyraził Gustave Thibon, cytowany przez prof. J. Bartyzela:
„Demokracja – powtarzał znający naprawdę „prostych ludzi”, bo wyrosły wśród nich i będący psychicznie jednym z nich, Thibon – to nic innego, jak „sztuka przeszkadzania zwykłym ludziom w zajmowaniu się tym, co ich rzeczywiście dotyczy, a jednocześnie zmuszania ich do decydowaniao tym, o czym nie chcą w ogóle słyszeć”(Entretien avec Gustave Thibon, „Réaction” 1991, nr 2, s. 53).
Zdanie powyższe wyraża powszechnie żywioną społeczną niechęć do polityki. Wiemy również, że jeśli poświęcimy swój czas na sumienne wykonywanie dotyczących nas bezpośrednio obowiązków, to braknie nam czasu, by wikłać się w zawiłe i skomplikowane ze swej istoty zagadnienia ponadlokalne zwane potocznie „polityką”. A bez znajomości tych zawikłań, spraw tajnych, spraw międzynarodowych, abstrakcyjnych dla szarego człowieka, nie można podejmować rzetelnych wyborów władzy na najwyższym szczeblu.
Ale kontynuujmy rozpoczęte przed chwilą cytowanie:
„Skutek tej perwersji jest taki, że „prawa” ludu są fikcyjne, za to jego alienacja rzeczywista (droits fictifs et aliénation réelle). Inne następstwo demokratycznej iluzji to desakralizacja i zniszczenie wszystkich tabu, czyli tego, co normalnemu człowiekowi potrzebne jest najbardziej. W miejsce prawdziwej (objawionej) religii wprowadza się bałwochwalczy kult człowieka, a język – najważniejszy środek komunikacji – zostaje znieprawiony; nie świadczy on już o rzeczywistości, lecz staje się jej substytutem. Stąd nieuchronność totalitaryzmu w reżimie demokratycznym, i wcale nie wymaga on stosowania terroru fizycznego: wystarczy „umasowić” społeczeństwo i przeobrazić je w izolowany tłum konsumentów.”
Polecam myśl Gustava Thibona. W przeciwieństwie do zatopionych w pismach intelektualistów, był samoukiem zakorzenionym jak winne krzewy, które do końca życia w swoim gospodarstwie uprawiał. Stąd nie miał sposobności by się oderwać od rzeczywistości. Dlatego nie paplał od rzeczy. Jego słowa trafiały w realny cel. Ważyły.
Gdyby w drużynie każdy był kapitanem, albo trenerem, to po pierwsze: byłoby niesamowite zagrożenie niespójnością gry, a więc brakiem drużyny, a po drugie: każdy skupiając się na ogarnięciu i zorganizowaniu całości, musiałby mniej uwagi poświęcać rzetelnemu wykonywaniu własnego zadania. Człek ma bowiem ograniczoną możliwość ogarniania rzeczy. Musi więc, by lepiej robić to, co robi, ograniczyć inne obszary aktywności, umysłowej, czy fizycznej, by móc więcej czasu i zaangażowania poświęcić swojej specjalizacji. Widzę sam po sobie, że poświęcając się teoretyzowaniu straciłem wiele ze zdolności praktycznych: nawet to, co zdawało mi się łatwe do zrobienia w dzieciństwie, teraz przychodzi mi z wielkim trudem. I trudność ta leży nie tyle fizycznych niedostatkach, co w rozumowaniu z użyciem konkretnych rzeczy. Duża część zdolności intelektualnych przesunęła się od praktyki w stronę teorii. Straciła na tym również zdolność zrozumiałego pisania, wszak i ta jest jakąś praktyką, a nie teorią samą;)
Proszę zauważyć, że to nie twórcy koncepcji są zazwyczaj ich wybitnymi realizatorami i wyrazicielami. Nawet z opisaniem ich mieli problem. Wybitni „opisywacze, wcielacze w życie i rozpowszechniacze”, to najczęściej naśladowcy, począwszy od starożytnych Rzymian, czerpiących wiele od Greków, Etrusków, poprzez Aleksandra Macedońskiego(który przejął język i kulturę Greków, a później część obyczajów ludów podbitych), aż po Tomasza z Akwinu(sumującego dorobek teologii katolickiej przez pryzmat nauk Arystotelesa).
Oczywiście istnieje to, co łączy różnorakie obszary, czyli zasady poznawcze, które każą tak a nie inaczej porządkować rzeczy. Właśnie na bazie tych uniwersaliów rozbudowany język miał w społecznościach mobilnych umożliwiać zmiany profesji. Poszczególne obszary życia mają pomimo tego swoje specyficzne cechy, które- by je poznać wymagają doświadczenia i czasu. Nieraz doświadczenie to wymaga swoistej intuicji, która pomaga tam, gdzie na rozumowe, językowe poszukiwanie, narażone na pomyłkę, poświęcić musielibyśmy wiele czasu. A człowiek ma czas działania ograniczony przez różne czynniki: długość życia, terminy wykonania zadań, własne nastroje, pamięć, powagę sytuacji, itd. Wiemy przecież, że często w jednej chwili nasze myśli ująć mogą taki sens, który wyrazić można by było na wielu stronicach zapisanych słowami. Taka intuicja zaś, oparta na specjalizacji przekazanej przez doświadczenie wiele więcej niż jednego pokolenia pozwala na lepsze, rzetelniejsze, bardziej sprawdzone działanie. Tego uniwersalność języka może ze względów ograniczenia przez czas i przestrzeń nie ująć.
Z tego też powodu, dopiero po latach okazuje się, że to, co jest efektem tej mobilnej, opartej na ludzkich, językowych kalkulacjach produkcji przemysłowej na przykład, w znacznym stopniu ustępuje temu, co tworzone było przez warsztaty rzemieślnicze.
Dajmy na to gonty tworzone w zakładach przemysłowych były przez długi czas i dalej w wielu wypadkach są cięte, a nie łupane wzdłuż słojów. To powoduje ich nietrwałość, bo woda wnika w głąb drzewa, bo… jest wiele złożonych czynników, które fachowcowi trudniej wyrazić słowami, niż rozumieć. Wytwarzane zaś przez tradycyjne warsztaty gonty były łupane wzdłuż słojów, co sprawiało, że nie przepuszczały wody, ale pozwalały jej spłynąć poza swą powierzchnię. Nie pękały ponadto tak, jak to się dzieje w przypadku ciętych. W efekcie dużo dłużej znosiły działanie słońca, wody, wiatru i mrozu. To nie musiało być wyrażane słowami, żeby było uznane za właściwe. To po prostu było rozumiane i tyle. To było postaciowane. A nawet jeśli nie było rozumiane przez konkretną osobę, to przynajmniej istniał potencjał zrozumienia zapisany w takiej a nie innej tradycyjnej formie.
Rezygnacja z form tradycyjnych likwiduje nawet ten potencjał. Potencjał praktyczny i symboliczny, który prawdopodobnie jest niewyczerpany.
Dlatego też ścisły, lub rozbudowany język nie może być domeną wszystkich. Może być specjalnością mniejszości, która poświęca się(traci pewne zdolności pozajęzykowe zyskując inne korzyści) by cała reszta mogła w sposób uporządkowany, czyli porządny żyć.
Gdyby ów język miał ład i sens sam w sobie, a nie miałaby go rzeczywistość, którą opisuje, z której wypływa i którą p o m a g a kształtować, to straciłby swój sens. Jest bowiem tylko narzędziem. Narzędziem, nie zaś celem.
Cyprian Kamil Norwid wskazywał na różnicę między myśleniem ludu, a warstw go organizujących twierdząc, że ten pierwszy "myśli p o s t ac i a m i".
Taka w istocie jest podstawa myślenia każdego z nas. Myślenie postaciami. Wyobrażenia systemów dźwięków, i ślaczków zwane słowami są wszakże wtórne wobec wyobrażeń rzeczy, działań i kategorii abstrakcyjnych wyrażanych za pośrednictwem działań. Owe słowa, są de facto niesamodzielnym rodzajem działania. Stąd warto byśmy każdy element naszej kultury usensawniali, rozumieli przez takie, a nie inne jego ustrukturyzowanie niezależnie od tego, czy potrafimy temuż uporządkowaniu nadać słowny odpowiednik. Język – powtórzmy - jako wyodrębniony i ograniczony element kodu życia ma być tylko narzędziem symbolicznym ułatwiającym komunikowanie i ogarnianie rozległych połaci znaczeń ścieśnianie go na małym, reprezentatywnym obszarze.
Owo ścieśnianie odbywać się tu winno na zasadzie podobnej funkcji prądu elektrycznego w przekazywaniu dźwięku. Dźwięk staje się prądem- rzeczywistość staje się słowem- ale ma to sens tylko jeśli prąd znów zamieniany jest na dźwięk- słowo znów staje się rzeczywistością. Nie możemy ograniczać rzeczywistej wartości dźwięku do tego, co udało się zapisać prądem a później odtworzyć w głośniku- taki zapis wiąże się nieuchronnie ze stratami. Znacznie większe zaś straty wiążą się z zapisem rzeczywistości przez język. Słowo ujmuje bowiem reprezentatywne punkty sposobu życia, a nie jej całościową, liniową, rozległą rzeczywistość.
Przejęzykowienie a rozkład kultur ludowych
Wraz z reformacyjną zasadą Sola Scriptura, sprzężoną z tłumaczeniem na języki narodowe i z indywidualną interpretacją Pisma zaczęło formować się przejęzykowienie kultury, które miało swój następny etap w oświeceniowym zawierzeniu naukowym- językowym dowodom. Z tych samych źródeł wypływało nowożytne pojęcie narodu powiązanego wspólnym kodem językowym na wszystkich poziomach kultury, wykluczającym dotychczasowy układ, w którym tak kompetentne posługiwanie się owym kodem było konieczne tylko w wypadku warstw wyższych. One miały być w tym układzie spoiwem narodu politycznego- więzi ponadetnicznej, wielopoziomowej. Gdyby wszyscy byli klasą rządzącą, spoiwo owo utraciło to, bez czego nie ma sensu- element spajany... albo inaczej: zmierzałoby to zniwelowania tego wszystkiego, co spajania wymaga. Zmierzałoby do zniesienia różności etnicznych przez asymilację, wynarodawianie, niszczenie etnicznych odrębności, czy przez próby tworzenia sztucznych państw etnicznych tam, gdzie podstawą organizmów ponadlokalnych było co innego niż etnos..
Narzędziem zaś kształcenia najemników dla gospodarki opartej o powyżej opisaną mobilność zasadzoną na precyzyjnym języku były i są dalej: zcentralizowane szkolnictwo, media, mody (w tym: intelektualne), rozrywki itd...
Ów nowy model społeczeństwa przemysłowego w imię obrony kultury ludowej ją obalał, bo przecież nie uwzględniał w swych ramach ludowego "postaciowania". Podobnie, w imię obrony religii katolickiej obalano naturalny "materiał" jej istnienia- obrzędowość ludową- którą pochopnie wrzucono do jednego worka z magicznością.
Aktywność ludzka zaaprobowana zmianami sposobu życia, nazywaniem tak skomplikowanym wszystkiego wręcz koniecznym do funkcjonowania w nowym ładzie, zaczęła zamykać swoje myślenie w klatce języka. Nagle tam gdzie kończyły się możliwości językowe wyrosły kraty, nie pozwalające kontrolować tego, co jest poza nimi. Poza nimi znalazła się również rytualizacja życia- uświęcenie, czyli usensownienie czasu i przestrzeni. Starano się zburzyć też uporządkowanie wszystkiego podług religijnej zasady, w której Sacrum było źródłem prawideł i osią ładu. Starano się ją zastąpić innymi zasadami: sekularyzacją, czy szerzej, autonomizacją poszczególnych elementów kultury. Późniejsze wielkie problemy związane z faktem, że ujednolicenie kultury, lub zrzucenie tych odrębności, które ze swej zasady są wszechobejmujące(np. religia) do nisz wiązały się nieraz z krwawymi konfliktami. Próbom wyjścia z nich było stworzenie modnego konstruktu mentalnego zaszczepianego przez kolejne ośrodki rozpowszechniania światopoglądu w umysłach ludzi. Tym konstruktem był nawarstwiający się z biegiem lat zlepek takich zasad myślenia i funkcjonowania naszych społeczeństw jak: kult rozumu przeciwstawionego religii, szczególnie tej opartej na zrytualizowaniu, przewartościowanie wolności słowa, poglądów, a jednocześnie sprzeczna z takąż wolnością zasada neutralności światopoglądowej- laicyzmu w polityce, nauce czy działaniu społecznym, a w końcu „wartości uniwersalne”, relatywizm i pluralizm. Mógłbym jeszcze wymieniać przeróżne hasła tak dziś modne i popularne, ale poprzestanę tutaj jeno na kilku z nich. [2011]
LGBTerror i przejęzykowienie,
czyli o wspólnym błędzie lewicy i „prawicy”
Spór o to, czy facet może się uznawać za kobietę, słonia, drzewo, emeryta, czy kometę, stanowi ilustrację chorób zachodu, a szczególnie przejęzykowienia i antytradycjonalizmu. Pokazuje też że znaczna część prawicy myśli de facto(nie na poziomie deklaracji, ale realnych mechanizmów myślowych) podobnie do wrogiej jej lewicy.
Te same środowiska, które walczą o tolerancję, o zerwanie z pętami sztywnych norm, które chcą relatywizmu płciowego nie widzą, że w tym sprowadzaniu tożsamości płciowej do poczucia, w zwalczaniu obrońców tradycyjnego powiązania słów „kobieta” i „mężczyzna” z konkretnymi fizycznymi cechami, narzucają innym swoje własne rozumienie słów. To narzucenie jest swego rodzaju terrorem, wszak ma swe źrodło w indywidualnych i labilnych odczuciach. W opozycji do niego stoi inne narzucanie, tym razem zasadne, wszak podlegające procesowi intersubiektywizacji jaki to odbywa się w Tradycji. Tradycji, która jest nie tylko zbiorem obiektów, skarbcem, jak to niektórzy lubią nazywać, ale przede wszystkim procesem, w którym odbywa się kluczowy dla ludzkich kultur przekaz środków komunikacji i wyrażania myśli.
Elementem wielozmysłowego systemu znaków służącego do myślenia i komunikowania, ograniczonym do materii dźwiękowej wytwarzanej przez ludzkie usta jest język(co w słowiańszczyźnie obrazowo i trafnie oddaje cielesne źródło tego terminu). Powiązanie słów ze znaczeniem nie jest własnością danych ludzi i ich odczuć, ponieważ język z którego one pochodzą przekracza tych ludzi, jest im dany, narzucony przez tradycję i tylko tak może pełnić swą funkcję.
Słowo „mężczyzna” -powtórzmy- w tradycjach dotychczasowych oznaczało osobę o konkretnych cechach fizycznych, rożniących ją od pod innymi względami podobnej osoby, ale zwanej z uwagi na owe różnice kobietą. Role kulturowe tych płci są w owym rozumieniu wtórne wobec cech fizycznych. LGBTerroryści podstawiają teraz pod to słowo nowe znaczenie: dla nich „kobieta” czy „mężczyzna”, to wyraz indywidualnego poczucia, tym bardziej niesprecyzowanego iż te same środowiska odrywają te słowa nie tylko od cech fizycznych, ale i od tradycyjnych ról społecznych i stylów zachowań. Co jest wobec tego podstawą tożsamości tego poczucia? Nic. Samo słowo. A ściślej jego literalne brzmienie i zapis. Sola Scriptura.
Pomylenie polega tu na odrzuceniu znaczenia, jako podstawy tożsamości zjawisk.
Gdy ktoś twierdzi, że czuje się koniem, drzewem, czy wodą i ma pretensje, że inni go tak nie chcą nazywać, to okazuje się, że to nie inni narzucają mu tożsamość, ale to on próbuje całemu światu narzucić swoje oderwane od wszelkich tradycji rozumienie słów, którymi się określa.
Wobec tego nie polemizuje on z owymi innymi, bo Ci inni mają na myśli zupełnie co innego.
Jedyna wspólność między nimi, to literalne brzmienie słowa. Realnym przedmiotem sporu o znaczenie winno być zaś... znaczenie. Gadają jakby spierali się o znaczenie, a de facto kłócą się o definicje słów. Uparcie oszukują siebie i innych, że robią co innego niż robią. Kolejny przykład oderwania języka od rzeczywistości.
To oderwanie jest o tyle zgubne, że obiektywną cechą języka jest jego konwencjonalność, a w tym zależność od tradycji. Bez tej zależności język nie spełniałby swojej funkcji, jaką jest komunikowanie się z innymi. Gdyby bowiem każdy wymyślałby sobie nowe znaczenia słów, nowe słowa, a nawet oderwane od tradycji języki, to nie byłoby żadnej gwarantowanej wspólnej podstawy umożliwiającej wzajemne rozumienie, dialog i spór. Ten, kto mając fizyczne cechy uznawane dotąd za męskie określa się kobietą w oparciu o własne li tylko poczucie, nie spiera się bowiem z tymi, którzy nazywają go mężczyzną. Mija się z nimi, bo używając tego samego brzmienia, ma na myśli co innego. Spiera się z samym sobą. Z własnym mylnym mniemaniem o ich mniemaniu.
Spiera się o to, by mógł sobie pod słowo dane mu przez tradycję z góry, a więc nie będące jego własnością podłożyć zupełnie inne znaczenie. W ten sposób dokonuje zawłaszczenia słowa, aktu terroru wobec społeczności, tradycji i wobec obiektywnej natury języka, który z racji swej funkcji, nie może być konstruowany w oderwaniu od tradycji. Jego cechą jest narzucenie i odgórność. Bez tego przestaje być językiem.
Niby używa tego samego słowa, co inni, ale zupełnie inne znaczenie pod to słowo podstawia.
Powiedziałem tu o terrorze , wszak to narzucanie własnych rozumień na język, który jest własnością wspólną danej społeczności jest jak wprowadzanie do wspólnego powietrza śmierdzących, czy trujących substancji bądź hałasów, których inni sobie nie życzą, tłumacząc to własnym poczuciem, indywidualną kreatywnością i potrzebą ekspresji. Znamienne jest to, że bardzo często Ci sami, co walczą o to by mogli smrodzić język i rzeczywistość oraz społeczności własnymi definicjami płci, zaburzającymi ich funkcjonowanie, walczą jednocześnie o „czyste powietrze” i pastwią się nad tymi, co palą w piecach.
Analogiczne zjawisko ma miejsce po przeciwnej stronie barykady, wśród atakowanej przez ideologię LGBTQ i lewicę prawicy. Otóż na prawicy mają miejsce ciągłe spory o liberalizm, nacjonalizm(tu akurat również lewica wspiera część nominalnej prawicy), o interpretację Pisma Świętego, Tradycję, Formę Mszy świętej, HC i SWII.
Wszystkie te spory opierają się na mijaniu się polegającym na używaniu tego samego literalnego brzmienia słów, ale w zupełnie innym znaczeniu. W sporze tym jedna ze stron, lub obie strony traktują de facto znaczenia, jakby były przyspawane przez jakieś obiektywne siły do słów. Bronią własnej konwencji, własnej zupełnie oderwanej od wszelkiej tradycji nowej definicji, zapominając że są inne, usanckjonowane tradycją rozumienia.
Jak bowiem narzucenie/odgórność powiązania słowa z konkretnym znaczeniem jest obiektywnym faktem, tak kolejnym faktem jest konwencjonalność/subiektywność tego powiązania. Inaczej: Język, żeby spełniał swoją funkcję komunikacyjną musi być w pewnym trzonie dany z góry przez tradycję, musi nazywać konkretne rzeczy, ale z drugiej strony te tradycje powiązań z konkretnymi obiektami i ideami są różne, zmienne, subiektywne. Jedno i drugie!
Genderyści tylko deklarują tolerancję i otwartość a w efekcie głoszą to samo, co niektórzy ze zwalczanych przez nich „prawicowców”. I jedni i drudzy w praktyce(w deklaracjach temu zapewne zaprzeczą) realizują wewnętrznie sprzeczne przejęzykowienie, czyli traktowanie słowa, jakby w nim samym była jakaś istota, jakieś znaczenie. Jakby samo słowo „mężczyzna” było swoim znaczeniem, albo jakby samo słowo „liberalizm” miało jakieś obiektywne jedno poprawne znaczenie obiektywnie przywiązane do niego. I jedna i druga postawa to błąd.
Spotykana bywa na szeroko rozumianej „prawicy” postawa wrzucania wszystkich do jednego worka i przeświadczenia, że np. słowa "liberalizm", "wolnościowiec" mają jakieś jedno znaczenie "poprawne" przyspawane obiektywnie przez pana Boga do konkretnych słów. To jest sprzeczne z obiektywną wiedzą nt tego, czym jest język, czym jest kontekst społeczny, kulturowy, czy sytuacyjny. Dlatego nieuprawnione jest twierdzenie, że bredzi ten, kto nazywa się katolickim wolnościowcem, albo wolnościowym katolikiem. Brednią jest twierdzenie, że definiując wolnościowość tak, by była zgodna z katolicyzmem źle nazywa.
Podobny błąd ma miejsce w przypadku tych, próbują czytać Pismo święte i inne pisma, np. soborowe literalnie, tzn. w oderwaniu od tradycji, od kontekstu, którzy w ten sposób ulegają rozmaitym prezentyzmom i archeologizmom, czyli sytuacjom, gdy pod słowa i sytuacje z przeszłości podstawiają pochopnie współczesne ich znaczenia...
Mamy tu więc kolejny, dobitny przykład przejęzykowienia. Do tego samego sprowadza się analizowany w innym miejscu antyformalizm tych, co mówią, że nie liczy się forma, ale treść, że najważniejsze to co w sercu. Okazuje się on o tyle niekonsekwentny, że jedynym nośnikiem rzekomej treści okazuje się w nim słowo, np. słowo „treść”, tyle że bez oznaczanej formy, ono samo staje się pustą formą.
Jak to się stało? Być może tak, jak w przypadku wspominanego w innym miejscu napięcia między modernizmem a postmodernizmem, (a później między Oskarżaniem Tradycji, a Oskarżaniem Soboru NOM i „HC”.)
Powodem sporu między tymi postawami było to, w czym się zgadzają: fałszywa definicja sytuacji i radykalne przeciwstawianie: w pierwszym przypadku subiektywizmu obiektywizmowi, przypominające wcześniejsze przeciwstawianie realizmu idealizmowi.
Otóż związek słowa ze znaczeniem może być obiektywny i subiektywny zarazem tak, jak na ziemi może być i dzień i noc zarazem. Zależy gdzie. I skrajni realiści i skrajni idealiści-relatywiści są... skrajnymi idealistami, wszak Ci pierwsi gubią z oczu realną i obiektywną subiektywność słowa, ci drudzy zaś tracą z oczu fakt, jak bardzo realne jest narzucanie innym własnej nierelatywnej definicji oderwanych od rzeczywistości, jakby były obiektywnie i nietolerancyjnie przyspawane przez przyrodę do słów.
Bełkotem wbrew pozorom nie jest tu sam powyżej dokonany opis, ale to, co w nim opisane. Jedynym sposobem na wyplątanie się z tej pajęczyny zaprzeczeń jest wyzwolenie się z fałszywych alternatyw, poprzez zaobserwowanie obiektywnych cech języka, jedną z których jest jego... subiektywność ;) A raczej subiektywność obiektywnie istniejących i narzuconych z zasady językowych tradycji i konwencji. Jedno i drugie. Subiektywność i obiektywność. (2020)
Społeczeństwo sie wokół Pandemii DZIELI! Na podobnych zasadach, co w przypadku LGBTerroru, czy Rewolucji w Mszy świętej tyle że na innej osi. Otóż i jedno i drugie i trzecie, to obracanie kota ogonem: Terroryści semantyczni wymagają od tych, co chodzą normalnie, czyli zgodnie z tradycyjną normą bez masek, by się z tego tłumaczyli i ich za to obwiniają. Tak samo lgbterroryści obwiniają innych, że nie podzielają ich nowych znaczeń narzucanych słowom, które nie są ich własnością. Na koniec najważniejsze: Ci co zmieniają dotychczasową tradycyjną i świętą Formę i jeszcze swoją zmianę narzucają w imię rzekomego dostosowania do człowieka współczesnego do tych, co chcą bronić dotychczasowej Formy oskarżają o anachronizm i formalizm i niszczenie Jedności. Przewrotność takiego stawiania sprawy wykładałem w innym miejscu tej książki.
PRZEjęzykowienie, czy ujęzykowienie?
Używam terminu przejęzykowienie, wiążąc go z autonomizacją(której przejawem jest bergerowsko rozumiana sekularyzacja), antyformalizmem (w tym antyrytualizmem i antyinstytucjonalizmem) i progresywizmem/modernizmem (odwróceniem się od Początku, Transcendencji Wieczności, Pozaczasu, w stronę ewolucji, zmiany, nowości, kreatywności, doraźności, czy „postępu”) .
J. Habermas szczątkowe obserwacje nt mechanizmów ma niezwykle ciekawe(jak w przypadku tego ujęzykowienia i uelastycznienia, czyli fakultatywności, stanowiącej podstawę dla Gellnerowsko rozumianej mobilności- patrz: „Narody i nacjonalizm” E. Gellner), niemniej subtelne wartościowanie, które za nimi przemyca nie wprost(nadzieje wiązane z „ujęzykowieniem”), lub w postaci porad(prezentowana w innym miejscu koncepcja wyzbycia się przez religie ich roszczeń totalnych i wypreparowanie z nich zbioru wartości uniwersalnych, która to uniwersalność przebija również przez konstrukt uniwersalizującej racjonalizacji) jest oderwane od realiów, i nielogiczne, często niemożliwe do spełnienia.
W obu przedstawionych przypadkach zdaje się on uważać totalność i nadrzędność religii i kultur tradycyjnych za problem, z którym trzeba sobie jakoś poradzić, albo który rozwiązuje się sam w toku modernizującej ewolucji. Z tym, że nie zauważa, iż jego alternatywa jest równie totalnym substytutem, a nie rozjemcą problemowych tradycji. Substytutem, który też może być dla wielu opresyjny, krzywdzący, albo po prostu niewykonalny.
Rytuał i znieprawienie języka.
Termin „przejęzykowienie” może być uznany za wartościujący. Nie musi, ponieważ przedrostek „prze” opisuje tu raczej nadwyżkę, ma charakter ilościowy, a nie jakościowy. Jest przy tym rozszerzeniem potocznego określenia „przegadanie” na potrzeby analizy badawczej. Można go wiązać z soliskrypturyzmem, czy z faktem, że głównym narzędziem pracy ludzi wykształconych jest słowo właśnie, szczególnie to pisane, co różni ich od ludu, który pracuje, ale i wyraża się bardziej fizycznie(słowo i pismo też mają tu znaczenie, ale ilościowo mniejsze). Inteligenckie zanurzenie w słowie pismopochodnym jest czymś naturalnym.(pod wpływem pisma zmienia się również kształt języka mówionego, pojawia się wymóg większej precyzji, kompresowania wręcz całych komunikatów w słowie.) Wymóg ten zasadny na uczelni, jest jednak wtórny. Wielu uczonych zdawało się o tym zapominać, odczytując wypowiedzi ludu, jakby on też w tak przejęzykowiony sposób komunikaty konstruował. Tymczasem lud zdaje się w praktyce przydawać większą rolę znakom pozawerbalnym(mimo deklaracji bardziej wartościujących pewne kategorie słowa), budować przekazy w oparciu o różne materie jednocześnie: słowo, gest, sytuację, wiek, pauzy i ciszę, oddech, dotyk, odległość, przestrzeń, czas, zapach. Jak w prawdziwym rytuale.
Ta wielozmysłowość, ten system parafraz, zakorzenienie w naturze, w rzeczywistym świecie, powiązanie ze znaną ludziom codziennością, stanowienie podstawy społecznych więzi jest wg mnie główną siłą rytuału. Ale nie tylko jego. Ten zestaw cech buduje coś co nazwać można mocą semiotyczną, co decyduje o sile perswazji danego komunikatu, czy światopoglądu. Tym co rytuał wyróżnia spośród innych znaków jest wg mnie jest przeświadczenie jego uczestników o jego mocy sprawczej, wynikające z innego przeświadczenia: że rytuał ten nie jest skonstruowany subiektywnie, wg widzimisię epoki, jednostki, współczesnych, ale jest dany z góry, od przodków, a więc OBIEKTYWNY, dany jako święta czynność niejako stwarzająca świat na nowo, wywołana z poza czasu, uobecniająca Poczatek/Mit/Ostateczne Święte Założenia. Tu z Rappaportem się zgadzam. Szczerze mówiąc szczególna rola wskaźników, czy oporność na kłamstwo to tezy, które na razie mnie nie przekonują. Sama rola tego co dane z góry wykracza poza rytuał, dotyczy również języka i innych znaków, na których komunikacja się zasadza. Gdybyśmy sobie język sami konstruowali, to byśmy się nie dogadali. Musi być nam narzucony z góry przyjęty w językowej tradycji. Nawet w rytuałach nie ma sztywności, ramy umożliwiają różnorodność w tym zakresie, który nie jest przez te ramy ograniczany.
Geneza przejęzykowienia
Szukanie genezy przejęzykowienia w soliskrypturyzmie nie jest całkowicie nowe, gdyż już Weber wskazywał na protestanckie źródła etosu pracy i kapitalizmu świata ”nowożytnego”. Częścią tego samego świata jest współczesna naukowość na której piętno również odbił protestantyzm. Na ten zaś fakt wskazywali tacy badacze jak na przykład Peter Berger(przy okazji opisu sekularyzacji), czy Michael Lambek. Nie można też zapomnieć o koncepcji "odczarowaniu świata". Soliskrypturyzm ma pewne związki strukturalne(nie o genezę mi tu chodzi, choć i ten związek nie jest wykluczony) z ikonoklazmem i innymi zjawiskami, które uznać można za przejaw antyformalizmu. Antyrytualizm jest jakby jego częścią. To znajdujący się pod jego wpływem są podejrzliwi wobec zewnętrznych „pustych” form, mówiąc że nie liczy się to, co na zewnątrz, że „najważniejsze to, co w sercu”. W praktyce wyraża się to w mówieniu o miłości” Bóg Cię kocha”. Tak, jakby słowa nie były formami zewnętrznymi, a „czystą treścią”. A słowa to tylko jedna z materii konstruowania komunikatu. Czy badacz może je jakoś faworyzować tylko przez to, że nimi pracuje, stąd pewniej się w ich otoczeniu czuje? Słowa jako formy też mogą być niezrozumiałe, puste, powierzchownie rozumiane. Przejawem przejęzykowienia mogą być też koncepcje takie, jak hipoteza Sapira-Whorfa, teorie Kartezjusza, czy Condillaca70 sugerujące, że nie ma myślenia bez języka, ale i wszelkie metody badań kultury i innych zjawisk pozajęzykowych w oparciu o metody wypracowane przez językoznawców. Zjawisko to widoczne jest w używanej przez nas terminologii. Przezwyciężanie problemów języka, sugeruje, że punktem wyjścia w dyskusji o komunikacji jest język. Analogiczny przypadek to używanie terminu „znaki pozawerbalne”, a nie np. znaki „pozaruchowe”, „pozaproksemiczne”, „pozamimiczne”, „pozazapachowe”, czy „pozagestyczne”. Inne znaki traktowane są wtórnie, co ujawnia pewne nieświadome być może założenia ewolucyjne i językocentryczne o wtórności innych rodzajów znaków. Zjawisko to jest oczywiście pożyteczne jako narzędzie analizy i opisu. Trzeba jednak uważać, by nie rzutowało ono w sposób nieuprawniony na wnioski nt. badanej rzeczywistości, by jej nie zniekształcały. Owo zjawisko wyraża się również w alternatywach takich jak „praktyka rytualna vs działanie komunikacyjne”, czy „to co uznane za święte vs to, co ma uzasadnienie”, oraz w uznaniu, że to, co przedjęzykowe jest przedracjonalne i w ogólnym wpisywaniu tej opozycji językowe- przedjęzykowe w ramy ewolucyjnej koncepcji kultury, w twierdzeniu, że "świat jest przede wszystkim światem znaczeń uwarunkowanych językowo”, itd. Proponuję rozważać język(werbalny) jako jedna z materii konstruowania znaków. Równoważna innym, choć mająca – jak i inne – swe specyficzne cechy. Myślę też, że warto krytycznie podejść do teorii, wg których cechą komunikatów zawartych w rytuale jest oporność na kłamstwo. Udawana cześć kryjąca się za ukłonem, to swego rodzaju kłam. Wprowadzanie w błąd poprzez wskazywanie niewłaściwego kierunku tak samo. Ten drugi przypadek to sztandarowy przykład znaku wskaźnikowego. Nawet jednak wskaźniki mają konieczny komponent symboliczny: potrzeba podmiotowej aktywności poznawczej i intuicji, bądź decyzji, by uznać wskazywanie palcem kierunku za znak kierunku. Podobnie jest z ukłonem. Uniżenie nie musi wcale oznaczać poddaństwa, itd. W Kościołach np. wieża jest wyższa od prezbiterium. Tu wchodzi w grę pewna umowa(przekraczająca relacje między współczesnymi, zawarta nie między aktualnymi użytkownikami danego systemu znaków), pewna arbitralność, a to domena tego co zwą niektórzy metaforą lub symbolem. Podkrążone oczy, ( czy inne naturalne wskaźniki: chmury na niebie, grzmoty, pioruny, nisko latające jaskółki czy zapach powietrza po burzy) z czymś się wiążą, ale to jeszcze nie znaczy, że oznaczają(konieczny jest podmiot z subiektywnością swojej aktywności poznawczej, który to dostrzeże i uzna, bądź nie w oparciu o zinternalizowane tradycje za przejaw zmęczenia, bądź umalowania. Tak na prawdę nie jest pewne, że to, co widzimy jako oczy podkrążone to oznaka zmęczenia... Ktoś może tak po prostu mieć, umalować się, itd. )
***
Aktywność poznawczą można sprowadzić do aktywności znakowej, a świat obiektywny, do efektów aktywności poznawczej. Sprawę upraszcza uznanie Boga, jako Tego, którego Aktywność Myślna, Znakotwórcza jest źródłem obiektywnej rzeczywistości. Ma to swoje logiczne uzasadnienia... Wiem, że tu mogę sprawiać wrażenie uwikłanego w kartezjańskie wyjście od podmiotu. Tyle tylko, że akurat ten zabieg Kartezjusza uważam za zasadny. Wydaje mi się, że błąd Kartezjusza(że pozwolę sobie na wartościowanie) polegał na czymś innym, na tym, o czym już tu wspomniałem, na przekonaniu, że możemy się od ciała oderwać i myśleć tylko duchowo które można utożsamiać z uznaniem doktryny za opozycję dla praktyki kulturowej(w tym rytualnej).
Litery i dźwięki zwane słowami, dokładnie tak samo jak gesty, rzeczy, czy działania mniej lub bardziej rytualne, ale i jak materialne mózgowe procesy są materią konstruowania treści i myśli. Dalsza analiza tego utożsamienia(pomylenia) myśli i racjonalności z językiem jest kluczowa dla zrozumienia błędów świata akademickiego.
Logos stał się Ciałem i stworzył nas tak, że bez form materialnych nie możemy myśleć... Cyprian Kamil Norwid pisał w Promethdionie, że "lud myśli postaciami", "pracą plastyczną myśli" i to go różni od warstw wyższych. MYŚLI! Tu nie ma opozycji. Tworzenie takich opozycji to poważny błąd logiczny, który się za nami ciągnie. Ciężko z nim dyskutować, bo jest traktowany jak oczywistość również w pracach naukowych. "Utwierdzonych antyrytualistów", z którymi daremność dyskusji opisywała choćby Mary Douglas pełno jest na uczelniach, ulicach i w kościołach. I choć redukcja materii do efektu myśli jest zasadna(ponieważ w ostateczności cząstki elementarne, czy substancja są nieuchwytne, pozostaje więc myśl, która dostrzega więzi równe podziałom na coraz niższych i wyższych poziomach.) to nie wynika z tego w żaden sposób dychotomia między myślą a materią. [2019]71
Skryptocentryzm i przebodźcowanie
a nawet symulakryczny redukcjonizm
«Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze.
Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą.
Dlaczego eskimosi to najinteligentniejszy naród świata? Bo najlepiej rozwiązują testy IQ... Ale dlaczego oni najlepiej je rozwiązują? Bo są pisane po eskimosku.
Mechanizm reklamy tak jak mechanizm lichwy i inflacji(słów, znaków i pieniądza) opiera się na symulakrach bez pokrycia w rzeczywistości. Pieniądz, to znak. Znak językowy jest tylko innym rodzajem znaku, ale zasada ta sama: coś zastępuje i reprezentuje coś innego. Stąd rozumienie mechanizmów działania języka, sztuki, i innych rodzajów znaku są na pewnym poziomie tymi samymi mechanizmami, które zawiadują działaniem pieniądza. I tak się też składa, że tzw. inflacja, którą znamy ze świata pieniądza, świetnie może opisywać zjawiska w języku i kulturze, i może być narzędziem władzy.
Przedstawianie nagród nobla, dominacji w nauce, jako przejawów wyższej inteligencji przez piewców tego mitu, to zwyczajne bledne kolo w rozumowaniu: jest oczywiste ze grę po polsku wygrywają Ci, co lepiej znają język polski. Tak samo oczywiste jest, ze grę skryptocentryczna wygrywają Ci co od dwóch tysięcy lat budują i przekazują skryptocentryczną tradycję. A my powtarzamy niestety mit, że czytanie i pisanie jest przejawem większej inteligencji, czy mądrości. Jeśli powtarzamy, to gramy w ich grę i przez to wpadamy w sprzeczność, wszak katolicki model świata, z jednej strony hierarchiczny, a z drugiej ludowy, rytualny i ponadwerbalny jest juz u zarania modelem wobec którego talmudyczny judaizm postawił sie w opozycji.
W 63-4 roku, Arcykapłan Faryzeuszów: Jezus Syn Gamalasa nałożył jako chyba pierwszy przywódca jakiejkolwiek grupy religijnej znanej nam z historii obowiązek czytania i pisania na wszystkich żydowskich chłopców w wieku 6-7 lat. Znamienne, że ów obowiązek stanowił niejako substytut obowiązku służby w świątyni, po której nie został kamień na kamieniu. Świątynią stało się Pismo. Inny Jezus poza powyższą wzmianką mówił w Ewangelii o ciężarach nie do uniesienia. Tu Jezus i tu Jezus. 150 lat później Juda znany był z prześladowań niepiśmiennych, a określenie am Harec – ludzie ziemi nabrało jeszcze bardziej pejoratywnego znaczenia. Przypomnijmy, że człowiek jest właśnie z prochu ziemi, a sam Jezus Chrystus dobrego wiernego nazywał żyzną ziemią.
Piśmienny/niepiśmienny stawał się więc coraz silniejszą osią podziału na chrześcijanina i Żyda, gdzie przez Żyda rozumiemy owo przeformułowanie żydostwa w opozycji do chrześcijaństwa już po upadku świątyni Jerozolimskiej.
Wspomnę tu o późniejszej warstwie owego skryptocentryzmu: żydowskim pochodzeniu literatów, głównych prekursorów nauk psychologicznych i społecznych(socjologii, antropologii kulturowej, semiotyki strukturalnej, takich jak Emil Durkheim, Zygmunt Freud, Franciszek Boas, Marcel Mauss, Edward Sapir, Klaudiusz Levy-Strauss, Jurij Łotman). Ci inni narzucili swoje kategorie myślenia wykształcone w kulturze żydowskiej przez wieki realizującej się wobec ograniczeń w innych sferach w obszarze pisma. Zeloci zginęli broniąc świątyni, saduceusze wyginęli a pozostali faryzeusze wobec rozproszenia i braku świątyni, zastąpili obowiązek służby świątyni, obowiązkiem czytania. Czytanie utożsamiono w pewnym sensie z wiedza, mądrością i ofiarą. Rozliczenia handlowe od zawsze dokumentowano różnymi formami pisma i pisemnego rachowania, stąd Żydzi w społecznościach niepiśmiennych byli najlepiej do tych profesji przygotowani. No i przede wszystkim: sztuka zarządzania językiem ma te same podstawy, co zarządzanie pieniądzem. I jedno i drugie to znaki: zastępstwa/ reprezentacje. Droga do opanowania drugiego jest krótsza, jeślio swobodnie operuje się pierwszym.
Większość Żydów wobec chrześcijaństwa stała się chrześcijanami, ponieważ obowiązek religijny pisania było zbyt kosztowne i absorbujące, by można było się utrzymać z tradycyjnego dla Żydów rolnictwa. Stąd Ci z Żydów, którzy się zachowali, to byli Ci najbogatsi. I tak jak rozwój Islamu, a wraz z nim dalekie kontakty handlowe dał owym nielicznym Żydom miejsca prac i pozwolił się rozwinąć i wyspecjalizować w tym obszarze.
Setki lat później pojawił się czynnik kolejny potęgujący ważność pisma: reformacja ze słynną zasadą „Sola scriptura”, a raczej jej swoistym rozumieniem. W dużej mierze antysemicka, dała jednak po kilku wiekach podłoże jeszcze większemu sukcesowi żydowskiej metody „obrabiania” rzeczywistości. To z tego, piśmiennego obszaru wywodzi się kompetencja handlowa, czy współczesna naukowa. Nie jest jednak tak, że są lepsi bo ich pismoznawczość jest lepsza, ale raczej tak, że w pewnym momencie historii pojawiła się „koniunktura” na pismopochodne modele funkcjonowania społeczeństwa. Sami założyli komisje sędziowskie dla wymyślonych przez siebie „gier”, sami zaczęli przyznawać nagrody wg własnych kryteriów a inni ludzie zaczęli w tą grę grać, myśląc, że to gra oczywista konieczna i obiektywna. Zobrazuję to jeszcze inaczej: Mosze i Icek wymyślili konkurs w którym za doskonałe piękno uznaje się twarze ich żon Rebeki i Racheli. Sami zasiedli w Jury i ogłosili zwyciężczynie. Wieść o zwyciężczyniach niosła się po świecie i przez wieki, a w końcu pomylono kolejność i zapomniano, że gdyby Konkurs zorganizował Zbyszek i Jasiek, a ideałami była Kaśka i Baśka, to kanonami rzekomo obiektywnego piękna byłyby buźki Kaśki i Baśki. Podobnie jest z rankingami, i nagrodami takimi jak nobel, z kanonami naukowości, mądrości, genialności, szczególnie tymi niewyrażanymi wprost, jak zjawisko które tu zwę przejęzykowieniem, choć możnaby użyć również terminu: skryptocentryzm. Jego skrajną postacią może być skryptolatria, a zbiorem nadrzędnym, choć czasowo mogącym rozwinąć się później: redukcjonizm symulakryczny/medialny.
Rozwija się on szczególnie w połączeniu lockdownu i zwiększenia komunikacji internetowej z likwidacją gotówki i 4 chorobami które dalej wymienię.
Subiektywizacja poprzez Pismo.
Prawdą jest że pismo ułatwia rozpowszechnianie idei wielkich, uniwersalistycznych jak chrześcijaństwo i budowanie imperiów, co wynika z samej jego natury, ale nie jest wcale tak, że ujednoznacznia przekaz, że w piśmie rozróżnienie na obiektywne i subiektywne nabrało sensu. Z jednej bowiem strony zapis możemy czytać nie widząc jego twórcy, ale z drugiej strony tracimy całe zaplecze pozawerbalnego kontekstu, pozwalające ten przekaz doprecyzować i rozpoczyna się udowodniona samodzielna interpretacja tekstu, kończąca się Wieżą Babel milionów sprzecznych rozumień, których reprezentanci są przekonani, że to ich rozumienie jest jedynie obiektywne. Pismo więc bez owego tradycyjnego, przedpiśmiennego, pozawerbalnego, rytualnego i obyczajowego podłoża nie może pełnić swej funkcji, o czym wielu zapomina, skupiając się na nim, jako na samodzielnym czynniku pchającym społeczności na przód. Tymczasem SAMO pismo i SAMO jego UPOWSZECHNIENIE może przynieść efekty odwrotne do zamierzonych, wtórny analfabetyzm semiotyczny tych, którzy niby czytać umieją, ale ta umiejętność daje im i społeczeństwu złudne poczucie, jakby zwalniała ich z konieczności tradycyjnego nabrania kompetencji kulturowej, w żywej, międzyosobowej relacji, w rozmaitych testach, rytuałach i obrzędach przejścia, testujących, czy dany aspirant do tej a nie innej roli społecznej się nadaje i czy wie o co w tej roli chodzi. Problemem jest więc dziś nie pismo samo, ale przecenianie jego roli, kończące się zaniedbaniem tego, co pozwalałoby pismu i innym symulakrom pełnić ich rolę. Reforma w Judaizmie w pierwszym wieku nakładająca obowiązek czytania i pisania, stanowiła przykład owego ciężaru nie do uniesienia i wyznaczyła dość istotną oś podziału między chrześcijaństwem, a judaizmem, później między prawosławnymi i katolikami a denominacjami kładącymi nacisk na samodzielne interpretowanie pisma. W końcu to samodzielne interpretowanie, upowszechnienie czytelnictwa, przyczyniło się do rozwoju rewolucji w przeróżnych obszarach, która stała się świetnym obszarem pozwalającym Żydom się uaktywnić z ich piśmienniczą kompetencją. To była ich gra i w tej grze wygrywali, zaczęli nadawać światu własne zasady. I to nie jest wcale krytyka, ani spiskowa teoria. Gdyby świat nagle zalały wody, to dominację zdobyłyby rzadkie społeczności o długich tradycjach życia w pływających wioskach, na tratwach, palach i statkach.
(Sprotestantyzowana „Obrona” tomizmu.
przejęzykowienie poczciwych prawicowców walczących z „protestantyzacją”(przykład pewnej polemiki):
"Nonsens, nie jestem oskarżającym, tylko odbiorcą pewnej myśli/komunikatu." To się nie wyklucza. Oskarżenie może być wszakże oparte na błędnym, lub poprawnym odbiorze komunikatu. Stąd pośrednie oskarżenie mnie, że wypowiadam nonsens jest -łagodnie mówiąc- przewrotne.
"W języku, w którym został wypowiedziany oznacza, to co napisałem." O tożsamości języka nie decyduje li tylko warstwa wypowiadana, ale jej relacja do tego, co przez nią jest oznaczane. A ten związek nie jest obiektywnie ustanowiony przez Stwórcę, jest zależny od różnych warstw tradycji. [powinno być: nie jest punktowo i w sposób zamknięty ustanowiony. Jest obszarem uprawnionej dowolności ograniczanej przez różne warstwy tradycji]
Dalej: S. mówił językiem potocznym(który też jest jakąś tradycją), choć jako teolog dobrze zna tomistyczne definicje. Z powyższych dwóch przesłanek(2i3) wynika że NIE JEST to JEDEN JĘZYK, a więc nie oznacza to tego, co Pan sugeruje, a więc pański osąd jest nieuprawniony.
"Chyba, że autor miał faktycznie coś innego na myśli, ale nic na to nie wskazuje" Wiele na to wskazuje, Choćby przestrzeń i sposób wypowiedzianych przez S. słów. Jeśli Pan na tej definicji sytuacji swoim wrażeniu buduje krytykę, to na Panu ciąży obowiązek jej udowodnienia
"ale nic na to nie wskazuje, więc nie mam żadnego obowiązku wykazywania czegokolwiek." Ależ Pan tu jest przewrotny. To, że Pan napisał, „NIC NA TO NIE WSKAZUJE”, nie znaczy, że tak jest. Skoro Pan na tym stwierdzeniu buduje krytykę, to na Panu właśnie ciąży obowiązek udowodnienia go. )
Głupie tłumaczenia?
Kto „głupio” tłumaczy ma często więcej racji we wnioskach niż ten co tłumaczy się logicznie i spójnie.
Ludzie myślą jednak na odwrót. Sądzą iż nie ma racji ten, kto przedstawia wadliwe literalnie wnioskowanie. Tymczasem właśnie dlatego, że stara się on ująć znaną mu rzeczywistość w słowa, potyka się, bo słowa za rzeczywistością nie nadążają.
Ten zaś kto w słowach jest bardziej przekonujący, poukładany, logiczny i spójny może jest taki właśnie dlatego, że mniej przejmuje się prawdą, którą trudno nazwać, a jej kosztem wybiera sobie taki obraz sytuacji który łatwiej nazwać, który w słowach się lepiej prezentuje, lepiej brzmi, łatwiej składa się go w spójną budowlę, ale który niekoniecznie jest zgodny z faktami. Przychodzi mu to łatwiej i zgrabniej właśnie dlatego, że nie wysila się tak bardzo, by słowa z rzeczywistością uzgadniać. Jest przez to swobodniejszy, a przez to bardziej przekonujący. I jemu większość ludzi wierzy.
Taka pułapka przejęzykowienia.
Stąd powiedzenie, że kto jest mądry ten potrafi zawsze prosto wytłumaczyć swoje racje, jest w istocie głupim, choć mądrze brzmiącym wytrychem zdolnych literacko demagogów i kneblem dla tych, którzy próbują uczciwie i dlatego nie zawsze prosto i łatwo opisać rzeczywistość..
„Przecież jest napisane, że to lekarstwo!”Czujność uśpiona etykietą.
Kiedy na butelce napisane jest „lekarstwo”, „ekologiczne”, „zdrowe”, ludzie tracą czujność i przestają sprawdzać co tam jest rzeczywiście. W tym czasie ktoś może przyjść i do takiej butelki wlać truciznę, a ludzie dalej będą pić spokojni i przekonani że tam jest coś zdrowego.
Ci którzy najwięcej aktywizują się by mówić o … czystości, o tradycji, o jakimkolwiek dobru, często już tak są wewnętrznie nastawieni, często podekscytowani, zadowoleni, a czasem nawet wymęczeni jakby to dobro samym gadaniem, samym naklejeniem etykiety zrobili. I zapominają wlać je do butelki(wylawszy pierwej truciznę i obmywszy wnętrze). Zapominają je zrobić.
Głupio mi: właśnie zajmuję się tym, co do mnie nie należy, by wytłumaczyć ludziom, że nie powinienem się tym zajmować. Uporczywie wszak naciskają i wymagają ode mnie i od innych, bym razem z nimi oskarżał. A mi nie wolno, bo nie mam kompetencji by ocenić, czy oni mają do tych oskarżeń podstawy, czy nie. Oni w większości też tych kompetencji nie mają. Chodzą za mną i powtarzają albo: „A, bo Kośćiół zafałszował przykazania”, albo: „a bo Kościół wymyślił jakieś rytuały, żeby mamić lud i wyciągać od niego pieniądze Uwalniając się z tych podszeptów i odnajdując ludzi, którzy słusznie z nimi walczą słyszę od nich znowu bardziej wyrafinowane, bardziej szlachetnie brzmiące: „A bo Posoborowy Kosćiół zaprzeczył odwiecznej tradycji”, „Sobór Watykański II zaprzeczył takiej, czy inne bulli papieża.” .”, inni znowu mówią: „a bo ten ruski troll, i szur…”
Jak te pierwsze pokusy bardzo szybko odrzuciłem tak tym drugim już prawie dałem się zwieść, gdy uzmysłowiłem sobie że tak naprawdę, że nie mogąc do końca ich twierdzeń oskarżycielskich zweryfikować, przyjmuję je w istocie na wiarę. A tym samym zaprzeczam wierze Aktom Kościelnym a więc i Funkcji tych Aktów, jako takich. Tym samym zaprzeczam zasadom Wiary Katolickiej.
A oni wierzą swoim autorytetom, powtarzają ślepo ich oskarżenia wobec choćby Kościoła i nie wchodząc w dywagacje robią spokojnie swoje. Tyle że ten własny święty spokój mają i rozmaici wyznawcy błędów, ludzie niekonsekwentni, którzy beztrosko deptają po innych i idąc dalej nie troszczą się tym, że za sobą zostawiają zgliszcza. Te zgliszcza są za nimi. Nie widzą ich. Tak się składa, ze gdybym w swej ułomności nie został z tyłu być może sam bym biegł razem z nimi, deptając, tych, którzy razem ze wszystkimi nie biegną do przepaści, nie widząc jakie zło zostawiam za sobą łudzony tym, że przecież przed sobą widzę wspaniałości, że tak łatwo się idzie, że wszystkich wyprzedzam. [2022]
Istota nieskutecznego działania: hasła: „Red-pill”, „liberały”, „socjaliści”… i inne odciągacze uwagi i pochłaniacze energii
Porzućmy w takich dyskusjach określenia jak „red- pill, Szur, liberał, socjalista”, przynajmniej roboczo i skupmy się na opisie samych mechanizmów. chorobą jest bowiem przejęzykowienie i stygmatyzacja emocjonalna na podstawie utartych skojarzeń ze słowami takimi, jak powyższe. Uaktywniły one już pewne emocje, i każdy będzie dorabiał do nich takie znaczenie, jakie mu jego emocje zablokowały. To jest istota wieży Babel, pod którą żyjemy. A żyjemy pod wieżą Babel nie dlatego, że języki nam się same zmieniły w ich brzmieniach, bo brzmień językowych możemy używać tych samych, a co innego przez nie rozumieć. Rozumienie słów determinują konteksty, a te konteksty to sposoby życia zbudowane z form pozawerbalnych docierających do wszystkich zmysłów, wyrażających się poprzez codzienne sprawy, które ludzie znają, którymi koniecznie żyją(jedzenie, dom, ubiór, praca, relacje, tworzące spójne systemy i w pewien sposób narzucone.
Żyjemy pod plupluralistyczną wiezą Babel, wszak z powodu zinternalizowania przez społeczeństwa antyformalistycznego paradygmatu, wpływ formy na światopogląd ludzi nie zniknął ale przejęło go byle co, albo zewnętrzne, anonimowe ośrodki modotwórcze. Tych ośrodków jest sporo, ludzie już nie stykają się od dziecka ze względnie jednolitym, choć lokalnie wyrażającym się źródłem zasad, a przez to mniej narażonym na niespójność i pozwalającym wypracować „moralny, czy obyczajowy kręgosłup”. W takim układzie mogli później zmienić pogląd, ale przynajmniej jakiś umocowany pogląd mieli. Dziś już nie mają nawet jak im się tak wydaje, wszak mylą warstwę poglądu w sposób przejęzykowiony z warstwą słownych emblematów, do których się przywiązują jakby znaczenia były do tych okresleń jakoś obiektywnie przywiązane, a połączeniu z nawet niedeklarowanym, ale zinternalizowanym lekceważeniem wpływu formy na treść, stają się podatni na to, że te bronione jak świętość warstwy słownych określeń i definicji mają podkładane przez świat, stopniowo coraz to nowe znaczenia, albo każdy człowiek podkłada im trochę inne znaczenia, wszak każdy żyje w innym świecie form.
Nie jest jednak tak, że żadnych trwałych reguł nie mają. Ich regułą w której są konsekwentni jest uległość jak świętości, jak jakiejs obiektywnej oczywistości trendom, „które pojawiają się na masowej palecie propozycji. Kto tymi trendami steruje, ten steruje tymi ludźmi. Ułatwiło mu to znacznie wcześniejsze wyrwanie ludzi z lokalnych małych społeczności jako nosicieli tradycji, i wpojenie im, że nosicielami tradycji i zasad są międzynarodowe wzorce medialne, tłumaczone tylko na lokalne języki. Jeśli czegoś nie zobaczyli w filmach, na półkach sklepowych, w popularnych rolkach w Internecie i poradnikach, to tego nie ma.
DO uratowania mocy semiotycznej naszych wartości i naszej kultury konieczne jest przede wszystkim odbudowanie samowystarczalnych małych społeczności lokalnych, w których dzieci mogą wypracować sobie kręgosłup moralny bez zbytniego wpływu form wyrażających sprzeczne treści, obce treści. Trzeba sie zamknąć, żeby mieć się z czym otwierać na świat.
Kto wygra grę form pozawerbalnych ten decyduje o znaczeniu słów. Stąd żadnymi przekonywaniami, dyskusjami, żadnymi światami zastępczymi, wyidealizowanymi wg naszych oczekiwań budowanymi w grach i filmach nie przyczynimy się do odbudowy postulowanych światów. Wręcz się od nich oddalimy, ponieważ ośrodek nagrody związany z naszym oczekiwaniem i pożądaniem tych światów zostanie nieco zaspokojony, zanim powinien być zaspokojony, czyli zanim te światy zbudujemy w rzeczywistości. Nasz percepcyjny system drugi, głęboki czy jak to się tam nazywa będzie to odbierał, jakbyśmy już w tym świecie żyli. A my w tym świecie nie będziemy żyli, będziemy żyli w symulakrach, w ułudzie tego świata, a rzeczywistość będzie sobie szła innym torem, jeszcze bardziej sie będzie oddalać od naszych ideałów, bo angażując swoje możliwości i czas w świat zastępczy siłą rzeczy odciągnęliśmy swoją uwagę od świata rzeczywistego. Stąd pułapką jest myślenie, że gdy stworzymy idealne wizje tych światów czy to przez pisane koncepcje i opowieści, czy to przez doskonałe filmy, zainspirujemy się do realizacji tego w rzeczywistości. Dlatego też może dobrze, że te moje materiały, filmy i pisaniny wychodzą ułomnie. Trzeba bowiem zostawić sobie ten niedosyt, żeby nagrody w postaci satysfakcji nie otrzymać zbyt wcześnie. I by się ułomnością medialną sfrustrować, a z tej frustracji uciec od mediów w rzeczywistość. ta Przesadna nagroda związana z idealizacją pozbawia nas tego niedosytu, mimo iż podnosi oczekiwania. Ma tu miejsce swego rodzaju rozwarstwienie pożądań: jednocześnie nierealne oczekiwania rzeczy nadzwyczajnych i brak motywacji do działania zwyczajnego, w obrębie zwykłych spraw. To również rodzi zgorzkniałość.
Trzeba więc najpierw coś zrobić w rzeczywistości a dopiero później nakręcić o tym film i pisać książki. Bo jak się już ludzie nagadają to mają poczucie jakby już zrobili to, o czym się tylko nagadali. I tego nie robią.
Ofiara prekursorów warunkiem rozkwitu następców.
Jeszcze raz: Ludzie słyszą i rozumieją całe frazy wcześniej już wyuczone. Jeśli więc ktoś próbuje analizować rzeczywistość i budować zdania na podstawie reguł gramatycznych tak, by zweryfikować błędy i dać rzetelny opis, to 1) będzie mu to trudniej i być może mniej zgrabnie szło, z uwagi na narzucające się, przyswojone schematy i brak obycia w sformułowaniach, które właśnie wykuwa 2) jeszcze trudniej ludziom będzie go zrozumieć, będą traktowali jego słowa podejrzliwie, narzucali jedne bądź drugie stare schematy najbardziej przypominające to, co on mówi/robi, ale w ten sposób to, co on naprawdę ma na myśli do większości ludzi nie dotrze. To dlatego uczciwość budzi podejrzliwość. Wyrywa ludzi z komfortu przyzwyczajeń. Nic w tym dziwnego. Coraz większa szybkość życia i wielość bodźców sprawia, że bez upraszczania, analizując każdy wyraz zdania ludziom by się zwoje przegrzały. No i tym, co chcą te schematy analizować rzeczywiście często się przegrzewają;) Zaczynają funkcjonować jak zawirusowany i przeciążony komputer. Bo nie są na świecie sami, a cała reszta świata, żyje „metodami ustroju życia zbiorowego” sprzecznymi, z tymi, które wykuwają. To przedzieranie się przez cywilizację sprzeczną z naszymi zasadami musi boleć. Coś za coś. Boleć a nawet zabijać. Nie wyda owocu ziarno, jeśli pierwej nie obumrze. [2021]
-------
Można dużo czytać i upraszczać, a później się kwieciście z mądra miną wypowiadać na temat tego co się źle zrozumiało.
+++
Inflacja znaków.
Wyszedłem od pisma i pokazałem wyżej mechanizm odrywania słowa od rzeczywistości przyczyniający się do wtórnego analfabetyzmu semiotycznego tych, co czytać umieją, ale niedostatecznie poznają rzeczywistość przez to słowo oznaczaną. Ten sam mechanizm jest jeszcze silniejszy, jeśli medium przekazującym nam informacje jest nie tylko słowo, ale obraz, dźwięk i połączenie tych wszystkich spraw w komunikacji internetowej. Niby mamy niespotykaną nigdy dotąd wielość danych. Tyle, że te dane nie są rzeczywistością samą, ale jej symulacją. Im więcej jesteśmy wciągani w obcowanie z tym medium, tym miej miejsca, czasu i możliwości mamy, by poznać rzeczywistość samą. Dociera do nas mnóstwo informacji o sprawach, których nie możemy zweryfikować, zbadać ani zmienić. W efekcie większość tych informacji okazuje się bezużytecznym szumem, który odrywa nas od spraw, na które mamy wpływ i od rzeczywistości, którą możemy poznać i zweryfikować. Często pośrednio sami się od tych, często bardzo marketingowo dobrze podanych kostek rosołowych uzależniamy, albo jesteśmy do nich zmuszani przez nacisk społeczny: Bo w pracy tak wymagają, bo już nie da się inaczej kupic ani sprzedać, nie da się zabić świniaka, iść powąchać mięso, towary kupuje się kliknięciem na chybił trafił, a więc już nie jakość produktu/usługi a marketing, czyli sztuka przekonywania bez związku z rzeczywistością decyzje o opłacalności istnienia takich produktów i usług. Nie działa już tak łatwo zasada, że rynek zweryfikuje, bo podmioty są rozmyte, ciężko rozpoznać kto jest za produkt odpowiedzialny, my sami mamy Tyle różnych propozycji, że nie zawsze rozróżniamy, że ten niby kolejny lepszy produkt wciska nam ta sama, tylko przepoczwarzona firma. W efekcie jesteśmy bardziej bezbronni wobec manipulacji i oszustw. Na tym rośnie przemysł marketingowy i dzięki temu oszustwo zaczyna się coraz bardziej opłacać, a prawda i uczciwość stają się pustym słowem. Słowo „uczciwość” ulega inflacji. Ów „miękki” nacisk społeczno- medialny skłania nas do tego, że korzystamy z pieniędzy bez pokrycia, nie mamy gotówki, kupujemy towary bez rzeczywistego sprawdzenia. Pojawia sie jednak w końcu namacalny nacisk, jak zamknięcie w domach, lockdown i przejście siłowe na komunikację internetową, która to zamyka nas bardziej w bańkach(o czym powiemy za chwile) i przyzwyczaja do tego trybu. Nie tylko nas ale i innych. I kiedy z tego wychodzimy, to okazuje się, że miejsc, gdzie można było kupić za gotówkę jest dużo mniej, sklepów gdzie można było zobaczyć i pomacać towar jest dużo mniej. Nie mówiąc już o cielaku, któregoby można sobie wyhodować, zabić, zjeść, a – oz zgrozo – sprzedać, to już w ogóle. Ale to zostawmy, bo to już dawno jest nam odebrane. Czas pandemii wystarczył, by większość przeszła na usługi i sprzedaż li tylko internetową. Ludzie zaczynają traktować operowanie rzeczywistością za pośrednictwem smartfona jako normę. Portfele puste, wszystko jednym kliknięciem. Ta polegająca na ufności nieodpowiedzialnym anonimom sytuacja przyzwyczajająca wszystkich do bycia oszukiwanym, ale i do oszukiwania i powiększająca inflację uczciwości i realizmu sytuacja zaczyna być traktowana jako norma. I coraz bardziej, prawie do zera kurczy się świat, gdzie Cię mogą sprawdzić pojedynczy ludzie, i gdzie Ty możesz sprawdzić innych.
Sprawdzać mogą urzędnicy, boty i anonimy.
Nawet wystroje wnętrza, ubiory, domy ludzie urządzają nie wg własnej tradycji, ale wg anonimowych trendów.
Mrzonka większej wolności internetowców od telewizorowców.
Zwrotność i wybieralność treści w nowych mediach wg mnie dużo bardziej odrywa ludzi od rzeczywistości niż media typu stary telewizor, ponieważ pozwala wysyłać do użytkownika treści sprofilowane pod niego, a więc zamyka go w bańce, przy jednoczesnym podtrzymywaniu przeświadczenia o wolności i wyższości nad "dziadami" wpatrzonymi w TV. Pogłębia przy tym przepaść między pokoleniami czym przeszkadza w przejęciu od starszych ludzi wzorców przetestowanych w życiu, w sposób pozwalający nabyć te społeczne schematy poprawnie, bez idealizacji, w ramach naturalnego oddziaływania na wszystkie zmysły realnie związane z danym działaniem.
Społeczeństwa przyzwyczaiły sie do obecnych "mediów bańkowych", poprzez stopniowe rozszczepianie więzi lokalnych na różnych poziomach, co w mikro i mezoskali zaobserwowałem przy okazji badań przemian tradycyjnych obyczajów i stosunku do nich w kilku wsiach. Istotnymi cezurami rozszczepienia lokalnych więzi były nie tylko telewizje, itd, ale wcześniej: elektryfikacja, powszechna oświata coraz bardziej wydłużana w zakresie dnia, roku i lat życia ludzi. Dzieci coraz bardziej uczyły się siedzieć w ławkach i rozwiązywać zadania na tablicy, ale ich późniejsze zadania życiowe w większości nie miały wiele wspólnego z zeszytem i tablicą. Zrodziło to w końcu nadmiar ludzi przygotowywanych(a z racji masowości ostatecznie nieprzygotowanych) do pisania na tablicy i czytania książek(później do siedzenia przed komputerem), co ostatecznie pozbawiało ich czasu, bardzo cennego, dzieciństwa, w którym na żywo, przy rodzicach uczyli się operować rzeczywistością. Zaburzyły sie przez to proporcje, wszak ta edukacja z racji na swą masowość nie przygotowała tak wielu dobrych inżynierów i filozofów, a z drugiej strony zabrania ludziom możliwość nauczenia się jak żyć. Panie premierze, jak żyć...
Wieloznaczeniowość w tak masowym wydaniu prowadzi do szumu znaczeniowego, czyli do bezznaczeniowości i do rozpadu więzi. Kilkadziesiąt lat temu ta polisemantyczność wyglądała tak: rodzice inny świat, szkoła, inny świat, praca inny, świat, koledzy inny świat. Ciągu ostatnich lat te światy się coraz bardziej oddalały. Pojawia się wtedy oprócz różnych światów kolejny problem: więcej światów i znajomych sprawia, że mamy mniej czasu na weryfikację, czy się dobrze rozumiemy: wtedy po czasie okazuje się, że tylko wydawało nam się że ktoś podobnie do nas myśli, albo inaczej, ale że go rozumiemy. Okazuje się, że formy kulturowe i językowe, których on używa rozumiemy zupełnie inaczej. Rodzi do duże tragedie, urazy i coraz większą trudność w budowaniu trwałych relacji. Tym bardziej, że kiedy źle rozumiemy, to zazwyczaj idealizujemy, albo demonizujemy. I wtedy albo zniechęcamy się do ludzi, w którymi moglibyśmy coś zbudować, albo/i fascynujemy się własnymi fałszywymi mniemaniami o innych osobach.
Władza i znaki- rozwinąć
Używam nieraz terminu „inflacja znaków”. Nie jest to wcale zwykła metafora. Jest to pojęcia bardziej ścisłe i wskazujące na głębię problemu, niż inflacja pieniądza. Pieniądz jest bowiem znakiem. Inflacja, to proces dotyczący zmiany jego znaczenia, w postaci osłabienia jego wartości. Ten i inne procesy zmiany znaczenia dotyczą innych rodzajów znaków składających się na kulturę. Są one przedmiotem manipulacji w celu osiągnięcia zysku i władzy nad grupami ludzi, spajanymi dzięki owym znakom.
Znak to w uproszczeniu relacja, czyli więź między dwoma obiektami, z których jeden reprezentuje(zastępuje/ wyraża/oznacza) drugi. Słowo „krowa” reprezentuje rzeczywistą krowę. Ściślej zaś reprezentuje abstrakcyjną klasę zjawisk, do której zaliczają się wszystkie konkretne krowy.
Pieniądz również jest jedną rzeczą, a ściślej: towarem, który reprezentuje pewną abstrakcyjną wartość.
Ta wartość jest jednak uchwytna dopiero, gdy zamienimy ją na konkretne obiekty, które można za dany pieniądz nabyć. Podobnie jest ze słowem „krowa”. Dopiero gdy zobaczymy kilka różnych krów możemy zrozumieć czym krowa jest.
Może być jednak tak: i na to pozwala nam pismo, obraz, itd.: że nigdy nie widzieliśmy krowy, ale potrafimy sobie ją wyobrazić. Dzięki opisom charakterystykom, obrazom, filmom, nagraniom dźwięków, drukarkami zapachów, itd.
Dalej jednak obcujemy z symulacją, a czym jest krowa w istocie nie wiemy, dopóki jej nie zobaczymy.
Tu wchodzi w grę możliwość oszukania nas: prezentowane nam przez rozmaite media zwierze może nie istnieć, być bajką, zmyślonym potworem, którym straszą nas albo cudem, do którego kuszą nas propagandziści.
Gdy zamiast wyjść z domu i zainteresować się tym, co możemy sprawdzić, sprawdzamy wszystko przez Internet, a zarazem obrzucani jesteśmy szumem danych, bodźcow, to tymi znakami ktoś nas może z łatwością oszukiwać, może nam wmawiać że jest tam jakaś rzeczywistość, której w rzeczywistości nie ma, tak jak ktoś może nas oszukiwać, że za pieniądzem stoi wartość której nie ma. To jest już coś więcej niż zwykła inflacja. Ale inflacja nas do tego przyzwyczaja.
***
Pozwolę sobie teraz wrócić do opisu relacji wertykalnej(między doczesnością ,a wiecznością), i błędów w jej zakresie, które siłą rzeczy zazębiają się z błędami „horyzontalnymi”:
Religia
pokazuje co jest dobre, a co złe,
co jest Sensem wszystkiego i z czym trzeba uzgadniać właśnie działanie.
Pokazuje, jaka jest Początkowa Stwórcza doskonałość, od której człowiek po grzechu się oddalił i do której trzeba wracać.
Pokazuje jak powinniśmy do tej Prawdy zmierzać.
Religia ze swej istoty dotyczyć ma wszystkiego w naszym życiu.
Ona ma oceniać i wskazywać co jest dobre, a co nie we wszystkim co robimy.
Religia zakłada myślenie o wszystkim jako jednej wielkiej całości(systemie), w której każdy element rzeczywistości ma swoje miejsce, czy obszar, którego nie może przekroczyć, w granicach którego wolność jest dobra.
Istotą religii jest wskazywanie tego, co najważniejsze, z czym trzeba uzgadniać każde działanie. Zakłada więc hierarchię wartości w której korzyści podrzędne nie mogą kłócić się z tymi wyższymi, ważniejszymi- np. dobrobyt polityczny nie powinien być osiągany bez Boga. Powinien mieć odniesienie do Ostatecznego Sensu, a przynajmniej nie powinien go przysłaniać. Jeśli nie ma, to działamy niezgodnie z własną religią.
Bo bez Boga, ani do proga...
Tak rozumiana religia odnosić się musi do Rzeczywistości Pierwotnej, Początkowej, Doskonałej wyznaczonej Przez Świętego Boga.
Sacrum to pierwotny, Początkowy Stan stworzenia. Profanum, to rzeczywistość ułomna, jałowiejąca, umierająca w ziemskim czasie. Sacrum jest zgodne z Wolą Boga. Profanum do tego ma dążyć. Sacrum jako stan początkowy jest przywoływany przez ludzi, by odnawiać nieustannie degradujące się profanum. To odnawianie ma miejsce w obrzędach, w świętych czasach i świętych miejscach. W punktach orientacyjnych. Te punkty, a raczej odgraniczone obszary w obrębie świata doczesnego proponuję nazywać nie sacrum, a sferą sacrum. 2011
Religionalizacja…
…poprzez antyrytualizm
Niestety dziś, nawet w Kościele katolickim, odrzucamy to, co jest temu katolicyzmowi potrzebne, co jest jego integralną częścią- obrzędowość. I rzeczywiście jej nam brak. Ona właśnie porządkuje rzeczywistość, wychowuje, buduje stabilność psychiczną i poucza jakie jest właściwe miejsce i czas wszystkiego we wszechświecie. To ona sprawia, że religia jest religią czyli ma realny wpływ na wszystkie sfery rzeczywistości. A my – głuptaski katolicy – odrzucając owe naznaczenie rzeczywistości symbolami, stanowiące podporządkowanie Świętemu- podcinamy własne korzenie. Bo ktoś obrzędy i symbole nazwał mylnie zabobonem. Podobnie właśnie, a może właśnie z tym, w tym i przez to odrzuciliśmy kulturę ludową, patrząc na nią, jako siedlisko czarów – z zasady niezgodnych z naszą religią. W efekcie mamy obumieranie tej religii, które widać, bo nie oszukujmy się- większość społeczeństwa w praktyce chyli się bardziej w stronę bezbożności, niż Kościoła (trwając w ułomności światopoglądowej) i zgodnie z antyreligijną definicją religii, twierdząc, że "wiara objawiająca się na zewnątrz to obłuda"( bo "liczy się to, co w sercu"), a wiara wpływająca na politykę, (czy w ogóle na coś innego, niż ona sama, niż sfera religijna) to fanatyzm. Tylko, że wiara, która dotyczy samej siebie, wiara, która nie rości sobie prawa do regulowania życia jako całości to martwy obiekt muzealny. Treścią wiary nie jest jakiś odrębny "byt wiary", ale rzeczywistość, codzienność, wszystko. "Wiara sama w sobie" byłaby jak świątynia, która służy nie modlitwie, a zarabianiu na turystach, jak samochód, do którego może mamy sentyment, ale który już nikogo nie wozi. Byłaby też jak kultura ludowa, która nie jest już kulturą- sposobem życia codziennego, a emblematem etnicznym i urozmaiceniem scenicznym. To już nie jest religia, a religionalizacja, która paradoksalnie, jak w przypadku wyżej wymienionych tradycjonalizacji, w tym folkloryzacji i rewolucyjnej pseudoludowości przyczynia się do szybszej śmierci rzeczywistości, na którą się powołuje. 2011
...poprzez zapomnienie o ostatecznym sensie, odwrócenie się od Wieczności w stronę przemijalności
W naszych czasach zasadą jest myślenie mobilne, podatność na światopoglądowe przemiany, uzasadnianie wszystkiego bliżej nieokreślonym postępem- "duchem czasu", "kreatywnością". To co nowe, "oryginalne" i zaskakujące jest przyjmowane i afirmowane jako coś wartościowego i znaczącego. Sensowne zdaje nam się to, co uznamy (niekoniecznie zgodnie z rzeczywistością) za dotąd niewystępujące: „W gorączkowym ruchu zwyczajowi brak czasu, by uświęcić cokolwiek”
Jest to zupełna odwrotność religijnego myślenia, zgodnie z którym sensowne jest to, co jest Odzwierciedleniem niezmiennej, trwałej, pierwotnej, prastarej- tradycyjnej i wiecznej rzeczywistości. Nic nie może być całkiem nowe- stworzone, a w czasie można się tylko oddalać od, albo przybliżać do tego, co zostało Stworzone w wieczności- Na Początku- można to odkrywać, albo zapominać o tym.. Cała reszta- wszelkie przemijające zmienne zachwycenia postrzegane są w mentalności kosmologicznej, czy tradycyjnej, czy pierwotnej jako ułuda, jako coś, co niemal nie istnieje. [2011]
...poprzez pozbawienie jej totalnego i nadrzędnego charakteru (sekularyzm- autonomizm).
Religia wyznawana przestaje być religią praktykowaną o tyle, o ile sfery życia codziennego(formy rozrywki, pracy, mody, relacje międzyludzkie itd.) i w ogóle życia p o z a sakralnego uznawane są za niezależne, autonomiczne, neutralne wobec religii. Ten zaś światopogląd, mieniący się pluralistycznym, który nakazuje nam uznawać w życiu publicznym wartości neutralne, czy uniwersalne będące "ponad podziałami religijnymi", staje się rzeczywistą kryptoreligią. Stawia się on bowiem ponad rzekomo bronionemi religiami, wydzierając im miejsce nadrzędne dla siebie.
W imię pluralizmu i wolności czyni je pustymi frazesami, emblematami, ozdobnikami, które już nie wyznaczają co dobre, a co nie, bo tą funkcję- ze swej istoty religijną przejmuje tu obowiązkowo zasada pluralizmu.
W takim wypadku wręcz oczywiste się staje ocenianie tego, co się religią jeszcze nazywa, ale już dla ludzi nią nie jest, wg kryteriów istniejących w mentalności ludzkiej i życiu społecznym. Benedykt XVI pisał tak o pozycji religii w takiej fałszywej wizji świata: "Religia ma znaczenie w tej mierze jedynie, w jakiej może być pomocna do zrealizowania tego celu “
Jeśli co innego jest kryterium nadrzędnym to religia staje się martwa, bo jej istotą jest to, że nie ma już ponad sobą żadnych kryteriów a cała jest zasadą i zwornikiem całej rzeczywistości. W imię obrony religii pluralizm o błędnych g r a n i c a c h te religie niszczy- sam zajmując ich miejsce, a raczej oddając ich miejsce niewyrażanym wprost, przemycanym za ową relatywistyczną zasłoną ideologiom, o których powyżej pisałem.
Wśród ludzi zaczyna rosnąć przekonanie, że religia i życie codzienne- praca, nauka, polityka, to niezwiązane za sobą sprawy. I to też jest przejaw tego, że religia i sfera sakralna- świąteczne formy kultu tak, jak opisywany wyżej język, przestają być wzorem dla rzeczywistości i rzeczywistości- mającymi wyrazić właściwy porządek- właściwe zorientowanie codziennego życia, a staje się etykietą przyklejaną do różnych form życia. W efekcie wiara staje się oderwana od rzeczywistości. Ludzie pobożni, wychowujący się w takim rozumieniu religii bardzo często powiększają czas uczestnictwa w "sferze religijnej" zaniedbując jednocześnie i codzienność i pozbawiając ją religijnego charakteru. Złośliwi nazywają to dewocją. Ja bym ich tak nie obwiniał. Taką zinternalizowali strukturę mentalną, zanim mogli ją ocenić, zanim zyskali kryteria oceny. Wszyscy poniekąd tak mamy.
Takie mnożenie sytuacji uczestnictwa w "sferze religijnej" jest analogiczne do nieustannego mówienia o Bogu, o doktrynie, o wierze, tak charakterystycznego wymogu współczesnej "refleksyjnej", "nowoczesnej" religijności. Przykładem tego są wysiłki wielu współczesnych młodych ewangelizatorów, którzy skupiają się na słowie, spektakularnych "akcjach" w istocie oderwanych od życia, od rzeczywistości, od codzienności. Podobnie zresztą jest w protestanckich filmach religijnych, w których religijne formuły i zachowania nakłada się tylko na współczesne obyczaje by uczynić je "katolickimi". Niestety zbyt mało jest badania, i przekształcania rzeczywistości tak, żeby była katolicka nie tylko z nazwy, ale sama w sobie, w swej strukturze, w swej „gramatyce”, czyniącej z poszczególnych elementów spójną, pełną treści opowieść.. To niestety jest skutek owego przejęzykowienia, z którego ci, co w nim trwają nie zdają sobie sprawy.
Czy młodzi, którzy chcą być dobrymi Chrześcijanami, nie mają czasem wyrzutu sumienia, że za mało mówią o Bogu? Czym to często skutkuje? Oderwaniem religii od rzeczywistości, od tego, co ona ma kształtować.
Oczywiście nie jest tak, że to zjawisko jest totalne, jest to pewna tendencja przeważająca. Bo są pewne punkty działania, których skrupulatnie wymaga się od katolików i których oni wymagają od siebie: działalność charytatywna, okazywanie dobroci ludziom. Śmiem jednak twierdzić, że wynika to z faktu, że raczej współcześnie uznawane w społeczeństwie wartości nakazują tak się zachowywać. Inaczej mówiąc, przez katolików jest podejmowane to działanie zgodne z ich religią, które spełnia kryteria współczesnej kultury. Religia jest więc poddawana pewnym, kryteriom, a nie jest tych kryteriów źródłem. To w zasadzie sprawia, że przestaje być religią w umysłach ludzi, bo istotą religii jest to, że jest ona kryterium nadrzędnym wszystkiego.
Gdyby tak nie było, to katolicy ochoczo trwali by przy takich zasadach religii, które są sprzeczne z współczesną kulturą, a nawet- co dziś jest dość wybiórczym, ale modnym kryterium- są w Piśmie Świętym. Chodzi mi chociażby o zasady ubierania się niewiast, czy opisywanego też przez Pawła porządku patriarchalnego w rodzinie, powinności posłuszeństwa żony wobec męża, itd., wyrażanego również w sposobie ubioru na modlitwie, który jest wyjaśniany w Piśmie nie ze względu na ludzkie, relatywne zwyczaje kulturowe, ale- przeczytajcie uważnie- ze względu na Pana, na Aniołów...Czyli ze względu na to, co ponadczasowe.
Poza tym rewolucjonizujący Chrześcijanie sprzeciwiają się tym działaniom, które postrzegają jako niespełniające kryteriów kultury współczesnej- jako popadające w sprzeczność. Bo takim kryterium jest prawo do życia i wolności. I chrześcijanie powołując się na to krytykują aborcję.
Są takie czubki góry, które jeszcze są uznawane, ale tylko przez mniejszość: zakaz homoseksualizmu, aborcji, antykoncepcji... Ale i to zanika. Co nie jest dziwne, bo góra nie składa się tylko z czubka. I żeby stwierdzić, że istnieje czubek, trzeba zauważyć całą resztę góry. Żeby wybiec na szczyt trzeba się trochę pomordować w drodze między celem a pagórkiem. Bez tego szczyt jest osiągalny tylko w sennych fantazjach. I współczesne życie zdaje się taką fantazją oderwaną od realności. Chrześcijanie mają w dziś zwyczaju trzymać się tylko owego czubka góry a resztę negować, bo nie spełnia kryterium "Ducha czasu"(jakieś nowe bóstwo, któremu ma się podporządkować Prawo Boże?). To, sprawia, że wielu spośród nich zarzyna słusznie zauważać, że skoro nie ma reszty góry, to czubka też być nie może. I zamiast uznać ową resztę prowadzącą na szczyt, wygodnie odrzucają istnienie owego szczytu wraz z całą górą. I tak powoli odrzucają zakaz antykoncepcji, aborcji, homoseksualnych związków...
Konkretna religia ze swej zasady uważa się za jedynie właściwą. Bo jeśli ktoś inaczej niż ta religia definiuje najwyższą wartość, a więc i sposób życia codziennego z niej wynikający, to wg owej religii jest w błędzie- nie ma racji. I religia ta, jeśli zawiera w sobie zasadę miłości bliźniego- będzie chciała tego kogoś przekonać... No, może nie religia, ale osoba ją wyznająca. Wiele religii zaś, za bliźnich uznawać będzie tylko współwyznawców, współplemieńców, rodaków... Wtedy jej wyznawcy wobec obcych będą obojętni, albo nastawieni wrogo. I tylko taką obojętnością/wrogością dałoby się uzasadnić nieprzekonywanie ich w religiach monoteistycznych. Wrogość do obcej religii byłaby tu zaś elementem wrogości do obcego. 2011
...poprzez uznanie czynów materialnych za obojętne moralnie
Religia straciła przez to wpływ na rzeczywistość materialną. Ludzi nauczono, że kultura ma się zmieniać i formy rozrywki, ubioru, zachowania, itd, nie mogą być ani złe, ani dobre, dlatego religia powinna tym zmianom się podporządkowywać, żeby dotrzeć do ludzi. Zapomniano, że religia tym zmianom wyznacza granice i jeśli świat nie chce uznać tych granic, to zaprzecza owej religii. Religia, która zapomina o nich pozbawia się własnej tożsamości. 2011
...poprzez znieprawienie słowa
Oderwanie słowa i znaku od relacji z resztą rzeczywistości, spowodowało, że ludzie nie zauważyli, kiedy słowu "religia" odebrano jego pierwotne nadrzędne znaczenie. Ludzie przyjmowali wszystkie zmiany proponowanych materialnych obyczajów uznając je, jak opisaliśmy wcześniej, za obojętne moralnie. I uznawali, że czynienie życia katolickim polega na przyjmowaniu tych obyczajów i nadawaniu im "intencji" chrześcijańskiej. W praktyce ta intencja oznaczała słowną etykietkę bo i słowo "dobro" stało się przedmiotem relatywizacji. Te obyczaje bowiem, które kiedyś były złe, nagle zaczęły być uznawane za dobre przez same nadanie im nazwy "chrześcijańskie". Czy można wszakże mówić o tożsamości "chrześcijańskiej intencji", czy "dobrej intencji", kiedy oznacza ona zmieniające się rzeczy akurat nazywane takimi przez kulturę tworzoną niezależnie od chrześcijan? Powiesz może, że to chęć, sama chęć pełnienia Woli Boga jest tu istotna. Owszem, ale czy nie powinniśmy robić wszystko, by wiedzieć, jaka jest ta Wola Boga, a nie nazywać Nią to ,co wymyśla świat niekoniecznie katolicki?
Nie jesteśmy jednak smutni, bo Prawdziwe odniesienie do Początku, prawdziwe odnawianie ziemi ma miejsce w Każdej Eucharystii. To Chrystus go Dokonuje. To Chrystus sprawia, że mimo zabijania religii przez ludzi, ona nadal istnieje w świecie. Ale to od nas zależy, czy tą odnowę, tą religię przyjmiemy, czy nie. I dlatego to piszę, by pokazać, co nam w tym przyjęciu przeszkadza. 2011
Znieprawienie nazw wartości wg Benedykta XVI
Bez prawdy miłość staje się sentymentalizmem. Miłość staje się pustym słowem, które można dowolnie pojmować. Na tym polega nieuchronne ryzyko, na jakie wystawiona jest miłość w kulturze bez prawdy. Pada ona łupem emocji oraz przejściowych opinii jednostek, staje się słowem nadużywanym i wypaczonym i nabiera przeciwstawnego znaczenia.72
Tak jest i z wieloma innym pięknymi słowami. „Szacunkiem”, „tolerancją”, „dobrem”... Rozum, laickość, wolność i równość religii, to różne nazwy tego, co tak na prawdę jest kultem doczesnej, doraźnej korzyści, czyli kultem samego siebie. Ów neutralny światopogląd okazuje się również bliski temu, co kard. Ratzinger nazwał regnocentryzmem:
“Tymczasem w szerokich kręgach, szczególnie w teologii katolickiej, zaczęła się pojawiać sekularystyczna wersja idei „królestwa", która tworzy nową wizję chrześcijaństwa, religii i historii w ogólności i swoiście pojmowane orędzie Jezusa usiłuje pogodzić z tym radykalnym przeobrażeniem oraz uczynić przystępnym. Mówi się, że przed Soborem panował eklezjocentryzm i Kościół uważano za centrum chrześcijaństwa. Potem dokonało się przejście do chrystocentryzmu i uczono, że Chrystus stanowi centrum wszystkiego. Jednak - mówi się - ludzi dzieli nie tylko Kościół, także Chrystus jest uznawany wyłącznie przez chrześcijan. Wobec tego od chrystocentryzmu wzniesiono się na poziom teocentryzmu i w ten sposób przybliżyliśmy się do wspólnoty religii. Jednak i wtedy nie osiągnięto celu, bo przecież także w Bogu można upatrywać znak podziału między religiami i ludźmi. Dlatego należy uczynić krok w kierunku regnocentryzmu, w którym centrum stanowi regnum — królestwo. To wreszcie - mówi się - stanowi centrum orędzia Jezusa, to także jest właściwa droga, na której można połączyć pozytywne siły ludzkości w budowaniu przyszłości świata. „Królestwo" to po prostu świat, w którym panują pokój, sprawiedliwość i troska o zachowanie stworzeń. O nic innego nie chodzi. „Królestwo" to musi być ukazywane jako cel historii. I na tym polega zadanie wszystkich religii: razem budować „królestwo". Mogłyby nawet nadal zachowywać swoje tradycje, każda troszczyłaby się o własną tożsamość, musiałyby jednak, z tą odrębną tożsamością, współpracować w realizowaniu jedynego świata, w którym istotne są pokój, sprawiedliwość i poszanowanie stworzenia. Brzmi to pięknie: na tej drodze wydaje się możliwa powszechna asymilacja orędzia Jezusa, bez konieczności prowadzenia misji wśród wyznawców innych religii; wydaje się też, że jego słowa nabrały wreszcie treści mającej praktyczne znaczenie, realizacja „królestwa" stała się wspólnym zadaniem i wszystkim stała się bliska. Jednak jeżeli popatrzymy głębiej, zrodzą się wątpliwości: kto właściwie powie nam, czym jest sprawiedliwość? Co w konkretnej sytuacji przyczynia się do zapanowania sprawiedliwości? Jak należy zaprowadzać pokój? Przy bliższym przyjrzeniu się wszystko okazuje się utopijną gadaniną pozbawioną realnych treści – chyba że milcząco przyjmie się treści tych pojęć, uważane za obowiązujące w doktrynie jakiejś partii. Przede wszystkim jednak widać rzecz następującą: znikł Bóg, chodzi już tylko o człowieka. Poszanowanie „tradycji" religijnych jest tylko pozorne. W rzeczywistości są one sprowadzane do roli licznych zwyczajów, które należy ludziom pozostawić, mimo iż pozbawione są już właściwie jakiegokolwiek znaczenia. Wiara i religie zostają podporządkowane celom politycznym. Liczy się tylko urządzanie świata. Religia ma znaczenie w tej mierze jedynie, w jakiej może być pomocna do zrealizowania tego celu “73
Jeśli chcesz być religijny nie masz wyjścia- musisz uczynić swą wiarę ostatecznym wyznacznikiem prawdy. Nawet jeśli będzie to źródłem rozłamu.
Jeśli chcesz być w pełni rozumny, musisz być religijny, co już wykazałem wcześniej.
Dalej: Jeśli chcesz być rozumny i religijny musisz wybrać katolicyzm, wraz jego hierarchiczną sukcesyjną kościelnością... Proszę się nie denerwować. Konsekwentny katolik(a takim chcę być, nawet, jeśli mi to marnie wychodzi) musi tak myśleć.
Jeśli chcesz być katolikiem musisz się starać, by wszyscy stali się katolikami. Skoro obowiązuje Cię miłość Boga i bliźniego, to musisz po pierwsze dbać o to, by nikt nie obrażał Boga, by nic nie obrażało Boga, by nikt nie trwał w błędzie, oraz by wszyscy poznali jedyną prawdę i szczęście bycia katolikiem. Nie możesz poprzestać na własnym zbawieniu, bo tym samym od tego zbawienia się oddalasz. Usłyszałem kiedyś od profesora filozofii, którego nazwiska nie pamiętam: Kiedy dziecko idzie w przepaść, nie można mu mówić: "a idź se dziecko. Jak myślisz, że to dla Ciebie dobre, to idź." Każdy ma obowiązek rzucić się za nim i powstrzymać przed nieszczęściem... [2011]
Religia w Polityce
Konieczność Intronizacji,
mającej wartość wychowawczą, jawną i kształtującą świadomość. Konieczność, która jest reakcją na błędną ideę wpojoną ludziom- że "religia się nie może do niczego mieszać".
W Polityce cały czas trza decydować, co dobre, a co złe, co właściwe, a co nie, co sprawiedliwe, a co nie. Skąd wiemy co dobre, a co złe, co słuszne, i sprawiedliwe? Nie, nie z jakiejś bliżej nieokreślonej "głębi serca". To właśnie religia wskazuje co dobre i słuszne i sprawiedliwe, a co nie. Etyka jest jej integralnym elementem. Oczywistą konsekwencją bycia politykiem, a jednocześnie człowiekiem religijnym jest to, że podstawowe kryteria wyborów politycznych będą również religijne. To, że różne religie mogą mieć sprzecznie owe kryteria, to oczywiste tak jak to, że ludzie mają różne poglądy. I dlatego decyzje polityczne ludzi o różnych poglądach będą się różnić. Absurdalne byłoby przecie twierdzenie, że nie można mieszać liberalizmu z polityką, socjalizmu z polityką, itd... Absurdalne byłoby twierdzenie, że te nurty myślowe dotyczą tylko samych siebie, są autonomiczne wobec życiowej praktyki...
Skoro ktoś jest katolikiem to nie może przekonań katolickich- gdy podejmuje decyzje polityczne zawieszać, żeby innych nie razić, żeby innym ich nie narzucać. Będzie raził, będzie narzucał. Będzie, nawet wtedy, gdy zawiesi przekonania katolickie i posłuży się tzw. "neutralnymi". Wtedy będzie po prostu raził kogo innego. Każde zawieszenie pobudek katolickich jest wyrzeczeniem się wiary, bo religia, czy jak kto woli wiara, jest światopoglądem totalnym, z natury rości sobie prawo do bycia podstawą każdej decyzji. Każdą decyzję trzeba weryfikować w świetle religii, którą się wyznaje. Inaczej ta religia jest martwa.
Kto ma większą siłę i poparcie ten będzie decydował, który światopogląd(w tym religijny) powinien być podstawą działań politycznych. Normalne. Mówienie zaś o tak zwanej “neutralności światopoglądowej”, różniącej się od wyznawanego poglądu, to nieuczciwość. [2011]
Kryptoreligie
W pewnym momencie rozwoju kultur, w momencie swego rodzaju nasycenia dużo silniejsza staje się odwieczna pokusa- skupienie się na dobrobycie tu, na ziemi, jak na ostatecznym szczęściu. O tym być może uczy Pan Jezus w Ewangelii w słowach: „trudno jest bogatemu wejść do Królestwa Niebieskiego.” Realizacja owej pokusy wymaga żeby religie dawne, przede wszystkim ta katolicka, przestały pełnić sobie właściwą funkcję. Religia bowiem wskazywała ostateczny cel gdzieś ponad, „wiązała na nowo” wieczność z doczesnością, a także rozmaite doczesności elementy ze sobą. Stawiała wymagania, które z punktu widzenia tego, kto chce rozerwać przyczynowo skutkowe, logiczne i symboliczne więzy między sferami kultury, kto myśli o doczesnym tylko dobru, pokoju, zgodzie, czy majątku, są bezzasadne i utrudniające. Do osiągnięcia zaś tego celu trzeba było innej nadrzędnej zasady, której cele były doczesne.
Tą zasadą próbowano uczynić różne “bóstwa”: Rozum- uznawany za przeciwstawienie zabobonnej wiary religijnej, później: lud, naród, postęp, pluralizm, neutralność światopoglądową, wolność wszystkich religii, czyli doczesne „królestwa” chcemisię ...
W imię tej zasady-narzuconej konwencji, uznanej za obiektywny sposób widzenia świata zazwyczaj wymaga się, żeby ze swoich poglądów rezygnowali w działaniach publicznych, w tym politycznych katolicy, czy inni przedstawiciele dawnych religii. Natomiast nikt nie każe zawiesić swych poglądów tym, którzy wyznają kryptoreligie socjalizmów, liberalizmów, bliżej niesprecyzowanych "konserwatyzmów".
To zwykłe zakłamania. Czyje? Nie wiem, nie mnie dociekać. Wielce prawdopodobnym jest zaś, że wyznawcy tych nieprawd wierzą szczerze w ich prawdziwość i obiektywność. Jak każde zakłamanie wprowadzają one sprzeczność wewnętrzną do światopoglądu ludzi. Dlatego światopogląd ten nazwać można ułomnym. Bo w jego łonie "godzić" można sprzeczne elementy.
Na jakiej zasadzie taka sprzeczność jest przyjmowana? Na zasadzie równie kłamliwej. Nazywano ją różnie- “sekularyzacją”, “autonomizacją”, “uwolnieniem spod religijnych pęt”. Takie zakłamanie było potrzebne, by móc ludzi religijnych wciągnąć w wir nowego ładu społecznego, którego nadrzędną zasadą był doczesny dobrobyt. W jego imię dotychczasowa religia straciła wszechwpływowość a więc swą konieczną cechę. Bo jej wpływ ograniczono do "sfery religijnej", a wszelkie próby rzeczywistej religijności ingerującej swymi kryteriami we wszystkie sfery życia, kwitować zaczęto negatywnie wartościującymi etykietami- "fundamentalizmów", "mieszania się religii do polityki", "zniewalania", itd... 2011
Katolik w polityce
Państwo obejmuje ludzi różnych wyznań. Różne wyznania i światopoglądy mają zasady wzajem wykluczające się, ale próba oderwania się w decyzjach politycznych od zasad jednego z tych światopoglądów, “żeby nie godzić w inne”, paradoksalnie godzi w podstawowy aspekt każdej religii, również katolickiej- we wszechwpływowość- regulację moralną wszystkich sfer życia. W tej całościowości zawiera się wiele elementów fundamentalnych, które przez laicyzację mogą być zagrożone. Bo dla jednych poważnym wykroczeniem jest np. dyskryminacja jawnych zachowań homoseksualnych. Ale dla nas, katolików, to właśnie pozwolenie na takie zachowania, w imię źle rozumianej tolerancji, wolności poglądów jest poważnym błędem, wielkim złem, bo narażeniem na zgorszenia, na zinternalizowanie bezwiedne przez nas złych zachowań, bo „jak wejdziesz między wrony, zaczniesz krakać jak i ony.” Przed krakaniem owym mamy obowiązek bronić własne dzieci i całe społeczeństwo.
Tu trzeba przyjąć to, co nasza religia POKAZUJE JAKO CAŁOŚĆ. Przykłady mógłbym mnożyć, ale myślę, że już tutaj dość jasno widać, że droga do Bożego, prawdziwego pokoju, wiedzie poprzez tą wojnę o której mówił Chrystus. I w wojnie tej walczyć trzeba realizacją nakazów naszego Króla- Jezusa Chrystusa, którego Słowo Stwórcze ustanawia Prawdę i rzeczy w ich istocie. Można być za Chrystusem albo przeciw niemu. Nie ma opcji neutralnej, jaką się dziś niemożliwie próbuje przybierać. Istnieje jeno opcja prawdziwa. Chrystus zaś każe nam wierzyć, że to On jest Drogą i Prawdą i Życiem.
Jest dla mnie rzeczą oczywistą, nie biorąc nawet pod uwagę encyklik papieży(Leon XIII - Annum Sacrum, Pius XI - Quas Primas), czy drugorzędnych tutaj objawień danych sł. b. Rozalii Celak, że polityk, który jest katolikiem pragnie, tak jak całą resztę swego życia, również prawo i organizację państwa kształtować na podstawie Słodkiego Prawa Miłości Chrystusowej. Uważam, że ma wręcz taki obowiązek. Nie jest słuszne mówienie, że <<nie można opierać polityki na zasadach jednej religii, bo to godzi w tolerancję i wolność wyznania>>. Każde bowiem prawo, bądź organizacja myśli, kultury, czy porządku społecznego opierać się musi na jakichś podstawach. Każdy polityk, naukowiec, szambonurek, czy policjant, każdy człowiek opiera swoje myślenia, postanowienia i decyzje na pewnych twierdzeniach, które przyjmuje na zasadzie wiary. Bywają one często nie do udowodnienia. Są relatywne poznawczo. To znaczy: każdy ma możliwość, czyli każdemu wolno różne, nawet sprzeczne podstawy uznawać za prawdziwe. Prowadzi to do bezradności człowieka w dążeniu do poznania obiektywnej prawdy. Ale relatywizm poznawczy nie powinien być zrównany z relatywizmem ontologicznym. „Wszystko -bowiem- mi wolno, ale nie wszystko przynosi mi korzyść”. Nie należy mówić że prawd jest tyle ile poglądów. Bezradny człowiek ma tylko jedną możliwość- uwierzyć. Chrześcijaństwo przyniosło całkowicie spójne objawienie, które w pełni uznaje ludzką słabość i daje jako lekarstwo te trzy: wiarę, nadzieję i miłość, które stanowić mają zasadę wyboru podstaw.
Czemu byśmy nie mieli uznać za źródło naszych ocen i działań religii katolickiej? Czemu wymaga się od nas, byśmy wybierali kryptoreligie:
● pluralizmu - który jest wewnętrznie sprzeczny,
● neutralności światopoglądowej,
● czy każdej innej, która nie pozwala uwzględniać w naszych decyzjach rzeczywistości duchowej- odpowiedzialności przed Bogiem? 2011
Za chwilę wspomnę o Intronizacji, czyli o lekarstwie na chorobę autonomizmu i sekularyzmu. Wcześniej jednak przypomnę sprawę księdza wokół którego ogniskują się zarówno choroby, jak i lekarstwa.
Ks. Piotr Natanek i uzdrowieńcza Triada
Ludowość, Tradycja liturgiczna i Intronizacja, to Triada, która stanowi owo lekarstwo.
Tak się składa że ks. Piotr Natanek, stara się łączyć wszystkie te ogniwa. Być może nieudolnie, ale dlatego, że nie miał w tym słusznym działaniu wystarczającego zrozumienia i wsparcia ze strony przełożonych. Paradoks polega na tym, że władze Kościoła nie reagowały i nie reagują tak ostro na to, co jest/było u ks. Natanka błędem i przejawem chorób, ale dopiero na to, co było próbą wygrzebywania się z nich!
Zaczęto go karać i zarzuty mu stawiać dopiero, gdy zaczął się „Intronizacją” „Mszą Trydencką” interesować i odwracać od swych wcześniejszych błędów, takich jak niewłaściwa kreatywność liturgiczna. (Szczególnie smuci fakt, iż nagłe działania Kurii zostały podjęte po oszczerczych materiałach mediów lewicowych w jego pustelni) Gitarka, przygotowywane przez młodzież (w tym przeze mnie, nad czym ubolewam, choć od niekatolickich myślicieli w tym procederze stroniłem, a pod koniec ograniczyłem się do tekstów z Pisma Świętego przypadających na dany dzień) dowolnie wybrane teksty psalmów, rozważań religijnych, czy o zgrozo… myśli wątpliwych teologicznie "autorytetów" pokroju Paulo Coelho i Dalajlamy wplatane w Mszę Świętą(bez uprzedniej wiedzy księdza Piotra – błąd polegał na tym, że pozwalał młodzieży na taką dowolność, która wymykała mu się spod kontroli) nie spotkały się z konieczną naganą przełożonych, a odwrót od tych błędów został ukarany. Czyż to nie paradoks?
Jednocześnie w zarzutach postawionych ks. Natankowi zdemaskowane zostaje, jak bardzo współczesny Kościół jest w owe 4 choroby, w owe autodestrukcyjne przekonania uwikłany.
Religijność ludowa, Tradycja Liturgiczna, a w końcu Intronizacja. Tak się składa, że owa triada spotyka się z podobnymi zarzutami, które sformułowano wobec ks. Natanka:
· o formalizm
· o magicznie pojmowaną wiarę
Są one krzywdzące a w dużej mierze nieweryfikowalne. Są kontynuacją manicheizmu, sporu o ikony, czy protestanckiego "soliskrypturyzmu". Zarzuty te można sprowadzić do nieuprawnionych podejrzeń, że za jawnymi działaniami ludzi kryją się niecne motywy, albo… nic się nie kryje. Kult obrazów kończy się rzekomo na deskach i farbach, kult świętych, na świętych, ludowe obrzędy i zewnętrzne zwyczaje na nich samych, troska o tradycyjne Formy Liturgiczne, to formalizm, a Intronizacja, to pusty akt.
Te „straszne” formy to są jednak Znaki. Z zasady odsyłają do czegoś poza sobą. Zdjęcie ukochanej w portfelu odsyła do niej, a nie do kawałka papieru!
Wspomniane powyżej błędne myślenie uznawane było zazwyczaj za herezję, choć od pewnego czasu zaczęło w samym Kościele przybierać na sile. Nie zawaham się stwierdzić, że jest trucizną powodującą chorobę Kościoła specyficzną dla naszych czasów(obok chorób względnie stałych). Truciznę podawaną wciąż jako lekarstwo. W wyniku tego „leczenia” skrzywdzono reprezentantów powyżej wspomnianej triady. To ona stanowi rzeczywisty lek, uznawany wciąż zbyt często za przyczynę choroby. Tak się składa, że ks. Natanek reprezentuje wszystkie trzy jej składowe.
Przydałoby się przeprosić tych wszystkich, których wcześniej oskarżano: o instrumentalizację władzy Chrystusa, upolitycznianie religii, formalizm (mnożenie niepotrzebnych zewnętrznych aktów), czy magicznie pojmowaną wiarę. Ksiądz Piotr Natanek takie zarzuty usłyszał, stąd jego też warto przeprosić. Zarzucano mu sianie zamętu, a czy postawa Episkopatu nie jest tym samym? Najpierw twierdzono, że Intronizacja nie jest potrzebna, a później, bez żadnego przyznania się do błędu tą Intronizację przynajmniej częściowo przeprowadzono. Więcej: pierwotną przyczyną kar wobec ks. Natanka było głoszenie przez niego potrzeby Intronizacji(uznane bezpodstawnie za upolitycznianie władzy Chrystusa), przesadny kult świętych(formalizm)oraz… magicznie pojmowana wiara! Czyli dokładnie te same podejrzenia, które opisałem jako truciznę.
Przeprosiny są tu jak najbardziej na miejscu choćby dlatego, że błędy takie jak nieuprawnione nieposłuszeństwo i nieostrożność wobec prywatnych objawień w które popadł ks. Natanek były w znacznym stopniu następstwem, a nie przyczyną niesprawiedliwych oskarżeń. Oskarżenia te stanowią ponadto rzeczywiste i kolejne już źródło zamętu(obok niekonsekwentnych postaw wobec Intronizacji), ponieważ uderzają w to, co dobre, a przez to skłaniają wiernych do wylewania dziecka z kąpielą, do odrzucania tego, co byłoby paradoksalnie lekarstwem na współczesną chorobę przeszkadzającą w podążaniu za Chrystusem.
Owe zarzuty przeanalizuję w innym miejscu, niemniej jak w przypadku wielu innych konfliktów w różnych środowiskach opierają się na nadinterpretacjach, fałszywej definicji sytuacji, przypisywaniu postaw przez oskarżane osoby nigdzie nie prezentowanych, na antyryualistycznej podejrzliwości oraz swego rodzaju przewrotności polegającej na nieuprawnionym doszukiwaniu się mądrze brzmiącej „hermeneutyki podejrzeń” u krytykowanego.
Dopóki jesteśmy w stanie nawet
teoretycznie przedstawić taką interpretację ich zachowań, która
ich broni, która pewne zachowania zrzuca na karb niewiedzy
niezrozumienia, to mamy takie obowiązek. Wtedy nie ma podstaw do
wypowiadania posłuszeństwa w całości.[2014]
"Królestwo Moje nie jest z tego świata"
Intronizacja Chrystusa
"Nie skądinąd bowiem szczęście dla państwa,
a skądinąd dla człowieka:
ponieważ państwo, to nic innego,
jak zgodny zespół ludzi"
(św. Augustyn, List do Macedończyków, rozdz, 3).
„Niechże więc rządcy państw nie wzbraniają się sami i wraz ze swoim narodem oddać królestwu Chrystusowemu publicznych oznak czci i posłuszeństwa, jeżeli pragną zachować nienaruszoną swą powagę i przyczynić się do pomnożenia pomyślności swej ojczyzny.”
Pius XI Quas Primas
“Przyrzekamy uczynić wszystko, co leży w naszej mocy, aby Polska była rzeczywistym królestwem Twoim i Twojego Syna, poddanym całkowicie pod Twoje panowanie, w życiu naszym osobistym, rodzinnym, narodowym i społecznym.
Lud mówi: Królowo Polski, przyrzekamy!”
- Śluby Jasnogórskie.
„Tylko władza, która poddaje się kryteriom i osądowi nieba, może się stać władzą służącą dobru. I tylko władza, której towarzyszy błogosławieństwo Boże, może być godna zaufania.” - Benedykt XVI
Przesłania przekazane przez Rozalię Celak, nie odbiegają od tego, co powyżej wyraził papież, nie kłócą się z Nauką Kościoła. Stanowią tylko przypomnienie tego, co przez wieki było oczywiste, a co teraz zostało porzucone. Intronizacja o której tam mowa, to odpowiedź na uprzednią detronizację dokonaną w wyniku autonomizacji/sekularyzacji przez samych katolików. To konsekwencja faktu, że religia miesza się do wszystkiego, w tym do polityki. To nie magiczna wiara w to, że akt wszystko naprawi, ale deklaracja(tak, również władz politycznych) stanowiąca wyraz uczciwości katolików, analogiczna do deklaracji wiary lekarzy i przedstawicieli innych profesji. Wszystkie te akty stanowią reakcję na wcześniejsze próby sztucznego i opresyjnego wykluczenia religii z właściwych jej obszarów.
Intronizacja znana z ruchów katolickich, jest oddaniem Jezusowi Chrystusowi zewnętrznych, oznak czci i posłuszeństwa, których konieczną konsekwencją ma być rzeczywiste posłuszeństwo Boskim Prawom w każdym elemencie naszego życia.
Intronizacja to publiczne wprowadzenie na tron tego, który koronowany został już wcześniej po to, by poddani mogli złożyć mu hołd, uznać jego władzę. Chodzi tu o tron nie wieczny, niezależny od naszej woli, ale ten który sami obsadzamy, wedle wolnej woli. Intronizowany był Królem zanim wprowadziliśmy go na tron naszych przekonań i działań. Intronizacja, jak ta nazwa wskazuje nie jest uczynieniem Chrystusa królem, ale uznaniem tego którego Królowanie nie zależy od żadnego wyboru ludzkiego.
Akt Intronizacji dokonany przez władze kościelne i świeckie można podzielić na trzy części: akt woli, decyzję oficjalnie, uroczyście podjętą i realizację tej decyzji. Żeby powyższe zdarzenia mogły się dokonać, musi istnieć grono obywateli, którzy wychowają i wybiorą polityków chcących Panowania Chrystusa. Trzeba bowiem, by ci którzy przeprowadzą Intronizację z całego serca jej pragnęli, by dążenia do oficjalnego, narodowo- społecznego aktu były emanacją dążeń osobistych. A wszelkie starania o Intronizację mają być wobec niechętnych ewangelizacją, czyli propozycją wyboru podstaw danych przez Chrystusa, oraz wyżej wspomnianym wychowywaniem. Owi politycy muszą dalej dążyć do realizacji omawianego tutaj aktu, i w końcu go zrealizować, czyli chcieć. Jeśli nie chcą, to tego nie zrobią. Proste. Wtedy pozostaje nam dalej prosić w modlitwach i przekonywać. Tak jak laicyści przekonują nas do laicyzmu. Oni mogą, to i my możemy;)…Przekonywać aż zechcą! A jak nie zechcą, to może ktoś, kto już chce, zdecyduje się na konsekwentną działalność polityczną. Do tego jednak potrzebna jest aprobata i pomoc władz kościelnych- Pasterzy Duchowych. Wola wyrażona przez ludzi powyżej wymienionych, musi zaistnieć w zrozumieniu istoty Intronizacji- pragnieniu by Prawo Miłości Bożej regulowało prawo ludzkie, życie ludzkie- to prywatne i publiczne. I chodzi o tą Miłość, którą wyraził Chrystus w Ewangelii i w Tradycji Kościoła, Żywej Księdze Ewangelii pisanej natchnieniem Ducha Świętego, który zechciał oddać arbitraż prawdy Piotrowej Skale.
Zaistniał jednak spór o tożsamość pojęć: "Intronizacja Chrystusa Króla" i "Intronizacja Najświętszego Serca Jezusowego". Osobiście nie wpadłbym na pomysł, by wymyślić taki problem. Wychodząc bowiem z założenia, że w Sercu Jezusa "mieszka cała Pełnia Bóstwa" uznałem, że Intronizacja Najświętszego Serca Jezusowego jest tożsama z Intronizacją Chrystusa Króla, jest uznaniem Chrystusa za Króla w całym tego słowa znaczeniu. Różność tych dwu pojęć wynika z różnych perspektyw spoglądania na jedną sprawę. Przez powyższe stwierdzenia nie chcę w żadnym wypadku powiedzieć, że kiedy dokonało się poświęcenia Sercu Jezusowemu przez rodziny, parafie, czy nawet całe diecezje i w imieniu narodu, nie ma potrzeby Intronizacji. Przez nią ma się dokonać nowe poświęcenie, choć sama stanowi kontynuację tego co rozpoczęło się przez pierwsze poświęcenie.
Nie możemy(my, czyli katolicy) zapominać, że to nie jest inicjatywa, którą sobie ludzie wymyślili, ale, która wynika z Nauki Kościoła. Przekazy dane Rozalii Celak są trafną odpowiedzią na wyrzucenie religii z prawa państwowego. Jasno mówią, że chodzi o wspólne uznanie przez władze świeckie i duchowe, Prawa Bożego jako nadrzędnego w stosunku do prawa ludzkiego i rzeczywiste konsekwencje prawne zgodne z owym faktem. Owe wyznaczniki decydują o specyfice aktu, o który Bóg prosi i rozwiewają wszelkie błędne głosy sugerujące, że taki akt już wielokrotnie miał miejsce. Prywatny, czy nawet publiczny akt dokonany w imieniu tylko władz kościelnych i grupy ludzi, obojętne, czy nazwiemy to Intronizacją, czy poświęceniem, nie jest aktem tożsamym z omawianym tutaj, ale z jego znaczącą co prawda częścią. I tego typu dzieł było już wiele. I jeśli Jezus mógł żądać od siostry Faustyny ustanowienia święta Miłosierdzia, choć takie już było w Kościele, to tym bardziej może żądać dzieła podobnego do praktykowanych od lat, z nich wypływającego, ale je dopełniającego. Chodzi dokładnie o to co Papież Pius XI nazwał oddaniem zewnętrznych oznak czci i posłuszeństwa królestwu Chrystusowemu, przez rządców państw wraz ze swym narodem. Kościół reprezentuje królestwo Boże na ziemi, a więc naturalnym jest, że to On ma przekazywać państwu zasady owego posłuszeństwa i prowadzić je w należytym oddaniu Bogu czci. Oznacza to, że tylko w łączności i współpracy z Kościołem (uwzględniając Jego hierarchię) Intronizacja ta może być dokonana(przy zachowaniu rozdziału kompetencji władzy świeckiej i duchowej!). Napisałem "Ta" Intronizacja, bo chodzi o ten konkretny, jeden akt, zdefiniowany jak powyżej przedstawiłem. Intronizacji, które się tak samo nazywają, ale trochę co innego znaczą może być wiele. Przecież Poświęcenie Najświętszemu Sercu Jezusowemu w wymiarze osobistym, rodzinnym, czy dokonanym przez same władze kościelne też można nazwać Intronizacją . I nie zaburzy to wcale jego sensu. Bo zarówno przez poświęcenie, jak i Intronizację prawo Boże ma regulować nasze ludzkie działania i prawa, a Jezus ma być uznany Królem, któremu należy się zawsze posłuszeństwo. Znaczenie różniące akt o jaki Jezus prosił przez Rozalię Celakówną, od poprzednich, obejmuje podmioty dokonujące aktu (władze kościelne, władze państwowe i naród jednocześnie) i wspólność ich deklaracji, a także prawne jego konsekwencje.
Nie można mówić, że Intronizacja Najświętszego Serca Jezusowego jest określeniem które nie oddaje pełni aktu ze względu na wyrażenie przymiotu Boga, a nie jego całej Osoby. Przymiot ten, jakżem już wcześniej pisał oddaje bowiem "całą pełnię Bóstwa", a więc i Całą Osobę. Tłumaczenie, że określenie powyższe jest tylko wynikiem przykładania szablonu zakorzenionego w pobożności Rozalii i dlatego nie oddaje rzeczywistego sensu, o jaki chodzi Jezusowi jest również błędem. Cały nasz język jest bowiem splotem przeróżnych szablonów, zarówno na poziomie wyrazów jak i całych fraz, od których nie da się uwolnić, które są językową koniecznością, tkwią w istocie, naturze języka jako środka komunikacji i wyrażania sensów. Bóg o tym wie i wiedział również, jakie schematy wyrażeniowe stosuje mistyczka z Jachówki, kiedy decydował się, że za pomocą jej narzędzi poznawczych i językowych wyrazi swoje przesłanie. Mógł przecież owe schematy wykorzystać by przekazać sens o jaki rzeczywiście chodzi. Jeśli więc w tym określeniu nie ma niczego obiektywnie sprzecznego z Nauką Kośćioła to po co kombinować? Lepiej uznać, że określenie użyte przez Rozalię jest właściwe.. Zupełnie bezprawne wydaje mi się wstawianie innego pojęcia jako "poprawniejszego" niż te, które znamy z objawień jako dane przez Chrystusa. "Intronizacja Chrystusa Króla" to przecież też szablon. I gdyby objawienia były dane dziś i gdyby to ostatnie określenie zostało nam przekazane to mogliby na tej zasadzie różni ludzie uważać, że jest ono niepoprawne, bo jest szablonem. Zupełnie bezpodstawnie, podobnie jak bezpodstawne jest takie samo podważanie określeń używanych przez mistyczkę z Jachówki. Liczy się tylko to, czy schemat jest wewnętrznie spójny i czy oddaje istotę wyrażanego znaczenia. A jak wcześniej wykazałem, zarówno "Intronizacja Najświętszego Serca Jezusowego", jak i "Intronizacja Chrystusa Króla" to określenia które oddają właściwie akt przedstawiony w objawieniach. Sposób w jaki Rozalia operuje pojęciem Serca Jezusowego jest po prostu właściwy, a określenie Intronizacja Najświętszego Serca Jezusowego jest w jej ustach cytowaniem słów które w objawieniach usłyszała, dlatego nie ma sensu go podważać, a lepiej używać jako określenia głównego. Niemniej, decyzja należy do Władz Kościelnych i jakiej by nazwy nie wybrali, liczy się jej znaczenie.
Pasterze Kościoła nie mogą do tego aktu przymuszać tak, jak nie mogą przymuszać nikogo do bycia katolikami. Mogą namawiać, uczciwie przekonywać, prosić- ewangelizować, aż znajdą się przedstawiciele społeczeństwa, rządu, którzy zechcą, aż doczekamy się z Bożą Pomocą sytuacji, w której ten akt będzie możliwy.
Bardzo bym chciał, żeby wszyscy ludzie uznali Chrystusa za Króla <<w całym tego słowa znaczeniu>>. Nie można jednak czekać na owych wszystkich, ale ufając, że akt oficjalny- nie ludzkim wysiłkiem, ale Bożą mocą przyciągnie wielu do <<Jezusowego Serca i Chrystusowego Królestwa>>, podejmować wszelkie starania, by „Intronizacja” mogła się dokonać. Każdy zgodnie z własną rolą w Kościele. [2011]
Tu kończyłem rozdział w dawniejszych wersjach książki. Teraz przedstawię
ZARYS WŁASNEGO UWIKŁANIA rzutującego na moich metodach i wnioskach:
Żeby łatwiej było czytelnikowi zrozumieć podłoże wykładanych tu ujęć rzeczywistości trochę się poniżej wywnętrzę.
Czerpałem wzory myślenia z krzaków, z pozostawionej przez koszącego tatę herbaty z fusami w szklance, przez którą przebijało wschodzące słońce, z rupieci łamanych przez kilka przeczytanych w książkach wyrażeń. Czytałem bardzo mało, stąd też słabo piszę. A jeśli już, to nie były to powieści, ale najczęściej Pismo Święte- bo akurat było w domu(niestety tylko „Tysiąclatka”), żywoty świętych- znalezione na strychu, a później relacje i listy np. siostry Łucji z Fatimy pisane pod przysięgą i z nakazu przełożonych -na temat przeżyć z jej dzieciństwa i objawień oraz ich przekręceń u cenionych autorów). Czytałem też rzadko fragmenty poezji i bajki. „Zafiksowałem się” jeszcze w podstawówce a bardziej w liceum na Norwidzie, którego znalazłem w starym podręczniku ze szkoły średniej o romantyzmie. Później sam szukałem jego innych utworów. (Nie polecam tego poety zbyt młodym ludziom. Zbyt komplikuje myślowe ścieżki.) Natknąwszy się zaś na intrygujące fragmenty analizowałem je ze wszystkich stron, obrabiałem, przykładałem do różnych połaci rzeczywistości. Jak dziecko. Pamiętam mistycyzowanie wszystkiego: słoneczka z okładki dwóch grubych tomów o Jezuitach i misjach Franciszka Ksawerego, życie na łące, wobec której zarówno wieś, jak i miasto, to były jakieś inne światy, których reprezentanci to mnie uznawali za „dzikusa”. Pamiętam u siebie większy radykalizm w sprawach wiary niż u rodziców. Znam z dzieciństwa bunt raczej przeciw szkole i kolegom niż przeciw temu, co w domu. Pamiętam dużo większą niezależność jako dziecko od rodziców, którzy do szkoły mnie nie wozili, szkół i zainteresowań nie narzucali, zadań domowych nie sprawdzali. Jeśli uczyli, to w soboty, w ramach opowieści, ciekawostek i konkursów domowych, w oderwaniu od tego, co akurat robiliśmy w szkole. Z tej ich nauki najwięcej wyniosłem. Pamiętam laboratorium, elektroniczne gazetki i zielone „obwody drukowane” produkowane przez tatę w domowym warsztacie, sąsiadujące z podręcznikiem do lekkoatletyki i opakowaniami po proszkach do prania na których uczyłem się czytać. Po prostu czasu w tygodniu nie mieli, bo gotowania, sprzątania po piątce dzieci i wydatków na nie było co nie miara. Nie oglądałem prawie filmów(poza krótkim epizodem z dzieciństwa, dość szybko przez rodziców przerwanym – nawet nie zdają sobie sprawy jak zbawienny dla mnie był ten opór wobec mojego dziecięcego terroru, jak uświadomił mi później zasadność zaparcia się siebie). W gry komputerowe też prawie nie grałem. Na jednych i drugich bazuje wiele kalek myślowych mojego pokolenia(i o tą nieznajomość mieli do mnie rówieśnicy pretensje). Widziałem pozerskią „odwagę” i męstwo” kolegów co w zabijanki grali na kanapie, a później z bronią latali w warunkach pod kloszem, albo chojrakowali w grupie silniejszych, ale dziwili się jak ja się nie boję sam iść o zmroku(w zimie) 3 km przez dzikie pola i lasy z kościoła(byłem ministrantem), czy szkoły, albo jeździć do Miasta oddalonego o 15 km na rowerze. Gdyby dziecku nie powiedziano, to nie wiedziałoby, że można się bać. Widziałem to pomylenie gadżeciarstwa z odwagą, i przewrotne szydzenie jako ze zniewieściałych z tych, którzy tego pozerstwa, obozów przetrwania nie potrzebowali… bo wobec ich codzienności to była „zabawa w żołnierzyki”. I widzę to teraz wśród ludzi już dorosłych…
Stąd zawsze miałem dystans do „świata”, miałem swoje kategorie opisowe, żmudnie przemyśliwane w drodze do szkoły, w trakcie biegania po zaoranym głęboko poPGRowskim polu, i w trakcie trawienia pod drzewem w sadzie zjedzonych właśnie kilkudziesieciu jabłek, sliwek, agrestu, czy porzeczek. Z biegiem lat stopniowo dowiadywałem się, że nie są one wcale (s)oczy(wi)ste (te kategorie, nie owoce) i inni myślą zupełnie inaczej. Wtedy jednak gdy się zorientowałem, przez krótki moment miałem nadzieję, że wystarczy entuzjastycznie własny świat wytłumaczyć. Wtedy też było słabo u mnie ze sprawnym i zrozumiałym wyrażaniem się w mowie i piśmie. Wtedy też poznałem dobitnie metodę złodzieja, co najgłośniej wrzeszczy „łapaj złodzieja”: wtedy od tych, co próbowali mi wmówić, żem wariatem usłyszałem, że to ja krytykuję, atakuję, i narzucam. Tymczasem nie zdążyłem nawet jeszcze nic skrytykować, a oni sami próbowali ode mnie tą krytykę wydobyć sugerującymi pytaniami i niedowierzającymi minami, gdy po kilkakroć odpowiadałem niezgodnie z sugerowaną w nich odpowiedzią. To samo było w każdym z nowych środowisk, w których dopóki się nie dowiedzieli co myślę, bardzo się wszyscy cieszyli gitarą i śpiewem, cenili, pochwalali. Gdy jednak zaprotestowałem z obowiązku sumienia, zazwyczaj przeciw nieuczciwemu poniewieraniu drugiego człowieka, to był dla nich grzech nie do wybaczenia. Mógłbym nawet ich zbluzgać, zdradzić, wyszydzić. Wybaczyliby. To, że się za kimś przez nich poniewieranym wstawiłem było już nie do wybaczenia. Tak było i w innych, zarówno lewicowych, modernistycznych jak i tradycyjnopobożnych środowiskach. Świat, którym zacząłem się z nimi dzielić, nie zdając sobie sprawy, iż dzieli je taka przepaść wywołał zapewne reakcję obronną i wrzucanie go w znane z filmów kalki przypisujące temu światu skojarzenia z krytykanctwem, purytanizmem, przesadną surowością. Te łatki i oskarżenia zupełnie nie licowały z moją entuzjastyczną postawą. Dopiero moje reakcje na zarzuty i szyderę spełniały czasami tych zarzutów znamiona. Jak samospełniające się przepowiednie.
W mojej wiosce wielu bardzo chciało uchodzić za nowoczesnych, elitarnych, ale nieraz komicznie im to wychodziło. Ten świat był jeszcze w swych metodach zbyt zapyziały, choć geograficznie bliski Miastu Awangardy. To mnie trochę uratowało, wszak na rozstaju, mając do wyboru dwie sprzeczne drogi w łonie świata wiejskiego: tradycję i modernę, wybrałem tradycję. A ściślej tradycyjny szkielet, z tymi elementami nowoczesności, który da się do niego dopasować. Nie na odwrót. Inni raczej rzucali się w wir postępu, pochłaniając wybiórczo tylko przyklejone elementy tradycji. Tą tradycyjność zacząłem celowo i nieco przekornie zgłębiać.
Ów dziwny świat uzupełniany był w około 15 roku życia zaczytywaniem się w przeróżnych objawieniach, starych i nowszych: św. Brygidy Szwedzkiej, Anny Katarzyny Emmerich, Fatimskich, Marii Valtorty, księży Micheliniego i Gobbiego, Wandy Malczewskiej, Rozalii Celakówny,, Zofii Nosko, itd., oraz w tekstach pobożnościowych takich jak „O naśladowaniu Chrystusa” Tomasza à Kempis. Doświadczyłem emocjonalnych uniesień zarówno w obszarze objawieniowym, jak i w obszarze okołocharyzmatycznym. Do jednego i drugiego dość szybko nabrałem dystansu, w wyniku osobistego doświadczenia dysonansu.
Do liceum katolickiego poszedłem z założeniem, że będzie... katolickie, a spotkałem się tam z pretensjami o ... przesadną katolickość. Ów rozdźwięk między wyobrażeniami a rzeczywistością mnie zdruzgotał i przerósł. Na pewien czas uległem, dałem sobie na kilka miesięcy wmówić, że to ja się mylę. Pomyłką jednak okazała się dopiero wynikająca ze źle rozumianej pokory uległość owym sugestiom. Wyleczyłem się z nich jeszcze w liceum. Wskazówką była przewrotność oskarżeń. I z tą wskazówką poszedłem na studia. Tam starałem się budować i zachować swój świat- wychodząc od samodzielnego sprawdzenia jak to wygląda w rzeczywistości, zanim przyjmę definicje opisane w książkach. Metod takich jak słuchania i analizowania przed wydawaniem orzeczeń, zacząłem używać w odniesieniu nie tylko do kultur badanych przez etnologów ale i do kultury akademickiej i wypracowanych przez jej przedstawicieli orzeczeń i metod.
Kulturowa zasada nieoznaczoności
Przeanalizować układ możemy wychodząc z tego układu, stając poza nim. Oczywiście również w przestrzeni kultury, idei, symboliki, światopoglądu, czy filozofii można pewnie sformułować swego rodzaju zasadę nieoznaczoności.(Nic Heisenberga nie czytałem, ale powiedzieli mi ludzie bardziej wykształceni, że to jakieś odkrycie w fizyce iż akt pomiaru zmienia zachowanie mierzonego układu. Myślałem, że to oczywiste, jak to, że termometr włożony do cieczy zmienia nieco jej temperaturę, a gdy chcemy zbadać jak w codzienności zachowują się ludzie obcych nam kultur, to samą swoją obecnością sprawiamy, że przestają się oni zachowywać tak, jak zwykle, a więc sam akt pomiaru uniemożliwia nam osiągnięcie wprost celu tego pomiaru. Jak do kogoś przychodzimy w gości to zachowują się inaczej niż wtedy, gdy przypadkiem przejdziemy pod ich oknem;) Do końca nie da się z samego siebie wyjść. Ale już dostrzeżenie owego nieuniknionego uwikłania, również nauki jest jednym ze sposobów wyjścia z przesądu, że można być "neutralnym" i to np. w polityce, że "religia się nie powinna mieszać do tego, czy tamtego".
Tutaj staram się wyjść z tych przesądów ku którym zmierzałem wchodząc w świat "intelektualistów", ale które dość szybko wzbudziły moją wątpliwość być może dlatego, że przez przypadek na studia dojeżdżałem co dzień ze wsi(tym razem zupełnie innej, O 15 lat bardziej na Końcu Świata, niż ta, w której się wychowałem) i widziałem miałkość problemów studenckich i kierunków studiów tworzonych jak mi się zdawało tylko po to, by zapewnić miejsce pracy nadwyżce ludzi operujących słowem pisanym i kompetencją szkolno-akademicką...)
Ponadto jako syn ludzi ze wsi, bez wyższego wykształcenia, klasyfikowanych jako chłoporobotnicy, pracujących całe życie fizyczno-technicznie miałem do świata akademickiego pewien dystans, który być może przyczynił się do tego, że łatwo zauważyłem bezpodstawność wielu powielanych w naukach społecznych wniosków nt. kultury ludu wiejskiego. Wiele z nich opierało się na odpytywaniu, które jest obarczone tą wadą, iż pytający z dalekich stron może źle zrozumieć pytanego a pytany- pytającego. W ramach bibliotecznej kwerendy natknąłem się na prace, np. księży socjologów, którzy w oparciu o tak wadliwe, zresztą w ich czasach już przestarzałe diagnozy budowali propozycję naprawcze, ewangelizacyjne dla polskiej wsi. A nawet w postawie antropologów-rewizjonistów podejścia do badania ludu pokutowały pewne "oczywistości" wynikające z nieuprawnionych wniosków prekursorów.
Od dziecka słyszę, jako katolik o potrzebie zapierania się samego siebie, w liceum przeczytałem w książkach J. Ratzingera, że można to nazwać metanoią, wyjściem z siebie, a na studiach, od nierzadko lewicowych(acz i tak uznawanych przez reprezentantów z innych ośrodków za „konserwatywnych”), albo co najmniej „świeckich” teoretyków i badaczy usłyszałem o ogólnej zasadzie metodycznej etnologa jaką jest patrzenie na własną kulturę, jakby była mi obca, z zewnątrz i na odwrót- patrzenie na obcych jak na swoich. Złożyło mi się to w całość, wszak to zasada analogiczna do chrześcijańskiej metanoi. Tak sobie ją zreinterpretowałem, korzystając ze znaczeniowej ogólności samej tej zasady, dającej możliwość takiego złożenia. Kiedy znowu czytałem literacko zgrabne opisy dokonywane przez M. Eliadego zauważyłem, że choć zdradza on pewne krytyczne wobec katolicyzmu postawy, to de facto opisuje jako pewne powtarzające się motywy w historii religii coś, co świetnie wyjaśnia wiele postaw Pana naszego Jezusa Chrystusa dotąd dla wielu niezrozumiałych, a w związku z tym traktowanych jak nieznaczące. Podobnie można powiedzieć o wielu niezwykle trafnych recepcjach, np. o koncepcji kozła ofiarnego Rene Girarda. To, co oni pisali przypomniało mi dziecięce mistycyzowanie wszyckiego, szczególnie spraw najbardziej podstawowych: ognia, słońca, ziemi, ziół, kamieni, wody...
Nie czytałem wcześniej Tolkiena, wszak nie lubiłem tego rodzaju fantastyki- raziła mnie(podobnie jak np. „Opowieści z Narni” C. S. Lewisa). Tą jednak relację między mitem a Chrystusem zrozumiałem(tak mi się przynajmniej zdaje) czytając Eliadego być może również dlatego, że kilka lat wcześniej czytałem J. Ratzingera, który o owych antycypacjach Chrystusa we wcześniejszych religiach wspominał. Wtedy jeszcze jednak nie zwróciłem na to tak mocno uwagi. I reguły działania mitu, czy rytuału, to są przykłady mechanizmów, które opisały środowiska z lewicą przez prawicę kojarzone, a które to mechanizmy stanowią de facto najgłębszą podstawę skuteczności np. Tradycji Katolickiej. Przedstawiciele tej tradycji często jednak w imię słusznych zresztą obiekcji wobec tych, co te mechanizmy nazwali, odrzucili same te mechanizmy, niejako podcinając gałąź na której siedzą i wyrzekając się własnej skuteczności. Ów mechanizm zrażania poprzez przyklejanie do wroga opiszę jednak w innym miejscu.
Warto tu wspomnieć również o pracach Mary Douglas(napomykającej w „Symbolach Naturalnych” o akademickopochodnej pogardzie katolickich księży z lat 60 XX wieku dla piątkowego postu „zaściankowych Irlandczyków”, oraz w „Purity and Danger” o bardzo istotnej dla Katologiki koncepcji czystości jako właściwego miejsca w Porządku a nieczystości jako miejsca niewłaściwego.) i Victora Turnera (piszącego o błędach w tzw. „reformie liturgicznej”, i paradoksalnej bliższości rytuałów ludów takich jak Ndembu, do Mszy Tradycyjnej, niż do Mszy „zreformowanej”)...
Lewica przejęła szkoły wyższe uczące świetnego artystycznego warsztatu, uczy go tylko „swoich”, a w międzyczasie przygotowuje ich rozmaitymi sugestiami atakującymi ich mózg z różnych stron do porzucenia tego warsztatu, a nawet uznania za coś żenującego, sztampowego, wstydliwego i do zakopania go. Przejmuje tajniki warsztatu a później go zakopuje, nie daje do niego dostępu prawicy, nie tyle zakazem, co kojarzeniem placówek pokazujących ów warsztat ze sobą. Tak odpycha się emocjonalnie prawicę od wszystkiego, co z tych szkół wypływa, również tego, co dobre, czyli owego warsztatu mającego de facto prawicowe korzenie. Nie jest to wykluczone(nie zbadałem tego artystycznego obszaru). Lewica nazywa i opisuje te elementy owego warsztatu, które nierzadko przez prawicę nawet nie były dokładnie opisane, bo były jako oczywistości praktykowane. Podobnie jest zresztą w naukach społecznych, czego przykłady wyżej podałem.
METAMETODA
W ramach takich doświadczeń wypracowałem sobie przekonanie i „metametodę”:
ogólnie zapoznać się z problematyką badawczą, później samemu zbadać rzeczywistość, sprawdzić, które dany są mierzalne uchwytne, a co w stwierdzeniach na ich temat ma charakter spekulatywny, „medytacyjny”, nieweryfikowalny, oparty na wrażeniach, utartych przeświadczeniach i przedsądach, i je odsunąć na bok, dalej sprawdzić strukturę owych mierzalnych faktów, ich znaczenie w oczach danych ludzi, czy społeczności, funkcję, cele, czy genezę(zależy od celów i paradygmatów badawczych), a potem przyłożyć własne obserwacje do tego, co w księgach zapisali poprzedni badacze. Zbadać badania badaczy. I twierdzenia autorów książek. Zweryfikować, sprawdzić, gdzie ich założenia(szczególnie te o charakterze oskarżycielskim, dyskredytującym kogoś) są nieuprawnione, nieudowodnione. I samo istnienie tych opinii, a niekoniecznie ich treść, potraktować jako zdatne do badania fakty. Na ile to możliwe.
Dziś, w dobie przejęzykowienia i oderwania od rzeczywistości i innych omawianych tu chorób, przesadnie pokładamy ufność w książkach i tym, co w nich zapisane. Tymczasem książki od setek lat są pisane na podstawie innych książek i za każdym razem jak w głuchym telefonie, przekaz zubaża i zniekształca pierwotną informację. Kompresja danych, tak jak przekaz prądu na odległość jest zawsze stratna. Może być też tak, że źródłem pewnych twierdzeń, jest niesprawdzone, nieprzebadane na samym początku wyssane z palca czyjeś przeświadczenie, z racji swego utrwalenia traktowane jako coś „udowodnionego”, oczywistego, albo niewątpliwego”.
Trzeba te lata pośrednictwa słownego zweryfikować. Nie raz jeden. Trzeba wciąż WERYFIKOWAĆ. Zbadać nie tylko pisma, ale i rzeczywistość samą przez te pisma podobno opisywaną.
BŁĘDY badaczy podstawą do sporządzonych przez księży pseudoLEKÓW
Dochodząc do tej metody zauważyłem np. że wiele założeń w pracach w mojej rodzimej dyscyplinie ma wątłe podstawy, trudno znaleźć dowody np. na rzekomy związek powierzchowności wiary ludu(i na samą powierzchowność jako cechę wiary ludu), z formalizmem. Otóż jest to splot nieuprawnionych założeń które mają poważne konsekwencje dla samych badanych religii, bowiem sami emiczni reformatorzy kultu(np. Katoliccy kapłani) przejąwszy się owymi założeniami wyprowadzali z nich pochopne i opaczne diagnozy oraz recepty.
Wspominaliśmy tu już o pochopnym braniu literalnych brzmień odpowiedzi za tożsame z rozumianą treścią wobec faktu, iż badacz może źle rozmieć wypowiedzi badanego, badany badacza, ten drugi może odpowiadać np. na szybko byle co. Wspominaliśmy, że słowa to tylko jedna z materii służących do myślenia, a ludzie częściej myślą, jak to Norwid ujął „postaciami”. Z dostrzeżenia pozawerbalności wnioskować można, iż bezzasadne są twierdzenia, że lud „nie zna składu Trójcy Świętej”, „nie ma wiedzy nt. Prawd Wiary” oparte na metodzie pytań i odpowiedzi. Metoda ta wobec wspomnianej wyżej fragmentaryczności i ułomności słownej części komunikatu nie pozwala wydać takich orzeczeń na temat jednej osoby. Tym bardziej więc nieuzasadniona jest generalizacja do całego ludu. Jeszcze bardziej brakuje tu wskaźników pozwalających zestawić uogólniony lud z uogólnionym nie-ludem”, czyli kim? Inteligencją?
Za diagnozami wiążącymi rytualizm z powierzchownością stawianymi również przez Czarnowskiego, Thomasa i Znanieckiego, itd. szli księża socjologowie(W. Piwowarski, Majka), których recepty również w to przejęzykowienie się wpisywały. Były nimi choćby: zwiększenie roli czytelnictwa religijnego, zmniejszanie analfabetyzmu... to miały być lekarstwa na wiarę uznaną za powierzchowną m. in. (choć nie tylko) na podstawie słownej komunikacji. Oczywiście pewne problemy natury moralnej, braki w wiedzy religijnej miały i mają u „ludu” miejsce, tyle tylko, że mogą one wystąpić i u dobrze wykształconych, i u tych, co całe Pismo Święte przeczytali. Destrukcja rytualnego charakteru Mszy świętej i jej przejęzykowienie, pozbawienie roli komunikatów pozawerbalnych, to tylko konsekwencja w stosowaniu tego nibylekarstwa. Dobry jego przykład dała przywoływana już Mary Douglas w „Symbolach Naturalnych”, gdy wspominała o pogardliwym stosunku księży do piątkowego postu przez „zaściankowych Irlandczyków”, jako o przejawie nieczułości tych księży na znaki pozawerbalne, stanowiącej pochodną ich wykształcenia. Przypomnijmy też sobie wypowiedź V. Turnera nt. Pewnych cech wspólnych wielu rytuałów, w tym ludów Ndembu i Mszy świętej, którym jaskrawo zaprzeczała XX-wieczna „reforma” liturgiczna, uderzając w ten sposób w Akcie Stwórczym wpisane przez Boga pragnienia ludzkiej natury i obiektywne mechanizmy neurobiologiczne dane nam z góry w pakiecie z prawami natury, a nie konstruowane przez nas...
Dopisując ten akapit w październiku 2020 widzę, że słuszne były moje obawy, że jeśli tak jak większość studentów zamieszkam w Krakowie, to dam się urobić. Wejdę między wrony, zacznę Krakać jak i onè. Większość znajomych, nawet przywiązanych do Kościoła, ale zdradzających przejawy syndromu Disneya, filtrowania Nauki Kościoła przez pryzmat rozumienia wartości z ekranowo-popularno-sklepowych przykładów, a nie na odwrót, uległo tej psychozie zarówno maseczkowej, jak i pierońsko-aborcyjnej. Ubolewałem nad upośledzeniem życia prywatnego, ale widzę, że gdybym popłynął z prądem, gdybym sobie lepiej radził, to by mnie ten nurt też pewnie porwał. Tylko patrząc na to z boku, mogłem to zauważyć. I uciec przed oboma krańcami fałszywej alternatywy. Za to więc, co zdawało mi się porażką w moich minimalistycznych ziemskich planach: Bogu dzięki! On wiedział lepiej.
Norwid o naśladownictwie z niechęci do „bycia początkującym-twórczo”
Wspominane tutaj rozdmuchane medialnym efektem kostki rosołowej przeładowanie wyobrażni wuidealizowanymi wzorcami, kończace się ciągłymi rozczarowaniami nieidealną działalnością tych, którzy zaczynają od niższych etapów przypomina coś o czym pisał już Norwid w takich słowach:
„Słowianin, który nie lubi być początkującym twórczo, jak inne rasy bywają nigdy sobie z tym zatkaniem wnętrzności nie poradzi (…)” Słowianie- Polacy czy nic ze siebie nie wyrobią?? Czy pozostaną, jako prorokowi ich wnioskowali, „bez weneckich rozumów”(Skarga), zawsze przeżuwającymi i wyzyskiwającymi kroki naprzód przez innych zrobione?? Marek prorok (ks. Jandołowicz, karmelita 1713-1799) konfederat barski) wybitniej im zapowiada: „Dotąd jest Polska berło nie-kwitnące, Pokąd nie będzie wstępnie-działające.
STŁUCZONY KRYSZTAŁ oblepiony błotem
Z badań przeprowadzanych między rokiem 2012 a 2014 na potrzeby pracy magisterskiej w małopolskich wsiach wyprowadziłem taki ogólny wniosek: Nastąpiło swego rodzaju rozszczepienie mentalności ludowej. Oderwanie „leksykonu” od „gramatyki”, oraz praktyki od symboliki. Poszczególne „słowa”, religijne znaki, takie jak obrazy i zwyczaje zostały wyrwane ze swego rodzaju „gramatyki”, porządku czyniącego z nich spójną opowieść. Leżą teraz jak słowa „książe”, „kopciuszek”, „macocha”, „pantofelek” powycinane z bajki i porozrzucane chaotycznie na stole. Starsi, co opowieść słyszeli, potrafią ją przywołać na podstawie samych tych skojarzeń, dlatego w owym rozszczepieniu nie widzą problemu. Nie rozumieją oni, dlaczego „młodych” ta opowieść przestaje interesować. Ci młodzi bowiem widzieli tylko porozrzucane bez ładu i składu hasła, które w takiej postaci nic im nie mówią. Nie mają sensu. Interesuje ich to, co składa się w dostępną im układankę: Nowy leksykon. On zaś bardzo często wklejony jest w strukturę dawnej, ludowej opowieści.
Przykłady? Wytworzenie scenicznej niszy dla strojów ludowych w której mężatki, a często wdowy przywdziewały pokazowo wianki. W ramach dożynek, festiwali Kół Gospodyń Wiejskich. Nawet jeśli wiedziały, jakie ten strój miał znaczenie dawniej, to sam ten fakt pokazuje, że rola przekazywania WAŻNYCH dla danej społeczności znaczeń została zatracona. Wianki i inne elementy kodu zyskały status docenianych jako oderwane, estetyczne elementy. Nie ma w domach miejsca ołtarzykowego, święte obrazy wiszą byle gdzie wg estetycznej zasady, a nierzadko obiektem mającym swoje stałe, skupiające uwagę miejsce jest Telewizor. Ani mężczyźni ani kobiety nie noszą znaczących, i wyznaczających ich status nakryć głowy... Nie ma już systemu palenia i gaszenia ognia wg odpowiednich pór roku, nie ma zasłaniania luster w Wielki Piątek, nie ma owych rozbudowanych reguł czynienia znaków krzyża, palenia huby, dni postnych, niektórzy na wspomnienie „nie jem kotleta, bo piątek”, mówią: „no dy to nie piyrsy piątek”. Dawne religijne znaki wyrwane zostały z tej gramatyki. Coraz więcej ludzi mówi „Szczęść Boże” widząc księdza, nawet, jeśli nie zwracają się z tym de facto życzeniem do spotykanych ludzi pracujących. To trochę tak, jakby na przywitanie powiedzieć dowolne ładne słowo: np. „dziękuję”, albo „miłego dnia”. W ten sposób spójny system komunikatów, gestów, elementów ubioru i przestrzeni się rozpadł. Wraz z nich rozpadła się ta kultura, którą on zawiadywał.
U ludzi ze wsi to rozszczepienie przejawia się we wpisywaniu w ludowe struktury nowoczesnych w ich mniemaniu obiektów: mebli, plakatów, telewizorów, czy komputerów.
Ci zaś, co zafascynowani są „ludowością” pochodzą najczęściej z miasta i w modernistyczne, „oświeceniowe”(oparte na funkcjonalno-estetycznych koncepcjach), albo wchodniomistyczne, New age'owskie(feng shui) struktury wpisują w imię swojej fascynacji ludowe/wiejskie elementy i powierzchowne hasła.
To jest jeden poziom rozpadu opowieści. Opowieści na gruncie, który nazwać można ludowym. Opowieść ta jednak jest elementem innej metaopowieści, która też uległa autonomizacyjnemu rozerwaniu, o czym powiemy kilka akapitów dalej w związku z błędną idealizacją przeniesioną tylko z obszaru rewolucyjnego na obszar tradycyjnych skojarzeń.
Należy się więc wysilić, by we współczesności odnaleźć relikty i pozasypywane zaprzeczeniami naturalne sposoby myślenia i porządkowania rzeczywistości. Kryją się one w uporządkowaniach, w swego rodzaju gramatyce. Te uporządkowania(często trudne do zauważenia, bo zapelnione świeckim śmieciem) wyławiać warto z życia ludzi ze wsi. Gdy już je znajdziemy, warto wpisać w nie zależnie od regionu/rodzinnych tradycji ludowe elementy. Często w tym poszukiwaniu pomaga przyglądanie się dawnym kulturom ludowym, materialnym wytworom ich mentalności. Łatwiej jest pewne rzeczy dostrzec z dystansu niż z bliska.
Należy też pamiętać, że ludzkość jest doskonała tylko "na początku". Początek zaś skończył się wraz z grzechem pierworodnym. Powrócił jednakże w Chrystusie, uobecniany jest wraz z Wiecznością w Każdej Ofierze Mszy świętej i powróci przy końcu czasów. Dlatego też i "kultury ludowe" nie były nigdy doskonałe. Mimo wielu koniecznych do odnowienia intuicji, którym dziś niespójnie zaprzeczamy, w praktyce ich członkowie nie zawsze zauważali, że sposoby realizacji tych intuicji mogą być z nimi sprzeczne. Można mówić, że istotą człowieka jest doskonałość, ale też, że jego doczesną "istotą" jest alienacja z tej Istoty- skłonność do grzechu i niedoskonałość(w tym poznawcza). I z tym, zmagały się kultury ludowe. Jak zawsze zmaganie to dotyczyło rozrywek, przykładowo tańców. Bo tańce te zawsze jakoś tak się wiązały z przekraczaniem szóstego przykazania. Dużo racji miał w tym względzie św. Jan Maria Vianney, i wielu innych świętych i autorytetów, co zarówno dla mnie, jak i zapewne dla Szanownego Czytelnika jest trudne do przyjęcia. Ale o tym powiemy w innym miejscu.
Stąd ludzie poszukujący Bożego Porządku są jak kawałki potłuczonego kryształu, który upadł w błoto: mając gdzieś w pamięci dawne piękno brzydzą się innymi kawałkami, bo oblepione błotem nie wyglądają jak ich brakujące elementy. Tak samo rozmaite kawałki myślą o innych nie widząc, że same są w błocie i same są tak postrzegane. Inne są kawałkiem kryształu o cienkich ściankach i pustym w środku a wypełnionym błotem. Tradycja ludowa, ruchy Intronizacyjne, fascynaci różnych skrawków dawności: wsi, kultury szlacheckiej, grupy rekonstrukcyjne, moraliści zwracający uwagę na skromny ubiór, na tańce, na zgubność muzyki takiej, czy innej, patrioci, monarchiści, pasjonaci tradycyjnego żywienia, ziół, a wreszcie rozmaite, podzielone grupy skupione wokół Mszy Świętej Wszech Czasów... To tylko niektóre ze skruszonych kawałków kryształu Tradycji. Nie widzą, że darząc się wzajemnymi uprzedzeniami, widząc tylko powierzchowne błoto, zresztą to samo, którego nie widzą u samych siebie, oddalają się od upragnionego celu: powrotu do swej Pierwotnej, Krystalicznej jedności. Do Bożego Ładu. Zanurzeni w szumie informacji, bodźców i końcowych wyidealizowanych w fotoshopach efektów szukają u innych ideałów a rozczarowani ich brakiem zrażają się do napotkanych skrawków kryształu.
To również tylko obraz. Analogia. Ta doskonałą też nigdy nie jest. Doskonale jest jeno w Niebiesiech.
Nie oczekuj ideałów od innych i siebie
Gdy byłem dzieckiem dziwiło mnie, że dorośli, np. nauczyciele karcą nie tych, co wbijają innym po cichu szpilę w plecy, ale tych co ukłuci w zdrowym odruchu wydają okrzyk bólu. Wobec tych ukłutych mają pretensje, że agresywni i niewychowani. Dziwiło mnie, że wierzą bardziej tym, co mają na tyle cwaniactwa, by kogoś zbić a wtedy, gdy pobity leży, lecieć szybko na skargę i bezczelnie łgać, że to ofiara jest winowajcą. Tak samo robią ludzie dorośli, często sprawiający wrażenie poważnych, dobrych i zaradnych. Mają na tyle podłości i siły, by udawać prześladowanych, albo po prostu robić dobrą minę. A ofiary - nie zdążą jeszcze się otrząsnąć, a już są okrzyknięte przez tłum winowajcami. Kat zakneblowawszy swoją ofiarę rozgłasza wtedy gdy ta nie może(albo z przyzwoitości nie chce) się bronić, że to ona jest katem. I ludzie wierzą temu katu, który pierwszy leci do nich ze skargą. Taka przewrotność. (2020) (2021:)Na nią nakłada się przebodźcowanie wywołujące wrażliwość tylko na najbardziej dosadne komunikaty mylone z ewangelicznym „jest-jest, nie-nie”. Uczciwe dowodzenie nazywane jest „mową trawą”, a nieodpowiedzialne, buńczuczne i gołe orzeczenia „mową rzeczową i konkretną”. Zgodna z rzeczywistością zawiłość wymagająca argumentacji, ginie w informacyjnym szumie przytłaczana zdecydowanymi, soczystymi kostkami rosołowymi orzeczeń i oskarżeń.
W ten sposób zabijana jest odpowiedzialność za słowo wyrażana w VIII Przykazaniu Bożym i w zasadzie domniemania niewinności/dobroci. Obecnie(2020-21, plandemia) zabijanie owo przejawia się w nieodpowiedzialnym pomawianiu ludzi jakoby zachowując się zgodnie z normą zagrażali zdrowiu i życiu innych bez żadnego dowodu potwierdzającego teorię, na której to oskarżenie się opiera(o ogólnospołecznej lepszości masek, szczypaw i obostrzeń niż ich braku) i zignorowawszy uprzednio fakty przeczące tej teorii, jak np. śmierci z powodu nieprzyjęcia do szpitala w wyniku kowidiańskich obostrzeń, czy nagły wzrost śmiertelności z powodów niekowidowych nie po pierwszej fali zakażeń, a dopiero po wprowadzeniu obostrzeń i wprost proporcjonalnie do spadku hospitalizacji i wykrywania wszystkich innych dotąd bardzo poważnych chorób. (Podobną przewrotnością wykazują się funkcjonariusze praktycznej rewolty w liturgii, ale i pewne grupy obrońców Tradycji oczerniające innych Jej obrońców w ten sam sposób w jaki same zostały oczernione.) Owi ignoranci nie wahają się przy tym zarzucić własnej postawy (a nawet „spiskowych teorii”) akurat tym, co jej wątłość wykazują wspomnianymi tu faktami. Są jak złodzieje, co najgłośniej i pierwsi wrzeszczą: „łapej złodzieja”.
W efekcie takich ataków strona atakowana często daje sobie narzucić w odruchu obronnym ukute przez oponenta fałszywe w swym uproszczeniu definicje sytuacji i wzorce własnej postawy, co opisaliśmy przy okazji fałszywych alternatyw i efektu Barabasza.
Budziło zawsze mój głęboki sprzeciw nieodpowiedzialne i nieuzasadnione obrzucanie błotem zupełnie niewinnych dzieci w przedszkolu, tych najporządniejszych pracowników, co sami odwalali czarną robotę, a atakowani byli przez tych, co na ich pracy żerowali, a później za nich laury zbierali. Taki sam sprzeciw wywołała u mnie łamiąca VIII przykazanie nieodpowiedzialna za słowo nagonka na abp. M. Lefebvre'a, Bractwo św. Piusa X, ale i na inne środowiska Tradycyjnej Mszy, które nie są tak silne. Podobny atak na rzekomo magiczną i powierzchowną wiarę ludu oraz postulaty walczących o tzw. „Intronizację Chrystusa Króla” analizowałem w tej książce w innym miejscu. Teraz poprzestanę na przykładzie pasterza Kościoła Świętego, misjonarza Afryki środkowej i założyciela seminarium w Écône. Słyszałem więc, że to schizmatycy, nieposłuszni, źli, a nawet moderniści, czy protestanci. Słyszałem wiele tych i jeszcze gorszych oskarżeń, ale żadnych dowodów już nie słyszałem. Miałem uwierzyć oskarżycielom na słowo. I wielu właśnie dlatego wierzyło, że oni tego nie uzasadniali. Ta śmiałość i gołość oskarżeń budziła zawsze mój największy sprzeciw, a jednocześnie największą aprobatę u całej reszty otoczenia. Więcej: największą nieufność ze strony obu skonfliktowanych stron budziło często, to, że ani jednym, ani drugim nie chciałem przytakiwać, gdy oskarżali „tych drugich”. Często oskarżali o coś co trudno było zweryfikować(bo trudne do odtworzenia, albo rzekomo w tajemnicy powiedziane, albo domniemywane jako rzekomo między wierszami, albo po prostu orzeczone, a nigdzie nie udowodnione, a więc przed czym trudno było tej drugiej stronie się bronić.)
Im mniej uzasadnione, tym bardziej dla większości ludzi wiarygodne.
Doświadczyłem tego przykładzie własnych błędów. Otóż wtedy gdy np. w szkole zdarzyło mi się powiedzieć z zapędu coś nieprzemyślanego, a przez to zdecydowanego i mądrze brzmiącego wywołało to zachwyt nauczycieli. Gdy innym razem np. dosadnie zbluzgałem jednego kolegę na boisku zyskałem poklask. Nie, raczej nie dlatego, że sobie zasłużył, ale że zbluzgałem. Innym bowiem razem, gdy podobne opinie wyrażałem za pomocą argumentów i rzetelnie ważyłem słowa, wszystkie strony konfliktów brały mnie za wroga. Wyrażały swoje niezadowolenie, niechęć podjęcia współpracy, czy to po prawej, czy po lewej, czy po nijakiej stronie. Nie dotykały nawet argumentacji, gubiły się w niej nie znajdując oczekiwanych mocnych sformułowań, czy też wejścia w ton szyderczo-prześmiewczy. Nie spełniłem iście metodycznego postulatu, w którym obie strony były zadziwiająco zgodne: „chcesz być z nami, to atakuj ludzi i grupy nam przeciwne. Nie poglądy. Albo przynajmniej nam w tych atakach przytakuj” I właśnie ta zgoda był ich największym błędem i przyczyną konfliktu.
Pamiętam, że gdy zdarzyło mi się być na scenie recenzenci chwalili wczucie się w utwór i autentyczność akurat wtedy, gdy wykonując go myślałem o tym, co to za lampy mi świecą w oczy i czy zdążę na pociąg powrotny. Z drugiej strony wiele razy słyszałem że jestem skrajnie niechlujny, że się nie staram, że mi się nie chce, wtedy kiedy wypruwałem siebie flaki robiąc wszystko co mogę. Pewnie wielu z Państwa dobrze wie, o czym mówię. Tak się składa, że jako dyspraktyk zazwyczaj nawet mimo maksymalnych wysiłków robię wiele rzeczy niezdarnie, a im więcej ćwiczę tym gorzej wychodzą, stąd ani pływać, ani dobrze technicznie śpiewać, czy jeździć samochodem nie mogłem się nauczyć. Przez wszystkie lata życia, a jest ich już ponad 30 było to oceniane w szkole i na studiach jako lenistwo i niechlujnośc, brak właściwej organizacji i planowania, a w życiu zawodowym jako niekompetencja dyskredytująca współpracę. Rodzi to skrajne wyczerpanie, bo od dziecka przyzwyczajony do tych trudności nauczony jestem od zawsze wszystko robić „na maksa”, szukać przez cały dzień portfela i znajdywać go już wtedy, gdy mi robota przepadła, poprawiać się po sto razy(gdy innym wychodzi za drugim, lub piątym razem), a to się w pewnym monecie odbija, szczególnie w związku z ciągłym stresem związanym z niepowodzeniami, a szczególnie z ocenami moich intencji ze strony otoczenia. Oceny i przytłaczająco przekonujące wrażenia ludzi bywają więc często wręcz odwrotne do rzeczywistego stanu. Przytaczam te przykłady zachęcając, by każdy spróbował przypomnieć sobie podobnie przewrotności ze swojego życia.
Nie tylko argumentacja, ale jeszcze bardziej jej zrozumienie wymaga wysiłku. Ludzie wyrośli pod plupluralistyczną Wieżą Babel sprzecznych języków, pozbawieni wspólnego kodu umożliwiającego porozumienie, a do tego osaczeni szumem informacyjno-bodźcowo-emocjonalnym, często po prostu nie są w stanie się przez to wszystko przedrzeć. Procesor nie wyrabia. Stąd wyłapują najbardziej chwytliwe środki wyrazu i orzeczenia. Żądni są podanego na tacy mięsa soczystych, acz gołych oskarżeń, frazesów pełnych nienawiści, a jednocześnie entuzjazmu i miłości(zależy na co kto ma w danym momencie OCHOTĘ). I takie właśnie z zaufaniem pochłaniają.
Dodać tu należy, że w owym szumie wychwytują same ostateczne efekty żmudnych procesów i ciężkiej pracy setek ludzi, gubiąc same te żmudne wysiłki. Chcą w efekcie być na szczycie Everestu i tego od innych na pstryknięcie palcem wymagają, niczym we śnie pominąwszy wysiłek wspinania się nań. Jakby góra składała się tylko z czubka, jakby dało się nań - ot tak – wskoczyć, pominąwszy całą mozolną drogę od podnóża. (Ot, takie przyzwyczajenie z oglądania filmów na yt. W każdej chwili mogę sobie przewinąć to, czego oglądanie mi nie miłe, przewinąć film do momentu „wejścia na szczyt.”)
Stąd też ich oczekiwania wobec znajomych, współpracowników, rodziny, małżonków w sposób niemożliwy wzrastają. Często sami tego nie deklarują, ale przepełnienie głowy poprawionymi i wypozowanymi ideałami sprawia, że właśnie takich poszukują w rzeczywistości. Ich brak rodzi niezadowolenie, frustrację, przekładającą się na spory i poniżanie innych ludzi.
Dumę i poczucie własnej godności mylą z poniewieraniem innymi. Od innych wiele oczekują, innych krytykują, oskarżają o miałkość, przewrażliwienie i strach przed ocenianiem, a sami nie potrafią przyjąć odważnej krytyki, którą nazywają emocjonalnie i z oburzeniem „oszczerstwem”. Sami sobie w tym zaprzeczają zarzucając tym, co ich oceniają strach przed ocenianiem. Nadwrażliwie reagujący na krytykę innych zarzucają im przewrażliwienie. Po opowieściach o cierpieniach swoich liderów, zarzucają butnie tym, co się wbrew emocjonalnemu naciskowi grupy z nimi nie zgodzili „niepotrzebne cierpiętnictwo.”
Deklarują budowę wysokich i szlachetnych cywilizacji gmachów, a skupiwszy się się na fasadzie i dachu, zapominają o jej murach i fundamentach: o pokorze i szacunku do drugiej osoby stworzonej na obraz Boży.
Tak żadnej cywilizacji łacińskiej nie uda się odbudować. Powstanie jej rozpaczliwa, pusta w środku atrapa. Wystarczy pchnąć, a runie jak oklejona papierem szopa ze spróchniałych do szczętu stempli.
Również wielu elitarystów mających dziś dostęp do ostatecznych efektów pracy całych pokoleń niby deklaruje coś przeciwnego, niby nie neguje konieczności wysiłku, ale wciąż rozczarowuje się innymi ludźmi, bo w głowie mają końcowe etapy pracy całych pokoleń, czy rozbudowanych przedsiębiorstw. Chcą od razu wykończonego pałacu, a rozczarowuje ich i zniechęca widok brzydkich dziur w ziemi potrzebnych by osadzić fundament, nieatrakcyjnych podkładów pod tynki, czy niewyrównanych fug między cegłami. Nie zauważają w istocie pięknej działki tylko dlatego, że nieskoszona, i nieco zaśmiecona. Gdyby jednak ktoś tą samą działkę wcześniej skosił i posprzątał, to by się zachwycali. A to robota kosmetyczna, powierzchowna, często na jeden dzień, albo uwarunkowana potrzebą lepszego sprzętu. Podobne rozczarowania leżą być może u podstaw rozbitych rodzin i przyjaźni. Za dużo filmów się ludzie naoglądali.
Zanim jednak powstały filmy podobną rolę pełniły eksportowane elementy kultury- widziane na „ekranach” obrazów i opowieści podróżników, o czym z bólem pisze choćby Norwid w takich słowach::
„Słowianin, który nie lubi być początkującym twórczo, jak inne rasy bywają nigdy sobie z tym zatkaniem wnętrzności nie poradzi (…)” Słowianie- Polacy czy nic ze siebie nie wyrobią?? Czy pozostaną, jako prorokowi ich wnioskowali, „bez weneckich rozumów”(Skarga), zawsze przeżuwającymi i wyzyskiwającymi kroki naprzód przez innych zrobione?? Marek prorok (ks. Jandołowicz, karmelita 1713-1799) konfederat barski) wybitniej im zapowiada: „Dotąd jest Polska berło nie-kwitnące, Pokąd nie będzie wstępnie-działające.”” Niejeden szlachcic widział Apollina i Sopasową Milejską Wenerę, lecz przeprowadzić nie umie komina, obejściu krzywo zakreśla kwaterę. Budując spichlerz często zapomina, że użyteczne nigdy nei jest samo, zę piękne wchodzi nie pytając, Bramą.”(dod. 2023)
Jest to rodmuchane medialnym efektem kostki rosołowej przeładowanie wyobrażni wuidealizowanymi wzorcami, kończace sieciągłymi rozczarowaniami nieidealną działalnością tych, którzy zaczynają od niższych etapów.
Oczekiwania modernistów i tradycjonalistów (jeśli już pozostajemy w tym podziale) bywają w podobny sposób wyidealizowane i często obrzydzają im być może nieprzyjemną drogę, bez której nie da się jednak wejść na upragniony szczyt. To efekt oderwania nas od rzeczywistości przez zatopienie w świecie książek, słów i wyidealizowanych obrazodźwięków z internetu. Ideały są piękne i potrzebne, ale tak jak wszystko w świecie stworzonym - nigdy same i tylko na właściwym sobie miejscu.
+++
Fałszywe alternatywy…
...to przejaw głównej choroby – autonomizacji, czyli rozrywania więzi.
Jak zniszczyć wroga?
Gdybym chciał zniszczyć Kościół, ogłosiłbym się jego obrońcą i zaczął mordować wszystkich dookoła.
Gdybym chciał skompromitować Józka, wydrukowałbym sobie jego zdjęcie na koszulce i krzycząc jego nazwisko demolowałbym sklepy, klął, wytrzeszczał oczy jak psychopata, strzelał w opony i w instrybutory.
Gdybym chciał ośmieszyć rzeczowy ogląd sytuacji politycznej wynająłbym aktorów ośmieszających się publicznie a jednocześnie wypowiadających owe słuszne poglądy razem z głupotami. Żeby ludzie hurtem razem z kąpielą głupot wylali dziecko słusznych twierdzeń.
Proste? Proste.
Uważajmy, by nie dać się sprowokować do krytykowania czegoś tylko dlatego, że człowiek robiący złe rzeczy to chwali…
Powtórzmy: Jak ośmieszyć prawdę?
1)Pozwolić ją wygłaszać ludziom skompromitowanym.
Albo
2)skompromitować tych, którzy ją już mówią.
To drugie odbywa się poprzez odwołanie do 1 i demagogiczny argument: skoro to mówią Ci skompromitowani, to już tamo to kompromituje te twierdzenia
Jak odbywa się ta kompromitacja? Poprzez
1) ośmieszenie
2) skojarzenie z diabłem zastępczym obecnego etapu.
3) prosty, emocjonalny, wręcz bajkowy podział świat an a dobrych i złych. I rolę złego gra jeden, np. Hitler, czy Putin, a rolę dobrego, reszta. Nawet jeśli źli i dobrzy współpracują, albo tych złych i dobrych jest więcej. I tak sprawa załatwiona. Jeśli ktoś mówi nam rzeczy niewygodne, to skupmy się na tezach, które on wyraża podobnie jak ten zły, np. Putin.
Ludzie już nie zauważą, że nawet jeśli ktoś jest zły, to w swej propagandzie może wykorzystywać wiele, a nawet większość tez słusznych.
A więc ci co mówią prawdę są skazani na mówienie choć w części tego, co ów zły(mniemany, bądź rzeczywisty)
Teraz temu złemu pozwala się mówić prawdę, żeby ją ośmieszył.
Opisywane tutaj mechanizmy zarządzania przez dzielenie są narzędziem nie tylko wielkiej polityki na skalę światową ,ale i rozbijania małych grupek, konkurencji biznesowych i politycznych szczególnie w lokalnych, rodzących się społecznościach. Radzę tym z Państwa, którzy próbowali działać patriotycznie i politycznie na prawicy przyjrzeć się nasilonym w ostatnich latach (pandemia, wojna, wybory) konfliktom w waszych stowarzyszeniach i fundacjach nieformalnych grupach działań. Czy nie byliście silnie nastawianie przeciwko komuś, czy nie wyciągano usilnie ich wad z przeszłości, czy to, co przedstawiano jako wielka zbrodnia, nie okazało się z perspektywy wyolbrzymioną i wykorzystaną do skłócenia w istocie drugorzędną dla sprawy wadą, zaniedbaniem, a nawet czymś co od tej osoby w małym stopniu zależało? Czy wbrew deklaracjom o zgodzie i apolityczności, nie prowadził w praktyce do rozbijania i działania stricte politycznego, tyle, że w sensie negatywnym: wymierzonego w rozbijanie konkretnych politycznych formacji?
Proszę zwrócić uwagę na to, że zazwyczaj mocne" informacje o rzekomych siewcach ruskiej narracji, polegają na tym, że w nagłówku jest poważne ostrzeżenie, że poniżej ma miejsce niebezpieczna narracja prorosyjska. Większość ludzi nie czyta, nie sprawdza, czy ta prorosyjskość, proputinowskość rzeczywiście tam jest, tylko wierzy nagłówkowi. A nawet jeśli czyta, to już przez tytułowe uprzedzenie tą proputinowskość widzi w sposób naciągany i tam gdzie jej nie ma. I tak plotka idzie w świat, kłamstwo powtarzane sto razy zaczyna być uznawane za oczywistą prawdę, ludzie obrzuceni etykietą ruskich troli są w sposób oczywisty jako tacy traktowani.
LEWICA pierwsza nazwała i przejęła metodyczne oczywistości prawicy.74
„Lewica” często trafnie opisuje mechanizmy(może dlatego że z uwagi na materialistyczny redukcjonizm może się na nich skupić), natomiast prawica ma trafniejsze wnioski, a bardzo często odrzuca opis mechanizmów, bo „skoro sformułowała go lewica, to musi być zły.” W ten sposób lewica rozbraja prawicę. Przykleja do siebie to, co słuszne i co działa, żeby prawica się tego wyrzekła z obrzydzeniem, a przez to jej wysiłki stały się nieskuteczne. Dopowiem(20 maja 2020), że lewica po prostu mogła poszukując przyczyn skuteczności prawicy/christianistas/tradycyjnego ładu, nazwać to, czego prawica (z racji iż było to dla niej oczywiste, przezroczyste jak powietrze) nie nazywała. Dopiero Ci, co chcieli owe mechanizmy z uwagi na ich skuteczność przejąć(jak diabeł, co małpuje Boga, jak zło, które nie jest samowystarczalne i musi czerpać z dobra), by obrócić je przeciwko ich Stwórcy, zaczęli je analizować, a potem nazywać. W ten sposób, przy okazji, albo celowo, zrazili do nich prawicę, a tym samym pozbawili ją tego, co skuteczne i rozbroili. Raz są to mechanizmy ograniczone do złego lewicowego zastosowania, innym razem fałszywe alternatywy, a kiedy indziej generalizacje. Bardzo różne kombinacje, których klasyfikacja jest dość trudna i może uda się ją przeprowadzić w przyszłości, jeśli nie mi, to komuś innemu. W tej książce spróbuję ją zainicjować. Jakie są przykłady owych nazw i ujęć wymyślonych przez lewicę dla prawych i skutecznych metod? Rytualizm, strukturalizm, relatywizm(poznawczy, przekręcony jednak przez lewicę na relatywizm ontologiczny), racjonalizm, plemienność, ludowość, dyskurs,"Nałogowy strukturalizm ludzkiego myślenia", ideologia, itd...
Lewica nazwała i przejęła pewne
reguły używane przez prawicę jako oczywiste i dlatego nienazywane
(stanowiące naturalny czynnik decydujący o mocy przekazu), przez to
je prawicy obrzydziła i w efekcie pozbawiła ją skuteczności.
Przykład? "Nałogowy strukturalizm ludzkiego
myślenia"(określenie Leszka Kołakowskiego. Sami wybitni
strukturaliści tacy jak Levy-Straus byli lewicowi, choć mechanizmy
przez nich opisane, (ale już nie ogólne wnioski) były podstawą
skuteczności tradycji i Tradycji.
Dalszy
przykład: rytualizm - księża socjologowie pod wpływem analiz
laickich badaczy uznali "rytualizm" i "przemieszanie
religii z innymi sferami życia" nie za istotową cechę
religijności, ale za ludową przypadłość i zalecili leczenie z
niej za pomocą redukcji analfabetyzmu i czytania czasopism
religijnych(jakby słowo nie mogło być traktowane powierzchownie,
jakby nie mogło stać się pustą formą).
Lewica krytykuje ocenianie? To my będziemy im na przekór pochopnie wszystkich oceniać, łamiąc tym samym VIII Przykazanie(jakże prawicowe!) i jeszcze naśmiewać się z tych, którzy nam zwracają uwagę, że oni to mają chyba przykazanie lewicowe „nie oceniaj”, że są miałcy i wszystkich by chwalili i boją się oceniać, a więc są tchórzami. No tyle, że oni właśnie nas ocenili, a właśnie ów zarzut do nich jest wewnętrznie sprzeczny i miałki, jest pułapką, która czyni naszą postawę „lewą”.
Wobec tego, iż tradycjonaliści chcąc uciec od modernizmu, uciekają nierzadko tylko od jego powierzchni i przenoszą powierzchnię tradycyjnych ideałów z modernistycznymi, czy też przejęzykowionymi, antyformalistycznymi, czy autonimizacyjnymi schematami myślenia, warto roboczo zaniechać metody wychodzenia od słów, od terminów w definiowaniu zjawisk. Lepiej wg mnie najpierw obserwować rzeczywistość, reguły jej działania, a później poszukiwać dla niej nazwy, najlepiej osadzonej w tradycji, do której się odnosimy i o ile to możliwe – etymologicznie uzasadnionej. Ów etymologizm dodaje nam do definicji zjawisk kolejny ważny czynnik obiektywizujący, pomocny przy rozwiązywaniu sporów. Ale o ten czynnik też nie można kruszyć kopii, jeśli w tradycji znaczenie terminu odbiegło znacząco od etymologii.
Zasadę „przywrócić rzeczom nazwy prawdziwe” zastąpiłbym zasadą „przywrócić nazwom rzeczy prawdziwe”. To rzeczom, rzeczywistym zjawiskom i regułom ich działania bardziej odpowiada określenie „prawdziwe”. Słowa natomiast, podobnie jak ich powiązania ze znaczeniami/pojęciami same w sobie prawdziwe być nie mogą tak, jak dźwięk nie może dosłownie śmierdzieć, co jako walczący z błędem protestanckiego soliskrypturyzmu powinniśmy dobrze wiedzieć
O przejmowaniu błędnych kategorii wroga
Ktoś – ot, tak – stwierdził, że ustąpienie miejsca to wyraz pogardy.
Albo (jeszcze skuteczniej) nic nie stwierdzał, jeno używał przykładu tego zachowania, jako oczywistego dowodu niegodziwości pewnej grupy ludzi.
A jak ta grupa ludzi zaczęła się bronić?
Wobec nieustannego powtarzania sugestii, jakoby ustępowanie miejsca było wyrazem pogardy sami zaczęli wierzyć, że tak jest.
Jedni z nich zaczęli bić się w piersi i przepraszać za to, że ustępując miejsca kobietom sugerowali im, że są gorsze.
Inni zaczęli się wypierać, jakoby nigdy zasadą ich grupy nie była "zbrodnia ustępowania miejsca".
Jeszcze inni zaczęli twierdzić, że takowego "pogardliwego zwyczaju" nigdy u nich nie było.
Ci zaś, co cenili sobie bardziej lojalność wobec swojej grupy i wierzyli jej zwyczajom uznali, że skoro ich przodkowie ustępowali miejsca, to pogarda wobec kobiet, starszych i bardziej uprzywilejowanych jest czymś właściwym.
Ci ostatni zauważyli słusznie, że współcześni błądzą. Chcąc odeprzeć ich twierdzenia dali sobie narzucić błędne skojarzenie ustępowania miejsca z pogardą. Nieświadomie więc przyjęli błąd, przeciwko któremu występowali. Ale był to błąd nie ich, a tych, którzy wprowadzili owo błędne skojarzenie.
Ostatecznie w wyniku błędnego skojarzenia wszystkie strony sporu się myliły.
Wystarczyło, nie reagując na fałszywe zestawienie powiedzieć, że ustępowanie miejsca nie jest wyrazem pogardy, ale wręcz przeciwnie- szacunku.
…
Wystarczyło powiedzieć, że Tradycja nie wyklucza zmian i różnorodności, ale wręcz przeciwnie: jest ich zapisem i wyznacza im słuszną miarę, granicę ich dobroci.
Że kapłan w Mszy Świętej Wszechczasów nie odwraca się tyłem do ludzi, ale wraz z nimi kieruje się ku Chrystusowi, którego wyobrażał Krzyż i cały Kosmos we wschodzie słońca.
Wystarczyło powiedzieć, że Intronizacja jest przyjęciem przez państwo Nauki Chrystusa, jako definiującej, co dobre i sprawiedliwe- ureligijnianiem polityki, a nie upolitycznianiem religii.
Że rytuały "katolickiej pobożności" to nie magia, a forma modlitwy i przypominania sobie o Boskiej Woli.
Że skoro tolerancjoniści nie pozwalają nikogo oceniać, nie znaczy to, że my mamy w odpowiedzi na ich błąd oceniać pochopnie wszystkich, którzy budzą nasze podejrzenia i którzy się z nami nie zgadzają. Wtedy niejako im ulegamy.
Że ktoś może się Tobie sprzeciwić nie dlatego, że nie rozumie, albo że Cię zdradza i opluwa, ale dlatego, że się w sumieniu nie zgadza w PEWNYCH SPRAWACH, w innych Cię doceniając i wspierając.
Że chrześcijaństwo to wypełnienie pragnień zawartych w mitycznych obrazach dawnych religii, a nie małpowanie pogańskich mitologii.
Że skromne stroje kobiet, to afirmacja i obrona tajemniczej świętości, którą w sobie kryją, a nie-jak próbują wmówić wrogowie niewieściej godności i tradycji- dyskryminacja i pogarda dla ciała.
Że posłuszeństwo żony wobec męża, to nie wyraz gorszości kobiety, lecz potrzeby logicznej koegzystencji. (Ktoś musi ostatecznie decydować, gdy nie ma zgody, co do pewnych spraw. Bo dyskutować można bez końca, ale trzeba podjąć decyzję. Bo jakby zaczęli się spierać, czy uciekać przed lawiną w prawo, czy w lewo, to by się potopili... Wymiar praktyczny spleciony jest przez Stwórcę z symboliką. Realizacja tej potrzeby, czyli posłuszeństwo stanowi bowiem znak miłosnej więzi między Bogiem, a stworzeniem, między Chrystusem, a Kościołem, między żoną a mężem...)
Że nakazy i zakazy moralne, i prawne nie odbierają wolności, tylko wyznaczają jej słuszną miarę,
że forma nie sprzeciwia się treści, a ciało duszy
itd...
że gdy wrogowie mówią że Msza to Uczta a mniej ofiara, nie znaczy to, że mamy negować to iż w samej Tej Ofierze Uczta się zawiera.
Jeśli negujemy ucztę jako komponent Mszy i Ofiary, jeśli negujemy zgodność SWII i NOM z Tradycyjnym Nauczaniem, to powtarzamy błędne alternatywy ukute przez rewolucjonistów. Jedynie wartościowaniem się od nich różnimy. I na tym polega zastawiona na nas przez nich pułapka. Przejmujemy ich kategorie myślenia, co jest dużo gorsze, niż przejmowanie ich „języka”.
Zwolennik zielonego słonia
Kiedy ktoś z „przeciwnej strony barykady” stwierdzi, że zielony słoń jest najlepszy, to my, zamiast zauważyć, ze słoń nie jest zielony kłócimy się, ze zielony słoń jest najgorszy.
Kiedy ma miejsce kłótnia: jedni mówią, że las jest zielony, inni, że niebieski, kolejni, że brązowy(każdy się na badania naukowe powoduje), to my zamiast powiedzieć że las nie jest jednokolorowy szukamy - siłą sugestii wszędobylskiej narracji i wspólnego mianownika wszystkich tych sporów - która SZUFLADKA koloru zaproponowana nam przez narratorów, jest właściwa lasowi.
Innym, razem, gdy ktoś się kłóci, czy duch jest zbudowany z wodoru, czy z tlenu, czy z chloru, to my zamiast zapytać: a skąd pomysł, że duch jest z jakichkolwiek substancji materialnych zbudowany, zaczynamy szukać często zawiłych naukawych uzasadnień dla takiego czy innego pierwiastka chemicznego jako budulca ducha.
Otóż czasem okazuje się, że żadna z szufladek dostępnych w sporach, w które jesteśmy wciągani nie jest zgodna z rzeczywistością.
Prawda nie leży naprzeciw kłamstwa. Prawda leży tam gdzie leży. Niezależnie od kłamstw. Te otaczają ją ze wszystkich stron.
I tak, po troszku narzucane nam są kategorie językowe i mentalne sprzeczne z tym czego bronimy.
(Po to operuję na przykładach które nie są wcale przedmiotem takiej dyskusji, bo gdybym tutaj podał od razu realne przedmioty sporu, to mogliby państwo przytłoczeni związanymi z nimi społecznie i kulturowo uwarunkowanymi konotacjami nie dostrzec błędnych mechanizmów szufladkowania i fałszywych alternatyw, który się za nim kryją. Te podam dalej.)
SZUFLADKOWANIE
to proces przecinający się z powyższym ale zasadniczo różny. Polega on na tym, że ludzie szukający -co normalne- schematów, skłonni są nie do końca słuchać i analizować całych fraz wypowiadanych przez innych, ale syntetycznie szukać w głowie najbliższej utartej szufladki, grupy ludzkiej bądź formuły zdaniowej już istniejącej. Jeśli więc zdarzy się, że ktoś mówi o czymś co wymyka się z szufladek, to ludzie nie są w stanie tego dostrzec, z zapędu przypisują mu nie jego stwierdzenia, brzmieniowo niby podobne, ale treściowo różne, te, które znają z utartych schematów.
Problemem nie jest samo szufladkowanie, emocjonalność, perswazja czy schematyzowanie. Dopiero nałożenie nań pochopności w sądach staje się nieuczciwe, moralnie i społecznie groźne.
Tendencja ta wyraża się również w rozpatrywaniu poszczególnych elementów różnych klas zjawisk, czy to większych grup językowych, czy to cywilizacji, czy religii, jako utrwalonych szuflad. Ludzie nie sprawdzają już czy te szuflady znane z teorii i książek oddają rzeczywiste podziały w rzeczywistości, czy może kiedyś oddawały, ale tylko przez moment, bo opisywały zjawiska dość zmienne. I tak krytykując być może słusznie zestaw poglądów pochopnie odrzucają poszczególne elementy tych poglądów. Jeśli np. odkryją, że z wędrówką ludów było nieco inaczej, to odrzucają różne założenia stanowiące element teorii o tej wędrówce, niejako hurtem, wylewając dziecko z kąpielą. Jeśli spotkają się wśród np. zwolenników Mszy „Trydenckiej” ludzi odrzucających papieża i nazywających Kościół Wielką nierządnicą, to biorą to pochopnie za stanowisko wszystkich i uważają, że trzeba tą Mszę skasować. Dotknięci zaś takim zachowaniem „tradycjonaliści” uznają pochopnie to kasowanie za dowód nieprawowierności NOM, błędności SWII, czy „Hermeneutyki Ciągłości”. Jeśli spotkają Niemca mordercę, albo Polaka złodzieja, to stygmatyzują krzywdząco całe te nacje. Jeśli cały system np. kultury amerykańskiej, czy cywilizacji bramińskiej uznają za gorszy od innego systemu, to hurtem uznają za gorsze niż „nasza kultura” i niemożliwe do wchłonięcia przez nią, wszystko, co z niego pochodzi, ponieważ to by ją rzekomo zepsuło. Tymczasem trzeba odróżnić poziom systemów i metod, od poziomu ich składowych. Nawet system gorszy, może mieć jakieś konkretne elementy w siebie wpisane lepsze i potencjalnie ulepszające inny system całościowo lepszy. Przykładowo: Państwo mające lepiej funkcjonujące wojsko, wygrywające wojny może od podbijanych wojsk, a więc w praktyce zweryfikowanych jako ogólnie gorsze, znajdować lepsze konkretne elementy, komputery, amunicję, naukowców, którzy ich system ulepszą i uzupełnią. Drużyna piłkarska ogólnie na najwyższym poziomie może znajdywać w dużo gorszych klubach elementy: piłkarskie talenty i w ten sposób się ulepszać. Dlatego z oczywistego wniosku, że dwa sprzeczne systemy, również cywilizacje współistniejące na jednym obszarze będą się degradować i rozbijać, nie wynika, że przepływ elementów dwóch sprzecznych cywilizacji będzie również dla jednej bądź drugiej destruktywny. Nie. To nieuprawniony wniosek. Pomylenie poziomów.
Zwycięscy zagięci
Wróg zarzucił Kubie, że jego rodzina to mordercy, bo jedzą chleb.
Kuba, bijąc się w piersi przestał jeść chleb, żeby nie być mordercą. Jego brat Ziutek zaś zaczął się bronić: moja rodzina wcale nie je chleba, dlatego nie jest mordercza. Trzeci brat, Stasek uznał, że skoro jego rodzina jest dobra i ma rację, a wróg jest zły, w takim razie to, co ów wróg uznaje za złe, jest dobre. Skoro więc wróg krytykuje mordowanie, znaczy to, że nasza rodzina jest dobra, bo rzekomo morduje, a więc żeby podtrzymać tradycję, trzeba mordować.
Wszyscy się pomylili, bo chcieli odpowiedzieć na głupi zarzut. Odpowiadając na błędnie skonstruowane pytanie przegrali. Dali sobie narzucić fałszywe kategorie ukute przez oponenta.
Dlaczego więc nikt nie zwrócił uwagi, że w ww zarzucie zawiera się błędne utożsamienie?
Na tym bowiem cały trik polega, że ludzie w emocjach łatwo dają sobie podsunąć takie manipulacje definicjami sytuacji, nie zauważają ich, przyjmują jako swoje. Ulegają psycho-socjologicznemu mechanizmowi przymusu udzielenia odpowiedzi, wrażeniu, że jej brak wiązałby się z wyśmianiem, upokorzeniem, poczuciem że zostaliśmy "zagięci".
Czasem milczący zagięci mają więcej racji, niż buńczuczne triumfujący manipulatorzy.
Milczący zagięci ale i Ci, co w poczuciu obowiązku odpowiedzi na błędnie skonstruowany zarzut, albo ukłuci szpilą przez „grzeczne chamstwo” gadają w dezorientacji głupoty.
Przykładem tego mechanizmu jest negowanie jakichś słusznych postulatów niejako odruchowo tylko dlatego, że są podnoszone przez środowisko, które nam coś niesłusznie zarzuca. Kiedy wspominany tu autor i jego zwolennicy zarzucają nam wolnościowość utożsamiając ją z wyzyskiwaniem i obyczajową swawolą sprzeczną z katolicyzmem, to w odwecie, odruchowo zaczynamy u nich doszukiwać się kryptomarksizmu dlatego, że mówią o etosie pracy. Czy nie lepiej jednak bronić i etosu pracy i wolnościowości i obyczajowej dyscypliny katolicyzmu zarazem?
Inna sytuacja ma miejsce gdy ktoś zarzuca nam, że katolicyzm jest zły, bo są w nim podobieństwa do pogaństwa. Ludzie w większości zamiast poddać w wątpliwość traktowanie podobieństwa jako czegoś złego, przejmują to wartościowanie przemycone w pytaniu przez oponenta i negują same podobieństwa.
Tutaj akurat dają sobie narzucić samo wartościowanie, tylko odrzucają tym razem trafne spostrzeżenie o istnieniu podobieństw.
Hitler robił czasem dobre rzeczy, ale nie można twierdzić, że przestały być one dobre tylko dlatego, że robił je Hitler.
Efekt Barabasza
Dobrą ilustracją mechanizmu przejmowania błędnych alternatyw tworzonych przez oponenta jest zachowanie tytułowego bohatera w filmu „Barabasz”.Obrońcy Tradycji i wiary zachowują się czasem jak on. Poruszony historią Jezusa skazanego za niego chciał zostać chrześcijaninem. Kiedy więc usłyszał pogłoskę, że chrześcijanie podpalili Rzym, to sam zaczął go podpalać a na dodatek wrzeszczeć, że jest Chrześcijaninem! To się chłop przysłużył dobrej sławie Chrystusa, że hej!;-)
I podziwiałem postawę(a raczej intencje i pobudki) Bar Abbasa. Dlatego podziwiam postawę „Tradycjonalistów”, pomimo iż niektórzy z nich – jak Barabasz – dali sobie narzucić kłamliwe myślenie, fałszywe alternatywy, czyli dokładnie ten schemat myślenia, z którym chcą walczyć: modernizm. Działają prężnie z hasłami obrony wiary i tradycji, nie zauważając przy tym jaskrawych sprzeczności z bronioną przez nich wiarą w metodach, jakimi chcą tą wiarę bronić, oraz w towarzyszących temu postawach: jedni reklamują hasła pobożne w ramach nieskromnej sesji zdjęciowej(dlaczego zasadniczo traktuję nieskromność jako rodzaj nieczystości, to uzasadnię w innym miejscu), inni zdobywają rynek nieuczciwymi metodami. I stosują zasadę: wymieszamy, potrzepiemy, trochę tego, trochę tego, choć w nieco innych obszarach niż skłócenie z nimi „postępowcy katoliccy”. To jednak skrajność. Inni znowu wpadają w błędy bardziej subtelne, jak uporczywe łamanie VIII Przykazania i wmawianie sobie i innym, że to cnota odwagi. Mylą z obiektywnymi faktami swoje pochopne, w istocie emocjonalne oszczerstwa(„zdrajcy”, „kolaboranci”, „dezerterzy”, „opluwacze”), a uczciwość i zaparcie się siebie w tym względzie uznająca miałkość. Nie widzą w tym żadnej sprzeczności wychodząc z nieco antyformalistycznego założenia, że te złe metody, to rzeczy całkowicie obojętne wobec wiary, że to zwyczajne mechanizmy, a wiara polega na hasłach i osobnych niszach, takich jak Msza „Trydencka”. Spór między postępowcami, a kategorią „tradycjonalistów” rozgrywa się często na poziomie haseł. Nie mają zmysłu katolickiego, który nabywa się w wychowaniu, od dziecka, poprzez codzienny przykład prozaicznych zachowań wobec Boga i bliźniego. To wymaga długotrwałego treningu i oczywiste jest, że neofita tego nie nabędzie na pstryknięcie palcem. Stąd potrzebuje iść do katolickiej rodziny porządnych i pobożnych ludzi i nawet jeśli ta wspólnota nie ma takiej „wiedzy” rozumianej jako mądre słowa i księgi, to ma wypracowany przez setki lat zmysł, wyczucie, praktykę stosowania tego, czego nikt nie potrzebuje tak precyzyjnie nazywać, bo to praktykuje. Dlatego też św. Paweł po swym upadku z konia w drodze do Damaszku i oślepieniu, pierwsze co zrobił, to nie rzucił od razu i na ślepo zaczął nauczać, ale udał się do poważanych chrześcijan, by się od nich, w żywej relacji, kontekstowo dowiedzieć o co chodzi. To oślepienie i odzyskanie wzroku dopiero po spotkaniu z Ananiaszem można traktować jako obraz tego, że bez kontaktu z wypracowanym w codziennym życiu zmysłem katolickim, głoszenie Ewangelii byłoby działaniem na oślep, prowadzeniem ślepego, przez ślepego. Obaj w dół wpadną. Tacy neofici mają jednak w zwyczaju unosić się i poprawiać tych, co nie używają wg nich jedynie „słósznych” sformułowań i nie znają ksiąg. Nic nie rozumieją. Trudno. Trzeba dać im czas. Mimo wszystko bronię ich i w pewnym sensie podziwiam.
Warto się uzupełniać. Brać od nich zapał, ale go korygować zmysłem.
Kulturę chorującą na negowanie "tradycyjności" leczy się nie jeszcze bardziej wzmożonym niszczeniem tradycji w imię "postępu", nieustannej zmiany, ale naprawą tej tradycyjności. A my dzisiaj, mimo iż tradycyjność się powszechnie krytykuje, dalej potępiamy ludzi za zniewolenie przez schematy tradycji, mimo iż dawno zaczęli oni chorować, przez przedawkowanie postępu na chorobę wręcz przeciwną.
Często Ci, którzy krytykują „tradycjonalizm”, zachowują się tak jak członkowie Kościoła, którzy wierzą, że Chrześcijanie rzeczywiście podpalili Rzym, bo tak gada większość i odcinają się od "podpalaczy" i tej części ich poglądów(tym razem prawdziwych, słusznych), które rzekomo skłoniły do podpalenia…
I od takiego odrzucenia własnych korzeni, w wyniku kłamstwa, które nazwać można "neronowym" zaczęło się przyleganie do równie "neronowej" wizji wartości, które z nazwy i teorii musiały brzmieć jak Chrześcijańskie, by nie wzbudzić podejrzeń dobrych ludzi, ale w konkretnej realizacji zaczynały rażąco odbiegać od przykładu konkretnych postaw Świętych.[2011]
Przejęzykowiony „tradycjonalizm” nie tylko „neofitów”.
Wspomniani przy okazji opisywania efektu Barabasza, w tym wielu „nowonawroconych” mają dość często(staje się to nawet pewną zgubną metodą myślenia) tendencję, by na podstawie haseł, dziennikarskich wręcz uproszczeń, zasłyszanych informacji i przeczytanych pobieżnie fragmentów wydawać pochopnie wyroki: „modernista”, „lefebrysta”, „marksista”, „myśli Habermasem”, „postmodernista”, „heretyk”, „liberał”, itd.
To jednak nie jest cecha im przynależna. Wśród ludzi którzy ulegają w pewnych aspektach takiej metodzie są i zacni przedstawiciele Kościoła. Wyznaczają słuszne cele i za tymi celami trzeba podążać. Niekoniecznie za wszystkimi tłumaczeniami.
Być może „ekwilibrystyka” tłumaczeń tych prostych cieni, rzuconych na krzywy teren nieco ich już zmęczyła i zaczęli w pewnych miejscach mylić proste linie na mapie od punktu do punktu z rzeczywistością, w której idąc tymi prostymi liniami wpadlibyśmy w przepaść.
Przecenianie roli litery soboru, zarówno przez tych, co uznają, że sam w sobie, w swoim literalnym brzmieniu to zło, jak i przez tych, co krytyków Soboru to błąd przejęzykowienia. Ten sam błąd który popełniali w dużej części protestanci w swoim Sola Scriptura i który popełniają współcześni protestantyzujący katolicy. Czytając Pismo tak, jak oni czytają Sobór, przykładając go do kontekstu współczesnego musielibyśmy stwierdzić, że pełno tam herezji(„bogami jesteście”). To samo dotyczy tezy opartej na własnych wyobrażeniach utożsamiającej bezpodstawnie krytykę formuły „za wszystkich” z jej nieważnością. Tymczasem żadne pismo(nie tylko to święte – co uzasadnialiśmy wcześniej, a więc również pisma soborowe) nie ma znaczenia samo w sobie bez tradycji, która daje mu kontekst. Mówię tu nie o tradycji rozumianej jako teksty Magisterium i Ojców Kościoła, wszak skoro są to teksty, to na nie też można przerzucić z tekstów Pisma błąd soliskrypturyzmu. To przerzucenie skończy się to tym, że każdy będzie sobie znaczenia tych tekstów tłumaczył wg wyobrażeń własnej kultury, która ulegając wpływom świata, możne sprawić, że te same niby słowa ojców Kościoła przybiorą sprzeczne z ich zamiarem znaczenie. Mówię o tradycji działaniowej, tradycji znaków pozawerbalnych, moralnych zachowań przekazywanych drogą żywego przekazu w wychowaniu, w sukcesji pokoleniowej i Apostolskiej. Znaczenie zależy od tak rozumianej tradycji, którą do słów przyłożymy. Do tego samego słowa można przyłożyć różne tradycje, czy też różne konteksty, stąd może mieć ono różne, nawet sprzeczne znaczenia. Hermeneutyka ciągłości oznacza przyłożenie do słów tradycji Kościoła. Hermeneutyka zerwania i "postępu" oznacza przyłożenie do nich współczesnego kontekstu, a ściślej tradycji antytradycyjnej, czyli wewnętrznie sprzecznej i rewolucyjnej. To drugie jest zgubne. Kardynał Ratzinger proponuje to pierwsze. I bardzo dobrze. Stare słowo „tradycja” tłumaczy na terminy zrozumiałe dla swoich oponentów, by móc ich przede wszystkim do ZNACZENIA tego słowa przyciągnąć. Ono jest ważniejsze niż litera.
Kardynał J. Ratzinger wskazuje jednak na coś więcej: Zwraca on uwagę, że samo przywrócenie Tradycyjnej Mszy sprzed reform i wycofanie NOM, byłoby umocnieniem w mentalności ludzi zasady rewolucyjnej, podważyłoby podstawy wiary w Kościół. Dla większości katolików to „Msza Wszechczasów” nakazana wszystkim byłaby rewolucją, oderwaniem od tego, co im Kościół przekazał. Pomyśleliby, że skoro z Mszą jest tak, że przychodzi jeden i zmienia, że Kościół na swych Najwyższych szczeblach się aż tak pomylił, to już nikomu nie można wierzyć. W ludziach którzy nie pamiętają reformy, dla których to NOM jest danym z góry, w tradycji status quo, oprócz naruszenia ich wiary, zniszczyłoby metody tradycyjnego myślenia i umocniło metody rewolucyjne. Owe metody myślenia przyrównać można do tego, co w innym miejscu nazwaliśmy „gramatyką”... Tu nie możemy myśleć przykładami(bo te ulegają zmianie) ale METODAMI.
Pomylenie pewności co do zasad, z pewnością co do własnych, w istocie subiektywnych ich przyłożeń do ocen ludzi i świata.
Powiedział abba Eliasz: „Zobaczyłem raz brata, który chował pod pachą bańkę wina. Chcąc więc zawstydzić diabła i okazać, że to przywidzenie, poprosiłem tego brata: «Bądź łaskaw i uchyl płaszcza». On uchylił płaszcza, i okazało się, że nic nie trzyma. Mówię wam to, żebyście nie wierzyli, nawet jeśli na własne oczy widzicie albo słyszycie. O ileż bardziej jeszcze powinniście pilnować swoich myśli, pojęć i zamiarów, skoro wiecie, że to szatan wam je poddaje, aby zanieczyściły duszę bezużytecznymi rozważaniami, a odciągnęły ją od zajmowania się własnymi grzechami i Bogiem”.
Apoftegmaty Ojców Pustyni.
Środowisko dużo mówiące o potrzebie pewności, wytykające innym niejasność, często wytyka też innym ostrożność w ocenie ludzi jako przejaw miałkości i „strachu przed ocenianiem”, bardzo łatwo ocenia wszystkich wokół, wyrzuca im ekwilibrystykę gdy próbują bronić np SWII. Tyle, że gdy oni sami w obronie swojej krytyki dopuszczają się takiej ekwilibrystyki, to już mówią, że to „sprawa „bardziej skomplikowana”, która wymaga głębokich studiów..” Odsyłają więc do długich prac swoich autorytetów, jak zawarta dalej analiza Wyższej Konieczności święceń wynikająca z rzekomo Nadzwyczajnego Kryzysu.
W pracy tej i w całej tej postawie ma miejsce nie tylko hipokryzja i logika Kalego- (nam wolno zawile krytykować, i to nie jest kręcenie. Ale gdy inny skomplikowanie tłumaczą np. SWII, czy NOM, to już „wykręcają się od prawdy”), ale przede wszystkim pomylenie poziomu ogólnych zasad, przyjmowanych zasadniczo na wiarę, z poziomem ich przyłożenia do oraz recepcji w rzeczywistości. Otóż jak pewnikiem obiektywnym jest zasada „nie kradnij”, tak nie jest pewnikiem sąd: „Józek ukradł”. Nie można ot tak mówić, że każdy kto pokazuje skomplikowane okoliczności udowadniające że Józek nie ukradł, myli się z samej racji skomplikowania, „oczywistym wszak faktem jest że Józek ukradł, bo trzyma skradzioną torebkę”. Prostą falsyfikacją tej tezy jest podanie możliwości, że Józek skradzioną torebkę złodziejowi wyrwał. Ludzie Ci jednak wobec obranych sobie celów personalnych krytyki takiego tłumaczenia nie przyjmują do wiadomości, twierdząc, że po ich stronie są fakty, ignorując przy tym, że ich twierdzenia to nie fakty, tylko subiektywne i nieuprawnione oraz ZFALSYFIKOWANE INTERPRETACJE FAKTÓW.
Jeśli o tym mówię, to słyszę, że zaprzeczam istnieniu obiektywnej rzeczywistości. Ci co taki zarzut stawiają nie rozumieją, że obiektywna rzeczywistość to nie nasze ograniczone przeświadczenia o tym, co nią jest. Ignorują częste pomyłki poznawcze i w istocie sami przyjmują wbrew deklaracjom postawę, którą mi zarzucają: sprowadzają obiektywną rzeczywistość do własnego, subiektywnego mniemania.
Jakby zapomnieli, że nasza główka ma granice i wchodzi w kapelusz, stąd bardzo łatwo jej pomylić się w ocenie bliźniego i dlatego zawsze trzeba raczej szukać możliwości obrony, a ich ignorowanie jest stąd brakiem odpowiedzialności i łamaniem VIII Przykazania.
Ci, co skazali Pana naszego Jezusa Chrystusa też znali doskonale Pisma, wykładali pięknie i przekonująco Tradycję, ale nie uchroniło ich to przed tej Tradycji złamaniem, i fałszywym oskarżeniem, a w konsekwencji zabiciem Boga.
Ślepy Kali łapać ślepego złodzieja. Kwintesencja hipokryzji.
„Nie opuszczę: a) żadnego zła bez naprawienia go (zniszczenia go) i b) dobra, które bym mógł zrobić, powiększyć lub jakikolwiek inny sposób do niego przyczynić”
Św. Maksymilian Maria Kolbe
Podążaniem za pożądaniami jest również traktowanie mocnych oskarżeń jak faktów. Jest to o tyle groźne, gdy w taką pułapkę wpada środowisko mówiące dużo o tradycji, naukowych faktach, obiektywizmie i realizmie. Gdy podważa dane im Akty, fakty i zasady(np. niewinność normy odsłoniętej twarzy, dane wprost Akty Kościoła, jak SWI, SWII, VOM albo NOM, czy posłuszeństwo biskupa papieżowi w sprawie świeceń), w imię własnych skomplikowanych tłumaczeń i interpretacji uzasadniających rzekomą konieczność odrzucenia tych norm i Aktów. Wtedy z uwagi na ludzką ograniczoność poznawczą może coś w swoich tłumaczeniach przeoczyć i zgubić, a więc de facto przyjmuje postawę ufności wobec nieufności, negowania danych wprost Aktów i zasad własnej tradycji, równą nieufności wobec nim. Wtedy przyczynia się do wywrócenia do góry nogami znaczenia słów o których tyle mówi(Jezus, Pierwotny Kościół, Tradycja), do komunikacyjnego paraliżu, czyli Wieży Babel.
Zajmują się tym, co do nich nie należy(np. skomplikowanymi sprawami dotyczącymi zapisów, obrzędów), a zaniedbują i wręcz uporczywie zawalają to, co do nich należy: regułę posłuszeństwa i domniemania dobroci.
Oskarżenia bowiem - w szumie informacyjnym, w świecie przebodźcowanym - pobudzają emocje, wywołują sensację, a więc wybijają się lepiej niż „obrona oskarżanych”, czy też trwanie przy mało emocjonującym status quo. Ta obrona wydaje się ludziom podatnym na tą pokusę miałka. Tradycja katolicka i w tym zakresie w ramach VIII Przykazania uczy nas zdolności zapierania się siebie również w pokusie pochopnego podążania za nieuprawnionymi, acz mocnymi sądami i podejrzeniami75, za myleniem ich zmysłowego wrażenia przekonywalności z faktami, a wrażenia nieprzekonywalności z „wykręcaniem się od prawdy” i fałszem. Rzeczywistość to nie jest bajka z przejaskrawionymi kolorami postaci i z wyidealizowanymi konturami, to nie zdjęcie przerobione w photoshopie i idealnie wykadrowane.
Niestety ludzie w świecie konkurencyjnych wyidealizowanych bodźców, traktują realizm, jak nierzeczywisty, bo zbyt mało wyrazisty.
Stosują przy tym pełną hipokryzji metodę złodzieja, co najgłośniej wrzeszczy „łapej złodzieja”: wytykają subiektywizm tym, którzy przedstawiają jakąś wizję świata, albo kogoś bronią przed zarzutami. Dziwnym jednak trafem nie widzieli tego subiektywizmu w swojej naciąganej krytyce norm i postaw innych. Wg nich więc oskarżający może sobie być subiektywny, może własną wątłą interpretacje uznawać za jedyną ale oskarżany musi już podać jedynie prawdziwą i bezsprzeczną wersję obronną.
Oj nie, przewrotny podejrzewaczu: To Ty masz udowadniać. Ten zaś co broni siebie, innych, swojego Kościoła, normalnych zasad i tradycji przed Twoim ich oskarżaniem nie musi nic udowadniać. Wystarczy że poda przykład pokazujący niekonieczność Twojej oskarżycielskiej interpretacji. Dopóki kogoś nie atakuje, dopóki poprzestaje przy zwyczajnych zasadach, nie musi się tłumaczyć, nie musi wykluczać subiektywności swoich zasad i postaw..
I nawet jeśli w danej sprawie Ty masz rację, a On się myli, to jest to błogosławiona pomyłka. W tym bowiem co do niego należy: w POSTAWIE: to on ma rację a ty się mylisz.
Nawet jeśli ktoś jest rzeczywiście mordercą, ale mu brak danych by się o tym upewnić, nie wolno mu go oskarżać z pewnością, bo tej pewności nie ma. Złamałby VIII Przykazanie.
Gdy jednak oskarżasz, masz obowiązek udowodnić. I wykluczyć subiektywność Twoich interpretacji. Ale Ty wtedy bardzo sprawnie ten obowiązek zagłuszasz poprzez emocjonalne wyrzucanie innym własnego błędu: subiektywności tym, którzy się tylko bronią. Ślepej wiary Tym, którzy nie chcą razem z Tobą ślepo wierzyć w oskarżenia.
Ślepo podążasz za emocjonalnie nośnymi podejrzeniami, zatykasz uszy i ignorujesz argumenty tych, co pokazują słabość Twych oskarżeń, poprzez przewrotnie zarzucenie im ślepego posłuszeństwa i ekwilibrystycznego wykręcania się od prawdy. Kiedy oni wytykają Ci sprzeczności Twoich oskarżeń mówisz, że to „sprawa bardziej skomplikowana”, by za chwilę triumfalnie ogłaszać, że gdy oni się w sposób skomplikowany bronią, to jest to „ekwilibrystyczne wykręcanie się od prawdy.” To jak? Gdy Kali oskarżać skomplikowanie, to dobra jest, a gdy oni bronić się skomplikowanie to nie dobra jest?
Kali ślepo oskarżać może, a im nie wolno ślepo się bronić?
To jest kwintesencja hipokryzji. Jeśli nie masz z tym problemu... to masz problem. Ze sobą. Daj sobie wtedy spokój z dalszym czytaniem. Nie dotrze do Ciebie nic, co tu napisane.
Ślepa dobroć vs zła ślepota. „Miłość(…)wszystkiemu wierzy”
Zasada domniemania dobroci i niewinności czy to bliźniego, czy zasad zwyczajowych danej Instytucji Społecznej polega właśnie na tym, że ślepo zakładamy(domniemujemy) dobroć. Tak! Ślepo.
Ta zasada - „ślepota dobroci” jest jedyną możliwą obroną przed ślepotą plotki: łatwej, nośnej, trudnej do wycofania, niepohamowanej, samonapędzającej się, krzywdzącej i rozrywającej wszelkie więzi! To ta zasada wyrażona jest w VIII Przykazaniu.
Ojciec Kłamstwa lubi rzucać podejrzenia: To On kusił pierwszych rodziców by podejrzewali Dobroć Boga, on rzucał podejrzeniami na sprawiedliwego Joba. Stosując to obracanie kota ogonem i nieuczciwe domniemywanie winy zwane hermeneutyką podejrzeń, niezależnie od tego w jak wyrafinowany sposób bym to robił stałbym się zwykłym plotkarzem.
Wolę się pomylić co do rzeczy, ale nie grzeszyć, niż mieć rację grzesząc oskarżaniem w sprawach, co do których trudno uzyskać ostateczną pewność.
Przy czym pewnością, nie nazywam tu mocnego wrażenia pewności, obiektywności, faktyczności(wszak to emocjonalne i złudne), ale rzeczywistą możliwość rozumnej i doświadczalnej weryfikacji.
Utożsamienie się z chochołem postawionym mi przez oponentów.
Przejęcie fałszywych kategorii ukutych przez oponenta może się objawic również tym, że gdy ktoś uporczywie będzie wmawiał nam coś, czego nie twierdzimy, to w końcu zaczniemy tak twierdzić. Zapomnimy cośmy rzeczywiście twierdzili na początku i zaczniemy, jak swojego bronić tego stanowiska, które ktoś nam imputował. Kiedyś obserwowałem to zjawisko u innych, ale w roku 2022 zaobserwowałem ten błąd u siebie.
Gdy próbowałem bronić NOM przed zarzutem jej rzekomej nieprawowierności, oponenci przedstawili mi jako rzekomy dowód pkt 13. Jednego z dokumentów Soboru Trydenckiego o Obrzędach. W odpowiedzi podałem punkt 7. Po to by pokazać, że gdyby interpretować tak jak Oni tekst, który mi podawali jako dowód, że papież nie może wprowadzić żadnego nowego obrzędu(ignorując okoliczności, kontekst, wnosząc z samej litery soborów, bulli), to należałoby uznać, że sobór Trydencki potępia odrzucanie NOM. I wtedy w takim rozumieniu przytoczyłem ów fragment.
Dyskutanci oponowali jakbym traktował ten zapis 7 jako samodzielny argument, jakbym go odczytywał jako li tylko samodzielnie świadczący o tym, że odrzucanie NOM jest wyklęte. Tymczasem przytoczyłem go, by pokazać, że gdyby tak jak oni czytają punkt 13 czytać również punkt siódmy, to TYM BARDZIEJ należałoby stwierdzić, że odrzucanie NOM jest wyklęte. GDYBY.
I w trakcie dyskusji po prostu zapomniałem co twierdziłem na początku i przyjąłem to stanowisko które mi z niezrozumienia przypisano, jako swoje.
Nie traktowałem go więc z początku jak samodzielny argument, a dopiero wtedy gdy inni zaczęli oponować jakbym go tak traktował, sam dałem sobie narzucić owo przeinaczenie mojego początkowego argumentu dokonane przez oponentów, którzy mnie źle zrozumieli. Ten błąd nie polega więc na tym, że twierdziłem iż wg tego zapisu i tradycji Kościoła nie wolno nam odrzucać NOM. Dalej tak twierdzę. Mój błąd polega na tym, że dałem się wciągnąć w dyskutowanie oderwane nad samym tekstem tego fragmentu.
Muszę tu przy okazji rozwikłać niejasność i wytłumaczyć, na czym polega niekonsekwencja.
Jest ona na poziomie relacji między tekstem a interpretacją i obecnym tak samo uznanym obrzędem NOM. Jeżeli mamy i NOM, i wcześniejsze potrydenckie zmiany pomimo tego zapisu i zapis który można interpretować jako absolutny zakaz zmian, to, żeby obronić spójność Kościoła, którą mamy z wiary i z uczciwości domniemywać, i poprawność zapisu z Soboru Trydenckiego oraz NOM które też mamy domniemywać, należy przyjąć taką interpretacje zapisów z Trydenckiego, która pozwala je wszystkie obronić.
Przytoczę tu głos życzliwie polemiczny wobec mojego stanowiska i spróbuję odpowiedzieć:
"Jeśli uznają punkt 13 (jeśli dobrze pamiętam) jako absolutny zakaz zmiany obrzędu, to w konsekwencji uznają punkt 7. jako odnoszący się wyłącznie do tego obrzędu. To nie jest niekonsekwencja, tylko wręcz przeciwnie, logiczny wniosek z ich interpretacji. "
Ale to jest właśnie niekonsekwencja i inne traktowanie poszczególnych fragmentów tekstu dobierane nie do racji, ale do własnej tezy stawiającej nie tylko kogoś ale Akty ich Kościoła w złym świetle i wprowadzające sprzeczność między tymi Aktami, której tam wcale być nie musi..
Jeśli odczytują pkt 13 wąsko, i to nawet wężej niż literalnie(co udowodnię dalej we właściwej analizie tych fragmentów), to równie wąsko i literalnie powinni odczytywać pkt 7.
Jeśli pozwalają sobie na szerokie i kontekstowe czytanie punktu 7, dlatego że to pozwala im bronić ich wąską interpretację pkt 13, to bronią nie Kościoła, ale własnej racji. I to racji oskarżycielskiej wobec Aktów Kościoła. I na potrzeby obrony własnej racji stosują inne reguły czytania różnych fragmentów tego samego tekstu.
To tak, jakby Ziutek grając w piłkę, nagle zaczął twierdzić, że Felek go sfaulował, gdy go popchnął barkiem, a gdy Ziutek popchnął Felka w taki sam sposób, to mówił ,że to już nie jest faul, tylko "gra ciałem".
TO samo środowisko w podobny błąd wpada, gdy wyrzuca Obrońcom soboru: mowę skomlikowaną, a przez to niewiarygodną. Gdy tak samo skomlikowane jest jednak ich stanowisko, oskarżycielskie wobec Aktów Kosćioła, to już skomplikowanie przedstawiają jako coś mądrego. Typowy przejaw myślenia plemiennego, zwany Logiką Kalego. Jedno i to samo zachowanie jest chwalebne gdy robimy to my, ale niegodziwe, gdy robią to „oni”.
W mojej argumentacji nie chodzi- powtarzam - o to, że nie wolno oceniać i interpretować, wręcz przeciwnie: każdy interpretuje rozstrzyga ostatecznie swoim rozumem. Chodzi o to, że ten rozum właśnie nie pozwolił mi przystać na te Oskarżenia wobec Aktów Kościoła i bliźnich, których uzasadnienia są niedostateczne i wadliwe, albo wątpliwe. Zasady w deklaracjach głoszone również przez same te środowiska: in dubio pro reo, status quo, tradidi quod et accepi i domniemania niewinności wymagają ode mnie, bym w razie wątpliwości obronił dotychczasową Normę i oskarżanych. Dotychczasową Normą jest zarówno Msza Wszechczasów jak i posłuszeństwo papieżowi oraz ufność Aktom Kościoła. Dlatego broniłem zarówno Mszę Wszech Czasów przed tymi, którzy chcieli jej zakazywać jak i NOM, przed tymi, którzy uznawali w sposób wysoce wątpliwy i dyskusyjny, że to obrzęd prowadzący obiektywnie do protestantyzmu. Dlatego też krytykowałem samo zmienianie Mszy Wszechczasów przez doczesne komisje jako sprzeczną z tradycją rewolucję. Ale jak ten proces był rewolucyjny, tak rewolucyjne byłoby teraz np. zakazanie NOM. Sama „Nowa Msza”, w momencie zatwierdzenia przez Kościół stałą się z Tradycji obowiązująca. Dlaczegoby miała nie być skoro nawet Bractwo, nawet krótka analiza krytyczna NOM” podpisana przez kardynałów Ottavianiego i Bacciego nie może w niej wskazać niczego wprost sprzecznego z wiarą ale używa kategorii niekonkretnych i wysoce interpretatywnych "prowadzi do protestantyzmu", czy też "faworyzuje herezję".
To, że człowiek jest poczynany w grzesznym procesie gwałtu, czy z probówki nie oznacza, że sam ten człowiek po poczęciu jest jakiś gorszy w swej godności niż inni ludzie. Nie. Pan Bóg i tego człowieka nie wyklucza ze zbawczej obietnicy i dokładnie na takich zasadach jak tym poczętym godnie pozwala im przez chrzest przywrócić Swą Łaskę.
W przeanalizowanej przeze mnie argumentacji uzasadniającej odrzucanie NOM i SWII, oraz broniącej Aktu nieposłuszeństwa Arcybiskupa nie widzę racji dostatecznej.
Jeśli nie widzę, to nawet gdyby oponenci w swoich skomplikowanych tłumaczeniach mieli rację mam obowiązek trwać przy status quo, czyli przy ufności Aktom danym przez Kościół. Wymaga tego zasada, rozstrzygania wątpliwości na korzyść oskarżonego.
2. Jeśli widzę ewidentnie złą praktykę, to nie uprawnia mnie w żaden sposób do wypowiadania posłuszeństwa i w innych sprawach w których złość tylko podejrzewam. Mam obowiązek sprzeciwić się tylko tej złej praktyce, której jestem bezsprzecznie pewien.
Inaczej musiałbym - gdybym np. odrzucał NOM ze względu na powszechnie złą jego praktykę - Odrzucić Kościół, bo wszyscy katolicy, a nawet wszyscy księża grzeszą.
A skoro rzekomo zły NOM- jego oficjalnie zatwierdzony Ryt(minima i reguły dane w księgach i praktykowane), nie wystarcza, by odrzucać ten Kościół, który go zatwierdził, to na tej samej zasadzie błędna praktyka NOMu nie wystarcza, by go odrzucać.
Widzę natomiast ignorowanie jako rzekomych "listków figowych", czy wykręcania się od "oczywistej sprzeczności" takich zapisów samego Dignitatis Humane, które np. pozwalają zapis o wolności religijnej rozumieć po prostu jako wolność od przymusu w sprawach religijnych, czyli wyraz tradycyjnie katolickiej nauki o nieprzymuszaniu do wiary. Samo Dignitatis Humanae orzeka, że żaden punkt poprzedniej nauki Kościoła nie jest wycofany, orzeka, że człowiek ma dalej obowiązek względem Jedynej Prawdziwej Religii, orzeka, że ta wolność religijna jest "byle w godziwym zakresie" i "o ile nie narusza sprawiedliwego porządku publicznego".
***
Stanowisko jednego obozu modyfikuje się przez pierwotnie fałszywą opinię drugiego obozu o tym pierwszym.
Bo np. gdy jedni zarzucają drugim, że zbytnią uwagę przywiązują do form zewnętrznych, to ci drudzy, (być może myśląc, że skoro ci pierwsi się wg nas mylą, to to, co oni uważają za złe jest dobre) rzeczywiście zaczynają takie przesadne akcentowanie form przejawiać. I na odwrót. I po wymieszaniu…
A więc za błędy tych którym coś zarzucamy, często odpowiadamy my.
To nie jest śmieszne, to jest smutne.
I dlatego trzeba być ostrożnym w osądzaniu.
I dlatego trzeba badać, również to, co inni nam wytykają. Badać, i być gotowym na to, by przyznać drugiej stronie rację. Ale trzeba rozważnie badać, a nie bezpodstawnie przyjmować. Rozważnie, czyli w modlitwie i zakładając dobrą wolę drugiej strony. I jeżeli jest taka możliwość interpretować obronnie stanowiska wszystkich stron, patrząc krytycznie na nieuprawnioną krytykę. Rozważnie, czyli z poszukiwaniem samemu takiej perspektywy, z której argumenty drugiej strony dałyby się obronić. Jeśli nie będziemy w stanie, bez naruszenia uczciwości, to potrzymajmy własne stanowisko i poszukajmy drogi do tego, by druga strona sama przekonała się o jego słuszności.
Bo dochodzi do tego, że pewne osoby potrafią jednocześnie propagować różne ruchy, objawienia, które są między sobą sprzeczne, i to w ważnych punktach. I tak dyskredytuje się to, co w tym kotle sprzeczności jest dobre. (2012)
Zachowanie rewolucyjnego błędu, ale przeniesienie go na obszar tradycyjnych ideałów
Ludzie nawracający się na różne wersje tradycji próbujący wyrwać się z pęt modernizmu często zachowują samą błędną metodę wyidealizowanych wcześniej na modernistycznym gruncie oczekiwań, która w zderzeniu z rzeczywistością ich do tego modernizmu zraziła. I kiedy chcą od niego odejść, to bezwiednie zachowawszy samą metodę idealnych oczekiwań przenoszą ją tylko na inne – tradycjonalistyczne skojarzenia- obrazy bajek o królewnie i księciu, wymuskane żywoty świętych, obrazy architektury, muzyki, czy mody czy to arystokratycznej, rodzimowierczej, czy ludowej, często pochodzące z ustawianych sztucznie stylizacji i głów zatopionych w opisach o podobnym idealizującym charakterze. W każdej z tych często sobie zaprzeczających wersji „tradycji” tkwi często błąd, przejaskrawienie, które realnie związane ze sobą tradycje fałszująco odrywa i do siebie jeszcze bardziej niż w rzeczywistości zniechęca ich przedstawicieli. I tak elitaryści zrażają się do kultury ludowej, której definicje przejmują od rewolucjonistów(protestanckich, francuskich, czy prlowskich) co się fałszywie na lud powoływali. (Rodzimowierczy konstrukt zawierający uprzedzenie do katolicyzmu ma- swoją drogą - podobne polityczne pochodzenie z czasów ustroju słusznie, acz niekoniecznie minionego) Fascynaci ludowością, przejmują jej hippisowskie, niezdyscyplinowane regułami i wiarą błędne rozumienie. I tak wszystkie kawałki kryształu, oblepione błotem diabolicznego rewolucjonizmu oddalają się od siebie. Z idealizacji rodzi się rozczarowanie i autonomizacja tych części, które same, tak jak samo słowo, tracą znaczenie i obracają się przeciw sobie. Tu również widać rewolucyjny charakter protestantyzmu, przejawiający się w czterech chorobach 1. autonomizmu-rozrywania więzi, 2. antyformalizmu, 3. przejęzykowieni(soliskrypturyzmu) i 4. antytradycjonalizmu.
Hurtem, szufladkująco odnawiając dom, wprowadzając korzystne instalacje sanitarne, wyrzucają piec – a bez niego wnętrze traci być może hierarchicznie wyższy walor zdrowotno-terapeutyczny.
Kiedy pisałem powyższy podrozdział około 2020 roku nie spodziewałem się, że niedługo, w roku 2021 i 2022 doświadczę osobiście zgubności tego używania rewolucyjnych metod do wdrażania tradycji.
„Luter był postacią niezwykłą: był to porywający profesor, wymowny kaznodzieja, płodny pisarz, człowiek silnej woli i wielkiej pracy. Zadał Kościołowi wiele ran, ale go nie zniszczył. Jako twórca nowego wyznania był ceniony i wielbiony wśród swoich.” Ks. Roman Archutowski „Historia Kościoła Katolickiego w zarysie”
Ostatnio sprawdziłem w artykule „ Infolatria. Lekiem asceza informacyjna” na stronie misja kultura.blogspot.com, historię swoich polemik z ostatnich lat. Zdarzyło mi się polemizować z fanami Szymona Hołowni wśród moich dawnym znajomych a nawet przyjaciół atakującymi Krzysztofa Bosaka określanego przez nich czy to wypierdkiem, czy faszystą ze swastyką… Słyszałem od nich, że owoce świadczą o jego czynach, a Bosak nic nie zrobił. Słyszałem od pewnej ich części, podobnie jak od antyreligijnych „racjonalistów”, że powołuję się na subiektywne teologicznie opinie, a oni mają fakty.
To samo o owocach i o faktach słyszałem od opcji zgoła innych, politycznych, czy religijnych uznających się – zapewne szczerze i w dobrej wierze – za obrońców Tradycji przed „Kościołem Soborowym”. I jedni i drudzy mówili o cnotach swoich idoli, czy to wspomnianych polityków, czy to bohaterskiego hierarchy, który rzekomo jak Atanazy sprzeciwił się papieżowi i złemu Soborowi.
Tak się składa, że każde z tych środowisk wśród swoich było przekonujące i bardzo dla mnie miłe, dopóki ich nie krytykowałem. A innych, np. konkurentów politycznych uznawało za skompromitowanych, „oszołomów, wariatów, o obiektywnych rzekomo cechach choroby psychicznej, albo wyrafinowanych oszustów i manipulantów.” Takie ich w istocie orzeczenia krytyczne traktowane były w ich środowisku jako oczywiste. Ta pewność byłą traktowana jako przejaw faktyczności. A Ci, co razem z nimi krytykowali byli uznawani za swoich, normalnych, mogli poczuć jedność z grupą i uznanie. Jak to trafnie przyznał Ks. Archutowski o Lutrze.
Gardź albo chwal!
Ksiądz Piotr Natanek, Lefebryści, politycy Konfederacji, politycy „Kato”-lewicowi, Kościół Posoborowy NOM, krytycy tych polityków, Wolnościowcy, Publicyści prawicowi zwalczający Marksizm i chwalący Etos Pracy, geopolityce, tropiciele ruskich onuc, w końcu poszczególne frakcje wewnątrz np. Lefebrystów. Swego czasu powyższe osoby i środowiska i Akty broniłem w jednej, a krytykowałem w innej sprawie.
I w każdym przypadku pojawiali się ludzie którzy podłapywali moją krytykę, chwalili mnie za nią(często przesadnie) i sugerowali, że powinienem krytykować tego, czy owego jeszcze bardziej, że jeśli go za coś chwalę, to jest to albo taka tylko moja niepotrzebna kurtuazja, łagodność, a nawet fałsz, albo że jest to niekonsekwencja. Przywoływali przy tym fragment ewangelii: ”Mowa wasza ma być tak-tak, nie-nie, co nadto jest od złego pochodzi”.
Nie, to żadna mowa konkretna. To pomylenie nadziei pokładanej w Doskonałej Prawdzie-Bogu, z nadzieją pokładaną w omylnym człowieku. To innymi słowy:
1) idealizacja, a nawet ubóstwianie tych, których chwalimy, albo 2) demonizacja tych, których krytykujemy. Obie są fałszywe.
Ludzie są omylni. To, że się dostrzega ich błąd w jednym nie znaczy, że się przestaje ich chwalić za rzeczy inne. Tego moi krytycy zdają się nie rozumieć. Chcieli żebym uważał, że wolnościowców, Arcybiskupa, ks. Piotra, panów: Krzysztofa, Macieja, Grzegorza, Szymona, Sławomira, Witolda, Roberta, Sebastiana, Leszka i innych trzeba tylko krytykować. A inni przeciwnie: tylko chwalić.
W efekcie Ci sami, którzy bezkrytycznie powyższe osoby bronili i wychwalali zaczynali nierzadko je równie generalizująco krytykować, kiedy tylko te osoby zrobiły coś im przykrego, albo skrytykowały innych, ważniejszych ich idoli. Tak samo Ci, co mnie na wyrost chwalili potrafili nagle stwierdzić, że to, co tak im się podobało jest już płytkie i powierzchowne. Bo nie chciałem pochopnie oskarżać razem z nimi i z ich autorytetami.
Zdumiewa mnie jak dużo analogii było we wszystkich tych, zarówno tu wymienionych, jak i pominiętych z racji ich prywatności następujących po sobie konfliktach, w których przyjmowałem często rolę mediatora. Na koniec okazywało się, że oba zwaśnione środowiska takiego mediatora nie chcą, jeśli ten nie chce przyłączyć się do oskarżeń tak jednych, jak i drugich.
Niestety te ich konflikty będą pączkować. Ci co razem krytykowali, niedługo sami się zajadle pokłócą, zaczną sami dzielić się na jeszcze mniejsze zwaśnione grupy. Będą twierdzić, że to oni wiernie przekazują prawdę, Naukę Jezusa, Tradycję, misję arcybiskupa, a Ci drudzy ją wypaczają. Czas przyszły jest już nieaktualny.
Jednoczy wspólny wróg.
W rozmaitych sporach obie strony nie testują „swoich” przez sito postulatów pozytywnych, ale naciskając, by razem, zgodnie podzielali krytykę wobec „wspólnego wroga”. Krytyka się bowiem wybija w świecie przesytu medialnych informacji i rywalizacji kreatorów „niepotrzebnych potrzeb”, mocniej porusza nasze wrażenia, stąd pomimo swego emocjonalnego w istocie podłoża mylona jest z faktami i używana przez tych, co mienią się obrońcami realizmu, tomizmu i obiektywnej Prawdy. Uleganie tej krytyce to uleganie pożądaniu mocnych boźdzców jakich ona dostarcza. Jest to z istoty narzędzie rewolucji, sprzeczna z tradycją rezygnacja z wysiłku wymagającego czasem powściągnięcia pochopnych i łatwych, chwytliwych ocen. To nieco tylko cofnięte wstecz w procesie rozkładu cywilizacji o tyle groźniejsze, że deklarujące coś dokładnie przeciwnego: tradycyjność.
Najgorzej odbierany jesteś wtedy, jeśli nie chcesz przyłączyć się do żartów, do oskarżeń, jeśli dopytujesz, „a czy na pewno dobrze go zrozumieliście? Może wcale Was nie oczernił tak jak mówicie? Może miał co innego na myśli?” Może dopiero Wasz zarzut jest pierwszy oszczerstwem? Jeśli nie to dlaczego oburzacie się, gdy chcę dowodu?”
Nie ma innej opcji. Albo poniewierasz razem z nami, albo jesteś jego obrońcą, zdrajcą i nas opluwasz.
Jeśli sprzeciwisz się i tu i tu, to bardzo możliwe że zostaniesz sam. Obyś został z Bogiem+
Bądź na to gotów.
Nie patrzmy na innych. Patrzmy na siebie, bo nieraz bezwiednie ulegamy tej presji ze strony różnych środowisk mających piękne hasła na sztandarach, modlitwę na ustach i język pełen „tradycji”, „odwagi”, lub „miłości”. Możemy takich uproszczeń myślowych dokonywać bezwiednie i w dobrej wierze. Gdy nie będziemy potrafili zdystansować się do własnych wrażeń i emocji. Raz tak cudownych, a innym razem tak bolesnych. Trzeba się pilnować, by nas one nie zwiodły, a innych te zwodzenia nie ubodły. [2021]
Powyższe słowa dotyczą, jak miałem okazję się w życiu przekonać i oskarżeń wobec Kosćioła i sporów wewnątrz społeczności katolickiej, i między tzw. „tradycjonalistami’’. Są analogiczne do sporów miedzy dualistycznymi sektami politycznymi w ramach sekciarskiego, plemiennego podziału świata na dwa obozy i przyklejania każdego, kto razem z nami nie oczernia, nie wsadza do więzień tych drugich do tych drugich właśnie.
Na gruncie Amerykańskim to podział na republikanów demokratów i ich reprezentantów, spośród których republikanin jest prawicowcem ukutym przez lewicę w taki sposób, by był silny, i wygodny do obalania, a jednocześnie był tylko fasadowo prawicowy, a w istocie reprezentował poprzedni etap rewolucji.
Podobnie jest z podziałem na PiS i PO w Polsce.
(Wycięta analiza konkretnych sporów publicystyczno-politycznych)
Ufność w oskarżenia. Wobec bliźnich lub Kościoła.
I etykietyzowanie tych, którzy nie chcą ślepo ufać oskarżeniom, że są ślepo ufni osobom oskarżanym, że są ich sektą.
Projektowanie własnej ślepej sekciarskiej ufności oskarżeniom na tych, którzy nie chcą w niej uczetniczyć. Złodziej najgłośniej wrzeszczy ’’łapej złodzieja!’’.
Tropienie sekciarstwa i plemienności prezz tych, którzy szerzą najgorszy jej rodzaj: plemienność negatywną(w której jak wyroczni ślepo wierzy się we wskazania kto jest tym złym. Jest to sekciarstwo PRZECIW komuś. Szantażuje się każdego, kto nie che się przyłączyć do takich oskarżeń przewrotnie, że jest sekciarzem tych drugich, tworzy się prezśmiewcze łatki „sekciarza, symetrysty, itd. Robią to różne strony sporów.
Jak sprawni manipulanci obnażają własne metody projektując je na innych
Jednym z najsilniejszych pożądań jest zaspokajanie własnej próżności, do którego najłatwiejszą drogą jest poniżenie innych. Stąd nie tylko złodzej najgłośniej wrzeszczy łapej złodzieja, ale notoryczny manipulant i oszczerca, będzie pierwszy do wytykania oszczerstw tym, których sam notorycznie oskarżał, kiedy tylko zaczną go oskarżać w obronie. Będzie w tym najlepszy, bo manipulacji tajniki zna z własnej praktyki. Będzie owym projektantem, projektującym własne błędy na innych. I jemu bardziej ludzie uwierzą, bo jest bardziej wyćwiczony w kłamstwie. Stąd robi to bez zawahania a przez to przekonująco. Jeśli nie wiesz, jak obronić ofiary notorycznych manipulantów i obnażyć ich metody, to znajdź jedną rzecz, w której oni oczerniają. Jedną. I oskarż ich na podstawie tej jednej sprawy o manipulację. I czekaj. Gdy zaczną się bronić, bardzo możliwe że zarzucą Tobie, czy swojej ofierze w sposób niezwykle przekonujący dla otoczenia i precyzyjny dokładnie to, co sami notorycznie robili, a czego Ty zapewne nawet nie umiałeś nazwać. Oni w ten sposób odruchowo wytrącają i osłabiają argumenty tych, którzy mogliby im zwrócić na to uwagę. Bo mówią to pierwsi. W przekonywaniu postronnych też działa zasada pierwszego wrażenia z której wynika, że kto pierwszy ten lepszy.
Nie przejmuj się tym(wiem, trudno, mi też to słabo wychodzi). Przygotuj się spokojnie na to, że taki oszczercą uruchomi jeszcze jeden mechanizm obronny: plotkę. Będzie niby w trosce o Ciebie rozsyłał po waszych wspólnych znajomych sugestię, że martwi się o Ciebie, że jest coś z Tobą nie tak, przygotuje grunt w postaci odpowiednich interpretacji rozmaitych Twoich zachowań, które mają zasugerować różne zaburzenia, narcyzm itd. gdy będziesz kogoś bronić odwróci od tego uwagę uderzając personalnie w Ciebie, a gdy np. odpowiesz, że zrobił wobec Ciebie to co robił wcześniej wobec innych zarzuci Ci otwarcie że skupiasz się na sobie, bo Cię ta uwaga dotknęła, bo się bronisz, i przedstawi to wobec ludzi jako potwierdzenie swoich wcześniejszych sugestyjek. Przyzna Ci się prywatnie że w swoich publicznych oskarżeniach np. kłamał na Twoj temat, by potem publicznie Tobie to zarzucić do czego sam się przyznał. Absurdalność takiej przewrotności Cię zdenerwuje, zdezorientuje, bo to absurdalne, a on wykorzysta to do czego się sprowokował, by to przedstawić jako potwierdzenie jego zarzutów. Gdy będziesz próbował wrócić do obrony drugiego człowieka, to Ci nie pozwoli, będzie to zagłuszał ciągłym uderzaniem w Ciebie, by Ci potem zarzucać, że to Ty skupiasz się na sobie.
Innym przykładem takiego projektowania jest
Sekciarze negatywni pierwsi tropią sekciarstwo pozytywne
Klasyczny chwyt manipulacyjny: zarzucanie generalizujące sekciarstwa całej kategorii ludzi zwalniające z obowiązku konfrontacji z najgorszym rodzajem sekciarstwa: sekciarstwem negatywnym: AntyTuskowców, AntyKaczystów, AntyBraunistów, AntyKorwinistów, AntyBosakistów, czy AntyMentzenistów. Otóż sekciarze negatywni(bo jeszcze gdyby byli tylko pozytywni to pół biedy) w ten sposób unikają odniesienia do ich insynuacji i oskarżeń, które są złamaniem VIII Przykazania: wszelkie sugestyjki, typu "X ma śliskie rączki" bez żadnego dowodu i konkretu same są śliskie. Projektanckie. Ich autorzy żeby odwrocić od tego uwagę sugerują dalej, podobnie jak inni AntyX, że Ci, którzy bronią przed tymi plugawymi zagrywkami czarnego PR to "sekta X" Proszę jednak zauważyć, że CI ludzie często sami X krytykują, tylko uczciwie i używając argumentów.
Sekciarze Negatywni(nastawieni antySoborowo, AntyTradsowsko, AntyKaczystowsko, AntyTuskowsko, AntyBraunowsko, AntyMentzenowsko, antyfoliarsko, AntySzursko - od wszystkich grup tego doświadczyłem) mimo iż się żreją mają wspólną cechę: insynuują innym sekciarstwo pozytywne, odwracając uwagę od własnego i od tego, że swoich insynuacji i oszczerstw nie udowadniają. Wyrzucają innym np. szurię polegającą na widzeniu czegoś czego nie ma, a sami widza szuryzm tam gdzie go nie ma. Wymagają by im wierzyć jak w dogmaty, jak guru sekty, szantażują ośmieszającą, emocjonalną sugestią, że ich oponenci są ślepo zapatrzeni w tego kogo akurat bronią. Nie. Broniący nie musi udowadniać. Musi to zrobić oskarżający.
Zaślepiony źdźbłem miłości? Wyjmij pierwej belkę z oka swojego.
Usłyszałem raz zarzut jakobym ślepo bronił pewnego polityka(Grzegorza Brauna). Zarzut przewrotny, bo akurat byłem w fazie wciąż wyjaśnianego konfliktu z nim i jego środowiskiem. (O czym jednak publicznie nie informowałem, bo próbowałem jednak się do niego osobiście dobić, by upewnić się co on wie o sprawie, i jak się na nią zapatruje. Bez pośredników.) Podobnie było gdy jedni zarzucali mi zaślepienie tezami publicysty, czy wcześniej ks. Natanka, a inni oszczerczy atak na nich.
Tymczasem starałem się mimo tego iż byłem z nimi skonfliktowany bronić ich tam, gdzie widziałem że ktoś stawia im zarzuty fałszywe, oparte na manipulacjach, a tym samym odwracające uwagę od ich rzeczywistych błędów. To odwracanie uwagi jest tu istotne.
Raz oskarżającym był prawicowy publicysta, innym razem Ci, co mi przytakiwali gdy go krytykowałem przekonywali mnie żebym przestał go chwalić, tam, gdzie się z nim zgadzam. Sugerowali, że tylko dla symetrii i przez „dyplomację” szukam u niego pozytywów. Inni też go krytykowali, ale przy okazji podzielali akurat jego największy błąd, czyli nieuczciwe generalizujące uderzanie w wolnościowców. Innym razem ludzie uznawali za niekonsekwencję, że np. w jednym chwalę i bronię ks. Natanka, a w czymś innym go krytykuję. Wymagali, żeby albo ogólnie krytykować, albo generalizująco ganić. Tak samo było z Lefebrystami i ich krytykami. Jedni przekonywali mnie, bym przestał ich bronić, że Abp. Lefebvre wszystkiemu sam jest winny. Inni przeciwnie: wymagali, by Arcybiskupa we wszystkim chwalić i żadnego słowa sprzeciwu wobec jego stanowiska nie mówić. Podobnie było z jednym z polityków, wobec którego jedni wymagali by włączyć się do chóru śpiewów pochwalnych, a inni, by już całkiem go dyskredytować, jako ”agenta ruskiego”, albo reprezentującego „opcję psychiatryczną”. I tak się składa, że powyższe spory w znacznej części dzieliły wewnątrz środowisko wiernych Bractwa. Przez pewien czas próbowałem jakoś zwaśnionych pogodzić ale misja ta mnie przerosła i wykończyła. Zająłem się chyba tym co do mnie nie należy, zamiast zając się walką z własnymi grzechami i szczęśliwym spełnianiem obowiązków.
Wszystkie strony tych konfliktów mówią o rozumie, a ostatecznie za rozum i fakty uznają stanowiska do których skłaniają ich silne emocje. Najczęściej skupione wokół wspólnego wroga.
Środowisko Bractwa(podobnie jak wcześniej charyzmatycy, rozwiąźli lewicowcy, czy lewicowcy mieniący się katolikami) było bowiem dla mnie niezwykle życzliwe. Nie spotykała mnie osobiście z jego strony żadna przykrość, wręcz przeciwnie, doświadczyłem dużo pomocy. Dopóki nie zaprotestowałem przeciw oskarżeniom które formułują wobec innych i nie stwierdziłem, że nie mam racji dostatecznej by krytykować razem z nimi. Nie mogłem zgodzić się na to, że to samo środowisko tak miłe dla mnie, oskarża łatwo innych bez odpowiedzialnych dowodów. Że traktuje jak oczywistość założenia stawiające innych w bardzo złym świetle. Przytakując albo milcząc gdy te oskarżenia wypowiadane były przy mnie miałbym poważną winę, nie widziałem bowiem dla nich żadnych podstaw. Milcząc na oskarżenia formułowane przez te środowiska złamałbym zasadę św. Maksymiliana Kolbe(którą te środowiska również przytaczały):
„Nie opuszczę: a) żadnego zła bez naprawienia go (zniszczenia go) i b) dobra, które bym mógł zrobić, powiększyć lub jakikolwiek inny sposób do niego przyczynić”
Miałem więc obowiązek zaprotestować.
Racjonalne umocowanie Tradycji i Wiary Katolickiej, powiązane z obserwacją ograniczoności mojego ludzkiego umysłu, czyli właśnie to, co nazywam "katologi(k)ą”, wskazanie na potrzebną wobec tej ograniczoności i ułomności metanoję, zapieranie się siebie, niedowierzanie własnym wrażeniom oraz pozorom i badanie, to sprawy, którym bym w pewien sposób zaprzeczył gdybym uległ początkowo bardzo kuszącym i miłym sugestiom środowiska, by stanowisko Bractwa przyjąć. Uległbym pokusie trwania w strefie komfortu wytwarzanej przez grupę ludzi mi bardzo życzliwych, a jednocześnie zaradnych, atrakcyjnych i pewnych siebie.
Oczywiście owe cechy same w sobie są dobre i pożądane. Tyle, że w tym wypadku zagłuszają one poważną nieuczciwość oskarżeń wobec Aktów Kościoła i innych ludzi, co poniżej spróbuję wykazać.
Dobra teoria zła, ale zła diagnoza zła w rzeczywistości.
„Słuchajcie ich nauki ale czynów ich nie naśladujcie.”
Błąd środowisk podejrzewackich polega nie na cytowaniu Nauki Kościoła, czy innych mądrych nauk świeckich autorytetów - z tą się najczęściej zgadzam, ale na twierdzeniu, że postawy innych ludzi, czy Akty Kościoła są z tą Nauką sprzeczne. Te oskarżenia wynikają z równie jak one nieuprawnionego definiowania sytuacji.
Pokazywałem wiele razy podobnie oskarżającym, że postawy oskarżanych nie są sprzeczne, a oni odpowiadali, jakbym Naukę Kościoła negował. To unik z ich strony, przeinaczanie mojej postawy i nieprawda. Zakładam, że czynią to nieświadomie i bez złej woli.
Jedni(od razu mówię, że nie utożsamiam tego stanowiska z żadnym bractwem, czy stronnictwem, takie postawy rozrywają różne stowarzyszenia, środowiska, a przede wszystkim osoby) zmartwieni obecną młodzieżą, lgbterrorem uważają, że wracają do tradycji, do „normalnych czasów”, gdy tymczasem za ową normalność uważają poprzedni etap rewolucji: owszem podział na wzorce męskie i kobiece, ale w wersji rozwiązłej: za kobiece uznają obcisłe, bądź przykrótkie spodnie, sukienki i uwodzicielskie, nieskromne zachowania, a za męskie te nieobcisłe. Za normalną muzykę uznają jazz i rocka, promującego już w swej nazwie i stylu życia podobną rozwiązłość. Inni znowu ganią nieskromne stroje, chodzą na Mszę Trydencką, ale słuchają rewolucyjnej, agresywnej muzyki rockowej(bo ma powierzchowne średniowieczne nawiązania, jest wg nich taka „mocna”, trudna, wyrafinowana)
Inni wracają do Tradycji obyczajowej, ale upierają się przy tym metodycznym łamaniu VIII Przykazania, którego się w deklaracjach wypierają i ale którego sprzeczne z deklaracjami własne praktykowanie traktują jako wyraz odwagi. Wylewają dziecko z kąpielą i sami, jak protestanci rozstrzygając jak rozumieć Tradycję, przyjmują postawę programowej nieufności do „Kościoła Soborowego”. Ale to też element rewolucji. Powiedziałbym, że dużo głębszy niż obyczajowa rozwiązłość. [2022]
*********
[notatka – refleksja nad myślą od kogoś usłyszaną] Poglądy towary i usługi które rozpowszechnia elita szkodzą niższym warstwom. Dla tych wyższych są one jedną wielu opcji, dla tych niższych, uzależnieniem. Tym wyższym nie szkodzą tych niższych niszczą. Ci „wyżsi” łatwo się od nich odcinają i je zmieniają. [2021]
Kto ma się tłumaczyć? Ten, komu się coś narzuca i imputuje, czy ten, kto narzuca i imputuje?
Rozmaici eksperci z okienka, na wątpliwości dotyczące „5G”, (czy wojny na Ukrainie, szczepionek i lockdownów) odpowiadają w sprytny sposób: odpowiadają nie na to, co ludzie im zarzucają, ale wkładają w usta tych co im coś zarzucają coś, czego nie powiedzieli, polemizują nie z rzeczywistymi zarzutami, ale te zarzuty w ramach odpowiedzi tak przerabiają, żeby rzeczywiście były łatwe do obalenia i ośmieszające. Konstruują chochoła. A potem go obalają wmawiając że obalaja tezy oponenta, którego ten chochoła ma przedstawiać.
Jeśli ktoś ma wątpliwości np. co do „masztów”, prosi o wyjaśnienia, a nawet nie chce się zgodzić na ich stawianie, bo nie wie, czy to nie będzie miało szkodliwego wpływu na zdrowie, to się mu imputuje, jakoby twierdził, że te maszty na pewno mają zły wpływ. A przynajmniej taką imputację się przemyca w odpowiedzi: pokazując, że nie ma dowodu na ów zły wpływ. Ale wcale tego dowodu być nie musi. Nawet jeśli ktoś w reakcji obronneej czy efektu Barabasza przyjmie taką postawę chochoła, to i tak ten, co chce innym poruszanie się w przestrzeni tego masztu narzucić, ma obowiązek udowodnić, że jest on bezpieczny, jeżeli oni sobie tego masztu nie życzą. On narusza ich przestrzeń, wszak znajdują się oni w zasięgu jego oddziaływania. W rzeczywistości maszt ten może mieć nawet działanie super dobroczynne, i prozdrowotne. Nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że z racji tego, że jakoś oddziałuje, z racji również tego iż nie wiemy, czego o tym oddziaływaniu nie wiemy, nie możemy wykluczyć wpływu złego. Tradycyjna ostrożność we wprowadzaniu nowinek ma właśnie funkcję obrony przed konsekwencjami wynikającymi z częściowości naszej wiedzy, przez którą nie zdajemy sobie sprawy z konsekwencji naruszenia swego rodzaju homeostaz w przyrodzie. Podobne, słuszne obawy stoją za sprzeciwianiem się GMO, modyfikacjom genetycznym człowieka. Z tych samych przyczyn to Kościół przestrzegał u zarania rewolucji przemysłowej przed zgubnymi skutkami tak lawinowej ingerencji w przyrodę.
Niestety ludzie często dają się złapać w pułapkę chochoła, i sami przyjmują postawy, których początkowo nie zajmowali. Przyjmują, tylko dlatego, że ktoś je im imputował w ramach polemiki.
Fizycy wspominają, że drobna zmiana praw fizyki sprawiłaby że świat przestałby istnieć. Wiemy, że czasem przecinek w języku, zmiana jednej literki, czy nawet intonacji może całkiem zmienić sens zdania i sprawić, że kogoś urazimy, zamiast pochwalić. Tym boleśniejsze mogą być skutki nieprzewidzianych z racji naszej ograniczoności skutków ingerencji w przyrodę. Stąd kościół przestrzegał przed niepohamowanym rozwojem przemysłu, przewidując, że może się to skończyć naruszeniem zdrowego dla nas, ludzi stanu przyrody. Paradoks polega na tym, że teraz o ekologię walczą środowiska najbardziej temu Kościołowi wrogie, a często oskarżające go o opresyjny stosunek do natury. Słabą mają pamięć historyczną.
To samo się tyczy zmieniania świętych Obrzędów, czy norm takich jak odsłonięta twarz wg uznania współczesnych komisji. Grzebiemy tu w czymś, co działa, bo jest organiczne, takie jak Pan Bóg to stworzył. Nie do końca wiemy jak działa, ale dlatego nie wiemy też, czy poprzestawianie rąk i nóg, powycinanie w krótkim czasie drzew i wyssanie złóż, poprzestawianie ołtarzy, Krzyży, ofertorium, gestów, nie uśmierci tego naturalnego, CHCIANEGO przez Pana Boga działania, nawet jeśli zachowane zostanie to działanie nadprzyrodzone, czyli ważność Sakramentu. Nie wiemy, to nie grzebmy, nie stawiajmy się w miejscu Pana Boga. Nie róbmy Mszy, nie róbmy człowieka, nie przestawiajmy gatunków, genów, złóż i planet wg naszego widzimisię. Nie budujmy wieży Babel.
Musimy bowiem pamiętać, że modernizm- AntyTradycjonalizm ma przynajmniej dwa różne oparcia: na własnym widzimisię jednostki i na dekretach/ustaleniach współczesnych władz, komisji, itd. Pierwsze przypomina postmodernizm, a drugie- modernizm. U obu błędów jest ta sama postawa. Często występuje między nimi sprzężenie zwrotne. [2020]
Pewność i niepewność. Kiedy tak, a kiedy nie?
„Synu mój nie krytykuj(nie marudź, nie zrzędź) to bowiem prowadzi do obmowy. Nie bądź zbyt pewny siebie, ani nieżyczliwy, gdyż tego rodzi się oszczerstwo” Didache – Nauka 12 Apostołów”
Pewni siebie mamy być wtedy gdy wypowiadamy i stosujemy prawdy wiary i ogólne zasady. Taka też postawa cechowała zdrowe społeczeństwa, w tym to katolickie przez wieki. Kiedy zwątpienie w te zasady i ich rozmywanie zaczęło przeżerać nasz świat pojawiła się reakcja, która jak to często bywa widząc to zło, zaczyna sama przez jego pryzmat koślawo rozumieć dobre zasady. I tacy reakcjoniści zaczynają się wypowiadać z taką a nawet większą pewnością jak co do zasad, albo lekkomyślnością jak w opiniach pozytywnych, co do oceny konkretnych przypadków, w których widzą tych zasad łamanie. Otóż to, że co do prawd wiary i ogólnych zasad mają być pewni, nie znaczy jednak, że mają być pewni w swych opiniach, że ktoś te oceny łamie. Taki przeskok niektórzy poczynili.
Skupili się na pewności siebie, czy też łatwości w wypowiadaniu twierdzeń i spekulatywnych opinii i przenieśli ją jako rzekome świadectwo i przykład postawy katolickiej na ocenę przypadków. O tym, że taki proces nastąpił świadczy nie tylko nieuprawniona swoboda co do oceny, że ktoś jest modernistą, zdrajcą, kolaborantem, ruską onucą, banderowcem itd. Świadczy o tym również werbalne deklarowanie że tak właśnie oceniać należy, a kto robi inaczej, ten jest niewiarygodny ,tchórzliwy, zdrajcą, itd. Utożsamianie postaw tych, którzy tak sie wypowiadają w towarzyszeniu katolickich tradycyjnych deklaracji, jakby ich zdecydowanie w wydawaniu takich wielopiętrowych osądów świadczyło w sposób oczywisty o tym, że mają rację.
Tymczasem nie może to o tym świadczyć., wszak podobną „pewnością siebie” , mową tak-tak, nie nie”, cechuje się w pewnych zakresach wielu ateistów, muzułmanów, reprezentantów wszelakich światopoglądów i religii. Pośród nich jest wielu ludzi, którzy z taką samą pewnością wypowiadają wzajemnie sprzeczne twierdzenia.
Nawet jednak, jeśli tacy ludzie po zwróceniu im uwagi na ten błąd, przyznają, że wcale tak nie jest, to znaczna ich cześć, dalej nie tyle w deklaracjach, co w praktyce, sama wierzy tym, co takie twierdzenia wypowiadają, a nie tym, którzy realnie argumentują.
Łatwo orzekać, wypowiadać gotowe schematy. Łatwo się też to rozumie i przyjmuje. Analizowanie, które wiąże się z testowaniem różnych możliwości, a więc z koniecznością odrzucenia części, w tym wielu tych, ku których mieliśmy skłonność boli. Tak. Myślenie boli. – [rozwinąć z zeszytu]. Jest wysiłkiem, a ten nie jest przyjemny, dlatego wypowiedzi i postawa kogoś , kto sam ten wysiłek podejmuje, pokazuje jego konieczne ścieżki są też nieprzyjemne do słuchania, i większość słuchaczy odruchowo przyjmie zestaw gotowych, powtarzanych, oklepanych tez, przyprawionych nutą ośmieszenia, szydery, czy emocji pozytywnej: zatroskania, itd. Komunikat trudny(a czasem materia tego trudu wymaga, z przyczyn moralnych- bo np. chodzi o poważne oskarżenie człowieka, czy Aktów Kościoła) jest jak ziarno, zagłuszane przez chwasty łatwiejszych orzeczeń, oskarżeń, tez, które sprawiają wrażenie wywodu, są wypowiadane pewnie, właśnie dlatego, że są orzekane. Natomiast rzeczowe analizowanie jest wypowiadane niepewnie, niuansowane i słabsze, właśnie dlatego, że jest rzetelne, że nie bierze za dobrą monetę każdej opinii, którą wypowiada ktoś kto wzbudził już zaufanie, szczególnie jeśli ten ktoś OSKARŻA.
[Przeskakiwanie z orzeczenia, na orzeczenie – pozory dowodu, zbywanie dowodzeń, zagłuszanie racji oponenta…]
Mają zestaw takich orzeczeń: jak nie sobór zły, to posoborowie, jak się udowodni i wątłość tego założenia, to bez odniesienia się to argumentów oponenta, przeskoczą na jakieś inne orzeczenie, pewne siebie. Niby na inne, ale okaże się że podstawą jest to, co wcześniej im wykazano jako błędne.(tak jak z tą pewnością i prostotą wypowiedzi) Będą ignorować ten sposób wszelkie wykazane błędy i brnąć w zaparte w budowaniu ciągu argumentacji opartej na wypowiadanych z pewnościąsiebie, acz gołych orzeczeniach, gołych, a często już podważonych przez oponenta. Oni jednak traktując te podważenia jako nie byłe( na co pozwolą sobie widząc, że widownia z racji na tzw. zawiłość” traktuje je jako trudne, a więc niebyłe i niewiarygodne i też je zignoruje), będą spokojnie i zdecydowanie budować na tych tezach wywód.
Oponent na taką pewność siebie sobie nie może pozwolić, bo sam ciągle ma wrzucane nowe tezy i uczciwie stara się do nich odnieść, jak się odniesie, to jest wrzucana następna. Jedna strona wrzuca tezy, druga się męczy by je analizować. I oczywiście ta co się męczy wypada gorzej, bo razem z sobą męczy innych, wymaga od nich trudu, a druga, ta pewna siebie i beztrosko zagłuszająca wysiłki oponenta tryumfuje i przekonuje publikę.
Gorzej gdy w konflikcie każda ze stron opiera Się na takich gotowych tezach i tak się nimi bez realnej korespondencji przerzucają.
Nie do nas należy odrzucanie soboru? Powie jedna strona? To druga rzuci przykładem papieża heretyka. Paciamamą Całowaniem Koranu przez papieża, Asyżem i Amoris Laetitia. I to mają być rzekomo niezbite dowody. Nie, to jest rzucenie hasłami, które całkowicie ignorują kwestię, którą argumentował oponent.
Pewnym siebie i swobodnym w wyrażaniu opinii można i trzeba być gdy głosi się prawdy wiary. Niektórzy jednak tą pewność traktują jako zaletę samoistną i w każdym przypadku, a jej brak w każdym wypadku jako wadę.
Gdy się głosi prawdy wiary nie trzeba argumentować, choć czasem można, przy prawdach wiary trzeba pobudzać emocje i na tym bazować.
Kiedy jednak się z pomocą tych prawd i zasad kogoś oskarża, to już owa pewność siebie może być wadą, o czym uczył Pan Nasz Jezus Chrystus, gdy w pozornie sprzecznych pouczeniach mówił „nie sądźcie”, „każdy kto powie swemu bliźniemu, itd.”
Opinionizm. „Mam prawo mówić, że on jest taki i taki bo to moja opinia i wrażenie. A Ty nie masz prawa mi tego zabraniać.”
Słyszymy często powyższe zdanie wtedy, gdy upominamy kogoś, że stawia kogoś złym świetle publicznie, czy w mniejszym gronie. Jeszcze mocniej mówią dziennikarze: „mam prawo a nawet obowiązek spekulować, snuć domysły roztaczać publicznie podejrzenia na temat danych osób. Taka moja praca”. Nie. Dziennikarstwo, tak jak politykę obowiązują te same zasady moralne co każdego człowieka. Jeśli ktoś uważa, że ich łamanie jest dopuszczalnym elementem obowiązku, to tak rozumiane dziennikarstwo jest samo w sobie złe.
Swobodnie wypowiadać możemy opinie nie uderzające w dobrą reputację nikogo. Czy to rolnik, bankier, czy polityk. Kiedy są krytyczne, stawiają kogoś w złym świetle, sam fakt, że takie mamy wrażenie i taka jest nasza opinia nie uprawnia nas do ich wypowiadania, z uwagi na niekorzystne konsekwencje dla dobrego imienia bliźniego. Jeśli jest niekorzystna musimy ją dobrze sprawdzić i udowodnić. Bo łatwo możemy się tu pomylić. A wymaganie, by to oskarżany sie tłumaczył jest złamanie podstawowej zasady domniemania niewinności i prowadzi do absurdu stanowiącego kwintesencję plotkarstwa: Każdemu będzie można wtedy zniszczyć reputację na podstawie własnego wrażenia. W plotkę ludzie uwierzą. Ale gdy ten ktoś będzie próbował się bronić, to już ludzie tego nie usłyszą. Człowiek w OPINII publicznej zostanie odstrzelony.
Tym bardziej uwierza, gdy to człowiek należący do grupy, np. polityków, która nie cieszy się społeczną sympatią.
Niektórzy jednak mówią, że właśnie polityków należy tak grillować, patrzyć im na ręce, przez co rozumieją, że można im różne rzeczy insynuować, domyślać, się stosować domniemanie winy. Nie. Nawet wobec diabła tak nie wolno, bo wtedy skupiamy się na jego wadach wyimaginowanych, a nie zauważamy rzeczywistych błędów.
W ten sposób taki diabeł rzeczywisty, czy zastępczy, Mozę celowo tworzyć grupy, które ośmieszają prawdę.
Niektórzy dziwią się że zarzuca się im wyciąganie czyichś wad i błędów i publiczne analizowanie. Mówią wtedy: „ przecież ktoś tam też analizował. To on może, a ja nie mogę?”
Nie chodzi jednak o to, że nie można krytykować, ale o to, co się krytykuje, co czyni się podstawą do publicznego stawiania bliźniego w złym świetle.
Takie krytykowanie okazuje się koniecznością wtedy, kiedy trzeba kogoś obronić przed konkretnym złem, przed poważnym wprowadzaniem ludzi w błąd, oczernianiem innych, kradzieżą, manipulacją.
I nawet, gdy już to robimy, to krytykujmy tylko konkretną złą rzecz. Pozwalanie sobie na szydzenie i niekonieczne do obronienia skrzywdzonego wyciąganie innych wad tego człowieka, śmieszkowanie na ich temat, jest nieuczciwym wykroczeniem poza konieczną krytykę.
W odpowiedzi na to możesz usłyszeć zarzut stawiania wygórowanych standardów moralnych. Jest to zabieg, po którym można rzekomego „moralizatora” dyskredytować, wytykając mu rozmaite, nie związane ze sprawą wady, błędy i przedstawiać jako przykład niekonsekwencji i obłudy.
Wielu z nas było w sytuacjach, kiedy próbowano nas wciągnąć w szyderę i nagonkę wobec ludzi, z którymi się w jakichś sprawach nie zgadzaliśmy.
Niestety najłatwiej człowieka zniszczyć w oparciu nie o jego rzeczywiste winy i błędy rzeczywiście krzywdzące innych, ale w oparciu o jakieś drugorzędne przywary, czasem rzeczywiste, czasem zmyślone, a czasem fałszywie wyolbrzymione.
Tak działa niestety mediokracja zwana demokracją w której liczy się opinia większości. A ta opinia większości jest właśnie przez media sterowana. Sterowana tym bardziej, im bardziej ludzie są w tych mediach zanurzeni. Tłum zazwyczaj sugeruje się opinią uśrednioną, płytką, emocjonalną, prześmiewczą, szyderczą, bo ta lepiej pobudza emocje i zagłusza jak chwast ziarno opinii rzetelnej, i dlatego trudniejszej do przyjęcia. Dlatego korzystanie z tego emocjonalnego narzędzia jest zasadne bardzo rzadko i tylko wtedy, bronimy innych przed czymś niemoralnym, haniebnym, krzywdzącym innych.
Tłumaczenie się: ja mam taką opinię i mogę ją wyrażać to też choroba medializacji. Ci co tak tłumaczą zapominają, że plotka i oszczerstwo najczęściej są opinią. Opinia może być więc zła. Samo więc posiadanie opinii nie uprawnia do jej swobodnego wyrażania. Ta opinia, powtarzam może być zła.
Czasem opinia delikatnie ośmieszająca jest gorsza niż ta agresywna. Bo agresywną ludzie od razu wyłapują. A rozłożone w czasie drobne przytyczki, szyderki, ludzie bardzo lubią i tak krok po kroku zabijają dobre imię człowieka.
Przykład. Samo mówienie "to są fakty" bez dowodu nie jest wcale powodem do podważania dobrego imienia. Powodem byłoby, gdyby ktoś mówiąc "to są fakty" oczerniał poszkodowanego. Gdy ktoś jednak sam jest w mniejszości i broni poszkodowaną mniejszość, a zdarzy mu się w ferworze przesadzić, to należy mu to powiedzieć, ale z szacunkiem i bez szydery. I jeśli on sam zachowuje się w opinii społecznej ośmieszająco, to niekoniecznie świadczy o nim, ale np. o tej społecznej "opinii", która ma zaburzoną hierarchię ocen. Ten proces miał miejsce w poszczególnych środowiskach prawicowych na prawo od partii rządzącej w 2022 roku, w organizacjach społecznych i politycznych i po kolei w kolejnych mediach.
Podobne zarzuty słyszałem gdy ktoś zaczynał wyciągać prywatne smsy, wiadomości i treści rozmów twierdzić, że niby tam cos strasznego jest: zaprzeczanie sobie, wymuszanie, pretensje. Podobnie gdy ktoś ogłasza, że wie coś strasznego, że widział, ale później ujawni. I zanim ujawni wszyscy wiedza, że to coś strasznego. Późni ej zapomina ujawniać, a w ludziach pozostało uprzedzenie do osoby, która została uznana za tego strasznego, o kim się zaraz wszystkiego dowiemy. Nie dowiedzieli się ale tak jak by się dowiedzieli.
Dlatego jeśli się mówi a, to trzeba powiedzieć b. Zamiast ogłaszać, że się coś ujawni, trzeba to od razu ujawnić, albo milczeć. A wtedy trzeba ujawnić, gdy to konieczne, by ludzi przestrzec, a nie budować owo erystyczne, medialne napięcie. Bo ono jest formą, która zastępuje i imituje treść. I jako taka jest ona wprowadzająca w błąd.
Przeciekawe, że zdarzało się, iż Ci którym to wytknąłem później byli tak samo atakowani przez innych i gdy broniłem tym razem tych, którym wcześniej to wytknąłem to i ja usłyszałem, że w rozmowie prywatnej mówiłem cos innego niż publicznie. I ten, kto mi to zarzucał zrobił jeszcze gorzej, niż ten, któremu wcześniej to zarzucałem. Zarzucał mi publicznie coś, co rzekomo powiedziałem prywatnie. Publika oczywiście nie ma tego jak zweryfikować, i zazwyczaj, nawet jeśli do końca nie dowierza, to nabiera do mnie stałego podejrzenia.
Dlatego właśnie jestem przeciwny przenoszeniu rozmów prywatnych w sprawy publiczne. I dlatego o tamtej, co on mi zarzucał, nie chciałem mówić publicznie, bo dotyczyła spraw niepublicznych, związanych z konkretnymi ludźmi, którzy wcale nie musieli chcieć tego wyjawiać. Związana była z takimi niuansami, że szerokiemu gronu trudno będzie je wszystkie nakreślić, żadna z osób zaangażowanych w sprawę nie ma pełnej wiedzy. Stąd publika, dowiadując się o sprawie publicznie może wyrobić sobie fałszywe opinie i błędne oskarżenia wobec danych osób.
Słyszałem więc że usprawiedliwiam draństwo polityka w jednym miejscu??(w rozmowie prywatnej?) i się tego wypieram w innym?(publicznie). Tymczasem taki zarzut jest unikiem i błędnym kołem wszak właśnie to, czy to, co usprawiedliwia jest draństwem, czy nie stanowi przedmiot sporu. JA uważam że draństwem nie jest, oponent uważa, że jest. Ale on mi zarzuca hipokryzję ignorując fakt, że ja ani wtedy ani teraz wcale tego, tak jak on za draństwo nie uważam .A on zarzuca mi jakbym gdzieś prywatnie uważał, a teraz nie uważam, czym projektuje mi własny, niezgodny z moim pogląd na sytuację i na tej podstawie zarzuca mi fałszywość. .
Przecedzanie komara a przepuszczanie wielbłąda i ostrzeganie przed odwrotnością aktualnego problemu.
Ludzie uznają za kompletnie dyskredytujące i pozbawiające zaufanie, drobne przywary, ale nie zauważą estetycznie bardziej odpowiadającego ich gustom elokwentnego chamstwa, kłamstwa, subtelnych manipulacji, poniewierania drugiego człowieka, szargania jego dobrego imienia właśnie w oparciu o tak błahe sprawy jak błędy popełniane przy okazji obrony kogoś. Nie będą widzieć błędów tych, którzy przyczynili się do śmierci setek tysięcy ludzi, ale tym, którzy przed tym przestrzegali wytkną agresję, pomyłki, doprowadza ich do społecznego linczu i szału, a potem będą im ten szał wytykać. Ukłują Cię szpilą w plecy, a potem będą publicznie cię poniżać i dyskredytować, że jesteś wrzeszczącym obłąkańcem. Wprowadzą Cię w błąd, a później będą Ci wyrzucać że kłamiesz, gdy powtarzasz w zaufaniu to, co usłyszałeś od nich.
Diabeł zastępczy – Putin, Hitler, Tusk, Kaczyński, itp.
Owo opieranie się na opinii i wrażeniu często jest połączone z metodą społecznego diabła zastępczego, np. w trakcie ataku Rosji na Ukrainę, ci którzy pokazują inny niż najpowszechniejszy obraz sprawy są od razu sprowadzani do roli ruskich trolii, szerzycieli putinowskiej narracji.
Jedynym wytłumaczeniem jest: „bo to przypomina narrację Putina”, „bo tak uważam”, „tak mi się wydaje”, „to oczywiste”.. I to ma wystarczyć, by wrzucić człowieka do tego worka na śmieci. To tak jakby mówić, że ktoś wspierał Hitlera, bo tak jak Hitler lubi zwierzęta.
Przedstawię dalej uzasadnienie, dlaczego to nie wystarczy. Chociaż… myślę, że od uczciwej argumentacji do takich ludzi lepiej by p rzemówiło krótkie: a ja mam wrażenie i opinię, żeś to ty ruski agent/złodziej/morderca/debil/skompromitowany szur/pedofil. Wolno mi tak mówić. Taką mam opinię. Jak się z nią nie zgadzasz, to się możesz bronić…
Dzieje się to w ramach wręcz terrorystycznie narzuconej społeczeństwu fałszywej alternatywy: Putin – diabeł USA NATO- jedyna słuszna opcja. W Rosji jest to samo, tylko odwrotnie wartościowane.
Tego typu etykietyzacja sprawia, że ludzie zarzucają wpieranie narracji Putina, akurat temu, kto z tą narracją walczy, tylko widzi dodatkowo, że narracja Putina jest lustrzanym odbiciem narracji NATO, czy Ameryki.
Zilustruję to następującym zdarzeniem. Jeden ze znajomych po moim komentarzu w istocie sprowadzającym się do wyrażenia powyższej myśli i wezwania, byśmy nie dali się skłócić z Ukraińcami odpowiedział mi: „No to od razu oddajmy się w strefę wpływów Putina” Pozostawiając na boku burzliwą dyskusję po tym komentarzu przytoczę tylko słowa stronnika Putina, które zresztą temu znajomemu później przytoczyłem: "Skrytykował go szef Czeczenii Ramzan Kadyrow, który uznał to za gotowość do "przegrania wojny z góry". "Niech od razu podda się Polakom, a nie prowadzi rozmów proeuropejskich, podważających autorytet armii rosyjskiej i całego państwa"– napisał Kadyrow na swoim kanale w Telegramie":
https://dorzeczy.pl/swiat/402979/kadyrow-krytykuje-rosyjskiego-generala-za-slowa-o-polsce.html
Obie strony, jak w przypadku powierzchownych konfliktów duopoli partyjnych??(PO i PiS, tradycjonaliści i moderniści) i innych fałszywych alternatyw zwalczają tych, którzy wskazują ich wspólny błąd. To samo stanowisko jest w Rosji oskarżane o wspieranie Zachodniej propagandy, a na Zachodzie: Putinowskiej. Obie bowiem propagandy bazują na półprawdach. Obie mówią, że nie chcą wojny, obie mówią, że jednak to, co robią jest konieczne. Ale każda z tych stron, zarzuca komuś wytykającemu błędy ich obu, że reprezentuje tą drugą, bo powtarza akurat to, w czym ta propaganda ma rację, pokazując jednocześnie, że z tego wynika iż się w konkluzjach myli. TO jest ordynarne wyrywanie tylko fragmentu stanowiska i hipokryzja ignorująca, ze Ci co oskarżają, też w wielu sprawach mówią to samo, co Putin.
Tak jak w przypadku pandemii(dodajmy, że Putin tak jak „zachód” wprowadzał sanitarne terrory, aborcja do 12 tygodnia jest całkowicie legalna), tak w sprawie wojny na Ukrainie mamy do czynienia z najbardziej agresywnymi i prymitywnymi przykładami socjocenzury przez wzbudzenie najbardziej negatywnych emocji za pomocą szydery, gróźb, ośmieszenia, skojarzenia z „diabłem zastępczym etapu: np. Hitlerem, Putinem, „antyszczepionkowcami”, „folarzami” i „płaskoziemcami”.
W efekcie wydaje się ludziom, że ktoś jest skompromitowany bo wypowiada tezy, które są w mediach i w powszechnym obiegu uznane bez żadnego dowodu(ludzie wolą gołe orzeczenia, dowody ignorują, bo wymagają wysiłku) za narrację Putina.
Metodę tą skutecznie wykorzystują przedstawiciele władz, partie polityczne, wzajemnie oskarżając się oskarżeniami o Putinizm. Wystarczy wysłać komunikat: Ci, którzy wątpią w zasadność militarnego wsparcia, którzy nawołują do rozmów, CI, którzy pokazują negatywne przypadki szczepień, czy skutki locckdownu i masek, powtarzają narrację Rosji rozsiewaną przez kremlowskich agentów wpływu.
Wystarczy.
Taki komunikat na poziomie emocjonalnym dyskredytuje całą grupę ludzi. Nie trzeba już żadnych argumentów. Ludzie będą ten komunikat, zanim przeprowadzą rozumowanie klasyfikować jako szuria, propaganda Putina, co odetnie u nich racjonalny osąd. Jeśli będą rozumować, to będą ewentualnie próbować uzasadnić ów przesąd, tą z góry przyjętą tezę.
To oczywiście rodzi efekt reakcji, coś co nazywam efektem Barabasza: w Odpowiedzi pojawi sie grupa, która widząc niegodziwość takiej metody w odruchu obronnym zacznie chwalić Putina i powtarzać tym razem już na prawdę jego narrację.
Nie wiemy, czy ostentacyjne uczestniczenie w wojnie nas uchroni bardziej niż ściągnie na nas niebezpieczeństwo, dlatego należy tego zaniechać i wszystkimi siłami, skłaniać władze do rozmów. Jak najszybciej. Uparte unikanie rozmów przyczynia się tylko do większych tragedii Ukraińców, czy mieszkańców innych terenów objętych wojną, do większych obszarów zniszczenia.
Ktoś powie: „Wierzysz, że Putin by wtedy nie zaatakował?”
Odpowiem, tak, jak w wielu przypadkach analogicznego chwytu: Nie obracaj kota ogonem: to Ty rozstrzygasz kwestie bezalternatywnie i Ty masz ją udowodnić. To Ty wierzysz jak w dogmat i świętość, że Putin i tak by zaatakował. A ja nie wiem i nikt z nas nie wie, i dlatego był obowiązek siadania do rozmów, realizacji porozumień Mińskich, a nawet stworzenia Autonomicznych republik Ługańskiej i Donieckiej. Byleby tylko zakończyć tragedię ludzi, wzajemne skłócanie Ukraińców, Polaków, Rosjan, którzy na tej Ukrainie sie urodzili, znikąd nie przyjechali. I od wielu lat są przedmiotem dyskryminacji, która rozlewa się i do nas, jakby odpowiadali za politykę swoich władz.
I tak, jak trudno winić Ukraińców, Polaków, za to, że powtarzają legendę Bandery, czy Piłsudskiego, tak trudno winić Rosjan, że wierzą w propagandę własnego kraju. Każda z tych grup żyje w swoich bańkach i jedyne co można zrobić, to je rozbijać, ale nie jeszcze bardziej emocjonalnie skłócać.
Wszystkie te etatystyczne tradycje są chorą pozostałością dawnego etapu rewolucji, który stawiał państwo w miejscu religii, w miejscu czegoś na czego ołtarzu warto składać życie ludzi bez ich pytania.
Życie ludzi nie może być zakładnikiem takich, czy innych koncepcji nt. granic i stref wpływów czy to Władz Rosji, czy Ukrainy, czy NATO i czy USA.
Wbrew szantażom moralnym i wbrew agresywnej prowojennej propagandzie ludzie nie wiedzą, czy lepiej pod wpływem Rosji, czy NATO. Ludzie panicznie boją się jednego, bądź drugiego ośrodka imperialnego dopiero pod wpływem intensywnej, agresywnej indoktrynacji.
Skąd wiemy, że to dozbrajanie Ukrainy, medialne podtrzymywanie narracji sprowadzającej Rosjan i Rosji do miana podludzi nie jest właśnie działaniem strażaka podpalacza, który wywołuje wieszczony wcześniej problem, żeby go bohatersko gasić?
Czy Ci, których do tego gaszenia wzywa, obiecując że są bohaterami, ogłaszając, że obronią Europę przed pożarem, że mają taki obowiązek nie stają się przez to jego ofiarami a jednocześnie nieświadomymi podpalaczami?
TO jest analogiczna metoda faktów dokonanych, i samospełniających się przepowiedni, co w przypadku korowida.
Żeby bowiem usprawiedliwić wojnę należy, wzbudzić u ludzi poczucie strasznego zagrożenia, a dodatkowo odczłowieczyć wroga” I niestety mamy do czynienia z intensywnym odczłowieczaniem Rosjan, tak jak mieliśmy do czynienia z odczłowieczaniem „antyszczepionkowców”, przeciwników obostrzeń i koronapsychozy..
Gdy tylko powiesz cos zaprzeczającego powszechnej narracji zniszczą Cie prostym chwytem: z oburzeniem ogłoszą, że Twoje tezy to ruska propaganda specjalnie rozsiewana w mediach przez agentów. Oczywiście tego nie udowodnią, ale jednym gołym orzeczeniem, na poziomie emocjonalnym zagłusza Twoje argumenty. Zignorują fakt, że każda propaganda posługuje się prawdziwymi elementami. W związku z czym, nawet jeśli pewne tezy głoszą rzeczywiście agenci, to mogą wykorzystywać tezy prawdziwie, a więc są ludzie, którzy będą wspierać tych ewentualnych agentow” ze względu na te słuszne tezy, bo nie mają wystarczających danych ,by ich o agenturę oskarżać. Nierzetelnie wiec jest odrzucać pewne tezy tylko dlatego, ze cos podobnego mówią Amerykanie, czy Rosjanie. Może sie bowiem okazać, ze mówią coś podobnego ale w istocie innego. A moze byc tak, ze zarówno to, co mówią Amerykanie o władzach Rosji, jak i Rosjanie o "Zachodzie" jest w dużej mierze prawdą. I nie rozstrzygam teraz co nią jest. Pokazuję tylko, dlaczego takie "oficjalne alerty" przestrzegające przed stwierdzeniami charakterystycznymi dla rosyjskiej narracji są manipulacjami.
Trzeba przypominać, że taka forma pomocy, zarówno socjalnej jak i militarnej szkodzi cały czas zarówno Polakom, jak i Ukraińcom. Podkręca animozje, rodzi frustracje tych, co całe życie płacą podatki, ale nie mogą liczyć na proste świadczenie, rodzi to frustrację, tych Ukraińców którzy w Polsce pracują tu od lat, płacą podatki, ale takiej pomocy nie mają. jest to bardzo szkodliwy proces skłócania Ukrainców z Ukraińcami, z Polakami. Ta Ukrainizacja Polski szkodzi Ukraińcom, Polakom. Politycy sie biją a cierpią niewinni ludzie. Zniszczyli Ukraińcom Kraj, mamili ich szybką wygraną. Tymczasem obowiązkiem władzy jest chronić życie obywateli. Nawet kosztem zmiany granic. A wielu obywateli Ukrainy chciało współpracować z Rosją, mieć swoje niezależne republiki. To Ukraina przyszła do nich decyzją wielkich głów z dalekich krajów.
Napaść na Ukrainę przez Putina była Wielkim Złem, zbrodnią głupio tłumaczoną obrona przed nazistami Ukraińskimi, czy Ameryką. Przeciez Putin wiedzial, ze oprocz nacjonalistów i władz ucierpią przede wszystkim zwykli ludzie. Władze Ukrainy tez to wiedziały, dlatego miały obowiązek zgodzić sie na niezależność wschodnich republik Donieckiej i Ługańskiej. Gdyby i wtedy Putin zaatakował resztę Ukrainy, to mogliby mówić że zrobili co mogli. Ale nie, oni mówili coś, co w istocie było uczynieniem niewinnych ludzi zakładnikami ich politycznych koncepcji granic. Granice to nie żadna świętość, żeby je bronić kosztem życia ludzi, którzy nawet nie do końca wiedzą czy rację ma Putin czy USA, a powtarzają akurat tą propagandę, która do ich telewizorów i domów dociera. Ten chory kult zideologizowanych koncepcji politycznych i Putina i USA i władz Ukrainy zniszczył Ukrainę, zrujnował całe wsie i miasta, pozbawił ludzi dorobku życia. I to dzieje sie juz od ponad 8 lat, a nie jak wiekszość myśli od roku. To rzeczywiśćie nie nasza wojna. Nie jest to też wbrew pozorom wojna wszystkich Ukraińców. To wojna Polityków, którzy uczynili ludzi zakładnikami swoich idei, wcześniej wielu z tych ludzi indoktrynowali przez media. Obronimy Ukrainę naciskając na rozmowy z Rosją, nawet jeśli to ma oznaczać referendum i utworzenie niezależnych republik.
Hipokryzja Propagandy prowojennej
Propagandyści zarzucają np. rzekome wspieranie Putina, nienawiść do Ukraińców, tym co mówią „to nie nasza wojna”, „StopWojnie”. Hasła te mogą być tymczasem postulatem pokazującym, że dozbrajanie tylko potęguje tragedię Ukraińców, czy innych ludzi cierpiących przez wojnę, która nie jest wojną ich ale pewnej grupy polityków. Ci którzy wojnę wywołują nie ucierpią tak bardzo. Ucierpią niesprawiedliwie Ci, którzy nawet nie wiedzą o co wojna się toczy, ich będzie się siłą rzucało na front, a w ich domy będą spadały bomby i odłamki z rakiet, które nie były kierowane w te domy, ale w cele militarne. „Obrońcy Ukrainy” w ten sposób bronią nie Ukraińców, a własnych politycznych koncepcji. Tak, dotyczy to również Putina, bo i on się przewrotnie nazywa „Obrońcą Ukraińców przed nazistami”. Tymczasem wie on dobrze, że nawet jeśli wytępi ’’nazizm’’, to przy okazji zamorduje niewinnych ludzi, których to niby broni. Putin mógł zbombardować ciepłownie, przez co zwykli ludzie marzli, a jednocześnie nie odcinał dostaw zbrojeń napływających z zachodu i nie atakował swojego rzekomo głównego wroga Bidena: umożliwił mu swobodne pojawienie się w Kijowie. O czym to świadczy? Rzucanie rakietami w te same odległości nie było dla Rosji problemem. I to samo tyczy się władz Ukrainy, które zamiast w obronie ludzi siadać i rozmawiać, odmawiały rozmów. Tymczasem początkowe postulaty Putina były w dużej mierze teoretyczne słuszne i bez żądań terytorialnych, dlatego należało rozmawiać. Gdyby mimo tego Putin złamał ustalone w rozmowach ustalenia, to wtedy można byłoby się bronić. Ale obowiązkiem było choć spróbować porozmawiać, byleby tylko uchronić życie ludzi, ważniejsze od ideologicznych i politycznych koncepcji granic państw. I w każdym momencie wojny jak na razie można siadać i rozmawiać . Trzeba woli.
Przewrotny jest zarzut, że CI, co nie chcą się zgodzić na dozbrajanie Ukrainy, którzy mówią to nie nasza wojna mądrzą się na temat wojny i nie słuchają ekspertów. Jest dokładnie na odwrót. TO ich stanowisko jest właśnie ostrożnością w wyciąganiu poważnych wniosków. Jeśli bowiem nie wiemy jak skończą się rozmowy, to nie mamy moralnego prawa zakładać, że Putin i tak zaatakuje. Mamy obowiązek rozmawiać i zrobić wszystko, by uchronić ludzi od morderczej wojny. BO prędzej czy później i tak trzeba będzie rozmawiać. Dlatego lepiej od razu, żeby jak najmniej ludzi zginęło i żeby wróg nie powiększył swoich oczekiwań, które na początku nie miały charakteru terytorialnego.
Właśnie dlatego że nie wiem, nie mam prawa mówić, że „musimy dozbrajać Ukrainę”, bo inaczej Putin nas zaatakuje. Istnieje bowiem prawdopodobieństwo, że właśnie przez dozbrajanie nie tylko ściągniemy atak na siebie, ale i zaszkodzimy Ukraińcom, poprzez przedłużanie wojny i ściąganie śmierci na kolejnych niewinnych ludzi.
Status quo to brak wojny. On jest punktem wyjścia.
+++
Kto zaczął?
Często spotykam się z sytuacją gdy jedna strona sporu wydaje się przekonująca, mądrze brzmi, no krystaliczna!, ale jej zarzuty przybrane w kubraczek obrony ograniczają się do przekonująco brzmiącego ciągu powtarzanych po wielokroć gołych orzeczeń. Dlatego uwrażliwiam: pytajmy zawsze: Dlaczego? Gdzie dowód? Wynika, czy nie wynika? Z czego wynika? KTO ZACZĄŁ?Czy rzeczywiście taka jest sytuacja jak to dana osoba przedstawia jako oczywisty fakt? Czy ten „fakt” nie jest czasem opinią, z którą właśnie oskarżana strona się nie zgadza? Czy wobec tego nie ma miejsca błędne koło w rozumowaniu?
Owszem, takie uzasadnienia bywają nudne, męczące i mało przekonujące, w przeciwieństwie do efekciarskich, acz gołych jak ten cesarz w „nowych szatach” oskarżeń. Na oskarżającym jednak ciąży obowiązek udowodnienia. Czasem nam się wydaje, że podane przez niego wywody to uzasadnienia. W rzeczywistości w miejsce uzasadnień wstawia on kolejne gołe orzeczenia, mocne morały, ogólnikowe pouczenia, które nas być może porywają i przekonują, często zaś wręcz druzgocąco „kompromitują” tego, w kogo są wymierzone, ale które de facto są unikami - zagłuszają argumenty drugiej strony i konieczność odniesienia się do nich. Dyskusja z takim stanowiskiem nie ma końca. Oskarżony trudzi się by argumentować(choć nie musi, to nie on ma taki obowiązek), a w odpowiedzi otrzymuje unik: nowe oskarżenie, nijak odnoszące się do tych mozolnych uzasadnień, albo zawierające również ignorujące je odniesienie do samego stwierdzenia. Rzetelne uzasadnienia bywają kwitowane szyderczo jako wariactwo, mania, słowna ekwilibrystyka, „filozofowanie”, czy rozwlekłe eseje. I same takie określenia mają zwolnić z odniesienia się do treści w nich zawartych. Ich autorzy są często łapani za słówka, próbuje się ich przedstawić jako grafomanów, narcyzów, niekonkretnych krętaczy, niedojrzałych, tchórzy itd., by w ten sposób sprawić, że czytelnik zarazi się owymi negatywnymi emocjami im przyklejanymi i w ogóle nie zauważy, że jakichkolwiek argumentów użyli. To nie jest uczciwa dyskusja. To stare sztuczki, manipulacje, odwołania do emocji w swej istocie niezwykle podłe szczególnie wobec tych, którzy sami od takich chwytów stronią. Uważajmy na nie. Piętnujmy od razu manipulacje. Nie pozwólmy na tak łatwe zabijanie słowem! Pytajmy, kto tą lawinę zaprzeczania choćby wiary w Kościół zainicjował? Kto zaczął?
Dostateczna racja,
a raczej jej brak jest kluczem do zrozumienia kilku błędów bardzo częstych w całym Kościele i poza nim, w różnych sporach między ludźmi i ich grupami. Jest to błąd, który często popełniają zwaśnione strony różnych sporów. Nie wyróżnia on wcale jednego, czy drugiego „Bractwa”.
„(…)jak mówi Bóg do proroka Jonasza o Niniwitach, my nie odróżniamy między prawicą a lewicą (Jon 4, 11), ponieważ na każdym kroku z powodu niedołęstwa poznania uważamy zło za dobro, a dobro za zło.”
Św. Jan od Krzyża
„Nasza głowa ma granice. Wchodzi w czapkę lub kapelusz.”
Św. Maksymilian Maria Kolbe
Święci przypominają nam za Pismem w powyższych słowach o ułomności naszego poznawania, i podatności na łatwiejsze emocjonalnie do przyjęcia oskarżanie(z którego Diabeł słynie i do którego nas kusi)przez które możemy się pomylić w ocenie bliźnich, stąd tak ważne jest VIII Przykazanie nakazujące powstrzymywanie się od pochopnego sądzenia. A w przypadku wielu złożonych spraw zależących od decyzji Kościoła otoczonego szczególną Opieką Ducha Świętego trzeba nawet zaniechania takich badań. Złożenia ofiary z własnej opini.
Konkretni i pewni mamy być w uznawaniu reguł i zasad, ale bardzo ostrożni i NIEPEWNI, w ocenie postaw bliźniego, Aktów Kościoła, szczególnie w sprawach wysoce złożonych i podatnych na spekulacje i omyłki.
DZIEL i RZĄDŹ – plotka i domniemanie winy narzędziem rewolucji
Żeby dzielić, naucz lud rewolucyjnie domniemywać winę. Rewolucyjna "agentura" zastawia pułapkę: uczy nas zajmowania się tym, na czym się nie znamy: im bardziej się nie znamy, tym bardziej wierzymy naszym nowym autorytetom, które OSKARŻAJĄ. I sami uczymy się zasady domniemania winy: jeśli jakieś oskarżenie mocno brzmi(czyli pobudziło lepiej nasze wrażenia/emocje), to powtarzamy je jak fakt. Jest to całkowita odwrotność katolickiej tradycji, uczciwości, VIII Przykazania, zasady ignacjańskiej, cywilizazcji łacińskiej, itd. Jest to uleganie mocnemu wrażeniu, jakie w związku z ułomnością naszej pogrzechowej natury wywołują na nas oskarżenia. One się w szumie informacyjnym wybijają, i one są przez ludzi podłapywane. One są mylone z faktami. Szczególnie w świecie w którym informacja jest wzmocniona, jak kostka rosołowa, zapośredniczona przez uzależniające reklamy i media. Uczciwa argumentacja wydaje im się miałka, dlatego mylą ją z subiektywnością i z niewiarygodnością.
Właśnie na tej przewrotności polega rewolucja, która zjada własne dzieci. I w ten sposób Ci co chcą bronić Tradycji w istocie nieświadomie ją własnym działaniem zabijają, uskuteczniwszy zasadę „dziel i rządź”. Skoro bowiem juz nauczono ludzi traktować ufnie oskarżenia, a nieufnie oskarżanych, to bardzo łatwo ich wciąż dzielić: wystarczy rzucić oskarżenie, zdyskredytować, ośmieszyć. Ludzka, upadła natura jest po grzechu pierworodnym na takie sztuczki podatna. A kiedy do tego dodamy uzależnienie od mocnej informacji wypracowanej przez globalny, masowy mechanizm popkulturowo- medialny, to wychodzi u człowieka całkowita oporność na uczciwość i realizm. Hołdowanie owej upadłości, to główne narzędzie rewolucji, diabłów i służb. Element efektu kostki rosołowej:
Wciąganie ludzi na podstawie plotki w te dywagacje, które nie do nich należą, albo w których brak im danych odciąga ich od obowiązków, przez których zaniedbywanie rozpada się spoistość społeczna. Pogłębia się przy tym frustracja, czyli podłoże do emocjonalnych sporów. Ich rozsadnikiem jest plotka(często przybrana dla niepoznaki w „grzeczny”, „elokwentny” i „pobożny”, albo w zależności od emocjonalnych oczekiwań grupy „odważny” kubraczek), która łatwo wchodzi ludziom w nawyk. Po grzechu pierworodnym mamy tendencję, by nawet od największych świętych przejmować nie zalety, a wady, jeśli się za bardzo na samych tych postaciach i autorytetach skupimy.
Plotka bazuje na pójściu na łatwiznę, czyli uległości własnym pożądaniom w postaci stworzenia trwałych szufladek: „Kto nie krytykuje z nami, ten na pewno modernista, heretyk, kryptomarksista, prawak, PiSowiec, Tuskowiec, faszysta, ruski agent, czy inny wykolejeniec”. Na niej bazuje rewolucyjny bunt, prowadzący do samonakręcającego się mechanizmu ciągłych podziałów opartych na podejrzliwości, i zasadzie domniemania winy.
Przykładem tego pączkowania konfliktów jest oskarżenie księdza FSSPX, że jest heretykiem, bo nie chce się zgodzić z tezą oskarżycieli(wcześniej broniących słusznie księży indultowców przed oskarżeniami tego księdza wobec „indultowców”), że tłumaczenie słów konsekracji „za wszystkich” unieważni Akt konsekracji. Tyle, że podawane przez nich rzekome teksty Tradycji nigdzie tego w sposób jasny i pewny nie stwierdzają. To oni w sposób nieuprawniony krytykę samej tej formuły utożsamiają z stwierdzeniem nieważności konsekracji z jej użyciem. A to nie jest to samo. Formuła może być błędna, niegodziwa, niechciana przez Kościół, ale nie oznacza to nieważności samej konsekracji z jej użyciem.
Przedstawiają się przy tym jako lepsi tradycjonaliści w opozycji tych pozornych, tak jakby licytowali się na owo podejrzewactwo i nieuprawnione krytykanctwo, które miałoby być wg nich probierzem tradycyjności. Tymczasem właśnie to jest ich kluczowy, metodyczny błąd: Domyślactwo, podejrzewactwo i orzekactwo, opieranie sięna opiniach i wrażeniach i mylenie ich z obiektywnymi faktami sprzeczne z zasadą ignacjańską i VIII Przykazaniem, z zasadą In dubio pro reo – domniemaniem dobroci bliźniego i Aktów Kościoła. Jedni i drudzy ten błąd podzielają, realizując go tylko w innych obszarach tematycznych. A często wobec siebie.
Samo błędne przeświadczenie, że ta destrukcyjna postawa jest cnotą odwagi, potrzebnej krytyki, jest niezwykle zgubne wszak sprawia, że wystarczy rzucić plotkę, podejrzenia, by każdą konsolidującą się grupę skłócić. W tym wypadku skłócić Kościół, potem frakcję Tradycyjną w Kościele i tak w nieskończoność. Wystarczy rzucić plotkę, skoro ludzie za fakt i pewnik będą brali najbardziej niekorzystną interpretację, nawet jeśli jest mniemana, nawet jeśli nie wynika. No ale padła, poruszyła emocje, zakiełkowała w głowach i rozsadza swymi korzeniami Skałę Katolickiej Jedności.
Pojawiające się teraz w wielu czytających głowach podejrzenie, że powyższa wzmianka o Jedności to przejaw tolerancjonizmu, czy indyferentyzmu, to właśnie znakomity przykład tego plotkarskiego metodycznego błędu. Jest nim również nieuprawniony wniosek, że Ci, co bronią ważności konsekracji z użyciem formuły „za wszystkich” są tej formuły zwolennikami”, a nawet, że są zwolennikami herezji mówiącej że piekło będzie puste. To najzwyczajniej nie wynika, ale podejrzewacze traktują owo fałszywe utożsamienie jak oczywisty fakt.
Kolejnym przykładem tego samego błędu jest polemizowanie z tymi, co bronią obowiązku niedzielnego na NOM, jakby bronili rewolucje liturgiczną, która ten NOM zrodziła, a tych, co nie mogą się zgodzić z nieposłuszeństwem w sprawie święceń i z oczernianiem księży indultowców, jakby od razu podzielali błędy rewolucjonistów i modernistów, oraz traktowali Mszę Wszechczasów powierzchownie. Kolejnym jest twierdzenie, że NOM uczyni katolika obiektywnie protestantem. To wszystko uzasadnimy poniżej. To są przeskoki logiczne, nieuprawnione wnioskowania, oparte na tej samej zasadzie. I to ta zasada jest główną chorobą Kościoła. Z niej wypłynęła rewolucja i ona infekuje również sprytnie tych, co z tą rewolucją chcą walczyć.
Ja mam wierzyć w to, co katechizmy podają, a nie wykręcać się od prostych, katechizmowych nakazów, np. obowiązku pójścia na Mszę w Niedzielę w imię rozbudowanych analiz, które mówią, że Obrzęd dany mi przez Kościół uczyni mnie protestantem. A skąd ja wiem ,czy one gdzieś czegoś nie gubią? Obrzędy Kościoła mam poznawać po tym, że mi je Kościół daje. Tym, co Kościół daje nie są nadużycia, przypadłości wykraczające poza zasady, ale minima decydujące o tożsamości tych Aktów. Błędy w tych danych obrzędach nie są doktrynalne ani obyczajowe, nie zaprzeczają wierze, nie wymagają postaw niemoralnych. Pan Jezus umożliwił Apostołom ucieczkę, zdradę i zaparcie, ale to nie znaczy, że zdrada i ucieczka są istotą Kościoła. Kropka.
MECHANIZM PLEMIENNYCH UPRZEDZEŃ i CZEPIALSKO NAGINANYCH ROZUMIEŃ
SZYDERA - Najmocniejszy argument
WIEM, ALE NIE POWIEM. UPRZEDZANIE I PLOTKA
Gdy słyszę, że ktoś zaczyna krytykę od zastrzeżeń: brak miejsca dla szurii”, „z wariatami nie dyskutujemy’, gdy wyciąga prywatne rozmowy, gdy mówi, że zna jakieś skandaliczne zachowania danej osoby, ale dopiero je ujawni, to mi się lampka zapala.
Przecież to są wszystko narzędzia budowania plotki. Zanim ktoś przedstawi dowody, to już uprzedza odbiorcę, nastawia emocjonalnie negatywnie do tego, kogo będzie później krytykował.
W oparciu o takie „zaklęcia” ludzie się nakręcają, ośmieszają tych, których uznali za „szurów” a czasem właśnie przedmiotem sporu jest czy to co te szury mówią jest racją, czy nie. I ich racje nie są rozpatrzone, ale zagłuszone powyższymi emocjonalnymi etykietami i uprzedzającymi hasłami. Grupy ludzi ochoczą się prześcigają w szydzeniu z tych szurów.
Biją sobie brawo, kto im mocniej pociśnie mówiąc: w końcu ktoś odważny, w końcu im nie słodzi, tylko obiektywnie krytykuje.
Tym ludziom się jednak coś pomyliło. Wg nich alternatywą dla subiektywności pozytywnej, czyli słodzenia sobie jest subiektywność negatywna, czyli krytykanctwo.
Umacniają to swoje pomylenie, poprzez powtarzanie w obrębie swoich grup tych etykiet przylepianych do aktualnego kozła ofiarnego. Kiedy znowu w takich grupach pojawi się nowy konflikt, to robią to samo, tylko na odwrót. Zamiast odejść od błędnej metody, pozostają przy niej, tylko zmieniają grupę osób w którą uderzają.
Takie podejrzewactwo może sprawić, że tak jak w przypadku ks. Piora, Abp. Marcela czy publicystów tu analizowanych ludzie dadzą się zwieść fałszywym tropom: będą krytykować ich za rzeczy drugorzędne, estetyczne, często nawet dobre, ale nieświatowe (jak płaszcze) a przez to z nikną im z oczu rzeczywiste błędy krytykowanych ludzi. Mogą też łatwo wylać dziecko z kąpielą i odrzucić z istoty dobre hasło, dlatego, że przykleili się do niego rozmaici kompromitatorzy.
Ludzie wierzą na słowo komuś kto zapewnia, że odkrył skandal. Taki ktoś często mówi, że dopiero go ujawni, a zanim ujawni, to już wszyscy nastawiają się że to skandal i przyjmują uprzedzenie wobec tego, kto został oskarżony. Gdy ten ktoś w końcu ujawni zdarzenia, które są rzekomo skandalem, to już ludzie nawet nie sprawdzają ,czy to co ujawnił rzeczywiście czegokolwiek dowodzi, czy rzeczywiście jest czyms aż tak karygodnym. Nie musza. Już wiedzą że jest, a przedstawiane im fakty po prostu nazywają skandalicznymi, nawet, gdyby wcześniej ich za takie nie uważali.
Nie wymagają procesu. Wymagają od razu ukarania. Tak jak z rzekomymi księżmi pedofilami. Tych którzy ich nie skazali uznają za współwinnych zapominając, że oskarżenie może być fałszywe, a np. przełożeni kościelni maja obowiązek być tu ostrożnymi właśnie dlatego, że wiele razy zlinczowano ludzi, bo wytworzono medialne wrażenie oparte na emocjach, że ktoś jest winny. A po tem, po latach, po zniszczeniu człowieka okazało się, że jednak winny nie był. Tak działa plotka. Niestety ten sam mechanizm pojawia się w rozmaitych sporach na prawicy: rzuca się podejrzeniem a poszlaki traktuje jak dowody jego winy. I tak jak rzekomych ujawniaczy pedofilii w Kosćiele niektórzy uważająca bohaterów, tak za bohaterów, odważnych uważa się tych, którzy bez mrugnięcia okiem przedstawiają plotki o „Złym Soborze” o „oszustwie wyborczym” o „kompromitacji”: o „wspieraniu putina”, o „szurii” jakby były faktami.
Stąd łatwo na tej podstawie zrobić z igły widły. Oskarżyć łatwo. Przykleić etykietę łatwo. Ale odkleić dużo trudniej. Gdy okazuje się że była fałszywa, to sprostowanie już do ludzi nie dociera. Tak działa plotka.
Podejrzliwość do własnych podejrzeń
Dobrze wyrobić sobie taki nawyk, że nawet jeżeli z czymś się intuicyjnie, po pierwszym przeczytaniu nie zgadzam, to staram się znaleźć takie wytłumaczenie danych słów czy postaw, które je broni. Gdy czytam książkę i zrazu zdaję się iż pewne słowa to głupota, czekam do końca, nie dowierzam swojemu wrażeniu ponieważ wiele razy dopiero dalej, dopiero po przeczytaniu całości autor wyłożył swoje racje i pokazał, że to wcale takie głupie nie jest, a często mnie przekonał, że to ja sie myliłem. Tego jednak nie dostrzeże ktoś, kto swoje pierwsze wrażenie myli z faktami i w dalszym czytaniu, czy obserwacji nie widzi rzeczywistości, tylko projektuje własne uprzedzenie na tą rzeczywistość. Wszystko będzie nazywał faktycznym i obiektywnym, ale to nie znaczy, że to takie będzie.
Nie warto polemizować z najmniej korzystnym dla stanowiska mojego oponenta rozumieniem. Wtedy zawsze tendencyjnie naginałbym wypowiedź bliźniego na jego niekorzyść. A tu trzeba „naginać” na odwrót. Na korzyść. Tego wymaga uczciwość, zasada ignacjańska i VIII Przykazanie Boże.
„Naginać” dałem w cudzysłowie, ponieważ często się zdarza, że ci co sami naginają, zarzucają przewrotnie to naginanie tym, którzy pokazują proste rozumienie, do którego żadnego naginania nie trzeba.
Kat obraca kota ogonem i ofiarę przedstawia jako kata. Złodziej najgłośniej wrzeszczy „łapej złodzieja”. Proszę tą przewrotną METODĘ zapamiętać. Podobnie inne błędne metody w tym rozdziale opisywane. Powtarzają się ona wszakże w wielu, z pozoru prozaicznych sporach w polityce, kulturze i życiu codziennym. Jeżeli chcemy odbudować Cywilizację przez duże „C”, musimy się ich wystrzegać i zaproponować kontrmetodę: ostrożność w wydawaniu sądów i definiowaniu sytuacji pociągającym za sobą nieuprawnione obwinianie kogoś. Tego wymaga od nas bezpośrednio VIII Przykazanie Boże! Tego wymaga przykaz Chrystusa: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni”. A jakby się głębiej zastanowił, to i cały Dekalog.
Nie traktujmy litery soboru jakby była przez przyrodę przywiązana do znaczenia i aż tak akonwencjonalna. Nie powtarzajmy tym samym smutnych błędów tych, co solili scripturę. [2020, z poprawkami 2021]
Prosto się plącze, a zawile rozplątuje.
Musimy nauczyć się odróżniać znaki
konwencjonalne od postaw moralnie złych per se! Katolicy się
nieustanie kłócą w oparciu o ten fałszujący sprawę brak
rozróżnienia.
Niektórzy mówią,
że to rozróżnienie jest sprzeczne z ewangelicznym "tak-tak,
nie-nie". Wręcz przeciwnie. To ewangeliczne stawanie w prawdzie
tego rozróżnienia wymaga.
Rzeczywistość jest bardziej skomplikowana niż ograniczone możliwości językowe. Dlatego uproszczenia zafałszowujące rzeczywistość robią wrażenie prawdziwych, a zawiłe opisy wyrażające prawdę dokładniej wydają się "mową niejasną”. Wydają się! Prosto się kable pojęć splątuje. Chcąc je rozplątać trzeba się zawile pomęczyć. W rzeczywistości droga do prostoty wiedzie przez zawiłość, a krzywdzącą przewrotnością jest obwinianie rozplątywacza podejmującego ów wysiłek. Tak jak na mapie droga od jednego, do drugiego punktu wydaje się prosta, ale gdyby człowiek ją wybrał mógłby stanąć w pewnym momencie przed skarpą i obchodzić ją później niepotrzebnie dookoła, dokładając dystansu. Często najprościej w rzeczywistości wybrać tą drogę, która na mapie/na piśmie wydaje się zawiła. Takie uroki pogrzechowego świata. Cień Krzyża przydrożnego, prostego rzucony na nierówny teren sprawia wrażenie, jakby Krzyż był krzywy. Nie jest. To rzeczywistość jest krzywa. My, ułomni wybieramy pozory prostoty, drogi na skróty, stajemy pod skarpą, dajemy się zrobić w konia optycznym złudzeniom. Zwodzeniom.
Cieniom.
Na
pytanie: "Jeżeli V2 niczego nie zmienił w doktrynie i świetnie
da się go zinterpretować w świetle Tradycji, to skąd to całe
posoborowe zamieszanie?"
odpowiem pytaniami:
Skąd założenie, że to zamieszanie
jest konsekwencją tego soboru?
Jeżeli
Ewangelia nie była protestancka, to skąd to całe zamieszanie
denominacji protestanckich?
Nie twierdzę tu, że nie można krytykować (pewnych aspektów) V2, czy tzw. „NOM”. Nie twierdzę, że są idealne. Twierdzę tu, że akurat ten sposób i zakres krytyki jest błędny. Twierdzę, że sumienie, z powodu mojej ograniczoności, niekompetencji, czy głupoty, nie pozwala mi przystać do kilku krytycznych twierdzeń. Już je tu analizowałem.[2020, popr. 2021]
Łatwo odrzucić i oskarżyć. Pomylić istotę z przypadłościami.
Poplątać kable.
Trudniej obronić i rozplątać.
Kto ma się tłumaczyć? Krytyka pochopnej krytyki
Z zasady obrony bliźniego i Kościoła wynika konieczność podejrzliwości do jednego: do zbyt łatwej i odgórnej podejrzliwości. Podejrzliwość do podejrzliwości. Krytyka pochopnej krytyki.
Tu był tekst, który przeniosłem w znacznej części do książki „Strażnicy Tradycji. Benedykt XVI i kard. M. Lefebvre. Kto ma rację?” Tam więcej przykładów powyżej zarysowanych skłócaczy:
https://drive.google.com/file/d/1LlcC6gwHN_NV9ewQDhlzkc12Hu5r8Nep/view?usp=sharing
***
Diabeł nie kusi, których nie musi.
Jeśli ktoś wpadł w potężny błąd samodzielnego rozstrzygania, to diabeł już nie musi takiego kogoś kusić przeciw zewnętrznej pobożności. Może w niej nawet dopomagać, ponieważ pozwala ona zagłuszyć główny błąd i zwieść ludzi owym nieodpartym wrażeniem że Ci, którzy sprzeciwili się papieżowi tacy doskonali, tak wszystko robią dobrze, tacy dobrzy dla innych i uśmiechnięci/zmożeni zatroskaniem. Po co będzie sobie tą przynętę psuł?
Uczciwy osiągnie sukces? Bajki. Zostanie zadeptany przez tłum, co biegnie ku przepaści.
Nieraz słyszę, że uczciwość pomaga w osiąganiu sukcesu. Nic z tych rzeczy .W społeczeństwie, które ma nieuczciwe metody działania taki uczciwy człowiek jest bowiem jak ten, który do całego tłumu biegnącego ku przepaści woła by się zatrzymali. W końcu sam zatrzymuje się i zaczyna biec w przeciwnym kierunku. Czy tłum pójdzie za nim? Nie. Zadepta go. Być może ktoś go po drodze dobrotliwie podniesie, gdy upadnie, ale później będzie z troską narzekał: „pomogłem mu, próbował wytłumaczyć by biegł z nami, ale on coś sobie ubzdurał i dalej ładował się pod nogi biegnących. Szkoda gościa”
Być może dopiero jego ofiara sprawi że część tłumu się zatrzyma, widząc zwłoki. Ale on już tego za swojego życia nie zobaczy. No cóż, ziarno musi obumrzeć…[2022]
Metoda kleju wieloskładnikowego.
Gdybym chciał osiągnąć efekt, którego przyczyny mają być trudne do uchwycenia, np. ograniczyć liczebność populacji ludzkiej, nie robiłbym tego jednym środkiem, np. jednymi nurtami myślowymi, falami, bakteriami, wirusami, wojnami, głodami, czy chemikaliami. Zrobiłbym to wszystkimi tymi środkami na raz. I tak, że żaden z tych środków by SAM nie wystarczył, że działałby dopiero w połączeniu z innymi. Wtedy ludzie zazwyczaj odkrywaliby tylko jeden z elementów owej mieszanki, kłócili by się i prawdą, to bomby ostatecznie zniszczą życie zwykł wzajemnie dyskredytowali, wszak w rzeczywiści osobno żaden z nich nie jest owym strasznym mordercą. Łatwo wtedy zrobić przysłowiowego „foliarza”, czyli wariata z każdego, kto widzi że coś nie tak, ale zauważa tylko jeden, czy część elementów. Rzeczywista przyczyna np. zgonów jest tak rozbudowana, że ludzie traktują ją jako fałszywą, bo zbyt zawiłą, zbyt trudną do zrozumienia. Do owego pomylenia zawiłości z fałszem wrócimy niedługo.
Teorie spiskowe
Spiski oczywiście są czymś prawdopodobnym, znamy je z biznesu, szkół, z rodzinnych porachunków, często są z punktu widzenia opłacalności zbędne, są efektem zawiści, chęci zemsty, zabawy drugim człowiekiem, itd.
Skoro ludzie planują i majstrują w piaskownicy, szkole, w pracy, to mogą to robić i w światowej polityce. Kosić konkurencję, wchodzić na wiele pól, czasem dla interesu, innym razem z powodu ambicji: zdrowych, bądź chorych. Działają z użyciem mediów, polityki, rozmaitych branż. Większości planów zrealizować się nie udaje, ale czasem jakieś się udają. Planów jest wiele. Dopiero gdy udaje się jeden z setek planów uda zrealizować, ludzie o reszcie zapominają, a traktują ten jeden, udany, jako superhiper wielki tajny plan. Nie wszystko wyszło po myśli planujących, wszak... to tylko ludzie;) My też planujemy i tak samo planują jacyś tam bogacze i rządzący. Każdy na miarę swoich możliwości i obsesji.
Eugenika to nie bajka, są konkretne spotkania, programy, prognozy, projekcje o wirusach sprawiające wrażenie samospełniających się (z pewnymi nieprzewidzianymi zmianami) przepowiedni... Mam tu wyliczać spotkania z roku 2011 w których mówiono o wirusie, kilkadziesiąt filmów straszących straszną epidemią, dezynfekcją, grozą terroru sanitarnego, trupami na ulicach, skafandrami, pokazywanymi co jakiś czas na długo przed 2021 rokiem.
Nie oburzałbym się jednak aż tak bardzo na tych co wymieniają nazwiska Gatesa, Rotschildów, Russelów, Sorosa itd... i robią z nich takich szatanów zastępczych. Ludzie muszą jakoś uprościć, bo zajmują się innymi, koniecznymi im do życia sprawami i nie są w stanie analizować wszystkiego. Jeśli możemy, to zwracajmy uwagę z przymrużeniem oka, że takich "masonerii" to jest dużo, tyle ile konkurencyjnych piekarni w okolicy. Zmieniają się, upadają... jeśli są wierzący, to przypomnieć im, że realnym Spiskowcem przeciwko ludziom jest Szatan.
To, że są konkurujące ośrodki wpływów nie wyklucza możliwości, że same zasady ich konkurowania zawierają w sobie założenia sprzeczne np. z katolicyzmem. W tym wypadku katolicy w sposób jak najbardziej uprawniony, widząc te założenia mogą je postrzegać jako jedno zło i zgodnie ze swymi podstawami wiary wiązać je jak każde inne zło z Szatanem.
Jako człowiek wierzący wersje dualistyczne o złym Bogu przekształcam w wersję z szatanem i zwracam uwagę wierzącym, co skupiająsięzbytnio na samej masonerii, czy szukają jakiegoś jednego, uproszczonego czynnika immanentnego, że to takie nie za bardzo zgodne z naszą wiarą. My wiemy bowiem, że za złem stoi taka osoba, jak Szatan. Reszta jest zmienna i nawet samemu św. Piotrowi zdarzyło się być jego sługą.
Nie dajmy sobie narzucić nieuprawnionych założeń! [2021]
Rewolucja Liturgiczna a LGBT+(zapis gawędy z 20 lipca 2020)
Kogoś zdziwić może to skojarzenie. Co wspólnego to ma ze sobą? To, co łączy te dwie sprawy, to ideologiczna podstawa. Podstawa, a raczej jedna z chorób, które trawią zachód od wielu, może już nawet setek lat: Antytradycjonalizm. Apoteoza postępu, nowości, zmiany. I jakby równoważący tą skrajność – archeologizm. (Tak to bywa, że społeczeństwo wpadające w jedno odstępstwo od prawdy zaczyna równocześnie trawić odstępstwo przeciwne. I tak też tworzą się fałszywe alternernatywy w oparciu o fałszywą negację tego co zdrowe. Lekarstwem jest powrót do „homeostazy” do środka, wyznaczanego przez belki Krzyża. Podobnie, gnostyckie odrzucenie ciała rodziło hedonizm, a protestanckie przecenienie jednej części np. SAMEGO Pisma sprowokowało przeciwne mu przecenienie „DUCHA”, w „charyzmatycznych” często ignorujących swe sprzeczności uniesieniach.)
To, co konstytuowało rewolucję liturgiczną i przebija w jej praktyce to unikatowe przeświadczenie niespotykane na taką skalę wcześniej, że oto możemy sobie siąść i skonstruować wg przeróżnych teorii, jaka to jest ta liturgia lepsza, jaka jest bardziej pierwotna, albo przeciwnie: bardziej dostosowana do współczesności. Jest to zjawisko analogiczne do konstruowania sobie tożsamości płciowej, a tym bardziej powiązania słów takich jak „kobieta” i „mężczyzna”, z konkretnymi cechami fizycznymi w oderwaniu od tradycji, wg widzimisię człowieka, czy jednego z gremiów epoki.
Ani języka, ani praw przyrody, a wraz z nimi płci, ani zwyczajów, ani norm społeczno zdrowotnych, ani imienia, ani własnej tożsamości nie możemy sobie ot tak, na pstryknięcie palcem skonstruować, czy zrekonstruować, bo się wtedy z nikim nie dogadamy. Bo ktoś inny też se tak siądzie, skonstruuje ale inaczej niż my i nie będzie wspólnych podstaw. Wieża Babel. Każdy pójdzie w swoją stronę. Zrobi się chaos, cywilizacja się rozpadnie, rozpadną się więzi: społeczne i mentalne, kulturowe i logiczne(logika opiera się na więzi, na istnieniu uniwersalnych praw wiążących przyrodę, myślenie ludzkie. Analogicznie jest z kulturami, które są siecią naczyń połączonych.)76
Czas przyszły użyty powyżej to błąd.
RELIGIA I MORALNOŚĆ ZASTĘPCZA.
Infolatria i kult nauki
Informacje, daty, nazwiska, specjalistyczne terminy. Wystarczy nagromadzić ich multum, szczególnie gdy są mało znane i wypowiedzieć rozmaite teorie z nich zbudowane z pewnością siebie, by wprawić ludzi w zachwyt i zamknąć usta krytykom. Czytelnicy zazwyczaj nie będą potrafili zweryfikować ich prawdziwości, dlatego żeby nie wyjść na głupa przytakną. Jeśli ich przekaziciel zrobi to kategorycznie i pewnie, to zyska całą rzeszę fanów, których „oświecił”, którzy na każdą próbę krytyki odpowiedzą atakiem. Raz ich zarzutem będzie, że ten, co się skrytykować ośmielił jest za młody, innym razem, że za stary, raz że prosty chłopek co się nie zna, innym razem że „yntelygent” zaorany akademickim oderwaniem od rzeczywistości. Co by nie powiedział - wszystko źle! Najczęściej będą redukować jego krytykę do absurdu, przypisywać twierdzenia, których nie prezentował i tak uplotą sobie chochoła wygodnego do nawalanki w obronie swojego „guru”.
Wrzuciwszy w swoje prace multum danych z różnych dziedzin, sprawia ów „guru”, że czytelnicy nie są w stanie ich wszystkich zweryfikować. OCZAROWANI ich mnogością wierzą w nie. Mylą zdecydowane orzeczenia z wnioskami. Mylą wrażenie rzetelności z rzetelnością. Żeby nie wyjść „na głupa” przed pewnym siebie ich wypowiadaczem i jego fanami wpadają w zachwyt, a każdego kto waży się je podważyć odsądzają od czci i wiary. Każdego, kto zapyta: „OK, ale jak to udowodnić, z czego to wynika?” zbywają oskarżeniem, że „przeczytał, ale tak, jakby nie przeczytał, bo nic nie zrozumiał”
I tak jak każde słowo krytyki odbierane jest jako plugawy atak a w tym celu sprowadzane do absurdu, tak każde słowo owego charyzmatycznego autora porywającego tłumy traktowane jest jak prawda objawiona. [2019]
Substytuty religii
Niektórym się pomyliło i postawę pewności, oddawania życia itd. jaką mają mieć wobec dogmatów własnej Religi prezentują wobec własnych wrażeń, granic państw i tym podobnych doczesnych rzeczy. I swoje wrażenia, zę coś jest modernizmem traktują jak dogmatyzm, nazywająto mylnie obroną wiary, podczas gdy w istocie czczą własne opinie.
Swoje koncepcje geopolityczne czynią podstawą do gadania: „tu nie ma dyskusji, tu jest sprawa zero jedynkowa, Ci są dobrzy a Ci źli, a kto twierdzi inaczej ten jest zły.”
No nie. Dobry to jest tylko Pan Bóg, a w takiej sytuacji jedne przyziemne koncepcje polityczne stawiają w miejscu Boga, a inne w miejscu Diabła.
Myślą, że to konserwatyzm. Nie. To cofnięcie się do poprzedniego etapu rewolucji, która to pomylenie zainicjowała w świątyniach spraw coraz bardziej przyziemnych: tzw. rozumu”, narodu, ludu, klubów piłkarskich, gwiazd popkultury i własnych zachcianek.
Nowa Moralność – Kult futbolu, „gwiazd” popkultury.
Emocje związane ze słabą grą „naszej drużyny”, głosy oburzenia, jakby ktoś po prostu słabiej grając jakąś zbrodnię popełnił, to przejaw moralnego zaburzenia. Zamiast piętnować kłamstwo oszczerstwo, zabójstwo, nieuczciwość, piętnuje się słabszą grę. A przecież nie ma przykazania: nie będziesz grał słabo w piłkę. Oburzenie zajmuje miejsce oburzeniu z powodu ciężkich przewin. Później już tych prawdziwych przewin nie zauważamy, bo emocjonalne zaangażowanie odwróciło naszą od nich uwagę w stronę substytuów.. Albo inaczej: w miejsce Starego Dekalogu, wchodzi w praktyce inny zespol przykazań: nie bądź szurem, ruskim trollem, nie spamuj, nie waż się grać w piłkę brzydko. Albo albo. Nie można dwóm Panom, dwóm moralnośćiom, dwóm religiom slużyć.
Ludzka percepcja totalizuje.
Moralność zastępcza pałek i worków pojęciowych
Już nie oszczerstwo, bluźnierstwo, cudzołóstwo i zabójstwo, są postawami godnymi potępienia. Teraz społeczne wzburzenie wzbudzają bardziej niesprecyzowane pałki słowne i worki pojęciowe, do których każdy wrzuca co innego: „spamowanie” „dogmatyzm”, klik bajtowe tytuły”, „propaganda”, „rytualizm”, czasem „liberalizm”, „manipulacja”, „marksizm”, „posoborowie, „hermeneutyka ciągłości”, „ośmieszanie się”. Wielką zbrodnią jest coś, co niektórzy nazywają spamowaniem, a już zwykłe oszukiwanie nie wywoływało uprzednio takich protestów i dyskusji pełnych oburzenia. Wielką zbrodnią dyskredytującą człowieka jest brzydka gra na instrumencie, wywinięty kołnierzyk, czy inna niezdarność, przegrany mecz, jakby zabawa w piłkę nożną byłą sprawą eschatologiczną i metafizycznie istotną. A nie jest uważane za dyshonor, że piłkarz nie przyznał się iż zagwizdanego na nim faulu w istocie nie było. Na moim kanale często pojawiają się ludzie, co wrzucają linki do swoich materiałów i nigdy nie przyszło mi do głowy, by to uważać za coś złego samym tym faktem. Nie kradną, nie oszukują, nie oczerniają. Ale dla niektórych to wielka zbrodnia, bo tak wielcy twórcy Netykiet Obwieścili w swoich Wytycznych dla Społeczności? No Wyrocznie. Nowa Wspaniała Moralność. Religia Wielkiego Googla. Wielkiego Stadionu, Elvisa, Lenona i FC Barcelony. W jaki sposób narusza moją prywatność, własność i dobre imię wrzucenie linku, nawet na moją stronę? A komentarz już niby nie narusza? Przecież często w linku jest tak samo jakaś treść jak w komentarzu i dopiero tą treść można oceniać. Nie chcę, to nie wchodzę tak, samo, jak nie czytam komentarza, jeśli nie mam ochoty. Gdy naruszeniem jest konkretna treść linku, wtedy go usunę. Nie mam prawa tak traktować samego wrzucania linków! Dalej: ludzie oburzają się na podniesiony głos w odpowiedzi na kłamstwa i pomówienia, na nagłówki w stylu „pilne”, „szok”, ale grzeczne chamstwo, same te nieodpowiedzialne pomówienia wypowiadane łagodnym tonem nie wzbudzają ich sprzeciwu. Kiedy ktoś Ci wbija szpilę w plecy, a Ty w zdrowym odruchu krzykniesz, to wszyscy mają pretensję do Ciebie, że jesteś agresywny, a nie do tego, co Ci szpilę po cichutku wbił. To jest przykład, jak łatwo dajemy sobie podmienić moralność na jej atrapę! To sprawia, że nic nie jest wyznacznikiem zła, prócz ludzkich, chwiejnych odczuć i uprzedzeń.
Te kategorie zastępcze budzą oburzenie, są wyławiana zachowania wg nich klasyfikowane, bo ludzi bardziej te szufladki poruszają, są w przebodźvowanym świecie kostki rosołowej bardziej wyraziste, niż zwykłe „nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij i nie mów fałszywego świadectwa”.
Odrzućmy na chwilę ocenianie przez pryzmat tych kategorii. Nie bowiem siła perswazji, nie techniki wpływu, nie pieniądz, nie metody skutecznego zarabiania są złe, ale OSZUKIWANIE i KRADZIEŻ z ich pomocą! OSZUKIWANIE to wprowadzanie kogoś w błąd, OCZERNIANIE to wydawanie o drugiej osobie fałszywego świadectwa, a kradzież to zabieranie własności bez zgody jej właściciela.
Na takie proste i Dekalogowe kryteria zwracajmy baczniej uwagę niż na własne wpojone nam przez kontekst medialno-masowy zwodnicze WRAŻENIA, że coś jest STRASZNĄ MANIPULACJĄ,.EM, DOGMATYZMEM, FASZYZMEM, SPAMOWANIEM a czasem i LEWACTWEM, MARKSIZMEM, SOCJALIZMEM, itp. Tak. To działa w dwie strony.
Sekciarstwo i dogmatyzm
Przykładem sekciarstwa nader często jest stosowanie fałszywych alternatyw wyrażanych w postawie typu: skoro od nas odszedłeś, to nas zdradziłeś, to nas opluwasz. Nie uwzględnia ona zupełnie innych możliwości, np. tej, że ktoś kto odszedł w sumieniu się nie zgadza z niektórymi poglądami, które mu uniemożliwiają pozostanie w tej grupie. Może jednocześnie doceniać i szanować, tych, od których odszedł, nie obwiniać ich o złe intencje, oraz bronić przed niesłusznymi oskarżeniami wobec nich.
I pełno pochwał w komentarzach pod taką wypowiedzią, nazywających ją jeśli nie „orką”, to „druzgocącą krytyką”, logicznym wywodem”, wypowiedzią „w samo sedno”, „obnażeniem manipulacji tego drugiego strasznego”. Taka wypowiedź pozbawia ludzi hamulców w nawalaniu drugiego człowieka, przy założeniu, jakoby to, co się mu chocholistycznie przypisuje było oczywistym faktem. Jest wobec tego brzemiennym w skutkach zgorszeniem, czyli utwierdza w ludziach krzywdzące, łamiące VIII Przykazanie metody odnoszenia się do wypowiedzi innych.
Zmieńmy przykład. Rastafarianie czcili jednego z „cesarzy”(to się tam nazywa bodaj „Nygus Negest”) Etiopii jako Mesjasza, mimo iż on sam się za niego nie uważał i przynajmniej oficjalnie sobie tego nie życzył.
Dopiero reagując alergicznie na takie uwagi i nazywając je plugawymi, a także odbierając wszelką krytykę jako atak, obiekt sam zaczyna się do budowania tego kultu przyczyniać. „Charyzma” takiej osoby wynika również z talentu do przekonywania i/albo z tego, że jej przekaz trafił w aktualną niszę na społecznym rynku światopoglądowych potrzeb.
„Sekciarstwo” wokół osoby, może się pojawić nawet wtedy gdy nie życzy sobie ona być tak traktowana. To nie zarzut wymierzony w nią, a raczej opis postawy tych, którzy jej nierzadko cenne przesłanie, zębami bezkrytycznych uwielbień rozszarpują na strzępy.
Tak mocne, oceniające słowa wypowiadam z perspektywy katolika, dla którego jedynym uprawnionym adresatem takiej czci jest Bóg w Trójcy Jedyny. Nie wartościując jednak: postawy zwane PRZEZE MNIE „sekciarskimi” są tymi samymi, które wyznawcy różnych religii przyjmują wobec Boga/bóstw. Ich sekciarskość polega na niewłaściwym adresacie czci.
Tak samo sekciarstwo w odniesieniu do grupy polega na tym, że wyznacznikiem prawowierności nie jest już Kościół Katolicki, jako całość, ale jedna z jego grup. np. jakiś zakon. W Kościele powinniśmy traktować wszystkie inne grupy jako gotowe na unicestwienie dla Kościoła Chrystusowego.
Podobnie jest z dogmatyzmem. Nie same dogmaty są złe, ale to, że się jak dogmat traktuje te obszary, które dogmatyzmu nie wymagają(są mierzalne).
To, że ktoś pamięta różne mądrze brzmiące dane, nie znaczy jeszcze, że je właściwie rozumie. Tych „danych” ludzie mają dziś za dużo. Nie potrafią ich logicznie przetworzyć i ZWERYFIKOWAĆ, dlatego ulegają bezrefleksyjnie ich czarowi, wpadają w INFOLATRIĘ.
Wobec powyżej wspomnianego przesytu informacji potrzeba nam raczej intelektualnej higieny, informacyjnej ascezy. Niektórzy powinni przestać czytać i filmy oglądać, a zacząć analizować nieskończone zasoby rzeczywistości. Spotkałem wielu mądrych ludzi, którzy nie pamiętają szczegółów, ale potrafią analizować. Może właśnie dzięki temu, że nadmiarem „wiedzy” nie obciążają swojej głowy. Że po zapoznaniu się ze szczegółowymi danymi np. historycznymi potrafią wyrzucić je z pamięci, pozostawiając tylko to, co najistotniejsze i praktyczne – wnioski. Wnioski i METODY, pozwalające im analizować doświadczaną w życiu codziennym rzeczywistość. Tego właśnie nam potrzeba: nie multum oszałamiających informacji, nazwisk i dat, ale właściwych METOD!
No i (potrzebnego tylko niektórym) adresu do biblioteki ;) [2019]
Inne przykłady szkodliwych pomyłek poznawczych77
W jednym ze sporów z lat między 2017 a 2020 między politykiem a publicystą ten drugi zbierał wielokrotnie pochwały za „proste”, „logiczne” i „rzetelne” rozkładanie każdego tematu na czynniki pierwsze. Tym pochwałom towarzyszyły epitety skierowane w stronę jego oponenta, którego wg widzów ów publicysta „zaorał”, którego rzekomą „nieuczciwość” i „arogancję” „obnażył”. Wcześniej tak samo rozprawił się ponoć z innymi politykami i „profesorkami”, wpisując się w oczekiwania ludzi. Ci ze złego polityka i przemądrzałego „yyntelygęta fylozofa” zrobili sobie kozły ofiarne, w które można bezkrytycznie nawalać, przy okazji odwracając uwagę od własnych codziennych przewin.
Tymczasem politycy wcale nie są jacyś gorsi. Są tacy jak my. Tyle, że dopiero w świetle fleszy te powszednie śwństewka uczone dzieci już od małego jako wyrazy „zaradności” zyskują status społecznie groźnych. Szkoda, że nie widzimy ich u siebie.
To była lekka dygresja. Wróćmy do „orki”:
Oto jedna z wypowiedzi widzów oczarowanych owym „zaorywaniem”:
„Piękna i logiczna forma ukazania kompromitującego się aroganckiego manipulatora M. i k(...)-owców, w ich pełnej krasie.”
Takich głosów są setki. Na uwagi, że są one gołymi orzeczeniami szargającymi bez dowodów dobre imię drugiego człowieka i jako takie stanowią przejaw sekciarstwa ów publicysta się oburza, a określanie tych zachowań „sekciarskimi” nazywa stygmatyzowaniem wszystkich, którzy są jego zwolennikami. Abstrahując już od tego, że nie jest prawdą, że „wszystkich”, nie zauważa on, że sam wcześniej tą stygmatyzację sprowokował swoimi gołymi, acz soczystymi oskarżeniami wobec ludzi. Jakby fakt, że są oni politykami uprawniał do beztroskiego ich oczerniania. Zobaczmy jednak jak z tą rzetelnością owego publicysty jest naprawdę:
W pierwszym z trzech filmów odpowiadających na wystąpienie tego polityka zarzucił mu „BEZCZELNE FAŁSZERSTWO”, polegające na rzekomym cytowaniu tego, co cytatem nie było.
W swojej analizie pokazałem, że ten zarzut jest nieuprawniony, na co ów publicysta odpowiedział na ten zarzut okrajając go z kluczowej części a tym samym przekręcając. Zarzut, który mu postawiłem brzmiał tak:
"sęk w tym ,że Pan K. bardzo kategorycznie wmawia słuchaczowi na podstawie własnego mniemania, przerywając przytaczaną rzekomą przeróbkę dra M., że dr M. cytuje CAŁĄ FRAZĘ z Berlina.
" dalej: "(...) co podważa tezę Pana K., jakoby dr M. CAŁĄ FRAZĘ frazę czytał z kartki" Pan K. natomiast odpowiada na zarzut: że M. NIE CYTOWAŁ, ale REFEROWAŁ.”
Pan publicysta(czyli K.) odpowiedział na to: „Zwrócono mi uwagę, że dr M. zapowiedział nie cytowanie, lecz referowanie Berlina. A więc nie miał obowiązku cytować jego tekstu dosłownie.”
Ów publicysta odpowiada więc nie na ten zarzut, który Mu postawiono, ale na jego okrojenie i przekręcenie. Rzecz nie idzie bowiem o to, CZY JEST CYTAT, czy nie, ale o to, CO w wypowiedzi JEST CYTATEM, a co nie. Cytowanie pewnych fraz przez dr M. nie oznacza, że cała jego wypowiedź jest cytatem.
Manipulacja (rozumiana jako nieuczciwość relacjonowaniu i dyskusji) polega tu na uznaniowym rozciąganiu cytatu na to, co nim nie jest . Takie przekręcenie łatwo obalić, oskarżyć o fałszowanie. Tyle, że to obalenie nie tego, co rzeczywiście oponent twierdził, ale własnych błędnych mniemań na temat twierdzeń oponenta. Obalenie własnych mniemań. Dyskusja z samym sobą.
Jeden z komentatorów broniących stanowiska publicysty próbował uzasadniać, że manipulacja polityka - dr M. polegała na celowo niejednoznacznym określeniu granic cytatu. Odwrócił on tym samym po pierwsze uwagę od faktu, że nie taki był zarzut publicysty K., a po drugie, że nawet jeśli taka manipulacja ze strony dr M. miałaby miejsce, to trudno byłoby ja odróżnić od zwyczajnej wypowiedzi z cytatami. Stąd oskarżanie kogoś tak zdecydowane o „BEZCZELNE FAŁSZERSTWO” i manipulacje samo jest oszczercze i oparte o interpretowanie na siłę wypowiedzi oponenta na jego niekorzyść. To zwykłe ocenianie oponenta na podstawie uprzedzeń.
Słowo zabija! Jeśli orzekasz z oburzeniem, oskarżasz, rzucasz epitetami, to na Tobie spoczywa ODPOWIEDZIALNOŚĆ udowodnienia! Nawet, jeśli to polityk, profesorek, Hitler, czy Stalin. Inaczej oczerniasz. Łamiesz 8 przykazanie. WIEM. Udowadnianie jest żmudne i nudne. Mało kto daje mu wiarę. Buńczucznie oskarżenia powtarzane sto razy podobają się ludziom. Porywają tłumy.
Lewica próbuje nam narzucić siłą swoje definicje mocą gołych orzeczeń i epitetów? Mniejsza o to. Najsmutniejsze jest to, że na prawicy też mamy ludzi argumentujących epitetami i to tacy zyskują spory poklask:
“Nikt? Absolutnie nikt! Powtarzam nikt!“ “ten ksiądz wyciera sobie... katolicyzmem.“(to oskarżenie jest wynikiem tego, że ten ksiądz nazywa się liberałem) "plugawe, powtarzam plugawe", mówienie o sekcie, to ponoć "stygmatyzowanie WSZYSTKICH, wokół których ta sekta się skupia", katolik ponoć nie może się zwać wolnościowcem(choć słowo wolność jako podstawa do takiego określenia jest dużo starsze niż Locke, Smith i von Mises i bardzo ważne jest w Ewangelii), nie może używać słowa "liberał" nawet w zbitce ko-liberał" ale - dziwny wyjątek - ordoliberałem już się nazywać może. To wszystko orzeczenia. A gdzie dowody?
Poza gołością orzeczeń na przykładzie sporu o liberalizm można przeanalizować inny błąd dość powszechny w społeczeństwie:
Polemika z imputowanymi drugiej stronie znaczeniami słów.
Etos pracy użytecznej. O nim nie mówi nikt?
Od tych samych osób słyszymy zarzut:
"Histeryczne wręcz odrzucanie przez wszystkich ludzi z którymi się rozmawia jednego, jedynego tematu. O tym nie chce rozmawiać NIKT!" : https://youtu.be/J8gL6B6uhCI?t=3206
...Nawet jeśli to językowe zapędzenie się, nie można go uznać za błahe, bo jest fałszywym oskarżeniem. Jak to „nikt”? Od dziecka w domu o tym słyszę. I od dziecka traktuję to jako swój cel, buntując się raczej przeciw szkole i kolegom, którzy z tego etosu pracy użytecznej szydzili. Od dawna wysłuchuję pobłażliwych uwag z perspektywy doświadczonych pracowników fizycznych w stronę tych, co chodzą po produkcjach, piszą bezwartościowe papiery zwane dla niepoznaki technologiami, a robol i tak musi zrobić inaczej, a często nawet napisać te technologie i projekty od nowa, bo nie da sie ich przełożyć na praktykę, bo jakby zrobił wg planu „inżyniera”, to piec by wybuchł, ciśnienie blokowałoby przepływ, albo elementy by nie zlicowały.
Ale „z gadania nic. Pogadali, to teraz do roboty”, jak mawiał mój świętej pamięci dziadek. Można doskonale i pięknie gadać o robocie, a zapomnieć jak się robi.
To co wszyscy najbardziej rozumieją i praktykują bywa w ogóle niewypowiadane. Nikt nie potrzebuje o tym aż tyle gadać. Jest tak oczywiste!
Badacze chcący wydobyć najgłębsze, najbardziej kluczowe reguły zawiadujące żywymi społecznościami i ich kulturami muszą obserwować między wersami, muszą skupić się na tym, czego ludzie nie wypowiadają wprost, a co czynią raczej założeniem używanym do mówienia o innych mniej kluczowych sprawach, a przede wszystkim do codziennego zwyczajnego działania. Nie jest to reguła absolutna. Są jednak takie sprawy, na które się nie zwraca uwagi, o których się nie mówi, bo są tak oczywiste, że aż przezroczyste. Jak powietrze. Albo przeciwnie: jak Imię Boże w Starym Zakonie. Powstawanie dogmatów i innych ważnych elementów nauczania Kościoła też tą regułę potwierdza. Otóż zazwyczaj ściśle się je określało nie wtedy, gdy były oczywiste, ale wtedy, kiedy zaczynały być podważane.
Wróćmy jednak do pracy społecznie użytecznej, o której podobno nie mówi nikt. Wielu ludzi pracuje oraz produkuje realne dobra. Ale o tym nie mówią zbyt często. Czy to, że rzadko o tym wspominają znaczy, że nie pracują, albo że wartości tej pracy nie rozumieją i nie przekazują następnym pokoleniom? Nie! Może właśnie dlatego mówią mało, żeby to słowo się nie wytarło, żeby nie uległo procesowi swego rodzaju „inflacji”. Zarzut, że „nie mówi nikt” jest błędem przejęzykowienia.
Problem polega na tym, że Ci, co produkują realne dobra zarabiają często mniej niż zagarniający kasę przez nich wypracowaną „inżyniery” i „dyrektory”(biorę w cudzysłów, by nie urazić prawdziwych inżynierów i dyrektorów), plątający się po produkcjach i piszący felerne technologie poprawiane później przez zwykłych pracowników. Mają czas na mozolne, kwieciste uzasadnianie swego zapotrzebowania przed przełożonymi i społeczeństwem, bo nie "marnują" tego czasu na produkowanie „realnych” usług i dóbr.
Kończy się to częstymi obrazkami gdy pięć osób stoi nad gościem machającym łopatą i każdy mu pokazuje: „tu źle kopiesz, tam wbij łopatę”. I każdy tych pięciu dostaje większą kasę niż ten, co kopie. (raz takiemu chłopaczkowi machnąłem łopatą z dołu. Aż odskoczył;)
Ktoś zapyta: Dlaczego ów kopidół nie zatrudni się na stanowisku machacza ryncami? Bo 1)Go nie przyjmą. Nie umie lać wody, a myślenie zgodne z rzeczywistością jest czasem mniej atrakcyjne w odbiorze przez zatrudniających i klientów 2. Nie ma takich papierów 3. Ma uprzedzenie do takiego stanowiska i nieco więcej poczucia przyzwoitości podtrzymywanego przez zinternalizowany etos pracy użytecznej zachowany w tradycji, a nie odgórnie dekretowany i zapisany w „mądrych” traktatach.
Tak się składa, że ten, co wypomina niemówienie o pracy uderza w wolnościowców, którzy jako nieliczni tak konsekwentnie nawołują do zwalczania biurokracji, zezwoleń, obciążeń podatkowych. I właśnie dlatego wolnościowcy wykonują robotę niezbędną do tego, by produkcja realnych dóbr mogła rzeczywiście być ethosem, a nie tylko czczą gadaniną. Jeśli zdolny człowiek widzi, że produkcja chleba i maczanie rąk w ziemi by uprawiać zdrową żywność nie daje zysku w przeciwieństwie do marketingowego lania wody przy biurku, to zdecyduje się na tą drugą, łatwiejszą, acz zbędną "pracę". To zagrożenie jest jak najbardziej realne: Wiem to, bo moi rodzice zapracowani już w dzieciństwie musieli na początku lat 90 zrezygnować z uprawy roli, znajomy rolnik produkuje zdrową żywność, ale bywa na tym stratny, dlatego żeby na tą realną produkcję zarobić musi dorabiać jako przedstawiciel handlowy produktu, pod którego handlowym opisem bym się, łagodnie mówiąc, nie podpisał.
Podobne metody dyskredytacji stosowali inni publicyści w tym samym roku 2020, wymierzając je zazwyczaj w jedną grupę polityczną i jej zwolenników. Zgodnie zarzucali im „liberalizm”, albo nawet „wolnościowość” takim tonem głosu, jakby to musiało oznaczać coś strasznego. To było założenie. Nie poczuwali się do odpowiedzialności, by to w jakikolwiek sposób udowodnić i by odnieść się do głosów, wskazujących na generalizację zawartą w takim zarzucie i do tego, co o „wolnościowcach” i „liberałach” w innym miejscu tej książki napisałem. Jeden insynuował ciemne związki i infantylizm, powtarzając swoje oskarżenia bez dowodów i nazywając ich „chłopczykami G.”, drugi obwiniał polityków danej formacji, że nie udzielając oficjalnie poparcia jednemu z pozostałych w II turze kandydatów wsparli tego drugiego - „Sodomitę”. Dalej oskarżył tych, co na tego drugiego zagłosowali, jakby go popierali. To czynił założeniem. Bez dowodu. I to założenie, co do którego właśnie toczył się spór uczynił argumentem popadając w manipulację błędnego koła w rozumowaniu. Tymczasem:
Traktowanie stawiania na kimś krzyżyka, jakby to było popieranie, a wyboru między nimi jakby to był wybór moralno-cywilizacyjny wymaga uzasadnienia, przez tego, kto tak stawię sprawia, ponieważ z takiego stawiania sprawy wynika wzajemne obwinianie się tych, co postawili krzyżyk inaczej.
Nie wiadomo co gorsze: czy katolicka usypiająca nas narracja z antykatolicką praktyką, czy antykatolicka narracja blokowana przez PiS z powodu przekory. Nie wiadomo. I ja nie muszę tego udowadniać. To ten kto twierdzi, że wiadomo musi udowodnić, bo to on definiuje sytuację tak, że wynika z niej obwinianie wszystkich którzy zagłosowali inaczej.
Tak samo nie muszę udowadniać, że głosowanie na kogoś w II turze w warunkach medialnej ułudy demokracji NIE JEST popieraniem go. To ten, co twierdzi że to popieranie tej osoby i jej poglądów musi to udowodnić z tych samych powodów.
Na razie doczekałem się tylko oburzonych gołych orzeczeń i ataków, oskarżeń o herezję i wspieranie Sodomity, cytowania katechizmu bez wykazania: gdzie, dlaczego i jak ten katechizm złamałem.
Te oskarżenia były kierowane do wielu ludzi z pozycji kogoś kto w sposób nieuprawniony wypowiedział powyższe logiczne przeskoki i oszczerstwa w imieniu ogółu katolików wykluczając i oczerniając tym samym cała resztę katolików. Jako katolik nie mogłem przeciwko tym manipulacjom nie zaprotestować. Uderzają one w 8 przykazanie, a ich hipokryzję potęguje fakt wypowiadania ich w towarzystwie katolickich deklaracji.
Wobec opisywanych tu manipulacji określenie „superturbohiperkatolickie” i inne pretensje, które właśnie ów oskarżyciel nazwał atakiem na katolików okazują się zasadną i uprawnioną, bo nie oczerniającą nikogo różnicą opinii. W odpowiedzi na nią otrzymaliśmy natomiast manipulacje wyżej opisane.
Taka dysproporcja w ocenianiu ma również miejsce wtedy, gdy ktoś na delikatnie wypowiedzianą i niewchodzącą w intencje uwagę dotyczącą zachowania mającego miejsce przy świadkach i trudnego do zanegowania odpowiada odwracającym uwagę zarzutem że ktoś coś strasznego zrobił gdy nikt nie widział, nie było obecny. Jak oskarżany w ten sposób ma się bronić? Cień podejrzenia pada i ciężko go wymazać, ale uwaga od realnego zachowania przy świadkach została skutecznie odwrócona. Baczmy na takie pułapki emocjonalne, wypowiadane często bez złych intencji, ale w ramach odruchu obronnego kogoś, komu zwrócono uwagę. Baczmy bo w ten sposób ten, kto zwrócił delikatnie uwagę na np. nieuprawnione oskarżanie innych, może być zmieszany z błotem w oczach innych przez tego, kto już taki delikatny nie był, i kto takiej ostrożności by nie oczernić nie miał. I ludzie często uwierzą temu drugiemu. Bo bardziej wyrazisty, bo wypowiada swoje oskarżenia bez odpowiedzialnej ostrożności, a więc bardziej zdecydowanie i przez to przekonująco. (No chyba, że zbyt się zapędzi w swojej buńczuczności.)
Wyjątek z dyskusji z przedstawicielem zupełnie innej opcji światopoglądowej(poprawione błędy językowe):
„Pan polemizuje z przekręcaniem moich wypowiedzi, sprowadzaniem ich do absurdu, czego przykładem jest teza przemycona w pytaniu "dlaczego poglądy B. są "bezbłędne" i odpowiedzenie samemu sobie po zadaniu pytania, jakobym podzielał jedno z zaproponowanych w tych zapytaniach rozumień "błędu". Otóż
Nigdzie nie stwierdzam, że ktokolwiek jest bezbłędny.
Błędem nazywam zło(co w sposób oczywisty wynika z omawianych przeze mnie w filmie przykładów dot. aborcji, zabijania zwierząt, orientacji seksualnych, stanowiących konkretyzację zdania napisanego w ww komentarzu "B. nie głosi tych strasznych błędów sprzecznych z Nauką Chrystusa")... Błędem nazywam zło. Banał.
To zło można głosić, ale z tego zła głoszonego wynikają złe czyny. Przeciwstawianie zła czynom to fałszywa alternatywa. Można np. twierdzić: "co prawda aborcja jest zła, ale prawo państwowe nie może jej zakazywać w pewnych przypadkach". Pozwalanie jednak na aborcję jest pewnym czynem, który wynika z takiego przeświadczenia. Jest czynem, a nie tylko poglądem. Ma też skutki prawne.
Stąd twierdzenie" Dlatego ważne są czyny, a nie "bezbłędne" poglądy." (to slogan, który często słyszę) zawiera fałszywe założenia, fałszywe przeciwstawienie, nie korespondujące z moim uzasadnieniem, a przez to w żaden sposób go nie obalające. Następne twierdzenie: "Historia zna wielu "bezbłędnych", którzy pozostawili po sobie stosy trupów."(też dość popularne) z tego samego powodu zawiera w sobie rozumienie błędu sprzeczne z tym, którego użyłem.
Ci "bezbłędni" nie mogli być bezbłędni, skoro zostawienie przez nich trupów spełnia idealnie znamiona tego co nie tylko ja, ale co większość znanych mi ludzi uznaje za błąd. Za niezwykle jaskrawy przykład błędu. Niezwykle. Pan tak na serio odpowiada mi takimi sloganami i unikami?”
LUD i elity się dopełniają.
Zmuszony jestem zwrócić uwagę na pewne nieporozumienie. Jest nim krytyka ludowości, jakoby jej obrona przeczyła konieczności budowania elit. Jest dokładnie na odwrót. Jedno potrzebuje koniecznie drugiego!
Przeciwstawianie ich to poważny błąd fałszywej alternatywy i przejmowania rozumienia „ludowości” od rewolucjonistów, od przedstawicieli „władzy ludowej”, którzy to słowo zagrabili i obrócili przeciw realnemu ludowi. To pułapka narzucenia nam przez oponenta fałszywych definicji starszych terminów.
Idąc tym tokiem myślenia należałoby odrzucić krzyż, jako Znak Zbawienia, ponieważ używają go rozmaici sekciarze, heretycy i zbrodniarze. Oni też mówią o dobru i miłości. Czy wobec tego mamy porzucić słowa „dobro” i „miłość”?
Kierownik potrzebuje mieć czym kierować i zasadniczo kierowanych winno być zdecydowanie więcej, niż kierujących.
Chrystus dał się poznać światu jako syn cieśli, wybrał sobie wielu apostołów z ludu, rybaków, posługiwał się obrazami pracy ludu, elementami konstytutywnymi dla ludowych wierzeń.
Powstańcy chłopscy z Wandei dobitnie pokazują że Ci, co najgłośniej na lud się w rewolucji powoływali jednocześnie gwałcili samą istotę ludowości- tradycyjność i integralność. Popularny folkloryzm i cepelia mając ludowość na sztandarach i czerpiąc z jej powierzchni, zaprzeczają jej podstawom, co zresztą opisywałem w innym miejscu tej książki.
Słyszę od wielu lat sugestie, by porzucić używanie kategorii "lud", "ludowy", w których przemycane jest podejrzenie, jakobym "ludowość" traktował naiwnie, czy idealizująco. Niektórzy być może myślą, że skoro jestem etnologiem, to będę zachwycał się ludem z samej tej przyczyny. Byłoby to błędne, a nawet przewrotne rozumienie etnologii, a szczególnie jej współczesnego stanu. Przewrotne ponieważ zarówno przed, jak i w trakcie studiów podzielałem stanowisko właśnie wobec takiej idealizacji i chłopomanii częstej wśród "elit" XIX i początku XX wieku zdystansowane. Wybierałem się zresztą na ten kierunek mając w głowie świadomość, że wersje ludowości mogą być dobre i złe. Jednym z powodów wyboru tych studiów było wszak zdobycie narzędzi, by przebadać ludowe źródła popularnej muzyki współczesnej, przy „emicznym”, katolickim przeczuciu(w którym zresztą byłem w środowisku znajomych katolików osamotniony) popartym kilkoma znalezionymi analizami, że jest w tej muzyce coś złego, coś sprzecznego z doświadczeniem katolickim. (Przedstawiony w przedostatnim rozdziale tej książki namysł nad muzyką, tańcami, obyczajami i innymi formami kulturowymi pochodzi właśnie z czasów gdy studia wybierałem.)
Jako kogoś, kto od liceum podzielał krytykę wiele ludowych, ale i modnych wśród wyższych warstw tańców i rozrywek(co zresztą spotykało się z dezaprobatą i ze zrozumiałym(sic) niezrozumieniem ze strony większości znajomych) trudno podejrzewać mnie o idealizowanie ludu.
Moje stanowisko mieści się raczej w podejściu realistycznym, w postawie, wg której w konkretnej sytuacji nawet diabłu nie można z zapędu przypisywać tego zła, którego akurat w danym momencie nie uczynił. Bo to tylko pogłębi kłamstwo przez odwrócenie uwagi od rzeczywistych błędów. Jeżeli jakiś zbrodniarz jadł rano na śniadanie ser, to nie można przez to uważać, że jedzenie sera na śniadanie jest złe.
Do tego założenia dokładam ostrożność, by nie mylić istoty z przypadłościami, by nie wylewać dziecka z kąpielą i odróżniać ogólne metody działania "ludowości" od jej lokalnych konkretyzacji.
Wyróżnienie istoty i przypadłości to nie wszystko. Należy jeszcze wyróżnić przypadłości dobre i złe. I jak krytycznie patrzyłem na te złe z perspektywy naszej wiary, tak nie mogłem przejść obojętnie wobec tych dobrych, jak postawa obrońców Wandei. Przypomina mi się teraz sytuacja, gdy w liceum robili "Dzień Francuski" i każdy cos tam miał zaprezentować. Na napisaną przeze mnie propozycję piosenki o chłopach co przybyli bronić króla wszyscy się krzywili. Burzyło to wiele narracji gloryfikujących rewolucje Francuską i zapominających o członie "ou la mort". Tym, co się po cichu zgadzali, burzyło zaś spokój poruszania się w utartych schematach. Złych schematach.
Wychodząc z tego założenia doszedłem do wniosku wcześniej już wykładanego, że to właśnie te ogólne reguły, które nazwać można „ludowymi”, są lekarstwem na choroby zachodu, są przeciwieństwem tego, co się "ludowym" nazywało w PRL.
Aprobata tej cechy ogólnej ludowości nie wyklucza, a wręcz dopełnia się z elitaryzmem, antyochlokratyzmem, czy monarchizmem.
Wspólnym mianownikiem i podstawą tożsamości wszystkich kultur, które nazywam ludowymi jest konserwatyzm, a nawet tradycjonalizm.
Jako elitarysta rozumiem, że oś podziału na elity i nieelity nie przebiega tak, że lud jest po stronie nieelit. Lud wszakże również ma czynnik wyznaczający i podtrzymujący właściwe kierunki, którego to nam brakuje. To on (w efekcie programowego antytradycjonalizmu „elit” z konkretnego areału czasoprzestrzenno-kulturowego) jest tu najlepszym czynnikiem rozwojowym i paradoksalnie jedynym warunkiem pozwalającym zbudować nowe elity. Sam kwas nie ma sensu bez ciasta. Trzeba jednego i drugiego. Więcej nawet: kwas jest zrobiony z ciasta, jest rozrzedzonym ciastem i tego kwasu zawsze musi być dużo, dużo mniej, w każdej zdrowej masie.
Ludem są ściśle rzecz ujmując wszyscy, a elita jest podkateogrią ludu. Stąd mówimy o Ludzie Bożym, a samo słowo lud jest pochodną słowa „ludzie”, co uzasadnialiśmy poszukując prawideł stojących za używaniem kategorii „lud” w innym miejscu tej książki.
Etnologia to nie wychwalanie ludu, ale badanie zasad działania jego kultury, zarówno w wymiarze cech wspólnych tak wyodrębnionej kategorii, jak i cech specyficznych poszczególnych ludów.
Przekręcanie wypowiedzi oponenta tak, by łatwo było to przekręcenie obalić.
Zakładam, że tak się ludziom zdarza bezwiednie, że to nie jest celowe. Że to reakcja obronna na krytykę. W przypływie emocji mózg upraszcza, wybiera gołe orzeczenia, drogę na skróty, uczciwe argumenty stają się zbyt czasochłonne i trudne do przetrawienia. Ta metoda jest jednak bardzo krzywdząca dla drugiej strony, dlatego musimy jako ludzie uczciwi pilnować się, by jej przypadkiem nie zastosować.
Pochopna pewność w wyrażaniu opinii nt zjawisk, a przede wszystkim opinii innych ludzi i całych grup.
Zagłuszanie argumentów drugiej strony ponawianym, emocjonalnym wyrażaniem troski, oburzenia, smutku, nawoływaniem do przeprosin – metoda niezwykle skuteczna, a jednocześnie podła. Obserwatorzy polemiki nie zapamiętają argumentów, ale owe emocje które te argumenty zagłuszyły i tym emocjom dadzą się przekonać. Baczmy, by jej nie zastosować, a jednocześnie od razu ją obnażajmy w dyskusjach.
Przykład zastosowania tej metody? W 2019 roku dotąd zwaśnione obozy polityczne w Polsce w ramach nawalania w nowego politycznego konkurenta zaczęły zgodnie wyciągać mu różne rzekome skandale. Jednym z nich miało być zdjęcie jej obecnych posłów sprzed ponad 10 lat, na którym podczas prywatnego spotkania wyciągają rękę do przodu, parodiując nazizm. Pokazując to zdjęcie w telewizjach zakrzykiwali tłumaczących sytuację oskarżonych, powtarzali jak nakręceni: „to oburzające, oburzające”, by widzowie czasem nie usłyszeli argumentów wskazujących na absurdalność i przewrotność owych zarzutów, w których kryje się metoda stosowana przez złodzieja, co wrzeszcząc: "łapaj złodzieja", chce odwrócić uwagę od siebie! I jeszcze nakazywali przepraszać! Przepraszać za szydzenie z faszyzmu? Kabaretom wolno, gejom wolno, wszystkim wolno, tylko młodym chłopakom szydzić z faszystów naście lat temu nie BYŁO wolno? Trochę konsekwencji. Właśnie dlatego, że nie umieją odpowiedzieć na argumenty - zakrzykują, wmawiają, że ich szydera była pochwałą, wymuszają absurdalnie przeprosiny, itd. (Sprawa ta wiąże się z głupim uleganiem zawłaszczaniu symboli - salutu, Krzyża, tęczy, swastyki, itd., o czym dalej).
Zauważyłem, że ludzie zazwyczaj wierzą temu, kto pierwszy przylatuje do nich ze skargą (często zawoalowaną w kreowaniu się na kogoś kto o innych dobrze mówi i przemycaniu sugestii że został skrzywdzony,) mimo iż to on zawinił, i przez zwalanie winy na innych się chce wybielić. Tak od przedszkola jest. Ludzie uczciwi budzą podejrzenia(może dlatego, że są wyrzutem sumienia dla reszty?) i łatwo ich dobre imię zniszczyć, bo oni do takich niecnych, acz bardziej chwytliwych zagrywek się nie uciekają. Kiedy zaś przestawiają zarzuty to robią to merytorycznie, a większość ludzi nie ma siły/nie chce się jej analizować zależności przyczynowo skutkowych, dlatego wierzy emocjonalnym hasłom, gołym orzeczeniom mylonym z konkretami, wrzutkom odpowiednio zagranym: "To oburzające". „plugawe, powtarzam plugawe, jeszcze raz powtarzam PLUGAWE”, to „BEZCZELNE FAŁSZERSTWO”, to „HERETYK” bo „Katechizm mówi, bo Pismo mówi, bo Tradycja mówi...”, to „mowa nienawiści”.
Gadanie tego, co z leciało w radio, jakby to były własne myśli.
Kiedy pracowałem w pewnym zakładzie produkcyjnym w tle szło radio. Godzina 10, przerwa, siadamy z chłopami, jemy se kanapki i zaczynają dyskusje. Pierwsze, co wychodzi z ich ust, to to, co było mówione w radiu. Są przekonani, że to ich indywidualne przemyślenia, mówią to z takim przekonaniem jakby sami na to wpadli. Wszyscy przytakują... Jak ich tak obserwowałem wcześniej to tego radia wcale nie słuchali: rozmawiali między sobą, składali tam te swoje elementy, trzeba było kombinować jak dobrać detale, od kogo pożyczyć wiertarkę, klucze, itd... Pewne rzeczy lecące w tle zostały w podświadomości i później wylazły na wierzch jako rzekomo wyraz ich indywidualnych przemyśleń, ich „głębi serca”.
Pole zgody przyczyną konfliktu.
(Wyjęte z analizy pewnego politycznego sporu na polskim podwórku.)
(...)I jedni i drudzy niestrudzenie walczą o „niezależność” mediów, o ich nieuwikłanie w żadną polityczną opcję. Coś takiego jednak nigdy nie będzie istnieć.
Światopogląd dziennikarza - choćby nie wiem jak się wyginał - będzie miał wpływ na to, jak dobiera gości, co go interesuje, jak gestykuluje, jaki ton głosu przybiera i jak formułuje pytania. Deklarowanie przez niego neutralności zakryje owo podświadome, międzywierszowe uwikłanie w konkretną polityczną opcję. Dlatego wcale nie musi świadomie manipulować odbiorcami(choć i tak bywa). Wystarczy, że w coś wierzy. Najlepiej przekona innych ten, kto sam jest przekonany. A przy okazji ma zdolności perswazyjne. Służby, media i biznesy właśnie takich ludzi szukają do promowania swoich „produktów”.
Najskuteczniejsze techniki perswazji tworzą się naturalnie wtedy, gdy ktoś szczerze wierzy w to, co chce innym przekazać. Tym, którzy mają pewną władzę najlepiej jest wspierać, zatrudniać i promować tych, którzy wierzą w to, co ich mocodawcom na rękę. A co może być im na rękę? Różne rzeczy: Jeden chce społeczeństwo zindoktrynować z pobudek czysto ideologicznych. Ktoś inny przekazywanym światopoglądem uzasadnia zapotrzebowania na jakiś produkt(np. producent filmu w którym bohaterowie noszą podkoszulki z jednym długim, a drugim krótkim rękawem, może być opłacany przez wytwórcę tych podkoszulków.)
Dziennikarz, który deklaruje neutralność wprowadza siebie (bo zazwyczaj szczerze w to wierzy), ale – co gorsza – innych w błąd. Najuczciwiej zrobi gdy swoich politycznych i światopoglądowych preferencji nie będzie ukrywał.
Powtórzmy: pewnie dobrze chce, ale ukształtował go splot komunikatów wysyłanych przez współczesną cywilizację. Cywilizację pozorów.
Neutralność, krytyka "monopolu na prawdę", nawoływanie do wolności mediów to nośne hasła, które manipulują opinią publiczną. Problem polega na tym, że ci, co mówią o unikaniu stereotypów, nie zauważają stereotypu, jakim jest twierdzenie, że można się stereotypów wyzbyć. Ludzkie myślenie składa się koniecznie ze stereotypów. Chodzi o to, by były prawdziwe.
Światopoglądy są różne dlatego, że ich wyznawcy różnie definiują prawdę. Ci zaś co mówią, że są neutralni sami siebie oszukują, bo językowa łatka o nazwie "neutralność" czyni ich ślepymi na to, jak konstruowane przez nich wypowiedzi, jak dokonywana przez nich selekcja faktów są w ich poglądy uwikłane.
Od tego uwikłania nie da się uciec.
Najuczciwiej więc porzucić starania o neutralność i prostolinijnie walczyć o to, co mi moja wiara, mój światopogląd nakazuje nazywać prawdą. Zrodzi to konflikt. Ale jak widać po ostatnich wydarzeniach nawet walka o neutralność rodzi konflikty i krzywdzące innych posądzenia.
Smutne jest to, że wyrazy takiej uczciwości spotykają się z dyskryminacją ze strony tych, którzy – paradoksalnie – dyskryminację piętnują. Uczciwym i prostym ludziom dostaje się za fundamentalizm, wrzuca się ich do jednego worka z terrorystami...
Baczmy więc, byśmy nie dopuścili się czegoś gorszego, niż spór: byśmy pochopnie kogoś nie oskarżyli.
Sądy takie łatwo rozpowszechnić. Dużo trudniej naprawić wyrządzone przez nie krzywdy.
Walczmy więc o uczciwe przyznawanie się do własnych poglądów i o pełen szacunku spór, bez fałszywego nazywania czyjegoś zdania brakiem tolerancji i neutralności.
WYKSZTAŁCENIE i OCZYTANIE jako argument.
Skończenie studiów i przeczytanie wielu ksiąg o niczym nie świadczy. Wiem, bo nawet ja studia skończyłem(choć z tym oczytaniem to u mnie gorzej;) i widziałem wielu, co skończyli. I co? I kopiąc rowy, kując w ścianach, obsługując linie produkcyjne spotkałem inteligentniejszych i mądrzejszych niż wielu absolwentów wyższych uczelni... Tzn, tępota i inteligencja tu i tu rozkłada się być może po równo. Istnieje jednak podejrzenie, że Ci najbystrzejsi olali studia i pozakładali jakieś biznesy, albo działają wolni od aktualnych mód akademickich. Pół żartem, ale to nie jest wykluczone.
Podobnie jest z oczytaniem. Można przywoływać z pamięci soczyste fragmenty prac naukowych i literatury pięknej, a ich kompletnie nie rozumieć. Jeśli nawet się je rozumie, można nie mieć pojęcia jak je odnieść do rzeczywistości, a więc jak uczynić je pożytecznymi.
Inteligent może mylić się tak samo jak głupiec.
Ludzie wybitnie inteligentni mogą spierać się między sobą o te same sprawy, co ludzie „tępi”. Różnica leżeć może np. w sposobie argumentowania, w korzystaniu w danej sprawie z inteligencji, w dobrej/złej woli, bądź w pracowitości/lenistwie myślowym.
Ktoś bardziej ograniczony może mieć racje a inteligent się mylić również z powodu 1) większej odwagi w mówieniu rzeczy niewygodnych, 2) woli, 3) pracowitości intelektualnej, 4)uczciwości. A wybitny umysł może mieć gorsze wyniki rozumowania, bo mu się może nie chcieć pomyśleć, Może nie mieć odwagi, by się narazić na wypowiedzenie stanowiska, drażniącego jego otoczenie. Co więcej, może właśnie przez swą inteligencję lepiej przewidywać konsekwencje wypowiedzenie niewygodnej prawdy i z tchórzostwa albo z doraźnej korzyści nie wypowiadać jej, ale lawirować i mówić to, co ludzie chcą słyszeć. Człowiek mniej inteligentny może słabiej przewidywać, że zostanie zlinczowany i dlatego właśnie wypowiadać prawdę.
Inteligencja nie wystarczy. Potrzebne są, by dochodzić do poprawnych wniosków, cnoty: odwagi, pracowitości, samozaparcia i uczciwości.
Jeden z tępaków może więc mieć co do istoty danego problemu rację w przeciwieństwie do jednego z inteligentów. I na odwrót.
FAKTOLATRIA i oddziaływanie na emocje.
Niektórzy twierdzą, że „fakty mówią same za siebie". Nie. Fakty nie mówią. To ludzie je zawsze jakoś odbierają, filtrują i w tym odbiorze mogą się mylić, albo mogą mieć rację. Zacytuję powyżej fragmenty wypowiedzi jednego z dobrych prawicowych autorów, u którego momentami zaobserwować można zarówno faktolatrię, przecenienie roli dokumentów jak i zagłuszanie argumentów emocjonalnymi przytykami:
"To nie atak, to fakty. Przykro mi." Takie sformułowania to jednak też nie fakty, tylko emocjonalne ustawanie dyskusji. Jest ono jeszcze bardziej przekonujące a jednocześnie niemerytoryczne, kiedy towarzyszą mu sformułowania jak poniżej:
"no no no", "a nie mówiłem", "H.C. do rozwałki"."W. eSBek bronił C. ZOMOwca", "Z. to oberszur od ufo i mind control" Bardzo nie podoba mi się uszczypliwość zawarta w tego typu wypowiedziach. Jest ona zbędna. Zagłusza trzeźwą analizę materiałów, a przez to poddaje w wątpliwość wiarygodność wniosków(nawet gdyby one same wiarygodne były).
Ten sam autor od którego zacytowane wypowiedzi pochodzą przedstawia dalej w materiale filmowym obrazki z pałowaniem, czy ze znęcaniem się nad zwierzętami. To również nie są argumenty tylko wrzutki emocjonalnie ustawiające odbiorcę. Pod ich wpływem nie ocenia racjonalnie, tylko jest skłonny wierzyć również w to, co z przedstawianych faktów nie wynika, a co zostało uprzednio zasugerowane na poziomie emocji. Ów mechanizm psychologiczny razem z prawdą pozwala przemycać fałsze i na tym polega jego manipulatywność, czyli nieuczciwość. Metoda zaczynania od emocjonalnych przytyków i ustawiania nimi umysłu odbiorców stosowana jest przez obie strony przeróżnych konfliktów. Nie jest domeną prawicy, lewicy, czy jakiejkolwiek innej grupy. Nie jest też zazwyczaj celowym wprowadzaniem w błąd, stosowana jest zazwyczaj bezwiednie przez tych, co szczerze wierzą w to, co mówią.
Nie wystarczy mieć informacje, bo nie jest wykluczone, że źle je rozumiemy, a nawet, że te fakty, których jeszcze nie znamy i nigdy nie poznamy, zmienią całkowicie obraz całej sprawy.
Fakty to nie wszystko. Co z tego, że ktoś zna fakty, skoro wyciąga z nich błędne wnioski?
Używanie w odpowiedzi jako argumentów tych samych założeń, które są przedmiotem sporu i które przez oponenta były podważone.
Jakie czynniki sprzyjają infolatrii?
Luźno rozważam, poszukuję hipotez: Na początku XXI wieku mieliśmy szybki wzrost ilości symulakrycznych informacji i bodźców docierających do ludzi. Jedna skrajna grupa wychowawszy się już w owym informacyjnym szumie nie miała okazji nauczyć się walki o informację zasadną, zmuszona do selekcji, nie miała okazji by na spokojnie nauczyć się właściwych metod tej selekcji i opiera ją na wyrazistości bodźców(co zresztą samo w sobie jest naturalne i obecne od zawsze), natomiast druga skrajna grupa- ludzie wychowani za tzw. „żelazną kurtyną” walczący o informacje, przyzwyczajeni byli do tego, że jak już jakąś informację mieli, to była ona wywalczona. Brali to, co im się udało zdobyć, często szukając w oparciu o intuicję. Nagle zderzyli się z przesytem, czego ich przyzwyczajenia, nawyki myślowe nie wytrzymały, zaczęli brać to, co pierwsze leży na półce, fascynować się wielością danych. Nikt z nas nie jest na to odporny z różnych przyczyn, ale jedna przyczyna jest wspólna: nasz mózg nie wyrabia ,nie jest przystosowany do takie wielości informacji, stąd wyławia te najbardziej pewne, dosadne emocjonalne, i nie da rady już analizować i weryfikować... Dlatego ten szum to świetne narzędzie sterowania masami.
Magia pierwszej sugestii medialnej działa również na nas. Ludzie myślą, że narzucona, fałszywa interpretacja, jest "oczywista", że "sama się nasuwa", nie zauważając, że tylko dlatego im się tak wydaje, że została ona przyklejona do większości informacji medialnych o tym fakcie, które do nich dotarły. Taki mechanizm manipulacji zręcznie zastosowany przez nieuczciwe media.
ABORCJA, GENDER, LGBT, wegetarianizm – co łączy te sprawy?
Przecenienie roli NAUKI to dość częsty problem w sporach między zwolennikami różnych koncepcji rzeczywistości. Przejawia się w sposobach uzasadniania: od kiedy mamy do czynienia z człowiekiem, oraz czy te, bądź inne orientacje oraz uzasadnienia ideologiczne diet są właściwe/niewłaściwe. Wynikać ono może z oświeceniowego kultu nauki, albo ze zwykłego uroku wywieranego na ludziach przez to, co naukowo, mądrze brzmi. Brzmi.
Przykładem przejęcia przez prawicę fałszywych ujęć oponenta jest sprawa mordowania dzieci poczętych. Kiedy aborterzy twierdzą, że nauka ustala, że o człowieku możemy mówić od tego, czy tamtego tygodnia, to pro-liferzy w odpowiedzi twierdzą, że nauka ustala iż człowiekiem jesteśmy od poczęcia. Tymczasem nauki empiryczne niczego takiego ustalić nie mogą. Nauki badają mechanizmy. A to, czy te mechanizmy nazwiemy człowiekiem, to już kwestia światopoglądu. No i logiki w wyciąganiu z niego wniosków. Owszem, nauka nie może być od niego wolna, bo musi mieć jakieś terminy definicje i cele. Założenia te nie są jednak czymś, co nauka wnosi do naszej wiedzy, ale co dostaje. Założenia owe są tym, co naukę uprzedza!
Jeśli więc uznajemy zgodnie, że nie wolno zamordować niewinnej osoby, jeśli jednocześnie zdajemy sobie sprawę z umowności i labilności uznania od którego okresu owo jedno życie nazywane jest człowiekiem, to logika wymaga od nas, by od momentu kiedy z dwóch gamet staje się jednym organizmem, czyli od poczęcia uznawać go za człowieka. Nie ma innej, obiektywnej cezury. Wcześniej były dwa inne organizmy, a teraz jest jeden.
Po obu stronach powyżej wspomnianego konfliktu dominuje więc ten sam błąd: powoływanie się na naukę. Tymczasem nauka nie ma tu aż tak dużo do powiedzenia! To sprawa wiary(niekoniecznie religijnej), sprawa założeń oraz definicji uprzedzających i determinujących naukowe metody i wyniki badań!
Niestety ci, co mają rację we wnioskach, czyli pro-liferzy dali sobie narzucić zainicjowane przez aborterów błędne powoływanie się na naukę i przecenianie jej roli. W taki sposób i w innych obszarach prawica daje sobie narzucić fałszywe kategorie ukute przez swoich oponentów i dlatego z nimi przegrywa.
Dokładnie tak samo nauka nie może powiedzieć czy homoseksualizm to dewiacja, czy nie. To sprawa światopoglądu, założeń uprzedzających naukowe definicje.
Nauka nie może też ustalić czy zwierzęta wolno zabijać, czy nie. To kwestia wartościowań, stanowiących element światopoglądu.
„NIE ZABIJAJ ZWIERZĄT BO CZUJĄ BÓL!” ?
Nie wiemy, czy fizyczny proces bólu jest tożsamy z jego uświadamianiem sobie. Nie wiemy bowiem, czy uświadamianie sobie jest tożsame z neurofizjologicznymi procesami, które nazywamy "świadomością". Tak zakładają współcześni, ale to tylko niemożliwe do sprawdzenia przez naukę założenie. Gdyby proces fizyczny zwany bólem miałby decydować o tym, czy wolno zabijać, czy nie i nadawać temu moralną wartość, to doprowadziłoby nas do absurdu, bo trzeba byłoby zaniechać uśmiercania roślin, czy przekształcania nawet wody, chodzenia, istnienia, bo samym tym faktem uśmiercamy wiele owadów i drobnoustrojów. Nie wiemy czy rośliny „boli”, i właśnie dlatego nie wolno nam ryzykować zadaniem im bólu i śmierci...jeśli uznajemy fizycznie rozumiany ból za główną przesłankę do niezabijania.Mimo wszystko staramy się zabijać zwierzęta tak, by zadawać im jak najmniej tak rozumianego bólu.Ale to nie ból jest tu głównym problemem. Nie wolno zabijać nie dlatego, że boli, bo wtedy wolno nam byłoby zabić innych w bezbolesne sposoby. A nie wolno. Dlatego też Jezus nie zakazał zabijać zwierząt, przyczynił się do śmierci w morzu stada świń wpędzając w nie demony. Idąc tym tokiem rozumowania należałoby uznać, że zrobił straszną rzecz. Pozwolił, by jego rodzice zabili gołąbki w ofierze, jadł ryby, Piotr zobaczył koszyk, w którym były różne zwierzęta i usłyszał- "ZABIJAJ Piotrze i jedz." Ale taki tok rozumowanie jest fałszywy. Dla mnie wzorem jest nie on, a Nauka Chrystusa.
Pięść z zaciśniętym różańcem
Pieść zaciśnięta do walki bywa potrzebna, żeby np. bronić atakowanych. Walka ze złem jest jak najbardziej czymś dobrym. 2. Zaciśnięta dłoń wcale nie musi być oznaką nienawiści, gdy np. przybijamy żółwika, unosimy ją w geście triumfu, ściskamy mocno, nie tylko "kamień zielony", ale również rękawiczkę ukochanej osoby, która jest daleko... Nienawistna interpretacja tej grafiki była w roku 2019 przejawem podbudowanego medialną narracją uprzedzenia do środowisk organizujących Marsz Niepodległości. To zjawisko to nieuprawnione mówienie o interpretacji subiektywnej, jakby była w magiczny sposób przyklejona przez przyrodę to tego gestu. Nie jest, co uzasadniłem podając ww przykłady. Po drugiej stronie oczywiście też jest podobne zjawisko polegające np. na obiektywizowaniu interpretacji negatywnej tęczy(uważam, że środowisko powinno tęczę przejąć od zawłaszczających ją środowisk LGBT i poprawić jej zniekształconą przez nie formę. Jest ona wszakże symbolem przymierza Boga z ludźmi). Te same środowiska, które wytykają np. tradycjonalistom tzw. formalizm, mówiąc, najważniejsze to, co w sercu, tutaj nagle sami taką mają „spinę” o jakąś formę zewnętrzną. Ci sami co tropią u innych "hermeneutykę podejrzeń" sami tendencyjnie doszukują się negatywnych interpretacji w tym, co takie być nie musi.
Gdy widzę, że w kogoś zgodnie nawalają zwaśnione dotąd media i polityczne obozy, to zaczynam podejrzewać, że ów straszny kompilator wykluczających się bezeceństw: faszyzmu i antypaństwowego liberalizmu, nazimu i putinizmu, marsjanizmu i nacjonalizmu, niedojrzałości i tradycjonalizmu, mowy nienawiści i idealistycznych utopii, itp. może mieć jednak trochę racji;)
Tęcza, Słońce, Krzyż, rzymski salut - nie pozwólmy, by pewne symbole zagrabili Ci źli.
SAMOSPEŁNIAJĄCE SIĘ PRZEPOWIEDNIE (2020)
Nie może być tak, że na każdą plotkę medialnych decydentów reagujemy posłusznym wykonywaniem ich rozkazów. Nie może być tak, że prewencyjnie reagujemy na potencjalną pandemię. To na puszczających takie definicje sytuacji, jak istnienie pandemii i konieczność noszenia maseczek, ciąży obowiązek udowodnienia, bo to oni inicjują obwinianie tych, co w ich wersję zdarzeń nie chcą wierzyć. Zazwyczaj jednak metodą „łapaj złodzieja”, OBWINIAJĄCY zagłuszają KONIECZNOSĆ UDOWODNIENIA EMOCJONALNYMI OSKARŻENIAMI, SZANTAŻAMI MORALNYMI, próbami wzbudzenia poczucia winy, w których swoją wersję traktują jak nie wymagającą uzasadnień oczywistość i normę. Tymczasem jest dokładnie na odwrót. NORMĄ jest to, co oni oczerniają, czyli np. chodzenie bez maseczek. Ci, co mają odsłonięte usta nie muszą się tłumaczyć, wszak ich zachowanie jest DANE Z GÓRY, zastane, tak jak język i właśnie dlatego jest NORMALNE i umożliwia dogadanie się z innymi. OBWINIANIE tych, co zachowują ową normę to fałszywe świadectwo. Fałszywe i przewrotne. Jego artykulatorzy brną w nie obracając kota ogonem i oskarżywszy tych co nie wierzą w pandemię, wymagają od nich dowodu i imputują im wiarę w spiski.
Jest na odwrót: to ci co o teorie spiskowe oskarżają próbują zmusić tych, których oskarżają do bezkrytycznej wiary w mocne medialnie teorie.
Ja wierzę w Boga w Trójcy Jedynego! Nie w żadną tam plandemię.
Właśnie owa odgórność - nie samo poczucie, czy li tylko państwowo-przepisowa decyzja współczesnych - konstytuuje normy. Inne rozwiązanie byłoby nieracjonalne, wszak naraziłoby na normatywną wieżę Babel, całkowity brak weryfikacji norm i taki ich pluralizm sprzecznościowy, który rozbiłby każde społeczeństwo. Do tego dąży konkurencja, szczególnie polityczna dla danego państwa, by od wewnątrz rozbić podstawy spoistości wroga. No i do tego mogą dążyć wrogowie Kościoła, czy każdej innej instytucji. Takie jest też zagrożenie płynące ze strony tolerancjonizmu, rzekomo uniwersalnych wartości, które w przejęzykowionym paradygmacie pomylone są z nazwami tych wartości. Przykładem jest odgórność języka, bez której nie byłby językiem, nie mógłby stanowić narzędzia komunikacji, wszak bez tego ograniczenia, możliwe byłoby konstruowanie języków wg widzimisię każdej jednostki i wmawianie innym, że muszą to akceptować(jak w przypadku kobiet chcących, by je nazywano mężczyznami, itp.). Wtedy jednak nawet tego wmawiania nie dałoby się przekazać, bo wszyscy mijaliby się w dyskusji, rozmawiali z samymi sobą z racji używania swoich własnych języków. Tak właśnie się dzieje w XXI wieku na Zachodzie, gdy piszę ten przypis i ten stan daje mi obraz tego, o co mogło chodzić w biblijnej Wieży Babel.
Wróćmy jednak do logiki: wierząc w pandemię i wdrażając zalecane środki sprawiamy, że nie wiemy czy to czasem te środki przedstawiane jako lekarstwo nie są w rzeczywistości trucizna wywołująca chorobę. Bohaterscy instruktorzy strażacy podają nam super gaśnice prewencyjnie broniące przed pożarem lasu. Lecimy, polewamy las, a gdy ktoś mówi: "Stop! Tam w środku jest benzyna. Wy dopiero ten las podpalacie!", to takiego zaraz uciszają. Panika potwornie obniża odporność a świadomość zagrożenia, nawet rozumowo odrzucana ale wciśnięta każdemu z nas w tył głowy sprawia, że wyolbrzymiaja się realnie objawy zwykłego przeziębienia. Wiem, bo sam to miałem. Panika obniża odporność. Służba zdrowia spanikowana zwleka z leczeniem tych którychby normalnie leczyła. Przykłady śmierci znam z pobliskich wsi: przychodzi mi teraz do głowy matka z wyrostkiem, która na wiosnę 2020 roku zmarła odbiwszy się uprzednio od drzwi kilku szpitali w okolicy zwlekających z przyjęciem z powodu „pandemicznych” obostrzeń. Stąd zrozumiałe są głosy tych, którzy w odpowiedzi na multum takich przypadków i niejako w reakcji na podłe sianie psychozy, oraz obwinianie za śmierć babci i sianie takiej narracji do społeczeństwa, czasem powiedzą "będziesz Pan wisiał." To jest bowiem sytuacja w której się nóż w kieszeni otwiera.(Kiedy rządowy ekspert mówi, ze mu się nóż w kieszeni otwiera gdy widzi tych, co nie chcą się szczepić, czy podważają zasadność obostrzeń, to jest ok., ale gdy komuś się w odpowiedzi na to nóż w kieszeni otwiera, to już jest przejaw choroby? Nie. To jest nierówność standardów oceny. Nazywanie więc tych, którzy reagują na taką morderczą podłość „frakcją psychiatryczną”, przy jednym zapomnieniu o takiej samej nazwie dla tych, którzy taką przesadę emocjonalną sprowokowali swoimi oskarżeniami, jest przewrotne i wysoce niesprawiedliwe. Ci pierwsi reagują na wbitą im szpilę stąd ich agresja jest zrozumiałą reakcją obronną. Ci drudzy tą agresję prowokują w wyniku wiary trudnym do zweryfikowania teoriom. Ostatnio facet wożący pewne towary opowiadał że w jego wsi z tego samego powodu chłopak zmarł też na wyrostek, bo były problemy z przyjęciem go do szpitala z powodu obostrzeń. Testy, nawet wg ich twórców są tak omylne, że nie pozwalają tego wirusika wykryć. Ludzie z rodzinami tracą środki do życia. Co więc robić? Powierzyć Panu Bogu i normalnie żyć, a reagować dopiero wtedy gdy - kolokwialnie rzecz ujmując - trupy będą się walały po ulicach. Inaczej możemy sami spełnić rzekomymi środkami zaradczymi wieszczoną przepowiednię.
O czynnikach geopolitycznych i duchowych nawet tu nie wspominam.
Innym przykładem tego mechanizmu jest twierdzenie „nie zagłosuję na niego, bo nie ma szans”. Takie myślenie sprawia, że jeżeli na takiego kogoś nie zagłosowało np. 15 mln obywateli, to te szanse miał, mógł nawet wygrać ale je stracił, bo komuś udało się ludzi przekonać, że tych szans nie ma. Ludzie sami, posłusznie zrealizowali stan uprzednio fałszywy. Tak samo jak sondaże promujące polityczne siły, działa straszenie pandemią.
Tak samo działają też leki i zabiegi stwarzające choroby, a wraz z nimi zapotrzebowanie na kolejne leki, co jest na rękę ich producentom.
Jak strażak co podpala las, by mieć co gasić i zgrywać przy tym bohatera. Albo gorzej: Jak strażak, co podaje swoim dobrowolnym pomocnikom wiadra z benzyną i przekonuje w oparciu o swoją tajemną wiedzę specjalystyczną, że niedługo się zapali i już teraz trzeba polewać, bo trawa baaardzo sucha. Każdego zaś kto krzyczy, że tam z tych wężów strażackich i z tych wiader leje się łatwopalna ciecz oskarża o „teorie spiskowe” , pozbawia praw wykonywania zawodu, wlepia kary i ośmiesza.
Tak to działa.
SYNDROM DISNEYA
Widząc ludzi z błyskawicami na maskach pod koniec października 2020 przypominam sobie, że byłem przerażony już wtedy, gdy po przyjściu do szkoły „katolickiej” zauważyłem, że ludzie traktują katolicyzm i Jezusa, jako słowny emblemat, a Ewangeliczne słowa recytują z zapałem, tyle że to nie Tradycję Kościoła i Ewangelię czynią kryterium, ale dokonują wyboru ich elementów, wg kryteriów świata, sentymentalnych wzorców np. z bajek. To nad tym wzdychają, co sobie na wzór z tych bajek nadinterpretują. Próbowałem wierzyć, że mi się tylko tak wydaje. Teraz, gdy dopisuję te kilka zdań wiem, że mi się nie wydawało. Przejęzykowione, emblematyczne traktowanie Ewangelii opisane w innej części „Katologi(k)i” pokazało swoje prawdziwe oblicze. Maski opadły, prawdziwym obliczem zinternalizowanych przeświadczeń całych mas nominalnych i zaangażowanych w zrewolucjonizowany, emocjonalizujący kościół katolików okazały się paradoksalnie czarne maski z czerwoną błyskawicą. To nie nagły zwrot. To dawno zapoczątkowany proces. Większość tych ludzi fascynowała się bajkami Disneya, mówiło o miłości, unikała tematu Tradycyjnej Nauki katolickiej, nt. Posłuszeństwa, Instytucji i Hierarchii, czy podziału ról w rodzinie, oraz nt. statusu Tradycji. Unikało, albo traktowało jak trąd. Tworzyli sobie nowe wartości zastępcze, jak „tolerancja”, która była słownym wytrychem. Wystarczyło z oburzeniem komuś, kto broni tradycji, zarzucić brak tolerancji. Nie ważne, że zarzut to znikąd wzięty, kompletnie nieprzystający do opisywanej postawy. Poczucie jest ich wyznacznikiem tożsamości, a nie związek słowa z rzeczywistością i tradycją. To jest kolejne głębokie podłoże współczesnego wylewu: Antytradycjonalizm. To on sprawia, że kwestie zasadności zabijania nienarodzonych i zwierząt, początku człowieczeństwa, czy tożsamości płciowej uznajemy za negocjowalne i żonglujemy nimi na zasadzie zmiany słów. To co robią, to terror. Terror, wszak oderwawszy język od rzeczywistości nie widzą oni już tego, że ich tolerancja oznacza dyskryminację tych, co myślą inaczej niż oni.
Odpowiedź do jednej znajomej ze szkoły, : Spójrz na język jak na wspólne powietrze. Pojęcia nie są tym, czym ten lub owy chce by były, ale tym, co otrzymane jako wspólne dziedzictwo. Gdyby każdy pod słowa mógł sobie podstawiać dowolne znaczenia, to każdy mówiłby swoim indywidualnym językiem i z nikim by się nie dogadał. Małżeństwo, kobieta, mężczyzna to słowa, które określa konkretne zjawiska/obiekty uprzedzające te słowa! Jeśli ktoś chce partycypować w jakimś innym zjawisku, to nie ma prawa wymagać, by inni akceptowali nazywanie go małżeństwem/kobietą/mężczyzną. Narzucanie własnych rozumień na język, który jest własnością wspólną społeczności jest jak wprowadzanie do wspólnego powietrza śmierdzących, czy trujących substancji bądź hałasów, których inni sobie nie życzą, tłumacząc to własnym poczuciem, indywidualną kreatywnością i potrzebą ekspresji. Znamienne jest to, że bardzo często Ci sami, co walczą o to, by mogli zapełniać język i rzeczywistość oraz społeczności własnymi definicjami płci, zaburzającymi ich(języka i rzeczywistości) funkcjonowanie, walczą jednocześnie o „czyste powietrze” i pastwią się nad tymi, co palą w piecach. To jest przy okazji wyjaśnienie dla tego zarzutu, jaki mi dawno temu postawiłaś(żem nietolerancyjny), gdy zaprotestowałem przeciwko zrealizowanemu zresztą Twojemu planowi zaśpiewania tekstów jakichś poważnych, bądź niepoważnych satanistycznych konwencji na melodię psalmu pochodzacą z konkretnej tradycji, z kontekstu sakralnego. To był przykład podobnego zawłaszczania wspólnej przestrzeni, która do Ciebie ani mnie nie należy, która nas przekracza i tylko dlatego, tak jak język może spełniać swoją funkcję
Wskazując na podobne podstawy przeświadczeń o konstruowalności form Mszy Świętej i pobożności, definiowaniu przez współczesne sobie gremia istoty człowieczeństwa, możliwości zabijania zwierząt, oraz wyznaczników płciowych tożsamości, nie twierdzę, że każdy reprezentant jednej z tych postaw wyznaje wszystkie inne. Nic z tych rzeczy. Oni często są deklarowanymi przeciwnikami całej reszty. Wskazuję tylko na głębsze powiązania, których oni wg mnie nie widzą.
BŁĘDY LOGICZNE. Przykład: CHOCHOŁ ZGENERALIZOWANY
Błąd obalania chochoła, czy podważania opinii oponenta na podstawie imputowania mu uprzednio innego znaczenia słów niż to, którego w rzeczywistości używa jest często stosowany w przypadku wielkich pojęć szczególnie dot. grup ludzi, które narosły przeróżnymi, często sprzecznymi znaczeniami. Spleciona bywa z generalizacją:
Jedna osoba twierdzi, że jest liberałem i katolikiem. Druga osoba odpowiada jej na to, że to są sprzeczne postawy, bo „liberalizm jest taki a taki”, takie ma źródła, papież go potępił, „nie można go odrywać od powszechnego kontekstu, tego jak jest w społeczeństwie rozumiany”. Pierwsza osoba odpowiada: ale ja co innego przez „liberalizm” rozumiem, nie możesz więc twierdzić tak ogólnie, że moja postawa którą nazywam „liberalizmem” jest sprzeczna z katolicyzmem. Papież miał na myśli co innego. Użył tylko tego samego słowa.
No tak - odpowiada druga osoba - ale nie możesz sobie ot tak nazywać słowem „liberalizm” co chcesz, bo słowa funkcjonują w jakimś kontekście. Smith, Locke, rewolucja francuska, anarchokapitalizm - oto historyczny i społeczny kontekst...
Dobrze - odpowiada osoba pierwsza – ale tu zmieniłeś zarzut. Teraz dotyczy on już nie samej treści, ale sposobów używania słowa. Od biedy mogę zrezygnować z używania tego słowa, na rzecz np. „wolnościowości”
Ale jeśli już jesteśmy przy kwestiach językowych: Mówisz „kontekst”, tradycja. Dobrze. Ale czy to jedyna tradycja? Ja znam inne. Nawet, powiedziałbym starsze. Takie, które odwołują się do słów źródłowych dla rozmaitych liberalizmów, czyli „liber”, wolny. Wolny, wolność, to pojęcia stare jak świat. Znane z Ewangelii. Z modlitwy „Ojcze Nasz”(sed LIBERA nos a malo”) Do do tej tradycji, do tego kontekstu się odnoszę. Skoro „Twój” kontekst dla słowa liberalizm kiedyś powstał i przejął słowo „libertè” i jego pochodne dla siebie, to dlaczego niby inny, współczesny ruch nie może tych słów inkonporować dla innego kontekstu? Szczególnie jeśli nie aspiruje do tego, by zmieniać znaczenie samego słowa wolność, jeśli chce je zachować w takim rozumieniu w jakim je przejęło od tradycji starszych, niż TEN liberalizm, o którym mówisz?...
No ale dobrze, niech Ci będzie, nie zależy mi na określeniu „liberalizm”. To prawda że jest w naszym społeczeństwie nieco mylące. To może wolnościowiec.
„No nie, ale wolnościowcy to u nas to też ruchy, które odwołują się do zachodniego liberalizmu”.
Ej, pomijasz ten ruch o którym mówię ja, bo nie pasuje Ci do definicji. Powielasz ten sam błąd, który wcześniej na przykładzie „liberalizmu” przeanalizowałem. Kręcimy się w kółko. Podstaw pod „liberalizm” słowo wolność. I odnieś się do mojej argumentacji, nie poprzestawaj na samym twierdzeniu...
To nakreślenie przez Ciebie jednego kontekstu dla słów liberalizm”, „wolnościowcy”, „spekulacja”, dyskurs”, „strukturalizm”, „kapitalizm”, „nacjonalizm” nie sprawia, że wykluczyliśmy istnienie innych „kontekstów”.
Taka rozmowa może trwać w nieskończoność.
Nie można krytykować kogoś za bycie „liberałem”, „tradycjonalistą”, za „hermeneutykę ciągłości” itd. poprzez odwoływanie się do ROZUMIENIA sformułowań „liberał”, „tradycjonalista”, „HC” którego ten ktoś nie podziela.
Można co najwyżej toczyć spór językowy, które określenie lepsze, które gorsze.
Kolejnym błędem jest nieuprawnione przejście od sporu językowo-znaczeniowego
do sporu treściowego:
Na początku ktoś ten błąd popełniający może pro forma przyznać, że różne są znaczenia,
a w trakcie dyskusji niejako o tym zapomniawszy rozpocząć krytykowanie kogoś
za liberalizm w takim rozumieniu, którego krytykowany nie wyznaje.
LIBERALIZM, NACJONALIZM , niekonsekwencja i generalizacja
Spotykana bywa postawa wrzucania wszystkich do jednego worka i przeświadczenia, że słowa "liberalizm", "wolnościowiec" mają jakieś jedno znaczenie "poprawne" przyspawane obiektywnie przez pana Boga do konkretnych słów. To jest sprzeczne z obiektywną wiedzą nt tego, czym jest język, czym jest kontekst społeczny, kulturowy, czy sytuacyjny. Dlatego brednią jest twierdzenie, że bredzi ten, kto nazywa się katolickim wolnościowcem, albo wolnościowym katolikiem. Brednią jest twierdzenie, że definiując wolnościowość tak, by była zgodna z katolicyzmem źle nazywa.
Złe/sprzeczne ze sobą mogą być konkretne znaczenia słów takich jak nacjonalizm, czy liberalizm ale nie same słowa! I nie wszystkie znaczenia! No i złe z perspektywy jakiegoś światopoglądu. Trzeba ustalić o które znaczenia chodzi i nie można rozciągać używanych przez nas znaczeń na wszystkich, którzy tych słów używają.
Jeśli ktoś atakuje używanie słowa "liberalizm" analogicznie winien zwalczać "nacjonalizm" ponieważ na zachodzie ten termin również co innego znaczy. I jeśli ktoś twierdzi, że również słowo "wolnościowiec" jest obarczone koniecznie konotacjami z np. "anarchokapitalizmem", to powinien również słowo "narodowiec" uważać za koniecznie przywiązane do "pierwotnych" źródeł nacjonalizmu zachodniego. Dlatego osobiście proponuję rezygnację z określeń "nacjonalista" i "liberał", na rzecz określeń „wolnościowiec” i „narodowiec”. Przynajmniej roboczo, na jakiś czas. Ale nie próbuję wmawiać tym, co używają słów "nacjonalizm" i "liberalizm", że robią jakiś obiektywny błąd i nie powinni, jakby znaczenia były przyspawane do słów przez przyrodę, jakby kontekst był czymś trwałym i niezmiennym, albo jakby był jeden dla wszystkich ludzi w naszych czasach. Kontekstów jest wiele, jedne są faworyzowane, a inne umniejszane.
"Wolnościowość" proponuję odróżnić od zachodniego liberalizmu, podobnie jak narodowców, od nacjonalistów zachodnioeuropejskich.
Z Nauką np. Katolicką może być niezgodna konkretna treść. Nie samo brzmienie słowa. (Słysząc określenie „Nauka Katolicka”odezwą się być może Ci, co próbują narzucić innym redukcjonistyczne ograniczenie znaczenia słowa „nauka”, do nauk we współczesnym zawężonym rozumieniu. Przypominam, że takie zawężone rozumienie do wynalazek dość nowy, słowo „nauka” oraz jego szersze znaczenie są zaś nieporównywalnie starsze). Słowa mają bowiem to do siebie, że w ustach różnych ludzi znaczą co innego. Ja sam wychowałem się na używaniu słowa "liberalizm" do określania złego zjawiska, ale nie próbuję wmawiać innym - tak jak jeden z popularnych obecnie(2019) prawicowych publicystów - że to słowo ma jakieś "właściwe" znaczenie. Takie podejście może być przejawem protestanckiego przejęzykowienia, przecenienia roli słowa przez małe "s". Takie podejście sprawia, że zachowując dokładne brzmienie ewangelicznych słów(a raczej ich tłumaczeń, co do których istotowej subiektywności też się oszukujemy), tracimy z oczy Znaczenie, o które chodziło Chrystusowi. Stajemy się wszakże bezbronni wobec znaczeń podsuwanych nam przez formy zewnętrzne, bośmy uprzednio uznali te formy za obojętne, albo wręcz za zasłaniające właściwą treść. Tymczasem treść słowo jest poza słowem: w rzeczywistościach, do których to słowo odsyła. Bo Logos, czyli Słowo, to przede wszystkim Rozum-Sens... Ale właśnie dlatego proponowałem by zamiast używać słowa „liberalizm”, zaakceptować jego potoczne rozumienie i zamienić je na słowo "wolnościowiec".
„Spekulacja”, i lichwa nie są konstytutywnym elementem "wolnościowości". A przynajmniej nie da się tego udowodnić, bo zbyt szeroką kategorią jest wolnościowość, dlatego takie założenie nie może być podstawą uczciwego zarzutu. Zresztą same te określenia mogą być różnie rozumiane, stąd nie można dokonywać generalizujących potępień całych tych kategorii, jakby ich znaczenie było jasne. Nie jest. Trzeba dokonać rozróżnień.
Postulaty wielu wolnościowców określających się jednocześnie prawicowcami i konserwatystami umożliwiają rozwój etosu pracy, umożliwiają de facto walkę z niesprawiedliwościami i uczciwe zarabianie, nawet jeśli wielu wolnościowców jeszcze tego nie rozumie. W efekt Barabasza wpisuje się generalizujące atakowanie z wyrzutami i emocjami wszystkich wolnościowców jakoby „o pracy wśród nich nie mówił nikt”. W efekcie takiego ataku, wielu z nich rzeczywiście zaczyna się do etosu pracy zrażać i z nim walczyć, tak jak kiedyś Barabasz Rzym podpalał. Ma miejsce tu poza tym mechanizm samospełniającej się przepowiedni. Stan stanowiący przedmiot oskarżenia jest dopiero urzeczywistniany poprzez drażniące i ponawiane oskarżanie.
Częsty zabieg prowokatorów: Drażnią docelowego człowieka tak, by w końcu przestał nad sobą panować i zrobił to, co mu się zarzucało, albo dopiero chce zarzucić, mając do tego przygotowaną całą teorię.
Rozwój technologiczny, nieskrępowany „prymitywizmem” i szacunkiem dla tego co dane z góry przez Przodków i Boga(w żywiołach) obraca się przeciw sobie.
Obiektywne prawa ekonomii tylko pozornie, przy zapomnieniu o jednym, albo o dwóch kluczowych prawach, uzasadniają brnięcie w umasowioną specjalizację, automatyzację i informatyzację pracy, mającą na celu większą efektywność przy mniejszej ilości zaangażowanych w pracę osób. Pozornie, ponieważ pierwszym zgubionym elementem jest np. grożąca nam zawsze groźba klęski – wojny, czy kataklizmu, która może zburzyć misternie budowaną technologiczną wieżę Babel. Otóż polegając coraz bardziej na pracy maszyn, przez kilka pokoleń, nie przekazujemy w tradycji tych umiejętności „pierwotnych”, najbliższych tej ziemi, jaką nam Pan Bóg dał, które pozwoliły mozolnie do wysokiego poziomu technologicznego dochodzić. Bez tej tradycji- tradycji nie pisanej i gadanej, ale praktykowanej, tradycji „postaciowania” nie będziemy potrafili owej technologii odbudować. Stąd obok rozwijania rzeczywistości sztucznej, trzeba cały czas dbać o związek z ziemią, jak ją Pan Bóg stworzył, z naturą i przekazywanie zdolności „prymitywnego” jej przetwarzania. Jedno i drugie.
Podobnie jest z relacją między masową produkcją a tą rzemieślniczą, małą, detaliczną. Trzeba jednego i drugiego. Jako ktoś kto pracował na najniższym szczeblu w dużych zakładach produkcji masowej, jako ktoś kto wychowany w latach 90, widzę zmianę jakości produktów i jej relację do zmiany cen. Widzę, że możliwość produkowania większych ilości po pozornie niższych cenach pociąga za sobą niepotrzebną ilość produktów o tak niskiej jakości, że lepiej byłoby mieć ich mniej. Dalej: widzę zwiększoną rolę kombinatorstwa i udawania, które na krótką metę wygrywa z realną efektywnością pracy, widzę cały ciąg pozornych stanowisk kierowniczo-planistyczno-inżynierskich, piastowanych przez tych co mają czas by kwieciście i przekonująco uzasadniać zapotrzebowanie na swoje „usługi”, bo nie „marnują” go na świadczenie wymiernych usług(w tym, inżynierskich nie tylko z nazwy) i produkcję konkretnych towarów. I tu lanie wody i retoryka wygrywa z praktyką.
Spotkałem w jednej z niezwykle cennych książek ukazujących zalety wolnego rynku fałszywą alternatywę, przykład efektu Barabasza, oraz ulegania metodzie fałszywego przyjaciela. Otóż jej autor krytykując postawę dystrybustystów wylał dziecko z kąpielą. Słusznie skrytykował interwencjonizm państwowy i redystrybucję dóbr, postulowane przez choćby Belloca, ale z niesłuszności tych postulatów nie wynikała niesłuszność innych, np. samowystarczalności. A właśnie w tą ostatnią, niejako hurtem uderzył. Odrzucając redystrybucję zaczął wychwalać produkcję masową i krytykować afirmację dystrybutystów dla rzemiosła i małych przedsiębiorstw.
Przedstawił uzasadnienie, ale to, co powyżej napisałem nie zostało w nim uwzględnione, a wg mnie wskazuje na braki w jego rozumowaniu.
Kiedy więc zgadzam się z produkcją małą i krytykuję masową, nie znaczy to, że automatycznie podzielam postulaty innych piewców rzemiosła i krytyków masówki, takie jak redystrybucja. Otóż pomiędzy rzemiosłem a redystrybucją nie ma związku koniecznego, tak, jak między masówką a wolnym rynkiem. To fałszywe połączenia, a między nimi jest fałszywa alternatywa.
Krytykuję rozrost masówki i znikanie rzemiosła a jednocześnie redystrybucję, fiskalizm i chwalę wolny rynek. Powiem więcej: jak pomiędzy wymienionymi wyżej twierdzeniami nie ma związku koniecznego, tak między wolnością, a samowystarczalnością istnieje związek konieczny: Wolność gospodarcza jest konieczna do samodzielnego produkowania dóbr, a lokalne i samowystraczalne produkowanie nie tylko samych dóbr ale ich wzorów i szablonów jest konieczne, do utrzymania własnych przekonań. Przeświadczenie o kształcie gospodarki jest jednym z nich. Najważniejsze z nich jest jednak przeświadczenie o Sensie i Celu Istnienia. O Warunku Wolności.
Precz z fałszywą alternatywą.
Wolność i lokalne rzemiosło. Jedno i Drugie. Krzyż. Quincunx. Katolicyzm.
PODATNI NA ZWODZENIE jak na OPTYCZNE ZŁUDZENIE
Owo zwodzenie(obecne od zawsze w zwyczajnych komunikatach ludzi przekonujących, a przez współczesne media tylko wykorzystane i PODRASOWANE), to drugie kluczowe prawo pominięte w ocenie masówki jako lepszej niż lokalne i względnie samowystarczalne rzemiosło. Dlaczego rynek tego od razu nie weryfikuje? Dlaczego fakt wyparcia drugiego przez pierwsze i utrzymywania się na powierzchni nie świadczy o obiektywnej lepszości? Efekty bowiem zazwyczaj nie przychodzą od razu. A nawet gdy przychodzą od razu, to z powodów tych samych dla których istnieje marketing, złudzenia optyczne, retoryka i erystyka można odwrócić uwagę ludzi, w tym właścicieli firm i klientów od tego, co jest prawdziwą przyczyną i przekonać ich, że przyczyną jest co innego. Powód to ludzka ułomność poznawcza, która w procesie decyzyjnym, a takim jest każda działalność ekonomiczna gra kluczową rolę. Gdyby zawsze wygrywała prawda, gdybyśmy nie byli podatni na kłamstwa i pomyłki, to by one w praktyce zniknęły.
Często Ci, co rzetelnie i pożytecznie dla firmy pracują, nie mają przez to czasu by się bronić przez retorycznym umniejszaniem ich zasług przez rozpychającą się łokciami konkurencję, stąd gdy widoczne się stają efekty ich pracy, ich już często w pracy nie ma, a jeśli są to nikt tego związku nie widzi, wszak ktoś inny zebrał za nich laury. W tym czasie kiedy oni pracują na realne efekty, ktoś inny pracuje by pokazać, że to są efekty jego pracy. Pracuje głównie retorycznie. Oni na tą retorykę i efekciarstwo czasu, a być może talentu nie mają.
Nagminne jest w praktyce zawodowej zjawisko zbierania laurów za zasługi przez tych, co potrafią sprawiać dobre wrażenie. To jest kluczowy powód, ów ludzki, z gruntu moralny, acz bardzo realny czynnik wskazujący na to, że to nie suchy bilans korzyści i strat decyduje o kształcie rynku i utrzymaniu się na powierzchni tego co korzystniejsze dla społeczeństwa.
Nie możemy ignorować złego sposobu wykorzystania tzw. „kompetencji miękkich”, sposobu stanowiącego swego rodzaju przejaw antyrealizmu, ilustrację zgubnych skutków oderwania od rzeczywistości i symulakryzacji świata. W to wpisuje się postmodernistyczne manipulowanie językiem, sprowadzanie definiowania terminów takich jak kobieta, mężczyzna, płeć, osoba, początków człowieczeństwa, do poczucia a w efekcie do Niczego. O tym wspominam w osobnych działach książki.
Produkcja masowa opiera się na dużej machnie marketingowej, która stwarza „niepotrzebne potrzeby”, wmawia ludziom, że potrzebują czegoś, czego wcześniej by nie potrzebowali, a dalej produkuje nadmiar dóbr, za które ludzie płacą, ale które są słabe jakościowo i wytwarzane kosztem wyzysku tych, których wysiłki produkcyjne są niedoceniane. Niedoceniane za sprawą pozorantów którzy dostrzegli, że z powodu odroczonej w czasie widoczności, a często nieoczywistości związku między pracą a efektem, mogą zdolnościami retorycznymi przekonać siebie i innych, do fałszywych przyczyn wskazywanego efektu... Zerwać z gruszy wszystkie gruszki, przyczepić do jabłonki i przekonywać, że gruszki mamy dzięki jabłonce, a prawdziwa grusza, nie wydała owocu, a więc trzeba ją wyciąć. A za rok, gdy okaże się że gruszek nie ma znaleźć inne kwieciste wytłumaczenie.
Takie jest też niebezpieczeństwo bezrefleksyjnego posługiwania się sloganem: „po owocach ich poznacie”. Bardzo łatwo pomylić drzewa, wziąć za przyczynę to, co nią nie jest, pomylić kościół z którego wieży dzwon dzwonił.
Znany ekonomista tłumaczył Polakom że nie mogą patrzeć, co rozwinięte państwa robią teraz, gdy już są rozwinięte. Powinni raczej naśladować to, co robiły wtedy, gdy rozwinięte jeszcze nie były. Wobec powyższego, również państwa już rozwinięte powinny swoje poczynania nie tylko z początku, ale i sprzed technologicznego rozwoju cały czas ćwiczyć.
Drugim, kluczowym powodem utrzymywania „prymitywnych” sprawności i samowystarczalności jest fakt, iż to dzięki formom codziennym możemy utrzymać własny światopogląd(co uzasadnię w innym miejscu), stąd oddając ich produkcję anonimowym projektantom masowych wzorców, narażamy się na niezauważoną naszych przekonań podmiankę.
Obok rozwoju technologicznego należy dbać o to, by nie zapomnieć o trenowaniu tych tradycyjnych umiejętności i sprawności, które pozwoliły maszynę owego rozwoju odpalić i rozpędzić. Bo nigdy nie wiemy, kiedy rozpędzona już maszyna się zatrzyma albo rozsypie. Stąd zawsze trzeba być gotowym na zbudowanie, odpalenie i rozpędzenie jej od nowa.
Spotkałem się ze stanowiskiem jednego obrońców wolnego rynku, który w ramach tej obrony, przejmuje błędne alternatywy. Otóż krytykując słusznie postulat regulacji cen produktów i płac przez państwo broni jednocześnie twierdzenia, jakoby produkcja masowa była lepsza niż lokalność i samowystarczalność. Skoro jego oponenci wiążą tezę o wyzysku w wielkich fabrykach, z koniecznością regulacji płac i cen przez państwo, z koniecznością państwowej redystrybucji dóbr oraz z apoteozą samowystarczalności i lokalności, to on zamiast stwierdzić, że jedno z drugiego nie wynika, obraca tylko wartościowanie: hurtem neguje wszystko. Tymczasem w ten sposób potwierdza fałszywe powiązanie dokonane przez oponenta. Otóż można np. zwrócić uwagę na wyzysk ze strony pracodawców na ich pracownikach, negatywy produkcji masowej, oraz zalety samowystarczalności i małych firm, krytykując jednocześnie prewencyjne zapobieganie tym nieuczciwościom przez państwo w podatkach i w ingerencji w umowy pracownicze.
Ów autor tymczasem poczuwał się niejako do obowiązku by pochwalić i obronić masową produkcję, tylko dlatego, że dystrybutyści postulujący w pewnym zakresie interwencjonizm ją krytykują. To dawanie sobie narzucić fałszywych kategorii oponenta, efekt Barabasza, wylewanie dziecka z kąpielą(podobne krytykowaniu pewnych części działalności Kościoła, takich jak jeden z soborów tylko dlatego, że zrywający z Tradycją mają ową część na sztandarze). Skoro Szatan cytował Biblię, to Biblia jest zła. W ten sposób właśnie „prawica” daje się rozbrajać.
Brutalna prawda jest taka, że tu na ziemi nie ma sprawiedliwości. Tak po ludzku, w rachunku ekonomicznym wygrywają Ci nieuczciwi. Tak jak ludzi bardziej przekonują emocje, a więc i chwyty, a nie racjonalne argumenty i kalkulacje. Owoce przychodzą tak późno, że ludzie, tym bardziej dziś, przytłoczeni szumem informacyjnym i pędem zmian nie pamiętają, co z czego wynika, dają sobie wmówić kłamliwe wersje przyczyn tym, którzy wmawiać potrafią i mają w tym interes. Biznes to taka dziedzina życia jak wszystkie inne, a więc również w nim ta zasada gra istotną rolę. Uczciwość się nie opłaca.
Podam przykłady z życia: sam byłem świadkiem sytuacji, w której klient uwierzył, zadowolony odszedł od stolika obok, choć był oszukany, a gdy przedstawiono mu ofertę uczciwą i korzystniejszą finansowo, to nie uwierzył. Ktoś inny opowiadał mi, że daną rzecz sprzedał dopiero wtedy, gdy podniósł jej cenę, wszak ludzie mieli wdrukowane w głowie, by takich rzeczy jak ubrania nie kupować jeśli są „zbyt tanie”. Dalej: ludzie często dawali i dają się nabrać wykonawcom różnych prac na zbyt wysokie ceny za usługi wykonane trudno i zawile, ale źle. Ci, co robią tak jak trzeba i taniej budzą podejrzenia, często nie mają takiej zdolności przekonywania. Taka zdolność często idzie w parze z nieuczciwością, a uczciwość przeciwnie: budzi podejrzenia. Bywa bowiem tak, że rzetelny opis sytuacji zamieniony na słowa brzmi słabo, a żeby brzmiał dobrze, trzeba go trochę podrasować, podpiąć pod pewne utarte schematy frazeologiczne, a te często z prawdą dotyczącą konkretnej sprawy nie mają wiele wspólnego. Są kłamliwe. Trzeba zamarkować pewność siebie tam, gdzie nikt jej nie ma, bo ona dobre wrażenie sprawia. Takie markowanie też jest kłamliwe.
Inny klient nie dowierzał tym, co oferowali ceny uczciwe, bo nie rozumieli, że w pewnych przypadkach rzeczy wielkie(np. Bojlery i piece) robią wrażenie wielkich i drogich ale ostatecznie do ich montażu trzeba mniej pracy, niż do montażu drobnicy i są tańsze. Klient tego nie rozumiał. Myślał, że skoro wykombinował bojler i grzejniki, to reszta będzie za grosze. Tymczasem „drobnica”(złączki, nakrętki, baterie), to większa część kosztów, co wynika zarówno z jej większej ilości, większych wymagań materiałowych elementów precyzyjnych, małych, mnożonej przez ich ilość, jak i z nieporównywalnie większego czasu potrzebnego na drobne, precyzyjne ale kluczowe dla jakości prace z nią związane. O wielu innych szczegółowych czynnikach technicznych trudno tu mówić, dlatego są sprawą specjalistów, że trudno je zamienić na pozabranżową terminologię, a często i nazwać. Stąd trudno uzasadnić klientowi-laikowi ich wartość. O mnogości kosztów handlowo-fiskalnych ukrytych w cenie każdego drobnego elementu nawet nie wspomnę. To temat na szerszą analizę, którą wykonać powinien ktoś bardziej kompetentny.
+++
IV. Błędne formy cielesne i materialne naszej kultury
"Gest cielesny jest jako taki nośnikiem duchowego sensu — adoracji, bez której sam gest byłby bezsensowny. Akt duchowy musi się ze swej istoty i ze względu na cielesnoduchową jedność człowieka wyrazić koniecznie w geście ciała."
kard. Ratzinger -Duch Liturgii
"Doktryna odrywająca akt moralny od jego wymiarów cielesnych jest sprzeczna z nauką Pisma Świętego i Tradycji, przejmuje w nowej postaci stare błędy, które Kościół zawsze zwalczał, ponieważ w ich świetle ludzka osoba to wyłącznie wolność „duchowa”, czysto formalna. Ta redukcyjna wizja nie uwzględnia moralnego znaczenia ciała i czynów z nim związanych (por. 1 Kor 6, 19). Apostoł Paweł ogłasza, że nie odziedziczą Królestwa niebieskiego „rozpustnicy ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwięźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy” (por. 1 Kor 6, 9-10). Sobór Trydencki potwierdza to potępienie, uznając za „grzechy śmiertelne” i „niegodziwe praktyki” pewne określone czyny, których dobrowolne spełnianie pozbawia wierzących udziału w obiecanym dziedzictwie. Ciało i dusza są bowiem nierozłączne: w łonie ludzkiej osoby, w podmiocie działającym dobrowolnie i w czynie świadomie dokonanym razem trwają lub razem idą na zatracenie." JP II Veritatis Splendor
Forma przekazu sama jest przekazem- Marshall McLuhan
Dlatego też nie jest uprawnione gadanie:
" najważniejsze to, co w s e r c u - nie liczy się forma, ale treść"
Wypaczeniem istoty Serca jest wymyślanie dylematu: "albo forma, albo treść". Serce wyraża przecie jedność ciała i duszy, formy i treści, całą istotę człowieka, oraz całą jego integralną osobę. W Starym Testamencie w sercu lokuje się nie tylko uczucia, miłość ale i rozum. Człowiek jest materialny i jego ziemska kara polega też na tym, że zniewolony przez materię potrafi przekazywać, zapamiętywać i odczytywać treści tylko za pomocą materialnych form. I tak całe stworzenie jest jedną wielką formą. To z tych uporządkowań, które z konieczności są uporządkowaniami materii odczytujemy treści, czyli widzimy ich sens. A Jedynym Sensem całej rzeczywistości, a więc i wszystkich elementów jest ich Stwórca, który wyznacza im właściwy ład, właściwe miejsce w strukturze istnienia...
To właśnie formy nas wychowują.
Wszystko jest dobre, bo stworzone przez Boga. Ale wszystko ma też swoje dobre, właściwe miejsce. Właściwe miejsce to czystość. Ziemia jest brudem dopiero gdy znajdzie się przykładowo, na człowieczym ubraniu. Owa czystość, to Ład, Porządek, którego przekraczanie jest złe.
Wolna wola dana osobom pozwoliła przekroczyć właściwe miejsce. Na tym polega zło. Na wprowadzaniu dobrych stworzeń w nieporządek.
Krytyka obyczajów, stanów materii splecionej z duchem nie wynika więc z uznania materii za złą(jak często słyszą obyczajowi krytycy), ale wręcz przeciwnie. Krytyka taka jest chęcią obrony ciała i elementów materii, przed ich strąceniem w bałagan, przed oderwaniem ich od właściwego miejsca- od obszaru, który Bóg tym elementom wyznaczył w Akcie Stwórczym. Obszar ten ma charakter relacji wobec innych owej struktury elementów. Dobrych jest pewnie nawet nieskończenie wiele możliwości. Nieskończenie wiele, ale nie dowolnych, tylko mieszczących się w kryteriach , w obszarach przez Boga wyznaczonych jako właściwe.
Spór o formę i treść w Kościele
Niektórzy członkowie Kościoła przyjmują bezkrytycznie rozrywki, ubiory, zachowania modne w świecie. Tłumaczą to tym, że „Pan Bóg stworzył ciało, a więc jest ono dobre i dlatego trzeba tymi wygodnymi, powszechnymi formami wychwalać Boga.”
Kiedy zaś skrytykujesz jakiś ubiór, czy taniec, czy muzykę, to zarzucą Ci że uważasz ciało ludzkie za złe, żeś „manichejczyk”. I nie przegada. Będą lepiej wiedzieć, co Ty sam myślisz.
Kiedy sprostujesz, że wartość moralna ciała nakazuje dbać o to, by jednych form unikać a inne zachowywać, to Ci nagle wyskoczą z tekstem, że nie liczy się to, co na zewnątrz, ale to, co w sercu, że nie liczy się forma, ale treść. Określiłem taką ripostę nagłym wyskokiem, ponieważ przedtem twierdzili coś przeciwnego: że ciało jest dobre.
Gdyby bowiem nie liczyła się wg nich forma materialna, czyli „to, co na zewnątrz”, to nie mogliby twierdzić, że nie ma to moralnej wartości.
Kiedy im powiesz, żeby się zdecydowali, bo albo ciało i materia mają wartość, albo "się nie liczą", to odpowiedzą, żeby zachować we wszystkim umiar, złoty środek.
Wtedy zauważysz pewnie, że Tobie chodzi o to samo.
No to w czym problem?
Problem w tym, że umiar umiarowi nie równy. Śmiem przypuszczać, że Ci, co ochoczo przystają na wszelkie mody i rozrywki rozumieją umiar ilościowo: trochę tańca, trochę różańca wymieszamy, potrzepiemy i super wybuchowa mieszanka gotowa. Nie ważne jakie relacje między elementami, czy są one ze sobą zgodne, czy są na właściwym miejscu. Ważne żeby były dla równowagi pomieszane. Taki „pluralizm”.
No ale jak się byle jak wymiesza cegły, cement, piasek, to nie wyjdzie dom, ale kupa gruzu.
Jak się kupi drogie meble, firanki, ubrania, dywany i bezładnie wszystko porozrzuca, to wyjdzie drogi, ale śmietnik!
Jak się byle co będzie robić z dobrym przecie kamieniem czy kawałkiem żelaza, to można kogo zabić. Jak się wymiesza ogień z drzewem- ”a tak- trochętego, trochętego”, to zrobi się pożar.
Wszystko ma swoje miejsce i trzeba tego miejsca bronić.
W jednym przypadku chodzi o chaos- bezkształtną masę
W drugim o Kosmos- Ład
Ów Kosmos, to umiar jakościowy- właściwe miejsce wszystkiego.
Świętego wobec świeckiego
ciała wobec ducha
ciała wobec ciała,
dźwięku wobec dźwięku,
ubrania wobec ciała,
dźwięku wobec ciała.
No ale jakie jest to właściwe miejsce?
„Bezładowcy” uznają, że moralna wartość ciała i jego czynów uprawnia do bezkrytycznego przyjmowania form materialnych proponowanych przez świat. Jest to błędne wnioskowanie. Moralna wartość ciała do niczego takiego nie uprawnia. Wręcz przeciwnie! Nakazuje chronić właściwe stany materii przed wypaczeniem.
„Bezładowcy” moralną wartość nadają w praktyce(pomimo innych deklaracji) samemu wymogowi podporządkowywania się aktualnie docierającym do ludzi środkom wyrazu, trendom- "Duchowi Czasu". Podejmowanie się krytyki jakichkolwiek mód, rozrywek, przemian obyczajowych, wydaje im się złe, niewłaściwe. Zazwyczaj jak dogmat, bez uzasadnienia przedstawiają przekonanie, że nie można uniknąć pewnych zmian, że musimy się im podporządkować.
Można też powiedzieć, że uznając moralną wartość materii zapominają, że ta materia może ulec zaburzeniu, może być w nieporządku, nieczystości, że działania i ich materialne efekty mają moralny wymiar.
Przyjmowanie wszelkich form światowych dałoby się wytłumaczyć tylko gdybyśmy uznali materię, nie za dobrą ani złą, ale za obojętną. Nie podlegającą ocenie. Skoro tak nie twierdzimy, a jednocześnie przyjmujemy bezkrytycznie światowe mody, to popadamy w sprzeczność.
Taka przewrotność jest w swej istocie uznaniem, że religia ma się podporządkować bezkrytycznie formom uznanym przez świat i nie ma prawa ich krytykować i prostować. A przecież religia jest zbiorem zasad mówiących co dobre, a co złe. Co Bóg chce, a czego nie chce. I te zasady są dane dlatego, że świat je łamie i dlatego powinien się do nich dostosować. A dziś to świat chce dostosować religię do swoich zasad. Człowiek chce zająć miejsce Boga, a Bogu chce dać miejsce swoje- chce sobie Go stwarzać jak pasuje, jak wygodnie. I to jest sprzeczność ostateczna. Piekielna.
To, co n a z y w a m y religią przestaje być religią, a funkcję religijną przejmują często nieartykułowane propozycje świata.
Bo religia ze swej istoty wyznacza wzór, któremu świat w całości ma się podporządkować odrzucając to, co z nim sprzeczne, a zachowywać to, co doń pasuje.
A dziś to, co nam wygodne, co proponuje świat broni się bezkrytycznie argumentem, ze Bóg stworzył świat, materię. A to, co nie pasuje odrzuca się w imię stwierdzenia, że materia jest dobra, ale jej kształt się nie liczy, dlatego nie można wymagać od niej przemiany w imię wartości religijnych.
Zdecydujmy się.
Czy moralna wartość zachowań zależy od kulturowego kontekstu?
"(…)Nie można zaprzeczyć, że człowiek istnieje zawsze w ramach określonej kultury, ale prawdą jest też, że nie wyraża się on cały w tej kulturze. Zresztą sam fakt rozwoju kultur dowodzi, że w człowieku jest coś, co wykracza poza kulturę. To „coś” to właśnie ludzka natura: to ona jest miarą kultury i to dzięki niej człowiek nie staje się więźniem żadnej ze swych kultur, ale umacnia swoją osobową godność, żyjąc zgodnie z głęboką prawdą swojego bytu. Podanie w wątpliwość istnienia trwałych elementów strukturalnych człowieka, powiązanych także z jego wymiarem cielesnym, nie tylko zaprzeczałoby powszechnemu doświadczeniu, ale czyniłoby niezrozumiałym fakt, że Jezus odwołuje się do „początku”, i to właśnie w dyspucie o pewnych normach moralnych, których pierwotny sens i rola zostały zniekształcone pod wpływem uwarunkowań społecznych i kulturowych epoki (por. Mt 19, 1-9). W tym znaczeniu „Kościół utrzymuje (…), że u podłoża wszystkich przemian istnieje wiele rzeczy nie ulegających zmianie, a mających swą ostateczną podstawę w Chrystusie, który jest Ten sam wczoraj, dziś i na wieki”. To On jest „Początkiem”, który przyjąwszy ludzką naturę ukazał ostatecznie jej elementy konstytutywne i jej dynamikę miłości do Boga i bliźniego
Oczywiście, należy poszukiwać i znajdywać coraz właściwsze ujęcia uniwersalnych i trwałych norm moralnych, aby bardziej odpowiadały one różnym kontekstom kulturowym, by zdolne były lepiej wyrażać ich niezmienną aktualność w każdym kontekście historycznym, by pozwalały prawidłowo rozumieć i interpretować zawartą w nich prawdę. Ta prawda prawa moralnego, podobnie jak prawda „depozytu wiary”, ujawnia się stopniowo w ciągu stuleci: wyrażające ją normy w swej istocie pozostają w mocy, muszą jednak być uściślane i definiowane „eodem sensu eademque sententia” w świetle historycznych okoliczności przez Magisterium Kościoła, którego decyzję poprzedza i wspomaga proces ich odczytywania i formułowania, dokonujący się w umysłach wierzących i w ramach refleksji teologicznej(…)"JP II Veritatis Splendor
Można mówić o kontekście jako całości determinującej sens poszczególnych wytworów kultury, ale można też mówić o wielu kontekstach- konkretnych sytuacjach w obrębie jakiejś kultury.
Jest to, co przekracza nasze istnienie ziemskie,
co możemy symbolizować,
czyli za pomocą tego, co materialne odsyłać do sensu, który poza materię wykracza.
Jednakże również to, co nas n i e przekracza,
to, co materialne, immanentne ma swoją wartość, ma samo w sobiesens.
Ów sens wynika z tego, że to Bóg Stworzył materię i przewidział dla niej
taki, a nie inny porządek - ład- kształt.
Przewidzieć więc On musiał dla jej elementów
takie, a nie inne miejsce w owym porządku-
miejsce właściwe,
które przecież z racji wszechzwiązku elementów Kosmosu
polega na takiej ,a nie innej relacji do innych tego Ładu elementów.
I to „właściwe rzeczom miejsce” nazywa się czystością.
Bo przecie ziemia staje się brudem dopiero gdy znajdzie się na człowieczym ubraniu.
Wcześniej nim nie była, bo znajdowała się na właściwym sobie miejscu. Dlatego też pewne formy rzeczywistości materialnej wymagają kryteriów, stałych zasad wskazujących na porządek i działanie względem innych bytów, na ową czystość.
Poszczególne elementy materii możemy rozpatrywać jako uporządkowanie elementów mniejszych- jako relacje i reakcje zachodzące między nimi. Ale i to, co widzialnie wyodrębniamy jako pojedyncze całości. Atomy są elementami materii i istnieją w relacji i do innych atomów. Ale i atomy składają się z elementów mniejszych. Ciało ludzkie też wchodzi w reakcje i relacje z innymi elementami- z innymi ciałami i rzeczami, z konieczności ma miejsce względem reszty świata którego jest częścią. Samo jednak też ma elementy, a te elementy elementy... i tak niewiadomo dokąd.
Istnieje więc też właściwy, czyli wynikający z Bożej Perspektywy Stwórczej porządek relacji (w nich reakcji) między ciałami.
Zawsze można dziecko nauczyć innych niż obecnie modne okoliczności, innych kontekstów, innej kultury i innego ich znaczenia. Bo przecież to w koniecznie relatywnym- bo zależnym od otoczenia wychowaniu dziecko nabywa rozumienie świata. Ale i w tym przypadku ludzki relatywizm poznawczy jest ułomnością, która sprawia, że umyka nam czasem trwała nierelatywna moralność- stała prawda o tym, jak rzeczywistość powinna wyglądać, jak więc i powinny konkretne również wyglądać relacje między ludźmi, stroje i jakie sytuacje możemy uważać za właściwe, a jakie nie.
Nasza kultura niestety przykleiła temu, co nas samo pociąga i nie wymaga etykietę „tego, co wynika z naturalnej potrzeby, z wolnego wyboru”, a temu, co wymaga trudu nakleiła etykietę z nośnym napisem: „zniewolenie przez sztuczne prawo, skrępowanie zasadami”. To się tyczy również innych elementów kultury i mentalności, niestety przyjmowanych entuzjastycznie przez wielu dobrych chrześcijan, którzy jak ufam są tu raczej ofiarami, którym pragnę pomóc w realizacji ich celów. Bo to, co kultura wskazała im jako realizację owych celów, jest w rzeczywistości(zakamuflowanej) ich zaprzeczeniem. Ale my często o tym nie wiemy. A jak się dowiemy, to musimy innych przestrzec. Jeśli ja się dowiem o jakimś złu, to nie mogę milczeć! Nie mogę nie badać, nie mogę nie tworzyć dobrej alternatywnej kultury! To nic, że moje wysiłki są kroplą w morzu. W końcu z kropel zrobi się morze. Ale jak nie będzie kropel, to i morza nie będzie! Mam nadzieję, że i inni będą chcieli pomóc mi w odnajdywaniu dróg do Prawdy.
Rezygnując z kształtowania form naszego życia jako uobecniających Boski Ład-oddajemy je nieuświadomionym przez nas ich "porządkowaniom" – bardzo często wykorzystywanym przez ideologie i ośrodki zysku. Te za pośrednictwem form kulturowych-mód, nowinek, rozrywek- które przez nas uznawane bywają błędnie za obojętne moralnie, przemycać mogą pewne treści- które zmieniają powoli nasz sposób myślenia tak, byśmy wybierali to, co dla grup propagujących te ideologie jest korzystne, a co często jest sprzeczne z naszą dotychczasową wiarą.
"Bo jak ktoś nie żyje tak, jak wierzy, to zaczyna wierzyć tak, jak żyje" Abp. John Fulton Sheen
***
Z podziałem na antyrytualizm i rytualizm pokrywa się w dużej mierze podział na religie ekstatyczne i kontrolujące. Te pierwsze można w dużym uproszczeniu określić również za F. Nietschem dionizyjskimi, a te drugie apollińskimi. Te pierwsze polegają m. in. na przeważającej roli doświadczeń transowych, wyzwolenia od porządku-formy i instytucji.
Jak pisała Mary Douglas wiążąc rolę transu z tendencją antyrytualistyczną(sprzeczną z katolicyzmem):
„trans, jako forma oddzielenia będzie tym bardziej zaakceptowany i przyjmowany im słabsze będzie ustrukturyzowanie społeczności.”[1]
Być może dlatego tak dużą akceptacją cieszą się dzisiaj takie formy kulturowe, które w ową transowość się wpisują, jak choćby koncerty muzyki zbudowanej w oparciu o doświadczenia ekstatyczne, które zostały uznane przez kard. Ratzingera za sprzeczne z chrześcijaństwem:
Pomyślmy na przykład o dionizyjskim typie religii i jego muzyce, o której mówił Platon ze swego religijnego i filozoficznego punktu widzenia. W niejednej formie religii muzyka służy odurzeniu, ekstazie. Wyzwolenie człowieczeństwa z wszelkich ograniczeń, ku któremu zmierza właściwy człowiekowi głód nieskończoności, ma być osiągnięte poprzez święty obłęd, poprzez szaleństwo rytmu i instrumentów. Taka muzyka obala bariery indywidualności i osobowości; człowiek uwalnia się w niej od brzemienia świadomości. Muzyka staje się ekstazą, wyzwoleniem od własnego „ja", zjednoczeniem z wszechświatem. Zeświecczony nawrót tego typu przeżywamy dzisiaj w muzyce rockowej i pop, której festiwale są idącym w tym samym kierunku antykultem – żądzą niszczenia, zniesieniem barier codzienności i iluzją wyzwolenia od własnego „ja" w dzikiej ekstazie hałasu i masy. Chodzi tu o formy wyzwolenia, które są pokrewne działaniu środków odurzających i z gruntu przeciwstawne chrześcijańskiej wierze w zbawienie. [2]
Kiedy zrozumiemy mechanizm kontrastu i stopniowalności (przypominający popularne „Okno Overtona”), to przestanie nas zdumiewać fakt, że to, co kiedyś było uznawane zgodnie z rzeczywistością za początek rozkładu tradycyjnego ładu, np. rozmaite festiwale muzyki rockowej, disco, techno, wspominane są dziś z sentymentem i przez wielu traktowane jako wyraz jakiejś „cywilizacji europejskiej”.
Przejawem podobnej postawy są zielonoświątkowe, „charyzmatyczne” i obecne w niektórych wspólnotach protestanckich „wylania ducha”, w których dochodzi do orgiastycznych scen, konwulsyjnych ruchów ciała i bezładnego bełkotu. Współczesna muzyka rozrywkowa powstała właśnie w takich warunkach:
„Dla zielonoświątkowców, jak sama nazwa wskazuje, największym darem Ducha Świętego jest dar mówienia językami, który umożliwia rozumienie, dar widzenia przyszłości i uzdrowienie. Paradoksalnie dar języków przejawia się poprzez całkowicie niezrozumiały bełkot i okrzyki „Alleluja”. Im mniej można go zrozumieć, tym bardziej wyraźny to dowód, że mówca stracił świadomość i nie ma kontroli nad tym, co jest mu przekazywane. Brak artykulacji uważa się za dowód boskiej inspiracji. Tak samo, jak „taniec w Duchu”, mimowolne okręcanie się i przytupywanie bez udziału woli, tiki, skurcze, drżenia, są oznaką błogosławieństwa.[3]
Michael Ventura w swoim opracowaniu historii muzyki rockowej wyprowadza genealogię terminu z obrzędów czarnych niewolników w południowych stanach USA. Kołysanie /rock/ kaznodziei oznaczało tam ekstatyczny, rytmiczny śpiew psalmów. Uczestniczyła w tym śpiewie cała wspólnota. Od przełomu stulecia a prawdopodobnie o wiele wcześniej istniał termin oznaczający uprawianie muzyki rockowej w kościele. Gdy w kościele śpiewano a nawet wykrzykiwano murzyńskie pieśni, kiedy klaskano zgodnie z rytmem, gdy pot spływał strumieniami a wierni popadali w omdlenie, mówili językami, unosili się i mieli świadomość że są wyzwalani, to było to rozumiane jako przejaw obecności Ducha św., nazywano to rockowaniem w kościele. Uczestnicy liturgii uprawiali kościelny rock. Tego rodzaju muzyka wywoływała w kościele kołysanie, entuzjazm. Na tym rocku, na tej skale był oparty ten kościół /chodzi o denominacje protestanckie amerykańskiego południa/, bardziej ni na skale Piotra. Okrzyki entuzjazmu, które się rozlegały, nie były ani krzykami rozkoszy ani krzykami śmierci, ale zespalały się i dźwięczały w jednym...zarówno śpiew Little Richarda jak i Janis Joplin , Arethy Franklin i Jamesa Browna i Bruce`a Springsteena, wszystkie te krzyki wywodzą się bezpośrednio z tych kościołów.” Wspominany już berliński teolog Rolf Fisher opisał dokładnie występowanie takich” podobnych do upojenia ekstatycznych stanów”, które niegdyś występowały w czasie liturgii a dzisiaj są poszukiwane w koncercie rockowym."[4]
Związek między antyrytualizmem a różnymi przejawami ekstatyczności jest również widoczny w akceptacji dla tańców towarzyskich, w których przekracza się granice dystansów obowiązujące w danej kulturze. Cechą ekstatyczności jest bowiem również zagubienie granic zmysłowości. Można się spierać o to, czy takie zachowania podpadają pod kategorię ”transu”, natomiast widać wyraźnie że ich krytyka, tak samo jak i krytyka naruszeń zasad skromności w ubiorze i zachowaniu ustępuje wraz z umacnianiem się tendencji antyrytualistycznej w Kościele. Pamiętamy krytykę polki, walca, tanga, czy „nowych tańców murzyńskich”., nieskromnych strojów, plażowania, itd. Tańce i dionizyjskopochodne misteria Kościół zwalczał zawsze, ale wraz z utratą kontroli nad kulturą musiał zmierzyć się z problemem ukształtowania jej przez antykatolicki, autonomizacyjny model, który wygenerował przemiany „szalonych lat dwudziestych”, a także rewolucji obyczajowej lat 60-ych poprzedniego wieku. Nawet w samym Kościele przyjęto te zmiany, czego przykładem jest praktyczna interpretacja tzw. inkulturacji. W jej imię do Liturgii włącza się dziś i te elementy( muzykę, i taniec) różnych kultur ludowych, które wpisują się z ekstatyczne formy religii i dlatego nie są do pogodzenia z katolicyzmem, natomiast wyrzuca te reguły podzielane z różnymi ludowymi rytuałami, które są konieczne, by Msza Święta była właściwie przez ludzi odbierana.
Widzimy więc, że ma miejsce odrzucanie z kultur ludowych tego, co pomaga wierzyć, a przyjmowanie tego, co z wyznawaną wiarą jest sprzeczne. Obok przyjmowania „dionizyjskich” form kultu, występuje bowiem jednoczesna krytyka starej pobożności ludowej, jakoby była zakamuflowanym splotem pogańskich wierzeń. Jakże szkodliwa to niekonsekwencja.
Błędne formy naszej kultury
Cztery choroby Zachodu wcześniej wymienione przejawiały się również w stopniowej przemianie form życia- były zarówno ich konsekwencją jak i przyczyną. Jedno drugie napędzało. I tak:
Autonomizmusprawiedliwiał sekularyzm - pozbawienie religii jej nadrzędnego i przenikającego rzeczywistość codzienną charakteru. Ten zaś pozwolił na kontestowanie tego, co z niej dotychczas w obyczajach, w czynach, w praktyce wynikało. Dalej dochodziło do istnego sprzężenia: zmiana obyczajów, do której ludzie się przyzwyczaili sprawiła, że przestali oni rozumieć religię jako system nadrzędny i wszechobejmujący. I tak koło się rozpędzało. Idea napędzała działanie, działanie zaś uzasadniało i umacniało ideę.
AntyFormalizm połączony z
antytradycjonalizmem skłaniał ludzi przywiązanych do religii, by w imię istniejącej zawsze pokusy, podbudowanej twierdzeniem, że nie liczy się forma, że może być ona relatywna, sprzeniewierzali się utartym formułom wymagającym trudu i ćwiczenia, oraz tzw. “kościelności” religii. Uznawano też, że Instytucjonalizacja i narzucone przez tradycję rytuały- w imię schematu mentalnego błędnie rozumianej wolności osobistej- są zniewoleniem. To sprawiło, że ludzie zaczęli skłaniać się ku religijności własnego „widzimisię”, „każdy sobie”, „jak mi emocje podpowiadają”, "nie zniewolonej przez hierarchię i zewnętrzne formy". To prowadziło zarówno do chaosu, jak i do podatności na manipulacje: łatwo było ludziom podrzucić atrakcyjną emocjonalną formę, urobić ich odczucia, które oni nazwali „głębią serca”. Łatwo, bo gadając że „nie liczy się forma” przestali ją kontrolować. Zaczęli bylejaką acz masowo rozpropagowaną przyjmować jako wyraz ich głębi serca. Taka pokusa była zawsze, ale była temperowana właśnie przez tradycję sankcjonującą pewne formy trzymające w ryzach treść wiary. Przestano rozumieć opisywaną wcześniej logiczność takiej hierarchii i związanego z nią posłuszeństwa. Dlatego też kolejne nakazy Instytucji przestawały być brane na poważnie przez coraz szersze kręgi społeczeństwa. Gorzej, że sama ta Instytucja w pewnym momencie zaczęła przesiąkać owym „antyinstytucjonalizmem i antyrytualizmem”, czyli różnymi postaciami wypadkowej między czterema wymienionymi wyżej chorobami zachodu, a tym samym sama siebie zwalczać.
Te elementy, które były podstawą rewolucji obyczajowej były zazwyczaj obaleniem podstaw rozmaitych kultur tradycyjnych, zarówno elitarnych, jak i ludowych, których to zniszczenie- również przez ideologie i nowy ład gospodarczo-polityczny miało być jednym ze sposobów obalenia religii jako przeszkody do uczynienia z doczesnej przyjemności i korzyści celu samego w sobie.
I choć owe rewolucyjne przemiany stanowią główny przedmiot tutejszej refleksji, jako najbardziej wzmożony przejaw walki z tym Kościołem, który uznaliśmy wcześniej za rozumny sposób istnienia całościowego, to podobne elementy negacji owych zasad religijnych pojawiały się w historii od dawien dawna.
Dlatego też Kościół i jego przedstawiciele starali się wykorzenić ze swego łona te zwyczaje, w których przejawiały się te cztery choroby uderzające w trzy zdrowe zasady im przeciwne: w systemowość świata i kultury, w formalność i tradycyjność(podległość prawom uprzednio narzuconym światu przez Stwórcę, a kulturom i społeczeństwom przez przodków).
Dlatego też potępiano od zawsze takie tańce, rozrywki czy ubrania, które przeczyły tajemnicy Formy wieńczącej proces stworzenia, czyli ludzkiego ciała. Szczególnie dotyczyło to ciała niewiast – Korony Stworzenia.
Na czym polegała sprzeczność tych form? Na przyciskaniu uparcie guzika który drzwi zamyka i wyczekiwaniu aż drzwi się otworzą. (Powtarzam się, bo mamy do czynienia z tą samą błędną metodą myślenia) Na dążeniu ku Rzeczywistości ponadczasowej- ku Świętemu, a jednocześnie oddalaniu się od Niego w nieskromnościach, transowych ekstazach- które tyko pozornie wyzwalały z czasu. W rzeczywistości bowiem były wyzwalaniem się z Porządku-Kosmosu- z właściwego rzeczy miejsca przez popadnięcie w nierozróżnialny chaos. A to uniemożliwia wolność- bo jak nie ma rozróżnienia, to nie ma wyboru.
Można stwierdzić, że opisane wcześniej i przypomniane przed chwilą błędne schematy takie jak relatywizm, ignorowanie wartości form materialnych, pluralizm, czy owa neutralność światopoglądowa sprowadzające religię do nisz rozwijać się zaczęły po burzliwych przemianach wielu XIX i w trakcie przemian obyczajowych wieku XX. Można zauważyć, że wraz z nimi miały miejsce przemiany obyczajowe, których siła rosła równolegle do rozprzestrzeniania się powyższych schematów. Można nawet przypuszczać, że istnieje jakiś związek między ideologicznym zapleczem, a obyczajową realizacją owych przemian sposobów życia.
Każdy, kto zna choć trochę historii przyzna, że owymi przemianami obyczajowymi były chociażby: zmiana tradycyjnej roli niewiasty, rezygnacja z jej posłuszeństwa wobec męża i podobne tego konsekwencje:
● przemiany w ubiorze szczególnie kobiecym,
● względne porzucenie klasycznych reguł sztuki na rzecz chaosu, amorfizmu,
● rozbrat etyki i estetyki,
● nowe tańce,
● rozluźnienie obyczajów plażowych,
● powstanie i rozwój rock'n'rolla i wielu innych muzyk rozrywkowych XX wieku.
Nie zawaham się stwierdzić, że pomiędzy wszystkimi z powyższych przemian, a wcześniej krytykowanymi transformacjami ideologicznymi istniało i istnieje sprzężenie zwrotne, ścisła zależność.
No i jak to było z tymi przemianami? Ano tak:
Już na początku XX wieku niewiasty musiały w czasie wojny przejmować zajęcia swych mężów. Długotrwały okres tego zastępstwa zaczął zamazywać w ich mentalności rozumienie potrzeby dotychczasowego podziału ról między płciami. W efekcie związana z tymi rolami i je w zasadzie generująca tajemniczość niewiasty, wyrażająca jej niezwykłą godność związaną z tym, że to w jej ciele odbywa się Stwarzanie Osoby na Obraz Boży zaczęła tracić na znaczeniu. Dlatego może i nazwa “niewiasta”- wyrażająca w jakiś sposób tą cechę, zaczęła być zastępowana przez nazwę "kobieta" – wcześniej określającą- kobietę, które tego podziału ról się nie trzymała, albo bywała delikatnie mówiąc "kobietą lekkich obyczajów". Rozróżnienie straciło znaczenie w związku ze zmianą praktyki.
(Dodam, w roku 2021, że podobnie jak obecna plandemia jest pretekstem do metody szokowania, by później w kontraście odrobinę przesunąć granicę i stopniowo zmierzać ku zwiększeniu tolerancji ludzi wobec zniewolenia, tak powyższe okoliczności, czyli wymagania wojny były pretekstem do przesuwania granic obyczajowości. Jak rzekoma pandemia jest pretekstem do niby tymczasowego dawania Komunii na rękę, tak może być to pretekst, do przyzwyczajenia ludzi do owego procederu sprzecznego z dotychczasową normą, na który bez wykreowanych na straszne okoliczności by tak łatwo nie przystali.)
Pod koniec owej wojny(1917) Matka Boska w Fatimie ostrzegała przed modami, które bardzo obrażają Pana Boga, a które wg jej słów miały rychło nadejść.
I rzeczywiście zaraz po wojnie nastąpiły tzw. "szalone lata dwudzieste", w których niekontrolowana konsumpcja była silnie powiązana takimi zjawiskami, jak:
● kontestacja dotychczasowej roli kobiety,
● stopniowe wchodzenie nowych mód, łamiących dotychczas niezmienne od wieków kanony ubioru niewiast przez chociażby skracanie stroju, upodabnianie się kobiet do mężczyzn w sposobie bycia,
● upowszechnienie tańców w których przekraczano dotychczasowe zasady skromności i wstydliwości,
● upowszechnienie koedukacyjności(pomieszania płci) w szkolnictwie, w pracy w kościelnych ławach, a w końcu w nieskromnych rozrywkach, na plażach i kąpieliskach, wraz z coraz bardziej śmiałymi strojami kąpielowymi
Na każde z powyższych zareagował Kościół, co będzie później przedstawione.
W tym czasie dziwnie wzrosła ateizacja i rozpusta społeczeństwa, a szczególnie jego warstw wyższych. Jej świadkiem był św. Maksymilian Maria Kolbe, który powtarzał słowa kładące na oddzielenie kobiet i mężczyzn nacisk, dane kilkadziesiąt lat wcześniej Wandzie Malczewskiej:
„Niech się potworzą stowarzyszenia niewiast – a osobne mężczyzn – różnych stanów, ale jednego ducha, pod opieką Matki mojej Niepokalanie Poczętej w celu tępienia rozpusty, a krzewienia cnoty czystości i bronienia jej. Kto Boga i ojczyznę kocha, zaklinam go na moje okrutne biczowanie i cierniem koronowanie, niech się stanie członkiem tego stowarzyszenia – niech sam strzeże cnoty czystości, a tępi rozpustę i drugich do tego zachęca”.[cytat dodany w 2022 roku]
Kolejna fala obyczajowych przemian nastąpiła po następnej wojnie, po całkowitym zawaleniu się ładu obyczajowego. Tym razem dotknęła szerszych mas i wpoiła reszcie społeczeństwa przemiany poprzednie. Wtedy przyszła kolej na Nową muzykę: „Beat'n'roll” (nazwijmy ją tak, wszak wyznawcom innej nazwy bardzo przeszkadza jej używanie. Aż nie są w stanie dalej czytać ;-):
● niosącą w swej warstwie muzycznej i ruchowej treść jaką zawiera nazwa owego gatunku, oznaczająca rozpustę,
● działającą zestawieniem rytmu, harmonii i basowego przebiegu tak, jak środki odurzające, czyli naruszając świadomość, a więc i osąd moralny, co jest wyrazistym wspomagaczem relatywizmu,
● rozwijaną chociażby poprzez poszukiwanie inspiracji w nurtach szamanistycznych o podobnym działaniu,
● przesycaną treściami okultystycznymi i satanistycznymi ukrytymi za maską symboli
● rozwijaną w przeróżne gatunki, zabijające wrażenie ich wzajemnego powiązania, demaskującego rzeczywiste działanie owej muzyki,
● dopełnianą zabiegami studyjnymi, świetlnymi i tańcami o podobnym działaniu.
Przemiany wypunktowane wyżej stały się zasadą naszego życia, czymś oczywistym i przezroczystym jak powietrze. Niezwykle sugestywnie przekazują pewne ideologie, ale i same dopuszczone zostały przez uprzednie zasianie ziarna owych ideologii w mentalności ludzi. I właśnie na tych przemianach obyczajowych, a także, na ich wyprostowaniu dalej się skupię. Na kilku przykładach: Ciała, ubioru, tańca, plażowania i muzyki. [2011]
Efekt KOSTKI ROSOŁOWEJ
Nowe środki cechujące kulturę masową przypominają działanie wzmacniaczy smaku we współczesnej kuchni. Ktoś przyzwyczajony do sztucznych wzmacniaczy, do nadmiaru cukru, do nienaturalnie dużej ilości glutaminianów i innych aktywatorów smaku „umami”. itd., smak potraw, którym tych środków brakuje będzie odczuwał jako „słaby”. No chyba, że na jakiś czas dokona gwałtu na swoich przyzwyczajeniach, zaprze się siebie, podejmie wysiłek, by odmówić sobie tego wszystkiego w ramach swego rodzaju odwyku, czy ascezy. Część smaku być może mu wtedy wróci. W muzyce tak samo mamy do czynienia z wzmacniaczami(syntetycznie podrasowane częstotliwości dźwięku, ale i odpowiednio profilowany „rytm i beat”) przez które tradycyjne muzyczne środki są miałkie i słabe, traktowane są jak przerywnik. Idealizacja wizerunku ciała w krypto- i niekryptopornograficznych scenach filmowych i reklamowych, też działa jak taki wzmacniacz i osłabia zadowolenie z naturalnych bodźców. Taki mechanizm rosołowej kostki może działać i na inne zmysły i obszary, jak w przypadku substancji narkotycznych, działających podobnie do nich imprezowych efektów świetlnych, stroboskopii, przemysłu perfumeryjnego, czy wręcz oszałamiającego przebodźcowania w reklamie i filmie. [akapit z 2020 roku]
Tajemniczość Świętości, a skromność cielesna
[2011-12]
„Nie wiecie, iż ciała wasze są członkami Chrystusowemi? wziąwszy tedy członki Chrystusowe, uczynię je członkami nierządnice? Nie daj tego Boże! Albo nie wiecie, iż ten, co się złącza z nierządnicą, staje się jednem ciałem? Albowiem (mówi) będą dwa w jednem ciele. A kto się złącza z Panem, jednym duchem jest. Uciekajcie przed porubstwem. Wszelki grzech, któryby człowiek czynił, nie jest na ciele; ale kto porubstwo płodzi, przeciwko ciału swemu grzeszy. Aza nie wiecie, iż członki wasze są kościołem Ducha Świętego, który w was jest, którego macie od Boga, a nie jesteście swoi? Albowiemeście kupieni zapłatą wielką. Chwalcież i noście Boga w ciele waszem. ” (1 Kor 6,15-18).
Misterium Świętości
Świętość z racji swego wykraczania poza wszelkie inne byty jest zawsze Tajemnicą.
Tajemnicą doświadczaną w zachwycie, bojaźni, uniżeniu, pokorze, śmiérności.
Te postawy są właściwe wobec tego w czym Świętość swe Misterium przejawia .
Właściwe, bo zgodne z Bożym Ładem- Kosmosem.
Człowiek nie jest już w raju, ale na ziemi. Podlega po grzechu pierworodnym obowiązkowi przejścia ziemskiej kary wraz z towarzyszącymi jej cierpieniami. Jest również poddany wynikającemu z pogrzechowego zepsucia wybrakowaniu, skłonności do złego, którą to skłonność musi opanowywać wysiłkiem kształtowania całej rzeczywistości: ładu przestrzennego, czasowego, społecznego i rozumowego. Ten właśnie trud nazwano słowem "kultura". Nazwano bardzo mądrze, bo słowo to oznacza pierwotnie uprawę roli, szacunek, oraz oddawanie czci. Życie człowieka na ziemi ma być właśnie takim zmaganiem z rolą doczesności, odrabianiem "adamowej pańszczyzny". I zmagania tego nie możemy odrywać "autonomizacyjnie" od oddawania czci Bogu.
Człowiek zupełnie bezprawnie próbuje znów znaleźć się w raju, bez ponoszenia wpierw konsekwencji, jakie na siebie przez grzech pierworodny zaciągnął. Uważa, że może żyć- tu, na ziemi, już teraz- jak w raju. Nie, nie może, bo właśnie odbywa karę, która- dzięki Męce i Zmartwychwstaniu Chrystusa- nie została zniesiona, ale przestała być karą wieczną.
Niedoskonałość ziemska wymaga właściwych środków- które ją niwelują, które pomagają z szacunkiem i zachwytem czynić ziemię płodną, ku czci Boga Ojca. Dlatego też życie na ziemi ma inne zasady niż w raju, gdzie zachwyt nie wymagał wysiłku.
Tam człek nie był skalany. Nie musiał poskramiać naturalnych skłonności i ich "sztucznie" porządkować, bo nie były wewnętrznie sprzeczne.
Ziemia wydając owoc, nie zagłuszała go jednocześnie chwastem, nie stawała się twarda jak skała, nie jałowiała.
Na tym łez padole skalanie wymaga ustawiania wszystkiego na właściwym miejscu, nieustannego wyrywania chwastów, spulchniania ziemi, nawożenia, doprowadzania jej
do ładu i czystości.
Przez grzech pierworodny człowiek zaburzył wszechzwiązek natury wysadzając siebie i materię z właściwych im miejsc - wprowadził nieczystość- jałowienie, niszczenie, śmierć.
Powrót na właściwe miejsce, to trud. Trwanie w nieładzie - nazywane niekiedy złudnie "stanem natury" jest tym, co samo pociąga, samo się dzieje- chwasty same rosną, ziemia sama jałowieje, a to wysiłku nie wymaga
Nie bez przyczyny w kulturach tradycyjnych, zajętych uprawianiem dosłownej roli, tak wielką wagę przywiązuje się do odtwarzania Porządku Bożego. Oddają go obrzędy i rytuały potwierdzające niejako słuszność nowych ról społecznych, w które człowiek wchodzi i obiektów, które stają się częścią życia. Czyni się je przez to godziwymi, wskazuje się im miejsce we wszechzwiązku Kosmosu. Jest to miejsce, które ma swój prawzór w Odwiecznym Zamyśle Stwórczym. Miejsce inne byłoby bowiem zaburzeniem struktury, a więc i sensu z niej wynikającego. Sensu Jedynie Słusznego, bo Bożego. Wspomniane wcześniej obrzędy mają za zadanie odnawiać ziemię, powracać, nawiązywać do czasu Stwarzania świata. Świat ten bowiem z biegiem doczesnego czasu się psuje. Rolnik wie, że ziemia używana jałowieje i trzeba ją użyźniać...
Pierwszym czynnikiem prostującym w raju skrzywienie grzechowe był wstyd, który zresztą został potwierdzony nałożeniem przez Boga na pierwszych ludzi ubrań ze skór...
Opowieść o pierwszych rodzicach warto zgłębić, by poznać jej spójność i treść, uzasadniającą konieczność noszenia ubrania o określonych kryteriach, jako przejawu wstydu i regulatora ludzkich pożądań. Konieczność ta wiąże się z sensem tajemnicy, która powinna towarzyszyć Świętości.
Dlaczego jednak uznaję ciało za święty przedmiot tajemnicy? Gdzież w nim ukrywa się wspomniana wyżej Transcendencja?
ZAZNACZĘ, iż omawiana tu kwestia należy do sfery wartościowań, stąd nie jest ona udowadnialna na gruncie naukowym. Nie są to też kwestie graniczne, takie które uchwala się dogmatycznie. Są to sprawy, których zrozumienie wynikać winno ze swego rodzaju „zmysłu katolickiego”, a ten warto budować w oparciu o wypadkową nauczania i przykładu całych wieków i to nie ogółu katolików, ale tych, którzy uznawani są za wzory: ojców Kościoła, świętych. Uległość wobec skłonności i nacisku otoczenia to przywara wszystkich czasów, stąd tylko z przykładów Nauczania Pisma, Magisterium, świętych, ojców Kościoła, i ludzi uznanych za autorytety należy wyłuskiwać ową wypadkową. Tak też poczynię. [krótki akapit z 2020 roku]
Świętość tajemnicza ciała
Ciało, jak mówi nam Pismo Święte, stanowi Świątynię Ducha Świętego. Świątynię Boga.
W nim ma miejsce niezgłębione umysłem stworzeń- Stwarzanie ludzi -ludzi, którzy są przecież Obrazami Boga.
Tu człowiek jest świadkiem Boskiego Działania- Aktu Stwórczego, tak bezpośrednio jak nigdzie indziej. Jest nie tylko świadkiem, ale świadomym narzędziem, które z racji swej osobowej natury w tym Stwarzaniu współuczestniczy(choć nie współtworzy, bo tylko Bóg stwarza). Dlatego właśnie jedyną Instytucją, w której to uczestnictwo jest na miejscu jest Sakrament- Boskie Przyzwolenie, wręczenie człowiekowi klucza do udziału w tej wielkiej Tajemnicy- Małżeństwo.
Elementem tej świętości jest przyciąganie ciał, które swe zwieńczenie ma w płodności- wedle nakazu Boskiego danego w raju.
Co więc wynika z tak rozumianej świętości ciała i ze związku, również cielesnego- między mężczyzną, a niewiastą? Jak trzeba porządkować popędy natury, by ta świętość miała właściwe sobie miejsce w życiu ludzi?
Należy wpierw zadbać o to, by człowiecza, ułomna pamięć, nie straciła zachwytu nad Przejawiającym Się w Stwarzaniu człowieka Bogiem. By znała własne miejsce wobec tego dzieła, czyli pokorę i uniżenie, by doznawała wstydu wobec faktu, że ułomna ludzka natura przez swój grzech tak rani to Boskie Odbicie, gdy podczas jego stwarzania staje się ono jednocześnie ułomnym. Oprócz wstydu, z takim doświadczeniem nie może się wiązać nic innego jak paradoksalnie mu przeciwna przyjemność- z racji cielesnego również przedmiotu stwarzanego- cielesna. Przyjmowana ona być musi w duchu pokory i poczucia własnej niegodności. W związku z powyższym musi być ona zachowana tylko i wyłącznie dla owego aktu stwarzania- ujawniania się Boskości- a ten może się odbywać jeno za Bożym przyzwoleniem- w Sakramencie.
Tutaj ujawnia się zasadność tajemniczości tego, co uświęcone, a więc i ciała. Nieporządek cielesnej nieczystości polega na tym, że ciało dąży do przyjemności, do której nie ma prawa. Zlikwidowanie owego nieporządku ma miejsce, gdy człowiek zyskuje to prawo w małżeństwie(choć to nie wystarczające uprawomocnienie).
Tajemniczość ta jest istotna również dlatego, że ludzka ułomność zna takie zjawiska jak przesyt, rutyna i obojętnienie. Owe zjawiska mogą dotknąć również sposobu, w jaki ludzie doświadczają relacji małżeńskiej. Bo przecie to doświadczanie jest narzędziem przez które dochodzi do stwarzania osoby ludzkiej, a więc i objawiania się Boga ludziom w kolejnej istocie posiadającej Rozum oparty na Bożym Prawie- Prawie miłości. Miłości pięknej – ładnej - która domaga się należnego Bogu(i tylko Jemu) zachwytu.
Ukrywanie ciała, a także powstrzymywanie się od pewnych zachowań stanowiących relację między ciałami i osobami obu płci, które z natury powinny się przyciągać, ma na celu nie tylko powściągnięcie tego przyciągania przed bezprawną jego realizacją. Ukrywanie to służy obronie tego przyciągania przed jego osłabieniem i pozbawieniem go doświadczenia zachwytu jakie winien dostarczać jego uczestnikom. Bo zachwyt ten jest jednocześnie powinnością, którą wraz z uniżeniem i czcią miłosną winniśmy oddawać Bogu przejawiającemu się w stwarzanym przez Się Boskim Obrazie.
Wiemy przecież, że zachwyt znacznie osłabnie, gdy będzie dla nas codziennością, oczywistością przezroczystą jak powietrze, czyli rutyną. I przed nią ma bronić Tajemniczość- Misteryjność obejmująca to, co z zasady jest wyjątkowe i zachwycające, ale czego ludzkie doświadczenie może przez swą ułomność, przez postępującą w czasie degradację ciała doświadczać bez należytego zachwytu i poczucia własnej niegodności. Z tego powodu owa poczucie zachwytu ma się zapisać w momencie pierwszego połączenia, tak mocno, by pozostało w pamięci na całe życie. Dlatego też do takiego doświadczenia Świętości dopuścić może wyjątkowe, Boskie przyzwolenie, które obdarza i zobowiązuje, w którym inni- z uwagi na jego wyjątkowość- nie mogą uczestniczyć.
To przyzwolenie ma więc istnieć w pamięci jako przeciwwaga dla rutyny, która pojawia się również wtedy, gdy człowiek trwale otwarty jest na Misterium Małżeńskiego Sakramentu.
Mężczyznę z natury winno pociągać ciało niewiasty. Spowszednienie doświadczania tego ciała sprawia, że słabnie to naturalne przyciąganie i zachwyt, a więc ograniczone zostaje to, w jaki sposób Bóg zaplanował przeżycie doświadczenia Małżeńskiego Sakramentu- przez to osłabiona staje się i późniejsza więź małżeńska.
Jest to niezwykle ważny problem. Wymaga on jednak aktualizacji wyjaśniania. Bo w naszym pokoleniu uwyraźniła się kolejna pa(ko)ść, ważna dla zrozumienia istoty problemu skromności w ubiorze wada: obojętność, spowszednienie wobec Świątyni Ducha Świętego szczególnie niewiast. I opracowania na ten temat owego aspektu sprawy nie uwzględniają. Owa obojętność w tym szczegółowym problemie jest ściśle związana ze zjawiskiem zdecydowanie szerszym- brakiem zrozumienia zależności między tym, co święte, a tym, co świeckie. Objawia się ona w podporządkowywaniu Świętości normom świeckości, szczególnie w Świątyniach, na Mszach Świętych, podczas gdy winno być zupełnie odwrotnie. To Świętość powinna kształtować świeckość, stanowić jej kryterium. Świeckość powinna być Świętości podporządkowana. Ale jak, kiedy nasze pokolenie zupełnie fałszywie przydaje Posłuszeństwu negatywne konotacje, uważając je za zniewolenie, zacofanie? Widać to w sposobie wychowywania dzieci. Rodzice bowiem w wychowywaniu szukają sposobów jakby tu swojej pociesze dogodzić. Jest to forma służby dziecku analogiczna po trosze do służby Bogu. A tu powinno być na odwrót. To dziecko powinno w relacji do rodziców- pełnej szacunku, posłuszeństwa, zawierzenia i czci uczyć się relacji do Boga. Zresztą jasno mówią nam o tém przykazania.
Jak widać błędy naszego pokolenia są tak szerokie i wszechwpływowe, że ci którzy zwracają kurczowo uwagę na jedne – i słusznie – nie dostrzegają całego szeregu błędów innych, z tych piérwszych wynikających, i są nieświadomie niekonsekwentni. Pomagajmy sobie więc w weryfikacjach, bo sami do wszystkiego nie dojdziemy.
Ktoś może powie: "Przecież Duch Święty może nam wszystko objawić." No ale gdyby każdy był w szukaniu prawdy tak samowystarczalny, to nie byłaby konieczna więź wspólnotowa. Szukajmy więc wspólnotowej weryfikacji błędów. Bo Kościół to wspólnota. I nie zamykajmy się na trudne spostrzeżenia, które wymagają zaparcia się samego siebie i zaparcia się tych prawd, które wydają się oczywiście dobre, stanowią część naszego światopoglądu. Bo czasem trzeba własne członki odrzucić od siebie…
By następnych pokoleń nie gorszyć…
Niestety Świątynia ciała niewieściego jest dziś sprofanowana. I nie chodzi mi tu tylko o przedmiotowe jej wykorzystanie. Chodzi mi również o analogiczny do przedstawionych wyżej błędnych zależności między sacrum, a profanum, proces
spowszedniania.
Powszechne pozbawienie świętości tajemnicy doprowadziło do zmniejszenia zachwytu, do uzwyczajnienia tego, co niezwykłe. Zaburzyło to nie tylko odniesienie duchowe, ale i fizycznie naturalny proces. Mężczyźni bowiem zazwyczaj potrafią, jak nie mają ochoty, nie reagować na piękno ciała niewieściego bez większego wysiłku, bez szczególnej walki. Ale kiedy mają ochotę mogą skorzystać jak im się podoba z widzianych tylko uroków. Zaburzona jest tu więc naturalna sieć reakcji. Opanowanie namiętności nie ma polegać na niszczeniu naturalnych przyciągań ( Bo to może prowadzić do wymarcia rodzaju ludzkiego), ale na ich
z a c h o w y w a n i u .
Ostatnie słowo można zrozumieć jako ukrywanie. Czy chodzi o absolutne ukrywanie? Nie. Chodzi o ukrywanie przed tym, co w Świętości nie uczestniczy, co wobec niej jest powszedniością. Takie ukrywanie jest zachowywaniem nie tylko tajemnicy, ale co za tym idzie opisywanych powyżej: zachwytu, szacunku, czci.
Co i jak powinno być zakryte?
Tajemnica Światyni
" Uczyniłem przymierze z oczyma swemi, abych ani pomyślał o pannie.." (Hi 31, 1)
" Nie patrz na pannę, abyś się nie zgorszył z jej piękności.
Nie daj dusze twojej niwczym wszetecznicam, abyś się nie zagubił i dziedzictwa twego.
Nie poglądaj po ulicach miasta ani się przebiegaj po rynkach jego.
Odwróć oblicze twoje od niewiasty pięknie ubranej a nie przypatruj się cudzej piękności." (Ekk 9, 5-8)
"Kłamliwy wdzięk i marne jest piękno: chwalić należy niewiastę, co boi się Pana." (Prz 31, 30)
"Odwróć me oczy, niech na marność nie patrzą; przez swoje słowo udziel mi życia!" (Ps 119, 37)
"(27) Słyszeliście, że powiedziano: Nie cudzołóż! (28) A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa. (29) Jeśli więc prawe twoje oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało być wrzucone do piekła. (30) I jeśli prawa twoja ręka jest ci powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało iść do piekła." (Mt 5, 27-30)
"Może zamiast dowalać do pieca i zastanawiać się czy jak zrobimy jeszcze kroczek w stronę przepaści to już spadniemy czy jeszcze nie fajnie byłoby stanąć od tej skarpy z kilkumetrowym, bezpiecznym dystansem by nas pierwszy lepszy podmuch nie zdmuchnął. Asceci chrześcijańscy naprawdę nie byli w ciemię bici. No chyba, że to własna żonka jest przedmiotem tego typu podziwiania, ale to już inna sprawa."Pewien Teotym:
Bezpośrednie działanie Boga Stwarzającego Istotę mu podobną odbywa się nie w ciele mężczyzny, ale niewiasty.
Dlatego też to ciało niewieście winno być bardziej bronione przed sprofanowaniem świętości, która w nim działa.
I dlatego też otoczone być winno tajemnicą w innym, szerszym wymiarze, niż to jest w przypadku mężczyzny.
Owa tajemnica jest zresztą konieczną barierą , a raczej nicią , łączącą
człowieka ze świętością,
ułomność z doskonałością
Ale co w związku z powyższym ubiór powinien dokładnie zasłaniać?
Trudno takie rzeczy "naukowo" ustalać. Człowiek jest za głupi, by mógł sobie to "wywnioskować".
Tu trzeba raczej wyczuć, co wydaje się właściwe gdy zanurzymy się w kulturę wyrosłą z życia świętych, z krwi męczenników, z ich nauk i życiowych postaw. Podobnie jest z innymi elementami obyczaju, takimi jak taniec, rozrywki, muzyka, czy np. „plażing smażing”;)
W jej kontekście, w którym ciało jest Świątynią Ducha Świętego, oczywista była potrzeba jego zasłaniania. Zasłaniania tego, co tajemnicze, bo święte.
Jakiego zasłaniania?
Kontekst kultury chrześcijańskiej, zanim zaczął być niszczony przez pooświeceniowe ruchy i podważanie wartości form jako przekaźników treści, zachowywał więc pewne trwałe elementy, które mogą być uznane za podstawowe wyznaczniki skromności stroju. W pewnym momencie chrześcijanie o tych wyznacznikach zapomnieli.
Obyczaje i mody wprowadzane przez wrogów Kościoła jako sposób na obalenie chrześcijaństwa, zostały później przyjęte przez katolików jako dobre, a przynajmniej "obojętnie moralnie".
Zmiana wyznaczników skromności przyszła jako element buntu przeciw chrześcijańskiej moralności w kulturze życia codziennego. To o czymś świadczy. Chrześcijanie przyjęli ją siłą rzeczy. Przyjęli wtedy, gdy im wmówiono, że życie codzienne, rozrywki, ubiory są czymś niezależnym wobec religii, czy wiary.
Nie żyli według wiary( bo uznali te dwie sfery za "niezależne"), to zaczęli wierzyć według życia. Stali się takimi, jak kultura, z którą przestawali.
W ten sposób zatarło się w ich sumieniu poczucie, jakie to ubiory są przyzwoite, a jakie nie.
No a jakie są?
Znów nie odpowiem wprost. Skoro te zasady są istotne, to musiał się Kościół wypowiadać, gdy je gwałcono, gdy chrześcijanie o nich zapominali.
Owszem, wypowiadał się. Został nawet poprzedzony ostrzeżeniem Maryi Fatimskiej przekazanym w przeddzień przemian "Szalonych lat dwudziestych", w 1917 roku. Matka Boska powiedziała wtedy:
“Przyjdzie czas, gdy pewne mody będą bardzo obrażać Pana Jezusa. Osoby, które służą Bogu, nie mogą ulegać tym modom “
Jeszcze wcześniej, w La Salette zapowiedziała proces przygotowujący do rozprzestrzeniania się tych mód:
W roku 1864 Lucyfer, razem z wielką liczbą diabłów zostanie uwolniony z piekła. Stopniowo niszczyć będą wiarę, nawet osoby poświęcone Bogu tak oślepną, że bez specjalnej łaski osoby te przyjmą ducha tych złych aniołów. Wiele domów duchownych straci Wiarę zupełnie i spowoduje potępienie wielu dusz. Złe książki będą rozprzestrzeniać się po ziemi, a duchy ciemności będą wszędzie szerzyć rozprężenie w rzeczach dotyczących służby Bożej
Słowa powyższe można uznać za ostrzeżenie przed takowymi planami wrogów Kościoła:
Katolicyzm nie obawia się ostrego miecza bardziej niż monarchie. Jednak te dwie podstawy ładu społecznego mogą upaść w wyniku z e p s u c i a ; nie ustawajmy nigdy w wysiłkach nad ich deprawacją. Tertulian miał rację mówiąc, że chrześcijanie rodzą się z krwi męczenników; nie stwarzajmy męczenników, lecz szerzmy zepsucie w masach, niech wchłaniają je wszystkimi pięcioma zmysłami, niech piją i upijają się nimi. Twórzcie złe serca, a nie będzie więcej katolików.
Przedsięwzięliśmy więc zepsucie na wielką skalę,(…) zepsucie, które pewnego dnia umożliwi nam zaprowadzenie Kościoła do grobu. Ostatnio słyszałem jednego z naszych przyjaciół śmiejącego się filozoficznie nad naszymi projektami i mówiącego: <<By zniszczyć Chrześcijaństwo, powinniśmy pozbyć się kobiet>>. Idea ta jest do pewnego stopnia dobra, jednak ponieważ nie możemy pozbyć się kobiet, znieprawmy je razem z Kościołem. Corruptio optimi pessima. Najskuteczniejszym sztyletem do uderzenia w Kościół jest zepsucie?
-list Vindice do Nubiusa (pseudonimy dwóch przywódców włoskiej Alta Vendita) z 9 Sierpnia 1838 roku:
Oczywiście objawienia same w sobie nie są wyznacznikiem, są wartościowe o ile mają oparcie w innych elementach, które scharakteryzowałem wcześniej jako podstawa wyłuskiwania „katolickiej wypadkowej” i o ile mają potwierdzenie w późniejszych wydarzeniach.
Czy to przypadek, że najbardziej jaskrawa rewolucja w modzie w historii europejskiej rozpoczęła się niemal po wypowiedzeniu fatimskich słów Maryi? I rewolucja ta uderzyła w to, co było dotychczas niezmienne w kulturze chrześcijańskiej. Uderzyła przede wszystkim w godność niewiast. Skróciła sukienki, zrobiła w nich rozcięcia i uczyniła obcisłymi. Uderzało to w tajemniczość trudną do sprecyzowania za pomącą słów i dekretów, ale intuicyjnie w kontekście duchowości chrześcijańskiej rozumianą. Proces ten dotknął początkowo głównie elit, bo zmiany nie mogły być zbyt gwałtowne.
Kościół reagował niemal natychmiast. W Jego reakcjach można dostrzec taką prawidłowość, że pewne ścisłe zasady formułuje wtedy, gdy to, co było dotąd w miarę oczywiste, co nie potrzebowało tłumaczenia, zaczyna być podważane. Przykładowo- dogmaty były prawdą, nawet, gdy nie były oficjalnie uznane. Mamy bardzo dogmatów, a wiele niewerbalizowanych zasad, w które wierzy, i którymi żyje Kościół.
Tak było i tym razem. Oczywiste dotąd zasady skromności zachowania i ubioru zaczęły być podważane i dlatego trzeba było te zasady zwerbalizować i ustalić. Ale owo wyznaczenie poprzedziła krytyka tego, co nie pasowało do moralności chrześcijańskiej:
Zanim jednak przeczytasz cytaty z nauczania autorytetów Kościoła, zapamiętaj dobrze poniższą zasadę:
"Wprawdzie nie akt wiary, niemniej jednak religijne posłuszeństwo rozumu i woli należy okazywać nauce, którą głosi Papież lub Kolegium biskupów w sprawach wiary i obyczajów, gdy sprawują autentyczne nauczanie, chociaż nie zamierzają przedstawiać jej w sposób definitywny. Stąd wierni powinni starać się unikać wszystkiego, co się z tą nauką nie zgadza" - Kodeks Prawa Kanonicznego, kan. 752.
W roku 1921, Papież Benedykt XV pisał:
“Pod tym względem nie możemy dość silnie wyrazić Naszego ubolewania nad zaślepieniem tak wielu niewiast różnego wieku i stanu, które odurzone chęcią podobania się, nie zdają sobie zupełnie sprawy, że ich bezwstydne ubiory nie tylko budzą wstręt u każdego szlachetniejszego człowieka, ale ponadto obrażają Boga. Nie dość bowiem, że w takich strojach, przed którymi wiele z nich dawniej ze wstrętem by się odwracało, jako zbyt przeciwnych skromności chrześcijańskiej, pokazują się publicznie, lecz nie boja się tak ubrane wstępować w progi świątyń i brać udziału w nabożeństwach, a nawet przystępować do Uczty Eucharystycznej i w ten sposób rozsiewać ohydne podniety zmysłowe tam, gdzie przyjmuje się Boskiego Twórcę czystości.”
Z wypowiedzi papieża możemy wnioskować, ze ubiory w sytuacji publicznej mogą być bezwstydne, czyli same w sobie(wszak są nie tylko rzeczą, ale czynnością, sytuacją) przeciwną skromności chrześcijańskiej, mogą same w sobie obrażać Boga.
Świątynia natomiast jest miejscem, w którym ten bezwstyd jest jeszcze bardziej rażący("Nie dość")
"w takich strojach(...)-zbyt przeciwnych skromności chrześcijańskiej(...)
w takich strojach(...)-pokazują się publicznie"
w jakich strojach?
W strojach powszechnych, a jednocześnie "bezwstydnych"- odsłaniających najwięcej(nie tylko koloru ciała ale i kształtu- bo ten jest dla wstydu istotniejszy) w 1921 roku, a więc ubieranych przez "tak wiele niewiast różnego wielu i stanu" w sytuacjach publicznych.
Wystarczy sprawdzić jakie ubiory powszechne były w owych czasach powszechną "nowością" i będziemy wiedzieć, jakich ubiorów i dzisiaj nie powinniśmy nosić.
Jeśli sprawdzimy dobrze, to okaże się, że to, co było wtedy "najodważniejsze" dziś byłoby uznane za "aż nazbyt" skromne.
Papież wyraźnie mówi o sytuacjach publicznych ogólnie, a do takich należy np. plażowanie. Nie robi tu dla ludzkich rozrywek niekoniecznych wyjątku. Zgadzają się z tym i słowa z "Rozporządzenia biskupów Austrii i Niemiec"( 1925):
„Nigdy nie powinno się zezwalać na wspólne kąpiele obojga płci. Jeżeli szkoły urządzają kąpiele obowiązkowe, to dozór ma mieć osoba tej samej płci. Popisowe pływania dziewcząt i kobiet nie powinny się odbywać. Na kąpieliskach z plażą(rzeka, jezioro) trzeba nalegać na całkowite oddzielenie płci, oddzielne przebieralnie, do których zorganizowania należy skłonić miejscowe władze, oraz przyzwoite ubiory kąpielowe i stały nadzór. Tego samego należy domagać się odnośnie licznie pojawiających się plenerowych obiektów kąpieli słonecznej, i to zarówno dla dorosłych,. jak i dla dzieci.”
Przemiany lat dwudziestych doskonale wpisują się w słowa wrogów Kościoła:
International Review of Freemasonry, 1928
Religia nie obawia się ostrza sztyletu, może jednak zaniknąć w wyniku zepsucia. Nie ustawajmy w jego szerzeniu: sport, higiena, sanatoria. Stroje chłopców i dziewcząt muszą odsłaniać coraz więcej ciała. By uniknąć zbyt gwałtownej reakcji, powinno się postępować metodycznie: NajpIerw obnażmy ich do łokci, potem do kolan, następnie całkowicie obnażmy ramiona i nogi, później , wyższe części ciała, klatkę piersiową, etc., etc.
Plany te (jeśli nawet nie byłyby prawdziwe) wyraźnie wykorzystują mechanizmy przyzwyczajenia i stopniowalności zmian. I takie mechanizmy można w przemianach kulturowych zaobserwować. To, co szokowało jedno pokolenie, dla drugiego było oczywiste, przezroczyste, obojętne jak "powietrze". To, co szokowało kiedyś wydaje się wzorem moralności w porównaniu do tego, co szokuje dzisiaj. "dla naszych babć współcześnie "dopuszczalne" stroje kąpielowe były tym, czym dla nas "top less". Następnymi krokiem będzie zupełna nagość, bo co jeszcze?"
I taka stopniowalność zmian trwa do dzisiaj, czego przykłady każdy może sobie sam przywołać. Podam niektóre: dla sporej części środowisk mających na sztandarach hasła katolickie i patriotyczne alternatywą dla LGBT Gender jest nieskromny ubiór kobiet, który często prezentują nawet z powitaniem „Szczęść Boże”. Wobec islamskich burek i hijabów, alternatywą jest współczesne europejskie wyuzdanie: stroje, krótkie, obcisłe, przedstawiane są jako tradycyjnie „kobiece”. Tak właśnie jaskrawo złe zboczenia lgbtq+ sprawiają, że stroje i zachowania nieskromne, jeszcze do niedawna potępiane przez moralne autorytety stają się czymś, co ludzie zaczynają pojmować jako przejaw naszej cywilizacji, której trzeba bronić. Tak właśnie lewica osiąga swój cel. Powoli przesuwa granicę.
Ową stopniowalność potwierdzają wypowiedzi wrogów Kościoła, którzy inspirują owe zmiany... Tak tez jest z ubiorem, co pokazuje historia przemian obyczajowych, na tle których wielce zrozumiałe wydają się również wypowiedzi świętych, hierarchów, czy Matki Boskiej z Fatimy.
Jak tamte czasy są powszechnie opisywane?
"W początkach lat 20. nowatorski i odważny kanon mody rodem z Francji, zapoczątkowany przez Coco Chanel, po raz pierwszy pozwolił kobietom odkryć nogi. Popularne stały się "małe czarne" - krótkie, proste i dopasowane sukienki z czarnej krepy o długich rękawach i wycięciu przy szyi. Wersja wieczorowa "małej czarnej" uszyta z jedwabiu lub szyfonu to krótsze rękawy i większy dekolt. Popularne stały się bardzo krótkie fryzury - "na chłopczycę".
Kościół zaś zareagował w tym samym roku, gdy poprzednio cytowane słowa zostały opublikowane bardzo ścisłą konkretyzacją zasad skromności, wedle zasady o której wcześniej pisałem:
1928, Pius XI za pośrednictwem swojego Wikariusza Generalnego:
„Przypominamy, że strój nie może być nazwany przyzwoitym, jeśli posiada dekolt większy niż szerokość dwóch palców mierząc od szyi, jeśli nie zakrywa ramion co najmniej do łokci i nie sięga przynajmniej trochę poniżej kolan.”
Dekret Kongregacji Soboru wydany na polecenie Piusa XI:
„trzymać swoje córki z daleka od publicznych zawodów gimnastycznych i konkursów; a jeśli zmuszone są one do uczestnictwa w takich pokazach, niech dopilnują, aby były w pełni i skromnie ubrane. Niech (rodzice) nigdy nie pozwalają swym córkom na noszenie nieprzyzwoitych strojów”, „jeśli zgorszenie jest poważne, można im nawet zabronić wstępu do kościoła.”
Papież Pius XII
„Tak długo, jak skromność nie będzie przestrzegana w praktyce, społeczeństwo będzie się chyliło ku upadkowi”
Ojciec święty Pius XII, 17 lipca 1954:
„O matki chrześcijańskie, gdybyście tylko znały przyszłość pełną nędzy, niebezpieczeństw i wstydu, na jakie skazujecie swoje dzieci przez nieroztropne przyzwyczajanie ich do życia ledwo ubrane, co powoduje, że zatracają one zmysł wstydu, zawstydzilibyście się swojego postępowania i krzywd wyrządzanych maleństwom, które Bóg powierzył waszej opiece, dla wychowania w chrześcijańskiej godności i kulturze.”
Kościół w kolejnych latach musiał też odpowiadać na nowe teorie, które zrodziły się w głowach ludzi, dla których relatywizm obyczajowy był już codzienną przezroczystą oczywistością:
Pius XII w 1957 roku, przemawiając do Kongresu Łacińskiej Unii Mody, wyraził to następująco:
„Dziwaczny pogląd, który wiąże zmysł wstydu z tym czy innym typem edukacji, a nawet uważa skromność za wymyśloną deformację pierwotnej niewinności lub za zgubny produkt cywilizacji, bodziec dla nieuczciwości i źródło hipokryzji, nie jest poparty żadnymi rozsądnymi dowodami…Naturalna przyzwoitość w swoim moralnym sensie, jakiekolwiek mogą być jej początki, oparta jest o wrodzoną i mniej lub bardziej świadomą skłonność każdej osoby do obrony swego ciała przed pożądaniem ze strony innych, tak by każdy mógł używać go (…) zgodnie z mądrymi celami, jakie wyznaczył mu Stwórca, chroniąc za z a s ł o n ą czystości i skromności. Ta druga cnota, skromność – samo słowo pochodzi od modus, umiarkowany lub ograniczony – lepiej oddaje funkcję rządzenia i panowania nad namiętnościami, zwłaszcza zmysłowymi. Jest ona naturalnym bastionem czystości i gwarantuje jej skuteczną obronę, reguluje zachowania ściśle związane z jej istotą. Człowiek słyszy ostrzegający głos w s t y d l i w o śc i od momentu, w którym zaczyna używać rozumu, jeszcze zanim zrozumienie pełne znaczenie i sens czystości. Towarzyszy mu ona przez całe życie i skłania do pewnych działań, które są dobre s a m e w s o b i e,ponieważ pochodzą z u s t a n o w i e n i a Bożego, powinien więc być chroniony (…). Skromność więc, jako zbiór tak cennych wartości, powinna być uważana za ważniejszą niż chwilowe tendencje i kaprysy – powinna zdecydowanie panować nad modą…”
Papież wyraźnie potwierdza tu to, o czym już wcześniej pisałem, że pewne działania materialne są skromne dobre same w sobie, bo wyrażają Boską Wolę, co do Kształtu- Ładu Materii- czyli co do"Ustanowienia Bożego". Nawiązuje też do pewnego poglądu, który dziś nawet w Kościele jest lansowany, a który nadzwyczaj trafnie obalił ks. Stanisław Proszak w artykule „Nowoczesna kultura nagości i jej stosunek do wstydliwości chrześcijańskiej”78
Kardynał Ciraci na polecenie Piusa XII:
„wszyscy wiemy, że szczególnie w miesiącach letnich zobaczyć można stroje, rażące każdego, kto posiada jeszcze choć trochę szacunku i zrozumienia dla cnót chrześcijańskich oraz zwykłej ludzkiej skromności. Na plażach, w miejscowościach wypoczynkowych – niemal wszędzie, na ulicach wielkich i małych miast, w miejscach prywatnych i publicznych, a nierzadko również w budynkach poświęconych Bogu, dominują stroje nieskromne i nieprzyzwoite. Z tego powodu zwłaszcza młodzież, będąca w wieku szczególnie podatnym na pokusy zmysłowe, wystawiona jest na wyjątkowe niebezpieczeństwo utraty niewinności, które jest najpiękniejszą ozdobą ich duszy i ciała. Stroje kobiece, o ile mogą one być nazywane jeszcze strojami, ubiory, (Seneka), sprawiają niekiedy wrażenie, że mają raczej pobudzić lubieżność niż przed nią bronić. Problem, o którym mówimy, jest z pewnością jednym z najpoważniejszych, jako ze dotyczy on nie tylko cnót chrześcijańskich, ale zdrowia m o r a l n e g o całej społeczności ludzkiej. Jak słusznie pisał starożytny poeta: < Prywatna rozwiązłość prowadzi zawsze do obecności nagości w życiu publicznym> (Enniusz)”.
1958, jeden z katolickich podręczników teologii moralnej: „(...)Ze stanowiska etyki katolickiej i prostej przyzwoitości należy, by kąpiele były osobno dla mężczyzn a osobno dla dziewcząt i to w odpowiednim stroju kąpielowym”
kardynał Pla y Daniel, arcybiskup Toledo, 1959:
„Specjalne zagrożenie dla moralności reprezentowane jest przez wspólne kąpanie się na plażach…wspólne kąpanie się kobiet i mężczyzn, jest prawie zawsze bliską sposobnością do grzechu i zgorszenia.”
św. O. Pio:
„Ojciec Pio, siedząc w otwartym konfesjonale, przez okrągły rok dbał o to, aby kobiety i dziewczęta, które się u niego spowiadały, nie przystępowały do spowiedzi w zbyt krótkich spódnicach. Czasem nawet przyprawiał o łzy taką, która po paru godzinach oczekiwania w kolejce została odesłana z powodu nieprzyzwoitego ubioru... Zdarzało się, że inni starali się pomóc. Gdzieś w rogu próbowali naprędce wydłużyć spódnicę albo pożyczyć swój płaszcz. Ostatecznie, czasami, Ojciec pozwalał upokorzonemu penitentowi przystąpić do spowiedzi”.Pewnego dnia jego kierownik duchowy wyrzucał mu jego ostry sposób bycia. Odpowiedział: „Mogę cię posłuchać, ale wiedz, że to sam Jezus za każdym razem mówi mi, jak mam postępować z ludźmi”. Tak więc jego surowość była inspirowana z góry, dla chwały Boga i zbawienia dusz. „Kobiety, których ubiór cechuje próżność, nigdy nie przyobleką życia Jezusa Chrystusa. Co więcej, tracą one piękno swej duszy, gdy to bożyszcze wkroczy do ich serca”.79
“Na wyraźne życzenie ojca Pio niewiasty muszą przystępować do spowiedzi w spódnicach sięgających przynajmniej 20 cm poniżej kolan. Zakazane jest pożyczanie spódnic na czas spowiedzi.”, “ Zabrania się wstępu mężczyznom z obnażonymi ramionami i w krótkich spodniach. Zabrania się wstępu kobietom w spodniach, bez welonu na głowie, w krótkich strojach, z dużym dekoltem, bez pończoch lub w inny sposób nieskromnie ubranym.
Ojciec Pio zwykł mawiać również: „Gołe ciało Parzy” Rzekł pewnej niewieście z odsłoniętymi ramionami: „Odciąłbym Ci ręce, bo sprawiłoby ci to mniej bólu niż ten, którego doświadczysz w czyśćcu.”80
Warto się więc "zacofać" do momentu, w którym zmianie zaczęto poddawać, w imię "postępu", czy "wyzwalania z okowów Kościoła i tradycji" stałe elementy, które w historii chrześcijaństwa nie ulegały zmianie. Możemy stwierdzić, że w kulturze chrześcijańskiej przez lata zmieniały się stroje, ale zawsze zachowywane były podstawowe kryteria ich przyzwoitości, niezależne od niekoniecznych sytuacji takich jak rozrywka... Te kryteria w związku z różnicą pożądliwości męskiej i niewieściej, oraz w związku, z różnicą roli i budowy ciał, były dla obu płci różne od pewnego poziomu.
Jakie to kryteria?: Nie powiem. Sami sprawdźcie, popatrzcie co przez tyle stuleci kultury chrześcijańskiej było stałe w ubiorze niewieścim, a co w męskim.
(…Zdradzę tylko, że kobiety przez całe wieki nie nosiły spodni, a przynajmniej takich spodni jakie są dziś powszechne, i krótkich spódniczek. Zasadą w przypadku kobiet było zasłanianie nóg razem, a nie każdej z osobna a do tego poniżej kolan)
Te kryteria zarzucono na większą skalę w wieku dwudziestym – wśród elit w międzywojniu, a wśród ludu w latach 60. To zarzucenie przyjęte zostało dopiero wraz z rezygnacją- nie Kościoła- ale Jego członków z badania elementów kulturowych, na rzecz pójścia z "duchem czasu". Przez to kontekstem, który zdecydował o tym jak oceniamy wytwory kulturowe przestało być chrześcijaństwo, ale owa zmieniająca się kultura- ewangeliczny "świat". Dlatego też to ona w coraz większym stopniu zaczęła decydować o tym, jak rozumiemy sens naszej wiary. Tak więc wiara ta traci tożsamość, bo już nie jest wyznacznikiem zasad, ale sama jest poddawana ocenie według jakichś nadrzędnych wobec niej, ale niestałych kryteriów. W efekcie to owe kryteria będące wynikiem zmiennych ludzkich ideologii, mających akurat siłę przebicia, zajmują miejsce religii. Przez to chrześcijanie rezygnujący z "badania wszystkiego", dopuszczać zaczynają do własnego życia elementy z ich wiarą sprzeczne.
Cytowane powyżej wypowiedzi, z których nikt się nigdy nie wycofał, były wyraźnie przeciwne tym zmianom.
Jak już wcześniej pisałem- Misteryjność Świątyni Ciała wymaga również takiego a nie innego zachowania i zabrania pewnych działań, form aktywności i relacji między ludzi i między płciami. Dlatego też Kościół w opisywanym czasie (szalone lata dwudzieste, późniejsza rewolucja rockowa sprzężona z seksualną i kolejnym etapem obyczajowej), w którym zaczęły przychodzić owe "mody, obrażające Pana Boga", przestrzegał również przed wspólnym kąpaniem się kobiet i mężczyzn". Zwracał również uwagę, wzorem świętych i hierarchów z wcześniejszych wieków, kiedy tańce były dużo bardziej skromne, na nowo pojawiające się tańce towarzyskie, które były łamaniem normalnych zasad skromności w życiu publicznym, a przede wszystkim naruszaniem Tajemnicy, a przez to Świętości. Chodzenie niewiast bez sukienek, w samych przylegających spodniach i odsłanianie nóg, czy ramion, a także uczęszczanie na bale było krytykowane przez takich ludzi, jak chociażby św. ojciec Pio, czego przykłady cytowałem. Pojawiały się też sceptyczne głosy na temat nowej, rockowej muzyki wśród pobożnego społeczeństwa, które chyba przewidziało, jakie przyniesie ona skutki... Niestety szybko społeczeństwo zostało poddane wrażeniu kontrastu z jeszcze większą nieprzyzwoitością- owemu mechanizmowi stopniowalności zmian. Dlatego też ludziom, nie lubiącym metalu, czy techno, już czymś dobrym wydają się big-beatowe rock'n'roll'e, czy disco polo, lub też inne nurty "rocka" rozumianego, jako szerokie zjawisko muzyczne... Tym zaś, dla których same teksty, bądź zachowania wykonawców wydają się złe, sama muzyka wydaje się "tylko formą, która sama w sobie zła być nie może".
Na tej zasadzie tańce i sposób bycia uznawane dziś za nieskromne wydają się wielu osobom “tylko formą”, dlatego wykorzystywane są często do Ewangelizacji.
A przecież sama nazwa rock'n'roll zdradza jego rzeczywisty sens.
Trzeba nam więc uznawać pewien standard, który do czasu, gdy kontekstem życia było chrześcijaństwo, uznawany był za oczywisty. Ale trzeba nam pamiętać, że i do tamtych czasów ludzie ulegali pokusom, pogrzechowej niedoskonałości, a więc i ich kultura mogła błędy zawierać. Błędy te jednak, na nasze katolickie szczęście były poznawane i wskazywane przez tych, których dziś uznajemy za świętych, za autorytety Kościoła.
Jestem Wam winien pewne wyjaśnienie: Nie mówię tu, że kobietom spodni nosić nie wolno, ale że mało dziś dostępnych krojów skromnych, a poza tym, według mnie ładniej w spódnicach, czy sukienkach.
Sukienka ponadto wyraża pewną godność Świątyni ciała kobiety, w którym powstaje istota na Boski Obraz.. Takie rzeczy nie dzieją się nigdzie we wszechświecie! Człowiek rozpoznaje to co święte po takim przymiocie, jakim jest Tajemniczość. Stąd Ciało kobiety winno być tajemnicze w większym stopniu. Trudno dokładnie określić w jakim. A jeśli tak, to zawierzmy tej intuicji, która była przez tyle wieków trwałą, generowaną przez naszych „przodków w wierze”. Widocznie z tej wiary takie zasady ubioru wynikały. Po co więc je zmieniać? Jeśli ktoś je rozumie opacznie, jako wyraz pogardy dla ciała, to nie znaczy, że trzeba odrzucać to, co inni rozumieją właściwie. To ten błądzący człowiek ma się zmienić, a nie dobry przecież zwyczaj. Bo co dostaniemy w zamian? Wywlekanie wszystkiego na wierzch, które odziera kobiety z zachwycającej niedostępności i uroku?
To ja dziękuję. Wolę stare.
Cytując słowa katolickiego publicysty:
Gdyby rzeczywiście nie było ścisłego powiązania pomiędzy publiczną nagością a nieczystością, cały seksbiznes nie opierałby się w stu procentach na promowaniu tej pierwszej.81
Czy i z tego mechanizmu nie korzysta ów biznes tak bogato wykorzystujący sezon plażowy i obrazki- właśnie z plaży? I czy nie ma podobnego podłoża fakt, że wiele piosenek właśnie z plażą kojarzy nieskromne skojarzenia. Dlatego też usłyszeć mogliśmy wiele razy z odbiorników i na imprezach:
"(...)Pół plaży tutaj marzy, że kiedyś się przydarzy"82
Inne piosenki zaś potwierdzające, ową wyjątkowość nóg miały takie słowa:
"Chcę oglądać twoje nogi(...)"83
"Dziewczyno kochana pokaż mi kolana(...)"84
Nie bez przyczyny również całe wieki chrześcijaństwa jednym z elementów nawrócenia było z zasady przyjęcie strojów, które tu określamy jako przyzwoite.
Dlatego też ludy pogańskie, chodzące nago, albo w ubraniach nieskromnych uczono skromnych ubiorów. Tak też należy rozumieć dekret św. Piusa V do biskupów Brazylii z 1569 r.:
"duszpasterzować z gorliwością i ostrożnie, używając wszelkich środków, aby nawróceni na wiarę opuścili dzikie zwyczaje a przyjęli obyczaje cywilizowane, przekonywując ich, aby zarzucili zwyczaj chodzenia nago, ubierając się jak przystoi chrześcijańskiej wstydliwości i ludom cywilizowanym."
Nie przypadkowo również Święci bardzo często byli kuszeni nie przez obrazy niewiast w długich, przyzwoitych sukniach, ale nagich, lub nieskromnie ubranych.
Pobudki nieskromne osłabia częste obcowanie z bezwstydem. Natomiast dla świętych przeciwnie- pokusą były już najdelikatniejsze pobudki. Czy znaczy to, ze święci byli gorszymi zbereźnikami? Wręcz przeciwnie. Świadczy to o tym, że wrażliwość w tym zakresie jest przejawem właściwej postawy, a osłabianie pożądliwych odczuć- świadczy o zepsuciu. Przecie ludzkie poczucie, ludzki spokój, brak odczuwania niewłaściwości zachowań, nie mogą być wyznacznikiem dobroci czynów. Bo zazwyczaj ten „spokój”, brak pokus jest tam, gdzie diabeł nie musi aż nadto się wysilać, bo ludzie sami robią źle myśląc, że robią dobrze. O tym wspominał właśnie J.M. Vianney:
"Pewien święty przechodził kiedyś obok klasztoru i ujrzał mnóstwo diabłów nękających mnichów, lecz nie mogących ich do niczego skusić. Potem wszedł do miasta i ujrzał jednego diabła, który z założonymi rękami siedział w bramie, przypatrując się ludziom. Święty zapytał go więc, dlaczego sam jeden siedzi w wielkim mieście, podczas gdy tłum diabłów dokucza garstce mnichów. Diabeł odpowiedział mu, że w mieście w pojedynkę sobie poradzi i trudzić się zbytnio nie musi, gdyż ludzie sami się do niego garną, żyjąc w nienawiści, nieczystości i pijaństwie. Tymczasem z zakonnikami sprawa jest o wiele trudniejsza: cały zastęp diabłów szturmuje ich pokusami, tracąc czas i siły, a nic nie zyskując. Jedyne na co mogą liczyć, to na posiłki oraz na to, że mnisi zniechęcą się do surowej reguły."85
Z tego też powodu pierwsi chrześcijanie unikali chodzenia do łaźni publicznych:
"Duchowni konsekrowani, niżsi duchowni, asceci oraz w W OGÓLE CHRZEŚCIJANIE ŚWIECCY nie powinni kąpać się w łaźni razem z kobietami, gdyż jest to główny zarzut, jak stawiamy poganom" - kanon 30.
Św. Alfons Maria Liguori twierdził, że odsłanianie przez niewiasty piersi i nóg jest grzeszne, Papież Innocenty XI nałożył ekskomunikę na wszystkie niewiasty, które odsłaniają piersi. Podobne uwagi na temat ukrywania ciała wypływały z ust innych świętych- św. Cypriana, św. Jana Chryzostoma, św. Grzegorza, św. Antonina z Florencji, Jana Kapistrana, Filipa Nereusza, Jana Vianneya, Roberta Bellarmina i wielu innych. Można powiedzieć, że przez całe wieki chrześcijaństwa oczywiste było, co trzeba zakrywać i z tego też wypływał fakt, że niemal dwa tysiące lat zasady skromności, mimo przeróżnych mód i zmian strojów nakazywały zasłaniać wciąż to samo i w taki sam sposób. Dlatego też nie było mowy u niewiast o krótkich spódniczkach, o odsłanianiu ramion, brzucha, czy o noszeniu spodni takich jak dzisiaj.
Zmiana podejścia do stroju nie była wynikiem jakiegoś "oświecenia Kościoła", ale działania wbrew zasadom kościoła tych, którzy chcieli go obalić. I z tego źródła owe stroje weszły do wewnątrz Kościoła. Nie jest więc dziwne to, że są z Jego zasadami sprzeczne. Jak weszły do Kościoła? Przez postawę kapitulancką, którą znakomicie opisał ks. Blachnicki w tekście pt. "Pedagogia wstydliwości w świetle osoby ludzkiej"86 :
(...)po próbach walki z nieskromną moda i zepsuciem obyczajów w okresie międzywojennym, dziś przybraliśmy postawę kapitulacji wobec tych procesów i zjawisk. Wokół problemu nieskromnej mody panuje dziś w Kościele zmowa milczenia, chociaż jeszcze Papież Pius XII był bardzo uwrażliwiony na ten problem i często zabierał głos na jego temat.
Tę postawę usprawiedliwia się takimi mniej więcej argumentami: Cieszymy się, żeśmy się wyzbyli w tej sprawie manicheizmu i pruderii; wyraża się w tym nowym stylu dowartościowanie ziemskich rzeczywistości, do których należy i ciało; decydujące jest tu przyzwyczajenie; jeżeli ludzie nie widzą dzisiaj w tym nic złego i nie gorszą się, po co robić z tym problem...?
Dlatego i osoby skądinąd bardzo poważnie traktujące swój katolicyzm poddają się ogólnej modzie i obyczajom, a wśród roznegliżowanej młodzieży, wędrującej w grupach mieszanych po górskich szlakach, są i grupy prowadzone przez duszpasterzy akademickich i innych duszpasterzy młodzieżowych, którzy nie stawiają młodzieży, zwłaszcza dziewczętom, żadnych wymagań odnośnie skromności i wstydliwości, i szczycą się, że mimo to udaje im się stworzyć atmosferę czystą.”
Fragment powyższy pochodzi z tekstu, który pragnę Ci polecić czytelniku na koniec tego podrozdziału jako lekturę obowiązkową. Ile to razy oazowicze mówią ksiądz Blachnicki to, ksiądz Blachnicki tamto, i wskoczyli by za nim w ogień, a jak tylko powiesz, o jego poglądach nt. Skromności w ubiorze, to Ci zaczną gadać, ze "w tym się musiał mylić", bo nie jest doskonały.
To co? Tylu świętych całych wieków chrześcijaństwa się myliło, a my nagle mamy wbrew nim wszystkim rację?
Pozaubiorowe czynniki degradujące tajemniczość ciała
"Chodzenie"
Może to, co nawet pobożnym katolikom wydaje się przynależeć do tzw., chodzenia ze sobą- powinno być dostępne dopiero w małżeństwie? Uważam, że tak.
Nie powinno się „chodzić ze sobą”, jeśli to ma oznaczać konieczność długotrwałej styczności, przebywania sam na sam w odosobnionych pomieszczeniach. Niewłaściwość tych zachowań, które również winny być zachowane dla małżeństwa ma uzasadnienie w tym samym, co konieczność takiego, a nie innego zasłaniania ciała.
Taniec
Taniec nie jest zły jako taki. Jeżeli przez taniec rozumiemy sekwencję zsynchronizowanych wg pewnych reguł ruchów dopasowanych do muzyki. Tak samo jedzenie nie jest trujące dlatego, że jest jedzeniem. Złe mogą być pewne rodzaje i cechy konkretnych potraw, brzmień i tańców.
Wyjaśniam, ponieważ niektórzy zżymają się czytając ojców Kościoła, którzy po prostu mówią, że tańce są złe. Mówią, ale taki jest język, że często używamy tego samego słowa w różnych znaczeniach, dokonujemy językowych skrótów. I tak: raz taniec oznacza to, co powyżej opisałem, a innym razem tylko złe tańce. Nawet u jednego autora. Czy Pan Jezus był politeistą, lub panteistą, kiedy powtórzył: „bogami jestecie”, czy głosił herezje, gdy nazwał Piotra Szatanem?, czy nawoływał do wydłubywania sobie oczu? Proszę więc czytając cytaty, które zaraz się pojawią, brać na to poprawkę i nie interpretować wypowiedzi z innych czasów przez pryzmat współczesnego przejęzykowionego „puryzmu”(swoją droga puryści językowi często zarzucają innym puryzm formalny, jakby język werbalny nie był formą materialną).
W tańcu jaki tu uznamy za niezgodny z moralnością katolicką przekracza się tą granicę odległości fizycznej, której nie przekracza się w innych codziennych sytuacjach. (za tą granicą jest dystans zwany przez proksemikę intymnym). „Nieprzyzwoitość” konkretnych ruchów to dodatkowy problem. Nawet tego jednak tak samo jak wyjątkowości powyższej bliskości nie zauważamy, bośmy się przyzwyczaili, bo nastąpiło spowszednienie... A nasza mentalność to spowszednienie zakodowała. Dlatego dzisiaj często nie czujemy pożądliwości w tańcach, w których te granice przekraczamy. I to wcale nie jest – wbrew pobożnym pozorom – dobre. Obojętne też nie.
W tańcu towarzyskim dopuszczona jest taka bliskość, która poza nim byłaby uznana za nieprzyzwoitą, czy (w ramach katolickiej moralności) zarezerwowaną dla małżeństwa. Wiele jest w sieci tytułów wprost wiążących taniec z tym, co wg nas jest tylko dla małżeństwa zarezerwowane. Ale ta wzmianka o tytułach i skojarzeniach to nie żaden dowód, a tylko potwierdzenie wcześniejszej intuicji wyrażanej w nauce świętych i zmyśle katolickim. Nie można tu zapominać, że jak wspominał choćby Janusz Prusinowski, „specjalista” od mazurka:
„To, co uczyniło mazurka popularnym to fakt, że był to pierwszy taniec w parach i pełnił funkcję takiego właściwie pierwszego tańca towarzyskiego, co bardzo przydało mu popularności. Można było zatańczyć sam na sam z damą, dziewczyną albo chłopakiem.”87
Gdyby w tańcu ów komponent nie był tak istotny to jego zasadniczą formą nie byłoby dopieranie się w pary i nie byłby on tak kojarzony z życiowym dobieraniem się w pary, jak powszechnie jest kojarzony, zresztą zgodnie z faktem, że ludzie bardzo często nie tylko idą na tańce w celu znalezienia „drugiej połówki”, ale często w konsekwencji się pobierają, nierzadko zmuszeni tzw. „wpadką” przy okazji takich zabaw.
Pewnym sytuacjom bliskości, pewnym widokom, ruchom, nie powinno się odmawiać pożądliwych skojarzeń- nie powinno się do nich przyzwyczajać tak, że przestają na nas działać. W ten sposób wszakże osłabiamy coś, co winno funkcjonować jak najlepiej. Bo tak to sobie Bóg zaplanował dla Małżeństwa.
Jeśli się przyzwyczaimy(mówię w imieniu mężczyzn) do częstego obcowania z widokiem, ruchami i dotykiem ciał dziewczyn, to obcowanie z żoną straci swoją wyjątkowość, unikalność- a tą unikalność powinny mieć i dotyk i widok i bliskość-prawidłowo niedostępne nam w sytuacjach poza sakramentem małżeństwa.
Wspomniany powyżej dystans intymny jest kulturowo uwarunkowany tak samo jak wyznaczniki nagości ale tylko w ograniczonym zakresie, którego granicami są wyznaczniki obiektywne skromności i tajemnicy ciała. A nawet gdyby nie był, to nasze wartości są konkretną kulturą, konkretną ramą kontekstową, która sama w sobie jest źródłem naszych wartościowań. Nasza wiara wyraża się koniecznie w konkretnej kulturze i nie da się inaczej! Stąd odpowiadając tym co używają kontekstowego wytrychu- jakiś „kontekst” musimy uznawać za wyznacznik dobrych i złych zachowań.
Ktoś – dokładniej – może powiedzieć, że sytuację intymną znosi "kontekst, sytuacja tańca". Owszem, bardzo często jest tak, że ludzie w pewnym kontekście nie odczuwają złości pewnych zachowań, bo kulturowe, kontekstowe przyzwyczajenie im to zaciemnia. Ale kulturę, sytuacje i konteksty tworzą w pewnym jej aspekcie ludzie. A ludzie mają to do siebie, ze popełniają błędy. Dlatego konteksty mogą być błędne. Nie możemy się im bezwiednie poddawać. Zazwyczaj te konteksty są dam dane jako oczywiste narzędzie postrzegania świata, "habitus" i dlatego są dla nas przezroczyste, dlatego nie możemy ich dostrzec i poddać moralnym kryteriom... I tu trzeba więc wyjść z siebie, dokonać metanoi, spojrzeć na to co tak oswojone, że aż przezroczyste oczyma obcego, popatrzeć z dystansu, zrobić przegląd tego, co pomimo zmiany historycznych kontekstów było wypadkową spojrzenia na badaną poprzez nas sprawę ze strony autorytetów naszej wiary. To jest nasz wyznacznik. To z tej wypadkowej odczytujemy Działanie Duch Świętego. Gdy już nam się to w wyniku różnych życiowych sytuacji uda, to musimy się tymi spostrzeżeniami podzielić dzielić! Nie należą one do nas, jesteśmy tylko narzędziami Ducha Świętego. Marnymi długopisami.
Ciekawi fakt, iż tancerze towarzyscy poza kontekstem katolickim często wspominają o erotycznym wymiarze tańca, często to nawet niektórzy katolicy pochwalają, ale kiedy ktoś zwróci uwagę na to, iż ten właśnie wymiar świadczy niezgodności owych tańców z katolicką moralnością, to atakują taki argument twierdzeniem, że taniec wcale pożądliwy nie jest, że to zależy od samych tancerzy. Wcześniej mówili jednak że to taniec. W ten sposób zaprzeczyli sobie.
Podajmy przykłady:
„Mały Poradnik Grzesznika” o. Ksawery Knotz, kapucyn z Apostolstwa Małżeństw "Szansa Spotkania":
W tańcu zawsze jest jakiś element uwodzenia i bliskości cielesnej, który rodzi zainteresowanie drugą osobą. W czasie tańca mogą pojawić się poruszenia seksualne. Przez taniec ludzie się do siebie przybliżają, otwierają na siebie. Nieodzowne jest badanie własnego serca i zastanowienie się w swoim sumieniu nad tworzoną relacją. Istnieje cała hierarchia wyższych i niższych poruszeń ludzkiego serca: czystych i brudnych, miłosnych i pożądliwych, które się do pewnego stopnia wzajemnie mieszają, mają swoje odmiany i odcienie. Przenoszą się na zewnątrz za pomocą naszego ciała – poprzez mowę, dotyk. Zależnie, które poruszenia zdominują serce człowieka będą niosły całkiem inną treść i będą budować całkiem inny rodzaj relacji z drugą osobą.
Tango argentyńskie dla przykładu jest bardzo erotycznym tańcem. Taniec uwodzi. Otwiera na dużą intymność między tańczącymi partnerami. Jeśli tańczą małżonkowie to, on ich łączy, zbliża i umacnia małżeństwo. Wyrażają poprzez taniec miłość do siebie. On przekłada się na więź. Nie ma co ukrywać, że w innych przypadkach tak erotyczny taniec naraża na zdradę małżeństwa. Jeśli ktoś się w nim zatraci, może stracić poczucie granicy. Taniec to dotyk, ubiór, zapach... to oddziałuje. Tańcząc trzeba pamiętać, że ma się obrączkę na palcu.
Człowiek o czystym sercu będzie wyczuwał, żeby za dużo nie tańczyć z pewnymi osobami, że to może przerodzić się w coś złego. Też jest inny taniec po alkoholu, który może spowodować utratę wolności. Puszczają pewne hamulce, i robi się wtedy rzeczy, których nie zrobiłoby się na trzeźwo. Poprzez taniec można doprowadzić do stworzenia sytuacji umożliwiającej wykorzystanie seksualne drugiej osoby. Ważne jest z kim się tańczy i jak się tańczy. I o tym też trzeba pamiętać.
Jest wiele pięknych tańców, które dają ludziom dobrą zabawę, radość i szczęścia, które przynoszą dobre owoce. Dużo zależy od serca człowieka."88
Dominika Kozłowska na stronie miesięcznika Znak tak komentuje powyższe słowa próbując wyjaśnić, że nie same formy tańca są problemem:
„Czy zmienianie stanu świadomości jest grzechem? I czy tylko używki działają w ten sposób? Znane są przypadki uzależnienia od wysiłku fizycznego. A co z tańcem, w którym – jak pisze o. Ksawery Knotz w Poradniku małego grzesznika – zawsze kryje się jakiś element uwodzenia i bliskości cielesnej? Jeśli ktoś się w nim zatraci – dodaje o. Knotz w innym miejscu – może stracić poczucie granicy.
Może, a nie musi. Celowo podkreślam ów probabilistyczny charakter zgubnych skutków omawianych aktywności. Na większość ludzkich spraw można by bowiem spoglądać z perspektywy potencjalnego zła i grzechu, który powstaje na skutek nieodpowiedniego, a w zasadzie nieodpowiedzialnego wykorzystania możliwości, jakie się w nich kryją. Od razu bowiem należałoby wyjaśnić: to nie alkohol sam w sobie jest zły, podobnie jak marihuana czy taniec. 89
Komentatorka gubi w powyżej próbie usprawiedliwienia hurtem różnych aktywności samych w sobie istotną różnicę między tańcem a innymi przykładami: jak alkohol czy wysiłek, to rzecz, albo aktywność obojętna, tak ów czynnik uwodzenia, erotyki zawarty w takim tańcu, w którym rzekomo zawsze jest, to czyni TAKI taniec niemoralnym poza małżeńskim ukryciem.
Tak to odczuwają zwykli ludzie, np. użytkownicy Internetu, jak forumowiczka Mulan:
"tańczę taniec towarzyski od 6 lat i musze przyznać o. Knotz ma rację. Wiele par "stworzyło sie" poprzez taniec. Sama byłam w podobnym zwiazku. Ważne jest odróżnienie relacji czysto tanecznych od tych, które z tańcem nie mają wiele wspólnego. Niektórzy, świadomie lub nieświadomie, przekraczają pewne granice. Nie zdają sobie sprawy, że druga osoba w parze, może te intencje źle zrozumieć"
inny komentator Jassp:
"Czy można udowodnić taką tezę, że przez taniec z drugą osobą poznaję jej przyszłe erotyczne zachowania? Inaczej, czy jak ktoś tańczy (jak mi się układa z nią/nim taniec) tak będzie się układało moje życie intymne z tą osobą? Trywialniej: jaki jestes w tańcu taki w jesteś/będziesz w łóżku?"
Dużo zależy od serca, ale „wnętrze serca” zależy też od tego, co na zewnątrz- jeśli damy temu do nas dostęp. Powyżej Ksiądz Ksawery Knotz wpadł w pewną sprzeczność- napisał, że Taniec uwodzi, a później ,ze trzeba zachować w nim pewne granice. Jeśli coś uwodzi, ma podtekst i działanie erotyczne, to granicą tego jest małżeństwo i sypialnia.
To, co pisze ojciec Knotz tylko potwierdza słowa Mirosława Salwowskiego. Szkoda, że o. Knotz nie zauważa, że taka cecha tańców towarzyskich wyklucza ich obecność, ich pokazywanie poza małżeństwem. Ów erotyzm powinien być wszakże w małżeństwie zamknięty, powinien być tajemnicą, do której dostęp mają tylko jej uczestnicy- Chrześcijanin nie może więc tańczyć takich tańców publicznie, tylko w sypialni i tylko w małżeństwie. A to wyklucza sensowność takich tańców, bo jak niby można byłoby się ich nauczyć, jak można byłoby mówić o tańcach, mających wspólne dla wielu ludzi zasady?
Joann Kealiinohomoku w swoim eseju „An Anthropological Looks at Ballet as a Form of Etnic Dance” zapoznawszy się z większością koncepcji genezy tańca, często wzajemnie wykluczających się, stwierdziła, że znalezienie jednego źródła tańca jest wręcz niemożliwe. Najrozsądniej byłoby zatem uznać, iż w przypadku tego zjawiska mamy do czynienia z poligenezą. Dlatego też korzeni tańca należy szukać zarówno w zabawie, jak i życiu seksualnym; zachowaniu zwierząt, jak i czynnościach magiczno – religijnych; grupowej aktywności, jak i beztroskich działaniach jednostki. Dla Johanna Huizingi taniec to szczególna i szczególnie doskonała forma zabawy.7 (...) W zupełnie innej sferze źródeł tańca szukał Havelock Ellis. Badacz dopatrywał się prapoczątków tego zjawiska w ludzkiej seksualności. Taniec według Ellisa stanowił fundamentalną część prymitywnych orgii. To właśnie w tańcu nastąpiło zrównoważenie 6 J. Kealiinohomoku: An Anthropological Looks at Ballet as a Form of Ethnic Dance. W: Moving History… s. 33-34. 6 J. Huizinga: Homo ludens. Zabawa jako źródło kultury. Warszawa 2007. s. 256-257. 7 Ibidem. 8 H. Ellis: The Dance of Life. New York 1923. 9 pierwiastków mistycznych oraz erotycznych, jakim przesiąknięte było życie pierwotnego człowieka.10 Dla ewolucjonistów taniec stanowił integralną część kultur pierwotnych; był nierozerwalnie związany z rytuałami. Oprócz tego, taniec stanowił bazę dla wszystkich innych form sztuki mających swe początki w ludzkim ciele. 190
Rówqnie dobrze jednak dzisiejszy taniec mógł być różnymi zjawiskami wspolnego ruchu, które miały różne genezy. Współczesnie je dopiero łączymy w jedno.
Warto w tym momencie zajrzeć do kompendium wypowiedzi "Ojców,Doktorów,Świętychomieszanychtańcach" sporządzonego przez Mirosława Salwowskiego91, by zobaczyć, że krytyka wielu tańców, uważanych przez większość współczesnych w każdych czasach za „zwykłą, niewinną rozrywkę” to nie jest wymysł jakiejś epoki, tylko pewna trwała wartość w niemal dwutysiącletniej historii chrześcijaństwa. Dlatego też nie można tu niczego usprawiedliwiać kontekstem historycznym, czy kulturowym. Podobnie zresztą jak w przypadku ubioru, spojrzeń i zachowań.
Oto komentarz autora do owych cytatów, po które odsyłam do jego książki:92
„(...)poniższe cytaty, swym zasięgiem czasowym obejmują niemal całą historię istnienia Kościoła katolickiego. Pierwsze z wypowiedzi w tej kwestii sięgają bowiem już II wieku po Chrystusie, i ciągnąc się przez praktycznie wszystkie epoki historyczne (starożytność, wczesne i późne średniowieczne, renesans, barok, kontrreformacja, oświecenie, XIX wiek) zatrzymują się na 1975 roku. Choć lektura tych wypowiedzi może miejscami sprawiać mniejsze bądź większe trudności, ufam, iż spokojne ich przeczytanie i rozważenie, ułatwi czytelnikom, wyrobienie sobie właściwego poglądu odnośnie problemu tak bardzo rozpowszechnionej dziś mody na tańce. Sądzę również, że, dla każdego trzeźwo i zdroworozsądkowo myślącego człowieka, nie będzie problemem zastosowanie dawniejszego nauczania katolickiego na temat tańców do oceny dzisiejszych zabaw tanecznych – zwłaszcza, gdy zważy się na fakt, iż tańce rozpowszechnione na początku 21 wieku, są w swej ogromnej większości, o wiele bardziej nieskromne oraz wyuzdane, aniżeli pląsy, które były piętnowane przez autorytety kościelne np. w XVI, XVII, czy choćby jeszcze na przełomie XIX i XX stulecia. Niech w lekturze i ocenie poniższego materiału, zdatna będzie też świadomość, iż zebrane w nim cytaty są autorstwa ludzi, mających ogromne, o wiele większe od naszego, doświadczenie Bożego prowadzenia, ludzkiej słabości i grzeszności oraz walki duchowej. W przygniatającej większości, autorzy cytowanych poniżej wypowiedzi, to osoby, które przez dziesiątki lat zajmowały się duszpasterstwem ludzi różnych stanów społecznych, słuchały w konfesjonałach wyznać dziesiątków, jeśli nie setek tysięcy ludzi, spędzały wiele czasu na modlitwie, a czasami też wypędzały złe duchy z opętanych. Uwzględnienie tego wszystkiego oraz szacunek dla bogatego duchowego doświadczenia tych wielkich Bożych mężów i niewiast, powinien pozwolić nam z większym dystansem spojrzeć na nasze, często bardzo ograniczone i mocno narażone na pomyłkę i błąd, przeżycia i doświadczenia związane z tańcem.”
Wyliczył on również co następuje(po opis metodologii i sposób doboru tekstów odsyłam do artykułu: ”Tańce mieszane, miłe Bogu czy diabłu cz. III i ostatnia” na portalu konserwatyzm.pl):
„A więc owych 80 dających się łatwo zinterpretować wypowiedzi i postaw autorytetów katolickich można uszeregować w cztery podgrupy:
Bardzo niechętne, a nawet wrogie tańcom d-m, przedstawiające je wyłącznie bardzo bliską okazję do grzechu, a nieraz nawet jako grzech, nie wspominające nawet o pewnych wyjątkach pozwalających na uczestnictwo w nich. Sztandarowym reprezentantem tej postawy może być św. Proboszcz z Ars. Proszę zgadnąć ile z wypowiedzi i postaw autorytetów kościelnych można spokojnie zaliczyć do tej grupy? Jest ich 55, czyli 68, 75 procent na wspomnianych 80.
Zdecydowanie niechętne tańcom d-m, stanowczo je odradzające i przed nimi przestrzegające jako bardzo niebezpiecznymi, ale przyzwalające na rzadkie w nich uczestnictwo, motywowane odpowiednio ważnymi powodami. Typowym reprezentantami tego nurtu mogą być uznani św. Franciszek Salezy, papież Benedykt XIV oraz czołowi apologeci katoliccy XIX wieku, ks. Ambroży Guillois oraz ks. Jean Gaume. Takich wypowiedzi i postaw jest 20, czyli 25 procent na wspomnianych 80.
Umiarkowanie niechętne tańcom d-m, a więc dostrzegające niemałe zagrożenia z nimi związane, określające je w ogólnych kategoriach „mniej lub bardziej niebezpieczne”, „mające nachylenie ku złemu”, ale nie formułujące owych przestróg w kategoryczny lub stanowczy sposób, w zamian zaś doradzające np. zachowywanie ostrożności przy uczestnictwie w tańcach. Przedstawicielem tego nurtu jest np. kardynał Gousset oraz ks. Konstanty Gawroński. Takich wypowiedzi jest tylko 3, czyli 3, 75 procent na wspomnianych 80.
Mogące być uznane za przychylne tańcom damsko-męskim, gdyż przedstawiające owe, jako dobry sposób na zawarcie znajomości prowadzącej do zawarcia małżeństwa. Takich wypowiedzi są zaledwie 2, czyli 2,5 procenta na wspomnianych 80.”
(...)Znany jest także przypadek Toma Faulknera, instruktora tańca towarzyskiego, który po swoim nawróceniu na chrześcijaństwo zaczął gorliwie zwalczać ową rozrywkę, której sam wcześniej uczył innych. W swych dziełach pt. “Z sali balowej do piekła” i “Zwodniczy urok tańca” Faulkner ukazywał, jak taniec krok po kroku prowadzi do niemoralności seksualnej.93:
Przyzwyczajenie a niewinne zawstydzenie- zachwycenie
S p o w s z e d n i e n i e , do którego nawiązywała również w pewien sposób cytowana wyżej wypowiedź św. Jana Marii Vianneya jest jak ciasto, którego po trochu próbowaliśmy zanim uczta się zaczęła. No często jak tak próbowałem, to już w czasie święta nie miałem na ciasto ochoty... Oby współczesnym takie codzienne próbowanie nie psuło małżeńskiego zachwytu, który winni są przede wszystkim Bogu, gdy doświadczają jego daru- możliwości współuczestniczenia w Stwarzaniu nowego Boskiego Obrazu- życia. Nie można odrywać od tego zadania towarzyszącej mu "nagrody"- przyjemności. To kradzież i profanacja. Czy nie jest dziś powszechne narzekanie, że z małżeństwem pryska cały "czar", zachwyt, pozostaje pewna rutyna. Czy nie jest tak dlatego, że oprócz tabloidowej idealizacji podnoszącej oczekiwania, małżeńska wyjątkowość jest nieopakowana, dostępna za każdym rogiem, kosztowana, zanim przyjdzie jej czas?
Jest takie zjawisko jak przesyt. Jeśli by ktoś codziennie świętował, to straciłby poczucie wyjątkowości święta. Dlatego świętowanie jest po sześciu dniach czegoś wręcz przeciwnego- ciężkiej pracy... Podobnie jest z powściągliwością i ukrywaniem piękna ciała wobec Sakramentu małżeństwa. Po to jest ciało ukrywane, by walczyć z ludzką ułomnością przesytu, która sprawia, że przestajemy doceniać tą niezgłębioną tajemnicę Działania Boga w Stwarzaniu człowieka przez Małżeństwo. A przecież to stwarzanie- co owa wstydliwość ma nam uświadamiać wiąże się z tym, że przez nas ów Boży Obraz staje się jednocześnie ułomny, grzeszny- Bo poczyna się z grzechem pierworodnym i to nasza wina... Dlatego też poczucie niegodności wobec takiego daru nakazuje nam zachowywać tą całą przyjemność- również estetyczną, która to jest kosztowaniem tego daru, do Sakramentu, który jest Bożym przyzwoleniem. I nie można tego daru niszczyć przez powyższe zobojętnianie. (natchniony przez Zawilca)
Jest takie piękne uczucie, „że to niewłaściwe”, taka prosta niewinność, której nam potrzeba. Trudno o niewinność, kiedy każdy młody, przechodzący „burzę hormonów” ma dookoła siebie wzmacniacze owej burzy- widoki, muzykę, tańce... I się rozstraja, widok ciała przestaje być czymś, co budzi w nim poczucie, że trzeba się odwrócić, że jest to coś co powinno być ukryte, bo "nie mam uprawnień, nie zasłużyłem sobie, by kosztować tego piękna". W jego świadomość zostaje wdrukowane rozerwane już na strzępy przygodnych doświadczeń pierwsze połączenie:....."Psychologia zna tzw. „prawo pierwszych połączeń (psychicznego „wdrukowania), według którego pierwsze przeżycia w pewnej dziedzinie - również seksualnej - zwłaszcza jeśli są silnie angażujące i powtarzane - zostawiają w psychice trwały ślad."(Kinga Wiśniewska – Roszkowska pt. "Seks i moralność") Dojrzewający młodzieńcy zostają pozbawieni znacznej części przyjemności i sprawności, która należy się tylko małżeństwu- wypełnianiu Boskiego Zadania. I to jest jedną z przyczyn rozwodów. . Wtedy też dokonuje się najsilniej owo spowszednienie, bo i najsilniej człowiek daje się przyciągać, z powodu przemiany swego wieku. Takie smakowanie nektarów z wielu kwiatów sprawia, że nasza żona nie będzie pierwszym i jedynym kwiatem, że wyjątkowość sakramentu małżeństwa zostanie okrojona. A i w kielichu owego kwiatu swój wzrok i wyobraźnie zamaczało wielu- bo nie był osłoniony.
Któremu mężowi pasuje, że inni zachwycają się i fantazjują na widok ciała jego żony? Której żonie pasuje to, że nie jest jedyną, na temat której w jego głowie snuły się zachwyty?
Myślę, że nikomu to nie pasuje. A jeśli pasuje, to jest to jakieś wynaturzenie. Intymność i wyłączność w dostępie do tajemnicy ciała jest jedynie właściwa. Skromny strój owej wyłączności i tajemniczości pomaga.
I dlatego, jeśli ktoś mówi, że spódnice mógł wiatr podwiać, itd... to mu powiem, że w takich sytuacjach winno pojawić się owo uczucie, które każe odwrócić wzrok. I spódnice w tym pomagają...
Kontekst historyczny i kulturowy a relatywizm moralny
Jak ktoś mi zacznie tłumaczyć, że w dawnych czasach ludzie nie byli przyzwyczajeni do widoku nagości i w tym ich kontekście właściwe były takie zasady, natomiast dziś już jesteśmy przyzwyczajeni i nagość nie wywołuje takich jak dawniej reakcji, to mu powiem ciut inaczej. Powiem mu też inaczej, jeśli stwierdzi, że sposobem na przezwyciężanie bezwstydu i nieczystości jest przyzwyczajanie do nagości, że wtedy ludzie na widok nagości nie mają nieczystych myśli:
Powtarzam: ludzkie odczucia nie są wyznacznikiem moralnej wartości czynów. JAk umiesz obojętnie przechodzić obok ciała niewiasty, to właśnie jesteś ofiarą rutyny, która zaprzecza Bożemu Zamiarowi, bo Bóg to przyciąganie w ludziach zaszczepił i sprawił, że jest zachwycające. Natomiast ludzka ułomność sprawia, że człowiek nie tylko może ten zachwyt bezprawnie zagrabiać, ale że za tym bezprawiem idzie niszczenie owego zachwytu. I na to się godzić nie można.
Ludzka natura -ta ponadmaterialna i integralna jest ponad kulturą(...). Ale o tym już pisałem:)
Tak więc fakt, że w różnych czasach i w różnych miejscach różnie się ludzie ubierają i zachowują nie oznacza, że w kulturach owych czasów i miejsc, w odczuciach i przekonaniach ludzi musimy szukać- relatywnych- bo te formy są różne- wyznaczników moralności ubioru.
Bo to, że człowiek ma różne spojrzenia na sprawy (choć zazwyczaj szuka uniwersalnych i trwałych wyznaczników) odsyła nas do tego, że- jak już uprzednio pisałem- to Boża Perspektywa, Boże Odczucie- jest wyznacznikiem moralności i słuszności czynów i elementów kulturowych.. I to ona powinna determinować konteksty. Bo kontekst nie jest ostateczną miarą wartości poszczególnych elementów kultury. On również powinien mieścić się w Prawie Bożym, a więc i kontekst może być błędny, podlega ocenie i wartościowaniu moralnemu. Bo i on, tak, jak kultura jest konstruowany, jest w znacznej części wynikiem działań ludzi. Ludzi, którzy są ułomni i dlatego ich działania mogą być błędne.
Można mówić o kontekście jako całości determinującej sens poszczególnych wytworów kultury, ale można też mówić o wielu kontekstach- konkretnych sytuacjach w obrębie jakiejś kultury. Dlatego też np. strój bikini wydaje się niektórym moralny na plaży, a niemoralny np. na ulicy, czy w kościele. Tego typu relatywizm, zależność przyzwoitości od sytuacji jest dopuszczalna, g d y norma społeczna w każdej określonej wyżej okoliczności mieści się w uniwersalnych wyznacznikach moralności. W tym przypadku oznacza to, że strój bikini byłby dopuszczalny na plaży, gdyby i w innych sytuacjach był moralnie zawsze dopuszczalny- a więc również w Kościele. Jeśli zaś społeczne odczucie tego nie dopuszcza, to znaczy, że albo zbyt rygorystycznie dana społeczność nakłada pewne zasady na sytuację na ulicy i w kościele, albo dopuszcza przekroczenie uniwersalnych norm moralności w przypadku plażowania...
Historia kościelnego nauczania i przykładu świętych każe nam twierdzić, że ta druga możliwość jest prawdziwa. Bowiem już od początków chrześcijaństwa, kładziono nacisk na to, by w publicznych sytuacjach nie pokazywać się w takich strojach. Sytuacje więc i okoliczności-konteksty, które zakładały taką niekompletność strojów lub zachowań jako oczywistość, były odrzucane.(Zakaz chodzenia do łaźni publicznych u pierwszych chrześcijan, zakazy chodzenia na bale i tańce, zakazy chodzenia na plażę, noszenia nieskromnych strojów i uczestniczenia w pokazach piękności w szalonych latach XX).
Wiele osób uważa, że niewiasty powinny chodzić do kościoła tak, jak charakteryzuję skromny ubiór, natomiast nie wymaga takich strojów poza kościołem. Ale przecież nie ma sensu twierdzenie, że to, co przyzwoite moralnie poza kościołem, przez wzgląd na skromność i wstydliwość nie jest takim w kościele. Bo zasady przyzwoitości ubioru i zachowania mające na względzie skromność i wstydliwość(a nie elegancję, itd..), a więc ukrycie tego, co winno stanowić przedmiot misterium- tajemnicy ciała Świątyni Ducha Świętego są uniwersalne, rozciąga się na wszystkie sfery życia publicznego. Kościół zaś jako miejsce święte, jako rzeczywisty Środek świata- „omphalos ges”, którego szukały wszystkie religie i kultury tradycyjne, wymaga takiego ubioru tym bardziej, bo jego brak byłby w nim jeszcze bardziej rażący- jeśli nie ludzi, bo ci przez swą ułomność się przyzwyczajają- to Boga.
Uniwersalność tych zasad nie wyklucza jednak braku podstaw do ich stosowania, gdy tego wymaga obrona ich przedmiotu- ciała(np. U lekarza, ratowanie ludzi w trudnych sytuacjach...). Tak więc są to sytuacje, gdy najpierw trzeba zadbać o obronę przedmiotu owych zasad- ciała, by miały być one wobec czego stosowane. By było co ukrywać, jako przedmiot Świętej Tajemnicy.
Odnośnie poruszanej wcześniej zależności od kultury, okoliczności, kontekstu:
Zawsze można dziecko nauczyć innych okoliczności, innych kontekstów, innej kultury i innego ich znaczenia. Bo przecież to w koniecznie relatywnym- bo zależnym od otoczenia wychowaniu dziecko nabywa rozumienie świata. Ale i tu, jak jużeśmy wcześniéj gádali, ludzki relatywizm poznawczy jest ułomnością, która sprawia, że umyka nam czasem trwała nierelatywna moralność- stała prawda o tym, jak rzeczywistość powinna wyglądać, jak więc i powinny konkretne również wyglądać relacje między ludźmi, stroje i jakie sytuacje możemy uważać za właściwe, a jakie nie. Kropka.
NIE OSĄDZAM OSÓB! Ale poglądy
Jest to, co przekracza nasze istnienie ziemskie
Poszczególne elementy materii możemy rozpatrywać jako uporządkowanie elementów mniejszych- jako relacje i reakcje zachodzące między nimi. Ale i to, co widzialnie wyodrębniamy jako pojedyncze całości- np. ciało ludzkie, też wchodzi w reakcje i relacje z innymi elementami, z konieczności ma miejsce względem reszty świata którego jest częścią.
Istnieje więc też właściwy, czyli wynikający z Bożej Perspektywy Stwórczej porządek relacji i reakcji między ciałami.
Skromność stroju przez wzgląd na ową wartość ciała nie polega więc na samym symbolizowaniu przez ustalone- relatywne- konwencjonalnie tylko formy jakiejś duchowej potrzeby wstydu, ale na działaniu osłaniającym właściwy- c i e l e s n y przedmiot wstydu i porządkującym -czyli nadającym im właściwe miejsce- reakcje międzycielesne.
Skromność stroju nie polega więc na tym, że formy ukrywania ciała do czegoś istotnego odsyłają(co umożliwiałoby tylko konwencjonalny, a więc i zależny od kultury sens i kształt skromnych elementów stroju), ale że same w sobie działają, funkcjonują wobec ciała porządkując jego miejsce i reakcje/relacje względem innych ciał. Stroje mają tu wypełniać pewną powinność wynikającą z Bożego Ładu. Ta powinność jest stała, bo i Boży Ład jest stały, wieczny. Dlatego więc i forma wypełniająca go(tutaj ubiór) musi mieć stałe kryteria. Kryteria wyznaczają obszar nieskończenie wielu możliwości. Nieskończenie wielu, ale nie dowolnych, bo mieszczących się w granicach owego obszaru. Ubiór zaś, jak już wcześniej pisaliśmy jest reakcją na ułomność człowieka i regulatorem wyznaczonego przez Wolę Stwórcy miejsca ciała, ciała wysadzanego zeń przez ową ułomność.
Skromność ubioru wynika więc z chęci utrzymania takiej, a nie innej relacji między ludźmi, zawierającej w sobie relację między ciałami. Ma swoje źródło w Woli Bożej, która chce, by te relacje miały taki, a nie inny kształt- nadaje więc im wartość bezpośrednią- sens sprawiający, że należy takiego, a nie innego miejsca ciała, czy kształtu owych relacji bronić. Co więcej- z racji życia w świecie, który przez pogrzechową ułomność kusi nas do złego i w którym zło się narzuca, a dobro wymaga trudu- należy nieustannie podejmować wysiłek, by miejsce ciała było takie jak Chce Bóg.
Dobry porządek wymaga, zły nieporządek sam nas wciąga
Nie możemy więc kwestii ubioru, czy szerzej skromności i wstydliwości oddawać zmiennym ludzkim nastrojom, popędom, przypadkowi. Bo zazwyczaj to, co złe samo wciąga, nie pyta nas czy chcemy tylko samo wciąga. I chcąc zrobić dobrze musimy podjąć wysiłek, trud, cierpienie, czasem męczeństwo, by owemu wciąganiu się przeciwstawić, A nie dać się wciągać uznając owe wciąganie za „kierunek wynikający z naszej woli i decyzji”. To bowiem, co dobre- zostawia nam możliwość wyboru- samo bowiem wymaga, byśmy my do tego zdążali, wymaga wysiłku, samozaparcia, trudu...
Propozycja podjęcia próby...
Pisząc te słowa liczę więc na to, że znajdą się osoby, a przede wszystkim przedstawicielki płci pięknej, które podzielą tąż intuicję. Liczę również na to, że czytelnik zastanawiając się nad tym, co tu czyta, skieruje swą uwagę na teksty i żywota świętych, ojców kościoła, papieży, hierarchów, by znaleźć ową „świętą wypadkową”, a jednocześnie zrezygnuje(bo przecież nie zaszkodzi) choćby dla próby sprawdzenia się i dla wyrzeczenia- z chodzenia na plażę, kąpania się na basenach koedukacyjnych, z ubierania tego, co tu określiłem jako nieskromne i z estetycznego nawet podziwiania ciała napotkanych kobiet. Do tego warto zrezygnować z słuchania muzyki wywodzącej się z rock'n'rolla (czyli również z techno, disco polo, reggae i metalu, oraz z pochodnych) i z tańczenia większości współcześnie znanych tańców towarzyskich... Choćby na pewien czas, na czas dajmy na to rekolekcji, mających na celu weryfikację naszego życia- zbadanie wszystkiego, a zachowanie tego, co szlachetne. W czasie owym, polecam również zadbać o to, by sens- a więc i określony ład miały nie tylko słowa, którymi nazywamy nasze życie i świat, ale i samo życie- to, jak organizujemy swój czas i przestrzeń wokół siebie. By punktami usensawniającymi były pewne rytuały i obrzędy- stanowiące jednocześnie wyraz religijności. By ubiór i zachowanie wyrażały sakralne znaczenie ciała, chleba, domu, wsi, świątyni, niebios... Na miejsce porzuconych form muzyki, tańców i ubiorów trzeba po katolicku wypracować nowe! Robota na pokolenia. Ale jak nie zacznę teraz, to nikt nie zrobi tego za Mnie. Za Ciebie też :) Do dzieła!
Muzyka- czy może być szkodliwa?
Czy mamy pretensje do kogoś, kto pije napoje orzeźwiające, bo są tam substancje szkodliwie działające na człowieka? Nie, wręcz przeciwnie! Przestrzegamy go, żeby go obronić przed złem, którego nie jest świadom. Może być on świętym człowiekiem. Absurdalne byłoby twierdzenie, że jest on zły, bo spożywa substancje ze złymi pokarmami. Podobnie jest ze słuchającymi muzyki. Muzyka też działa na organizm, a przezeń na duszę. Tak jak zioła, czy syntetycznie uzyskane substancje chemiczne. Jedne z nich leczą inne szkodzą. Tak samo jest z różnymi sekwencjami dźwięków, które wpływają na organizm. Jak jednak stan narkotyczny wywołuje skutki również w duszy, tak samo działają i te elementy muzyki, które mają narkoerotyczne działanie. Na nich opiera się większa część współczesnego przemysłu muzycznego. Proszę sprawdzić, czym jest zjawisko transu i jak jest wywoływane. Proszę te środki wywoływania go zapamiętać i zobaczyć, co się powtarza we większości współczesnych utworów: właśnie ów wprowadzający w trans rytm. To prawda, że był on i w wielu kulturach ludowych. Był, bo pełnił funkcję religijne. Z tym że religie, którym służył, były niezgodne z Chrześcijaństwem i dlatego dopuszczały niezgodne z nim elementy. Ludowość sama w sobie jest niewystarczająca! Pisał o tym dobitnie kard. Ratzinger:
Pomyślmy na przykład o dionizyjskim typie religii i jego muzyce, o której mówił Platon ze swego religijnego i filozoficznego punktu widzenia. W niejednej formie religii muzyka służy odurzeniu, ekstazie. Wyzwolenie człowieczeństwa z wszelkich ograniczeń, ku któremu zmierza właściwy człowiekowi głód nieskończoności, ma być osiągnięte poprzez święty obłęd, poprzez szaleństwo rytmu i instrumentów. Taka muzyka obala bariery indywidualności i osobowości; człowiek uwalnia się w niej od brzemienia świadomości. Muzyka staje się ekstazą, wyzwoleniem od własnego „ja", zjednoczeniem z wszechświatem. Zeświecczony nawrót tego typu przeżywamy dzisiaj w muzyce rockowej i pop, której festiwale są idącym w tym samym kierunku antykultem – żądzą niszczenia, zniesieniem barier codzienności i iluzją wyzwolenia od własnego „ja" w dzikiej ekstazie hałasu1 masy. Chodzi tu o formy wyzwolenia, które są pokrewne działaniu środków odurzających i z gruntu przeciwstawne chrześcijańskiej wierze w zbawienie. Tak więc jest rzeczą zrozumiałą, że w obszarze tym szerzą się dzisiaj coraz bardziej kulty satanistyczne i satanistyczna muzyka, na których niebezpieczną moc – zamierzoną dezintegrację i rozbicie osobowości - nie zwraca się dotąd dostatecznej uwagi2'. Spór, jaki Platon rozgrywa między muzyką dionizyjską a apollińską, nie jest sporem naszym, Apollo nie jest bowiem Chrystusem. Ale pytanie, jakie postawił Platon, jest dla nas ogromnie ważne. Muzyka w dzisiejszej postaci, jakiej o jedno pokolenie wcześniej nie mogliśmy nawet przeczuwać, stalą się zdecydowanym wyrazem pewnej antyreligii i tym samym widownią rozdzielenia duchów. Ponieważ muzyka rockowa szuka wybawienia na drodze wyzwolenia od osobowości i związanej z nią odpowiedzialności, łączy się bardzo ściśle z ideami anarchicznej wolności, jakie dzisiaj na dużych obszarach świata coraz jawniej podnoszą głowę; właśnie dlatego jednak jest ona z gruntu sprzeczna z chrześcijańską wizją zbawienia i wolności, stanowi jej przeciwieństwo. Zatem nie z przyczyn estetycznych, nie z racji konserwatywnego uporu czy historycznej inercji, lecz z samej zasady muzyka tego typu winna zostać z Kościoła wykluczona. [z przypisu- dop. mój:]Ten zbyt mało dostrzegany związek ukazuje wyraźnie w swoich pracach były disc jockey i kierownik zespołu rockowego Bob Larson: Rock and Roli. The devils diversion, 1967; tenże. Rock and the Church, 1971; Hippies, Hindus and Rock and Roll, 1972. Na temat mniej może szkodliwej, ale ze swej istoty również sprzecznej z celami liturgii muzyki jazzowej i pop por. H.J. Burbach, Sacro-Pop, w: „Internationale katholische Zeitschrift" 3 (1974) 91-94. S. 94: „Udający tutaj awangardowość «sacro-pop» jest produktem "reglamentującej kultury masowej*, która reprodukuje tani gust niewybrednej konsumpcyjnej publiczności". Tenże, Aufgaben und Versuche, w: R.G. Fellcrer (wyd.), Geschichte der katholischen Kirchenmusik II (Kasscl 1976) 395-405. Podsumowująca ocena s. 404: „Jest to muzyka, która przede wszystkim w swoim «rytmie» zmierza do coraz dalej posuniętej likwidacji indywiduum, i to w świecie, który w związku z coraz większą koncentracją władzy przechodzi do zarządzania totalnego. Muzyka staje się ideologią. Steruje ona, kieruje, filtruje i łączy w jedno pozbawiony początkowo kierunku strumień odczuć. Zacieśnia go i sprowadza do wzorca stereotypowych przeżyć".94
(Proszę zwrócić uwagę na ścisłe powiązanie muzyki, tańca, ubioru, z niewłaściwą koncepcją wolności, którą analizowaliśmy we wcześniejszej części tejże książki)
Duża część muzyk ludowych to pozostałości z przedchrześcijańskich kultów. Trans, na którym się opierały wynikał z takiego rodzaju ekstazy, który chrześcijaństwo właśnie uznało za niewłaściwy. Człowiek po grzechu pierworodnym ma do tego ciągotę, ale chrześcijaństwo pokazuje, jak zaznaczał powyżej J. Ratzinger, że jest ona kierowaniem się ku temu, co – mimo iż obiecuje – naszego pragnienia Szczęścia nie zaspokoi. Jeszcze nas od jego realizacji oddali...Trzeba pamiętać, że nie należy tu krytykować przedchrześcijańskości, ale konkretne jej złe cechy. Wiele przedchrześcijańskich elementów okazało się bowiem dla chrześcijaństwa – jak pamiętamy – jego zapowiedzią, którą warto przyjąć i pielęgnować.
Ten rodzaj transu o którym tu mówimy był zawsze. To prawda, że się przyzwyczailiśmy, i osłabło n i e c o jego działanie. Ale siła transu jest stopniowalna. Dlatego można powiedzieć, że zanim się przyzwyczailiśmy, to poddawani byliśmy, i dalej jesteśmy nieustannemu wpływowi odurzającej muzyki(może to dotyczyć również środków wyrazu diecie rających do innych zmysłów), która pomaga przekazywać pewne treści do naszej podświadomości wspomagając mechanizm kulturowej manipulacji. Muzyka ta jest wszędzie, w niemal każdym programie telewizyjnym, w autobusach, w supermarketach, w sklepach, w różnych miejscach publicznych... Młodzi ludzie spacerują często ze słuchawkami na uszach no i chodzą na koncerty, albo dyskoteki.
Muzyka, to zjawisko fizyczne, dlatego istnieje we wszechzwiązku z innymi elementami materii, w tym z naszym ciałem. Z tego wynika fakt, że muzyka może wpływać na nie, co naukowcy od dawna zauważają.
Zauważają to i chrześcijańscy muzycy. Tylko, że, nie zawsze biorą pod uwagę, że jeśli muzyka może działać jak lek, to jednocześnie może działać jak trucizna, jeśli będzie niewłaściwym miejscem dźwięków w systemie rzeczywistości. Tak samo jest z narkotykami- one też same w sobie nie są złe- złe jest ich umiejscowienie w organizmie człowieka w sytuacji niekoniecznej. A przecież słuchanie jakiejś muzyki może być aktem jej takiego umiejscawiania. Jeśli więc muzyka może działać dobrze na organizm, to i źle również.
Poza tym przedmiotami porządku Bożego jest i materia, bo Bóg i ją stworzył- a jednocześnie wyznaczył jej właściwe miejsce w Porządku Kosmosu. Dźwięki więc również mają właściwe sobie miejsce w porządku świata, a muzyka jest pewnym uporządkowaniem, umiejscowieniem dźwięków. To umiejscowienie może być dobre, albo złe. Jego złość można powiązać z takim wpływem na organizm, który zaburza właściwe uporządkowanie wewnętrzne(funkcji i działań elementów organizmu względem siebie) i zewnętrzne(funkcji i działań organizmu jako całości, albo jego elementów względem rzeczywistości zewnętrznej)
Bo muzyka to nie tylko odseparowane dźwięki- takie, jak je pan Bóg stworzył, ale ich zestawienia(układy, systemu, porządki, nałożenia i następstwa). A te, mogą tak jak substancje w pewnych konfiguracjach szkodzić człowiekowi, w innych być obojętne, a w innych mu pomagać. Zestawienia dźwięków i sposoby ich użycia zwane muzyką są wynikiem działań ludzkich. Te zaś mogą być dobre, ale i złe. Uporządkujmy więc:
1. Muzyka jest jakimś uporządkowaniem materialnych elementów, a więc może być materią wyrażania treści.
2. Dźwięk, jako element materii istnieje we wszechzwiązku z innymi jej elementami, a więc i z ciałem. Może mieć więc na nie wpływ.
3. Bóg Stworzył i materię. I jej w Systemie Stworzenia wyznaczył jakieś właściwe miejsce- Przedmiotem moralnego wartościowania są więc konkretne czyny, procesy i stany dokonujące się w materii. To dotyczy również dźwięków-bo są one procesem fizycznym.
Jeśli więc odrzucamy krytykę jakiejś muzyki na podstawie stwierdzeń, że:
● "liczą się słowa i intencje, bo muzyka nie może być "liczą się słowa i intencje, bo muzyka nie może być zła"
● "muzyka nie może być szkodliwa, to zależy tylko od innych elementów sposobu życia jej słuchaczy",
● "muzyka ta jest muzyką współczesnej kultury, czy tego chcemy, czy nie, dlatego powinniśmy się do niej dostosować",
to jesteśmy w błędzie...
Stwierdzenie w ostatnim punkcie(w którym pod słowo „muzyka” możnaby podstawić słowa: „rozrywki”, „ubiory”, „zwyczaje”) nie uwzględnia faktu, że kontekst kulturowy i jego elementy, to uporządkowania będące wynikiem działań ludzi, dlatego mogą być dobre, ale również złe. Zgadzając się z tym punktem musielibyśmy uznać, że jeśli w jakiejś kulturze np. przejawem życzliwości jest przyjmowanie dziewczyn na noc jako przyjmowanie daru, to powinniśmy tą formę życzliwości przyjąć. Bo "nie liczy się forma, ale treść, intencja".
To nie przesada. To konsekwencja.
Jeśli muzyka może mieć wpływ na organizm, to warto w konkretnych jej realizacjach odpowiadać na pytanie- czy jest on dobry, czy zły.
Jeśli zaś dana muzyka jawiła się kiedyś ogólnie rozumianej opinii chrześcijańskiej jako zła, to warto zbadać, czy te przeczucia były słuszne. Tym bardziej, że poparte one były poglądami chociażby kard. Ratzingera, czy naukowców, na których się on powoływał, oraz muzyków, którzy zerwali z muzyką, którą się wcześniej zajmowali. Warto się nad tym zastanowić. A takie przeczucia istniały-choć przez wychowanie modami zostały z nas wytrzebione. Takie przeczucia istniały w stosunku do szeroko rozumianej muzyki rock, gdy pojawiła się ona na scenie świata
Nie będę się tu skupiał na tekście, ani na kulturowej otoczce, tylko na samym dźwięku i jego wpływie na człowieka. Dlatego też pominę problem przekazu podprogowego, "backward masking", i pozadźwiękowych symboli satanistycznych. Dlaczego? Bo te rzeczy byłyby złe nawet wtedy, gdyby nie towarzyszyły muzyce. Nie są więc problemem muzyki, stąd na ich podstawie nie możemy oceniać jej samej w sobie.
Ktoś może zapytać co zostanie mi do analizy, jeśli pominę te elementy?
To co w krytyce muzyki (a nie tekstu, czy stroju) istotne.
Było to czasem wymieniane w krytyce muzyki rockowej, ale w późniejszych konkluzjach zagłuszane bywało zbyt często przez łatwiejszą do analizy warstwę tekstową, biograficzną twórców. Tyle że wg mnie właśnie ta pomijana warstwa dźwiękowa winna być wg mnie właściwą osią krytycznych opinii nt. tego, co możemy sobie tu nazwać "rockiem".
I o takim właśnie działaniu muzyki mówił kard. Ratzinger- zdecydowanie pokazując, że niezgodne z chrześcijaństwem jego rodzaje:
(...)moje uwagi dotyczyły głównie muzyki rockowej, której radykalna antropologiczna sprzeczność z obrazem człowieka i kulturowym zamysłem wiary zostały tymczasem w sposób kompletny ukazane przez innych autorów [w przypisie redaktora polskiego wydania: 8M.Basilea Schlink „Muzyka rockowa. Skąd? Dokąd?, Effatha, Wrocław 1994 ] (...)ten rodzaj muzyki niszczy indywidualizm i osobowość – człowiek uwalnia się od swojego jestestwa. Muzyka staje się przeżyciem ekstatycznym, uwolnieniem od samego siebie. Takie uwolnienie nie różni się niczym od narkomani i jest całkowicie sprzeczne z wiarą w zbawienie chrześcijańskie."95
Zachęcam gorąco do przeczytania całej książki kard. Ratzingera pt. "Nowa Pieśń dla Pana", której autor, wybitny intelektualista, papież i dobry człowiek, jest również miłośnikiem dobrej muzyki, pogrywającym czasami na pianinie.
Ks. Robert Skrzypczak pisał:
"Muzyka pokolenia ‘68 zmieniła radykalnie znaczenie kultury muzycznej. Odwołując się do dawnych, plemiennych rytmów i afrokubańskiej ekspresyjności wspierała zamiar uwolnienia ludzkiej instynktywności spod kontroli rozumu i woli. Sprzyjał temu nowy styl tańca wzorujący się na obsesyjnym poruszaniu ciała. Rock’n’roll oznacza „kołysać i kręcić się” z wyraźną aluzją seksualną. Tę seksualną aluzję zawierały już wcześniejsze kompozycje południowoamerykańskiego stylu gospel, które zresztą zaczęły jako pierwsze posługiwać się określeniem rocking (przypomnij sobie owo rockowanie w kościele-dop. mój) (np. Good Rocking Tonight bluesowego muzyka Roya Browna).(...)Jednym z zamierzeń muzyki rockowej było wzbudzanie podniecenia seksualnego w słuchaczach. Dr Howard Hanson ze Stowarzyszenia Psychiatrów Amerykańskich (American Psychiatric Association) utrzymywał, że „im bardziej tempo muzyki przekracza zwykły rytm, tym bardziej rośnie napięcie emocjonalne”. Podążając tą drogą, „jest możliwe wytworzenie w jakimkolwiek organizmie ludzkim rodzaju histerycznej dezintegracji”112. Wszystko to miało służyć efektowi z r e w o l u c j o n i z o w a n i a ludzkiego wnętrza, zamierzonemu przez rewolucję 1968 roku."96
Nazwy same o niczym nie świadczą, ale warto zbadać czy nie mają
jakiegoś związku ze znaczeniem na które wskazują: rock'n'roll,
funk, punk, to nazwy, które do wyłuzdania etymologicznie odsyłają.
Co więcej- same podstawy tożsamości tych gatunków- ich
wyznaczniki muzyczne uznaje się za takie naśladownictwo:
"Słowo
"funk" kiedyś zdefiniowane w słownikach jako smak lub
zapach stosunku seksualnego, powszechnie postrzegane było jako
niesmaczne i nieprzyzwoite. Afro-amerykańscy muzycy pierwotnie
zastosowali "funk" w muzyce jako wolny i spokojny rytm. Z
czasem stał się on żywiołowy i intensywny, ponieważ słowo to
związane było z seksem. Ta wczesna forma muzyki ustanowiła wzór
dla muzyków następnych lat.Muzyka była wolna, zmysłowa i oparta
na riffach. Funky dokładnie określa te kryteria. Podczas sesji
jazzowych muzycy mówiąc: "A teraz zatrujmy trochę powietrze
funkiem!", zachęcali innych do odprężenia. (Funk w slangu
znaczy "śmierdzieć", ponieważ wiąże się to z zapachem
potu, który powstaje podczas szalonego tańca."97
"Wszyscy doskonale ten termin znamy ale niewielu z nas zna jego rzeczywiste, oryginalne znaczenie. Pierwsza część terminu: Rock "to shake up, to disturb or to incite" [EN] Metafora angielska, oznacza "wstrząśnięcie, zaniepokojenie, podżeganie, podniecanie". Druga część: Roll "having sex" [EN] Średniowieczna metafora oznaczająca... stosunek seksualny. (Z angielskiej wersji Wikipedii: 98
PUNK:
a. Slang A young man who is the sexual partner of an older man. (w slangu - młody człowiek, seksualny partner mężczyzny.)b. Archaic A prostitute. ( archaiczne znaczenie - prostytutka) - 99
Ktoś może powiedzieć, że wcale niczego takiego nie doświadcza- że rock nie wywołuje w nim bezwstydnych odczuć. Sęk w tym, że odczucia nie są tu wystarczającym wskaźnikiem, wszak istnieje efekt przesuwania granicy odczuwania bodźców i efektu nagrody, związana z przyzwyczajeniem i uzależnieniem i przeboźdźcowaniem. Odczucia są przesuwane dalej przez mechanizm spowszednienia. Tak, jak w przypadku tańców, czy ubiorów. "miękka pornografia" nie robi wrażenia na tych, dla których jest chlebem powszednim. Potrzebują oni czegoś mocniejszego. Co nie znaczy, że jest ona dobra. Brak wrażliwości na tego typu bodźce jest w jakimś stopniu objawem zepsucia- rutynizacji doświadczenia relacji między ciałami, o którym już tu dokładniej pisałem. Ale takie zepsucie nie świadczy jeszcze o winie zepsutego. Może być on, jak już zauważyliśmy – po prostu nieświadom tych procesów, które przekształcają jego mentalność i percepcję. W ostateczności my wszyscy, którzy żyjemy w tej kulturze jesteśmy ofiarami takiej rutynizacji doświadczenia tego, co winno być tajemnicze. “Miękkie” doświadczenia- które winny być przedmiotem uświęconej tajemnicy- nie robią na nas wrażenia. Ale takie przesuwanie granicy przyzwoitości przez spowszednianie i mechanizm kontrastu z coraz większym złem trwa już dość długo i może prowadzić do tego, że niedługo za formę rozrywki zależnej od gustu uznawać będziemy to, co dziś nazywamy prostytucją, co dziś wydaje nam się bezsprzecznie nieprzyzwoite i złe. Oby granica relatywizmu(przynajmniej chrześcijan) nie przesunęła się aż tak daleko. Ale przecież to, co dla naszych dziadów było absolutnie nie do pomyślenia, co uważali za wieczny I niezmienny bezwstyd- dla nas jest taką właśnie kwestią gustu. Czemu byśmy więc mieli niekonsekwentnie przypuszczać, że i nasi wnukowie nie mogą przesunąć tej granicy jeszcze dalej, że to co dla nas jest bezsprzecznie złem-niezależnie od wszelkich kontekstów I okoliczności, uznają oni za “kwestię gustu”?
Wyznacznikiem bowiem moralności nie są ludzkie- relatywne, kulturowo i historycznie i sytuacyjnie uwarunkowane uczucia(choć one istnieją i mają wpływ na nasze rozeznawanie sytuacji i winność), ale pewne właściwe stany- właściwe miejsca elementów Systemu Stworzenia. Nie mówię, że dowolność i zmiana jest zła. Mówię tylko, że złe jest przekraczanie pewnych kryteriów-granic dobroci.
Kult przyjemności i postmodernizm.(Teraz wyjdę trochę poza muzykę)
Warto zauważyć, że cechy tego, co nazwaliśmy tu "rockiem" , "beatem" mają dość ścisły związek z przemianami ideologicznymi i mentalnymi naszego społeczeństwa. Otóż działanie niektórych elementów muzyki, relatywizujące osąd moralny wiąże się z propagowanym i wyznawanym dziś relatywizmem. Ten zaś otwiera furtkę do podważania wszelkich autorytetów i zakazów- w tym granic dotyczących sfery seksualnej i wszystkiego, co wiąże się z przyjemnością doczesną. Granice owe są również przekraczane z użyciem omawianej przez nas muzyki. Doświadczenie transu przenosi nas w rzeczywistość, w której uczestniczymy de facto w kulcie samego siebie. Właśnie za takie doświadczenie można uznać trans zwany w jednym z powyższych cytatów "rockowaniem w kościele". Jest on wg autora opracowania związany pierwotnie z doświadczeniem religijnym. Nie mogę się zgodzić z uznaniem tego „rockowania” za coś dobrego, za doświadczenie chrześcijańskie. Bo doświadczenie to jest tylko i wyłącznie kultem przyjemności, który nie kieruje, mimo wszelakich deklaracji słownych, a nawet początkowych intencji- ku Bogu, ale ku samemu sobie. Jest to też wynik tego, że słowa stają się puste, znieprawione, o czym jużeśmy pisali. W efekcie definicja Prawa Bożego wyrażana przez tą muzykę narażona jest na zniekształcenie przez nasze aktualne, kreatywne, modne widzimisię:
„Muzyka rockowa dostarcza przede wszystkim emocjonalnego zaspokojenia w sensie; tutaj, teraz....przy czym osiągana przyjemność stanowi decydujący, zasadniczy motyw. Mamy tutaj więc do czynienia z rodzajem otumanienia pewnego rodzaju światopoglądem, ale przede wszystkim jest to upojenie muzyką. Wraz z tymi elementami rock zyskuje element, który do tej pory występował jedynie w liturgii: element fascynacji. Rozwój liturgii i muzyki rockowej jest procesem historycznym i może być przykładem ilustrującym proces sekularyzacji elementu, który wywodzi się z łona religii, lecz ju tam nie wrócił
Wniosek o zależności między zmysłowością, ekstazą i kultem przyjemności stanowiącym zaprzeczenie Bogu doskonale sformułował późniejszy Papież Benedykt XVI :
"Celem muzyki pogańskiej jest częstokroć wywołanie ekstazy zmysłów, poprzez rytm i melodię. W takim przesunięciu akcentów w kierunku zmysłowości, jakie powraca we współczesnej muzyce rytmicznej, Bogu Zbawcy ludzi przyznaje się zupełnie inne miejsce, niż w wierze chrześcijańskiej. Taka muzyka może się stać pokusą kierującą człowieka ku fałszywym celom." - J. Ratzinger, Słuzyć prawdzie, Wrocław 2001, s.239.
Stąd niedaleko do postmodernistycznego raju, o którym pisał cytowany tu już ks. Skrzypczak100. Głównym zaś motorem napędowym tej przemiany mentalności była rewolucja obyczajowa 68, zwana zupełnie zasadnie seksualną i rock'n'rollową. [okrojona wersja tekstu z 2011]
4π- Wzór Mistycznej Kontrrewolucji i powtórka
Przynajmniej na własne potrzeby, przy okazji badań terenowych, kwerend, pracy magisterskiej i przy okazji życia w różnych środowiskach a jednak w każdym z dystansem wyrobiłem sobie odpowiedź na pytanie: jak się dzieje, że społeczeństwa tracą wiarę. Przy okazji odpowiedziałem sobie, jak to się dzieje, że ją utrzymują. Znalazłem pewne prawidłowości.
4 wspomniane już wyżej cechy kształtujące społeczną siłę danego twierdzenia/światopoglądu /systemu idei/religii to
1. systemowość(ład, porządek, więź, zależności, "ugramatyzowanie"),
2. Poczucie obiektywności, wyrabiane przez danie z góry, w Tradycji i przez wyrażanie w Znakach odwołujących się do najtrwalszych praw przyrody.
3. Formalność(pozawerbalność) wielozmysłowa i wyrażanie się poprzez formy znanych ludziom, zwykłych i koniecznych do życia spraw,
4. Komunikacyjność i powielanie przez różnych członków społeczeństwa, zarówno wprost, jak i jako założenie oczywiste, przezroczyste, nie tyle opisywane, co używane do opisu świata, do spierania się o sporne kwestie, ale samo: bezsporne.
Wszystkie powyższe cechy opierają się na zasadzie parafrazy, redundancji – polegającej na tym, że to się ludziom wydaje bardziej wiarygodne, co się częściej powtarza: w różnozmysłowych formach i w różnych ważnych codziennych sprawach, w czasie, jest nam dane przez wielu przodków, i w relacjach z ludźmi- to samo, różnymi sposobami mówią różni członkowie naszej społeczności a nawet nie tyle mówią, co traktują jak oczywiste założenie używane do znaczącego działania(w tym mówienia) a ściślej współdziałania i komunikowania się z innymi.
Jeśli religia, czy inny społecznie podzielany system idei./wartości upada, przestaje przekonywać ludzi, to przez uderzanie w powyższe czynniki, które sprowadzić można do 4 autodestrukcyjnych modelów działań i przekonań:
1. Autonomizm(sekularyzm) - wyrażający się w przeroście specjalizacji(która sama w sobie jest dobra, jest czynnikiem dającym niezwykłą przewagę kulturze „Zachodniej” ale jak wszystko w świecie ludzkim podlega przesadzie o której zapominamy w toku "postępu" cywilizacji i w połączeniu z kolejnymi chorobami), w częstym gadaniu, że religia nie może się mieszać, do tego, czy do tamtego, czy w haśle "sztuka dla sztuki",
2. Antytradycjonalizm. Nastawienie na postęp, uczynienie wręcz wartości ze zmiany samej .Co znowu jak w przypadku antyformalizmu nie sprawia, że treść zmieniana znika, ale tracimy nad tym co zmieniane kontrolę. Wartościując samą zmianę, tracimy kontrolę nad zmienianą treścią, bo swoją uwagę i pozytywne wartościowanie wiążemy zbytnio z samym faktem zmiany.
3. Antyformalizm(uprzedzenie do form zewnętrznych - zarówno w aspekcie wielozmysłowych form, jak i form codziennych)
4. Przejęzykowienie komunikacji. Jeśli porzucamy troskę o formę, to jej wpływ na nasz światopogląd nie znika., tylko tracimy nad nim kontrolę. Przejmuję ją coś innego, wspomniane wcześniej beleco, albo Ci, którzy o tym wpływie nie zapominają, i poprzez formę nasze pożądanie rozbudzają, nasz światopogląd przemieniają tak, byśmy np. chcieli kupować ich produkt.
Przejęzykowienie, to konsekwencja antyformalizmu., czyli substytucja form, o które troskę porzucono.
Przejęzykowienie wyrażało się np. w opartych o antyformalistycznie(2) i antytradycyjne(3) umocowane pochopnych sądach, że powierzchowna wiara ludu wiąże się z jego formalizmem, przywiązaniem do form zewnętrznych i tradycji. Taka błędna diagnoza wiązała się z proponowanym przez księży katolickich lekiem: zwiększeniem czytelnictwa pracy katolickiej i nauczeniem ludzi czytać. Jeżeli jednak ta wiara powierzchowna jest i u tych znakomicie oczytanych, często znających całą Biblię, to szukanie rozwiązania w czytelnictwie nie ma dostatecznej racji. Może za to zrodzić poważne załamania wiary, z uwagi na brak kompetencji większości ludzi do obcowania z wielowarstwowokontekstowymi tekstami Pisma i Tradycji, dla których komentarze nie będą wcale wystarczającym wyjaśnieniem, a kolejną warstwą przyczyniającą się do wtórnego analfabetyzmu już nie pismiennego, ale semiotycznego..
Soliskrypturyzm to kolejny tego przejęzykowienia przykład. Może się on realizować zarówno w odniesieniu do tekstów Pisma, ale i do tekstów późniejszych tradycji i komentarzy. Kończy się często ignorującym inne opcje interpretacyjne redukowanie znaczenia do wcześniej urobionych uprzedzeń, np. do archeologistycznego i prezentystycznego rozumienia nie tylko słów ale funkcji języka, które w czasach pisania danego tekstu mogły być inne, mogło nie być np. tak samodzielne językowo i o znaczeniu mogło bardziej decydować to co oczywiste i przez to nienazywane, przezroczyste. Tyle że z biegiem lat, albo w innych okolicznościach to co było dla twórców i pierwotnych odbiorców dokumentu oczywiste, dla ludzi następnych epok już jest nieczytelne, nie ma już tego kontekstu.
Soliskrypturyzm kończy się tym, że rygorystycznie trzymamy się tekstu, traktując go jako wsobnie znaczący, że wobec niesamodzielności tekstu jako takiego, nakładamy nań własne interpretacje, własne subiektywne odczytania i je traktujemy jak obiektywny, bezinterpretatywny sens tekstu, jak fakty same.
V. PROPOZYCJA DZIAŁANIA – ZWYKŁE SPRAWY ZNAKIEM WIARY
Czterem autodestrukcyjnym przekonaniom przypomnianym na zakończenie poprzedniego rozdziału odpowiadają 4 lekarstwa:
1. Odtworzenie gramatyk, w które wpiszemy latający na zatracenie wg widzimisię ludzi i zasad li tylko estetycznych, a przez to przestający być rozumiany i przeżywany religijny "leksykon"(obrazy, działania, poszczególne praktyki). Przykładem, małym wycinkiem jest tu gramatyka przestrzeni.
2. te „gramatyzacje” mają się odbyć nie tylko za mocą słów, ale przede wszystkim za pomocą form, docierających do wszystkich zmysłów i...zwykłych, codziennych spraw, relacji ludzkich, jedzenia, domu, ubrania, pracy, znaków odwołujących się do przyrody, organizacji czasu(dobowego, tygodniowego, miesięcznego, rocznego, życiowego) zależnej od odgórnych przyrodniczych cyklów
3. Powołanie się NIE na własne pomysły i zmianę, ale na Tradycję dane z góry, wypracowane prze tysiąclecia obrazu, wzorce, artefakty kodujące te porządki w swojej budowie, i na obiektywne, niezależne od nas zjawiska: słońce, pory roku, itd..
4. Uczynienie z tych znaków oczywistych założeń i powtarzanie ich przez wielu członków społeczeństwa jako narzędzi komunikacji nie tylko słownej ale i pozasłownej.
Podsumowując: trzeba odbudowywać wspólnoty lokalne z domami o takiej przestrzeni znaczącej, ze swego rodzaju znaczącym kodem zachowań, mające względną wolność, samowystarczalność, panowanie nad szablonami produkowanych form i przejmowanie ich, nie z anonimowych masowych instrukcji, czy filmików w internecie, ale w ramach własnej Tradycji, poznawanej we własnym najbliższym otoczeniu, w swych istotnych punktach wprowadzanej w obrzędach przejścia, a przez to umożliwiającej jej dobre, rodzime poznanie przez daną grupę ludzi ze sobą żyjącą(tak mniej więcej 130 osób) a przez to również umożliwiające podzielanie przez tą grupę podobnej kompetencji kulturowej i dogadanie się, wspólne rozumienie słów i nie tylko słów.
Obawiam się jednak, że w pewnym momencie trzeba będzie wywalić w ściśle zakreśloną niszę, w osobny czas, domek, pokój, a nawet grupę specjalistów internety i związane z tym przyzwyczajenia. My mamy ograniczone możliwości wchłaniania, i gdy jesteśmy przyzwyczajeni do złudnego wyręczania nas, to nieużywane przez to funkcje zanikają tak, jak mięśnie nieużywane. I to się dzieje nie na skalę jednostkowa, ale społeczną.
To wyręczanie, ta niezliczona ilość gotowych wzorców, idealnych rozwiązań, często lepszych(autonomizacyjnie) niż te, do których sami moglibyśmy dojść w swoich społecznościach, ten szum ideałów, których i tak w życiu nie zrealizujemy… Wszystko to sprawia, że przyzwyczajamy się do internetowo-dalekiego, a nie lokalnego źródła autorytetu, wobec czego trudno będzie skomponować z tych idealnych wzorów w taki system, którym wyrażalibyśmy własną wiarę. Do tego trzeba ograniczyć napływ wzorców z zewnątrz do poziomu naturalnego. Jeśli nie ograniczymy, to nigdy nie domkniemy systemu. To jest tak jak z budowaniem drużyny. Nie można wciąż zmieniać piłkarzy, nawet jeśli mamy możliwość skorzystania z super lepszych, bo wtedy nigdy nie uzgodnimy wspólnego systemu gry. A elementy lepsze jakościowo są często trudne do uzgodnienia z innymi elementami świetnymi jakościowo, bo ich kompetencje mogą się zazębiać, mogą sobie wchodzić w paradę, i trzeba tedy głowić się który ma ustąpić.
Trudno oczekiwać by taki poziom osiągnęła większość. Uważam np. że Kościół miał rację, gdy ograniczał ludziom możliwość samodzielnego czytania Pisma. Bo ludzie wykształceni, ale tak nie do końca, mogą sobie bardziej swoją wiedzą cząstkową szkodę wyrządzić, niż gdyby tej wiedzy nie mieli. Do czytania, tak jak do poruszania się w internecie nie wystarczy sprawność(ta może być zgubna, bo przeskakuje nad refleksją). trzeba jeszcze gruntownej kompetencji, sprawdzianu dokonanego przez członków, bolesnych prób, testowania, refleksji metodologicznej, tradycyjnie umocowanych obrzędów przejścia w których w żywej, bezpośredniej relacji można otrzymać informację zwrotną i przetestować, nie tylko czy kto umie używać słów i innych etykiet, ale czy rozumie, jak je wiązać z oznaczanymi przez nie czynnościami obiektami i pojęciami..
Jak widać niezwykle istotnym czynnikiem decydującym o kontroli nad własnym światopoglądem są względy polityczne, a ściślej: taki ustrój, który pozwala na wolność produkcji dóbr, własność, samowystarczalność i lokalność.
"Z jakim przestajesz takim się stajesz", "Wejdziesz między wrony - zaczniesz krakać jak i ony". Lekarstwem na ubezwłasnowolnienie światopoglądowe jest powrót do tego starego przeświadczenia, z tą poprawką, iż chodzi nie tylko o przestawanie z osobami, ale również z rzeczami, przestrzeniami, czynnościami i ich uporządkowaniami o konkretnej formie.
Jeszcze skuteczniejszym rozwiązaniem jest działanie: wyrażanie przekonań poprzez ubiory, rozrywki, formy mieszkań, pożywienie i pracę, do czego konieczne jest powiększanie lokalnej własności, przy jednoczesnej rezygnacji z kradzieży. Żeby sobie dowolnie kształtować formy codzienności na wzór naszej wiary musimy być ich właścicielami, nie zaś niewolnikami modnych, masowych szablonów narzucanych przez anonimowych ich kreatorów, skrywających się w szyldach wielkich korporacji, państw i metapaństw.
Człowiek, który potwierdził słuszność swoich wniosków niebywałym sukcesem partii przy której stanął, prof. Andrzej Zybertowicz pisał swego czasu:
"Wystarczy przypomnieć rozróżnienie na wiedzę że i wiedzę jak, by zauważyć, że każda kultura obejmuje obszar doświadczenia społecznego, które nie ma pojęciowej reprezentacji, nie jest uobecnione w słowie.(…) Odkrywanie, to docieranie do prawd, dla których przestrzeń już uprzednio została ustanowiona, lecz które dotąd nie zostały w danej kulturze wyartykułowane".101
Nie tylko naukowe, ale również polityczne, czy światopoglądowe "odkrycie" wymaga swego rodzaju gruntu, przygotowującego ludzi do jego przyjęcia. Istotnym elementem tego gruntu są właśnie owe pozawerbalne formy wyrazu uprzedzające słowne deklaracje oraz wytworzenie pewnych realnych, narzucających się ludziom warunków i stanów gospodarczo-społeczno-kulturowych.
Jeżeli komuś udało się dorobić, czy to w wyniku korzystnej sytuacji na początku lat 90, czy to w wyniku umiejętnego poruszania się w świecie przepisów i "kompetencji miękkich", czy to w wyniku wyjątkowych zdolności, a chce zadziałać na rzecz prawicowych wartości, to może to zrobić najlepiej poprzez rozszerzenie swej działalności o produkcję realnych dóbr- chleba, sera, win, ubiorów, tkanin, o usługi budowlane, rzemiosło, konstruowanie osiedli, ziołolecznictwo, sponsorowanie artystów, architektów, projektantów promujących świat własności i uczciwości, oraz wspieranie światopoglądowo przychylnych temu mediów. Media zaś winny być otwarte na tego typu działalności, powinny je chętnie reklamować, choćby za pomocą chwytliwych programów o samochodach, elektronice, majsterkowaniu i budowach, o modzie, zdrowej wodzie, wnętrzu i urodzie... To w takich programach należy promować nasze wartości, żeby wydały się ludziom przekonujące. Żeby zechcieli podobnie działać i wybierać w polityce tych, których program pozwala takie uczciwe zarabianie uwolnić! Środowiska prawicowe dość często próbują zakładać media informacyjne. Niektórzy nieśmiało mówią, by poszerzyć je o programy „śniadaniowe”. Tyle tylko, że to za słabe, to już jest przez mnogość propozycji unieszkodliwiona ścieżka. Musimy poszukać czegoś bardziej wyjątkowego, żeby się wyróżnić. Mam nawet konkretny pomysł, jeszcze bardziej realizujący postulaty powrotu do rzeczywistości. Nie będą jednak zdradzał, bo oni mają więcej środków i ten pomysł nam podbiorą, a przez to zepsują.
Nie można przy tym wpaść w pułapkę zrażenia nas do tego, co „oni” sami robią. „Oni” sami będą mówić o tych rzeczach byśmy się do nich zrazili i twierdzili, że gospodarowanie obszarów zdrowia, ziołolecznictwa to jakieś zabobony sprzeczne z naszym światopoglądem. Nie. My te obszary musimy formować wg własnej treści, według własnego leczenia, własnego zdrowego żywienia. Nie możemy się dać rozbroić poprzez uprzedzenie skonstruowane za pomocą różnego rodzaju świadomej i nieświadomej agentury, która wpełznąwszy w nasze środowiska o tych rzeczach mówi, by je ośmieszyć. To ma nas skutecznie zniechęcić do tego, byśmy owe obszary naszym światopoglądem zagospodarowali. [2018]
„Nowa? Ewangelizacja” przez kulturę - Mistyczny Styl Życia
Przychodzi mi teraz na myśl pewna rada, jaką św. Franciszek z Asyżu dawał swoim braciom: "Idźcie i głoście Ewangelię, czasami także słowami" - Papież Franciszek
Wielu katolików szuka dziś wymyślnych form, koncertów, tańców, ewangelizacji ulicznych, żeby przyciągnąć ludzi do Kościoła. Starają się jak najbardziej aktywizować w sferze sacrum i przez to pogłębiać swoją wiarę. Mają wyrzuty sumienia, że mówią za mało o Bogu. W powyższych troskach współczesnego człowieka, który chce być religijny kryje się kilka pułapek (wcześniej opisanych). Chciałbym przestrzegając przed nimi zaproponować powrót na pewną zapomnianą ścieżkę, o której pisał chociażby papież Benedykt XVI, która byłaby również odpowiedzią na wezwanie papieża Franciszka i jego św. Imiennika z Asyżu do głoszenia Ewangelii „czasem także słowami”. Ścieżyna ta stanowi wg mnie brakujące ogniwo Nowej Ewangelizacji. Wiąże się również ściśle z właściwą aktywnością świeckich w Liturgii. Aktywność ta w ostatnim czasie przestała być właściwie rozumiana. Benedykt XVI, chcąc przywrócić właściwe jej rozumienie proponował odrodzenie Kościoła i wiary właśnie przez Święte Obrzędy. Trzeba jednak ruchu w obie strony. Trzeba również by gleba zwyczajnego życia została przygotowana do właściwego przyjęcia ziarna Ofiary Mszy świętej.
Tą ścieżyną, na której powrót chciałbym całemu Kościołowi zaproponować jest właśnie mistyczna codzienność - ludowa pobożność. Co to jest ta ludowa pobożność? Czy to kwiatki, wzorki i przebieranie się od święta w ludowe stroje? Ludowa pobożność to coś więcej. To uczynienie z całego życia Znaku, Księgi pisanej „czasem także słowami”, drogowskazu odsyłającego do Boga, kierującego ku Niebiosom. Ludowa pobożność to podejmowana wciąż na nowo próba fraktalowego odbicia Niebios, Wieczności, świętego Początku na każdym skrawku codzienności i upływającego czasu. Próba ta odbywa się za pośrednictwem Mszy Świętej, która wg katolików jest Doskonałym obrzędem, jedynym wypełniającym pragnienie którego wyrazem były obrzędy i rytuały wszystkich innych religii. Ten Rytuał przez duże R, nie znosi jednak potrzeby rytuałów innych, wręcz przeciwnie. Owe rytuały niedoskonałe, zakotwiczone w codzienności są potrzebne jako grunt pozwalający zrozumieć istotę Mszy Świętej, która jest istotą Chrześcijaństwa. Dlatego też odrzucenie ludowej pobożności wiąże się tak ściśle z upadkiem wiary w Starym Świecie. Jak pisał papież Benedykt XVI, jeszcze jako kard. Ratzinger:
Pobożność ludowa to żyzna ziemia, bez której liturgia nie może wzrastać. Niestety, była ona często lekceważona, a nawet deprecjonowana przez część Ruchu Liturgicznego, a także w trakcie reformy posoborowej. Miast tego należy ją miłować, oczyszczać tam, gdzie trzeba, i kierować nią, zawsze jednak przyjmować z wielkim szacunkiem jako wyraz przywiązania do wiary, przywiązania obecnego w sercu narodów, nawet wówczas, gdy pobożność ta wydaje się obca lub niezrozumiała. Jest ona niewątpliwym, wewnętrznym zakorzenieniem wiary; tam, gdzie usycha, tam z łatwością dochodzi do głosu racjonalizm i sekciarstwo. Wypróbowane elementy pobożności ludowej mogą wywierać wpływ na formowanie liturgii i to bez gorliwego jej „robienia”, lecz w procesie cierpliwego, powolnego wzrostu"
Fascynujące podobieństwa między Ewangelią, Mszą Świętą a obrazami mitycznymi wielu kultur, które często pozostały w kulturze ludowej próbowałem już opisać wcześniej. Teraz chciałbym przypomnieć pewien szkodliwy mechanizm, który można w skrócie opisać, jako… (2012)
…wylewanie dziecka z kąpielą
Ktoś kiedyś wymyślił, że ludowe rytuały, ścisłe zasady kultury ludowej, to puste formy, albo magia. I katolicy się tym przejęli, i zaczęli odrzucać wszelkie rytuały razem z rzeczywistèmi zabobonami.
Pan Bóg stworzył mózg ludzki taki a nie inny. A mózg ten – taki a nie inny potrzebuje tego, żeby wiara wyrażała się za pomocą zewnętrznych znaków, rytuałów, wszystkiego, żeby docierała do różnych zmysłów. Jeśli będziemy tej wszędobylskości wiaryunikać, mówiąc, że to magia, formalizm i „mieszanie się do polityki i innych sfer kultury”, w zamian ograniczając ją do słów, salek i wydzielonych życia chwil, to wiara ta zacznie nam się wydawać jakaś taka nieprzekonująca, wstydliwa, niepasująca do świata. Trudno nam będzie przeżegnać się przed kościołem, kapliczką, przy znajomych i nie będziemy wiedzieli dlaczego. A nawet jeśli sami nie będziemy mieli takich problemów, to będą miały je nasze dzieci. Przekonujące dla nich będzie to, co świat wyrazi w rozmaitych modach. Nie, nie tylko za pomocą słów, ale w piosenkach puszczanych w radio, w ubiorach dostępnych w sklepach, w rozrywkach, filmach, w gazetach, w sieci. To wszystko będzie mocne, przekonujące, bo się ciągle powtarza w wielu miejscach i porusza . Często nie wyraża się wprost, ale jest praktykowane. To stanie się nową wiarą. I nawet jeśli zachowamy Ewangeliczne słowa, to nadamy im znaczenie takie, jakie wynika z powyżej opisanej praktyki świata. Nawet, jeśli chodzić będziemy do Kościoła i przeżywać tam wspólnotowe uniesienia, to nadamy im formę, a więc i zapisaną w nich treść „światową”. Żeby tego uniknąć rób opowieść, dzieło sztuki z całego życia.
Gdy duch nieczysty opuści człowieka, błąka się po miejscach bezwodnych, szukając spoczynku, ale nie znajduje. Wtedy mówi: “Wrócę do swego domu, skąd wyszedłem”; a przyszedłszy zastaje go niezajętym, wymiecionym i przyozdobionym. Wtedy idzie i bierze z sobą siedmiu innych duchów złośliwszych niż on sam; wchodzą i mieszkają tam. I staje się późniejszy stan owego człowieka gorszy, niż był poprzedni. Tak będzie i z tym przewrotnym plemieniem”. (MT 12, 43-45)
O tym samym mówił abp. Fulton John Sheen:
Jeśli nie żyjesz tak, jak wierzysz, to zaczniesz wierzyć tak, jak żyjesz.
I św. Jan Paweł II:
Z jakim przestajesz, takim się stajesz.
Jeśli nie zrobisz ze świata znaku twej wiary, to świat ci wbije do głowy wiarę nową.Nawet nie zauważysz kiedy. To nic, że zachowasz Ewangeliczne słowa, że będziesz znał na pamięć wersety z Pisma. Zaczniesz je źle rozumieć. Zaczniesz nazywać nimi to, co świat uznaje za dobro i miłość. Ale to nie będzie miało nic wspólnego z miłością Chrystusową!
Sprawy wyjątkowe i ważne dla naszych społeczności przeżywamy za pomocą rytuałów. I to danych z góry przez przodków, a nie wymyślanych na prędce.
Ks. Prałat Roman Kneblewski powiedział kiedyś: Życie wewnętrzne nie znosi próżni! Parafrazując te słowa można powiedzieć, że
Rytualna potrzeba nie znosi próżni.Nawet jeśli zapomnimy o niej, ona nie zapomni o nas. Nie oddamy jej naszej wierze, to zabiorą się za nią wiary inne. Wiary niekoniecznie wyznawane słowami, ale praktykowane. Porytualną próżnię zapełni więc byle co i to byle co zrealizuje nasze potrzeby religijne. A jeśli nie byle co, to – co gorsza – orszak złych duchów, albo kult doczesności i samego siebie.
Miejsce świętego kąta- ołtarzyka domowego, przypominającego ołtarz w Kościele i Niebiosa wypełnią plakaty gwiazd filmu, sportu, muzyki, telewizor, komputer, jakieś feng szuje i posągi buddy… Miejsce Rytuału Mszy Świętej koncerty, dyskoteki, mecze piłkarskie. Miejsce świąt katolickich jakieś dni dziecka, narodu, kobiet, kota, psa, dialogu międzyreligijnego i szydełkowania… A nasze prawdziwe święta, nasze miejsca święte, nasze zasady żywego wyrażania wiary w codzienności: w budowie domu i wystroju wnętrza, w pieczeniu chleba i ubiorze staną się pustymi formami, martwymi obiektami muzealnymi. I choć nauczymy się o nich doskonale gadać, pisać wzorzyste o nich opowieści, to przestaniemy je żywo, praktycznie rozumieć, przestaniemy nasycać nimi naszą codzienność.
Żeby do tego nie doszło nie pozwól by tzw. Duch Czasu miotał tobą jak źdźbłem trawy na wichrze. To Ty twórz Ducha Czasu Nauką Kościoła!
Ale jak? Zbuduj...
MISTYCZNY STYL ŻYCIA
W filmie "Wielka Cisza", jedne z nielicznych słów jakie padły brzmiały mniej więcej tak:
" W życiu jest wiele Znaków. Niektóre z nich nie mają znaczenia. Grunt nie leży w ich usuwaniu, ale w nadawaniu im właściwego znaczenia. Bo człowiek bez znaków czuję się zagubiony".
Proponuję więc potraktować „ludowe” obrzędy, uporządkowania przestrzeni, czasu, relacji społecznych i międzycielesnych jako z n a k i Bożego, Miłosnego Porządku. I wprowadzać w nowoczesne życie i budować za ich pomocą nowoczesność! Dmuchać, a nie poddawać się podmuchom bylejakich „duchów czasu”. Jeśli tego nie zrobimy, to stanie się z naszą kulturą tak, jak z wysprzątanym mieszkaniem, o którym nasz Pan, Jezus Chrystus opowiadał w Ewangelii.
W imię racjonalizmu, odrzucamy warunek racjonalności.
W imię obrony kultury ludowej stajemy się sprawcami jej śmierci
W imię oczyszczenia kultury ludowej z jej błędów- usuwamy raczej to, co dobre. W efekcie błędy mają więcej miejsca by się panoszyć i stawać zasadą nowego ładu.
W imię „dowartościowania” ciała pozbawiamy siebie właściwego doń szacunku i zachwytu.
W imię godności kobiet pozbawiamy je tego, co było tej godności wyrazem.
Chcąc obalić formalizm czynimy ze słowa "treść" pustą formę.
W imię tolerancji i wolności religii skazujemy na społeczne potępienie tych, którzy chcą konsekwentnie wypełniać zasady swych tradycyjnych wiar.
W imię "postępu" i Ducha czasu" popadamy w dyktaturę przypadku, a raczej tego, kto ma siłę, możliwości i pieniądze, by kształtować mody kulturowe.
Chcąc zrównać teren w miejscu góry kopiemy z zapędu dziurę.
Bierzemy leki na chorobę, która już dawno zniknęła.
Chorą cywilizację leczymy trucizną, bo ktoś wlał ją do butelki po lekarstwie i do toreb z napisem „żywność”. Dosłownie i w przenośni. (2011)
Próbujemy usunąć chwasty wraz z glebą na której rosły, pozostawiając ziarnu Słowa sucha skałę.
Niepoddawane ocenie bo do refleksji i oceny używane narzędzia bywają często przyczyną choroby, którą próbujemy za ich pomocą usunąć. Właściwym zaś lekarstwem byłoby przyjęcie tych narzędzi, któreśmy uznali za truciznę. A jeśli nie za truciznę, to przynajmniej za rzecz obojętną, a więc kwestię gustu. Często nawet odrzucamy je jako „anachroniczne i dlatego szkodliwe” uznając za chorobliwy sam brak ich zmiany, czyli rezygnację z podążania za "Duchem Czasu".
A może te anachronizmy to właśnie środek, czyli sposób na uleczenie z choroby?.
Co więc robić?
Na odwrót robić. Robić i pokazywać zanim się odezwiemy. A gdy się odzywać to tak, jak saper rozbraja minę. Zdawkowo, przekornie, zaczynając od ogólnych haseł, obnażania niekonsekwencji bez bezpośredniego atakowania tego, czego broni nasz rozmówca. Bo ludzie mają stereotypowe miny w głowach. Dopiero na pewnym etapie mówić coś takiego: "Ty pewnie chcesz mnie przekonać do tego, bym uznał wiarę za sprawę prywatną i nie przekonywał do niej innych. Niech wierzą w to, co uważają za słuszne. I ty przekonujesz i ja przekonuję. Nie nazywajmy tego przekonywania zmuszaniem""Ja chcę Ciebie przekonać do katolicyzmu, tak jak Ty chcesz przekonać bliską Ci osobę, by sobie nie szkodziła np. wyniszczającym nałogiem, trucizną którą ktoś wlał do butelki z napisem „lekarstwo”. Pamiętaj o tym". Mówić tak nieco od niechcenia, spokojnie, z życzliwością i poczuciem humoru, czasem nieco przekornie, prowokując do zadawania pytań. Nie wyczerpywać tematu, rzucać tajemniczymi hasłami, by rozmówca sam zaczął drążyć, by się sam zaangażował. Odzywać się, ale niezbyt dużo i zwięźle, nie rozwlekle. Częściej zaś: czynić zwykłe sprawy znakiem Wiary. (Tę i inne rady udzielam pierwej sobie, wszak sam mam z tym trudność. Może Szanownemu czytelnikowi lepiej to wyjdzie :)
Wyzyskać ze współczesnych form kulturowych to, co dobre. Przeporządkować rzeczywistość, miejsce rzeczy, bo wszystko zostało nam dane jako dobre.... Złe może być tylko uporządkowanie tych podstaw, czyli wtórne schematy i metody mentalne i działaniowe.
Warunkiem zaistnienia zła jest dobro, które może być naruszone, wybrakowane, wydarte z właściwego sobie miejsca, przerwane przez brak, rozsadzający porządek. Nie można mówić o istnieniu zła- braku, bez dobra- pełni. Nie można mówić o dziurze w spodniach, jeśli nie ma spodni.
Wyzyskując owo współczesne dobro wpisujmy je w strukturę przykładowo tradycyjnych kultur ludowych, wykorzystujmy sprawdzone przez ząb czasu i wielu pokoleń tradycyjne sposoby życia i wiary.
Po co niby wracać do tych starych struktur ludowych? Bo jak twierdził dobry znajomy KonradTomasz: "za mało jest jednego życia człowieka, żeby wszystko co konieczne pojąć, zrozumieć, przemyśleć - potrzeba przekazu, potrzeba Tradycji - to po prostu leży w naturze człowieka i jest nieodłącznie związane ze zjawiskiem religii - wspólnotowość"
Stare formy kultury ludowej przechowały zasady porządkowania świata wypróbowane przez wiele pokoleń i dlatego względnie trwałe. Możemy je spod powierzchni tych form wydobyć, i wpisywać w nie – po uprzednich testach - nowe obiekty, w tym zdobycze techniki.
To, co kard. Ratzinger pisał o muzyce, możemy powiedzieć o całej kulturze ludowej:
”Jest przy tym rzeczą ważną, że istnieją przecież przyczółki pobożności ludowej i jej muzyka, a także w szerszym sensie tego słowa muzyka duchowna, która zawsze winna pozostawać w relacji płodnej wymiany z muzyką liturgiczną: z jednej strony są one przez nią inspirowane i oczyszczane, z drugiej zaś przygotowują też nowe formy muzyki liturgicznej. Z tych swobodniejszych form może potem wyłaniać się coś, co wejdzie do wspólnego skarbca powszechnej liturgii Kościoła.”
W ludowej religijności chodzi nie tylko o etykietyzację religijnymi słowami różnych elementów życia, ale o wewnętrzne ustrukturyzowanie form, którymi człowiek żyje, tak, by nawet bez słów znaczyły, wyrażały głębokie religijne treści. Nie chodzi też o mnożenie wymyślnych okazji, organizowanie szumnych akcji zwanych ewangelizacyjnymi, katolickimi. Tego jest dziś za dużo. To powinno zejść na plan dalszy.. Dziś potrzeba przede wszystkim przeobrażenia podstawowych wymiarów życia.
Zaznaczam od razu, że nie chodzi o wszystko, co nam się z ludowością kojarzy, o ludowość jakąkolwiek, ale o tą katolicką!
Tak samo trzeba odnajdywać właściwe na pewnym poziomie elementy współczesnych ideologii, nurtów myślowych, obyczajów, pokazując ich ewentualne niespójności na poziomie wyższym, każące nam je odrzucić jako całości...
Jeśli zakładamy, że ktoś błądzi, to jednocześnie musi być poziom, na którym ma rację. Żeby więc pokazać mu błąd, musimy mu pokazać sprzeczność wychodząc od tego właśnie poziomu. To trudne, ale kto powiedział, że będzie łatwo.
Słowa- w tym Słowa Ewangelii- mają znaczenie w umysłach ludzi takie, jakie nabyły w wychowaniu ich przez przykład kulturowego otoczenia. Schematy myślenia kształtują się zazwyczaj na podstawie nienazwanych sposobów życia- rozrywek, form ubioru, relacji międzyosobowych, zorganizowania czasu i przestrzeni życia, oraz pracy. To one, jak już pisaliśmy decydują o tym, co uznajemy za dobre i sensowne- a uznajemy to, co z tymi schematami i z kształtującą je rzeczywistością zgodne.
W związku z modną pogardą dla zewnętrznej tradycyjnej formy straciliśmy kontrolę nad treścią Słów Ewangelicznych. [2011]
Jak tą kontrolę odzyskać?
Odpowiedź zdaje się prosta: wpływać na kształt codzienności, kultury zwyczajnego życia. Wpływać przez uświęcanie, kształtowanie jej porządku na wzór wyznaczany przez świętość, oraz przez symboliczne wyrażanie Prawd Wiary- Bożego Ładu w organizacji i rytualnym naznaczaniu codziennych czynności-
w odniesieniu do "chleba powszedniego",
w budowaniu i organizacji domu, który jest symbolem Świątyni- Domu Niebieskiego,
w organizacji czasu,
w odniesieniu do ludzi, w społecznych hierarchiach odbijających relację między nami a Bogiem ,
w ubiorze wyrażającym sakralne naznaczenie ciała i jego relacji do innych ciał...
W końcu każdy z nas gdzieś mieszka- niech dom nie zatrzymuje na samym sobie, ale niech będzie obrazem- I k o n ą tego Wiecznego, Niebieskiego Mieszkania. Każdy coś je. Niech chleb będzie obrazem tego Niebieskiego Pokarmu, Każdy gdzieś pracuje(a przynajmniej dobrze by było;) Niech praca zostanie uświęcona jako odbicie Boskiego Stwarzania, prawie każdy się ubiera- niech i w tym elemencie kultury wyraża się to, iż Ciało jest Świątynią Ducha Świętego i że inaczej tą świątynią jest kobieta, a inaczej mężczyzna...
W materii jesteśmy i nie wolno nam o niej zapominać, albo oddzielać jej od ducha. Żeby odrobić pańszczyznę Adamową, żeby stąpając po ziemi z oczami utkwionymi w Niebiosa- jako rzekał papież Benedykt XVI- musimy czynić z tej materii Ikony, Symbole Niebieskiego Jeruzalem, obrazy Paświsk Syjonu... (2011)
Łatwo napisać, trudniej zrobić.
W kryzysie kultury, jaki przeżywamy, nowe oczyszczenie i zjednoczenie może wyłonić się tylko z wysp duchowego skupienia. 102
Owo uświęcenie codzienności musiałoby być bowiem podzielane przez jakąś grupę ludzi i stanowić pewien system. Taką grupę ludzi należałoby skonsolidować, przekonać, znaleźć, zbudować. Musiałaby ona wg ustalonych zasad kontrolować sposób produkcji potrzebnych do życia rzeczy- jedzenia, mieszkania itd... Musiałaby kontrolować również formy rozrywki i uzgadniać je z religią.
Musiałby wiec być zachowany jak największy możliwy w naszych czasach stopień samowystarczalności.
Pamiętajmy, że rozspojenie systemów w kulturach ludowych, by ich członków przejąć dla nowożytnych państw i ideologii odbyło się poprzez stopniowe, i śprytne pozbawianie ich samowystarczalności. Owo pozbawianie sprawiło, że uzależnili się od zewnętrznych autorytetów- form życia, ubioru, zarobku, mieszkania, żywienia, relacji międzyludzkich, a przez to stracili kontrolę nad przemianą swojej mentalności, która niepostrzeżenie, przez owe rzekomo "neutralne wobec treści" formy się odbywała. [2011]
Jak przekonać do form kulturowych?
Nie zaczynać od krytyki, ale od wydobywania ze współczesnych oczywistości i trendów tego, co dobre i to nawet chwalić. Przedstawiać sakralizowane elementy kultury jako realizujące modne współcześnie hasła, nadając tym hasłom jednocześnie dobre znaczenie, oczyszczając je ze złych konotacji. Mam tu na myśli takie popularne postawy, jak:
oryginalność, zgodność z naturą, niesamowitość, mistyczność, ludowość, zerwanie z konwencjami, "outsiderskość", pierwotność, mistyczność, eko, etno, itd...
Razem z chwastem pewnych „zabobonów” ludowych zniszczyliśmy i dobre zboże.
Nie możemy powtórzyć tego błędu. Musimy dostrzec to, co dobre na polu dzisiejszej kultury. I pozostawić to. Niech sobie rośnie. Musimy patrzeć do przodu- w przyszłość, na nowe zasiewy. Ziarno, które jest w spichrzu współczesności powinniśmy badać i odrzucać złe, a zachowywać szlachetne.
Zasiane zostawić. Ale siać starannie wyselekcjonowane. Biermy się do roboty! Wydobądźmy to, co dobre z naszych czasów i uzupełnijmy to tym, co było dobre dawniej, a cośmy pochopnie odrzucili. (2011)
Potrzebna nam jest do tego większa
Samowystarczalność
Cecha ta pozawala nam uzgadniać wiele wytworów kultury tak, by tworzyły spójny system, zapewniający stabilność psychiczną i mający uzasadnienie w nadrzędnej religijnej zasadzie.
Znajdźmy takie nisze kulturowo gospodarcze, w których będzie można rozszerzyć samowystarczalność, a wraz z nią kontrolę nad obyczajami i moralnością. Znajdźmy takie formy działalności, w których można będzie połączyć kilka pozornie różnych obszarów kultury. Musimy szukać i kombinować, bo współczesna gospodarka w naszym kraju i kultura w globalnym świecie temu nie sprzyja. Musimy zbierać porozrzucane pojedyncze ziarenka między polami chwastów i znaleźć dla nich jedną przestrzeń. By mogły spokojnie rosnąć, by miały skąd rozprzestrzeniać się na inne uprawy świata.
Rodzinne firmy i małe gospodarstwa rolne
w których pomagałyby dzieci, ucząc się w ten sposób od rodziców i pozostając z nimi w kontakcie. Rodzice mogliby dzięki temu podtrzymywać tradycyjne formy uświęcania prac przez religijne obrzędy i gesty i w bliskiej więzi przekazywać ich prawdziwe znaczenie. Małe gospodarstwa pozwoliłyby na produkcję starych, niezmodyfikowanych gatunków zbóż(pozostawiających w spokoju kosmki jelitowe;) i roślin bez niszczących florę bakteryjną i toksycznych środków chemicznych. Dzieci mogłyby w ramach np. wypasania krów, owiec, kóz wymyślać zabawy, grać na fujarkach i śpiewać:)
Edukacja Domowa
byłaby furtką umożliwiającą pozostanie dzieci w domu i oddzielenie ich od złych wpływów ideologicznych i obyczajowych przynajmniej na czas kształtowania kręgosłupa moralnego. Do tego potrzebna jest spójność światopoglądowa, której dzisiaj w świecie brak. Edukacja wkomponowana naturalnie w codzienną pracę, w przyrodę, w praktyczne zobowiązania dorosłych.
Rodzinne domy dziecka,
Szkoły Katolickie- powinny być docelową formą nauczania. Dopełnieniem domowej nauki. W nich szlifować się winno wiedzę i umiejętności oderwane od praktyki, ale później tej praktyce pomagające.
Kapłani, opiekuni duchowi o podobnych poglądach są niezbywalną ostoją takich rodzin, wspólnot rodzin, oraz całych wiosek.
Środowisko znajomych o podobnych poglądach obyczajowo-moralnych zapewnia dziecku potencjalne kontakty rówieśnicze i oparcie w większej grupie dla całej rodziny, które pomaga przeciwstawiać się złu świata, a także przekonywać ten świat do zmiany wartości. W kópie siła! Nie można odebrać dzieciom środowiska rówieśniczego złych wzorców i nie dać nic w zamian. Koniecznie trzeba dziecku znaleźć alternatywne środowisko rówieśnicze. Bez tego sama obrona przed zgorszeniem pójdzie na marne a nawet wywoła „efekt jojo”.
Rekolekcje, pielgrzymki, górskie wyprawy, dyskusje, ogniska, targi
byłyby okazją do konsolidowania środowiska. Do tak wykrystalizowanej grupy można by było powoli zapraszać osoby o innych poglądach, by nasiąkając kategoriami myślenia owej grupy czyniła je swoimi.
Prace codzienne, ubieranie, mieszkanie i jedzenie, czyli to wszystko, co ludziom konieczne do życia, niech będzie pokazane w rekolekcjach i naukach, jako sposób zwyczajnego, prostego przeżywania wiary, niech święta będą wzorem i przykładem dla tej właśnie zwyczajności.
Tworzenie wiosek, osad, osiedli,
jeśli nadarzy się taka okazja, jeśli to będzie możliwe, przez członków owych grup. Byłby to kolejnym etap Ewangelizacji (niekoniecznie Nowej) przez kulturę”.
Tam mogłyby się skupiać rozmaite obszary aktywności zawodowej dla której znaleźliśmy wcześniej niszę umożliwiającą choć trochę większa samowystarczalność niż w powszechnej kulturze. (Samowystarczalność nie oznacza krytyki specjalizacji i masowej produkcji w niektórych dziedzinach.)
Istnieje taki koncept funkcjonowania wsi. Odpowiednie dobranie tematu pozwalałoby uczynić z takiej wioski świadectwo wiary: Np “mistyczna wioska”
W ten sposób nawiązalibyśmy do modnych współcześnie fascynacji ludowością, nadając jej właściwe znaczenie- wybierając z niej nie elementy wyrwane z kontekstu życia- jak to dotychczas było, ale zasadę"postaciowania", czy sakralności. Nie byłby więc on suchym, martwym skansenem prezentującym jakieś historycznie zakończone kultury regionalne, ale tym, co mimo zmian konkretnych elementów było trwałe- "skansenem" mentalności- żywej, dynamicznej, zmieniającej się rozumnie!
Chodzi o pewną strukturę zorganizowania życia nakierowanego na Świętość.
I tu moglibyśmy nawiązać do kolejnej współczesnej fascynacji wschodnimi zasadami organizacji przestrzeni takimi jak
Lepsze niż jakieś Feng Shui
Pokazalibyśmy, że mamy swoje, rodzime, chrześcijańskie zasady porządkowania przestrzeni życia, że szukamy daleko tego, co mamy pod nosem. To doskonale korespondowałoby również z ideą
terapii psychicznych w "skansenach",
które na zachodzie są modne i niedługo pewnie będą u nas “nowością”. Nazwijmy je wstępnie
EtnoEkoTerrapią
Są i inne nisze, które można połączyć jedną całość, w system pozwalający na samowystarczalność, a jednocześnie ekspansję, ewangelizację . Te nisze, czy p o m o s t y do nowoczesności, to chociażby:
Galerie Handlowe –- wypełniają one całe spektrum potrzeb człowieka- od jedzenia, przez rozrywkę i pracę zarobkową, po aktywność towarzyską i pseudoreligijną. Można by było nawiązać do tej wielofunkcyjności centrum handlowego, ale wypełnić ją innymi treściami, wypełnić jej strukturę dobrym religijnym, a nie pseudoreligijnym znaczeniem, prostym mistycyzmem. Byłaby ona połączona z tradycyjną formułą jarmarku o nazwach, dajmy na to takich:
Galeria Jarmark- EtnoEkoGaleria
Do tego celu należałoby wygospodarować plac we wsi, albo porobić stragany przy ulicach, ewentualnie cyklicznie gospodarze większych posesji mogliby udostępniać je dla takich wydarzeń, za godziwą opłatą od każdego stoiska. Można zorganizować występy, festyny, prezentacje rzemiosła ludowego, czy produktów miejscowych. Ograniczylibyśmy tego typu inicjatywy do “dni targowych” dla ludzi z zewnątrz. A codziennością byłaby
produkcja ekologicznej żywności
Obszary aktywności w rodzinie i ewentualnie wiosce, czy osiedlu mogłyby być ponadto takie:
-Rolnictwo, hodowla, przetwórstwo produktów z roli i hodowli, np. mleka, robienie serów, mięs, szynek, wełny, pasterstwo(również podejmowane przez dzieci) związane z obrzędowością, muzyką i zabawami,
sadownictwo i przetwórstwo owoców, pszczelarstwo, winiarstwo, zielarstwo, gastronomia (Gospoda-restauracja dla gości- z ekoproduktów), architektura (sakralna, mieszkalna, wnętrz, krajobrazu), budownictwo i wykończeniówka, rzeźba, np. robienie obudów drewnianych do urządzeń elektronicznych;-), itd..., kowalstwo (w tym artystyczne), inne rzemiosła tradycyjne...
-Kapliczki, majówki, czerwcówki, kolędowanie, zwyczaje wielkanocne. Misteria Męki Pańskiej..., obrzędy przejścia- narodziny, chrzty, Komunie, Bierzmowania, Wesela, Pogrzeby, obrzędy budowlane, wianki, Noc Świętojańska, Boże Ciało, rytuały rolne, rzemieślnicze, kalendarz kościelny
- Tkanie, krawiectwo, projektowanie mody,
- grafika- książki, strony internetowe, muzyka, film, nadawanie radiotelewizyjne, studio nagrań muzycznych, płyty, komponowanie i nagrywanie dźwięku do filmów, ramówek, reklam.
-Szkolnictwo, praca naukowa, powieści, książki, albumy, poradniki…Zastosowanie tradycyjnych reguł porządkowania przestrzeni wizualnej w drukach, obrazach i użycie ich w filmach, na stronach internetowych, w programach telewizyjnych, itd.
-uświęcenie symboliczne codziennych prac w rytuałach i obrzędach związanych z wszelakimi ważnymi momentami życia, od narodzin po śmierć, z obroną przed żywiołami i chorobami a także złymi duchami za pomocą święconych rekwizytów i Znaków Krzyża.
-Uświęcenie organizacji czasu- opartej o kalendarz kościelny, z którym zwiążemy cykl naszych rocznych zajęć,
-budowanie świątyń zgodnie z naszym klimatem- z wysokimi dachami- z wykorzystaniem i udoskonaleniem ludowych wzorów- wg tradycyjnej symboliki przestrzeni Świątyni w kulturze katolickiej.
-budowanie domów wg sakralnego rozplanowania, z uwzględnieniem izby wielofunkcyjnej, albo świetnicy, w których będzie np. piec w kącie, a po przekątnej do niego ołtarzyk- Święty kąt, w którym, może stać stół (np. składany i przenoszony na święta na środek pomieszczenia, albo komódka, albo stół, przy którym się nie je, tylko dostawia na święta dłuższy stół...) W domach takich można połączyć klasyczny schemat budowania dworków szlacheckich w Polsce, z architekturą ludową i ludową sakralizacją przestrzeni domowej.
-Moda Mistyczna, wyrażająca Misterium Świątyni Ducha Świętego niewiasty, w której powstaje Boski, Niepojęty Obraz. Ubieranie się w stroje o parametrach decydujących o ich przyzwoitości w kulturze chrześcijańskiej zanim przyszły mody, przed którymi Matka Boża ostrzegała w 1917 roku w Fatimie, czyli zanim pojawiły się ubiorowe przemiany szalonych lat dwudziestych. Do tego trzeba powoli przywracać umiejętność szycia ubrań i tkania- co dawniej nawet królowe potrafiły.
-wykonywanie muzyki ludowej nietransowej(nie każde bębnienie jest transowe;), śpiew bardziej wspólnotowy, niż estradowy, oraz...
-… „odlatywanie z ludową pieśnią od ziemi” przez tych, którzy się będą literaturą piękną, rzeźbą, architekturą, malarstwem, sztuką kulinarną, ogrodową i muzyką profesjonalnie zajmować.
-skromne tańce korowodowe, męskie tańce siłowo- sprawnościowe (względny rozdział kobiet i mężczyzn)
-Organizowanie "niekonwencjonalnie tradycyjnych" przyjęć, wesel, z mistyczną symboliką strojów, proponowanych tańców(rozdział mężczyzn i kobiet) i muzyki. Owe propozycje mają być przedstawiane jako rodzaj stylu, mody(rozumianej jako umiar), przedstawienia, opowieści, formy muzyczne, w których katolicka kultura mistyczna jest oczywista.
Przykład? Goście, przybyli do wioski, turyści, klienci, itd... byliby pierwej kierowani do gospody gdzie w ramach rytuału przejścia- wejścia w obręb "Wioski mistycznej codzienności" np. śprytnie się paniom oferuje pierwszą dyskretną atrakcję- przebieranie- w stroje zgodne z "prezentowaną" we wiosce kulturą katolicką.
Panowie by mogli się nauczyć np. używać kosy(niedługo koszenie i klepanie będzie egzotyczną atrakcją), a w różnych porach roku stawianoby gości przed faktem dokonanym obrzędów związanym z cyklem prac polowych i świąt kościelnych.
Zapraszać tu można grupy na kolędowanie, albo wyprawiać się z kolędą i to pokazywać w telewizji (współpraca z mediami katolickimi już znanymi i ewentualne przekonywanie ich twórców do zmiany paradygmatu, do pewnych obyczajów to kolejne zadanie i wyzwanie...)
Podobne inicjatywy mogłyby powstawać w różnych częściach Polski, czy nawet świata. [2011]
Patriotyzm
jest obszarem realizacji IV Przykazania o którym nie można zapomnieć w budowaniu takich wspólnot. Uważam że warto nawiązać do tradycji szlacheckich i ludowych, a także tworzyć i rozwijać tradycję narodową w oparciu o kultury ludowe, wg propozycji C.K. Norwida. Warto połączyć ludową sakralizację życia z tradycją szlachecką.
Warto odwoływać się do elementów z kultury ludowej, którą choć trochę znamy i z którą czujemy związek. Pamiętajmy, że w normalnych warunkach elementy kultur się nieustannie mieszały razem z przemieszczającymi się ludźmi.
Nie trzeba tworzyć specjalnej, odrębnej wspólnoty(choć można i tego spróbować) o swoim statusie i nazwie, wystarczy uznawać się za członków Kościoła Katolickiego i stworzonej w powyższy sposób wspólnoty lokalnej.
Starać się mówić o tych sakralnych formach kulturowych jak o oczywistościach, bez zbędnego patosu. Najlepiej zaś mówić nie o nich, a za ich pomocą o pewnej treści je przekraczającej. Tej Treści, czyli Chrystusowi należy się ważący słowa patos i krystalicznie czysta(czyli pokorna) miłość! Niech formy owe często przewijają się wspomniane bez większego komentarza, niech stanowią narzędzia życia i refleksji, a nie jej przedmiot.
Niech do owych form kulturowych przekona ludzi nie gadanie, ale używanie ich przez różne grupy jako swoistego "języka" wyrażania miłości, radości zwyczajnego życia...
Niech w takie środowisko wchodzą ludzie których chcemy nawrócić, którym chcemy pomagać, również w ramach istniejącej już działalności charytatywnej i wychowawczej Kościoła, oraz zwykłej chrześcijańskiej miłości ukrytej, by mogli zobaczyć spójność i radość katolickiej roboty (ortopraksji). [2011]
W y c h o w a n i e
to cel powyższego działania. Bo nam bardzo często trudno będzie się pozbyć starych, złych nawyków. Nawet jeśli uda nam się zrobić to, o czym tu pisałem, to po pierwszej fascynacji zacznie nam się to wydawać nieprzekonujące. Nas bowiem zdemoralizowały już inne, światowe warunki. Próbując się z nich wyzwolić obumrzemy jak ziarno. Warto zadbać chociaż o to, by następne pokolenia wchłonęły dobre uporządkowanie świata, by zło im nie pasowało tak, jak nam może dobro nie pasować. Chodzi o to, by dzieci uczyć odnoszenia wszystkiego do Boga, by stało się to dla nich czymś oczywistym.
Nie myśl sobie jednak, że powyższa propozycja będzie rozwiązaniem wszystkich problemów. Nigdy Ci się nie uda tego zrobić do końca. Idealnie to będzie ino w Niebiesiech. Na ziemi zawszę będzie coś nie tak. Nie możemy też zapominać, że powyżej przedstawiona „misja kultura”, to uzupełnienie, a nie zanegowanie dotychczasowej działalności Kościoła. Jedno jest pewne- cały czas trzeba się doskonalić, piąć w górę, nie dostosowywać do dołów, wsłuchując się w słowa Chrystusa, który powiedział:
"Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski." (Mt 5,48) [2011]
Spis treści
Daremna walka ze schematami. 11
Bez narzucania nie ma wychowania. 11
Więcej… niż mogę unieść: bodźców, informacji, oskarżeń 13
Pożądanie wydania osądu – „więcej niż mogę unieść” w oskarżaniu 15
Ślepi oskarżyciele zarzucają innym ślepą [obronę. 16
Podejrzewać musi, inaczej się udusi 17
Ślepa ufność oskarżycielskim przekazom 17
Im trafniej, tym mniej przekonująco. 18
Trafna diagnoza to generator najinteligentniej bronionych błędów logicznych. 18
Nic nie warta teoria bez przykładów? 19
Nie brak, a za dużo! I na nieswoim miejscu. 20
"Z jakim przestajesz, takim się stajesz" 22
I. TEN, KTÓRY WYMYŚLIŁ WSZYSTKO. DOWÓD I WIARA 24
Co z zasad myślenia wynika? 26
Zabijanie zwierząt jest złe, bo cierpią? 32
Czym się różnimy od zwierząt i rzeczy? 33
Mam jednak bezpośredni dostęp tylko do swojej świadomości. 38
Prawda jako zależna od świadomości. Ale czyjej? Mojej? Nie, na pewno nie mojej. 39
Wyższość Tradycji nad Innowacją naukową, czy kulturową. 46
Zasada ZACHOWANIA „ENERGII” w układach ograniczonych. 47
Wszystko jest Znakiem a Znak powstaje w myśli. 49
Zdolność poznania jest znakiem rzeczywistości i na odwrót. 49
Subiektywność, która Stwarza Obiektywność. 50
Państwo nieskończonych legislacyjnych fantazji to zło. 66
Nieracjonalność Terroru Innowacji: 67
Ograniczenia jako Trening Wolności: 68
Hierarchia i Jedynność Stwórcy 69
Nowe Stworzenie i Symbolika Krzyża 70
Prymat Tradycji nad Nowinkami jak Domniemanie niewinności – Status Quo In Dubio Pro reo. 71
Szkodliwość intuicyjnego domyślania się złego w normie i u bliźniego. 72
Wzajemne utwierdzanie się w błędach i zamykanie w pączkujących bańkach przez fałszywe oskarżenia. 73
Wyższa Inteligencja sprawniej uzasadni błędne wrażenia 73
„Strach” przed innowacją jest mądry 74
Relacja- wyjście z siebie. Sens elementu systemu poza nim. 75
(autonomizacja/monadyzacja/”alienacja”) 79
II. MIT, KTÓRY STAŁ SIĘ PRAWDĄ. 90
Ludowe obrzędy i symboliczne formy kulturowe jako Ikona Boskiego Kosmosu 93
Kultury tradycyjne-ludowe-obrzędowe-sakralne-religijne-rozumne 95
Przywoływanie Świętego początku sposobem odnowy i nadawania światu sensu 95
Ład, granice i środek świata 97
Tradycja - pęta które wyzwalają vs Terror Innowacji 102
Tradycja- poczucie łączności z początkiem 102
Chleb-Ciało-Dom-Świątynia-Kosmos-Niebiosa 103
Celem Tradycji jest Postęp. 104
Religijność kultur "ludowych", jako przyrodzona i właściwa cecha człowieczeństwa. 104
Religia z zasady miesza się do wszystkiego 106
Chrystus Spełnieniem Mitycznych Marzeń 109
Rytuał to nie magia. Rytuał to SKUTECZNE DZIAŁANIE. 110
Brak słów, to nie brak zrozumienia i szczerości wiary 113
Kultura ludowa - kultura ludzka 118
Kultura ludowa, nie zawsze masowa 119
Kosmologiczne rozumienie rzeczywistości jest warunkiem religijności 119
O zasadach tradycyjnych ludowych i rytualnych, 122
o przesuwaniu gleby wraz z chwastami i sianiu Ziarna Słowa na skale... 122
Zwykłe sprawy znakiem wiary 127
Przestrzeń, która leczy, Izba na Planie Krzyża 127
Inkulturacja? Tak! Byle nie na opak. 141
KATOLIK – PRAWDZIWY RODZIMOWIERCA 144
Co do nas należy: norma, osąd, Terror Innowacji 146
Logika Hierarchii i Prymatu. 147
Co do nas należy, a co nie należy 2 ? 148
O tożsamości Instytucji decydują jej zasady. 151
Chrystus tak, Kościół nie? 155
KATOLOGI(k)A czyli ROZUMNA POKORA 158
…Kościołowi Posoborowemu, papieżowi 158
Odróżnić zasady od... ich łamania! 162
Czy każda powszechna praktyka w Kościele, to jego Zwyczaj? 163
ŹLI KATOLICY= ZŁY KOŚCIÓŁ, (ZŁY SOBÓR, ZŁY NOM)? 163
Wierność żywym przepisom – pokorna i prosta obrona przed błędem. 165
Niech każdy robi, co do niego należy, nie oglądając się na to, co należy do innych. 169
ROZRYWANIE ORGANIZMU [2021] 173
W czym tradycja jest lepsza od nauki? 175
4 CZYNNIKI KSZTAŁTUJĄCE SIŁĘ PERSWAZJI: 176
POTĘGA ZMYSŁÓW. WŁASNOŚĆ i... WIARA 179
RECEPTA, czyli pierwsze zakończenie 183
ŚWIATOWA KOMISJA WSZYSTKIEGO 186
MAŁYMI KROCZKAMI, KONTRASTEM... ZROBIMY Z TOBĄ CO CHCEMY! 187
WŁASNOŚĆ a KONTROLA NAD WŁASNYMI PRZEKONANIAMI 188
Przywrócić słowom właściwe znaczenie i obalić błędne ideologie 191
Geneza i połowiczna racja postmodernizmu(immanentyzm) 195
Subiektywizm - Kult samego siebie 197
…Autonomizm- zapomnienie o relacjach... 198
Mistyczny Dworek czyli po co nam Feng Shui? 200
No to jak? Wolni, czy zniewoleni “Duchem Czasu”? 203
Wolność wyznania, kultur i poglądów 204
Definicja Sztuki, a Stwórcze Sacrum 206
"Miłość to nie uczucie. Miłość, to decyzja" 208
Jednokulturowość, czy wielokulturowość 209
One mogą, a religia nie może? 211
Czy dlatego, że religia dotyczy czego innego? 211
Czy dlatego religia nie może, że stanowi narzucanie i nietolerancję? 211
A może dlatego, że religia jest źródłem konfliktu? 211
Wolność, równość, neutralność? 212
Państwo świeckie i neutralne? 212
Przekonanie o neutralności a utrata kontroli nad własnym światopoglądem. 214
Neutralność a wychowanie i schematy kulturowe 215
Czy to co piszę, to bzdura? Czy to zamach na tolerancję, pluralizm i wolność człowieka? 216
"Czy wyrażanie poglądów, nawet głośne głoszenie ich - jest od razu ich narzucaniem?" 219
Tolerancja to element światopoglądu, dlatego ma granice 220
Wolność bez granic to fikcja 221
Granice wolności nie kończą się na cielesnej krzywdzie 223
"Z jakim przestajesz, takim się stajesz" 223
Przejęzykowienie kultury, ustrój społeczny i Sola scriptura 226
Przejęzykowienie a rozkład kultur ludowych 233
PRZEjęzykowienie, czy ujęzykowienie? 238
Rytuał i znieprawienie języka. 238
Skryptocentryzm i przebodźcowanie 242
Subiektywizacja poprzez Pismo. 244
(Sprotestantyzowana „Obrona” tomizmu. 245
„Przecież jest napisane, że to lekarstwo!”Czujność uśpiona etykietą. 246
Ofiara prekursorów warunkiem rozkwitu następców. 249
Mrzonka większej wolności internetowców od telewizorowców. 251
...poprzez pozbawienie jej totalnego i nadrzędnego charakteru (sekularyzm- autonomizm). 255
...poprzez uznanie czynów materialnych za obojętne moralnie 257
...poprzez znieprawienie słowa 257
Znieprawienie nazw wartości wg Benedykta XVI 258
Ks. Piotr Natanek i uzdrowieńcza Triada 263
"Królestwo Moje nie jest z tego świata" 265
ZARYS WŁASNEGO UWIKŁANIA rzutującego na moich metodach i wnioskach: 269
Kulturowa zasada nieoznaczoności 272
BŁĘDY badaczy podstawą do sporządzonych przez księży pseudoLEKÓW 275
Norwid o naśladownictwie z niechęci do „bycia początkującym-twórczo” 276
Nie oczekuj ideałów od innych i siebie 279
LEWICA pierwsza nazwała i przejęła metodyczne oczywistości prawicy. 285
O przejmowaniu błędnych kategorii wroga 287
Zwolennik zielonego słonia 288
Przejęzykowiony „tradycjonalizm” nie tylko „neofitów”. 293
Ślepy Kali łapać ślepego złodzieja. Kwintesencja hipokryzji. 296
Ślepa dobroć vs zła ślepota. „Miłość(…)wszystkiemu wierzy” 298
Jak sprawni manipulanci obnażają własne metody projektując je na innych 305
Sekciarze negatywni pierwsi tropią sekciarstwo pozytywne 306
Zaślepiony źdźbłem miłości? Wyjmij pierwej belkę z oka swojego. 307
Kto ma się tłumaczyć? Ten, komu się coś narzuca i imputuje, czy ten, kto narzuca i imputuje? 309
Pewność i niepewność. Kiedy tak, a kiedy nie? 311
Diabeł zastępczy – Putin, Hitler, Tusk, Kaczyński, itp. 316
Hipokryzja Propagandy prowojennej 320
DZIEL i RZĄDŹ – plotka i domniemanie winy narzędziem rewolucji 323
MECHANIZM PLEMIENNYCH UPRZEDZEŃ i CZEPIALSKO NAGINANYCH ROZUMIEŃ 325
SZYDERA - Najmocniejszy argument 325
Podejrzliwość do własnych podejrzeń 327
Prosto się plącze, a zawile rozplątuje. 328
Kto ma się tłumaczyć? Krytyka pochopnej krytyki 328
Diabeł nie kusi, których nie musi. 329
Uczciwy osiągnie sukces? Bajki. Zostanie zadeptany przez tłum, co biegnie ku przepaści. 329
Metoda kleju wieloskładnikowego. 329
RELIGIA I MORALNOŚĆ ZASTĘPCZA. 332
Nowa Moralność – Kult futbolu, „gwiazd” popkultury. 333
Moralność zastępcza pałek i worków pojęciowych 333
Inne przykłady szkodliwych pomyłek poznawczych 336
LUD i elity się dopełniają. 342
Przekręcanie wypowiedzi oponenta tak, by łatwo było to przekręcenie obalić. 344
Gadanie tego, co z leciało w radio, jakby to były własne myśli. 345
Pole zgody przyczyną konfliktu. 346
WYKSZTAŁCENIE i OCZYTANIE jako argument. 347
Inteligent może mylić się tak samo jak głupiec. 347
FAKTOLATRIA i oddziaływanie na emocje. 348
Jakie czynniki sprzyjają infolatrii? 349
ABORCJA, GENDER, LGBT, wegetarianizm – co łączy te sprawy? 349
„NIE ZABIJAJ ZWIERZĄT BO CZUJĄ BÓL!” ? 350
Pięść z zaciśniętym różańcem 351
SAMOSPEŁNIAJĄCE SIĘ PRZEPOWIEDNIE (2020) 352
BŁĘDY LOGICZNE. Przykład: CHOCHOŁ ZGENERALIZOWANY 356
LIBERALIZM, NACJONALIZM , niekonsekwencja i generalizacja 357
PODATNI NA ZWODZENIE jak na OPTYCZNE ZŁUDZENIE 360
IV. Błędne formy cielesne i materialne naszej kultury 364
" najważniejsze to, co w s e r c u - nie liczy się forma, ale treść" 365
Spór o formę i treść w Kościele 366
No ale jakie jest to właściwe miejsce? 367
Czy moralna wartość zachowań zależy od kulturowego kontekstu? 368
Błędne formy naszej kultury 373
Tajemniczość Świętości, a skromność cielesna 378
Właściwe, bo zgodne z Bożym Ładem- Kosmosem. 378
Pozaubiorowe czynniki degradujące tajemniczość ciała 397
Przyzwyczajenie a niewinne zawstydzenie- zachwycenie 403
Kontekst historyczny i kulturowy a relatywizm moralny 404
Jest to, co przekracza nasze istnienie ziemskie 406
Dobry porządek wymaga, zły nieporządek sam nas wciąga 407
Propozycja podjęcia próby... 408
Muzyka- czy może być szkodliwa? 408
Kult przyjemności i postmodernizm.(Teraz wyjdę trochę poza muzykę) 415
4π- Wzór Mistycznej Kontrrewolucji i powtórka 416
V. PROPOZYCJA DZIAŁANIA – ZWYKŁE SPRAWY ZNAKIEM WIARY 418
„Nowa? Ewangelizacja” przez kulturę - Mistyczny Styl Życia 422
…wylewanie dziecka z kąpielą 423
Próbujemy usunąć chwasty wraz z glebą na której rosły, pozostawiając ziarnu Słowa sucha skałę. 425
Łatwo napisać, trudniej zrobić. 428
1 te i inne twierdzenia uzasadnię w dalszej części książki
2 Wbrew żartom znajomych nie znam się na historii filozofii. Dla tematu tej książki jest to jednak poboczne. Istotna jest w niej poprawność METOD myślenia i działania, a nie to, czy te, bądź inne osoby coś takiego mówiły, czy nie mówiły, albo co to bądź inne konkretne słowo znaczy. Być może wyważam drzwi dawno już otwarte, ale właśnie o to chodzi. Zastanawiając się nad tymi samymi sprawami, co inni bez wiedzy o ich wnioskach mogę później zarówno własne, jak i ich rozumowanie przetestować i skorygować błędy. Tym bardziej mogą to zrobić inni.
3 Zanim zaprotestujesz, poczekaj aż wyjaśnię, co przez „myślenie” i inne proste pojęcia rozumiem
4której produktem bywa aż nazbyt często i nauka, która zawsze jest uwikłana w jakąś kulturę, ale dlaczego akurat masową?
5 Przeniesione z tekstu „Wartości uniwersalne?” zawartego w rozdziale III niniejszej książki. Warto sobie tych kilka słów w ich starym miejscu przypomnieć.
6Ten fakt, to nie jest sprzeczność. Nasz umysł nie mógłby zaakceptować takiego rozwiązania, bo zaprzeczyłby własnej podstawie- niesprzeczności. Jak to jednak pogodzić? Dowiemy się dalej
7Nawiązuję do pracy tego autora nieco sentymentalnie, gdyż polecił mi ją świętej pamięci już pierwszy promotor pracy magisterskiej, z którym nie podzielałem światopoglądu, ale z którym podzielałem krytycyzm wobec wyborów politycznych owego przenikliwego socjologa.
8Zybertowicz, Andrzej. 1995. Przemoc i poznanie. Studium z nie-klasycznej socjologii wiedzy, Toruń, s.116
9 Zybertowicz, s. 113, tamże
10 Zybertowicz A. s.112, tamże
11Zybertowicz A. s.113, tamże
12 Zybertowicz A. s.109, tamże
13 Zybertowicz A. s.121 tamże
14 lubię to niby błędne „a”.
15 Celowo utożsamiam pewien zakres znaczeniowy tych terminów i ich antonimów.
16 E c o Umberto: Interpretacja i historia. W: Interpretacja i nadinterpretacja. Red. S. C o 11 i n i. Przet. T. Bieroń. Kraków 1996. s. 32-35.
17 Eco U, tamże
18http://www.eioba.pl/a/2tcw/poza-materie-i-umysl-do-swiadomosci (dostępne 2 czerwca 2020)
19http://www.eioba.pl/a/2tcw/poza-materie-i-umysl-do-swiadomosci (dostępne 2 czerwca 2020)
20 Wywiad, jakiego udzielił w lipcu 2004 r. kard. Joseph Ratzinger, przewodniczący Kongreacji Nauki Wiary, Katolickiej Agencji Informacyjnej za: https://www.niedziela.pl/artykul/1491/Chrzescijanstwo-jest-droga-ktora-winnismy (dost. 4 Czerwca 2020)
21 Benedykt XVI - “Jezus z Nazaretu”, s. 151, Kraków 2007, tłum. Wiesław Szymona OP
22 Nie należy jej mylić ze współczesną „wielokulturowością”, „pluralizmem” stanowiącymi w istocie unicestwianie kultur, które w siebie wchłaniają. Uczciwy pluralizm musi się przyznać do tego, którą kulturę będzie faworyzował, która będzie wyznaczać granice różnorodności dopuszczania elementów innych religii i kultur. Inne będą granice tolerancji, a inne akceptacji i one również muszą być ogłoszone jako elementy kultury faworyzowanej. Faworyzowanie zawsze będzie się wiązać z dyskryminowaniem od pewnych granic innych kultur i religii. Ale wypieranie się tego, nie ogłaszanie, jaki światopogląd, czy kulturę przyjmuje się za nadrzędną podstawę, to wprowadzanie w błąd...
23 G.K. Chesterton, „Heretycy” Fronda, Warszawa 2006
25To nie jest pomylenie, to nie nieuprawnione pomieszanie różnych zjawisk, ale próba pokazania podobieństw kryjących się pod powierzchnią. Metonimiczność ta wynika z tego iż cząstką elementarną jest myśl.
26 C.S. Lewis, „Listy starego dibła do młodego”, Warszawa 1990 tłum.: Stanisław Pietraszko
27 Zresztą są one tylko jednym z rodzajów znaków i różnią się od innych materią ustno-foniczną, a wtórnie graficzną. O nich jednak wspomnimy dalej.
28 J. Ratzinger, „Duch Liturgii”, Dębogóra 2005, .s 196-202
29Racjonalne w obrębie języka, semiotycznie i strukturalnie. Dawniej było wyrażane w “gramatyce życia i obrzędu” wydawało się oczywiste, a więc nie widziano potrzeby gadania o tym. Aż w końcu się zatarło w wyniku przyjęcia paradygmatu lekceważenia form materialnych, rzekomo nieistotnych, a tak naprawdę przemieniających po cichu opiewaną ”głębię serca”.
30 Ktoś powie, że wspólny język wytworzyłby się drogą naturalnego konsensusu. Tyle tylko, że taki konsensus nie miałby szans zaistnieć, bo potrzeba pewnego czasu żeby powstał. Poza tym człowiek nie rodzi się dorosły, tylko jako dziecko, które po prostu język słów i zachowań bezwiednie przejmuje od otoczenia. Okulary społecznych wzorców wrastają w niego zanim zdoła wpaść na pomysł, by je zmienić. Wtedy jest już za późno.
31 Ratzinger, tamże, 216
32 V. Turner, Rytualne, plemienne, katolickie” Artykuł tu przetłumaczony przez redakcję ”Christianitas” Victora Turnera ukazał się w piśmie „Worship”, tom 50, numer 6, listopad 1976.: http://christianitas.org/news/rytualne-plemienne-i-katolickie (dostępne w X. AD 2020 )
33M. Douglas, “Symbole naturalne”, 2004: s. 42, 43
34M. Douglas, tamże
35M. Douglas, tamże, 92-93
36 Romano Guardini, „Bóg daleki, Bóg bliski”, tłum. Jan Koźbiał, Poznań 1991, 172, 174
37Modlitwa ludowa, „Polska Sztuka Ludowa — Konteksty” R. 52, 1998, nr 1, s. 33-42.
38L. Stomma, Antropologia kultury wsi polskiej XIX w, Warszawa, 1986, s. 207
39I. Kuźma, "Wypowiedzieć niewypowiedziane" Etnografia Polska", t. XLVI: 2002, z. 1-2, str. 102
40P. Boyer, "I człowiek stworzył bogów", Prószyński i S-ka, Warszawa 2009, s 71
41 P. Boyer, tamże, str 139
42 Określenie Krzysztofa Pomiana
43 J. Ratzinger, Duch Liturgii, Dębogóra, str. 200
44Nawet dzisiaj mamy domowe ołtarzyki telewizorów, komputerów, czy plakatów idoli, mamy też „świątynie”- domy handlowe, stadiony, sceny, oraz rytuały: koncerty, dyskoteki, mecze piłkarskie, czy inne wydarzenia odbierające Mszy Świętej emocje i rolę w naszym życiu. Tak właśnie się dzieje, kiedy sami podejrzliwie wyrzekamy się rytualnego podejścia do religii wyznawanej. To podejście wtedy nie znika. Jest jak żyzny grunt. Ziarnu Ewangelii jednak nie pozwalamy na nim wzrastać! W efekcie zostaje zapełniany chwastami. Jak wysprzątanie mieszkanie o którym mówił Jezus Chrystus!
45http://ksmstudencki.wordpress.com/2011/04/04/17-03-2011-msza-trydencka-2/ (dostępne we wrześniu 2020 r.)
46 ale to już inny temat, warto zebrać zbiór przykładowych elementów formalnych owej skarbnicy naszej tożsamości, do niego zaś organicznie włączyć formy ludu polskiego, które na szczęście zostały egzemplarycznie zarejestrowane, zanim przestano nimi żyć.
47 http://storico.radiovaticana.va/pol/storico/201012/445987_ks_georg_ratzinger_w_obronie_poboznosci_ludowej.html (na dzień 25 .09.2012)
48Posłuszeństwo ma szerszy zakres niż nieomylność, zależny od wielu czynników, nie będę teraz nad tym się rozwodził.
49antyinstytucjonalizm jako przejaw antyformalizmu
50 Benedykt XVI o przyczynach kryzysu Kościoła: https://www.pch24.pl/benedykt-xvi-o-przyczynach-kryzysu-kosciola---pelny-tekst-po-polsku-,67491,i.html dostępne 04.11.2020
52 wbrew zainfekowanym przez „racjonalizm” katolickim intelektualistom i zarażonym przez nich wiernym.
53 ! bardzo stara i bardzo kłamliwa gnostycka, manichejska, zaratusztriańska, a nawet taoistyczna która odbija się w postawach antyformalistow i soliskrypturystów- w tym katarów, husytów i protestantów. To jej przejawem jest myślenie, że zło i dobro się równoważą, są dziełem złego boga i dobrego boga, albo odpowiadają ciału i materii. To ona wyraża się w dialektycznej interpretacji platonizmu i nominalizmu oraz w teoriach Hegla i Marksa. To ona jest podstawą tego nurtu, a raczej ścieku myślowego, który zaczął wyłazić z podziemi w bogacących się rodach kupieckich miast mających pokrzywiony dostęp do różnych myśli gnostycko-wschodnich. To on niósł śmiecie przyklejone do renesansowego humanizmu, rozrywającego z wolna rzeczywistość i kulturę na strzępy. Jego podstawa, to nieracjonalność, rozrywanie więzi. Niestety od ostatnich kilkudziesięciu lat wdziera się on do KK, ale na szczęście nigdy nie stał się oficjalną nauką i cały czas istnieją kardynałowie i wierni, którzy właściwą Tradycję przechowują w ciągłości.
54 pomimo niewystarczalności samych pism i wynikającej z niej wielości możliwych interpretacji
55 https://teologkatolicki.blogspot.com/2022/06/komu-brakuje-wyczucia-katolickiego.html
56 a najczęściej plotki wpisujące się w powyżej wspomnianą modę. Patrz: Vittorio Messori: „Czarne karty Kościoła”
57 Świadczy a nie dowodzi. Należy oddzielić te dwa umocowania przekonań: dowody i psychokulturowe poszlaki. Każde z nich jest ważne na swój sposób.
58 (https://www.pch24.pl/ekonomia-dzielenia---czyli-od-rezygnacji-z-wlasnosci-do-zniszczenia-cywilizacji,68322,i.htmlhttps://www.pch24.pl/ekonomia-dzielenia---czyli-od-rezygnacji-z-wlasnosci-do-zniszczenia-cywilizacji,68322,i.html 2019-05-20 09:41)
59 Należy tu zaznaczyć, iż tego typu twierdzenia są wybiórcze, ta obojętność na zewnętrzne style zachowań dotyczy pewnych obszarów. Wielu zachowań ludzie nie uznają za obojętne. Ów obszar zachowań „normalnych” jest im powiększany, zgodnie z mechanizmem stopniowalności zmian, „podgrzewania żaby”. Żeby szoku nie wywołać zbytniego, żeby się nie zorientowali że to z zasady głupie myślenie.
60 Por.: 7 Por. M. Eliade, Traktat o historii religii, s. 19; tenże, Sacrum i profanum: o istocie religijności, Warszawa 1999, s. 35-49.
61Nazwałem to r e l i g i o n a l i z a c j ą , na którą odpowiedzią jest choćby Intronizacja
62Ponieważ przyjmują bezwiednie antyformalistyczny paradygmat kulturowy.
63 W wielu istotnych aspektach
64 C.K. Norwid „Promethidion”
65 Tekst pochodzi z liceum. Teraz nie przeciwstawiałbym formy i treści. Są one raczej dwoma końcami tego samego kija. Niemniej podtrzymuję przekonanie, że zło można opisać jako dziurę w dobrej formie. Słusznie zauważa G. Thibon że za współczesnymi założeniami rządzącymi światem kryje się heglowskie, kłamliwe ujmowanie jako syntezy dopełniających się w istocie biegunów. Synteza przeciwieństw, traktowanie zła jako samoistnego bytu przypomina teorie o walce dobrego i złego boga, oraz manichejskie uznanie ciała za złe, od „złego boga”...
66Jurgen Habermas, Wierzyć i wiedzieć, przeł. M. Łukasiewicz, „Znak” 9: 8-12, 2002 Tenże, Przedpolityczne podstawy demokratycznego państwa prawa? Przeł. A.M. Kaniowski, „Teofil” 31: 98-116, 2012,
Tenże, Świadomość tego, co zostało utracone, przeł., W.J. Korab-Karpowicz, „Pressje” 28: 228-233, 2012
67 wg Richarda Rorty’ego
68 Może być też tak, że te same słowa odnoszą się do obiektów podobnych, ale jednak różniących się i owe słowa- każde z osobna- zapisują te różnice jako istotne składowe swych znaczeń.
69 Nie mówiąc już o tym, że zmienia, się samo brzmienie i osobno od niego świat, którego opis będzie uzależniony od selektywnego wyboru punktów w kontinuum rzeczywistości. Ktoś mógłby wybrać i opisać go inaczej. Zinterpetaować inaczej. Układanek zbudowanych z tych klocków może być niewyobrażalna ilość.
70 przegląd takich stanowisk znalazłem na jesień 2020 r. w pracy Włodzimierza Guta: „O relacji między myślą a językiem”, Towarzystwo Naukowe KUL, 2009 Lublin
71 pisane na marginesie pracy Tomasza Dekerta „Reforma kultu a ujęzykowienie sacrum. Antyrytualny faktor sekularyzacji” https://www.academia.edu/s/7d5f8be491/reforma-kultu-a-ujezykowienie-sacrum-antyrytualny-faktor-sekularyzacji#comment_398001 ]
73 Benedykt XVI, „Jezus z Nazaretu”, Kraków 2007, tłum. W. Szymona OP, s. 56-57
74 Prawicą nazywam tu świat tradycyjny, szanujący świadomie i celowo to, co dane z góry, natomiast lewicą nazywam świat rewolucyjny, odrzucający tradycje i próbujący konstruować zasady na nowo, wg widzimisię własnego i epoki.
75 „kto zgodnie z dotychczasową normą nie nosi maski i się nie szczepi ten jest winny śmierci babci”, „kto nie przyłączył się do sprzecznego z normą buntu wobec papieża, albo do buntu wobec znaczenia słów „kobieta”, „mężczyzna”, wobec tradycyjnej funkcji budynków sakralnych ten jest „kolaborant zdrajca i dezerter i opluwacz”, albo głupi- nie rozumi, zły, zacofany, modernista, itd…
76 Więcej w filmie pod tytułem „PLAŻA + MSZA + tańce + LGBT + sukienki, czyli REWOLUCJA w ewolucji!”
pod adresem: https://www.youtube.com/watch?v=JO_8nCZ5tsU
77 jest to tylko drobny wycinek materiału zawartego w artukule z 3 czerwca 2020 pt. "INFOLATRIA - lekiem asceza informacyjna i pokora intelektualna” Żeby pojąć istotę manipulacji warto prześledzić kiedyś całość.
78 Ateneum Kapłańskie”, Styczeń 1936, tom 37, str. 10-29, „Ateneum Kapłańskie”, Luty 1936, tom 37, str. 137-148.
80 o A. Monnin SI, Zapiski z Ars. Zapiski naocznego świadka kazań, homilii i rozmów św. Jana Marii Vianneya, Warszawa 2009
81 M. Salwowski, Taniec z Gwiazdami, czy z Szatanem? oraz inne eseje, Toruń 2008
82 piosenka „Wałów Jagiellońskich”: Monika- dziewczyna ratownika.,1985 r.
83 Piosenka zespołu „Czarno-Czarni”: Nogi, 1998 r.
84 Popularna piosenka biesiadna
85 o A. Monnin SI, Zapiski z Ars. Zapiski naocznego świadka kazań, homilii i rozmów św. Jana Marii Vianneya, Warszawa 2009
86 Dostępne na stronie: http://www.misjarodzinna.pl/new/Blachnicki_Pedagogia_wstydliwosci.pdf
87 http://christianitas.org/site_media/content/ch_50_prusinowski.pdf za: „Muzyka Żywych Ludzi” Christianitas, nr 50, 2012 r, s. 25
88 „Poradnik małego grzesznika”, red. Sebastian Moryń Wydawnictwo Fronda, Warszawa 2012, s. 176
89 https://www.miesiecznik.znak.com.pl/6932013dominika-kozlowska-wolnosc-sumienia/ [dostępne 1 Października 2022]
90 1Tomasz Drożdż Człowiek i taniec. Systemy choreograficzne jako profile badania kultury Praca doktorska pod kierunkiem prof. dr hab. Ewy Kosowskiej Uniwersytet Śląski, Wydział Filologiczny Instytut Nauk o Kulturze, 2012
91 M. Salwowski, tamże
92 https://salwowski.net/2018/12/31/138/ (dostępny 12. 06. 2020)
93 https://konserwatyzm.pl/tance-mieszane-mile-bogu-czy-diablu-cz-iii-i-ostatnia/ dostępny 12 06.2020)
94 Joseph Ratzinger „Nowa Pieśń dla Pana”, str 193-194
95J. Ratzinger, Nowa pieśń dla Pana, Kraków 1999, s. 173
96(Chrześcijanin na rozdrożu. Kryzys w Kościele posoborowym Ks. Robert Skrzypczak za: http://mateusz.pl/wam/ksiazki/Chrzescijanin-na-rozdrozu/ dostępne 6 maja 2020)
97 (za: https://pl.wikipedia.org/wiki/Funk dostępne 6 maja 2020 )
98 http://en.wikipedia.org/wiki/Rock_and_roll – dostępne 6 maja 2020)
99 ( http://www.thefreedictionary.com/punk – dostępne 6 maja 2020 )
101 Zybertowicz, Andrzej. 1995. Przemoc i poznanie. Studium z nie-klasycznej socjologii wiedzy,Toruń, str. 130
102 BXVI Nowa Pieśń dla Pana str. 198
Komentarze
Prześlij komentarz